Licho - 2014-12-08 19:03:47

http://oi60.tinypic.com/vwsok7.jpg


Portowa speluna, jakich w świecie niemało. Ni duża, ni ciasna, żadną miarą nie zadbana, ale trzymająca się w podstawach z rzecznego kamienia oraz pokrywającej dach, dziurawej dranicy. Popularne miejsce schadzek antałków rumu z zawijającymi regularnie do przystani marynarzami i robotnikami z doków. Z jego wnętrza równie często słychać ryczący, okraszony gorzałą śpiew, co odgłosy mordobicia na śmierć i życie, i stołowe nogi. Prócz żeglarzy oraz stoczniowców z osmalonymi gębami, pod dachem Kelpie gromadzi się pokaźny przegląd wszelkiej maści marginalnego elementu społeczeństwa. Lza cieszyć się tam wszystkimi rozrywkami ciemniejszych zakamarków miasta, od kart, przez kości, po ustawiane mecze zapaśnicze w nakrytej klapą piwnicy. Za garść grosza można we własnej osobie klepać się po gębach z lokalnymi waligórami lub obstawić zwycięstwo wybranej przy siebie bestii — czy to zwierzęcia, czy to człowieka…

Tawerna prowadzona jest przez panią Matyldę, trzecią z pokolenia właścicielkę i nietykalną mieszkankę portu. Nie jest powszechnie wiadomym, kto, kiedy i dlaczego otoczył protekcją ją, a wcześniej jej dziadka oraz ojca — niestety żadnego z czterech braci, którym kolejno zebrało się na umieranie lub ginięcie w niewyjaśnionych okolicznościach. Pewne jest zaś to, że krzywym spojrzeniem skierowanym na miejscową gospodynię można zasłużyć sobie na solidne cięgi na sławetnych zapleczach tawerny. Czymkolwiek więcej, niż spojrzenie — na nieopuszczenie ich nigdy więcej.


Opis na podstawie opracowanie Saliny.

Daherte - 2015-02-19 03:01:28

Świat się nie zmienił. Miasto się nie zmieniło. Przeklęty przybytek również. Zastał to wszystko takim jakim pozostawił. Z rozczarowaniem stwierdził, iż w tej mierze nawet on sam nie uległ zmianom. W każdym razie nie radykalnym.

Sączył już trzeci kufel szczyn, które tutaj zwano piwem. Usiłował chociaż wyprzeć ten mankament opiekanym śledziem w occie w towarzystwie czerstwego chleba, acz na próżno. Domniemywał, że uraczono go najgorszą na świecie strawą. Strawą okrutnie bezecną, zdolną zniechęcić konającego z głodu psa. Zdolną zwykłego człeka zniechęcić do życia. I zniechęcała.

Zniechęcali również stali bywalcy, w tym momencie wypici do cna. Dostrzeżenie w tłumnym pomieszczeniu kogoś trzeźwego graniczyło z cudem. Albo cudem było. Co gorsza zdawać by się mogło, iż im bliżej kąta w którym to się usadowił, tym gwarniej tudzież o krok od bitki. Przy jego stole siedziało dwóch rosłych mężczyzn, niby tragarze stoczniowi. Na zmianę to wznosili toast, to bluzgali, wrzeszczeli w rytm karczemnej przyśpiewki, bluzgali i znowu toastowali. I tak w koło Macieju. Daherte nawet nie próbował chronić uszu. Skupił się wyłącznie na protekcji własnego kufla i talerza.

Pożałował obrania tej knajpczyny.

Myrtille - 2015-02-19 13:43:10

To nie był dobry dzień.
Zaczęło się od tego, że nie chciało jej się iść do szewca zaraz po powrocie z Oxenfurtu. To było całe źródło jej nieszczęść, jak doszła do wniosku, kuśtykając ulicą. Karygodna ciekawość i pewna głupia decyzja podjęta później nie miały na wydarzenia aż tak znaczącego wpływu. Ostatecznie, nawet mimo to wywinęła by się z całej kabały. Ale nie pójście do szewca zaważyło.
Otarła wierzchem dłoni rozciętą brew, która ani myślała zakleić się porządnym strupem i wkuśtykała do tawerny.

Na samym progu ktoś kto właśnie dostał w mordę runął jej pod nogi.
Dwa kroki dalej ktoś uszczypnął ją w tyłek, ale rozpoznawszy w tym geście odruchowość stosowaną do wszystkiego co nosiło spódnicę, nawet się nie obejrzała.
Marynarska piosenka o syrenich cyckach konkurowała z przyśpiewką o cyckach portowych dziwek. Konkurencja ta strząsała kurz z powały i sprawiała, że co trzeźwiejszym więdły uszy.
Wbiła łokieć w czyjąś nerkę, oparła się całym ciężarem na udającym kule badylu, nie zważając, iż ten spoczywał na czyjejś stopie, odepchnęła kurwę tak przepitą, że nie rozróżniała płci i poczęstowawszy finalnym kopem coś co zaplątało jej się w okolicach kolana, dotarła do szynkwasu.
Pani Matylda zmierzyła ją wyrachowanym spojrzeniem.
- Gąsiorek samogonu, tego co smakuje jakbyście go pędzili na szczurach, pół miski oleju z sadzą i trzydzieści sekund na zapleczu.
Kobieta skinęła głową, nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie takich zamówień zdarzało jej się wysłuchać. Władczym gestem wskazała małe drzwiczki.
- Kucharz ci da olej.
Myrthiel przemknęła na zaplecze zanim imperatorka "Kelpie" zmieniła zdanie.
Pozbyła się szarej sukni, zastępując ją wytartymi portkami zwiniętymi dwie ulice wcześniej z sznura z praniem. Przycięte do rozsądnej długości giezło przekształciło się w koszulę, a nadmiarem materiału artystycznie okręciła kikut lewej nogi.
Kucharz poburczał, słysząc jej dziwne żądanie, a potem poburczał jeszcze trochę, patrząc jak ciemną maź wciera we włosy. Rozczochrane zwykle kosmyki przylgnęły gładko do czaszki, przyczernione z zwyczajowego brązu do koloru dna tutejszego kociołka. Myrthiel uwieńczyła dzieło zawiązując na czole idiotycznie wzorzystą chustę, zrolowaną na kształt opaski.
Plany, które zamierzała wprowadzić w życie, wymagały pewnej zmiany wizerunku.
- Dziękuję, pani Matyldo - odezwała się do wtóru brzęku monet przechodzących z rąk do rąk.
Kobieta podała jej gąsiorek, uśmiechając się uroczo, tak jak należało się uśmiechać do płacących.
- Nie ma sprawy, skarbeńko.

Oparła się o ladę, odpychając jakiegoś zapijaczonego pijaka i zmierzyła salę oceniającym spojrzeniem, jakby rozmyślała nad kupnem całego przybytku razem z wystrojem i stałymi bywalcami. Przypadkowe zawirowania tłumu odsłaniały raz po raz a to dziwkę w spódnicy zadartej po biodra, a to siwego dziada rzygającego sobie na buty, a to znowu mężczyznę o aparycji krowiego zadka, miłośnie obejmującego wspierający powałę słup. Piosenka o syrence osiągnęła takie natężenie plugawości, że nie zostało miejsca na treść.
Chwilę to trwało, ale wyłuskała wreszcie spośród tłumu ziarenko trzeźwości. Odkleiła się od lady, zrobiła oszczędny unik przed lecącym kuflem, i czyniąc użytek z łokci ruszyła ku odległemu kątowi.
Zydel przy upatrzonym stole właśnie się zwolnił. Właściciel zasiadającego wcześniej na nim tyłka poderwał się by dać w mordę komuś, kogo Myrthiel nie widziała.
- Ile za... ile za... - zabełkotał ktoś, wieszając jej się na ramieniu i wionąc przetrawionym piwem.
- Nie stać cię kochasiu - odparła łagodnie, odsuwając od siebie ten obraz przepitej nędzy i rozpaczy i sadzając go na najbliższym stole. Pijak pociągnął nosem, po czym z gracją zjechał pod ławę, zasypiając jeszcze przed uderzeniem w podłogę.
Kilka ciosów łokciem później Myrthiel dotarła do celu swej wędrówki. Przesunęła kulą zydel w dogodniejsze miejsce, to znaczy, dalej od stygnącej kałuży rzygowin, i usiadała ciężko.
Wypatrzone z trudem ziarenko trzeźwości dłubało ponuro w zwłokach jakiejś ryby.
- Masz chęć zarobić? - zapytała obcesowo.

Daherte - 2015-02-19 15:53:21

Swego czasu ktoś, kto rzucał bezczelnymi pytaniami, w odpowiedzi liczyć mógł jeno na spędzenie długiej nocy na zbieraniu własnych zębów. Bez znaczenia czy drwiącym z rozmówcy była powabna dziewka czy elegant z Nowego Miasta. Zresztą nawet biegłemu w mordobiciu krasnoludowi nie uszłoby to na sucho. Nie godziło się w takowy sposób nawiązywać znajomości i wiedział to nieomal każdy miejscowy. Białogłowa widocznie nie znała tejże zasady, zatem do miejscowych nie należała bądź też rzadko zaszczycała swą osobą obmierzłą okolicę.

Tym razem zaniechał gwałtowności. Wypił stanowczo za mało. Co więcej nieznajoma bezwstydnie nosiła się już ze śladami utarczki. Dobitny dowód na brwi to jedno. Zaś kuśtykanie na kuli nie pasowało do jej wieku, na drugi rzut oka odgadnionemu. Jego zdaniem kolejnej kabały mogła już nie przeżyć.
Przyłapawszy się na zbyt długim lustrowaniu kobiety zmienił obiekt zainteresowań. Nim się obejrzał pierwsze bitki co niektórzy mieli już za sobą, a piosnkę o syrence po raz wtóry bisowali. Niezaprzeczalnie przypadła im do gustu, a zwłaszcza fragment całkowicie złożony ze zręcznych wiązanek bluzgów.

- Nie chędoże byle czego - ozwał się wracając do “uciechy stołu”. Nie zaśmiał się, aczkolwiek chęć na to go wzięła. Zwalczył to z niemałym trudem. Wdzierające się myśli o potencjalnej pochędóżce również. Większą ochotę miał na elfkę, a realizacja owej chętki znajdowała się w granicach realnej możliwości spełnienia. Przypuszczalnie jeszcze tego wieczoru, w Passiflorze.

Temperatura zauważalnie rosła. Poluźnił więc wiązania koszuli żałując, iż nie może tego samego uczynić z kamizelką.
Siorbnął ostatki z kufla rozważając zamówienie kolejnego dzbana. Pogłowił się też nad kolejnym zdaniem pomagający uwolnić się od podejrzanej dziewki, lecz na chwilę obecną nic równie zgrywnego nie przyszło mu do głowy. No cóż, może lada chwila się znudzi i sama odejdzie.

Myrtille - 2015-02-19 18:26:44

Białogłowa odwiedzała różne okolice, niektóre piękne, niektóre jeszcze mniej piękne niż to tutaj. Absolutnie nie wyleczyło jej to z skłonności do bezpośredniego przechodzenia do interesów. Co zresztą zwykle na lepsze jej wychodziło, bo próby uprzedniego nawiązania znajomości bywały źle rozumiane. Ot, babska dola. Dwa przerośnięte gruczoły na żebrach i już każdemu kogucikowi mózg spływał do ptaszka.

Kąt ust zadrgał jej w grymasie będącym dalekim krewnym uśmiechu. Takim co to o nim krążą dziwne plotki i nie zaprasza się go na rodzinne święta. Opanowała rozbrykaną mimikę, nieświadomie drapiąc się po nodze. Kikut pozbawiony zwyczajowej osłony protezy zaczął swędzieć wściekle, przypominając na nowo całą głupią aferę. Z wszystkich durnych rzeczy, które jej się już przydarzyły, to niewątpliwie plasowało się w pierwszej dziesiątce, a to przecież był dopiero początek tego urokliwego dnia, niewątpliwie mającego w zanadrzu jeszcze całe mnóstwo radosnych zdarzeń.

- Ano ja też nie. I co? - odparła, obojętnie obserwując sparszywiałego psa zżerającego wymiociny z podłogi. W tym pięknym mieście nic się nie marnowało, co było myślą dość niepokojącą w kontekście jej zguby.
Zwróciła wreszcie szare oczy z powrotem na rozmówcę.
- Nie o gusta pytałam.
Celowo puściła zniewagę mimo uszu, gdyż, szczerze mówiąc, w ustach niedogolonego, bliznowatego typa brzmiała bardziej jak wystawiona na jarmarku krotochwila. Zaiste, z pewnością od bab musiał się kijem oganiać.
Popatrzyła jak mężczyzna siorbie resztki piwa z kufla i pożałowała przez chwilę, że nie zniosło jej do jakiegoś wyszynku w którym picie alkoholu nie było przepowiednią ciężkiego rozstroju żołądka. Szczurzy gąsiorek, który kupiła wcześniej miał inne przeznaczenie, tego zresztą nikt przy zdrowych zmysłach by nie pił.

Zastanowiła się głęboko. Cóż to takiego jej matka mówiła o Dobrym Wychowaniu i kontaktach interpersonalnych? A, tak. "Dziecko, panuj nad gębą" było tam też jeszcze coś o takcie i nie waleniu prosto z mostu.
- Myrthiel, patolog - przedstawiła się z apokaliptycznym westchnięciem. - Co wy tak wszyscy o tym chędożeniu jeno? - Z doskonałym wyczuciem pijana banda rozdarła się szczególnie głośno, w finałowej zwrotce sławiąc syrenie dziurki.
Myrthiel odczekała aż przebrzmi ostatnie plugastwo.
- Ujmując rzecz konkretniej, zarobić za obicie kilku wskazanych mord nie chciałbyś?
Proszę, jak grzecznie i składnie, aż ją podziw brał. Następnym razem od tego zacznie. O ile będzie pamiętała.

Daherte - 2015-02-20 02:56:44

Patolog? A cóż to takiego u licha? Rodzaj demona pod postacią osobliwej kobieciny? A może tak zwykło się zwać babę z brodą i kutasem? Na demonach się nie znał, nadto powątpiewał w ich istnienie, zasię zarostu u niej nie dostrzegł. Jednakowoż to nie wykluczało fallusa w portkach. Świat dziwował na każdym kroku, raz za razem go zaskakiwał. Kto wie jakie niebezpieczne fenomeny stąpały po tej ziemi, a z nich wszystkich demony to najmniejsze utrapienie.

Wtem do głowy wpadła mu inna myśl. Czarownica! To wiele wyjaśniało. Przede wszystkim obycie. Właścicielka wytartych portek i chudego tyłka jak gdyby niby nic przedziera się przez pijacką hałastrę, ewidentnie trzeźwa, brutalnie przerywa posiłek bogom ducha winnemu człekowi i dupę mu zawraca. O zgrozo, jeszcze o chędożenie wypytuje!
Jej propozycja jest nie mniej zagadkowa. Przecie wiedźmom się nie przystaje kogoś bić i napadać. Wyręczy ją przypadkowy jegomość, zapewne omamiony czarami i możliwością rychłego zarobku. Pomoże w nikczemnych jej planach. Kto wie kogo chciała zatłuc. Pewno planowała uzyskać najcenniejszy oraz najrzadszy w świecie składnik jakim była krew dziewicy.

- Krew dziewicy - mruknął zamyślony. Odstąpił od strawy. Przerażające domniemania wyhamowały w nim uczucie głodu. Teraz miał przemożną ochotę napić się. Najchętniej czegoś mocnego. Rozejrzał za posługaczką. - Wódy! Wódy tu dajcie! - zawołał w tłum. Gdzieś tam musiał być ktoś kto przybędzie mu na odsiecz.

Zwąca siebie Myrthiel nadal tu siedziała. Co teraz poczynić? Przedstawić się? Już nieomal to poczynił otwierając usta, gdy nagle je zamknął. Zdrowy rozsądek wyperswadował mu ten kretyński pomysł. Przecież bez liku mówiono o tym, iż czarownica poznając imię delikwenta zyskuje moc wpływania na niego tudzież robienia z nim co jej się żywnie podoba. Przeklęte czary.

- Nie zwykłem mieszać się w sprawy rodzinne - wypalił. Postanowił grać hardego. Pokaże jej, że czarów się nie lęka to może da mu spokój i pójdzie precz. - Skądinąd nie trudno tu zapaśników uświadczyć. Odszukaj piwnice i tam pytaj.

Myrtille - 2015-02-20 11:20:32

Tym razem nie zdzierżyła i parsknęła śmiechem, aż zakolebał się pod nią zydel. Niewątpliwie fascynującym by było otworzyć mężczyźnie czaszkę, zajrzeć w mózg i prześledzić tok myśli z ostatnich kilku sekund; te bowiem jakimś cudem zaprowadziły go do krwi, i to dziewiczej. Myrthiel nie miała pojęcia, które z niebacznie rzuconych słów doprowadziło do takiego skojarzenia.

Niemniej jedno się potwierdzało. Zawżdy o dupę szło, i najwyraźniej się od tych dup nie uwolni, czego by nie powiedziała. Pozostawało się tylko pogodzić z losem. Odzyskała zachwianą równowagę, zarówno tę emocjonalną, jak i rzeczywistą, bo zaczynała zjeżdżać z zydla.

- Magom u źródełka klęczeć, mnie krew dziewicza zbędna. W Novigradzie zresztą jej nie najdziesz.
Po za tym z tą dziewiczą krwią to była bzdura kompletna, wyssana z palca zapewne przez jakiegoś klechę gdy go ciemną nocą celibat uwierał. Wiedziona zdrożoną ciekawością Myrthiel zapytała niegdyś sąsiada, będącego czarownikiem właśnie. Czarownik, jak mu już wesołość ustąpiła, zdradził, że to bubel jeno dla maluczkich, a krew się nada jakakolwiek, byle z żywego. W szczegóły nie wchodził, a i ona nie pytała, wiedźmą nie zamiarowując zostać. I bez wiedźmowania łaziły za nią paskudne plotki, i to nawet przez ludzi inteligentnych, ba, lekarzy, powtarzane. Zawiść paskudną jest przywarą.

- Nic rodzinnego, nawet nic osobistego. Ot, postraszyć krztynkę.
W tym momencie nadeszła dziewka służebna, której czujne ucho wychwyciło w ogólnym rejwachu żądanie wódki. Koszulę miała tak rozsznurowaną, że podziw brał, że się pokaźna pierś jeszcze zza dekoltu nie omskła.
- Naści - burknęła, stawiając na stole zamówienie i jednocześnie zgarniając ku sobie resztki przypalonego śledzia.

Po lewej wybuchła nowa bójka, dla odmiany między dwiema kurwami. Kobiety wrzeszcząc jak kocice w rui szarpały się za włosy i usiłowały wydrapać sobie nawzajem oczy przy energicznym aplauzie otaczających ich obwiesiów. Co drugi miał na ramieniu tatuaż kotwicy, serduszka, bądź innego zwyczajowo marynarskiego kiczu.

- To i do piwnic się fatygować nie trzeba - stwierdziła, patrząc na darcie kudłów. - Tyle, że trzeźwi są gatunkiem bardziej zagrożonym niż dziewice.

Daherte - 2015-02-21 23:26:46

Tego już było za wiele! Jawnie z niego dworowała. Śmiała się obelżywie, nic sobie nie robiąc z ewentualnych konsekwencji. Czy faktycznie wiedźma z niej czy nie, wystarczyły dwa ruchy aby położyć kres tej farsie. Doprawdy, nie pojmowała ryzyka jakie wiązało się z zaczepianiem nieznajomego? Nie wspominając o niegodziwych propozycjach albo zuchwałym zachowaniu. Nie za takie rzeczy tu ubijano.

Czas jakiś przypatrywał się “kurewskiej bójce”. Co jak co, ale zaczynało się robić ciekawie. Zwłaszcza gdy w sposób zagadkowy zniknęła górna część przyodziewy gladiatorek. Napawający się widokami nawet się nie spostrzegli kiedy wszczęto kolejną bitkę. Tym razem poważniejszą. Właściciel jednej z kotwic, skądinąd bardziej przypominającej liche przyrodzenie niźli element wyposażenia łodzi, całkiem omyłkowo oberwał od ścierających się kokot. Biorąc za winowajców dwóch mężczyzn obok niego rzucił się właśnie na nich. Nie upłynęły trzy uderzenia serca, a już ktoś zarobił krzesłem po plecach. Daherte aż za dobrze znał tę zagrywkę.

Pierwszego golnął sam. Głęboko w poważaniu miał maniery. Zawsze wychodził z założenia, iż więcej one szkodzą aniżeli pomagają. Nalawszy drugiego nie przyciągnął stalowego kubeczka ku sobie. Pozostawił go gdzieś na środku stołu. Rzecz jasna mając baczenie na tych portowych obwiesiów.

Otaksował towarzyszkę zimnym wzrokiem oprycha. Powoli sięgnął do pasa. Nie dobył żadnego ostrza. Zresztą nic nie dobył. Najzwyczajniej podrapał się opodal krocza.

- No to o co chodzi?

Myrtille - 2015-02-22 22:44:31

Szarpiące się kurwy poza włosami i obelgami rozsiewały dookoła także duszący zapach tanich perfum. Smród, brud, wszy i plugastwo proszę bardzo, ale Myrthiel, nieodrodne dziecko błotnistych traktów Północy, sztucznych pachnideł nie znosiła jak zarazy. Natychmiast zresztą zakręciło ją w nosie.
Kichnęła, zaklęła pod nosem, kichnęła jeszcze raz i wysmarkała się na podłogę. Traf chciał, że akurat przetaczała się tamtędy jakaś piorąca się po pyskach parka. Gil nie ostudził ich namiętności.

W tawernie robiło się coraz weselej. Poziom rozrób najwyraźniej jednak pozostawał akceptowalny, bo pani Matylda nadal wycierała kufle. A robiła to z takim spokojem i namaszczeniem, jakby zamierzała robić to do końca świata co najmniej.

Odpowiedziała na taksujące oprysze spojrzenie beznamiętnym wyrazem twarzy profesora błaganego o łatwe pytania na egzaminie. Kątem oka obserwowała jak demonstracyjnie powoli sięga pod stół, ale ruch łokcia sugerował czynność zgoła inną niż dobywanie narzędzia mordu. Groźne łypanie nie robiło na niej wrażenia; gdyby było inaczej nie zaczepiałaby z pozorną beztroską możliwie niebezpiecznych nieznajomych. Nie zaczepiałaby nikogo w ogóle, nie wspominając już o osobnikach, którzy w świątyni pijaństwa siedzieli względnie trzeźwi. Tacy byli zwyczajowo jeszcze gorsi niż ci naprani po uszy.
Przy całej swojej beztrosce, zdawała sobie z tego sprawę. Podobnie jak z abstrakcyjności kolejnej swojej wypowiedzi:

- O kurwiego syna, który ukradł mi nogę - zgrzytnęła zębami. - Paser go nie zdradzi, choćbym opłaciła mu dożywotnie dupczenie w Jedwabnym Szlaku. Nie  zdradzi też komu moją protezę opchnął.
Zgarnęła kubeczek ku sobie i wlała w siebie zawartość jak wodę. Parszywy trunek nie kłopotał się posiadaniem smaku. Od razu wypalał kubeczki smakowe i brutalnie atakował zatoki. Tyle z tego dobrego, że natychmiast straciła węch i przestało ją kręcić w nosie od kurwich perfum.
Odstawiła naczynko z powrotem na środek stołu ocierając załzawione oko.

- A baby na jednej nodze się nie ulęknie, bo mogę mu najwyżej grozić, że się przewrócę.

Daherte - 2015-02-24 17:02:15

Obrzucił ją spojrzeniem niby niekwestionowanego znawcy takowych spraw, a przynajmniej kogoś, komu dane jest nieraz słyszeć takie rzeczy. W istocie, zdarzało mu się “pracować” nad równie wymyślnymi zleceniami bądź z polecenia równie wymyślnych zleceniodawców. Tak czy inaczej w tym przypadku miał mieszane uczucia. Coś mu tu śmierdziało i bynajmniej nie chodziło o tanie perfumy pań lekkich obyczajów. Baba bez nogi z manierami tułaczej męty, co więcej z minął uczonego. Nietypowa mieszanka. Nie pierwsza taka w okolica, acz pierwsza szukająca najmity. Bodaj po raz wtóry się nad tym głowił, a wyjaśnień jak nie było tak nie ma.

Nie zwracając uwagi na jarmarczne pokazy przeistaczające się w istą rzeź, ze stoickim spokojem nalał sobie do kubeczka. Nie drgnął nawet gdy kufel śmignął nad jego głową. Wychylił, zarzchąkał, nalał, odsunął.

- Istna tragedyja - zacmokał nieledwie zamartwiony. - Niefart taki raz kolejny tą samą nogę stracić. Nie taniej wszak nową wystrugać? Moje bowiem usługi tak jak usługi wiedźminów. - Jeśli to ją nie zniechęci świadczyć będzie o jej desperacji bądź pułapce szykowanej na niego. Czegóż innego mogło być to dowodem?

- Rzeknij no ile za łebka. Jak mniemam paser to nie jedyna - uniósł prawy kącik ust - kula u nogi.

Myrtille - 2015-02-24 20:01:37

- Ano tragedia - mruknęła, ale gwoli wyjaśnień nic nie dodała. Choć mogła by, bo historia kradzieży protezy i wydarzeń kradzież poprzedzających była zaiste barwna i okraszona nagłymi zwrotami akcji, niczym w opowieści proszalnego dziada. Myrthiel jednak nie czuła potrzeby wywnętrzania się, chyba że po to, aby przekląć pozostałych bohaterów rzeczonej powieści, do szóstego pokolenia wstecz.
Klątwa, jak wiedziała, będzie skuteczna. Kiedy tylko odzyska nogę, jeden matkojebca z drugim srodze pożałuje, niezależnie od ich pieprzonej pozycji społecznej.

Uśmiechnęła się odrobinkę, choć ten uśmiech, jak zwykle, niewiele miał wspólnego z życzliwością.
- Uwierzysz jak powiem, żem nielicho do niej przywiązana? - zapytała retorycznie. - Bardziej niż  matka do dziecka. Ostatecznie, pępowiny i łożyska jeno na dziewięć miesięcy wystarcza, a u mnie kikut z nogą trzeci rok związane.
Była to oczywista bzdura, bardzo jednak logicznie pomyślana. Któż ostatecznie, mając dwie działające nogi, mógł stwierdzić jak i czy się kaleka do sztucznej kończyny przywiązywał? Myrthiel w każdym razie nie czuła się emocjonalnie do protezy przywiązana. Prędzej finansowo, ale nawet nie o to szło. W Noviradzie nie było rzemieślników zdolnych odtworzyć gnomi projekt, a ona nie zamierzała się zadowolić byle jak zestruganym kijkiem wbitym w kość. A taka praktyka była w Wolnym Mieście powszechna.

- Dwa srebrne grosze za kotołaka, a cztery za wątpierza? - wychyliła miarkę, odstawiła kubeczek na należne mu miejsce na środku stołu. - Trzydzieści sztuka, niezależnie od efektu. I ekstra za efekt, znaczy, jak noga wróci razem z butem.

Zawyżona cena jak na robactwo z którym podejrzewała mieć do czynienia. Tępienie szkodników winno być dobroczynne, wliczając jednak koszty zużycia buta... i tak dawała za dużo. Dla Myrthiel trzydzieści koron to było żarcie z piwem, w miejscu mniej grożącym otruciem niż "Kelpie", oraz małe co nieco za czyjąś krótkowzroczność.

Daherte - 2015-02-25 20:01:41

Tępienie szkodników to iście żmudne tudzież nielekkie zadanie. Naiwny jest ten, który sądzi inaczej. Należało bowiem uwzględnić między innymi wywabienie owych paskud czy pofatygowanie się do tych bardziej zmyślnych, ukrytych w miejscach tak obrzydliwych, iż na samą myśl o nich żołądkowa treść uciekała najkrótszą drogą. Na domiar tego mało kto podejmował się tak nikczemnej pracy.

- Trzydzieści i pięć. I nieszczęsny paser z kamratami będzie całować po nogach - stłumił uśmiech wychylając przedostatnią porcyjkę niemal boskiego trunku. Jakością nie powalał, lecz działał należycie. Zresztą dało się to już wyczuć. Bodaj temperatura w wątpliwym lokalu wzrosła nieznacznie.

Nalał ostatnią kolejkę, mającą przypieczętować zawartą umowę. Wierzchem dłoni podsunął naczynie na odległość równą poprzedniej. Ukradkiem raz i drugi zerknął na rozgardiasz wokół. Karczemni zapaśnicy lubowali się rzucać na stoły. Zwłaszcza znienacka.

Myrtille - 2015-02-25 23:57:43

Podrapała się po ramieniu, czując jak pod jej palcami dokonuje żywota jakieś maleńkie stworzonko, niechybnie pchła bądź inna pluskwa. Bywała kilka razy w życiu zawszawiona czy zapchlona, przypadłość pospolita jak grzybica, jednak od przeprowadzki do Novigradu, co najmniej, udawało jej się nie łapać żadnych zwierzątek. I wolała, żeby tak pozostało, a dalsze przebywanie w uroczym przybytku groziło nie tylko nabyciem mieszkańców, ale też utratą zębów. Nawet nie przez czyjąś złośliwość, ot, przypadkiem. Nasączenie alkoholem w okolicy osiągnęło punkt krytyczny, to znaczy, stan gdzie większość nasączonych weszła w tryb towarzyskiej agresji.

Z pospolitego skąpstwa targowałaby się dalej, w tym jednak momencie rozsądek, i może jeszcze te dwie miarki wódki, doszły do głosu. Rozsądek radził dobić targu bez ceregieli, zanim jej najmita dostanie od jakiegoś towarzysko agresywnego w zęby i zajęty cuceniem pijaka przy użyciu pięści zapomni o niedoszłej umowie. Wódka mruczała coś sympatycznie i chichotała, jak to wódka w pustym żołądku.

- Pocałunki sobie daruję. - Przysunęła kubek ku sobie i zabezpieczyła w dłoni, na wypadek, gdyby ktoś w istocie zamierzał zwalić się na stół. - Ale uściślijmy. Nie płacę za każdego, który straci zęby. Tylko za tych konkretnych. Mniej mi na mordobiciu zależy, a bardziej na odpowiedziach, więc ja pytam, ty dbasz o chęć współpracy.

