Licho - 2014-12-08 19:12:49

http://oi61.tinypic.com/2h6hsm8.jpg



Dobre miejsce, gdy lza liczyć każdą koronę i nie przywiązywać szczególnej wagi do każdego zęba. Ale tylko wtedy. Karczma — speluna, jeśli pytać motłochu — mieści się w jednej z kamienic czynszowych i kopci z okien na parterze. Kulawy Dietere — karczmarz i właściciel — serwuje wiktuały iście dla konesera życia w slumsach Starego Miasta. Chrzczone piwo budzi srogie wątpliwości, co do tego, czy kiedykolwiek choćby postanęło obok piwa, zaś danie lokalu, czyli kasza z mięsem, skomponowana jest ze składników iście podejrzanego pochodzenia. Jedyną plotką, jaką gospodarz nie zwykł się jednak chwalić, to zaskakująco zadowalające raporty lokalnych przedstawicieli administracji na temat stale spadającej liczby bezpańskich zwierząt w okolicy.

Lokal od brudnego i zapaskudzonego przez drób klepiska, aż po powałę wypełniają kłęby dymu, zaś wkraczając doń, najlepiej jedną dłoń trzymać na sakiewce, a drugą na rękojeści noża, żałując braku trzeciej do osłonięcia gęby przed okrutną duchotą. Przykulić się, zgarbić czy uciec nieśmiało wzrokiem, to jak rozłożyć się na stole w charakterze ucztownego prosięcia. Co wieczór znajdzie się tam niejeden gotów zaciągnąć łatwą zdobycz za frak na zaplecze i ograbić ze wszystkich majętności, niekiedy łącznie z życiem. Przedstawiciele władz oraz powszechnego porządku zwykli zaglądać za progi
Pręgierza rzadziej, niż Dietere zwykł przecierać kufle. Amatorzy tendencyjnego ryzyka nie zawiodą się partią kart lub kości przy długiej ławie, amatorzy wygodnego spoczynku — wręcz przeciwnie. Nietania noc spędzona na cienkim, słomianym sienniku we wspólnej izbie gwarantuje opuszczenie przybytku bogatym w kolonię wszy, pluskiew i pcheł, za które karczmarz kuternoga nie omieszka gościa słono policzyć.

Opis na podstawie opracowania Saliny.

Ditko - 2015-01-04 00:15:13

Ditko - jak zwykle siedział w swoim kąciku, tak mało widoczny że prawie ukryty. Siedział cichutko, jadł sporą porcję grochówki z chlebem i popijał mlekiem z orzechówką. Robił to wszystko spokojnie, zachwycając się każdym kęsem. Nie jadł prawie dzień i zmókł strasznie w drodze, a gówno zrobił, bo jakiś drab sprzątnął mu cel zanim zdążył się rozejrzeć.
Nie ma to jak rekreacyjna przejażdżka Novigard = las =Novigard za darmo....

Howard Rakes - 2015-01-04 00:26:20

Howard co prawda nie miał w zwyczaju bywać w tego typu podrzędnych lokalach, jednakże dzisiaj - być może nie ostatni raz - zrobił pewien wyjątek. W końcu muszą i istnieć takie miejsca, do których ciągnie wszelkie najgorsze szumowiny tego świata, prawda? Rakes nieufnym krokiem wszedł do izby karczmy i usiadł przy jednym ze stolików. Nie znajdował się on ani na środku, ani też nie w samych czeluściach zaciemnionych kątów. Po prostu lichwiarz miał znakomity widok na wszystkich innych bywalców gospody. Przyglądał się długo i wytrwale różnym osobistościom. A to pijacy, a to kurwy, a to jacyś życiowi dyletanci. Nic ciekawego. Jego interesowała zupełnie inna "warstwa społeczna", a mianowicie, że tak się wyrażę, "elitarne skurwysyństwo" - niby chamy, niby prostaki, ale uczciwe, robotne i w razie potrzeby obyte w dworskich manierach.
Gdy Howard tracił już prawie całą nadzieję, nagle dostrzegł niewielkiego mężczyznę, niziołka za pewne, który przesiadywał samotnie i konsumował obiad.
- Hmm, być może się nada.
Rakes w pierwszej chwili chciał dyskretnie zaprosić jegomościa do swojego stołu charakterystycznym gestem, jednakże zrezygnował z tego pomysłu i po prostu ruszył w jego kierunku.
- Można, szanowny panie? - zapytał przywdziewając twarz stanowczego, acz uprzejmego przedsiębiorcy.