Wychyliła zawartość naczynia. Znieczulone gardło przyjęło trunek jak starego znajomego, alkohol zapromieniował ciepłem, budząc ślad rumieńca na ziemistych policzkach. Odstawiła kubeczek na stół.
- Swoją drogą, nie wiem czy wspominałam, ale to jest zajęcie na teraz-zaraz.

Daherte - 2015-02-28 01:02:31

Pocałunki, dobre sobie. Przykra baba. Bądź co bądź złoto to złoto, nie ma co wybrzydzać.

- W rzeczy samej, uściślijmy. Junak ze mnie żaden, znakiem tego rzucać mi się nie widzi na, powiedzmy, sześciu chłopa. Leje na to ciepłym strumieniem. Tyłek mi bardziej miły niźli korony. Poniecham bez uprzedzeń - wzruszył ramionami.

Westchnął przeciągle. Rozejrzał spokojnie. Mimo, iż jego ruchy zdawały miarkowane, wstał z krzesła jakby te zamierzało go ugryźć. Myślałby kto trzeźwy jak dziecko. Zmiął w ustach siarczyste przekleństwo. Zachwiał się tak, że nie obeszło się bez pomocy czyjegoś ramienia. Ten mały mankament mógł utrudnić pracę. Niekoniecznie musiał. Zresztą nie takim przeciwnościom stawał na przeciw.
Odzyskawszy równowagę tudzież spokój ducha, narzucił na siebie płaszcz. Teraz wystawała tylko głowa.

- No, pokaż kto zacz.

Myrtille - 2015-02-28 14:50:43

- Tyle dobrego, że się pod tym względem zgadzamy.

Nie miała w planach latania po mieście jak kurczak z obciętą głową, ani tym bardziej trwonienia pieniędzy na zemstę na złodzieju. Im mniej osób się w tę historię zaplącze tym lepiej, nie tylko ze względu na kwestie finansowe. Nieobecność jej lewej nogi nie była faktem powszechnie znanym i chciała, aby tak pozostało. Ludzie mało mieli szacunku dla kalek.

Zaczęła się zbierać ze swojego stołka, ale zaraz oklapła. Ponad jej głową świsnął jakiś niezidentyfikowany obiekt - bogowie wiedzą co to było, i lepiej niech wiedzę zachowają dla siebie. Myrthiel pogratulowała sobie w duchu refleksu i szczęścia. Gdyby wstała sekundę wcześniej tajemnicze paskudztwo trafiłoby ją prosto w ucho.
Po raz wtóry dokonała skomplikowanego manewru dźwigania się do pionu. Ani wesoła wódka ani ów kij, którego używała jako podpory, nie pomagały. Zaburczała plugawie pod adresem nie współpracującej rzeczywistości.

Ledwo uszli trzy kroki na opuszczony stół zwalił się mężczyzna, którego Myrthiel widziała wcześniej w objęciach słupa. Miał wyraźnie jakieś amory do elementów wyposażenia, ale tym razem mebel nie wytrzymał entuzjastycznych uścisków; wszystkie cztery stołowe nogi pękły na raz z agonalnym trzaskiem i chmurą próchna.

Myrthiel wypatrzyła pod ścianą miejscowego dziada proszalnego. Nawet z tej odległości widać było na nim wszy; bestie były wielkości myszy.
Nie zwierzyniec jednak ją interesował. Dziad stracił rękę w starożytnej, i zapewne całkowicie zmyślonej, wojence hrabiego Kozobobka z szlachcicem o jakimś fallicznym mianie. Nogę jak twierdził, odgryzł mu zerrikański tygrys. Oboma kikutami, jako elementami powieści, wymachiwał energicznie, a kiedy przyszło mu się odkleić od ławy i gąsiorka, wspierał się na parze kul.

- Czekaj chwilę, załatwię sobie wygodniejszą kulę - zwróciła się do swego najmity. Przez głowę przemknęła jej myśl, że ostatecznie nie spytała go o miano; ale i co to za różnica. Nie czekając na odpowiedź porzuciła jego towarzystwo i dołączyła do dziada na ławie, uprzednio usuwając z niej szewskiego czeladnika. Na szewczyka czekali już nowi przyjaciele, nieco szczerbaci i pachnący wodorostami, oraz wspaniała morska kariera.

Dziesięć niekończących się minut później, w ciągu których została przez niedowidzącego dziada poklepana w każdą cześć ciała i wysłuchała opowieści o zerrikańskim tygrysie, Myrthiel wstała z ławy, wepchnęła pod pachę nieco wysłużoną kulę i odkuśtykała z znacznie większą gracja niż przykuśtykała. Dziadowa kula była nieporównywalnie bardziej funkcjonalna niż kij, a cena za nią - trochę poklepywania, paplania i gąsiorek samogonu - niewygórowana.

Odnalazłszy bezimiennego najmitę pod ścianą w okolicach wyjścia skinęła głową w kierunku drzwi.
Teraz mogli iść.

Honbart Cereza - 2015-04-27 12:56:35

Elfie dziecię próbowało mu się wyrwać i odgonić swoją oślice. Na jej szczęście nie udało się jej ani jedno, ani drugie. Kiedy w końcu dotarli przed ów przybytek ręka mu się już nieco zmęczyła. Jednak zawsze był praworęczny jakby nie patrzeć...
Karczma w portowej dzielnicy, ,,barwne" towarzystwo w środku, a do tego miał jeszcze dojść on, niosąc dziecko pod pachą.
Kaleka i dziecko. -Pomyślał patrząc na ,,Kelpie".
Rozkazał chrapliwym okrzykiem zaczekać Wiedźmie przed drzwiami, nie zainteresował się jednak zbytnio czy go posłuchała, ani czy to zrobi.
Pchnął drzwi do tawerny i weszli do środka. Rozejrzał się szybko w przejściu i wybrał pusty stolik na uboczu.
Usadził dziewczę na krześle, czy raczej puścił ją tak by na nie spadła.
-Poczekaj tutaj. Bo ci nogi z rzyci powyrywam. -Wyraził się jasno rozkazującym tonem, rzucając jej gorzkie spojrzenie.
Ruszył do właścicielki przybytku, po drodze trącając jakiegoś prostaczka który stał mu na drodze i ani myślał żeby ruszyć dupę ze środka przejścia. Obejrzał się za nim ze srogą miną, ale zaraz zajął się znów swoim tanim trunkiem. Całe szczęście, w obecnym stanie lepiej dla Bonharta żeby omijał wszelkie burdy, nie mógł się jednak zachowywać jakby się ich bał. A stary berdysz długi prawie tak jak on wysoki, noszony niezgrabnie na plecach, choć wadził mu codziennie i po prawdzie nie mógł go nawet używać, to jednak z pewnością dodawał mu sporo animuszu.
Przy ladzie obejrzał się jeszcze za dzieciakiem i zagadnął do karczmarki gdy tylko do niego podeszła.
-Pieczonego kurczaka i kufel piwa.
Właścicielka nalała mu piwa, którego napił się od razu. Jak zawsze parszywe, ale pijał gorsze.
Następnie musiał poczekać na resztę zamówienia.
Przez chwilę się zastanowił nad sobą. Ta gówniara go chciała okraść, a on ją chce nakarmić. Wygląda jednak tak biednie, że dało mu to chwilę do zastanowienia i przypomniało mu się jak sam był dzieckiem w podobnym wieku.
W końcu z zamyślunku wybudziła go karczmarka podając mu pieczone kurczę. Wyłożył jej na blat zawołaną kwotę pieniędzy i zabrał jadło biorąc wcześniej jeszcze jednego, sporego  łyka piwa.
Ruszył do ich stolika.

Kawka - 2015-04-27 17:58:30

Cóż Wiedźma posłuchała, nie lubiła pomieszczeń z ludźmi, w dodatku ktoś w środku zupełnie niedawno piekł osła. Czuła jak cząsteczki zapachu spalonego tłuszczu pobratyńca osiadają jej na pyszczku. Z Tawerny raczej jej żywicielka nie ucieknie, bo niby jak? Jak wyjdzie to drzwiami. W takim razie ona za drzwiami zaczeka, szczególnie, że zauważyła nieco trawy... Osła miał więc człowiek z głowy. Dziewczynka, kiedy tak niósł ją pod pachą patrzyła na wszystkich gości po kolei w drodze do stolika, a jaj wzrok i przerażona mina mówiła "Pomocy, panie, pomocy bo mordować będą".
Hmm trzeba przyznać, że dziewczynka pierwszy raz w życiu była w takim pomieszczeniu. Właściwie nie potrafiła przypomnieć sobie czasów w których była pod dachem. Gdy mężczyzna usadził ją jak szmacianą  lalkę na ławce zaczęła się rozglądać. Dach... dach był super był strasznie wysoko nad jej głową! Nie mogłaby dosięgnąć go ręką! Bogowie! Kto to zbudował?
Ściany, ludzie...,to wszystko zachwycało dziewczynkę i przerażało za razem. A jak ściany zaczął się  zwężać? A jak przyjedzie burza i ich wszystkich zabije?... a jak wybuchnie pożar?! Jej twarz ponownie przybrała wyraz przerażenia, a cała krew odpłynęła jej z twarzy. Usiadła sztywno patrząc na pobliską świeczkę jak na węża, niezwykle groźnego. Zły pan gdzieś poszedł. Mogłaby uciec... mogłaby, ale bała się, że na prawde wyrwie jej nogi z pupy, a tego wolałaby uniknąć. Nie chwaląc się biega szybciej od innych dzieci i to jeden z jej nielicznych atutów. Siedząc sztywno patrzyła na ludzi szukając pomocy. Wyglądała jak pochwycona we wnyki, mała chorobliwie chuda sarenka, z podkrażążonymi oczyma. Wyglądała jak śmierć... głodowa w dodatku. Mężczyzna wrócił. Kurczak. Świeżo przypieczona skórka, woń aromatycznych przyparaw i ziół, lekki tłuszczyk spływający po skórce... co za ohyda! Dziewczynka spojrzała na talerz potem na mężczyznę, znowu na kurczaka i na mężczyznę. Jej oczy nagle zaszkliły się, była gotowa do płaczu nawet broda zaczęła jej drżeć.
Zamiast jednak słów podzięki i łez szczęścia usłyszał...
- On kiedyś żył... miał głowę... a teraz nie żyję... - i stało się zobaczył jak łzy spływają wolno po policzkach. Biedny kurczak miał pewnie kurę i pisklątka, a teraz jego rodzina została sama.
- Pozwoli pan mi go pochować? - spytała pociągając nosem.
Tak, biedny były kat o złotym sercu chociaż dobre miał intencję nie wiedział, że mała nie je mięsa. Że po mięsie wymiotuje i ma inne rewolucję żołądkowe ( kiedyś raz przez pomyłkę spróbowała szczura)... i że płaczę nad każdą  rozdeptaną żabą. Ale skąd miał wiedzieć? Nie mógł wiedzieć....

Myrtille - 2015-04-27 19:43:41

Lombard od tawerny dzielił kawałek drogi, a na jednej nodze i kuli pokonywało się go przynajmniej dwa razy dłużej niż w normalnych okolicznościach. Tak więc Myrthiel dowlokła się do "Kelpie" w sam raz na zakończenie oberwania chmury. Nie udało jej się ukryć przed chociaż jedną kroplą. Minęła zakręt, tawerna zamajaczyła w oddali, wśród deszczu... i deszcz się skończył, zostawiając po sobie błyszczące kałuże i płynące z dachów strumyczki. Nawet wszechobecny smród portu został na chwilę tym opadem zmyty; na chwilę, nieco tylko krótszą niż okres trwania kałuż w swojej dziewiczej formie. Już teraz wylegające po ulewie pospólstwo zdołało zamienić część drogi w grząskie bajoro.
Ot, jedyna dobra strona zgubienia protezy. Przynajmniej jej nie utknie w błocie i nie zardzewieje...

Chlapiąc błotem na wszystkie strony, marząc się nim po kolana i ociekając jak wyłowiona z rzeki topielica, Myrthiel stanęła wreszcie pod drzwiami tawerny. Z niejaką ulgą, bo karczma oznaczała ciepło, choćby i śmierdzące nadmiarem stłoczonych ciał, oraz, cud nad cudy, zaplecze. Gdzie będzie się można, za drobna opłatą, schować i wcisnąć nadmiar wody z ubrań. Uczynienie tego bezpłatnie, w jakimś zaułku, nie było raczej dobrym pomysłem.

Już-już miała przeskoczyć ostatnią kałużę i sięgnąć ku Klamce Zbawienia od mokrych ubrań, gdy pod same nogi chlupnęło jej ludzkie ciało. Sądząc po gwałtownych bulgotach i błotnistych bluzgach, całkiem żywe.
Mężczyzna natychmiast zresztą poderwał się z kałuży; chudy i wysoki, o prostokątnej końskiej szczęce i łapach niczym łopaty. Stanąwszy na nogi, zamiast bluzgnąć potokiem przekleństw, rozejrzał się lękliwie i szybkim gestem schwycił za postronek umocowany do oślego kantara. Zwierzak, wparty czterema nogami w ziemię, z uszami położonymi po sobie, ani myślał podążać za ciągnącym go człowiekiem.
Choć jemu, najwyraźniej, bardzo zależało by osioł się ruszył, i by ruszył się możliwie szybko.

Zauważył Myrthiel. Po jego łopatowej twarzy, niczym szczury, przebiegły wyraz lęku, groźby, i żałosnej chytrości.
- Głupie bydle - szczeknął, a choć starał się mówić cicho, głos miał piskliwy jak chłopak w czasie mutacji. - Zawsze mnie problemów narobi... uparty jeden...
Nie dość, że złodziej, to jeszcze przygłup. Byłby spojrzał zwierzakowi pod brzuch, to by chociaż się do karygodnej głupoty nie przyznawał każdym słowem.
- Zostaw osła, wieśniaku, przecie widać, że nie twój - poleciła zmęczonym głosem, choć w zasadzie, guzik ją to obchodziło. O tyle, żeby prostak przestał jej blokować drogę. Póki jednak się mocował ze zwierzakiem, nie miała szans przejść.
- Mój, mój, jeno on tak...

Oślica w tym momencie najwyraźniej nie wytrzymała napięcia, i rozryczała się jak nieboskie stworzenie. Musiało ją być słychać nie tylko w tawernie, ale wręcz na drugim końcu miasta.

Honbart Cereza - 2015-04-27 23:13:28

Mężczyzna w końcu wrócił do stolika i położył na jego środku pieczone kurczę na drewnianej misie.
Misa była w znacznie lepszym stanie niż blat stołu, a wystarczyło na nią jednym okiem spojrzeć by widzieć że od dawna w tej kuchni gości. No co zrobić, się wybrało najbardziej skryty, schowany między pajęczynami a stolikiem miejscowych pijaczyn i obszczymurów stół, to się ma.
-Jedz.-Rzucił posępnie, sięgając do pasa. Odwiązał zeń niezgrabne zawiniątko z nadgryzioną połową chleba i jabłkiem. Wyłożył jedzenie na stół i rzucił szmatką na stronę dziewczęcia, coby później miało w co spakować resztki.
-Połowa jest twoja dziecko. Zjesz ile możesz, resztę sobie zostaw na później. To samo tyczy się chleba, weź też jabłko dla...
Kiedy uniósł w końcu znad kufla wzrok i spojrzał na twarz elfki zmarszczył brwi.
-Jak to kurwa pochować?
Padł zrezygnowany na swoje krzesło, które zaskrzypiało pod nim. Koniec drzewca berdysza uderzył z hukiem o podłogę i jakaś dwójka pijaczyn obejrzała się za siebie spod ramion, udając przeto że nie patrzą, jednak sprawdzając uważnie czy coś się dzieje.
-Nie dziwota że wyglądasz jak północnica skoroś mięsa nie jesz. -Przetarł twarz lewą dłonią. Jedyną dłonią.
On tu zdobył się na taką odskocznię od bycia ,,gburem, mrukiem i pijakiem", a elfka rozpłakała się ubolewając nad losem kurczaka. Tragifarsa kurwa. -Pomyślał.
-To zjedz chociaż chleb i jabłko... Chcesz łyka piwa do tego, coby się nim nie zapchać? -Może taki małolat nie powinien piwa pić, ale Honbart o wodzie czy jakim kompocie to już nie pomyślał. Mógłby jej powiedzieć żeby pochowała swoją połowę kurczaka jeśli tak mu jej go szkoda, jednak szkoda jadła. Monety z nieba nie spadają, a to kosztuje.
Mógłby rypnąć w stół dłonią i kazać się jej nie mazać tylko zjeść te mięso, ale w tym momencie dziewczę wyglądało tak przejmująco że nawet jego ta sytuacja urzekła.
-Cholera jasna, co ta twoja oślica tak rży? Idź ją uspokoić bo jeszcze nas wyrzucą z tawerny.
Mężczyzna ponaglił ją prawą ręką i ruszył za nią, dzierżąc dzielnie w dłoni kufel z resztką piwa.

Kawka - 2015-04-28 18:26:21

Żal był bardzo ważny, rozpacz nad stratą życia przez biednego kurczaka także, ale... głód... głód hodowany od tygodnia... Mózg i żołądek dziewczynki nagle zalał niemożebny ból. Straszny ból. Zupełnie jakby ogień w jej wnętrzu palił jej trzewia. Nagle liczyło się tylko jabłko i chleb. Otarła łzy pociągnęła nosem. Spojrzała niepewnie na Honbarta... Czy on daje jej jeść? Tak po prostu? A może chce ją otruć? Przyglądała mu się chwilę w milczeniu gdy namawiał ją do jedzenia... zaraz czy on NAMAWIAŁ ją do jedzenia?! Nie odganiał od straganu? Nie bił kijem? Co z nim nie tak, że oddaje jej własne jedzenie. Zamrugała kilkakrotnie nie potrafiąc uwierzyć w to co się dzieję. Przyjrzała się jego ręce, czy na pewno nie trzyma w niej noża aby zrobić jej krzywdę kiedy zacznie pochłaniać jedzenie. Wejrzała jeszcze w jego oczy. Chyba rzeczywiście nie chce zrobić jej krzywdy. Świr czy co? A może po prostu jest dobry i chce jej pomóc? ha ha ha. Zabawne. Nikt nikomu nie pomaga... żołądek zaprotestował kolejną falą bólu, a ślina zaczęła napływać do ust dziewczynki uspokajając pracujący na resztkach paliwa mózg. Wyciągnęła rękę, najpierw wolno cały czas patrząc na męzczyznę po czym blisko chelba przyspieszyła ruch i zagarnęła bochen szybkim ruchem. Zupełnie jakby obawiała się, że zmieni zdanie i jej go zabierze. Jako, że coś mówiło jej, że kiedyś uczono jej dobrego zachowania przy stole, ułamała kawałek chleba i uniosła do ust powoli żując... Ojej... jakie to... pyszne. Dawno nie jadła tak dobrego chleba... nagle zapomniała o tym, że powinna jeść powoli i ładnie. Chwyciła chleb oburącz. Wgryzła się w niego gwałtownie i przymknęła z rozkoszy oczy. Zaczęła jeść jak dzikie zwierzę, odrywając na prawdę wielkie kęsy i niemalże nie żyjąc. Wszystko przestało dla niej istnieć byłą tylko ona i chleb. Czasem chleb ją zapchał i mała brała kubek bez krępacji i popijała wykrzywiając przy tym twarz. Paskudztwo! Jak dorośli mogą to pić?! Ale lepsze to niż śmierć poprzez chleb który nie chciał przejść dalej przez gardło.  Miała zjeść połowę... ale w dzikim szale pożerania nieco się zapomniała.... zanim się zorientowała i nieco uspokoiła... została tylko piętka... Żołądek był tak pełny, że teraz bolał, a brzuch napompował jej się jak balon. Było jej nie dobrze. Czuła, że zaraz zwróci...spojrzała na piętkę potem na mężczyznę. "No ładnie głupiutka. Dał Ci palec a ty mu całą rękę zjadłaś. " zganiła samą siebie.
- Przepraszam. - powiedziała piskliwie, a jej oczy przypominały raczej oczy szczeniaka niż dziecka. Spojrzała na mężczyznę gotowa przyjąć jego gniew.
- Dziękuję... - dodała po chwili odkładając piętkę na chustkę. To co powiedziała zaraz potem zdziwiło ją jeszcze bardziej. - Masz tego więcej?
Zaraz potem oczywiście zasłoniła usta. Pomimo wyraźnego przejedzenia i tak wcisnęłaby w siebie jeszcze jedną taką porcję. Lubiła tego gościa, teraz jak ją nakarmił to już się raczej jej nie pozbędzie... no chyba, że przyłoży jej z tego wielkiego tasaka co na plecach trzyma... Uśmiechnęła się do niego szczerze i najładniej jak umiała i wtedy... jej czułe elfie uszy wychwyciły dziwne odgłosy o wiele wcześniej niż wszysc w gospodzie. Wiedźma! Na jej twarzy znowu pojawił się grymas przerażenia. Potem oślica zaryczała. Ona ma kłopoty!
Mała zerwała się i w tym momencie uzyskała pozwolenie od byłego kata dzięki czemu nie musiała się obawiać o swoje nogi. Pobiegła do drzwi. Nagle przestało jej być niedobrze. Otworzyła drzwi używając do tego całej swojej lichej siły.
Ten gościu... czy on szaprał jej przyjaciółkę!? Dziewczynka przez ułamek sekudny stała jak wyrta upewniając się... Tak on na prawdę robi jej krzywdę! Ciągnie ją za kantar jakby miał jej głowę oderwać! Przez ułamek sekudny pożałowała, że jej nóz Negocjator został w worku na grzbiecie osła. Potem... potem zaczęła działać i nie myślała nad tym zbytnio.
- Uaaaaaaaa!- zakrzykneła bojowo i rzuciła się na wieśniaka. Dosłownie wybiła się z nieco wyższego progu gospody i rozłożyła ręcę podczas lotu. Uderzyła w faceta całym swoim marnym ciężarem, jeśli jej się poszczęściło to nawet go i z nóg zwaliła. Ale to nie wszystko. Zaczęła go kopać i drapać... Znalazła odłsoniętą skórę? Ugryzła go w nią. Była nieczym dzika bestia, szalona tygrysica,  groźny  smok  Cóż przynajmniej tak jej się wydawało, bo z boku wyglądało to nie groźnie, a śmiesznie... A wieśniak co najwyżej mógł nabawić się kilku siniaków nic więcej. Zapewne jeśli się postara to role się odwrócą i on dokopie małej a nie ona mu.

Myrtille - 2015-04-28 19:55:59

Otwarte z mocą drzwi rąbnęły w ścianę karczmy, aż z okapu chlusnęła woda. Myrthiel uchyliła się przed tymi deszczowymi niedobitkami, choć bardziej przemoczona już być nie mogła, i ponad grzbietem ryczącej oślicy spojrzała z wyczekiwaniem na framugę. Ktoś tu był do zwierzaka przywiązany, albo miał w czubie i ośle wrzaski działały mu na nerwy...
Z progu, niczym poderwane kopniakiem, wystrzeliło jakieś kościste stworzenie, drąc się gorzej niż oślica. Z kształtu i gwałtownych ruchów przypominało goblina, piskliwy wrzask mógłby skruszyć szkło, a już na pewno szkodził bębenkom usznym. Ki diabeł? W środku miasta? W tawernie?

Przyjrzawszy się jednak uważniej agresywnemu stworzeniu, dostrzegła wreszcie kluczowe elementy: parę chudziutkich ramion, twarz brudną jak nieszczęście, ale w pełni humanoidalną, szpiczaste ucho... gnom czy niziołek? Wykrzywiona we wściekłym grymasie twarz nie wydawała się jednak należeć do przedstawiciela którejś z tych ras, a raczej... do dziecka.

Elfiego dziecka. Żałośnie zagłodzonego, śmiesznie i bezradnie usiłującego zaatakować złodzieja, większego od niego przynajmniej trzykrotnie. Uderzony wątłym ciężarem prostak zachwiał się, z zaskoczenia bardziej niż czegokolwiek innego, i machnął rękoma, odzyskując równowagę. Łapa wielka niczym łopata trafiła gówniarza w głowę, co najwyraźniej wcale jego agresji nie ostudziło, ba, zostało chyba całkiem przeoczone.
Do wtóru ryków osła i własnego przenikliwego pisku dziecko usiłowało najwyraźniej wyrządzić złodziejowi krzywdę; przypominało to atak kociaka. Młócące ramiona szarpały ubrania i skórę, wierzgające nogi trafiały w piszczele, dzieciak zęby zacisnął na brudnym rękawie wieśniaka.
Zaatakowany cofnął się w zaskoczeniu, wypuszczając z dłoni ośli powróz. Lewą nogą stąpnął w błotnista kałużę, w prawą kopnął go dzieciak...

Dostrzegając kluczowy moment, Myrthiel wsparła się na kuli i kikutem lewej nogi kopnęła niedoszłego osłokrada w tyłek. Wolną ręką złapała smarkacza za kołnierz i oderwała go od wieśniaczego rękawa w samą porę, zanim tamten wpadł w objęcia grawitacji i chlupnął na nos w kałużę.

- Życie ci niemiłe, smarkaczu? - zapytała, puszczając dziecięce odzienie. - A osła do stajni daj, za karczmą uwiąż, a nie stawiasz w poprzek ulicy i na szczęście liczysz... Jazda, zabieraj zwierzaka zanim ten tu się z kałuży wygrzebie.
Co miało nie nastąpić jeszcze przez chwilę, bo mówiąc Myrthiel nadepnęła osłokradowi na krzyż, wpychając go z powrotem w błoto, i po jego plecach przestąpiła na próg.
Który - ponownie - był zablokowany, choć tym razem nie przez złodzieja i jego czworonogi łup, a przez paskudnego z gęby i odzianego na czarno bandziora.
- Wejść chcę - powiedziała, przystając przed tym nowym zawalidrogą i czekając aż się odsunie.

Honbart Cereza - 2015-04-28 23:44:03

Mała wpierdoliła większość chleba, ale nie mógł mieć za złe tej chudzinie o zapłakanej, brudnej i kościstej twarzy. Śmieszyło go jak wykrzywia twarz przez piwo, choć oczywiście się ni zaśmiał, ni uśmiechnął. Robił to bardzo rzadko. Ponoć nigdy, takie słuchy chodzą.
On miał cały talerz ciepłego jeszcze mięska, idealne na kaca wraz z podłym piwskiem.
Odkroił sobie udko sztyletem i zaczął je obgryzać. Nie zjadł nawet połowy gdy chudzina opracowała prawie cały chleb.
Nie zareagował na jej dziękuję, ani przepraszam, nie widział takiej potrzeby. A na zapytanie czy ma więcej pokiwał przecząco głową przeżuwając mięso z wyraziście spieczonym kawałkiem skórki, ale zaraz pchnął hakiem jabłko, by potoczyło się w stronę dzieciaka.
Kiedy zauważył że Wiedźma szaleje na zewnątrz dziewczę już o tym dobrze wiedziało i na jego skinienie pognało ku wyjściu. Przeżuł do końca mięso i zabrał kufel, w którym piwa zostało tylko na dnie.
Ruszył powoli za elfką, drapiąc się po rzyci i dopijając piwo. Pusty kufel odłożył na czyjś stół nie zatrzymując się.
W końcu stanął w przejściu, wcześniej otworzywszy sobie drzwi.
Nie wiedząc co tu się właśnie dzieje, został w miejscu obserwując jak jakaś kobieta kopie wieśniaka i odrywa od jego ramienia elfkę.
Zrozumiał zaraz że sukinsyn chciał ukraść oślicę. Spojrzał na dziewczę z zalążkiem przejęcia się jej osobą.
A później stanęła przed nim ta kobieta. Jest od niej wyższy więc bez problemu wpierw spojrzał na osłokradcę z iskrą złości w oczach.
Cóż za ironia, wpierw chciała okraść mnie, a teraz ją by okradli. Pieprzone w siedem dup miasto, sami złodzieje.
-A ja wyjść. -Rzucił srogo, po czym przepchnął się z wyjścia.
Teraz on dla odmiany przeszedł po wieśniaku. A raczej stanął na nim.
-Chciał ukraść oślicę? -Wskazał zabłoconego mężczyznę skinieniem głowy, oraz mocniej go następując ciężkim, zabrudzonym butem. Pytał oczywiście dziewczynki, ale zdaje się że i ta zmoczona do szpiku kości kobieta miała by na ten temat coś do powiedzenia.

Kawka - 2015-04-29 10:49:03

Głowa bolała, ale to nic. Często dostawała po głowie, plecach, pupie albo nogach. Biłaby nieszczęsnego mężczyznę dalej, ale... Zobaczyła nieznajomą acz niezwykle miłą panią która kopie krzwydziciela osłów w żyć. Kopnęła nie nogą a połową nogi, widać też zgubiła wcześniej kończynę zupełnie jak pan który dał jej jeść. Gdyby miała więcej czasu na zastanowienie się zapewne wyniosłaby z tej historii wniosek, że ludzie bez jakiejś kończyny to dobrzy ludzie. Niestety coś nie pozwoliło jej się nad tym zastanowić bo szarpnęło ją za kołnierz lekko podduszając. Zupełnie jak pies bojowy odciągany od ofiary, dziewczynka pojęła sygnał w mik i otworzyła usta puszczając tym samym lecącego w dół nieszczęśnika.
Była górą. Zły człowiek leżał a ona stała. Poczuła, że w ustach ma pełno porwanej tkaniny, zaczęła ją szybko wypluwać. Paskudztwo. Był pewnie brudny, nie wiadomo gdzie się szlajał.
- Ble- uniosła rękę do twarzy i wytarła nią język. - Paskudztwo.
I nagle dostała opieprz. Nie no sytuacja normalne, codzienna i niezaskakująca. Krzyczano na nią co najmniej cztery razy dziennie. Chociaż słuchała i rozumiała co do niej mówią to nie przejmowała się tym zbytnio dopóki ktoś kija nie wyciągnął. W prawdzie kobieta miała przy sobie coś co mogłoby służyć za kij ale jeśloi go użyje to się przewróci.
Właściwie to życie było jej miłe, teraz gdy się najadła oczywiście bo wcześniej gdy męczył ją głód to niekoniecznie.
Na stajnie pieniążków nie miała a darmowa raczej nie była. A co do wiązania to oślica strasznie tego nie lubiła i darłaby się straszliwie, ale dziewczynka pokiwała grzecznie głową. W końcu ta pani jej pomogła tak? A nie musiała jej pomagać prawda?
- Dobrze proszę pani- powiedziała z uśmiechem głaszcząc zupełnie już spokojną oślicę po chrapach. Nie ruszyła się jednak. Sprawdziła czy pod kantarkiem nie ma otarć albo co gorsza ran. Odetchnęła z ulgą gdy nic takiego nie zauważyła. Wiedźma szarpnęła zniecierpliwiona łbem. Deszczu nie lubiła bardziej niżeli ludzi. Opuściła smętnie głowę i podeszła do przejścia. Stanęła zadowolona pod daszkiem nad wejściem, robiąc pod nim jeszcze większy tłok. I zupełnie w poważaniu miała to, że stoi tam dwójka ludzi, jak zaszła taka potrzeba to ich popchnęła, a może i nawet wypchnęła na deszcz.
Dopiero na pytanie miłego pana od chleba przypomniało jej się o złym panie który krzywdzi osły.
Spojrzała na leżącego w błocie wieśniaka i zmrużyła gniewnie oczy. Założyła rączki na pierś i spojrzała na byłego kata.
- Prawie oderwał głowę Wiedźmie. Ta miła pani mi pomogła. Razem go pokonałyśmy. - pochwaliła się z błyskiem dumy w oczach. Tak! Pobiła dorosłego faceta! Teraz nikt jej nie podskoczy.
- Oddajmy go strażnikom niech zgubią mu rękę. - powiedziała przenosząc wzrok na leżącego  z wyraźną groźba. - Albo i dwie- dodała złowieszczo.

Myrtille - 2015-04-29 23:19:53

- Oj, bachorze... - mruknęła, wspierając się ciężko na kuli.
Dzieciak, sądząc z miny, tonu i absolutnego braku działania, wziął sobie jej sugestie "głęboko" do serca. Tak głęboko, że wypadły drugą stroną. A to były z dobrego serca udzielone rady, całkiem bezinteresowne i bezpłatne. Rzecz bardziej w Novigradzie unikalna, niż dziewica w burdelu. Jeśli smarkacz jeszcze o tym nie wiedział, to wkrótce się dowie. Najpewniej, za sprawą osła, który któregoś beztroskiego dnia zniknie jak sen złoty i będzie miał prawdziwe szczęście, jeśli trafi na targ, zamiast od razu na czyjś talerz i buty.
Mogłaby pouczyć gówniarza szczegółowo, przyjaźnie wyjaśnić, że taki osioł to łakomy kąsek w dzielnicy, gdzie kradną nawet stare portki z sznurka z praniem. I że ośle ryki, ani tym bardziej dziecięce ataki, na nic się nie zdadzą, jak złodziej będzie poważny, a nie tylko oportunistycznym przygłupem, jak ich bulgoczący w kałuży przyjaciel. A straż? Śmiechu warte! Mogli co najwyżej przetrzepać dzieciakowi skórę, za marnowanie ich czasu.

Los bachora tyle ją jednak obchodził co zeszłoroczny śnieg, więc nie rzekła nic.

- Ukraść, gdzie tam. Tylko pożyczyć - mruknęła sarkastycznie pod adresem czarno odzianego mężczyzny. Oj, chyba nowi w Novigradzie, skoro o takie oczywistości pytają i jeszcze się dziwują, że nie uwiązanego osła chcieli ukraść. Jakże to tak, panie?! Tak nie swoje brać?! Toż to zbrodnia, przestępstwo i kryminał!
Witajcie w Wielkim Mieście, gdzie przestępstwem jest być naiwnym.
Parsknęła krótkim, suchym śmiechem, wypranym z wesołości lepiej niż odświętny obrus bogacza z plam.
I wkuśtykała do karczmy, cudownie ciepłej, woniejącej przekrojem wszelkich ludzkich przypadłości, i tylko marginalnie suchszej niż ulica.

Tłum wewnątrz, we wcześniejszych godzinach gęsty jak błoto, teraz zrzedł, do poziomu, powiedzmy, mulistej kałuży. Poznani wcześniej niestrudzeni wysławiacze syrenich wdzięków kwili cienko w kącie, ledwo się ponad ogólny szum przebijając. Zalecający się do podtrzymującego powałę słupa chłop o aparycji krowiego zadu nawiązał z nim wreszcie bliższy kontakt, i teraz najwyraźniej spał na stojąco w jego objęciach. Dziadek od którego pożyczyła kulę chrapał z głową na stole, niepomny czegoś gęstego i rozlanego, co zasychało w jego brodzie.

Myrthiel dotarła do lady, zamieniła z karczmarką dwa słowa, brzęknęły monety przechodzące z rąk do rąk. Za przyzwalającym skinieniem kobiety zniknęła na chwilę na zapleczu, gdzie wycisnęła z ubrań tyle wody ile tylko się dało. Wracając, niewiele suchsza, ale znacznie przyzwoitsza, bo wyżęta koszula nie była już przeźroczysta, zgarnęła z kontuaru miskę wodnistej polewki. Nie była szczególnie głodna. Było jej jednak zimno, a zupa miała temperaturę... i to było jedyne, co można było o niej dobrego powiedzieć.
Zaszyła się w kącie, przy pustym stole na którego blacie spoczywał talerz z jakimiś kurzęcymi niedobitkami.

Co dalej? Musiała znaleźć tego piekielnego Mel, w pierwszej kolejności, a gówniarza cholera wie, gdzie poniosło. Potem, śmiechu warte, miała znaleźć złodziei transportu i "nauczyć ich szacunku do większych", według słów Dmytra.
Facet definitywnie stracił kilka klepek, gdy tak skakał po resztkach Hajzelnata...

Honbart Cereza - 2015-05-01 00:37:18

Popatrzył na oburzone dziewczę ze zmarszczonymi brwiami.
Nie przejął się zanadto lejącym deszczem. Tak jak po stokroć wielu rzeczy nie znosił, akurat deszcz lubił. Zwykł twierdzić że oczyszcza on ze złego samopoczucia. I z grzechów.
Jednak jak na dzień dzisiejszy był litościwy i szczodry na przeszło rok z zapasem w przód. Tak więc może należało by się temu złodziejowi pomóc w zapamiętaniu tego dnia.
-Pożyczyć. -Odmruknął pod nosem i kontynuował po krótkiej przerwie.
-Pewnie nogę też pożyczyła, albo zgubiła. Razem z urodą.
Spojrzał znów na elfkę, gdyż to ona jest przekonana że można od tak zgubić sobie dłoń.
Musiał się jednak zająć złodziejem, bo zaczął się rzucać, w końcu zbierając siły i resztki rozumu na ucieczkę. Honbart jednak nastąpił mocno między jego łopatki, by go zatrzymać. Następnie wykręcił rękę i stanął jednym butem na prawej dłoni osłokradcy. A drugim uderzył z impetem w okolicę łokcia mężczyzny.
Kość trzasła, błoto rozbryzgało się na wszystkie strony, a krzyk poszkodowanego poniósł się nisko przy ziemi, zagłuszany przez gromki deszcz.
-Albo i dwie? -Powtórzył słowa dziecka, które ulotniły się na dżdżyste powietrze już chwilę temu, powiedziałby kto, że Półręki nie zwrócił na nich żadnej uwagi.
Zaraz powtórzył jednak tą czynność z lewą ręką, choć tym razem chłop dłużej próbował się wyrwać. W końcu jednak znów dało się usłyszeć trzask kości i krzyk mężczyzny, tym razem bardziej jednak przypominający jęk konającego, łkającego nędzarza.
Z połamanymi łapami oduczy się kradzieży. No, przynajmniej na tak długo póki się nie pod rehabilituje.
Honbart dał sobie chwilę by spojrzeć w szare niebo, aby deszcz symbolicznie ,,zmył grzech" z jego twarzy.
-Wracaj do naszego stolika mała i zostań tam bo ktoś mi jeszcze wpierdoli jadło, a dwie złamane ręce na jeden dzień to wystarczająco dużo.
Ja ją wezmę.
-Dorzucił zaraz, łapiąc za uzdę Wiedźmy. Oślica uparcie sugerowała że woli postać pod dachem, ale nie może stać w przejściu bo chłopi ją zaszlachtują. Także Honbart będąc jeszcze bardziej zawziętym niż ona, w końcu zaciągnął ją pod krzywe drzewo pnące się do zachmurzone nieba ponad wysokość tawerny. Przywiązał ją tam i poklepał po grzbiecie.
Po tym wrócił do gospody, do suchego, wonnego jadłem, korzennymi przyprawami i tanim alkoholem ciepła, wnosząc do środka mnóstwo błota i gniewne sapnięcie.
Ruszył do swojego stolika by najeść się do syta.

Kawka - 2015-05-01 11:03:45

Dobra... Nie tego oczekiwała Kawka. Mieli oddać go strażnikom... a czarny pan...
Patrzyła oniemiała jak staje nad niedoszłym złodziejem. Bierze jego rękę i chrup! Dziewczynka gwałtownie wciągnęła powietrze i zamrugała przestraszona. Wieśniak jęknął a ona razem z nim. Uniosła ręce do ust w geście przerażenia. Kiedy pan w czarni wziął drugą rękę omal nie zwymiotowała podziewając się najgorszego.... Chciała coś krzyknąć ale gardło miała za bardzo ściśnięte.
"To twoja wina" odezwał się w głowię cichutki głosik gdy dziewczynka nieruchoma niczym posąg wpatrywała się w pochylającego się nad krzywdzicielem osłów. Przez to wszystko zapomniała nawet, że jest juz cała morka.To ona zasugerowała, żeby zgubić mu rękę, a teraz wprawdzie rękę miał ale na pewno nie dało jej się używać. Pewnie bardzo bolały. Poczuła ucisk w klatce piersiowej i gule rosnącą w gardle. Było jej tak przykro... zupełnie zapomniała o tym co wieśniak robił wcześniej, dlaczego go pobiła. Teraz było jej przykro.
Czarny pan poruszył się unosząc twarz ku niebu, przypomniał Kawce tym samym o swojej osobie.
"A więc jednak nie myliłam się, ten pan jest zły i niebezpieczny" pomyślała sobie " Ja jednak... też jestem zła. To przeze mnie..." poczucie winy dalej nie dawało jej spokoju. Pan złodziej wstał i pospiesznie umknął, zapominając o bolących rękach. Nawet gdy zniknął dalej czuła... że jest zła. Strasznie uczucie.
Tak , czarny pan był zły, nie bał się zrobić krzywdy. Jednak z jakiegoś dziwnego powodu, jej ani Wiedźmie krzywdy zrobić nie chciał. A mógłby, łatwo... mógłby połamać jej ręce już tam na targu. Zamiast tego nakarmił ją.... Chyba ją lubi. Dziewczynka opuściła powoli ręce. Miała szczęście, wielkie szczęście. Nie można od tak odrzucać takiego daru od losu. Nikt oprócz Wiedźmy nie tolerował Kawki, aż trafił się ten tutaj... można powiedzieć, że ona też go toleruje. Nie pozostaje nic innego jak tolerować się na wzajem. Dlatego też dziewczynka nie uciekła z krzykiem, nie skomentowała wydarzenia udając, że właściwie nic się nie stało. Skoro postanowiła tolerować czarnego pana, to od czasu do czasu będzie musiała przymknąć oko na niektóre złe rzeczy jakie będzie robił.
- Mam na imię Kawka- powiedziała zakładając rączki na piersi gdy po raz kolejny nazwał ją małą. Tak dwie złamane ręce to za dużo. Przytaknęła głową i odwróciła się wchodząc do środka. Okazała mu zaufanie pozwalając wziąć mu Wiedźmę za kantar. Była niemalże pewna, że nie robi krzywdy starej oślicy. Sama Wiedźma dla zasady nieco się poopierała, ale widząc, że prowadzi ją pod zielone drzewo którego gałęzie aż proszą się o obiedzenie odpuściła zupełnie i pozwoliła się przywiązać.
Dziewczynka obciekając wodą przeszła przez izbę kierując się do stolika... który okazał się być już zajęty. Zawahała się przystając na chwilę. To ta pani która jej pomogła. Była niemalże pewna, że jeśli teraz nie podejdzie do stolika i nie siądzie przy nim pilnując biednego kurczaka jak oka w głowie... To miła pani nie dość, że nie ma nogi to będzie miała także dodatkowo połamane ręce. Ruszyła więc na ratunek kończynom miłej pani.
Uśmiechnęła się do niej siadając na przeciwko i dla dobra beznogiej przysunęła talerz z kurczakiem do siebie, aby przez przypadek się nie poczęstowała.
Czekając na Czarnego Pana, miała nieco czasu na przyjrzenie się jedzącej płynną potrawę kobiecie. Była smutna... Ewidentnie czymś się martwiła. Dziewczynka machając pod stołem nogami pomyślała sobie, że miło było by temu zaradzić. Tylko jak? Głównym problemem tego świata jest oczywiście brak jedzenia... Kobieta w prawdzie jadła zupę, ale chyba nie była zbyt dobra...Przynajmniej na taką wyglądała. Kawka poczuła dzisiaj jakie szczęście daje ofiarowane jedzenie. Zacisnęła więc wargi i spojrzała na jabłko, jabłko Czarnego Pana. Powiedział, że połowa była jej. Chwila wahania. Ciche westchnienie pieczętujące stratę... Rozkroiła jabłko a pół.
- Niech się pani nie martwi. Wszystko będzie dobrze.- Starała się ją pocieszyć ... Co prawda dość nieudolnie ,ale widać, że bardzo się starała. Podsunęła jej jabłko pod nos nachylając się nad stołem tak mocno, że niemal się na nim położyła.
- Proszę. Myślę, że jest smaczne... chleb był. Ten miły czarny pan lubi pomagać. Może pani pomoże? - uśmiechnęła się do niej ciepło i wskazała skinięciem głowy na zbliżającego się do nich Czarnego Pana. Dziewczynka przesunęła się robiąc miejsce byłemu katowi, a gdy usiadł podsunęła mu truchło ptaka. Postanowiła już, że pochowa kości biednego zwierzęcia gdy Czarny Pan skończy jeść, bo w sumie... ptak i tak już nie czuję, że go jedzą...

Myrtille - 2015-05-01 21:24:03

Cudzy kurczak w najmniejszym stopniu jej nie interesował. Nie dlatego, że nie interesowało jej mięso w ogóle, czy też dlatego, by miała jakiekolwiek zahamowania gdy przychodziło do "pożyczania" cudzej własności. Jednak ten kurczak był już napoczęty, a patrząc na poziom okolicznej higieny, czy też raczej, jej braku, człowiek raczej nie doznawał przypływu apetytu. Wystarczyło sobie wyobrazić, jak któryś z marynarzy drapał się po jajach, odklejał zagnojone źdźbło z buta, a potem sięgał po strawę, by skutecznie stracić zainteresowanie jedzeniem.

Wykluczywszy czyjeś resztki z swojego menu, Myrthiel przestała się interesować zarówno nimi, jak i swoim otoczeniem. Czubkiem palca, zanurzonego w czymś rozlanym na stole, starannie rysowała na blacie ludzki układ pokarmowy. Z daleka i dla niewprawnego oka wyglądał jak seria serpentyn i dziwnych, krzaczastych kształtów.
Nie podniosła głowy, gdy krzesło naprzeciwko niej zgrzytnęło przy odsuwaniu. Ktoś się przysiadł, tak to w karczmach bywa, to nie powód, by cokolwiek ją to obchodziło.

Siorbnęła szybko stygnącą zupę, nakreśliła jelito ślepe, poprawiła kształt żołądka. W jej własnym brzuchu coś zaburczało, sugerując, że polewka nie jest przyjmowana z radością. Kiedy ostatnio jadła? Wódka wyżłopana do spółki z bezimiennym bandziorem się nie liczyła... rano jej się nie chciało, izba zresztą, po dłuższej nieobecności, była pozbawiona środków spożywczych... wczoraj w drodze... wieczorem śpieszyła się żeby zdążyć na zamknięcie bram, po południu, na popasie, musiała coś jeść, ale co... ?

Z zamyślenia nad jakże ważką sprawą pożywienia wyrwał ją dziecięcy głos. Gdzieś już go słyszała... aha. Mała wojownicza elfka zmaterializowała się przy stole niczym jakiś nieszczęsny dżin z butelki, choć życzeń chyba nie zamierzała spełniać. Może to i dobrze, bo w tej chwili Myrthiel bez namysłu życzyłaby Dmytrowi żeby pękł, a wtedy pewnie już nigdy nie odzyskałaby protezy. Bo, niech ją diabli wezmą, jeśli ta cholera była w skradzionym transporcie. Jadącym do Novigradu. A ona nogę rano straciła... więc mister Dmytr albo był przygłupem, któremu się wydawało, że jest chytry, albo miał na wyposażeniu maga, który zajmował się teleportacją sztucznych kończyn z miasta do transportu dopiero do miasta wjeżdżającego...

Podniosła głowę i obrzuciła małą istotkę roztargnionym spojrzeniem. Przesłyszało jej się czy ki diabeł?
Ale nie. Dzieciak, dziewczynka, jak wreszcie zauważyła, nie ustawała w próbach... czego? Pocieszenia? Na jakiś wyjątkowy sposób, ale najwyraźniej, jedyny jej znany. Myrthiel zogniskowała oczy na smarkuli, kąty ust zadrgały jej w uśmiechu. Połówkę jabłka przyjęła jednak z powagą. Od lat nie zdarzyło jej się głodować, przynajmniej, nie dlatego, że była zbyt biedna, by coś kupić. Dawniej bywało różnie; znała wartość jedzenia, a patrząc na chude kształty dziecka, wiedziała, że należy tę wartość przynajmniej podwoić.
Dlatego połówkę owocu przełamała na ćwiartki.

- Wygląda, jakby tobie bardziej było potrzebne - stwierdziła obcesowo, i większą z ćwiartek jabłka zwróciła z powrotem dzieweczce. Ale nie cały. Odmówienie daru byłoby absolutnym niedocenieniem dziecięcych starań, a te najwyraźniej były ogromne.

Tymczasem do stołu przysiadł się wcześniej poznany na progu mężczyzna. Miły czarny pan, jak mówił dzieciak, choć Myrthiel szczerze w to wątpiła.
- Słyszałam opinie - zwróciła się do niego, wskazując głową dziewczynkę jako opiniotwórcę. - Że lubicie pomagać?

Honbart Cereza - 2015-05-02 01:14:12

Honbart wpierw skierował się do właścicielki oberży. Niejaką Matyldę. Zwykła babka, ot co, ale sama jakimś cudem zarządza tą gospodą i dobrze jej to wychodzi. Widać że miejscowi ją szanują z jakiegoś oczywistego dla wszystkich powodu. Cereza go nie znał, więc również podchodził do niej z szacunkiem i dystansem, obierając sobie za powód to, że inni jakiś mają. Także i on powinien mieć, skoro ma się tu wpasować?
Choć może nie na długo...
-Piwa. -Rzucił do Matyldy, gdy ta w końcu do niego podeszła. Miał już gotową monetę w dłoni.
Problem właśnie w tym, że Honbart nie wie co ze sobą zrobić. Robote z oczywistych względów stracił i jej nie odzyska.
I co on ma zrobić w tym wieku? Kupić jakąś malutką farmę za miastem i uprawiać kalarepę? Myślał o zostaniu najemnikiem, ale jest też kaleką. I póki co treningi nie przyniosły odpowiednich efektów by mógł sobie pozwolić na zostanie najemnym mieczem. Chyba że chciałby zostać martwym, najemnym mieczem.
Wszelkiego rzemiosła i handlu się ima, w przeciwieństwie do typowej, ciężkiej chłopskiej pracy. Ale co? Zostanie drwalem? Nie z jedną łapą. Cieślą? Nie dość że fachu mu brak, to nadal i tak tej pieprzonej dłoni.
Jakiego by nie miał pomysłu na zarobek, to albo brak mu fachu w ręku, albo ręki...
Pierdolić to wszystko. No co innego mi zostaje, jak nie zapić się w końcu na śmierć? Wziął kufel piwa od karczmarki i ruszył do swojego stolika. Ta myśl nie dodała mu otuchy i o dziwo zniechęciła chwilowo na te pieprzone piwo.
Musi pomyśleć co ze sobą zrobić, bo inaczej faktycznie przepije wszystkie pieniądze, a wtedy sam będzie głodował. I raczej nikt nie będzie tak szczodry by kupić cieplutkie, pieczone kurczę, z którym się podzieli z nim na pół.
I wracając do kurczaka, wreszcie nad nim usiadł. Dziewczę zrobiło mu miejsce i podsunęło jadło, jeszcze tylko brakuje żeby mu wina nalała.
Odłożył piwo i postanowił zjeść tak dużo jak tylko będzie w stanie, w ramach nagłego przypływu głodu z żalu wobec własnej persony. Resztę zawinie w płótno i zostanie mu do końca dzisiejszego dnia. Przecież tyle mięsa nie może się zmarnować.
-Ta mała może i lubi pomagać, ale raczej zwierzętom, w tym i martwemu już, pieczonemu drobiowi. Ludzi woli okradać, jak tamten obszczymur. -Wcisnął do ust spory kawał smacznego mięsa i zapił piwem, żeby móc zaraz mówić dalej. Przypomniało mu się też zaraz, że dziewczę przedstawiło mu się stojąc w progu karczmy, ale przypomniało mu się dopiero po fakcie.
-Ja raczej wymagam zapłaty za wszelką pomogę. -Nauczył się tej zasady twardo trzymać, dzięki czemu wolniej zmierza ku ubóstwu.
Przyjrzał się niezbyt dokładnie ,,miłej pani", zastanawiając się czemu akurat tutaj usiadła. Pewnie chciała jakiejś podzięki za pomogę z oślicą. Nie wygląda jednak jakby czegokolwiek od nich oczekiwała. Choć po jej zapytaniu, wnioskować można by jednak inaczej.
-A do czego zmierzasz? -Zdecydował zapytać, by wybadać jasno sytuację.

Kawka - 2015-05-02 13:50:52

Kawka oczywiście nie omieszkała przyjąć ćwiartki jabłka z powrotem. Trzeba przyznać, że nawet ją ono ucieszyło. Pomimo,  że była pełna wepchnęła sobie pospiesznie jabłko do ust i zaczęła żuć. Kto wie czy kiedykolwiek jeszcze będzie miała okazje  objeść się za darmo w tak ciepłym i miłym miejscu. Jej bystre oczy dostrzegły rysunek na stole. Oczywiście mała nie wiedziała co to jest, ale bardzo jej się spodobało. Nachyliła się nad stołem i niczym ptak zaczęła przekrzywiać swoją głowę na boki chcąc się lepiej przyjrzeć działu pod każdym kątem padania światła. Ciekawe i jak jej się wydawało wcale nie przypadkowe. Coś musiało przedstawiać tylko co.
Tak odwróciło to uwagę dziewczynki, że nie zwracała uwagi na to, że biedny martwy pierzasty przyjaciel jest pożerany.
Żaden ślad pamięciowy w jej korze mózgowej nie został dopasowany do dziwnego rysunku. Uniosła więc wzrok i spojrzała miłej pani w oczy.
- Co to jest? - zapytała przekrzywiając głowę na bok. Wyglądała na prawdziwie zaciekawioną. Miała nadzieję na to, że jej odpowie, jeśli nie... cóż zapamiętała mniej więcej jak to coś wygląda, będzie rysować i pytać innych. Ale dowie się, bo czuję,  ze to cenna wiedza.
Phi. Słowa czarnego miłego pana nieco ja ubodły. Zrobiła naburmuszoną minę i założyła rączki na piersi. Nie patrząc na człowieka, a w górę zaczęła.
- Ludziom tez lubię pomagać. Czasem tylko coś pożyczyć muszę. A pana nie okradłam więc pan nie wie jak to jest, więc ja pana bardzo proszę nie rozpowiadać o mnie takich plotek. Tamten pan nie siusiał pod murem, a tak w ogóle to mam na imię KAWKA- powtórzyła...  może teraz zapamięta jej imię a raczej ksywkę.. bo imienia to nawet ona nie zna. Jako,  że jeszcze czuła się nadąsana na czarnego pana głównie za to, że nie zapamiętał jej miana które trudne przecież nie było powiedziała.
- A ode mnie nie wziąłeś zapłaty- powiedziała unosząc w górę głowę. A co.
Niby lekko obrażona, ale widać było, że uśmiecha się lekko. Rozgląda się wokoło z zainteresowaniem ukradkiem. Dawno nie czuła się tak dobrze. Nie umknęło jej uwadze także to, że mężczyzna zamówił kolejne piwo. To źle. Bo piwo robi z ludzi potwory. Bała się pijanych ludzi. Czy będzie musiała bać się też jego?

Myrtille - 2015-05-03 15:26:15

Uniosła oburącz miskę i dopiła tłustą zawartość. Jakaś śliska gruda poniewierała się na dnie, nitka czegoś rozgotowanego zaczepiła jej się między zębami, coś niedogotowanego, albo może z natury twardego stoczyło się po języku. Myrthiel przełknęła, nie wdając się w dywagacje na temat tego co właśnie zjadła. Nie należało, jeśli chciało się to zachować w żołądku... jakiś czas, oczywiście, wcześniej czy później i tak wszystko organizm opuszczało...
Zagryzła jabłkiem, coby kubeczki smakowe nie marudziły za bardzo na zupny posmak, i spojrzała na dziewuszkę, wykręcającą się ponad stołem, jakby usiłowała odwrócić twarz górą do dołu. Podążając za jej wzrokiem, Myrthiel stwierdziła, że może w istocie próbuje; dzieciak najwyraźniej usiłował odgadnąć znaczenie wsiąkającego w stół rysunku.

- Układ pokarmowy - odparła na jej pytanie. - Trudno, żeby to człowiekowi na myśl nie przyszło przy jedzeniu... przyszłość. - Postukała wskazującym palcem w schematyczną bańkę żołądka i powiodła nim dalej, przez jelita. Nie dodawała jednak nic więcej, bo jak się już przekonała, ludzie odczuwali wstręt do własnych funkcji życiowych, irracjonalne obrzydzenie do procesów, które budowały ich ciało.
Za to z chęcią opowiadali sobie nawzajem o niszczeniu tych funkcji. Nie było nic lepszego ponad kuflem piwa od opowieści o czyichś wnętrznościach poniewierających się w piachu, rdzeniu kręgowym rozerwanych szarpnięciem sznura, przemieszczonych chrząstkach nosa. Ale wspomnij jak to wszystko działa, a niechybnie komuś się to piwo cofnie wprost na twoje buty.

- Ot, ptaszyna - mruknęła Myrthiel pod nosem, wracając z swojej myślowej wycieczki akurat w dobrym momencie aby usłyszeć przemowę dziewuszki. - Ile masz lat, mała Kawko? Ptaszki muszą lepiej swoje otoczenie ogarniać... nauczyć się strzyc uszkiem na neologizmy. I... propozycje.
Zmierzyła "miłego pana" oceniającym spojrzeniem. Jak już wcześniej stwierdziła, na miłego wcale nie wyglądał, czemu zresztą miałby być miły? Bezinteresowny? Oczywiście, że nie żądał od dziecka pieniędzy. Jakby je miała, sama by sobie coś kupiła.

"Zapłata" jednak, nie zawsze oznaczała pieniądze. W tych parszywych czasach, nawet w stosunku do takiej smarkuli. A czy takiej smarkuli mówiło się wcześniej, jakiej zapłaty się oczekiwało? Wątpliwe, wątpliwe... ale, cóż, jak mówi Dobra Księga, po czynach ich poznacie...

- Nie chciałabym was obrażać podejrzeniem, żeście bezinteresowni... nie obrażajcie mnie podejrzeniem, że w bezinteresowność wierzę - odparła z krzywym uśmiechem. - O zapłacie jednak można pogwarzyć później... jeśli się zdecydujecie pomóc. Nic trudnego, dla pary sprawnych nóg. - Wymownie trąciła kulę, opartą o stół. - Mojego informatora trzeba znaleźć, a diabli wiedzą, gdzie go poniosło... nawet jeśli wiedzą, to ja go złapać szans nie mam... - zawahała się na moment, ale tylko moment. Para nóg nie w tej jednej sprawie była jej potrzebna. - A jak już informator będzie, to może i potrzeba zasięgnięcia pomocy się ponownie objawić.