Ditko - 2015-01-04 00:37:48

Ditko oderwał się niechętnie od jedzenia, przysunął miskę i kubek do siebie (nie wiadomo ki diabeł) i dokładnie obejrzał mężczyznę.
Kaj chuj, skąd się taki elegant trafił tutaj? Żeby nie chciał mnie jakoś uwalić... - pomyślał. Odsunął się odrobinę na ławie, robiąc miejsce.
-Żaden ze mnie szanowny, tym bardziej pan. Ale może pan usiąść.

Howard Rakes - 2015-01-04 00:50:06

Howard łypnął z boku na wolne miejsce, którego użyczył mu nieznajomy, jednakże tylko uśmiechnął się krzywo i postawił sobie osobne krzesło, tak aby mieć rozmówcę przed oczami.
- A więc tak, sza... drogi nieznajomy. Pewnie się domyślasz lub nie, ale jestem miejscowym przedsiębiorcą, lichwiarzem, człowiekiem sukcesu... No wiadomo, biznesmenem naszych czasów, mówiąc idealistycznie. Co mnie tu sprowadza, pewnie spytasz - skinął nonszalancko w kierunku niziołka. - Cóż, tak się właśnie składa, że poszukuję..., że tak powiem, współpracownika od czarnej roboty. Ale spokojnie, nie mowa tutaj w żadnym razie o przerzucaniu gnoju w stodole czy coś w ten deseń. Byłbym niepoważny wystawiając takie oferty na stół, nieprawdaż?
Howard zaśmiał się pod nosem, a następnie momentalnie zmienił "twarz" z pogodnego dyskutanta na zdeterminowanego szefa, który dyktuje warunki.
- Szpiegostwo, kradzieże, podsłuchy, śledzenie, pobicia, okaleczania, mordowanie. Zlecenia przyjmuję ja, ty wykonujesz. Czas i podział wynagrodzenia do ustalenia, ale wstępnie, będąc już nauczonym nieco przez życie, proponuję wpierw 60 do 40 z korzyścią dla mnie, z czasem, jeżeli się sprawdzisz, 50:50 na zasadach partnerskich. Wchodzisz w to?
Rakes oparł łokcie o blat i spojrzał zimnym, przenikliwym wzrokiem w oczy niziołka.
- Pytanie pozostajesz jeszcze - wygładził swoją kozią bródkę - czy jesteś odpowiednim kandydatem na to stanowisko, yhm?

Ditko - 2015-01-04 01:11:12

Ditko, gdy mężczyzna zaczął mówić, szybko wrócił do jedzenia. Bardzo szybko, bo miał Przeczucie. Gdy takie rzeczy się dzieją, należy szybko jeść, bo potem może nie być okazji, rozmowa to jedyny spokojny czas. Gdy elegant skończył mówić, Ditko w skupieniu żuł ostatni kartofel z grochówki. Odetchnął, popił miodem z kubka i odpowiedział:
-Tak właściwie, to jestem Ditko. A co do sprawy...tfuj tfuj, mój dziadek mówił że układy z lichwiarzami to takie układy z diabłem, tylko gorsze, ale jestem w stanie się przekonać. Co do moich kandydatur - wystarczy spytać się najwyższej władzy. Ciągle bije zbójów na gościńcach, ustrzelę wszystko w zasięgu wzroku, no, może prawie wszystko. Coś umiem. - zaproponował gestem kubek z miodem z dodatkami - Myślę tylko czy chcę dla panicza pracować... Ja nie zabijam bezprawnie.  Coś tam może podsłucham, coś pozwiaduje, umiem wszystko, tylko nie wiem czy to będzie moralnye. Proponuje tak - pan mi da pierwszą robotę, powie stawkę, ja ocenię i ewentualnie zawiążemy umowę. Pije pan, to nie zatrute - podpowiedział, patrząc na kubek wyciągnięty w stronę bogacza.