Honbart Cereza - 2015-05-04 18:31:14

-Jeśli byś miała pieniądze to byś mnie nie chciała okraść, ponadto jesteś tylko dzieckiem. Co zatem miałbym chcieć od ciebie?
Kawka nie Kawka, dla niego mogło by być i Szczygiełek. Honbart nie wiązał z elfką swojej przyszłości, nawet najbliższej. Komu by się chciało dzieciaka za sobą ciągać i karmić za swoje, nie swojego do tego. Swoje to jeszcze pół biedy. Ale nie ma dzieci. Na szczęście.
Dlatego też sam się nawet nie przedstawiał, jeśli dzieciak nie pozna jego imienia to może łatwiej mu będzie zostawić Honbarta w spokoju.
Zresztą od kiedy zwykli go zwać Półrękim wartości imion zmalały w jego mniemaniu. Zawsze był znany. Nawet jeśli nie z imienia, to z nazwiska. A później jednego, pijackiego wieczoru stracił wszystko i ludzie zaczęli go zwać Półrękim... Jednak zawsze stara się nosić kikuta skrytego pod ciemnym jak noc bezgwiezdna płaszczem.
Przeżuwając ochoczo i niechlujnie mięsiwo Honbart spojrzał ukradkiem na kule kobiety. Coś ich łączyło.
Wolę już nie mieć łapy, aniżeli nogi bym mieć nie miał.
Wziął łyk piwa słuchając rozmowy Kawki i kobiety, nie wtrącając się przez jakiś czas. Nie interesował go schemat przełyku, jest trywialnym człowiekiem. Jak je, to je. A jak sra, to sra. Tyle filozofii, jego zdaniem. Choć niby miał lekcję anatomii nim został katem, nie pamiętał jednak za dużo na temat układu pokarmowego.
Zainteresowało go z lekka to, co rzekła im ta kobieta. Pieniądze, pieniądze. Oby. Materialistą nie jest, ale jego sakiewka jest już lekka a zebrało mu się na gest miłosierdzia do tego.
No ale przynajmniej będzie miał zapas żarcia na później. Może nawet gdzieś później rozpalić ognisko i podgrzać nad nim, lub w popiele mięso.
Podpłomyki. -Przyszło mu do głowy, w myśl o potrawach z popiołu. Może nauczy małą robić podpłomyki. Jeśli będzie na tyle sprytna by co jakiś czas skraść mąki, mogłaby sama sobie łatwo robić żarcie.
Nagle złapał się na chwilowym zamyśleniu i powtórzył sobie w myślach, że jednak lepiej dla niego będzie jeśli się jej pozbędzie dość szybko. Przecież nie lubi bachorów, jednak choć się do tego nie przyzna to odrobinę się przejął jej losem. Zwyczajnie wpływ ma na to wspomnienie dzieciństwa i dzieciaków z jakimi się ówcześnie zadawał.
W końcu odłożył kielich i odezwał się do kobiety, której słowa go zaciekawiły.
-Nie wiem jakby mi się miało udać znaleźć człowieka którego nie znam i nigdy nie widziałem, ale mniemam że jakoś mnie do tego naprowadzisz. Ale jeśli bym go znalazł to rozumiem że pomoc potrzebna do wydobycia informacji? Jestem prostym chłopem, ale i finezyjny być potrafię. Na tyle finezyjny na ile tylko trzeba. Więc mogę ci pomóc, rzecz jasna nie bezinteresownie jak doskonale sobie zdajesz sprawę. -Wziął łyk piwa.
-Jak poznam typa?
Później jeszcze jego wzrok zawędrował na Kawkę. W końcu, kto by podejrzewał małego dzieciaka że skoro się rozgląda, to kogoś poszukuje? Prędzej, w ogóle nie zwróciliby na nią uwagi. W porównaniu do wysokiego typa o parszywej mordzie i z berdyszem na plecach.
-Ty mi pomożesz. -Rzucił rozkazującym głosem do Kawki.

Kawka - 2015-05-04 20:35:23

Niektórzy być może mieli głęboko w poważaniu to co się z nimi dzieję i ogólnie przestali się rozwijać lata temu. Jednakże Kawka była dzieckiem. Dzieci są ciekawskie, a podwójnie ciekawskie są wtedy kiedy nad czymś już wcześniej się zastanawiały a nie znalazły odpowiedzi.
Talar... kiedy paliła go gorączka mówił, że bolki go brzuszek. Dziewczynka na chwilę spoważniała. Oczy na tamto wspomnienie lekko jej się zaszkliły. Niemalże słyszała jego chrapliwy oddech... Koniec. Odgoniła smutne wspomnienia poczuła zdwojoną motywację do poznania brzuszka... bo układ pokarmowy to znaczy brzuszek tak?
Z uwagą śledziła każdy ruch kobiety kiedy ta poprawiała swój wodnisty rysunek. Aby widzieć lepiej podwinęła pod siebie nogi i oprawszy się rękoma o stół niemal na niego wlazła.
- To znaczy brzuszek tak? Tak wygląda w środku? - zapytała z błyskiem ciekawości w oku. Nie wiedziała praktycznie nic bo niby skąd? Na ulicy miała się nauczyć?
Zagryzła wargę i wskazała na żołądek.
- A ta kulka to co to? A gdzie jest buzia? Te sznurki zawsze są takie poplątane? Czy ptaszki też tak mają? Po co komu w brzuszku  te sznurki? Dlaczego nie czuję tych sznurków prze skórę? Widziałaś to? Tak na żywo?! A gdzie? Jak? Dlaczego tego nie widzę? A jak zjadłam jabłko to jak ono się mieści w tych sznurkach? - biedna pani została zasypana gradem pytań. Biedna pani, bo mała wlepiła w nią swe ślepia jak pies pasterski w owce. W pełni skupiona, maksymalnie zaciekawiona zdawała się krzyczeć " Powiedz mi! Powiedz!". Oprócz zwykłej motywacji gdzieś tam w środku czuła wyrzuty sumienia, że jak się okazało nawet nie wiedziała co Talara właściwie bolało... A ta pani.. ta pani wydaje się być niemożliwie mądra. Cóż zapewne nikomu normalnemu nie zaimponowałby schemat układu pokarmowego ale to było dziecko. A teraz dziecko uważało mądrą panią za jakiegoś arcymaga co najmniej... albo bóstwo które potrafi zaglądać ludziom w trzewia. Na pytanie o wiek zasępiła się nieco.,
- Nie wiem kiedy się urodziłam. Nikt mi tego nie powiedział... ale Ruda Kaśka mówiła, że wyglądam na dziewięć, ale ona też nie wie ile mam lat.- przyznała się  od razu... Kłamać do takiej osoby się nie opłaca, no bo skoro taki człowiek potrafi zobaczyć brzuszek od środka to głowy od środka nie zobaczy? Przecież głowa jest mniejsza i taka jakby puściejsza niż brzuszek. - A pani ile ma lat? - zapytała od razu naturalnie nie będąc  świadoma, że o wiek kobiet się nie pyta.
och jaka szkoda, że biedny Honbart nie był świadomy tego, że Kawka sama się od niego nie odczepi... a uciec mu będzie ciężko. Kto raz nakarmił ten karmić być może będzie... no i pan jest silny potrafi robić  krzywdę i ma  straszną twarz.  Czemu by się za nim nie chować skoro wszyscy się go boją. W dodatku jest miły, ale nie wygląda i dobrze bo inni też by za nim  chodzili. Musi bardzo lubić dzieci skoro ją nakarmił, na pewno przecież był świadomy tego jak dziecko ulicy jest łatwo do siebie przyzwyczaić i jak łatwo takiemu gowniarzowi bez wzorców zachowania zaimponować... tak, przecież to oczywiste.
- Wiedźmę... ale nie myśl sobie, że ją oddam! - odpowiedziała na jego retoryczne pytanie nie wiedząc, że na takie się nie odpowiada.
Kiedy mówił przytakiwała nie wiedząc za bardzo do czego zmierza. Bo nie rozumiała podstaw wyciągania z kogoś informacji. Wiedziała, że mogą się przydać pieniądze, ale chyba ta mądra pani Sowa, chciała wpłacić czarnemu panu Sępowi także raczej nie chciał ich wykorzystać... jedzenie. Tak! Tak właśnie wyciągnie od kogoś informację. Nakarmi go, a on wszystko powie urzeczony jego dobrocią. Bo Sęp taki jest. Dobry właśnie.
- Finezyjny? - zdziwiła się. Gdzieś chyba słyszała te słowo, ale nie umiała sobie przypomnieć gdzie...
Tak na pewno znała to słowo ale co znaczyło?
Po tym rzuconym w przestrzeń słowie znowu zaczęła mu przytakiwać z poważną miną. Spojrzał na nią. Uśmiechnęła się więc uroczo. Pomóc!? Pewnie, że im pomoże!
Dziewczynka stłumiła pisk i poszerzyła uśmiech kręcąc się na siedzisku.
- Tak pomogę wam! I tobie i tobie! - wskazała kobietę i mężczyznę palcem niezwykle radosna. Z tego wszystkiego nawet zapomniała o zwrocie grzecznościowym i przeszła sobie na "ty". Wiercąc się lekko z tej całej radości czekała na dalsze wytyczne.
Nie wiedziała o co będą prosić, ale wiedziała, że skoro proszą to pójdzie z nimi,  to znaczy, że jeśli coś powie to odpowiedzą. Będą podróżować razem i będzie fajowo, może nawet znowu ją nakarmią... Towarzystwo Wiedźmy jest super... ale... czasem jest strasznie uparta.

Myrtille - 2015-05-06 14:31:38

Patrzyła z rozbawieniem, jak dziewczynka niemal wpełza na stół, by dokładniej obejrzeć ów namazany w zamyśleniu schemat. Dziedzina Myrthiel, ukryć się nie da, prześladowała ją w dzień i w nocy, a ona, również nieukrywalnie, poddawała się tym prześladowaniom z radością. Rzemieślnik powinien swoje rzemiosło lubić. I ona je lubiła, ba, wręcz kochała. Niebezpiecznym było zachęcać ją do wyjaśnień.
Kawka jednak to właśnie zrobiła, z dziecięca beztroską. Z ciekawości usta ledwo jej nadążały za myślami, pytania padały coraz szybciej, a słowa aż się zlewały. Myrthiel wysłuchała jej do końca, z uwagą godną lepszej sprawy, zanim metodycznie zaczęła odpowiadać.
- Żołądek. O tu. - Dźgnęła inny fragment rysunku. - Wargi, zęby, język, gardło, przełyk. Zawsze. Człowiek może mieć nawet trzydzieści siedem piędzi jelit, to musi być takie pozwijane, żeby się mieściło. Ptaszki mają podobnie, tylko mniej i inaczej pozwijane. Nie sznurki, tylko... hmm, rurki. Ja coś zjesz, to w tych rurkach i w żołądku to jedzenie rozkłada się na różne składniki, których twój organizm używa, żeby zbudować więcej ciebie. Jelita są bardzo miękkie, oczywiście, że ich nie czujesz. Tak, widziałam. Nie widzisz, bo jak ktoś ma flaki na wierzchu to jest trupem. A jabłko się mieści, bo je przeżułaś na papkę.
Nie trzeba było pytać. Myrthiel żyła z opowiadania o tym, jak człowiek wygląda w środku, i jak funkcjonują te różne dziwne drżące kawałki. Nie mogła odpuścić nawet dziecku, nawet mając świadomość, że jej wysiłek, by uczynić to zrozumiałym, idzie w pustkę, bo mała i tak zaraz wszystkiego zapomni.
Bo, podobnie jak każdemu skrzywionemu hobbyście, tokowanie o własnej pasji sprawiało jej przyjemność. Tym większą teraz, gdy miała na głowie sprawy znacznie poważniejsze niż schemat jelit. Miło było o tych ważnych sprawach zapomnieć choć na trochę.

- Tak myślałam - mruknęła, odrywając uwagę od jelit i skupiając ja ponownie na elfce. Miała co prawda naocznie do czynienia tylko z procesem rozwoju dziecka do lat sześciu, ale dziewczynka wyglądała na więcej. Około dziesięciu brzmiało rozsądnie, choć to był wiek, jaki się przypisywało większości ulicznych sierot, dopóki nie zaczęły im rosnąć piersi. Zwykle, z niedożywienia, późno.
- Około czterdziestu - odparła w zamyśleniu, całkiem pomijając niepisaną zasadę nie pytania kobiet o wiek i nie odpowiadania na takie pytania. - Moi rodzice, z tego co słyszałam, nie rachowali najlepiej... Ja wiem, jak on wygląda - dodała, przełączając się z powrotem na rozmowę z jednorękim mężczyzną. - Potrzebuję tylko, żeby ktoś go dogonił i złapał, jak już go wypatrzę. Informacji sam udzieli, i bez finezji... finezję oszczędzajcie na potem. Niechybnie, to co gówniarz powie, skieruje nas u komuś, komu się trochę finezji przyda. - Westchnęła ze smutkiem, bo podejrzewała, o jakim typie finezji w tym kontekście mowa, i myśl ta nie napawała ją radością. Ot, marnotrawstwo.
Na szczęście dla mądrej pani Sowy i czarnego pana Sępa, trzeci ptaszek w tym towarzystwie miał umysł zbyt młody i niewinny, by podążać tymi samymi zepsutymi ścieżkami. Myrthiel całkiem słusznie podejrzewała, że ów umysł długo takim nie pozostanie, nie, jeśli będzie kontynuował podróż wspólnie z patologiem i katem. Na razie jednak można się było cieszyć jego brakiem zepsucia; był jak powiew świeżego powietrza w dusznej karczemnej atmosferze.
Pamiętała doskonale, czemu dzieci ją drażniły, zupełnie jednak zapomniała, czemu je lubiła. Paskudnie mózg ludzki działa, wstrętne rzeczy wykuwa w korze mózgowej na zawsze, dobre strzepuje jak kurz z półki.

- Dzieciak. Może trochę starszy od tej tu, odżywiony nieco lepiej niż reszta uliczników... Wołają go Mel. Niebieskie wdzianko i żółty pątlik. Powinno być nie trudno go wytropić i złapać... a z pomocą naszej małej przyjaciółki, całkiem łatwo. Przed innym dzieckiem uciekać nie będzie.
Kwestię zapłaty pominęła na razie starannie. Raz już dziś obiecała komuś pieniądze, za zadanie zupełnie do tego podobne. I co zamierzała zupełnie się nie powiodło; zła wróżba. Zresztą przecież, póki co jeno na szukanie Mel się umówili, a ona nie w tym jednym tylko potrzebowała wsparcia. Wycenianie po fakcie, wiadomo, będzie ją kosztować drożej, nad czym ubolewała, z drugiej jednak strony... kto wie?

Honbart Cereza - 2015-05-06 19:28:44

Odkroił sobie sztyletem o wątłej, cienkiej klindze ładny kawałek mięsa i nadział je na sztych, ażeby zaraz go pożreć. Nie interesując się przy tym za bardzo jego flakami, nie wiedział dlaczego kobieta się tym tak interesuje i najwidoczniej, zna również. Zaintrygowało go to, z lekka tylko, ale jednak.
Może patoloszka jakaś? Albo wiedźma. Ino prawdziwa, a nie oślica należąca do jakiejś wybiedziałej dziewczynki. Choć gdyby wiedźmą była, to by sobie pewnie nogę wyczarowała.
Ciekawe czy możliwe by było, aby szarlatanica jakaś sprawiła mi nową dłoń...
Honbart nie interesował się nigdy sprawami magii i nie wiedział o tym więcej, niż przeciętny świniarczyk.
Były kat omieszkał pośpieszyć się z odpowiedzią.
Wolał w spokoju przeżuć mięsiwo, dawno nie pozwolił sobie na taką ucztę. Kiedy jeszcze nie chciało mu się wykarmiać dzieciaków zadowalał się prostszymi jadłami, głównie tańszymi jadłami. Częściej zaś skupiał się na mocy trunku zamawianego wraz z jadłem. Lub, już bez jadła.
W końcu jednak skończył żuć kurczaka.
-Jeśli chcesz, poczęstuj się. Mała nie je mięsa o czym nie wiedziałem, stąd tak rosła porcja.
Wziął łyk piwa i obejrzał się w bok, słysząc jak jacyś goście karczmy zaczynają dokazywać między sobą.
Jeśli dobrze Półręki zasłyszał, to albo urządzą walkę kogutów w tawernie, w miejscu na to wyznaczonym w piwnicy, albo co cię zaniosło większą falą uznania, po prostu sami dadzą sobie po mordzie.
Chętnie sam by spróbował walki w tej ich całej klatce, jeśli można to tak nazwać. Od dawna nie podejmował zbyt dużego wysiłku fizycznego, choć może i to dobrze.
Zresztą, nie pozwoliliby mu wziąć udziału w mordobiciu, z logicznych powodów, jeszcze by komuś mordę rozerwał, albo szyję co gorsza. Ale gdyby tak zdjął protezę i mimo to pokonał jakiegoś miejscowego gacha... to dobry materiał na opowieść przy wieczornym ognisku i flaszeczce gorzałczyny, ale mógł o tym tylko pomarzyć. Zapewne dostał by niezły wpierdol.
-Zatem, -Kontynuował zaraz. -wcześniej czy prędzej będę mógł się przydać. Nie zwykłem obierać sobie za pracę łapanie dzieci. Tak czy siak, pomożemy ci.
Wcisnął do ust ostatni, spory kawałek mięsa. Pogryzł go i docisnął bliżej żołądka piętką chleba pozostawioną przez Kawkę.
Resztę kurczaka zawinął w lniany materiał i zawiązał zawiniątko. Oczywiście jeśli kobieta skusiła się poczęstować, to poczekał aż wydzieli sama sobie odpowiednią porcję.
Żeby tak nie łazić z dwoma ptaszkami pod pasem po całym mieście postanowił, że oślica dziewczynki będzie nosić przez najbliższy czas jego jedzenie. Elfka nie jada mięsa, więc nie powinien się obawiać że już go nie zobaczy.
-Znajdźmy go, wskaż dzieciaka, mała go omami, a ja złapię i sama się nim zajmiesz. Kiedy zaczynamy? -Tyle filozofii. Miał tylko nadzieję, że dowiedzą się czegoś ciekawego i będzie mógł się wykazać, a dzięki temu zarobić oczywiście.
Zakręcił tanim piwskiem w glinianym kuflu, czekając na odpowiedź kobiety.

Kawka - 2015-05-07 10:15:35

Dziewczynka nie mogła się nadziwić jaka ta pani Swoa była mądra. Prawdziwa pani Sowa. Słuchała jej bardzo uważnie wpatrzona w nią jak w jakiś święty obrazek który zaraz być źródłem jakiegoś cudu. Jej oczy błyszczały fascynacją. Pani Sowa też ją kupiła, ale za wiedzę a nie jedzenie. Także dusza małej istotki miała póki co już dwóch właścicieli- guru. Zapamiętywała nazwy. Nie było to trudne, zawsze wyróżniała się spośród innych dzieci dobrą pamięcią... chociaż ogólnie była od nich o wiele słabsza fizycznie... A właśnie głównie rozwinięte cechy fizyczne nie mentalne były tym co przydawało się na ulicy. O wiele łatwiej jest rosłemu chłopu który potrafi się bić niż małej potrafiącej czytać i pisać elfce.
- Ojej! Aż trzydzieści siedem pędzi?! - wykrzyknęła. Przecież to strasznie dużo... Teraz była pod jeszcze większym wrażeiem zarówno pani jak i swojego własnego brzuszka.
- Widzi pan? Ptaszek ma podobny brzuszek, a pan go zjadł. Nie wstyd panu? - zwróciła się do Sępa.
Po czym znowu wlepiła wzrok w mądrą panią. Starała się wszystko zrozumieć chociaż było to niezywkle cięzkie. Jak to jest, że skoro je jabłka to nie jest czerwona? Skoro jabłka budują jej ciało? Zastanawiające... a;bo dlaczego wydala skoro jelita i żołądek wszystko trawią? Bardzo chciała zadać te pytania, ale zobaczyła powątpiewanie w oczach Sowy.
Może nie wierzy, że mała wszystko rozumie? Chociaż rozumiała i pamiętała tylko cześć to postrnowiła się tym pochwalić aby pani wiedziała, że jej słowa nie są od tak sobie w przestrzeń rzucane, a wyłapane przez młodą istotę.
- Pamiętam. To jest żołądek, a to są jelita one są strasznie długie i są rurkami , a to jest przetyt i gardło. - wskazywała dzielnie palcem na blacie. Wskazała wszysto w miarę celnie, tylko nazwa przełyku jej się pokręciła... Dobra teraz zapyta.
- A dlaczego nie jestem czerwona skoro jem jabłka? Bo przecież one mnie budują prawda? A dlaczego robię.... robię... wydalam skoro żołądek i rurki wszystko robią na małe elementy i mnie budują? A jak znajdziemy jakiegoś martwego pana to pokażesz mi co ma w środku... albo jak czarny  pan kogoś zabije? Ja bym chciała zobaczyć.. bardzo bym chciała. A co boli jeśli boli o tu? - wskazała okolicę nad swoim pępkiem.
Usłyszawszy wiek pani od razu wypaliła nie mając nic niegrzecznego na myśli.
- Jest pani stara, a to znaczy, że mądra. Ale powiem pani szczerze, że jest pani mądrzejsza od starej B, a ona ma już siwe włosy. - powiedziała z powagą. Ciekawe jak stery jest sęp? Musi być trcohę młodszy bo nie zna budowy brzuszka... a może zna i się ukrywa albo jest mądry w czymś innym?
- A pan ile ma lat? - spytała czarnego pana. - A ten tasak na pana plecach to po co jest? Co to i jak sie nazywa? - zapytała ośmielona tym, że Sowa tak fajnie odpowiadała jej na pytania. Rozgadała się mała nie ma co. Czuła się już pewnie w ich towarzystwie. Dziecięca ufność... jeszcze nieco jej zostało pomimo jej ciągłej walki o każdy kawał chleba na ulicy.
Dziewczynka powtarzała sobie wszystko czego się nauczyła głowie. Usiadła normalnie i zaczęła machać nogami uderzając nimi o nogę stołu. Miała strasznie dużo energii i orgzanizm nie wiedział co z taką dawką żywieniową jaką otrzymał zrobić. Słuchała jak dyskutują o nijakim Mel i pomyślała, że fajnie byłoby go poznać w sumie. Może miał jasne włosy ? Albo rude? Miała nadzieję, że nie będzie łysy.
- Co to pątlik? I dlaczego miałby uciekać? Będziemy robić mu... krzywdę? - zapytała nieco zbita z tropu. Nie podobał jej się fakt, że mogliby sprawić jakiemśu  dziecku ból, a wiedziała, że czarny pan były do tego zdolny... a z z drugiej strony jak by go zabił to może zobaczyłaby brzuszek od środka?
Dobra zdzierży to jakoś. Mili są. Ten pan daje jeść i jest groźny, przez co wszyscy się go boją, a co za tym idzie jest bezpieczna, a Sowa była niezwykle mądra. Pójdzie za nimi... ale... w jej głowie zapalił sie czerwony płomyk ostrzegawczy. Przestała się wiercić i spojrzała nie zwykle poważnie na towarzyszy. patrząc i jednemu i drugiemu głęboko w oczy.
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie można iść za nieznajomymi.... A ja was nie znam... i chyba muszę go posłuchać - powiedziała smutniejąc. Zaraz potem do głowy wpadł jej genialny pomysł.
- O! Ale jak mi się przedstawcie to będę mogła! Bo wtedy  będę was znać! - wykrzyknęła zadowolona z siebie. Jest genialna nie ma co.

Myrtille - 2015-05-07 13:00:20

- Stąd dziewczyna taka drobna... - mruknęła do siebie.
Proszę bardzo, naoczny dowód jej wcześniejszych wynurzeń. Ja tu rosnąć, jak ciało nie miało się z czego budować? I to nie jeno z braku pieniędzy na pożywienie, ale z jakiejś tajemniczej wybredności. Myślałby kto, że głodny wszystko zje; Myrthiel w każdym razie, będąc głodnym smarkaczem, zjadała wszystko, czasem zamykając oczy i rzadko rzygając. Marudzenie było przywilejem bogatych.
Dlatego też skorzystała z zaproszenia i pozbawiła kurze truchło nogi zgrabnym szarpnięciem. Chrupnął wyłamywany staw, ociekające tłuszczem mięśnie rozdzieliły się gładko. Myrthiel z zadowoleniem zanurzyła w nich zęby. Nie była szczególnie głodna. Pieczyste jednak zawsze radowało kubeczki smakowe. A skoro nie wiadomo, czy cokolwiek, łącznie z życiem, z tej przygody wyniesie, to niech będzie to choć darmowe żarcie.
- Dzięki - powiedziała z pełnymi ustami, w godnym podziwu tempie ogołacając kurze udko z mięsa.

Sponad kurzej kości udowej z nowym zainteresowaniem zmierzyła małą elfkę wzrokiem. Cóż to za dziwaczne zwyczaje, odmawiać mięsu? A przecież nie obrzydzenie przez nią przemawia, bo siedzi tu beztrosko prawiąc o flakach. Jakaś dziwaczna elfio-driadzia religia, szacunek dla wszystkiego co żywe i te sprawy? Myrthiel nie wróżyła małej wyznawczyni wegetarianizmu długiego życia.

Na Wieczny Ogień, gdyby tylko studenci byli tacy, pomyślała. Zafascynowani. Żądni wiedzy. Nie wiecznie zajęci zdobyciem tańszego alkoholu i wypełnieni nadzieją, że nauka wleje się w nich razem z trunkiem.
Już pamiętała, czemu lubiła dzieci. Bo były ciekawe. Chciały wiedzieć, jak funkcjonuje świat... do pewnego momentu. Potem, razem z hormonami, zalęgało się w nich przekonanie, że wiedzą już wszystko o wszystkim. Zupełnie jakby rozwój macicy i *** przynosił im oświecenie: po co wiedzieć cokolwiek, zainteresuj się przedłużeniem gatunku!
- U dorosłego, tak. Maksymalnie - odpowiedziała z roztargnieniem. - A ptaszek brzuszka już nie ma, wnętrzności się usuwa przed pieczeniem.
Nie żeby miało to jakieś znaczenie, nie dla "ptaszka". Po pierwszym ciosie w łeb nic nie miało już dla niego znaczenia. A wcześniej tylko jakieś ziarenka i może ten czy inny robak. Przyjemne życie, jak się tak zastanowić. Żadnych problemów, a potem łup, zapada ciemność...

- Przełyk. Bo ma mało tego barwnika, tylko w skórce. A jej w większości nie trawisz. I nie jabłka cię budują, ale różne elementy z których składają się jabłka i inne jedzenie... białko, tłuszcze, witaminy... nie mówisz mi chyba, że jadasz same jabłka? Organizm nie trawi wszystkiego, tego czego nie może strawić albo nie potrzebuje... wyrzuca. Patrząc po stanie Novigradu, głównie na ulice... Cóż, Kawko, wątpię, czy po drodze będzie czas na sekcję i podziwianie jelit, chyba, że przypadkiem. Wolałabym też, żeby czarny pan nikogo nie zabijał - rzuciła "czarnemu panu" spojrzenie ponad stołem, rozbawione dziecięcą dociekliwością i oceniające. Zbyt to łatwo przychodziło w tych czasach. Śmierć. Od choroby, ostrza i własnej głupoty. To ostatnie zbyt często było przyczyną dwóch wcześniejszych.
- Tutaj to może być wszystko. Wrzody żołądka, zapalenie wyrostka robaczkowego, niedrożność jelit... boli cię, czy bolało kogoś, kogo znałaś? - Ogryzłszy z kurzej kości wszystko, łącznie z chrząstką stawową, rzuciła ją na podłogę. Zanim dotarła do ziemi, przechwycił ją mały kudłaty pies, pachnący jak wychodek. Obserwował ich stół czujnym wzrokiem od dłuższego czasu, a teraz, zdobywszy co chciał, chyłkiem wymknął się śmierdzieć w jakimś innym kącie. Myrthiel odprowadziła go wzrokiem.
- Stara nie znaczy mądra, za duża jesteś na takie uogólnianie - stwierdziła tylko i przeciągnęła się. Coś przeskoczyło jej z chrupnięciem w kręgosłupie. - Tośmy pogwarzyli - zwróciła się do Pana Sępa ponad dziecięcą głową i niezamykającymi się dziecięcymi ustami. - Pojedli i popili... pątlik to taka czapka, a uciekać będzie na wszelki wypadek, włos mu z głowy nie spadnie... szukać można zacząć, tak myślę, na starym mieście. Pod Pręgierzem, albo na giełdzie.
To rzekłszy, oparła się obiema dłońmi o stół i wstała, dając tym samym odpowiedź na drugie z pytań mężczyzny. Kiedy zaczynamy? Ano teraz.

- Oj, ptaszyno, trochę późno na to spostrzeżenie. I naprawdę, jak dożyłaś dziesięciu lat jest dla mnie zagadką... Myrthiel.
Opierając się biodrem o stół poprawiła ów udawany opatrunek zamotany na nodze, odwiązała z czoła chustkę i starła nią tłuste czarne zacieki z skroni i karku. Tłusta barwiczka trzymała się jej włosów mimo deszczu, co sugerowało, że zmycie jej później całkowicie będzie wymagało nowego mydła. Ponieważ jednak był to problem na dużo później, Myrthiel ponownie zrolowała chustę i zawiązała ją sobie na głowie niczym opaskę.
- Idziemy? - zapytała, opierając się na kuli.

Honbart Cereza - 2015-05-08 00:55:55

-Ależ bardzo szkoda. -Burknął ironicznie z niechęcią. Z niechęcią do czego? Do pogaduszek oczywiście.
Honbart nie jest zbyt rozgadanym typem. No może czasem gdy już od wina mu we łbie huczy, ale tak to chyba każdy ma?
Wytarł starannie swój cienki sztylet o blat i tak brudnego stołu po kilka razy z każdej strony i obejrzał ostrze pod światło. Znikome, ale zawsze jakieś światło.
Schował go do pochwy tkwiącej na pasie po lewej stronie i zaraz dłoń wróciła na stół, żeby unieść swój kielich.
Dlaczego, dlaczego i dlaczego. Ciągle tylko jakieś pytania, jak to dzieciaki w zwyczaju mają.
Kiedy Kawka powiedziała o tym jak bardzo chce zajrzeć do czyjegoś środka, Honbart spojrzał na nią spode łba.
-Pieprzonej kury ci szkoda, a byś chciała żebym kogoś zabił aby pooglądać jego flaki.
Wziął solidnego łyka browara, bo dzieciak nie do końca jest świadom tego co mówi. Chyba też powiedział to za cicho, albo dziecina za bardzo podnieciła się kolejnymi pytaniami i odpowiedziami aby się tym przejąć wystarczająco. Jednym uchem wleci, drugim wyleci...
Kiedyś pił z facetem w podeszłym wieku, byłym żołdakiem, który w walkach stracił prawe ucho i został naznaczony brzydkimi bliznami, a później którejś zimy zasnął pijany na śniegu. Wtem odmarzło mu drugie ucho, prawie i nos, oraz nabawił się nowych blizn na twarzy, tym razem od odmrożenia. Ten to dopiero wyglądał strasznie.
-Też bym wolał. Ale niektórzy są zbyt głupi i przeto łasy na śmierć. -Odrzekł kobiecie.
Czemu to on w ogóle ma kogoś zabijać? No dobra, może i wygląda na takiego, fakt. Ale co było, minęło. Już nie jest katem.
-Czterdzieści. -Odpowiedział, właściwie nie będąc pewnym tego, ale co tu się dużo zastanawiać. Czterdzieści to dobra liczba. Choć dobro to polega głównie na tym, że nie więcej niż te cztery dychy.
-To jest berdysz, nie tasak. Głównie używany przez pieszych wojów przeciwko tym konnym, ale i katowi służyć potrafi dobrze.
Nie ma sensu żeby cokolwiek w jego temacie kolorował, siedząca na przeciwko nich kobieta widziała już że nie ma on dłoni i jest na pewno wystarczająco bystra żeby się w tym momencie domyśleć, że za dobrze to on już tym nie macha.
Zauważył kątem oka psinę która oblizała się po kości z kurczaka. Powinien sobie sprawić psa. Najlepiej jakiegoś myśliwskiego ogara. Psy nie gardzą żadnym żarciem i nie trują człowiekowi rzyci gadaniem. Tak, to dobra myśl. Ale to może kiedyś, kiedy postanowi opuścić to miasto. Póki co nie miał powodu żeby tu zostawać, ale jeszcze mniej powodów miał by je opuszczać. Sumując, ogólnie nie ma zbyt dużo powodów do czegokolwiek.
Podrapał się po tyle głowy poprawiając skołtunione, krucze włosy i podciągnął nosem.
Chwycił swój kielich i opróżnił go do końca jakby wlewał wiaderko wody do studzienki.
-Ja też się dziwię. -Poparł kobietę, zwaną Myrtille jak się okazuje.
Rzucił kielich na stół i złapał za swoje zawiniątko z żarciem. Po chwili poderwał się nieśpiesznie wraz ze zaskrzypieniem krzesła, choć zdawać by mu się mogło że to jego plecy.
-Ta, idziemy... Honbart się zwe. -Dodał po chwili. Trudno już, zdradzi swe imię elfce, może będzie wolała się później przyczepić do Myrtille, aniżeli do niego, skoro taki straszny jest. Zresztą, kobiecie trudniej będzie uciec przed Kawką, ach ten czarny humor...
-Zacznijmy od giełdy.


z/t wszyscy

Halfdan - 2015-11-30 10:34:20

Jakoś za luźno się czuł. Tak jakoś za lekko. Nie było to jednak spowodowane zarzyganiem burty, chociaż na pewno do tego się częściowo przyczyniło. Był za lekki - pancerz, który miał na sobie, nie był tak ciężki, jak ten, którego używa armia podczas wojny. Tak, jakby nagle zrzucił z siebie worek kartofli. Nie lubił kartofli. Zapach portu średnio mu odpowiadał - cała ta woda, zgromadzona w jednym miejscu, tak blisko ludzkich osiedli, była dla niego niepokojąca. Te wszystkie ryby, te wszystkie szczury i koty. Jednakże, interesy wzywały, a biznes sam się nie rozkręci, prawda? On musiał popchnąć ten trybik do przodu.

Gdy bowiem wczesnym rankiem statek dobił do portu, a z niego wylali się pasażerowie, to tutaj skierował swoje kroki Sigurd, myśląc sobie, że gdzie indziej znajdzie kogoś, kto za niewygórowaną cenę będzie ochraniał jego lokale, towary i transporty. To podobno tutaj w piwnicach biedni siłacze tłukli się za psie pieniądze. Ile więc by natłukli za to, co miał do zaoferowania on, kupiec miodowy i materiałowy. Na pewno nie jedna szczerbata buźka uśmiechnie się na widok złota.

Schodząc z kołyszącego pokładu miał już w głowie plan zatem, że to Tawerna "Kelpie" jego pierwszym przystankiem będzie. Po drewnie stukając butami zeskoczył na kamienny cypel, przeciągając się i oddychając ciężkim, mokrym, wilgotnym powietrzem w chmurze mgły. Za nim uwijali się zbrojni i marynarze. Bardzo tanio wyszła go ta podróż, korzystając z nie swojego transportu. Obrócił brodate oblicze w stronę tawerny i ruszył w jej kierunku, przez mgłę przedzierając się do portu, lewą ręką opierając się o pas.

- Novigrad. Domniemana stolica kultury, handlu i przestępstwa Królestw Północnych. Ładne miasto - stwierdził stanowczo, widząc przebijające się z mgły w górę szczyty murów, wysokich kamienic i wieżyczek.

Dziki Gon - 2015-12-01 02:13:06

Halfdan

Posiedzicie tu dłużej jak Nihili, to inaczej będziecie gadać. — Snujący się tuż za plecami pryncypała, jak zwykle z prawej strony, Sypki, natychmiast włączył się do rozmowy, kiwając głową i uśmiechając się pod rzadkim wąsem, który wraz z jasnym zarostem zdążył pojawić się na jego twarzy podczas podróży. Z kciukami zatkniętymi za obciążonym bronią pasem zwinnie lawirował we mgle między kałużami, kotami, dzieciakami, szczerzeniem zębów a niekiedy wołaniem z imienia, pozdrawiając mijane po drodze ladacznice. Podobnie jak dla jego przełożonego, długie morskie podróże były mu równie miłe co mokre gówno. Kołysanie łajby skutecznie uniemożliwiające mu sen, brak bab, przyzwoitego napitku i innych rozrywek wywoływały u niego stan, który zwykł określać chorobą morską a który niewiele miał wspólnego z rewelacjami żołądkowymi, za to sporo z chandrą i samobójczymi myślami. Zrzędliwy kapitan i mrukliwa załoga, na którą nie mógł już patrzeć po tym jak usłyszał już chyba wszystkie możliwe dowcipy z ich skromnego choć plugawego repertuaru oraz ograł w "gwinta" na wszystkie możliwe sposoby zanim pogubili albo skonfiskowano im karty, w ogóle nie poprawiały tej sytuacji. Dlatego gdy w końcu dobili do portu, Sypki jako pierwszy wyskoczył na ląd, niemal ogłupiały z radości i prawie bliski całowania obsranego przez mewy nadbrzeża. Siłą rzeczy było to, że bez ociągania postanowił ruszyć za Sigurdem i towarzyszyć mu w wyprawie na miasto. Z miejsca polecając najbliższy pewny wyszynk jakim była "Kelpie", która niczym użyczająca jej imienia mityczna istota, niemal zawsze porywała ze sobą każdego chwata, który zechciał w niej zasiąść.

Ale nie ma co. Posiedzimy sobie u Matyldy, podjemy, popijemy, poobstawiamy sobie na zakładach, dowiemy się co słychać w szerokim świecie. To miejsce jest w porządku, ostatnimi czasy urzędują tam praktycznie sami swoi. W większości ludzie Nihiego. I inni przedsiębiorcy tacy jak my — Opowiadał mu i nakręcał się Sypki, uradowany zejściem na ląd i całym spektrum perspektyw jakie wynikało z tego tytułu.
Względem znajomych miał rację. W całym mieście trudno było obecnie o miejsce bardziej przyjazne kupcom i przedsiębiorcom ich pokroju niż port. Nadbrzeże należało praktycznie do nich a "Kelpie" mogło uchodzić za główne miejsce spotkań i bazę wypadową.

Tylko wiadomo, są granice. Lza uszanować bywalców i właścicieli. Żadnych ostrych rajz ani mieczowych rozpraw. Właściwie to pilnujemy się nawet sami. Gwałt i tumult źle wpływa na interesy. Ale poza tym rozrywka zawsze się znajdzie, zresztą sami obaczycie, spodoba się wam. — Mówiąc to, szli wąskim zaułkiem znajdującym się między dwoma kamieniczkami, widząc z daleka gospodę. — No, chyba, że zdarzało się wam bywać tu wcześniej.

Halfdan - 2015-12-01 16:41:53

Przechylając głowę na prawo skręcił ją w karku, by łypnąć brązem swojego oka w kierunku Sypkiego, unosząc jedną brew. Wydął usta do przodu robiąc minę pełną niedowierzania i prychnął teatralnie, wzrokiem wracając do tego, co miał przed sobą. A i twarz jakoś ściągnął bardziej, bo poważnemu kupcowi nie przystoi min i grymasów na ulicy ukazywać. Nie chciał psuć sobie swojej reputacji już na samym wejściu - W sensie, że co? Że nie ładne? Że nie kultury? Chcesz mi powiedzieć, że według Ciebie Novigrad nie ma nic wspólnego z kulturą? Ależ proszę, że poproszę, potem dziękuję i przepraszam. Teraz już ma wspólnego chociaż cokolwiek - mówiąc to gestykulował trochę dłońmi, rozglądając się z zaciekawieniem po otoczeniu. Budynki sprawiały wrażenie całkiem zadbanych, a przecież nie bogatych. Całokształt wyglądał w jego oczach na prawdę dobrze - czuł, że chętnie zostałby tu na stałe, o ile interesy będą szły dobrze. Bo nie każdy mieszkaniec mógłby polubić miód tak, jak chciałby tego Sigurd. Kiedy był tutaj ostatnio, nie miał czasu na takie swobodne zwiedzanie i po prostu oglądanie miasta. Oglądanie miasta i ludzi, którzy tutaj mieszkali. Byli różni i bardzo liczni.

Chyba najludniejsze miasto Północy, ten Novigrad. Ciekawe, ile liczy ludzi. Według rejestrów dziesięć tysięcy. Ale jak to zliczyć, kiedy wojny wokół, uchodźcy przychodzą, po norach i kanałach się nieliczni chowają.

- Eja, Sypki a ile ten Novigrad - do kurwy - uciął na sam koniec, zdecydowanie podkreślając ostatnią część tego zdania, unosząc jedną nogę wyżej i z pluskiem nieświadomie wchodząc w jedną z kałuż, spojrzeniem odprowadzając uciekający, ciemny kształt oddalający się z piskiem i skrzeczącym miau. Zbytnio się tym nie przejął. Najważniejsze było, że kota biednego, zziębniętego, głodnego i osamotnionego nie nadepnął. Tyle przymiotników na myśl przychodzi. A i rzeczowników kilka. Na coś ta cała nauka się przydała.

- Nieważne. A tawerna brzmi nieźle. Na prawdę nieźle. Chętnie pożeglował bym wśród innych płynów, niż solona woda morska. Jakby celowo ktoś rozbitków torturował wizją bliskiego uratowania przed śmiercią z pragnienia, a z drugiej strony tak niecnie oszukiwał. Pewnie to Nilfgaard wodę zasolił. Albo Scoia'tael, niechybnie - oceniając gospodę, myślał nad tym, czy faktycznie nadal jest tam tak, jak mówił Sypki. Jeśli tak, to być może zobaczy jakąś odległą w pamięci, znajomą twarz. Może i sam Nihili zaszczyci ten przybytek swoją światłą obecnością. Może w końcu lepiej mu się powodzi, niż zazwyczaj - może i mniej chudy by był, jeśli podjadł przez ten czas. A ile to już było? W sumie mało ważne.

Aby podtrzymać rozmowę, oraz zająć swoje myśli czymś bardziej przyjemnym, niż rozmyślaniem nad tym, jak wielkie jest to miasto i ile potworów czai się po każdej uliczce w najciemniejszych ich zakamarkach, mówił dalej, sztywną dłonią marszcząc swoją brodę, kierując się w stronę zaułka, który ewidentnie prowadził ich ku wypatrzonej tawernie:

Burza na morzu, kapitan woła do marynarzy, czy ktoś potrafi się modlić. Jeden się zgłasza, na co kapitan - To dobrze. Będziesz się modlił o ratunek, a my idziemy do szalupy, bo jest o jedno miejsce za mało - kończąc to zdanie z poważną miną nawet się nie uśmiechnął. Słyszał go już kilka razy, a może nawet jeszcze za drugim razem wywołało to u niego cień pozytywnych uczuć podobnych do rozbawienia. Nie uśmiechnął się więc, tylko spojrzał z wyczekiwaniem na Sypkiego. Sigurd trzykrotnie mówił opowiadającym ten dowcip marynarzom, że był na prawdę zabawny, a ciekawe kogo by nie rozbawił, jak Sypkiego - "wspaniałego znawcę dowcipów i zaprawionego marynarza". Z tyłu głowy jednak zaułek wywołał u niego cień podejrzenia, więc prawą dłoń położył na rękojeści miecza, przeszywając drogę do tawerny w poszukiwaniu ewentualnych załomów i miejsc, gdzie dupę mógłby wcisnąć jakiś okoliczny nożownik-amator.

Tyle niebezpieczeństw... W sumie, to kto to jest Matylda?

- Nieee. Tutaj nie bywałem. W Novigradzie ogółem krótki staż mam. Ale z tego, co wiem, to Ty wiesz więcej niż ja wiem. Zatem, mów co wiesz - stwierdził na końcu twardo i ostro, z wymuszeniem, po czym rozluźnił mięśnie twarzy i obrzucił Sypkiego zatroskanym spojrzeniem - Znaczy się, opowiedz mi, proszę, co słychać.

Dziki Gon - 2015-12-04 02:57:45

Toć nie mówię, że nie ma — zaprzeczył szybko Sypki, doganiając pryncypała i unosząc palec. — Bo trochę ma. Ot, taka "Passiflora" żeby daleko nie szukać. — rozmarzył się z równie błogim co kretyńskim uśmiechem na ogorzałej od przebywania na pokładzie twarzy. — Ja tylko nie podzielam poglądu, tych wszystkich darmozjadów, indorów, wierszokletów i szarpidrutów szumnie nazywających się trubadurami i tą, no. Bochemią artystyczną. Że niby stolica. —  zastrzegł szybko, choć na temat "Passiflory" wypowiadał się nieledwie jak przedstawiciel obgadywanej przez siebie grupy. — Swoją drogą, namnożyło się ich tu ostatnio. Jak kotów. Ile? Zaraza wie. Kurew też tu mnogość. — Podnosząc z ziemi drobny kamyk, posłał go w ślad za oddalającym się myszołowem, zamiast niego trafiając w kałużę. — Pewno szpiclują, jak to kurwy i poeci. Nadstawiają ucha i kapują każdemu kto zabrzęczy kiesą. Bo nie uwierzę, że utrzymują się z samego beczenia.

Zasolił? Kovirczycy prędzej. U nich soli siła. Zawsze była. A co do Nilfgaardów to też tu bywają. Wysyłają ambasadorów, głównie Gildyjnych ale i jawnych, dyplomatycznych nie brak. Prawie o nich nie słychać ale za to też płacą. A mają, oj mają czym. Jedynie z wiewiórami ostatnio względny spokój. Zadekowały się kity, po lasach i nosów z chaszczy nie wyściubiają. Ale zobaczysz, jeszcze będą wracali do gett kiedy przyjdzie zima a głód zajrzy im w oczy. — Podkomendny pokiwał głową, kwitując wypowiedź krótkim splunięciem.

Na Kreve, chociaż wy byście mi odpuścili — jęknął z żałością, samemu pakując się w zaułek zaraz za przepuszczonym Sigurdem. — Słyszałem to już z pięć razy — poskarżył się, wcale nie przesadzając. — Jeszcze jeden dzień wdychania tego przeklętego, morskiego powietrza a wyrosłyby mi skrzela — podjął po krótkiej przerwie, wykorzystanej na zastraszenie miejscowego lumpa, w pijanym widzie czepiającego się ścian zaułka tuż za nimi. — Ha, właśnie. Mam na to remedium — przypomniał sobie nagle, przetrząsając wewnętrzne kieszonki niebieskiej szaty. — Jest! — Ucieszył się naraz znajdując, i prezentując znalezisko przełożonemu. Drobny, drewniany przedmiot zakończony pękatym cybuchem połączonym z ustnikiem. — Zwędziłem kapitanowi. Należało mu się, staremu kaszalotowi. — Podpatrzywszy technikę u poprzedniego właściciela, nasypał do środka mieszanki wysuszonych ziół, i z pomocą hubki i krzesiwa uzyskując iskrę, począł ją palić, krztusząc się i kaszląc średnio przy co drugim zaciągnięciu. — Też chcecie? — spytał patrząc się na towarzysza, zza zasłony załzawionych nagle oczu. — Postójmy tu jeszcze chwilę i pogadajmy. Właścicielka nie pozwala kopcić tym w środku. — Sypki ruchem głowy wskazał na wiszący nad nim szyld gospody jako, że znajdowali się już właśnie przed nią.

Trochę. —  przyznał wypuszczając dym dłuższy stażem mężczyzna. — Co słychać? Stare kurwy nie chcą zdychać. Młode nie chcą dawać — wykazał się zdecydowanie cięższym od pryncypała dowcipem, choć rymowanym. — A wiesz, jeszcze przed przypłynięciem tutaj, popiliśmy nieco i założyłem się z chłopakami, że ta markietanka od nas, co ją wołają Wydmuszka... — Sypki urwał nagle widząc spojrzenie Sigurda i wnet rozumiejąc, że pyta o sytuację w Novigradzie. — Ano po prawdzie to już ci nieco opowiedziałem. Jeden wielki bajzel ale po części panujące w nim zamieszanie działa na naszą korzyść. Na razie. Nie uwierzyłbyś kto ostatnimi czasy ściąga  do tego miasta, prawdziwe rarogi z różnych stron świata. Zza gór, zza mórz, spod Carbonu. Czarownicy, alchemicy, bajają. Wiedźminy na kiju. Potworów po wojnie zatrzęsienie, zwłaszcza na terenach wokół miasta a porządku nie ma kto zrobić. Stary Dietere z "Pod Pręgierzem" gadał nawet, że i u niego działy się cuda, że niby tą jego dziurę nawiedzali. Jak u niego cudem jest jak ktoś się nie urżnie dokumentnie albo kogoś tam, kurwa, nie zabiją. — Sypki, zaciągnął się, zakaszlał, załzawił i skrzywił. A potem pomyślał.

Nie wiada ostatnio  czy większy pierdolnik za murami czy w nich. Ale nie bój nic, stary chytry Chapelle już czuwa, żeby to zmienić i żeby przyszło na gorsze. Straże świątynne widuje się miejscami w biały dzień niby zwykłe patrole tych ciołków ze straży miejskiej. A spróbuj się tylko zebrać w więcej niż w trzech chłopa w jednej kupie, zaraz uznają to nielegalną, tę... Demonstruację. Tak jak z półtorej miesiąca temu, kiedy pogonili jakiś obwiesiów na giełdzie bo głosili swoje orędzia i objawiali przed swołoczą nauki durniejsze niż kazania wielebnego Rigarda, starego capa. Choć niby też spod znaku ognia. Chyba boją się utraty wpływów bo religie i sekty mnożą się teraz aby zające — skonstatował kończąc wywód. — No a poza tym korona tanieje a miasto złazi na psy. Co mam ci jeszcze rzec?

Halfdan - 2015-12-04 11:31:06

Słuchając z uwagą słów Sypkiego, dawał mu się wypowiadać na wszelakie tematy, dając mu możliwość monologu. Niemniej, kiedy zaproponowano mu fajkę, uniósł znacznie brwi do góry, marszcząc czoło. Teatralnie uniósł lewą dłoń, nie odrywając prawej od miecza i zawinąwszy nią w powietrzu pokazał znak zatrzymania się, mówiąc zwięźle - Dzięki, mam swoją - po czym zaczął grzebać koło swojego pasa, wyjmując długą, drewnianą, ciemną fajkę, z uśmiechem zapalając to, co do niej wsypał z woreczka. Jednym kącikiem ust uśmiechnął się szeroko do Sypkiego - Moja chociaż nie wali soloną gębą marynarza z tymi. Szkorbutemi - po czym wypuścił kilka obłoczków, formując je ustami w kółka, nie kaszląc dzięki wieloletniemu doświadczeniu palacza. Z dziwną, nieopisaną satysfakcją i chciwością wchłaniał w siebie dym, czując, jak wypełnia jego wnętrze. Jak kolejny element niepełnej układanki.

Rozejrzał się wokół siebie podejrzliwie, szukając też tego pijaka, którego wcześniej straszył Sypki. Mrużąc oczy oglądał ściany zaułka jak i gospody. Nie słyszał zbytnio muzyki czy śpiewów. W sumie był ranek. Miało to sens. Może też rzadko bywali tutaj trubadurzy, skoro Sypki, który był przedstawicielem lokalnej ludności, nie za bardzo za nimi przepadał - wielu więcej mogło więc także mieć o nich takie zdanie.

- O. Aha. Nieludzi napływa. Zimą napłynie ich zdecydowanie jeszcze więcej. A jak ten cały Święty Ogień będzie coraz bardziej stanowczy i zaborczy, to będziemy mieli pogromy. Ciekawe, jakby to zmieniło oblicze Novigradu. Świat by się skończył, jakby siekali tutaj nieludzi, kurwy i innych takich - nie chciał używać stwierdzenia, że innych takich, których w Novigradzie jest więcej niż wśród wszystkich Królestw Północy razem wziętych. Faktycznie, zapowiadało się na to, że niedługo mogą zacząć się jeszcze większe niepokoje. Zostawało tylko zastanowić się, którą stronę najbardziej opłacało się wybrać, by najwięcej zyskać. Religii, czy nieludzi. Co by wzbogaciło jego biznes w dodatkowe znajomości i pieniądze. A, pieniądze.

- A kto ma tutaj większą władzę w praktyce? Straż Miejska, czy Straż Świątynna? Komu lepiej zapłacić, a kto drugą stronę wtedy zdominuje i zabroni na przykład towary sprawdzać? A, właśnie pieniądze. Będę musiał się przejść do Vivaldich. Bo jak korona spada, to chyba powinienem ją zabrać z banku. Chociaż na bankowości się nie znam, to by podpowiadał zdrowy rozsądek. A co rzec jeszcze? Rzec bym radził Ci o tym, jakie religie jeszcze w Novigradzie są i jak bardzo są popierane - to mówiąc rozejrzał się raz jeszcze, wydmuchał ostatni obłok dymu i wydmuchał popiół na bruk, opróżniając i wyczyszczając fajkę małym kijkiem, by ta się nie zapchała przez spaloną, czarną substancję, jaka ostawała po paleniu.

- A! Bym zapomniał. No i kurwy. Będziemy się musieli wybrać do dobrze poinformowanych kurew. Zapłacić za informacje, naturalnie. Albo za dupczenie, jak Ty sobie dopłacisz. Bo w sumie kurwy mogą mi dużo powiedzieć. W burdelach bankierzy, kupcy, handlarze, strażnicy a i może inni ciekawi ludzie. Z informacjami które one dostają, to bym może nawet miód za rok sprzedawał po całych Królestwach Północnych - mrugnął okiem do Sypkiego i uśmiechnął się spod bujnej brody, spoglądając w stronę drzwi, czekając na to, by Sypki powiedział, co miał do powiedzenia. Nie mógł się doczekać, by zjeść coś ciepłego i konkretnego, popić to jakimś trunkiem i nacieszyć się stabilnym podłożem. A może i Nihili był w środku, jeśli wierzyć temu, co mówił wcześniej o tym przybytku Sypki.

Dziki Gon - 2015-12-09 23:18:06

Szkorbu-co? — Sypki zakasłał jeszcze mocniej niż po poprzednim, niewprawnym zaciągnięciu, przyglądając się fajce ze wszystkich stron. Przyglądaniu towarzyszyło intensywne plucie i jeszcze intensywniejsze zastanawianie się nad tym czy szkorbut należy zaliczać do chorób zakaźnych. Marynarstwo obok medycyny było drugą rzeczą na "m" w której podwładny Sigurda czuł się równie pewnie co szczur lądowy na rozchybotanej łajbie podczas sztormu.

Pogromy? Ha, może was zdziwię ale nie zapowiada się na nie. Nie z ramienia Płomienia. — Skonstatował z przekonaniem Sypki zostawiając fajkę w spokoju i skupiając się na podziwianiu dymnych kółek czynionych przez Sigurda, chcąc podpatrzyć nieco z jego techniki. — Chapelle zmięknął już przed wojną. Ludzie gadali, że to dlatego, że miał go wziąć szlag i robił rachunek sumienia zanim na dobre trafi go ta, no... Apoklepsja. Czy inszy żar wiary — wyrzekł w zastanowieniu, kiwając głową. — I dalej się na to nie zapowiada. A elfów i resztę to on ma akurat w rzyci. Ba, opłaty handlowe dla nieludziów są niskie jak na obecne warunki. Nie chce psuć interesów krasnoludzkim bankom i przedsiębiorstwom bo napędzają mu koniunkturę a korona słabo stoi. A zrobiło ich się trochę po wojnie, tych przedsiębiorstw. Choć jak tu bywam, ni jednego krasnoluda po drodze nie spotkałem. — Sypki zmarszczył czoło w zastanowieniu przypominając sobie te krótkie chwile pobytów w Novigradzie podczas których bywał w miejscach ogólnie uznawanych za publiczne i dostępne dla przedstawicieli innych ras. W większości przypadków nasuwało mu się jedno skojarzenie, choć miejsca te publicznymi były tylko z nazwy. Chyba, że miało się znajomości. I pieniądze.

Pewno siedzą po składach i piwnicach — stwierdził w zamyśleniu. — Boją się innych religijnych fanatyków. Zrobiło się ich tutaj trochę, wypisz wymaluj jak grzybów po deszczu. Sekciarze i inni apokryfiści. Każden jeden z tych proszalnych dziadów z posochami w łapach i w zapierdziałych szatach gada, że zawżdy sam wyznaje Wieczny Ogień ale, że podgryzają autorytet kapłanów oficjalnej religii, nynie w oczach prawowitego kultu jest to herezja i tępią ich jak mogą. Głównie przez pachołków ze straży, ale nawet na to im nie starcza im czasu, tak są zajęci wydębianiem haraczy od pokątnych kupczyków na straganach. — Podkomendny splunął po czym podjął, wzruszając ramionami. — Straż świątynna? Niby nie ingeruje ale Lamie czasami snują się po ulicach. Kiedy już się zjawiają porządek robi się niemal natychmiast i samoistnie. Wciąż mają największą władzę w mieście, nawet jeżeli przychodzi im rywalizować z różnymi samozwańczymi samosądami sekciarskich trepów. I rządzą niepodzielnie bo miejscy to zwykłe ciołki sprzątające ulice z obesrańców i szumowin. — Wypatrzony w końcu przez Sigurda zataczający się pijus, który prawie wpadł na nich po drodze z właściwym wyczuciem czasu skręcał się, targany konwulsjami suchych wymiotów, oparty czołem o wilgotny mur niemal na samym skraju znajdującego się tuż tuż zaułka, z którego właśnie wyszli.

A przekupywać świątynnych odradzam — zastrzegł szybko, unosząc palec. —  Jeden już próbował. Niejaki Rodri z Diablego Brodu. Od tamtego czasu wołają go Rodri Sznytogębny.

Ach!— przypomniał sobie, pacnąwszy się otwartą dłonią w czoło. — Bym zapomniał. Oprócz Ogniowych jest tu jeszcze kult Melitele zlokalizowany w chramiku na Nowym Mieście. Jest mały ale wpływowy, zwłaszcza wśród gminu. Tym bardziej, że przewodząca mu kapłanka sama również jest wpływową osobą. Z Matką Katarą liczą się wszyscy. Nawet tacy, którzy oddali by cały panteon za marynowanego śledzia — zakończył poważnie i mocno w temacie biorąc pod uwagę zapach, który właśnie przyniósł im odległy, nadbrzeżny wiatr.

Halfdan - 2015-12-10 17:12:23

- Szkorbutan - uciął z poważnym wyrazem twarzy dysputę o chorobie, jaka często dopadała tych, którzy długo przebywają na morzu. Nie był do końca pewien, jak przebiegała i czym była spowodowana, ale wiedzą i dziwnymi zwrotami zawsze warto zabłysnąć w otoczeniu, które wymaga, by mieć tam szacunek. Czego nie pokazywał, a co go trochę bawiło, zauważył, że Sypki nie do końca jeszcze jest w jego otoczeniu rozluźniony. Zbyt spięty, jakby był z kimś, kto ma większą pozycję społeczną. Używał inteligentnych słów i trudnych zwrotów, które nie podobne są dla kogoś, kto jest zwykłym rębajłą. Na szczęście dla Sigurda, Sypki nie był zwykłym podrzynaczem gardeł i łamaczem karków. Niemniej, Sigurd nie pamiętał, by widział go, jak macha mieczem - czy jak cepem, czy jak wiatrem na tafli wody. To była prawdziwa kultura, sztuka i największa idea rzeźbiarzy, malarzy i pisarzy, która władała światem - sztuka miecza. Naturalnie, krocząca w parze ze sztuką pieniądza. Miecz i pieniądz. Ważne w życiu Sigurda prawie tak samo, jak miód i gęsi.

Uważnie słuchał potem swojego towarzysza. Słuchał o tym, że Chapelle wcale nie jest tak gorliwy, jak mówią. Sigurd z tego, co posłyszał myślał, że tu będą wieszać na każdym rogu za uszy spiczaste czy brodę gęstszą. A tak to, to wcale nie było tak źle. Niemniej musiał złożyć wizytę u Monga, aby zapoznać się z jego zdaniem. Kto jak kto, ale Mong akurat powinien wiedzieć dużo na temat sytuacji nieludzi. Może getta? Może wydzielone dzielnice? A może po prostu, jak to Sypki uznał, chowają się? Nie miałoby to jednak sensu. Bo skoro nie jest tak źle, jak mówią wśród gawiedzi, to nie powinni mieć powodów, by się chować. Wypiąwszy brzuch do przodu, lewą ręką podrapał plecy - nadal swędziało go tak, jakby to było wczoraj.

Słuchając dalej stwierdził też, że piwnice nie miały wcale odniesienia do nieludzi, a do fanatyków religijnych, którzy byli dla Sigurda ciekawą sprawą w tym zdominowanym przez chyba dwie religie mieście. O ile, naturalnie, się nie mylił. Zostawało tylko zapytać o to Nihiliego. On zapewne więcej będzie wiedział, niż Sypki, o bardziej ukrytych i cichych religiach, na których tak zależało Sigurdowi. Fanatycy wierzyli kapłanom. A kapłana również da się namówić.

Gdy Sypki uniósł przestrzegając palcem, Sigurd zmrużył oczy, podniósł prawą, mocarną dłoń w pięść, prędko się rozejrzał, a potem zdzielił przechodzącego pijaka w głowę. Nie z całej siły, naturalnie, by nie wyrządzić stałej krzywdy. Na tyle jednak mocno, by albo pozbawić go przytomności, albo możliwości chodzenia oraz słuchania na krótką chociaż chwilę. Następnie, nie mówiąc nic ani nie przerywając stanął sobie tłumacząc się krótkim - W środku będę mógł Ci wyjaśnić, jak będziesz chciał.