Howard Rakes - 2015-01-04 01:25:58

Howard spojrzał z zaciekawieniem na niziołka. Zarazem zbój i obrońca ludzkiej moralności. Hmm...
- Emm, dobra, dobra. Zabawa z tymi paniczami i jaśnie panami nie ma żadnego sensu. Liczą się interesy tu i teraz. Mówisz o kwestiach moralnych? Świat nie jest moralny, a jakoś przeżyć trzeba, prawda? Na tą chwilę jedynie pożyczam na procent, a dodatkowe oferty związane... z różnymi kwestiami dopiero zamierzam wprowadzić na rynek. Aktualnie nie mam jeszcze żadnych zleceń, ale jak tylko pojawi się podaż, pojawi się także odpowiednio duży popyt. Na ten moment potrzebuję sprawdzonej osoby, do której będę mógł odezwać się w razie potrzeby.
Rakes sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął zwitek papieru.
- Tu masz moje namiary, adres kamienicy, czyli zakładu, gdzie świadczę usługi lichwiarskie <na kartce widać imię i nazwisko>
W odpowiedzi na ofertę napitku jedynie pomachał rękę na gest odmowy.

Ditko - 2015-01-04 23:43:33

Ditko westchnął i upił ze swojego kubka.
Może i elegant, ale zachowanie ma świńskie, zaczyna od interesów i nie pije. Jak jakiś chujowy konfident. Ale pewnie przyzwyczaił się do otoczenia elegantów i bogaczy, a ci na kulturze znają się jak dupa na grze na trąbce.
-Jeśli nie mam do pana mówić panie, to może mi pan powiedzieć swoje miano. - skrzywił się odrobinę - ale rozumiem, panu się śpieszy.
Spojrzał krytycznie na papierek i zawijasy. Ten człowiek chyba bardziej nieuprzejmy być nie mógł.
-Może mi pan po prostu powiedzieć? Ja trafię, jestem miejscowy. - zapewnił.

Howard Rakes - 2015-01-07 18:31:34

Howard spojrzał wyczekująco na rozmówcę i skinął dyskretnie okiem na świstek papieru, na którym widniały jego pełne personalia. Przyłożył dwa palce do oczu, a następnie wskazał nimi kartkę.
- Tylko ciii..... - szepnął przykładając jeden palec do ust.
Uwielbiał tego typu misterne gestykulacje i podchody.
- Znajdziesz tutaj wszystkie dane, ale pamiętaj - nikomu ani mru mru. Załatwiamy to wszystko w ścisłej konspiracji. Nie możesz się zdradzić, a już na pewno nie mnie.
Rakes wstał i powoli odszedł od stołu.
- Będziemy w kontakcie, to Twoja życiowa szansa, koleżko - rzucił na odchodne i wykonał dziwny gest dłonią trzymaną blisko ucha.

Ditko - 2015-01-07 19:28:45

Czy ten dureń nie może zrozumieć że nie umiem czytać? - pomyślał zirytowany i zanim zdążył zareagować, możliwy pracodawca odszedł.
Ditko podrapał się po bokobrodzie i myślał.
Mogłem jednak się uczyć literować, na starość by mi się przydało cholera... Co z tym zrobić? - memłał w dłoni kawałek papieru. - pójdę do jakiegoś kapłana, może mi przeczyta. Znaczy, to głupie jak cholera, ale kapłan może mnie nie udupi. Chyba że chce mnie udupić. Albo jakiegoś urzędnika znajdę, ale to też ni cholery sensu nie ma, bo tamten nakapuje do straży i będzie że robię na dwie strony.
Albo rzucić tą propozycję w cholerę i żyć dalej...
Spróbuję to odcyfrować u kapłana. Edukują młodych ludzi, to może wyedukują też jakiegoś starego niziołka.
Kurwa, ale On musi utrudniać.