- Czyli mamy do odwiedzenia Monga, Nihiliego... No i kurwy. Rychlej, coby się nie skończyło - uśmiechnął się spod brody i zakręcił w stronę wejścia, czyszcząc do końca swoją fajkę i otworzył stanowczym pchnięciem drzwi. O ile nic temu nie przeszkodzi, odszuka Nihiliego, bądź kogoś znajomego, do kogo się uda. A jeśli nie, to do karczmarza, naturalnie. Każdy zawsze przecież udaje się do karczmarza. Być może zleci mu jakąś misję.

Tylko oby nie na te całe lamie, co tu po ulicach normalnie chodzą. Nie dość, że potwory, jak te harpie, to zamiast piór łuska. Wzdrygnął się na pamięć o obrazku z dzieciństwa. Tylko skąd w Novigradzie lamie?

Dziki Gon - 2015-12-17 02:28:36

Szkorbutan. Mhm. — powtórzył Sypki, zapamiętując, choć nie do końca z próżności i chęci imponowania żargonem przed pryncypałem i innymi. Pracując w handlu i transporcie, nawet jeśli tylko pośrednio, wiedza zarówno ogólna jak i bardziej sprecyzowana była w cenie, a jako zawołany i pilny słuchacz, chętnie dowiadywał się nowych rzeczy. Między innymi dzięki temu właśnie rozmawiali.

Panie Sigurdzie, co żeż wy? — zdziwił się blondyn, wytrzeszczając się na towarzysza gdy ten huknął kręcącego się nieopodal oberwańca, który klapnął tyłkiem prosto w błoto zaułka, jak na kogoś kto przed chwilą z trudem chodził, zaskakująco miękko amortyzując upadek. Poza zdziwieniem Sypki nie stracił rezonu nawet na moment. Widząc jak brudas zrywa się z ziemi, łypiąc na nich zza zasłony skołtunionych, opadających na twarz włosów, momentalnie wyszedł naprzód sięgając dłonią za pazuchę i ustawiając się do przełożonego tak, by w razie czego błyskawicznie przyjść mu w sukurs. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie bo niedawny pijanica ograniczył się tylko do splunięcia w ich kierunku po czym błyskawicznie oddalił się zaułkiem i tyle go widzieli. A przynajmniej tak im się jeszcze wtedy wydawało. Sypki nie zadawał pytań.

Znaleźli się w środku. W środku zaskakująco opustoszałej o tej porze gospody. Przyciągnęli kilka spojrzeń, głównie siedzących przy szynkwasie lokalnych i kilku urzędujących w kącie osobników, sądząc z plugawego języka i walających się po stole, między wyszczerbionymi glinianymi kuflami, kości - przypuszczalnie marynarzy. Znajdujący się po drugiej stronie baru karczmarz, okazał się być ładną, zażywną kobietą w średnim wieku o miłym liczku z goszczącym na nim równie miłym uśmiechem.

Halfdan - 2015-12-17 16:46:08

Gdy pijaczyna wstawał i spluwał w ich kierunku, Sigurd wyszczerzył zadbane dzięki ziołu zęby i pokiwał głową, powstrzymując się od gardłowego śmiechu. Oczy jednak miał pewne i wpatrzone teraz w mężczyznę, a dłonie spoczęły na skórzanym pasku, gdzie wisiał między innymi jego wierny miecz. Gotowy i spodziewający się starcia, gdy tamten wstał, był niemalże pewny, że zaraz przyjdzie mu użyć miecza - w Novigradzie nie używał go od dawna. Zależy, jak na to spojrzeć - W sumie głupio zrobiłem. Mogłem z nim porozmawiać - złapał za brodę, którą zaczął delikatnie podszczypywać, mrużąc oczy w geście zamyślenia i lekkiego poirytowania. Faktycznie, mógł go wziąć na jakieś spytki - zamiast tego, ostrzegł tylko jego pracodawcę, że nie jest ślepy ani głuchy. W fakcie ogólnym, nie w umiejętnościach spoglądania i słuchania - to szło jako-tako.

- Ciekawe, ciekawe kto go przysłał - był zły na siebie, bo za bardzo spuścił swoją gardę. Powinien spodziewać się, że będą mu się przyglądali. "Oni". A on nie miał zamiaru im pozwolić, by wiedzieli wszystko o jego interesach. Musiał przecież wywalczyć dobrą pozycję, skoro miał zamiar wspiąć się w hierarchii kupieckiej na wyżyny Novigradu. Teraz jednak zastanawiał się, czy nie usłyszał zbyt wiele. A mógł zabić. Pokręcił z niesmakiem głową, lekko się rozpogadzając, gdy otworzyły się drzwi do Tawerny. Pokiwał głową z uznaniem - nie było tak źle, jak się spodziewał.

Zapach potu był prawie nieobecny - miła, słona bryza zmieszała się w środku z zapachem alkoholu, jadła, płomienia i innych woni, których nie potrafił sprecyzować. Jak na warunki takiej metropolii, było tu całkiem przyjemnie. I ludzi zbyt wielu nie było. Muszę iść do karczmarza. Zawsze idzie się do karczmarza. Bo, o. Oo. Uśmiechnął się delikatnie w kierunku lady, widząc kobietę, która tam stała. Nachylił się do ucha Sypkiego, szepcąc coś zza brody, po czym spokojnym, powolnym, pewnym krokiem ruszył w stronę gospodyni. Rozglądał się niezbyt nachalnie, przyglądając się gościom i marynarzom - skąd byli? Chyba nie potrafił rozpoznać dialektu.

- Dzień dobry pani gospodyni. A może pannie gospodyni? - uniósł delikatnie kąciki ust, poruszając gęstą brodą i świecąc oczami pełnymi zalotnych iskierek. Wspominał sobie te nieliczne "kobiety", które miał okazję spotkać podczas podróży do Novigradu. Na bezrybiu... A ta była niczego sobie - Macie tutaj może miód pitny? Stęskniłem się za jego słodkim smakiem. Poeci mawiają, że miód słodyczą pszczół, a pocałunek słodyczą miłości. Zatem, jest tu jakaś słodycz? - uniósł znacząco jedną brew, opierając się łokciem o ladę.

Dziki Gon - 2016-01-06 20:32:07

— Pani. — Uśmiech kobiety nie drgnął nawet na jej ładnej twarzy ani nawet na chwilkę nie przestał być miłym. Jedyne co się zmieniło było spojrzenie jej skądinąd niebrzydkich oczu, które nagle nadało grymasowi jej zadowolenia zupełnie nowy wyraz i znaczenie.

Nie rozmawiali głośno a mimo to, panująca wewnątrz atmosfera z ciepłej i przytulnej naraz zrobiła się lepka i duszna. Wiarus nie musiał się odwracać, żeby zarejestrować kłujące kark i plecy spojrzenia otaksowanych na wejściu gości, bywalców, marynarzy, szulerów i całej reszty hultajstwa.

— Cóż słodszego niż miód? — Biała dłoń gospodyni wynurzyła się na moment spod szynkwasu by jednym, wdzięcznym ruchem strzepnąć zalegające na nim okruszki. — Ale Dobra Księga uczy nas też, że to nieprzyjaciel naśladuje słodycz wargami. — Trzepocząc rzęsami sięgnęła po pękatą, zalakowaną woskiem butelczynę z kamionki. — Pięć koron — wyrzekła z uśmiechem, wciąż tym samym i niezmiennym jak nadejście przypływu.

W tym samym momencie drzwi do tawerny otworzyły się powoli, bez huku ani skrzypienia. Ci którzy weszli przez nie do środka — należało im to oddać, również zrobili to spokojnie i za porządkiem. Zupełnie jak gdyby robili to regularnie.

Czterech chłopa, jednakowo kwadratowych, ogorzałych i o szerokich karkach i osadzonych na nich małych głowach wygolonych jak po tyfusie. Wszyscy w ciężkich buciorach, wygniecionych, śmierdzących rybą, poplamionych koszulach. O niezgrabnych dłoniach poznaczonych odciskami.

Piątym, wyróżniającym się na ich tle był chudy i żylasty mężczyzna o długich, skołtunionych włosach opadających na twarz i nieregularnym zaroście ubrany w luźne łachmany. Nie zataczał się już ani nie miał błędnego, nierozumiejącego wzroku, sprawiał wrażenie zupełnie trzeźwego i bardzo dobrze zorientowanego.

Dobry — zwrócił się od wejścia do gospodyni, która teatralnie odwracając wzrok przewróciła oczami i usiadła na zydelku przy palenisku, tuż obok drzemiącego tam wysokiego mężczyzny o garbatym nosie. Mężczyzna ów — wiedzieli o tym wszyscy miejscowi — nazywał się Leon, pochodził z nie tak dalekiego południa i był dla gospodyni jak kolejny z członków jej dość licznej rodziny. Oprócz tego był również prawdziwym zawodowcem w swoim fachu, to jest byciem wykidajłą. Otwierając jedno ze swoich oczu, Leon skierował je natychmiast na cały zgromadzony przed wejściem tłumek a potem na gospodynię, z niemym, wyczekującym pytaniem.

My tylko po cwaniaka — uspokoił natychmiast przewodzący zbieraninie długowłosy, zdmuchnąwszy jeden z kosmyków z twarzy, odsłaniając ślad po uderzeniu, które ktoś musiał mu niedawno zafundować, niewykluczone że wzmiankowany cwaniak. — Za wszystkie szkody, rzecz jasna, zapłacimy.

W odpowiedzi na pytanie Leona, kobieta uniosła dłoń i pokręciła głową, dając znak że może wrócić do drzemania. Uznając to za dostatecznie jasny znak i przyzwolenie, rozwora z obstawy eks-pijanego obaliła zydel stojący między nim a Halfdanem podczas gdy pozostali trzej zasłonili mu całe pole widzenia na karczmę poczynając zachodzić go z kilku stron naraz.

I jak gdyby tego było mało, nigdzie nie było widać Sypkiego.

Halfdan - 2016-01-07 01:12:53

Pani. Lekko go to zbiło z tropu, niemniej, oczekiwał takiej odpowiedzi, więc zaskoczony nie był. Podobno tutaj najłatwiej było znaleźć dobrą kobietę, bo było ich tutaj najwięcej w Północnych Królestwach. O Dobrej Księdze w sumie nie słyszał, więc nie potrafił się też wypowiedzieć - prawdopodobnie było to związane z całym tym Kultem Ognia i te sprawy. Pięć koron? Jak na tak zachwalany miód mogła to być cena do przyjęcia, chociaż nie chciał całej sakwy od razu wysypywać w karczmie, skoro jego oszczędności zlokalizowane były gdzie indziej, w bardziej bezpiecznym miejscu. Sięgnął prawą dłonią do pasa, gdzie była jego sakiewka, z niewzruszonym, również wyuczonym uśmiechem. Nie chciał, by gospodyni poczuła się urażona, więc utrzymywał ten wyrozumiały uśmiech, starając się, by być ciepłym i życzliwym w swoim obyciu. U niej to praca, a u niego dobre maniery, prawda?

Widząc ludzi, odróżnił od razu spotkanego wcześniej pijaczynę. Ciekawiło go nadal, kto nasłał na niego te przeszpiegi, ale widocznie musiał mieć blisko całe to wsparcie. Sigurd nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, kładąc prawą dłoń na rękojeści miecza. Dawno, ale to tak dawno nie mógł z nikim porządnie powalczyć. Nic na pewno nie przyćmi bitwy o Wzgórze Sodden, niemniej, życie nauczyło go, by cieszyć się z małych rzeczy, a jego partnerki tymczasowo-życiowe, by nie bać się tych dużych. Przekręcił głową w stronę lady, za którą gospodyni dała znak, by nie interweniować. Czyli jednak ją uraziłem. Ale tacy jesteście? Zabolało go to trochę i poddenerwowało, co nie zwiastowało dobrze dla tego zajścia. Lecz ich było w sumie pięcioro. Chuj, duzi trochę. Dużo ich razem. Na szczęście, ja jestem również duży. No bo jestem, prawda?

Ale nie ma co. Posiedzimy sobie u Matyldy, podjemy, popijemy, poobstawiamy sobie na zakładach, dowiemy się co słychać w szerokim świecie. To miejsce jest w porządku, ostatnimi czasy urzędują tam praktycznie sami swoi. W większości ludzie Nihiego. I inni przedsiębiorcy tacy jak my - Sypki musiał wiedzieć, co mówi. A i jego chwilowa nieobecność też nie była sprawą przypadku. To była kwestia czasu, zanim nie pojawi się jego druh i kompanion, a wraz z nim pewnie i inne typy, których Sigurd powitałby z radością. Zastanawiał się, jak powinien się w tej sytuacji zachować - bić ich po pyskach, czy ciąć mieczem. Nihili nie byłby zadowolony, jakby w przybytku prawdopodobnie rządzonym przez niego, padł ktoś trupem. Tak, Nihili zapewne był tu prawdziwym gospodarzem i obecną kartą przetargową.

Jeśli ich pozabija, to sprawi to problemy w takim miejscu publicznym. Chcieli go dorwać. Sprać go i obrabować. Wyciągnąć informacje i monety z sakiewki. Westchnął, widząc, jak się do niego skradają, jak sępy, prowadząc na stracenie czarne zębów zastępy. Chwycił pewniej rękojeść Pogromu, marszcząc w tym samym momencie twarz i wykrzywiając usta, by wydobyć z nich tubalne i głośne, pewne siebie stwierdzenie - Kiedy ostatni raz tu byłem, to lepiej traktowano tu gości Nihiliego - tak, to chyba była dobra strategia. W tej okolicy większość osób zapewne będzie wiedziała, kto to Nihili, a ta scena, którą zafundowali mu troglodyci, zapewne nada jego interesom korzystnych plotek. Każdy będzie go teraz szanował. A może nie?

- No żesz kurwa, co tu jeszcze robicie? Jeśli tak bardzo Was ciągnie, patałachy, to wyjdźmy na zewnątrz w ustronne miejsce, wyjmijcie co tam macie za pasami, a ja zarżnę Was jak świnie tym oto mieczem, a potem wrócę tu i wypiję ten zapewne jakże pyszny, jebany miód, za który nie zdążyłem zapłacić. Wypierdalać póki nie zmienię zdania co do zachowania Was w zdrowiu, chociaż skrycie mam nadzieję, że go nie zmienicie. Od czasów Sodden rzadko kiedy zdarza mi się walczyć z wielokrotnie większym przeciwnikiem. To jak, miodek i wypierdalanie, czy może jednak soczysty jak, jak... Wpierdol? - zapytał z narastającym gniewem Sigurd. Wizja wyjęcia miecza była bardzo pożądana - to była jego przewaga nad nimi. Był przecież w tym całkiem dobry. Jak się miała jednak walka na pięści? Nie najgorzej.

Wciągnął powietrze do płuc, nadymając się i lewą rękę lekko wysuwając przed siebie, by w ewentualnym przypadku zatrzymać nadchodzącego napastnika, by nie skrócił dystansu. Jednakże, gdy go zaatakują, bez broni, postanowi nie wyciągać Pogromu, ale ująć swoje ręce w ochronną gardę dla głowy, by potem jego łokcie znalazły drogę do skroni, a jego kolana do krocza tego, który mu się nawinie.

Kwestia czasu. Jeżeli rozegra to dobrze, zdąży strzelić dwie lub trzy czapy w momencie, kiedy nadciągnie jakaś odsiecz, która wyrówna liczebnie jego szanse.

Dziki Gon - 2016-01-07 23:54:38

Gdzie ta ręka, od razu do scyzora?  

Długowłosy "pijaczyna" odrzucił głowę na kark zanosząc się wysokim, nieprzyjemnym śmiechem, pokręcił głową na kwitując to co właśnie usłyszał krótkim komentarzem o treści "pojeb". Niknący na jego twarzy wyraz zadowolenia zgasnął jednak natychmiast kiedy usłyszał z ust przybłędy pozdrowienia, zwykle zarezerwowane dla wspólnych znajomych.


Coś mi się zdaje, że chyba nigdy nie byłeś tu przedtem   — zawarczał łachmaniarz tonem niepasującym do żadnego pijanego przybłędy.  — I chyba nie będzie ci to już dane. Dopóki tego nie powiedziałeś, skończyłoby się na zwyczajowym powitaniu. W łyka go, skurwysyna!

Chudy dał nura za jeden z drewnianych filarów podtrzymujących okopcony strop, w jego dłoni mignął srebrzystym refleksem niewielki przedmiot, Sigurd nie dostrzegł jaki ale przypuszczenia na ten temat sprawiały, że z każdą chwilą miał coraz większą ochotę dobyć Pogromu. Nie widział teraz nigdzie przewodzącego bandzie przeciwnika a panujące we wnętrzu cienie i stłoczona pod ścianami ciżba lokalnych, spokojna i potulna jak rzadko kiedy, nie ułatwiały mu rozglądania się.

Tym bardziej, że nie tylko długowłosego nie mógł spuszczać z oka.

Pierwszy z tych, który podszedł,  znał się na rzeczy. Od samego początku było widać, że to dla niego nie pierwszyzna i nie został zwerbowany gdzieś pod obszczanym murkiem na rogu za kolejkę podłej okowity. Łeb trzymał nisko i poruszał się na  ugiętych nogach, nie podchodząc zbyt blisko i pozostając się w lekkim pochyleniu na dystansie nie krótszym niż długość jego węzłowatego ramienia.

Zaatakował niespodziewanie choć pewien swego dzięki przewadze, uczynił to nagle i nieco łapczywie. Skrócił dystans z jednoczesnym podejściem, nabierając impetu, w doskoku spróbował wbić się weń mało subtelnym frontalnym wykonanym na brzuch. Zaraz potem, usiłując rozszczelnić gardę wiarusa i osłabić jego uwagę, złożył się błyskawicznie do mierzonego na bok twarzy prawego sierpowego poprzedzonego niskim przejściem z boku.

Halfdan - 2016-01-08 22:55:10

Nie jestem byle zapaśnikiem spod karczmy. Przypomniał sobie Sigurd, po czym zaczął wspominać to wszystko, czego nauczył się w swojej karierze przedsiębiorcy oraz weterana wojennego. Wiedział, jak walczyć. Z mieczem robił to lepiej, ale i bez miecza warto spróbować. Teraz jednak zagrożeniem stawał się nóż - skórzana rękawica nie powinna zostać przecięta, jeśli złapie nóż tak, by go unieruchomić, zanim ten doleci do jego ciała. Również napierśnik ochroni go częściowo - cios pójdzie zapewne w żebra, okolice głowy, bądź wysuniętą nogę, którą Sigurd od razu wysunął, widząc nadchodzącego przeciwnika (lewą).

- Chodź świnio, dam Ci prosa - rzucił gniewnie w stronę oponenta, próbując go rozgniewać i zaczął rozkładać całą tą sytuację na czynniki. Może nie postąpił najlepiej, ale tak już postąpił i musiał popłynąć z prądem, który zapoczątkował. Pierwszy napastnik zaatakował, będąc pewnym siebie - jeśli jednak zaatakują w czterech na raz, a do tego gdzieś wyskoczy nożownik, to ma przejebane. Trochę go zawiodła znieczulica otoczenia, ale pewnie takich bójek było tu wiele. Wykidajło popełnił jednak błąd i jak to wszystko się skończy, Sigurd pokaże mu, dlaczego.

Widząc nadchodzący cios wiedział, że musi postarać się, by go zablokować i wyjść potem z własną inicjatywą. W międzyczasie rozejrzał się prędko za tym, co było wokół niego - za kubkami, krzesłami i przedmiotami. Wiedział, że jest dobrze uzbrojony - musi jednak obronić się przez kilka chwil i zyskać taką inicjatywę, by miał więcej miejsca. Tak, miejsce i odrobina czasu będzie tu potrzebna.

Zaplanował sobie to tak, by gdy cios będzie nadchodził w stronę brzucha, zablokować go złączonymi łokciami, opuszczając ochronę głowy na krótką chwilę, równocześnie chowając ją w ramiona, które wysunął jak najwyżej. Zależnie od tego, z której strony będzie nadchodził sierpowy, to spróbuje go zablokować wysuwając zgiętą rękę tak, by zablokowała impet uderzenia, najlepiej w okolicach łokcia. Drugą ręką, która teraz była wolna, spróbuje wywalczyć sobie trochę pozycji - chwyci przeciwnika za twarz, palce wkładając w oczy, usta, bądź pod nos i poderwie twarz oponenta do góry tak, by ten zmuszony był podnieść swój ciężar i odchylić się do tyłu. Ręką zaś, którą przed chwilą się blokował, wykona cios. Niezbyt zmieniając pozycję zgiętej ręki cofnie bark do tyłu i trzymając za twarz przeciwnika drugą ręką, skręci tułów i stopę tak, by impet uderzenia wychodził od samej podłogi, z całej siły uderzając tą ręką w podbródek, by wyłamać szczękę, bądź znokautować przeciwnika. Po tym, o ile to się uda, odskoczy do tyłu i chwyci najlepiej pasującą do sytuacji broń, która pokiereszuje, a nie zabije. Spróbuje też dobyć, o ile zdąży, zza pasa dwa gwoździe, które złapie między palce tak, by ostrza kierowały się na zewnątrz.

Dziki Gon - 2016-02-04 04:05:35

Poza tym, że w ogóle podjął te walkę, w trakcie jej trwania Sigurd nie popełnił żadnego błędu. Korzystając ze skromnej porcji wydzielonego mu czasu, uczynił wszystko co mógł by przygotować się do obrony. Wszystko co było potem, zdarzyło się w mgnieniu oka i było już wyłącznie kwestią odruchów i pobudzającej krew w żyłach adrenaliny.

Nagły kopniak i jego blokada zachwiały w równym stopniu zarówno samym wiarusem jak i napierającym w jego stronę łysym. Wątroba była nienaruszona, samego uderzenia nie poczuł prawie wcale jako, że skupiło się ono w głównej mierze na drewnianej ręce.

Nagły, punktowy ból popłynął od łokcia rozlewając się na całe ramię osłabiającym zimnem. Zaraz potem dzwonienie w lewym uchu dało mu znać, z której właśnie oberwał. Szczęśliwie niecelnie, bo jedynym objawem było nagłe puchnięcie i lekka kołowatość. Utrzymujący się i obejmujący część szczęki ból miał przyjść dopiero po walce, i zostać na dłużej.

Kilka razy poczuł też coś pod pięściami, towarzyszyły temu zwykle pobrzmiewające głuche odgłosy, kilka przypominających plaśnięcie dźwięków i ponad wątpliwość jeden, który był chrupnięciem. Przepychany kułakami i ramionami ciężar, który napierał na niego od frontu jakby zelżał, kątem oka Sigurd zobaczył jak krewki napastnik inicjujący całą rozróbę klapnął na tyłek pod jednym filarem, zwiesiwszy głowę i kiwając nią przez moment, może łudząc się, że oszalały po trafieniu w punkt błędnik jednak pozwoli mu wstać.

Nie zdążył sięgnąć po gwoździe, nagłe i niespodziewane uderzenie w potylicę zamroczyło go na moment, choć nie na tyle by stracił równowagę i świadomość. Coś wbiło mu się w okolice żeber ale zdaje się, że było to tylko kolano drugiego, który zastępował teraz wyłączonego z gry kompana, zachodząc go od boku i przymierzając się do przejścia na bliższy dystans. Powietrze momentalnie uleciało z jego płuc, mimowolnie musiał się zgiąć. Jeżeli było w tej sytuacji coś pocieszającego to to, że nigdzie nie widać było pozostałych dwóch uczestników bijatyki oraz ich herszta. Choć ten ostatni fakt wcale nie zwiastował niczego dobrego.

Dziki Gon - 2016-12-09 22:18:03

Wiatry przygnały dzierlatkę do Novigradu – kobieta najwyraźniej szukała jakiegoś zajęcia, a tak rozwinięte miasto, jak to, mogło je zapewnić. W dużych metropoliach zawsze się coś dzieje, niezależnie od pory dnia i roku, toteż mając nadzieję na jakąś okazję, Nasturcja w końcu się tam znalazła.

Tkwiła w nim już dobry tydzień – urzędując w portowej spelunie, dumnie nazywającą się „Kelpie”. Nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się dla niej znajdzie, oczywiście prócz licznych ofert sprzedaży swojego ciała w zamian za marne grosze. Poszukując pracy, Nasturcja miała jednak możliwość zwiedzania Novigradu – nie każdy wszakże mógł podziwiać jedno z większych, jeśli nie największe miasto na kontynencie. Oglądając budynki i widząc wokół siebie niezliczoną ilość mieszkańców, delektując się specyficzną kulturą panującą tutaj, zdążyła poznać po trosze port i jego układ, a przynajmniej najbliższe otoczenie tawerny, w której rezydowała. Tak też całkiem niedaleko niej, trzy, góra cztery zakręty dalej, późnym wieczorem, gdy niewielu ludzi szwendało się po uliczkach portu, Nasturcja wracała ze spotkania z potencjalnym klientem, który chciał kogoś wynająć do najemniczego zadania. Niestety szowinistyczna świnia od razu skreśliła dzierlatkę, gdy tylko zobaczyła jej płeć, nie chcąc nawet dopuścić jej do słowa. Po kolejnej porażce, wracając z innej karczmy, gdzie było spotkanie, do uszu dziewczyny dobiegł przytłumiony dźwięk, będący jakby krzykiem, nagle urwanym przez coś lub kogoś. Dzierlatka słyszała to, ponieważ znajdowała się zaledwie za winklem i po sekundzie miała wgląd na całe zajście.

Otóż kobieta, bo nie sposób było pomylić tej skąpo ubranej postaci z żadną inną płcią, właśnie osuwała się po ścianie jakiegoś budynku. Nad nią stała zakapturzona postać, w prawej dłoni dzierżąc krótki miecz jednoręczny, z którego skapywało coś ciemnego – sądząc po rozciętym gardle prostytutki, której profesja również nie pozostawiała cienia wątpliwości, była to krew. Nasturcja mimo tego, że nie widziała twarzy mordercy, miała dziwne wrażenie, że jego oczy właśnie w tej chwili, gdy jego głowa odwróciła się w jej stronę, świdrują ją i oceniają, jakie zagrożenie stwarza. Finalnie uznawszy, że nie warto, persona ta odwróciła się na pięcie i zwiała, zaraz znikając w mroku.

Tymczasem kobieta, która padła ofiarą ataku, leżała już w pozycji półleżącej, oparta o ścianę czyjegoś domostwa, co jakiś czas tylko drgając w pośmiertnych konwulsjach. Oczy miała szeroko otwarte, a lico zastygło w czystym przerażeniu. Podcięcie gardła spowodowało szybką śmierć dziewczyny, z której wciąż wylewała się posoka, barwiąc na ciemny kolor jej szmaty mające imitować ubrania i rozlewając się wokół. Jednocześnie w chacie, przy której działa się cała akcja, nastało jakby poruszenie, zaświeciło się nawet światło. Nasturcja, stojąca kilka metrów przed ciałem, już teraz wiedziała, że zaraz ktoś stamtąd wyjdzie – otworzy drzwi i zobaczy zamordowaną kurwę i ją, będącą świadkiem zdarzenia... tyle, że często nie to przychodzi świadkowi na myśl, gdy widzi ofiarę i stojącą obok niej obcą osobę. Choć więc Nasska nie miała niczego do ukrycia, musiała wziąć taką możliwość pod uwagę i podjąć szybką decyzję, co w tym momencie zrobić. Uciec, czy porozmawiać z mieszkańcem domu, który wyjdzie, by zobaczyć, co spowodowało taki hałas?

Nasturcja - 2016-12-10 16:50:43

Gdy Nasturcja przybyła do Novigradu, miała szczerze mówiąc nadzieję na szybki zarobek. Nie, żeby przymierała głodem albo miała wielkie wymagania, ale rezerwa finansowa to rezerwa finansowa i już. A miasto tak gwarne, tłoczne i z pewnością pełne mrocznych sprawek, musiało coś przecież oferować dziewczęciu ze skłonnością do kłopotów? Cóż, najwyraźniej jednak to nie jest zbyt bogata oferta - przyznała wreszcie sama przed sobą po ostatniej porażce. Co za idiota jej się trafił! Zobaczył wytatuowaną babę pod bronią, ale oczywiście szukał jakiegoś wielkiego draba. Szowinista. Albo pedał. Na pewno pedał, uznała Nasska, głównie ponieważ ją to rozbawiło.

Wydawało się już, że po prostu wróci bezpiecznie do ciepłych pieleszów w "Kelpie", kiedy trafiła nagle na morderstwo. W każdej innej sytuacji pewnie by zareagowała, ale teraz, gdy myślami wciąż była przy tej nieudanej rozmowie, po prostu stanęła. Nie spuściła wzroku, gdy tamten łypał chwilę za nim. A potem sukinsyn czmychnął, nim go zdołała zatrzymać.

W pierwszym odruchu chciała pobiec śladem mordecy, ale hałas powiedział jej, że ktoś się lada moment pojawi na ulicy. Sytuacja była patowa. Nasska mogła uciec, ale jeśli zostanie przyuważona? Ile rudowłosych panien w tatuażach i pod bronią mogło się kręcić w okolicy? Siedziała już w tej tawernie zbyt długo, żeby jej nie rozpoznano po pobieżnym nawet opisie.

A z drugiej strony stanie tutaj jak lebioda było również chujową opcją.

Nasturcja szybko rozważyła, jak by zareagowała jakaś wielkomiejska kretynka na jej miejscu. Odpowiedź na takie pytania jest zawsze jedna: jeśli udajesz kretynkę, zachowuj się jak kretynka. Toteż nim jeszcze ktoś się pojawił, Nasturcja złapała w płuca haust powietrza i zaczęła wrzeszczeć:

- Morderstwo! Ludzie, morderstwo! Na pomoc!

Dziki Gon - 2016-12-18 17:41:55

Wrzask młodej kobiety rozbudził również kilka innych domostw. Tu i ówdzie w oknach ubogich chatek zapłonęły chybotliwe światła kaganków, a z domu, przy którym działo się morderstwo, wyszedł pierwszy z jego mieszkańców, trzymając w dłoni świecę.

Brzuchaty mężczyzna w samych gaciach i z kilkudniową szczeciną na gębie miał z początku bardzo zły wyraz twarzy. Ktoś przecież zakłócił jego sen, wrzeszcząc wniebogłosy, a pierwej hałasując przy jego mieszkaniu. Mina mu zaraz zrzedła, gdy zobaczył ciało kurwy, wciąż ciepłe. Za jego plecami pojawiła się kobieta, drobna, wysuszona. Jej słomiane włosy były rozczochrane, a ona sama trzymała się za napęczniały brzuch. Pisnęła i przykryła usta dłonią widząc zwłoki. Z sąsiednich domów również wychodzili ludzie, w większości styrani pracą mężczyźni i kobiety, zdezorientowani hałasem panującym na zewnątrz. Wszyscy zaczęli szeptać do siebie, widząc prostytutkę... a przy niej Nasturcję, która wydarła wszystkich z łóżek swoim krzykiem. Lecz cóż miała zrobić, jeśli nie krzyczeć? Inne rozwiązanie niechybnie doprowadziłoby ją do nieciekawej sytuacji i jakże przyjemnego miejsca w więzieniu, a potem może i stryczka.

Ktoś zawołał, żeby pójść po straż. Ktoś podszedł do prostytutki, ale nie dotykał jej - sprawdzanie, czy jeszcze dycha było tutaj zbędnym zabiegiem. Ciężarna kobieta natomiast podeszła do samej Nasturcji, powoli i jakby niepewnie, po czym zapytała drżącym od emocji, cienkim głosem:

— Co tutaj się stało? — najbliżej stojący nadstawili ucha, niektórzy patrzyli prosto na kobietę; jedni podejrzliwie, drudzy po prostu przestraszeni.

Nasturcja - 2016-12-21 19:09:44

Powinnam omdleć? Zacząć się jąkać?, spytła Nasturcja samą siebie. Żałowała, że nie uczyła się nigdy aktorstwa; jak raz przydałoby się trochę zdolności w tym kierunku. Cóż, błędy przeszłości rzadko można naprawić, więc Nasturcja spojrzała na kobietę ze zgrozą tak doskonałą, jak tylko umiała pokazać, nie wyglądając przy tym jakby ją ząb rozbolał.

- Morderstwo - powiedziała, zgodnie z prawdą zresztą. Mocno oczywistą, ale zawsze prawdą. - Ktoś ją zamordował! Widziałam jak ucieka. Tam pobiegł. - Wskazała kierunek. - Bałam się... bałam się, że i mnie zamorduje - dodała nieco ciszej, bo to już było najzwyklejsze, ordynarne kłamstwo. Spróbowałby to dostałby po ryju, o! - Więc zaczęłam wrzeszczeć.

I żebyście pochopnych wniosków nie wyciągnęli, dodała w myślach. Tak, z tego powodu też wrzeszczała.

Chciałaby, żeby coś się już zaczęło dziać, bo po prawdze pogoniłaby za mordercą, kimkolwiek był. Czuła, że jeśli ktoś się pofatyguje powiadomić szeroko pojęte władze tego miasta, uda jej się wkręcić w coś interesującego. Byle nie do lochów. Zza krat ciężko węszyć.

Dziki Gon - 2017-01-08 13:49:39

Kobieta słuchała, a na jej twarzy widać było wyraźnie namalowane zmartwienie i szok, a także lekki strach. Nie straciła jednak przysłowiowo głowy, a przynajmniej nie w całości, bo choć była przerażona, to potrafiła jeszcze wyciągać wnioski i myśleć jako tako na trzeźwo. Nasturcji nie umknął fakt, iż ta zerknęła mimowolnie na jej broń, wyeksponowaną odpowiednio. A choć łuk w tym przypadku do obrony wiele się nie zda, to i tak młoda kobieta nie wyglądała na taką, co się bała. A przynajmniej chwilami.

Wraz z najbliższą ciżbą zerknęła w stronę, gdzie uciekł sprawca. Jak można było się jednak spodziewać, nie było po nim nawet śladu. Wzrok ludzi szybko skierował się z powrotem w stronę Nasturcji. Jakiś blondwłosy elf wtrącił się do rozmowy.
— Jak wyglądał? Widziałaś coś prócz tego, jak ucieka?
— Kurwa, Lothaen, daj żyć kobiecie. Przyjdzie straż, to wypyta. Tobie gówno do tego — odezwał się jeszcze ktoś inny. Elf zburaczał na twarzy ze złości, ale najwyraźniej na tym jego ciekawość się skończyła. Nim ktokolwiek inny zaczął wypytywać Nasturcją o okoliczności, przebieg, a może i skutki całego zajścia, wrócił jeden z mieszkańców portu, za sobą ciągnąc dwoje strażników. Z początku ich twarze wyrażały znudzenie, a może i irytację, jakby trudno było im uwierzyć w słowa obywatela Novigradu, lecz miny im szybko zrzedły na widok prostytutki. Jeden z nich podszedł do zwłok i przykucnął przy nich, zaś drugiego pokierowano do dzierlatki. Ciężarna i elf szybko się usunęli mężczyźnie z drogi. Strażnik, ubrany jak typowy przedstawiciel swojej klasy, był przedstawicielem płci brzydkiej w wieku średnim. Twarz, poorana już zmarszczkami, była surowa, a głęboko osadzone, jasnoniebieskie oczy świdrowały osobę Nasski. Zapytał praktycznie o to samo, co chwilę temu kobieta, głosem niskim, w którym brzmiała nuta podejrzliwości. I on wpierw otaksował najemniczkę wzrokiem, również zatrzymując się na łuku oraz nożu myśliwskim do oprawiania zwierzyny. Choć dzierlatka nie miała na sobie krwi, która niedawno skończyła tryskać z ran prostytutki, była jedyną osobą widzącą sprawcę. Co za tym idzie, jedynym świadkiem i jednocześnie... możliwą podejrzaną. Nikt jednak na razie jej nie zarzucał.

— Co tutaj się stało, proszę pani? Proszę opisać wszystko dokładnie.

Nasturcja - 2017-02-24 21:17:28

Nasturcja westchnęła głęboko. Miała ochotę powiedzieć pachołowi, że jak widzi, kogoś zamordowano, ale zdobyła się na cierpliwość. A przynajmniej wystarczająco dużo cierpliwości, by rzeczowo przekazać:

- Wychodziłam tutaj, zza tego winkla. Zobaczyłam tę tutaj biedną damę. - Wskazała prostytutkę. - Osuwała się po ścianie domostwa, w miejscu, w którym jak pan widzisz, spoczywa. Gardło miała przerżnięte, zapewne przez zakapturzonego człowieka z krótkim mieczem, który uciekł w tamtym kierunku, o. - Pokazała rzeczony. - Później zaś zbiegło się zacne towarzystwo, by patrzeć na mnie podejrzliwie i zadawać powtarzalne pytania.

Uśmiechnęła się do strażnika tak ładnie jak się da z twarzą pooraną zielonymi tatuażami, a potem uznała za stosowne nadmienić:

- Wiele czasu nie minęło, a sądząc po rzeźni jaka się tu dokonała, morderca schlapany jest krwią. Może byśmy tak chociaż spróbowali go dogonić?

Dziki Gon - 2017-02-25 18:04:04

— ROZEJŚĆ SIĘ! — słychać było głos drugiego ze strażników, który szybko zajął się sprawą motłochu nagromadzonego w tak krótkim czasie. Od czasu do czasu machał zachęcająco swym mieczem, przeganiając maruderów. Została tylko ciężarna kobieta, jej mąż oraz jakiś mężczyzna, który wyglądał na mocno zmartwionego. Do tego przez krótka chwilę był tam ten sam mieszkaniec portu, który przyprowadził straż miejską na miejsce zbrodni. Szybko jednak się zmył z polecenia kolegi przesłuchującego, prawdopodobnie niosąc wieści do pozostałych ziomków strażników. Coś w końcu trzeba zrobić z tą prostytutką.

Jej rozmówca słuchał cierpliwie, założywszy ręce na tors. Gdy skończyła relację, uśmiechnął się krzywo i odparł:

— Panienka niech już zostawi pogoń za zbrodniarzem w naszych rękach. Sami zajmiemy się sprawą, nie potrzebujemy cywili do pomocy — znowu przy tym zerknął podejrzliwie na broń Nasturcji i dodał: — Tymczasem będziemy musieli zaprowadzić panienkę do kordegardy, żeby spisać zeznania i dowiedzieć się czegoś więcej. Może przypomni sobie panienka coś więcej w tej kwestii...

Nasturcja miała dziwne wrażenie, że strażnik jej nie wierzy. Jego mimika twarzy, mowa ciała czy nawet głos mówiły same za siebie, że kobiecie z bronią ufać nie wolno, nawet jeśli nie jest upaprana juchą. Odwrócił się więc za siebie i powiedział do swojego kompana:

— Nosal, dasz radę przypilnować zwłok? Muszę zaprowadzić panienkę do kordegardy.

— Raczej nie wstaną, nie? Zresztą zaraz ktoś tutaj i tak przylezie, więc różnicy to mi nie robi — burknął Nosal, po czym wrócił do sprawdzania ciała. Tymczasem rozmawiający z Nasską ruchem głowy wskazał ulicę za kobietą i rzekł:

— Panienka przodem — i rudowłosa chcąc nie chcąc musiała pójść ze strażnikiem.


(Część dalsza posta)

Halfdan - 2017-03-26 21:15:37

Poczuł dotkliwie osłabienia jego kalekiej, lewej strony cielesnej. Przestraszył się trochę, że zablokowanie ciosu protezą mogło wywołać jakieś trwałe i szkodliwe zmiany w łączeniu z jego ciałem. Niemniej, pomimo ciosu w głowę i wyeliminowania jednego z jego przeciwników, walczył z tym, żeby wygnać z głowy napływ myśli. Gdzie był Sypki? Gdzie pozostali trzej? Czemu to wszystko się stało? Popełniłem błąd, ale gdzie? Kiedy powietrze boleśnie z niego uleciało, momentalnie się skulił i zasłonił żebra prawą ręką. W głowie usłyszał szybki impuls, który kierował jego działaniami. Głos, który szepnął mu prędką myśl mówił Co Ty byś zrobił? Wyobraził sobie więc, że skoro jest schylony, to cios może przyjść z dwóch kierunków - kolejny raz w potylicę, od góry, albo kolanem w odsłoniętą głowę. Musiał więc uciekać z zasięgu krótkiego i brutalnego ciosu, który mógłby zakończyć jego karierę.

Po zgięciu się, postanowił jak najszybciej wyprostować, odsłaniając prawą ręką żebra, by zasłonić nią głowę, równocześnie robiąc szybki i jak najdłuższy wykrok lewą nogą w bok, by odskoczyć. O ile mu się to uda i nie zostanie trafiony jakimś nagłym atakiem, spróbuje uderzyć w kierunku przeciwnika prawą ręką w ćwiekowanej rękawicy na odlew, odwracając się w jego kierunku. Z impetem uderzenia prawą ręką będzie musiał się delikatnie odwrócić, więc pokieruje tą siłą, by zrobić wykrok lewą nogą, a prawą włożyć w kopnięcie skórzanym butem w jak najwyższe osiągalne dla niego miejsce. Jeśli według swojego wewnętrznego przeczucia będzie czuł w nogach, że dosięgnie głowy, to kopnie w głowę, próbując ją frontalnie nadepnąć. Jeśli będzie miał wątpliwości co do swojej gibkości, wtedy kopnie w korpus, by oddalić niebezpieczeństwo kolejnego przeciwnika.

To chyba było jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić, skoro jego słowa nie poszły mu za dobrze - musiał eliminować tych, którzy chcieli eliminować jego. Sam w sumie nie znał za dobrze słowa eliminacja i trudno byłoby mu je wypowiedzieć.

Jeżeli. Powtarzam. Jeżeli uda mu się odepchnięcie kopniakiem, to rozejrzy się, by dojrzeć pozostałych z bandy. Jeśli ich nie dostrzeże, pójdzie za ciosem i naprzemiennie zacznie uderzać rękoma z wykrokami - lewa noga, to prawa ręka. Prawa noga, to lewa ręka. A raczej lewa proteza, nie ręka. Jeśli dojrzy bandę, dostosuje się wariantem takim, że jak dostrzeże nóż, to wyjmie swój. Jak nie, to wyjmie z dawnym planem dwa gwoździe przy pasie i wsunie je między palce prawej dłoni, by wyrównać szanse.

Tak. Chyba tak będzie miał zamiar zrobić według następujących wydarzeń.

Dziki Gon - 2017-03-28 00:43:00

Mający łeb na karku i oczy dookoła głowy Halfdan zawirował jak fryga, przygotowany nie tylko na to, by nie sprzedać tanio swej skóry, ale odpłacić pięknym za nadobne pragnącym otoczyć go napastnikom, garbując ich własną. Coś nawinęło mu się pod rękę i nie trzeba było długo czekać, by to coś wywinęło hołubca, waląc się na deski podłogi oberży, przy wtórze suchego trzasku i obelżywych sugestii rzucanych pod adresem człowieka powiadającego się Sigurdem.

Nieulękły niczym poborca podatków podczas rewizji i nieustępliwy jak sraczka po marynowanych grzybach, kątem oka dostrzegł skradający się ku niemu kształt. Częstując go starannie wyselekcjonowanym kopnięciem z bogatego repertuaru, poczuł opór, zorientowawszy się, że posyła go przynajmniej na kolana. Dokładnie w tym samym czasie, coś zawisło mu na plecach, wbijając przegub w grdykę. Nim zdążył zrobić cokolwiek z tą aktualną i palącą kwestią, spadło na niego zrozumienie. Równie nagle co on sam na ziemię.

Napływające myśli niczym fala przyboju rozbiły się ostrym i kamienistym brzegu rzeczywistości. Nie popełnił błędu w żadnym miejscu, skurwysynów było zwyczajnie zbyt wielu. I choć zdążył zmachać się okrutnie, podstępny atak nie wybił mu jeszcze resztek tchu z piersi. Razy, którymi bronił się od napastnika, nie ułatwiały mu roboty. Niefortunnie w tym samym czasie cała reszta, okrążała go wyczekująco niczym sępy.

I właśnie w tej chwili, do środka wpadł kochany i niezawodny Sypki, udowadniając, że z równym powodzeniem mógł zasłużyć na przydomek "Lotny". Zziajany jak poszczuty psami wędrowny truwer, wpakował się do gospody w towarzystwie wysokiego jegomościa o brązowych, lekko szpakowatych włosach, ubranego w zapinany płaszcz z postawionym kołnierzem. I choć nie przypominał Nihiego z żadnej strony, Sigurdowi nie trzeba było przyglądać mu się dłużej, by zrozumieć, że ma przed sobą swojego człowieka. Nie byle kogo, wnioskując po słabnącym właśnie uścisku i widoku wielgachnych ciołków, którzy spuściwszy golone głowy, trzymając się za rozbite nosy, bądź zbierający z podłogi luźne zęby, kornie maszerowali ku wyjściu.

No, kurwa, rzeczywiście — skomentował zastany bezład, przybysz przyprowadzony tu właśnie przed ochroniarza Sigurda, zajętego opieraniem się o najbliższą belkę stropu i wypluwaniem swoich płuc na czubki butów. — Jeszcze nam brakowało tego, żeby nasi nie wiedzieli kogo ciulać. Wybaczcie to małe nieporozumienie. Są nowi, nie zdążyliśmy ich zaanonsować — Ku zdziwieniu Sypkiego, a może nawet samego Halfdana, szpakowaty swoje słowa skierował do zarośniętego obdartusa, prowodyra całego zajścia. Tego samego, który dosłownie moment wcześniej trzymał go za łeb.

Nic trzymam urazy — wychrypiał tamten, z pomocą podanej prawicy dźwigając się z podłogi i rzucając swojemu niedawnemu oponentowi przelotne spojrzenie. Rzucając je, Sigurd zauważył to nie bez dozy satysfakcji, zza dorodnej śliwy rozlewającej mu się właśnie na większość prawego oczodołu.

Konrad Regenschein — przedstawił się ten w płaszczu. — Przepraszam za niezapowiedziane powitanie. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby Nihili nadal żył.

Halfdan - 2017-03-28 13:51:34

W oczy niewątpliwie zajrzał mu strach, bo spodziewał się, że nóż, który wcześniej widział, prędzej czy później rozetnie mu żebra jak spełniający się w swoim fachu rzeźnik, tnący świniaka. Przecięte gardło też nie sugerowało nic dobrego. Człowiek tak zbyt długo nie pożyje. Sigurd przeżył już niejedno i delikatnie obawiał się, że z tego może akurat nie wyjść. Na licho. Przeżyłem bitwy i magiczne zasadzki. Zadźgają mnie w tawernie. No ja. Zacisnął zęby, jakby czując nadchodzącą śmierć prędkimi stęknięciami zadawanych ciosów i szelestem przesuwanych po podłodze butów.

Widok Sypkiego zaś nigdy chyba nie sprawił mu takiej przyjemności, jak teraz - z lubością wpatrywał się w jego twarz, jakby był najpiękniejszą z dam tutejszych zamtuzów. Niemniej, nie mógł okazywać strachu i słabości. Trudno jednak nie było okazywać słabości, kiedy czuł palący ból i płuca, które zdawały się rozdarte od środka, broczące raną wysiłku i odzyskiwanego spokoju. Pięknie Sypki. Pięknie. Spodziewał się, że jego odsiecz przyniesie mu chlubny ratunek i sprawiedliwość wymierzoną w kolejnej porcji boju. Zamiast tego, jego dawni napastnicy rozchodzili się potulnie, co znaczyło, że ma przed sobą kogoś wyraźnie na tyle ważnego, by mieć go po swojej stronie w razie potrzeby.

Starał się stanąć jak najbardziej wyprostowany i opanowany. Na tyle spokojny i dumny, na ile pozwalała mu ta niekorzystna dla niego sytuacja. Słowa, które skierował ku niemu mężczyzna w płaszczu, potwierdziły fakt, że zaszło nieporozumienie i czuł satysfakcję, rozumiejąc, że ktokolwiek zna tutaj Halfdana Hobsa, zaufanego człowieka Nihiliego i dawnego najemnika w Novigradzie. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że nowo przybyły kieruje swoje przeprosiny do obdartusa, godząc w pewność siebie Sigurda, który starał się nie stracić swojego tonu. Komu zajebał w głowę? Kto był na tyle ważny, a wyglądał w ten sposób?

Nie trzymam urazy słysząc to, Sigurd najbardziej obojętnym i neutralnym spojrzeniem, jakie potrafił teraz przyodziać odpowiedział na spojrzenie obdartusa, myśląc intensywnie. Obdartus z posłuchem i rębaczami. Swój?

Bój był słodki jak miód, spijany spomiędzy młodych piersi. Pomimo tego, że widocznie zbliżało go to do niechybnej klęski, to satysfakcja i wewnętrzne spełnienie przepełniało go. Wprawność bojowa nie została utracona, więc jego ciało pamiętało to, w czym tak dobrze się sprawdzało. Jeszcze nie umarłem. Jeszcze ciało nie gnije.

Próbował przypomnieć sobie imię nowo poznanego, ale wydawało mu się, że nigdy go nie słyszał. Zastanawiał się, jak mu się przedstawić. Halfdan Hobs, człowiek Nihiliego? Sigurd z Kaedwen, weteran wojenny? Kupiec? Czy może nazwać się na wstępie Pszczelarzem? Wtedy jednak doszło do zakończenia zdania. Otworzył szeroko oczy, nie mogąc opanować swoich emocji.

- Jak kurwa - dał upust, otwierając usta i nie zamykając ich w niemym zaskoczeniu, czując, jak ucieka z niego poprzednia duma po spełnionym boju, który teraz wydawał się całkowicie nieważny - Jak to Nihili nie żyje? Kiedy? Kto? - dodał na samym końcu pospiesznie, czując rosnący w nim gniew, wpatrując się w Konrada z napięciem na twarzy. Jeśli Nihili był martwy, oznaczało to, że bardzo prawdopodobnym było to, że Oni w końcu go dopadli. Był tutaj znany jako Halfdan, więc mógł być za to zabitym. Mógł być również zabitym za bycie Sigurdem, ale emocje zaczynały brać nad nim górę.

Pytania mąciły się w głowie. Kto zabił Nihiliego i czemu dopiero teraz się o tym dowiedział? Do kogo ma teraz się zwrócić? Całe życie podążał za kimś, a teraz kogoś takiego zabrakło. Pustka, jaką wywołała ta wiadomość, mogła być zapełniona tylko jedną rzeczą. Z rosnącym gniewem pokiwał głową w kierunku Konrada z akceptacją, sięgając po swój miód - Sigurd z Kaedwen. Kupiec tkacki i miodowy - przedstawił się otwarcie, chociaż wiedział, że zabrzmi to jak przykrywka. I miało tak zabrzmieć. W takiej sytuacji nie mógł się przecież chować. Szybkim spojrzeniem otaksował Sypkiego. Czy on wiedział? Nie. Raczej nie.

Mój Nihili.

Dziki Gon - 2017-03-29 15:40:43


Ciszej. Nie tutaj — przemówił niespodziewanie ten zarośnięty, unosząc dłoń w geście urywającym dalszą dyskusję. Konrad, ten w płaszczu, także pozwoliwszy swoim płucom na odpoczynek po dłuższej przerwie, przytaknął mu, uprzednio rozejrzawszy się po wnętrzu i ciżbie, z której dolatywały ich pojedyncze spojrzenia. — Jesteś w domu, chłopie — parsknął, słysząc słowa Sigurda rozbrojony nieco tym „kupcem tkackim”. — Łebski ten wasz parob. Dobrze się złożyło, że na siebie wpadliśmy.

Żaden parob! — Sypki uniósł się honorem i z przygięcia. — Jam szlachcic — pochwalił się. — Choć ubogi.

Regenschein nie zakwestionował. Miast tego gestem dał im znać, by podążyli za nim do odosobnionej izby. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu z zastawionym stołem, które podobnie jak większość wnętrza karczmy, prezentowało się zdecydowanie lepiej niż jej zewnętrze. Pozbawione typowych dla wystroju tawern ozdób, w postaci zawieszonych lin, sieci i obrazów o tematyce marynistycznej, prezentowało się schludnie i skromnie a wszechobecny w porcie zapach ryby był dobrze maskowanym zapachem suszonych kwiatów wiszących tu i ówdzie pod powałą.

Siedzący naprzeciwko obdarty zmienił się nie do poznania. Rozbiegany, błędny wzrok uspokoił się, odkrywając oczy o inteligentnym i wnikliwym wyjrzeniu. Obserwując pozostającego w bezruchu człowieka, rejestrowało się coraz to więcej szczegółów, odróżniających go od zwykłego ulicznego lumpa, na którego był zdecydowanie zbyt dobrze odżywiony i uzębiony.

Zdaje się, że z Flądrą zdążyłeś się już poznać — chrząknął Konrad, wskazując mu na siedzącego naprzeciw rozmówcę a niedawnego dusiciela. — To jeden z naszych najdawniejszych współpracowników. Jest z nami od dłuższego czasu.

Od pierwszej nilfgaardzkiej — przyszedł mu w sukurs przezwany Flądrą. — Od początku do końca kadencji nieodżałowanego arcyszpiega. Jeszcze do niedawna mający przejść w stan spoczynku, odliczający dni do zasłużonej emerytury w centrali.

Kilka znajomych strun poruszyło się w pamięci Sigurda. W przedwojennym Novigradzie to miano było dosyć głośne w półświatku. Słynny na całe miasto żebrak, reprezentujący biedę herold podziemia. Słynący z walki na pięści i noże ulicznik, z którego radami liczyli się nawet watażkowie lokalnych gangów.

Konrad bez słowa rozłożył ręce, przeszedł po pomieszczeniu, zatrzymując przy drzwiach do głównej izby. Uchylając je na moment, upewnił się, że mogą rozmawiać, ruchem i gestem dłoni zamawiając u gospodyni cztery kufle.

Nihili miał zastąpić go na stanowisku. Nie wiemy kto. Wiemy, że przed miesiącem. Obrażenia wskazywały na nóż i czekan lub zbliżone doń narzędzie. Typujemy lokalne porachunki, nie wykluczamy polityki.— Mężczyzna zamknął drzwi, podejmując przerwaną wcześniej rozmowę.

Zwłaszcza że lokalne porachunki a polityka to ostatnio jedno i to samo — dodał z uśmiechem Flądra, bawiąc się nożem o wąskim ostrzu tuż nad blatem stołu.

Flądra bada tę sprawę razem z nami. Poprosiłem go o to, jako utajnionego współpracownika. Wie o nim...

Coraz więcej ludzi — ucharakteryzowany lump, pokiwał głową, zatrzymując przekładane właśnie ostrze między palcami. — Swego czasu, poza szefem w centrali nie wiedział o mnie nikt. Ale przyszły zmiany i...

Trzymamy się tego, co mamy — uciął mu szybko Regenschein. — Większość i tak nie ma o tobie pojęcia, Flądra. I właśnie dlatego cię potrzebujemy. Podobnie zresztą, jak i ciebie Sigurdzie. Kogoś takiego jak ty, nowego...

… dla odwrócenia uwagi. Bo podejrzewają zdradę. Ktoś w naszych szeregach się rozpruł. A potem rozpruł Nihiliego — uprzedzanie wniosków i kończenie zdań, było najwyraźniej zawodową przypadłością Flądry. — A ja, jak widzisz szukam. Przykleiłem się do was... — Ruchem głowy wskazał na Sigurda i Sypkiego — … Po tym, jak usłyszałem waszą gadkę. Byliście nowi, rzucaliście się w oczy. Stąd nasz mały wypadek. Nie miej go Konradowi za złe, ostatnio miał sporo pracy.

Nie wkurwiaj mnie — przestrzegł Regenschein, przejeżdżając sobie dłonią po twarzy, samemu decydując się w końcu spocząć pomiędzy nimi. — Już i tak na każdym kroku pytają mnie, czy aby faktycznie Novigrad nazywają miastem Płomienia z powodu Wiecznego Ognia. Najpierw „Pręgierz” potem „Grot”. Tutaj karczmy płoną częściej jak znicze ze świętym ogniem.

Bez sensu — obruszył się, milczący do tej pory Sypki, nieodrodny syn redańskiej ziemi. — Jak robić zajazd i palić to właśnie wszystko oprócz knajpy! Gdzie się bez tego napijesz i wyśpisz po robocie?

Prawda? — Uśmiechnął się szeroko Flądra. — A szykuje się nam kolejny pożar. Znasz się na tym, Sigurd? Igrałeś już kiedyś z ogniem?

Halfdan - 2017-03-29 18:32:10

Gdyby nie ostatnia wiadomość, uśmiechnąłby się delikatnie na słowa Sypkiego o jego wysokim urodzeniu. Chociaż nawet tak dobrze dobrane słowa w tej sytuacji nie potrafiły go rozweselić.

Gdy już znaleźli się w pomieszczeniu, Sigurd nadal pozostawał trochę obojętny i spięty, bo niedawne wiadomości i cała ta sytuacja zaskoczyła go. W innych okolicznościach śmierć współpracownika albo kontaktu byłaby co prawda smutną stratą, ale z tym trzeba by było się liczyć. Śmierć Nihiliego jednak oznaczała dla niego bardzo wiele - był może jego jedynym, prawdopodobnie bezinteresownym przyjacielem w ciągu całego jego życia. Fakt, miał Sypkiego, ale to nadal nie było to samo. Jakby stracił brata, który bardziej był mu bratem, niż jego dobrani bracia z innej matki w Świerku. Oparł jedną rękę o krzesło i podrapał się po brodzie drewnianą dłonią, taksując po raz kolejny obdartusa i Konrada spokojnym wzrokiem.

Imię Flądry istotnie zapadło mu w pamięci, jeszcze z czasów ukrywania się w Novigradzie. To trochę bardziej skłoniło go do zaufania im. Niemniej, prawdziwy szpieg nigdy nikomu nie ufa. Mogą mówić mu jedno, a mogli zrobić drugie. Nie mógł wykluczyć tego, że cała ta szopka jest istotnie prowokacją. Gdyby miał jakiekolwiek poszlaki i zdobyłby dowody, nie wahałby się, żeby ich zabić. Ale, jeśli na prawdę służą Redanii, to czy powinien zabijać patriotów? Bez Nihiliego wszystko się sypało. Czuł się jak głuchy w ciemną noc, gdy nie świeci księżyc, potykając się o przeszkody i wypatrując po ślepiach w ciemnościach - czy wilk, czy owca.

Sigurd nic nie mówił. Słuchał i czekał, rozumnie wpatrując się w osoby mówiące, kiwając czasem głową dla potaknięcia. Chłonął informacje, chcąc się dowiedzieć jak najwięcej, zanim zabierze głos.

- Na pewno będę chciał się dowiedzieć jak najwięcej o tym, jak zabili Nihiliego. Współpracowaliśmy od - tutaj znów podrapał się po brodzie i wbił spojrzenie w sufit, licząc lata i minione historie - W sumie odkąd pamiętam. Dopadnę tego, kto to zrobił. Prędzej czy później. Jak zawsze.

- Ty zaś, drogi Flądro... - wskazał go palcem unosząc lekko brwi do góry dla podkreślenia swych słów - ...mogłeś mnie znać jako Halfdana Hobsa albo Pszczelarza. I wybacz również wcześniejszą sytuację. Wiedziałem, że ktoś słucha, ale nie wiedziałem dla kogo - wykrzywił lekko usta, jakby w grymasie smutku i rozżalenia, co miało teoretycznie usprawiedliwić jego wcześniejsze zachowanie.

- Lokalne porachunki - podkreślił, podnosząc jeden palec do góry - Lokalni co prawda może, ale na pewno w związku z polityką. Ktoś deptał nam po piętach. Mnie się zawsze upiekło. Ale Nihili... - tutaj zatrzymał się, nie wiedząc, co powiedzieć, więc urwał temat, tak jak wcześniej swoją wypowiedź urwał Konrad.

- W końcu coś się zaczęło dziać. A teraz to - podniósł wzrok najpierw na Konrada, a potem na Flądrę, robiąc stanowczą przerwę i pauzę.

- No ale jako, że jesteśmy po fachu, to Wam zaufam. Więc pewno. Znam ja ogień. Znam ja miecz i wyrywanie zębów. Ale przed jakimś wypadem mam pewną rzecz do zrobienia - wciągnął dramatycznie powietrze do płuc, nadymając się lekko.

Wyciągnął się w krześle i położył znacząco rękę na barku Sypkiego, trzymając ją tam przez sekundę:

- Obiecałem Sypkiemu, że po podróży morskiej pójdziemy na kurwy, co pomoże mi teraz również odświeżyć umysł i pozbyć się trucizny z jajec. I alkohol, żeby przyjąć do wiadomości śmierć Nihiliego. Był mi przyjacielem. Bratem wręcz. Czasem skurwysynem, bo przez niego nie mogłem pójść na Thanedd. Ale... Możecie na mnie liczyć w każdej sytuacji. A jeśli szukacie kretowiska, dajcie cynk naszym, że mnie ufać do końca nie wolno, bo szemrane mam kontakty i coś mogłem sprzedać. Jeśli my go nie znajdziemy, to może on znajdzie mnie
- pokiwał głową pewnie, wygłaszając swój monolog, jakby faktycznie w niego wierzył i był całkowicie oddany swoim słowom.

- Chociaż wolałbym uniknąć potyczek z czarodziejami. Miotacze uroków wysadzili pode mną konia i raz porwali, sucze syny. Nie mam już, kurwa dłoni, na oko bielmo wchodzi a ucho też jakieś plugawe. Jak mi przez Was utną i kutasa, to nawet powrót Dijkstry albo król na czele szarży Was nie ochroni przed zemstą kaleki-eunucha, zamiast drewnianej ręki i kutasem, to hakiem bodzącym - zażartował na sam koniec, uśmiechając się szeroko, chociaż trudno było mu wyprzeć smutek.

Starał się pokazać im, że jest faktycznie potrzebny i nie jest zwykłym pionkiem na szachownicy. Równocześnie musieli mu zaufać i go polubić. Czyżby nie łatwiej byłoby udawać prostego rzeźnika i półgłówka? Może. Ale jeśli ma pomścić Nihiliego, to jako on sam. Nie pod przybranym imieniem i w przebraniu. On jako on.

Jedyne, co mógł zrobić, to im początkowo zaufać i wdrożyć się w sprawy. Jeśli oni mieli coś z tym wspólnego, chociaż to wątpliwe - zabije ich wszystkich. Najważniejsze było znaleźć odpowiedzialnych za śmierć Nihiliego. Łatwiej jednak będzie,  jeśli to on da się znaleźć Im.

Dziki Gon - 2017-04-12 00:05:57

I dowiesz się, w swoim czasie — zreplikował agent operacyjny Regenschein, strzelając oczami i potupując obcasem wysokiego, oficerskiego buta. — Gdybym sam wiedział więcej, nie siedziałbym tutaj. — Przerzucie podpowiadało Halfdanowi, że nie ma na myśli wyłącznie tej małej karczemki. Siedzący przed nim człowiek zdradzał wszelkie symptomy kogoś, komu Novigrad, pomimo krótkiego pobytu w nim, zdążył zajść za skórę równie głęboko co kolce mayheńskiego batoga.
— Myślisz, że nigdy nie dostałem w gębę? — Wskazany łże-obdartus, pochylił się nieco, wbijając nóż w blat, samemu krzywiąc gębę jak po podłym sznapsie. — Postąpiłeś roztropnie.

Ale Nihili... Tym razem Flądra nie dokończył. Pozwolił, by cisza wybrzmiała, robiąc to za niego. Do spółki ze spojrzeniem, które posłał Pszczelarzowi. Spojrzeniem oczu, które nie widywały już wcześniej śmierć druhów. — Przypomnij sobie wszystkich, którzy deptali. Bo oni mogą dalej pamiętać o tobie.

Ufamy, że znasz. I ufność w tobie pokładamy. Nie zawiedź nas — przytaknął mu stary szpieg, słuchając, co ma do powiedzenia. I czekając, aż odezwie się ponownie, po to by parsknąć na wzmiankę o jego planach. Sypki, choć sam przygnębiony wieściami ożywił się natychmiast, wesoło krzyknąwszy. Regenschein pokręcił głową.
Niech idą — uspokoił jego obiekcje Flądra, zanim tamten doszedł do głosu. — Mów dalej.
Czarodziejami? — Obydwaj rozmówcy wyglądali na zaskoczonych. — Jesteś w Novigradzie, a nie Gors Velen, nic się pod tym względem nie zmieniło. Magików jak na lekarstwo, a wychylają się niechętnie. Chappele może i zmięknął, ale nie na tyle, żeby im popuścić. Poza tym Thanedd. Sam rzekłeś.
Gdy po chwili, z sobie tylko właściwym wyczucie czasu, gospodyni wniosła kufle, co rychlej, a i wręcz demonstracyjnie pospiesznie opuszczając izbę, Flądra podniósł rzyć ze swojego stołka.
Korzystając z okazji — powiedział, wznosząc swój kufel. — Chciałbym wznieść toast za nieobecnych.

Halfdan - 2017-04-13 20:57:42

Ci tajemniczy oni... Zawsze gdzieś tam są i czekają. Patrzą. Gonią. Zabijają. Żeby ich znaleźć i zabić musimy wiedzieć, kim są. Ale to przecież już wiecie. - chciał powiedzieć, ale powstrzymał się od tego komentarza, by nie ględzić zbytecznie i bez powodu rzucać słowa, które już zostały wypowiedziane.

Nie mógł ich traktować też jak amatorów i byle rabów, więc mówienie oczywistego mogłoby potwierdzić ich przypuszczenia co do braku rozgarnięcia i intelektu u Sigurda. Zamiast tego postanowił odpowiedzieć na kwestię czarodziei.

- Czaromioty z jakiegoś powodu mnie nie lubią. Przewinęli mi się kilka razy w życiu. To, co się z nimi wiązało zawsze szło w parze ze śmiercią i zniszczeniem  - wzruszył ramionami z obojętnym i neutralnym wyrazem twarzy, delikatnie tylko unosząc brwi.

Widząc, jak Flądra wbija nóż w stół, odruchowo, ale nie ostentacyjnie sprawdził, czy również on ma nadal swoją broń tam, gdzie być powinna. Stanowczo też bardziej spodobał mu się pomysł wypicia toastu. Co innego bowiem, jak toasty, spajały ludzi i budowały mosty? Co? - seks? wspólna walka? wieloletnia przyjaźń? sekrety?

To toasty - te wzniosłe, oraz te mniej wyszukane, mówiły swymi gestami więcej, niż długie monologi i pieśnie. Tak było przynajmniej w przekonaniu Sigurda.

- Toast za nieobecnych. Za nas z Wami! - powtórzył najpierw jak echo, a potem zakrzyknął zawzięcie, marszcząc czoło przy toaście. Podczas podnoszenia swojego kufla zajrzał do jego środka, wpatrując się w ciecz.

Nigdy nie przestawaj być czujnym. Brak ostrożności jest tym, co często nas zabija wspomniał słowa Nihiliego i westchnął mimowolnie, czując kłucie w sercu, gdy podniesiony kufel skierował do ust, wymieniając z każdym symboliczne spojrzenia "zdrowia".

Na pierwszy łyk, pomimo toastu, nie wypił dużo. Znad kufla wpatrywał się we Flądrę i Konrada, czy aby oni wypili wszystko, bo wtedy winien by był pójść w ich ślady.

- To, panowie. Co z tym pożarem? Gdzie i dlaczego ma noc rozbłysnąć, jakoby księżyc słońcu żar zabrał, rozświetlając mroki? Czyli, to w ogóle po co, kurwa, palicie? -  uśmiechnął się na sam koniec delikatnie, by jego wypowiedź nabrała ironicznego i delikatnie żartobliwego wydźwięku.

Ta mimika twarzy według jego mniemania powinna wykluczyć w jego krótkiej wypowiedzi sugestię, że ma do nich jakiekolwiek pretensje. Sam domyślał się, że chodzi tutaj o konkurencję i jej wykluczanie. Walkę o wpływy. Wolał się jednak tego dowiedzieć od nich i utwierdzić się w tym przekonaniu.

Poza tym, trzeba było już zacząć robotę. Czas najwyższy do działania. Bo działać trzeba, a nie gdybać wokół tematu i bać się dojść do sedna sprawy, jakoby muchy wstydziły się na gównie usiąść, brzęcząc rozpaczliwie z podejrzeniami, coby gówno aby nie kwiatkiem się okazało.

Dziki Gon - 2017-04-19 00:18:26

I za chuj z nimi — dokończył cicho Flądra, stuknąwszy się kuflem z pozostałymi i opadając na swoje miejsce, spełniwszy swój toast. Broń Sigurda, podobnie jak niedawno wzniesiony toast była zupełnie na miejscu.
Nikt nie skomentował poruszonej przez Pszczelarza kwestii czarodziei inaczej niż tylko krzywym uśmiechem i porozumiewawczym spojrzeniem. Nie byli w końcu amatorami. Widzieli, z czym to się je. Zresztą co innego spaja ludzi lepiej niż wspólna niedola? Nawet jeśli ludzie ich pokroju mieli za sobą niejeden spalony most. Lub inne konstrukcje, spalone zupełnie dosłownie.

Gdy Sigurd przeszedł do konkretów i sprawy najbardziej palącej, Sypki pokaleczył się ironią, przecząc swej niedawnej lotności. Z nierozumiejącą miną wydobył zza pazauchy zwędzoną kapitanowi fajkę z zamorskim zielem, oferując ją pryncypałowi. Regenschein parsknął, Flądra tylko uśmiechnął i zaczął deklamować. Porządnie, unikając emfazy.

— W rozpaczliwym rozdzwonieniu na pożary pełnym skarg,
Próżno dzwony zaklinają rozwścieczony, głuchy żar,
A żar w górę, w górę, w górę,
Napastliwie i zuchwale,
Z desperacką żądzą parł,
Aby dziś, dziś - albo wcale -
Zająć przy księżycu tron.
Dzwoni dzwon, dzwon, dzwon!


Edgar Allain. „Pożar Mirthe” — oznajmił na zakończenie, wykazując się nie tak powszechną wśród wywiadowców znajomością liryki.

Prozą, panowie, prozą — ponaglił miłujący historię najnowszą Regenschein, za nic mający sobie poezję i truwerstwo. Flądra, zgodnie z życzeniem przeszedł do sedna. Przedłużająca się cisza mogła sprzyjać wyłącznie bzyczeniu much.

Chodzi o konkurencję. I jej wykluczenie. Ale przede wszystkim o pozyskanie środków. Bo tak się składa, że znajdujemy się w środku wojny. A nerwem wojny jest pieniądz. Sigurd, powiem krótko — zielone oczy starego rezydenta, spoczęły na nowoprzybyłym po raz drugi od wzniesienia toastu. — Trzeba puścić z dymem kilka folwarków wokół miasta. Parę manufaktur, może jakąś kopalnię. Puścić z dymem, popioły rozsiać po okolicznych ziemiach, żeby użyźnić glebę. Pod nowe gospodarstwa zaprzyjaźnionych ludzi, takie jak twoje własne, stworzyć dla nich miejsca pracy, napędzić koniunkturę. Zwalczyć ogień ogniem, odwracając uwagę od pożarów w mieście. I jeszcze zainkasować za to pieniądz.

Znasz Vizimborę i tereny wokół — potwierdził Konrad, bawiąc się pustym już kuflem, obracając go do góry dnem i pozostawiając mokry ślad na stole. — Flądra zaangażuje spotkanie z dalszymi wytycznymi, kiedy już zorientujesz się już w mieście i załatwisz własne sprawunki. Nie mitręż dłużej niż to będzie konieczne.

Halfdan - 2017-04-19 20:16:10

Chuj z nimi.

Z krótkim tylko wahaniem sięgnął po skierowaną ku niemu fajkę, wsłuchując się w słowa Flądry. Sam pamiętał, jak dziewkom wiersze i poematy recytował, ale chyba żaden z jemu znanych nie wpasowałby się w kanon, ustanowiony przez obecnego mówcę. Tym bardziej Flądra mu teraz zaimponował wielce, wykazując się znajomością sztuki, co Sigurd kwitował znaczącym skinięciem głowy z aprobatą, samemu dając sobie chwilę wytchnienia na fajkę Sypkiego, jakkolwiek by to w jego głowie nie brzmiało.

Z obecnej pozycji graczy przy stole można by się było domyślać, że Konrad jest tym, który te karty rozkłada i tasuje gdzieś pod stołem, przeglądając je zawzięcie. Co jednak trafi się Sigurdowi? To, co przepuści do niego Flądra, a co sam wybierze z tego, co przekaże mu Konrad. Najgorzej z talią miałby w tej sytuacji Sypki, ustawiony najniżej.

Jak najbardziej zrozumiale i inteligentnie wpatrywał się w rozmówcę - jako którym był wtedy Flądra, objaśniający całą kwestię palenia miejsc zbytku i pijaństwa. Musiał wyglądać tak, że zrozumiał i wie, jak dalej postępować, więc jakby na nieme potwierdzenie pokiwał głową, odrywając wzrok na ścianę obok, sztucznie nieobecny i zalany falą myśli.

- A więc chcecie spalić konkurencję... To całkowicie zrozumiałe i rozsądne. A na metaforycznej i dosłownej glebie popiołów i starego żywiołu ognia macie zamiar wybudować gospodarstwa, tak? - dodał na koniec trochę sceptycznie, marszcząc delikatnie brwi.

Nie do końca wierzył, że faktycznie chcą tam budować gospodarstwa. Chociaż, w sumie dobra gospodarka i rola mogły przynosić zyski - szczególnie, jeżeli zdobędzie się monopol. Monopol na co? Na zboże? Na chleb? I tak statki przywiozą z Łukomorza albo innego północnego regionu całe ładunki. Bez sensu. Bez składu. Fakt, było to logiczne i rozsądne pod względem strategicznym. Niszczenie konkurencji i przejmowanie koniunktury. Czyste interesy napędzające ciężar kieszeni. Coś mu jednak w tym nie pasowało - jakaś dziwna, mała zębatka drapała go gdzieś z tyłu głowy. Nie miał jednak pojęcia, co mu się mogło nie spodobać w tej całej rozmowie, a co się ze sobą nie zgadzało.

Nawet spróbował sobie przypomnieć wszystkie dialogi od wejścia do gospody. Nadal nie znalazł tego drażniącego punktu. Szpilki w potylicy.

- Tylko miodu mi nie ruszajcie, waćpanowie. Budujcie Wy manufaktury, magazyny, spichlerze i warsztaty. Ale ule ni. Ni. - uśmiechnął się, by jego słowa miały żartobliwy wydźwięk, świadomie delikatnie zmieniając dialekt na bardziej północny. Niemniej, mówił śmiertelnie poważnie. Jak ktoś mu spróbuje zwalczać markę, to może mu się ręka omsknąć z pochodnią.

- A co to do ognia, to iskrę mogę wskrzesić nawet dzisiej w nocy. Niemniej, przydałoby się rabów. Aj ano zdałoby się rabów. Dajcie mi rabów, a dzisiej jaśniej będzie mrok jaskrzył się niż dzień. Palec Boga nakieruje. Ręka ludzka czyn wyrządzi. Ano, ale powiedźcie, drodzy pany. Kto z ino tutejszych na pewno jest naszą konkurencją? Jaka frakcja, co znana jest Wam z nazwy i upodobań politycznych? Nie pytam oczywiście o państwa - tutaj wyjaśnił naprędce, bo tak to miało zabrzmieć.

Wygłaszając swój monolog zdał sobie chwilę na przerwę, by wyraczyć się silnie dymem z fajki, co zapił również swoim napojem.

- Pytam o grupy takie, jak nasza. Komu tak na prawdę mogłoby zależeć na tych paleniach? Może to co prawda dobra reputacja na mieście, ale chyba lepsza by się zdało, jako by na kogo innego wina spadła, hę? - wzniósł lekko brwi do góry, z ukosa również uśmiechając się do Sypkiego, by następnie powrócić spojrzeniem do Konrada i Flądry.

Za nas z Wami. I za chuj z nimi - powtórzył niemrawo w myślach, chociaż tak na prawdę miało to dla niego zupełnie inny wydźwięk, kiedy uprzejmie błyskał bielmem do współ-biesiadników. 

Spoiler:

Po teoretycznym końcu powyższego dialogu toczącego się pomiędzy tymi 4 postaciami byłbym skory do przeskoku czasowego, mającego za zadanie pominąć wizytę w burdelu i niegrzeczne poematy i erotyki, które byłyby związane z moją prozą. Sugeruję po prostu z Gospody dać mi plac zabaw z zabawkami, co parzą. Pozdrawiam.

Dziki Gon - 2017-06-20 01:30:49

Dokładnie tak. Wyjmujesz mi to z ust, Sigurdzie — na twarzy Flądry nie drgnął nawet jeden mięsień. Konrad przysłuchiwał się w milczeniu a Sypki dłubał w nosie. Początkowo ostrożnie, dając pozór, że tylko podszczypuje jego czubek, w rzeczywistości pakując paluch prosto w nozdrze, kiedy myślał że nikt go nie widzi. W powietrzu słychać było bzyczenie krążącej pod sufitem muchy i donośny metaliczny zgrzyt. To była tryby pamięci Sigurda, mielące  w poszukiwaniu igły.

Ule? W ogóle. Ni uli ni pasiek — przysiągł Flądra. Regenschein przyszedł mu w sukurs, również przytakując, z każdą minutą coraz mniej przypominając kogoś kto wie o czym mowa. Wyglądał na przemęczonego. Biedak musiał mieć ostatnimi czasu całe mnóstwo problemów.

Dostaniesz. Mam tu akurat trzech chłopaków, za starych, dobrych czasów robili dla Heńka Łańcucha, znają się na rzeczy. Jedli a raczej kradli chleb z niejednego pieca — zapewnił długowłosy, gdy mowa była o rabach.

A ode mnie jeszcze dwóch. Zabierz ich ode mnie w pizdu, bo z braku zajęcia zaczną niedługo mazać chujami po ścianach. Byli starsi szeregowi z zaciężnego wojska. Też doświadczeni, nieledwie kilka dni prawie puścili z dymem "Grot Włóczni", skurwysyny — ożywił się nagle śnięty do tej pory Konrad.

Sam widzisz — rad z obrotu wydarzeń Flądra pacnął o blat stołu. — Razem z tobą i twoim ubogim szlachcicem będzie was akurat na porządną hecę. Kto jest naszą konkurencją? — powtórzył Flądra, odchylając się na oparciu. — A co ty, wieści nie czytasz? Zresztą, podejrzani mają być ci co zawsze.

Czyli — wtrącił Konrad, nachylając się nad stołem i unosząc dłoń — Miejscowy element, najlepiej nieludzie.

— A grupy takie jak nasza, oficjalnie nie istnieją. My też, kurwa, nie istniejemy. Teraz przybliż się trochę, bo nie zamierzam podnosić głosu. Powiem ci wszystko co i jak a ty zapamiętasz. Całą resztę, łącznie z dzisiejszym spotkaniem oraz nami samymi zapomnisz. Przynajmniej do czasu, gdy spotkamy się po raz kolejny. A zatem...



Zatem gdy wczesnym rankiem statek dobił do portu, a z jego kołyszącego pokładu wylali się Sigurd wraz z Sypkim, swoje pierwsze kroki skierowali właśnie do burdelu. Kaedweńczyk był nikim więcej jak kupcem miodowym i materiałowym. Incognito także oficjelem. Oficjalnie go nie było, a już na pewno w "Kelpii" tego poranka. W jej okolice zapuścił się dopiero w godzinach wieczornych, kiedy to zgodnie z przekazanym mu wszystkim co i jak, miał umówione spotkanie ze swoimi towarzyszami broni in spe. Rabami, rębajłami, frantami i zabijakami osieroconymi przez wojnę z dawnych watażków sprawującymi nad nimi komendę.

Zgodnie z obietnicą, było ich pięciu. Stojący najbliżej, krzywo ogolony, z małpio zwisającymi rękami dryblas o błędnych, wiecznie rozbieganych oczach, którego wołali "Znasz Kaedwen?".  Niewiele niższy, choć barczysty chłop z krótką szczeciną ciemnych włosów na czerepie zwany "Jajco" bez żenady bawiący się dębową pałą, którą z rzadka odkładał za pas. Był też niejaki "Ułomek", łysy gówniarz co rusz wybuchający donośnym śmiechem, każącym zastanawiać się co jest większe - jego ubytki w uzębieniu czy w sprawnych klepkach. I byli też dwaj byli szeregowi od Konrada, których militarna proweniencja i przeszłość zdradzała przy każdym ruchu. Sigurd odgadłby to nawet, gdyby przyszli tu bez swoich pozbawionych emblematów mundurów typowych dla najemnych lancknechtów, a przebrali się za kapłanów. Starszy był wąsaty, w berecie i zwał się bodaj "Szajba". Drugi, młodszy, w manieryzmach niemal identyczny, z ogoloną jak po tyfusie głową i blizną przechodzącą przez oko powiadał się jako "Szczun". Albo odwrotnie, choć zresztą miało to niewielkie znaczenie. Pomimo różnicy wieku, mateczka armia, w myśl zasady "jebać, karać, nie wyróżniać" doświadczyła obydwu jednakowo.

— To ma być ta ich banda? — pojechał po bandzie Sypki, tłumiąc rechot, gdy wraz z Sigurdem wychodzili im na spotkanie.  — Jesteśmy pewni, że ich potrzebujemy?

Czekała ich pracowita noc. Obejmująca podróż tuż za Wielką Bramę, do znajdujących się pod murami manufaktur, warsztatu grotnika, młynu za Bramą Klasztorną i pewnego gospodarstwa w bliskim sąsiedztwie Vizimbory. Szczegóły schodziły póki co na dalszy plan w obliczu zdobycia odpowiednich narzędzi i poznania się na tym z kim właściwe ma się do czynienia.

Halfdan - 2017-06-22 15:51:12

Który z nich był lepszym aktorem? Który lepiej zabawiał się marionetkami w tym całym teatrzyku. Flądra. Konrad. Z czwórki która tutaj się znajdowała ufał tylko sobie i Sypkiemu. Flądra. Konrad.

Flądra. Konrad. Nihili.

Konrad był rozkojarzony, zamyślony. Widocznie nie zajmował się tą sprawą tak zaciekle. Nie przykładał do niej większej wagi, bądź tak próbował wyglądać. Wyglądał jak ktoś, dla kogo obecna rozmowa jest czystą formalnością - spokojnymi interesami i pogawędkami. Nie wydawał się czujny i ostrożny w rozmowie. Flądra zaś zachowywał trzeźwość. Tak, jakby grał.

Sigurd grał w Wielką Grę od lat. Myślenie i domysły sprawiły mu ogromny ból, gdy marszczył czoło. A przynajmniej zmarszczyłby, gdyby w tym pomieszczeniu w ogóle był. Czym jednak był "Grot Włóczni". Naturalnie, gospodą, ale swojską, czy ichniejszą? Puścili z dymem czyiś przybytek, czy swój? Nowe Miasto przemknęło mu przez głowę. Palić chcieli w Nowym Mieście? Boć prawie spalili, a nie spalili. Suczesyny - pochwalił ich w myślach.

Gdy Sigurd pozbył się z organizmu trucizny, szturchnął Sypkiego w żebra:
-Eja, Sypki. Coś nie tak jest. Ale nie bój nic. Pamiętaj tylko, że nie ufamy nikomu. Szczególnie rabom od Flądry. Oni nie dla nas pracują. Zastanawiam się nad tymi drugimi. Żołnierz służyć Redanii będzie wiernie, zależnie od tego, kto wydaje rozkazy. Trzymaj się mnie.

Nie ufajmy im. Sumienie jego mówiło mu głosem innym, jakby nie swoim. Jakiś nieswój był ten głos. Przypominał mu głos samego Nihiliego. Poprawił przy pasie żelazną maskę, którą miał zamiar założyć dzisiejszego dnia.

Znasz Kaedwen. Smutne to, w jakim świecie przyszło nam żyć. Może im jest łatwiej? W głupocie i beztrosce żyć z dnia na dzień w biedzie, prostocie i przemocy pozbawionej celu? Znasz Kaedweny, Karyny i inne elementy niższych partii społecznych.

Zastanowił się. Był kupcem. Weteranem wojennym. To widać na pierwszy rzut oka. Tego nie było co ukrywać. Wolał polegać na żołnierzach - czuł się z nimi bardziej związany, niż ze zwykłymi rębajłami.

- Czołem panowie! - powitał ich uśmiechnięty, ale i surowy - Jestem Sigurd. Sigurd z Kaedwen.

Postanowił przedstawić się "oficjalnie", jeśli chodziło o ludzi powiązanych z Konradem i Flądrą. Halfdanem lub Pszczelarzem na razie być nie mógł. Na razie nie.

Uśmiechnął się kącikami ust o Sypkiego, gdy mówił do reszty - Podobno macie doświadczenie. Ja też mam doświadczenie. Byłem nawet dziesiętnikiem w piechocie, podczas bitew o Sodden - ukłonił się delikatnie w kierunku żołdaków.

Zabieg ten miał na celu delikatne zjednanie się z nimi, oraz pokazanie, że nie jest ich wrogiem, a ma z nimi coś wspólnego. Oczywiście skłamał z byciem dziesiętnikiem piechoty. Był dziesiętnikiem jazdy prawie w każdej bitwie, jaką stoczył. Ruszał na wroga konno. Oni jednak byli szeregowymi, więc maszerowali całymi dniami. Walczyli w błocie, krwi, flakach i gównie. Konie tratowały ich, a często jazda spóźniała się i ociągała, gdy paniątka i rycerstwo zwlekało z przybyciem na pole bitwy. Bycie dziesiętnikiem jazdy mogło ich poróżnić, nie zbliżyć.

- Macie wszystko, co potrzeba do roboty, psubraty? Zabraliście to, co jest potrzebne? Narzędzia? Ekwipunek? Możemy ruszać, czy komuś chce się srać, zapomniał noża, dziecko do snu utulać? - spytał rzeczowo, tylko trochę ironicznie. Nie mógł przecież przed nowymi podopiecznymi pokazać, że nie ma pojęcia, jakich narzędzi potrzebowali do spalenia gospody. Pochodni? Mieli broń. Mieli determinację i noc po swojej stronie. Wystarczyło pójść i spalić. Huj, jakiej gospody? Na wieś przecie. Za Bramę Klasztorną.

- Do Bramy idziemy grupkami. Ci od Flądry idą w zasięgu wzroku za nami. Patrzeć, czy nikt nam ogona nie obcina i nie jedzie po rajtach. Ci od Konrada z nami, z przodu, ale za mną i Sypkim. Idziemy tak, aż będziemy za miastem. Może koło grotnika. Tam robimy postój i lecimy z robotą. Zrozumiano? - wyprostował się i nabrał powietrza w płuca, by zwiększyć swoją sylwetkę żołnierską jeszcze bardziej.

Ułożenie takie sprawiłoby, że automatycznie grupa zapamiętałaby, w jakich formacjach się poruszać, a raby od Flądry odruchowo zostawałyby w swoim otoczeniu, gdyby podzielił ich na dwie grupki. Dodatkowo, śmiech tamtego Jajcarza będzie kierował na nich uwagę, więc lepiej, by on z Sypkim zdążyli przejść. Jeśli szedł z dwoma kapłanami, to mógł na razie uchodzić za bogatego kupca, czy bardziej szlachcica, rycerza. Wolał jednak, by szli tuż za nim, by jak najmniej osób mogło zobaczyć, że ma na sobie herby.

Musiał coś z tym zrobić. Jeśli ktoś go zobaczy za miastem, to go rozpozna. Będzie musiał je jakoś zasłonić. Z płaszcza usunąć. Z tarczy tego nie zmyje. Kurta w romby raczej nie rzuci się tak w oczy. Z tarczy da się wyjaśnić, że krzyż popularny. Co jednak z płaszczem? Zdjąć go i schować? Znając jego pecha, znajdą w krzakach. Jak nic, kurwa, znajdą. Jakie gówno. O! Gówno. Nie, lepiej błoto. Lepiej błoto.

W okolicach grotnika potrzebował tylko błota. Czegoś, czym można malować, a co da się łatwo zmyć. Jemu i jego ludziom to się przyda.

- Za Redanię - przypomniał sobie podczas marszu.

Dziki Gon - 2017-07-20 21:30:57


Kompania, wzorem maruderów powitała go wymruczanymi smętnie pierdzącymi odgłosami.
Ze zwieszonymi na kwintę nosami, spod pochylonych łbów patrzyła niego zbieranina, która w jednej chwili zrobiła się ponura jak burdel w poniedziałkowy poranek. Ze schematu wyłamał się tylko jeden z wiarusów, ten starszy i wąsaty, który na wzmiankę o Sodden uderzył kułakiem w pierś, podkręcając wspomnianego wąsa. Wszystko w geście solidarności z drugim piechociarzem, znającym od podszewki wieczne maszerowanie za jazdą, wdychającym końskie bździny lub bycie przez nią tratowanym, gryząc piach.

Zaindagowani o „narzędzia”, dwaj od Flądry wystąpili przed szereg, dźwignąwszy za dwa ucha stojący nieopodal kuferek, stawiając go przed Sigurdem i uchylając wieko. Zapach zawartości rąbnął go w nos z siłą dobrze wymierzonego ciosu zanim w ogóle zdążył się jej przyjrzeć. Smród nasączonej destylatem bawełny używanej niekiedy na rozpał w dymarkach, mieszanina dziegciu z alkoholem, nasmołowane pakuły, wełna i pochodnie. Zapach całości był na tyle mocny, że można było postawić na nim szopę.

Podział na dwie grupy odbył się sprawnie i bez protestów, zaproponowany układ zdawał się hałastrze odpowiadać i być dla niej równie naturalny co przepijanie wypłaty w karczmie w oczekiwaniu na awanturę. Szli razem, w jednej kompanii, złączeni jedną dolą i wspólną robotą, równi wobec patriotycznego obowiązku wobec ojczyzny. To znaczy równi oraz równiejsi.

Szli za miasto, za Bramę Klasztorną, może do grotnika.

www.minecraftworld.pun.pl www.grupa7pcz.pun.pl www.nonsensecrew.pun.pl www.wampiry.pun.pl www.kp500x.pun.pl