Wstał od stołu, dopił mleko, wytarł kubek o szmatkę, schował go i wyszedł z karczmy.
z/t

Taudiel Re Vaard - 2015-01-26 21:12:05

Taudiel przyszła do speluny ze szczerą niechęcią. Potrzebowała jednak pewnych, nie do końca legalnych składników. Jeżeli wierzyć handlarzowi, który ją tu pokierował, powinna spotkać tu osobę, z którą dobije targu. Nie oznaczało to jednak, że uśmiecha jej się siedzieć w śmierdzącej izbie nad kuflem obrzydliwego napoju, który gospodarz, wykazując się w tym względzie wielką inwencją twórczą, nazwał piwem. Że też sprzedawca tak bardzo boi się zakonu i chowa się po takich obrzydliwych miejscach.
Na wszelki wypadek czarodziejka miała ze sobą sztylet i niewiele złota. Ostrze wbiła w blat stołu przy którym siedziała. W rogu, mogąc bacznie obserwować pojawiających się ludzi. Na zwyczajny, biały strój naciągnęła podróżną szatę. Starała się trzymać cienia. Lepiej, żeby ludzie nie zaczęli gadać, po jakich lokalach włóczy się czarodziejka. Jej też nie zależało na zwracaniu na siebie uwagi zakonu.
Pospiesz się do jasnej cholery, nie będę tu siedzieć wieczność. Jakby na potwierdzenie myśli cicho zaburczało jej w brzuchu. Musi coś jeszcze zjeść, a przecież nie narazi swoich wyjątkowo czułych kubków smakowych na spróbowanie tutejszych specjałów.

Lasair - 2015-01-26 21:47:20

Do speluny weszła w pewnym momencie dość wysoka zakapturzona postać. W dłoni niosła worek, który zawierał tajemniczą rzecz. Stali bywalcy lokalu jednak wiedzieli, że osobą, która weszła, była elfka, a to co niosła to jej zwyczajowa zapłata za posiłki. Kobieta odrzuciła kaptur, ukazując kruczoczarne włosy związane w warkocz. Tym razem ostre uszy nie były zakryte chustą. Widać było, że przybyszka niedawno wróciła z lasu, bo strzepnęła właśnie kilka liści, które się wplątały w płaszcz. Kobieta podeszła w końcu do lady i położyła przed karczmarzem lnianą torbę.
- To co zawsze - mruknęła. Człowiek zajrzał do torby i tylko kiwnął głową, chowając zawiniątko. Kobieta przez chwilę czekała, po czym stanął przed nią kufel piwa lub czegoś co miało za nie uchodzić. Chwyciła go i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Los chciał, że wszystkie miejsca były zajęte, a Lasair nie miała ochoty siadać przy stoliku z jakimiś zakapiorami. Zwłaszcza że widziała spojrzenia tych, którzy nie przepadają za nieludźmi. Na jej szczęście jeden stolik w cieniu się zwolnił. Elfka co rusz podążyła do niego, po czym zasiadła, stawiając na brudnym blacie kufel. Jak najbardziej starała się nie dotykać lepkiego drewna. Zdejmując z siebie futerał z zefharem, zauważyła, że przy stoliku obok siedzi dość niepasująca do tego otoczenia osóbka. Lasair uniosła lekko brwi, zastanawiając się, czy przypadkiem nie kojarzy kobiety przy stoliku obok. Może nigdy jej nie widziała, ani z nią nie rozmawiała, ale z pewnością o niej słyszała. Kto by nie słyszał o czarodziejce podobnej do porcelanowej lalki. Elfie oczy wyłapały specyficzną urodę nawet w cieniu. Sztylet wbity w blat stołu tylko rozbawił elfkę, choć na jej ustach nawet nie pojawił się uśmiech.
Pijać piwo, obserwowała białowłosą kobietę. Nawet nie zamierzała ukrywać, że patrzy wprost na nią. Była zbyt ciekawa reakcji kogoś takiego w takim miejscu.

Taudiel Re Vaard - 2015-01-27 23:02:32

Obserwowała przybysza od samego początku. Kaptur, który tajemnicza persona naciągnęła na głowę skutecznie uniemożliwiał jej rozpoznanie. Z pewnością jednak była to kobieta. Elfia lub ludzka, ewentualnie w jakimś stopniu mieszanka obu tych ras. Najwyraźniej zdarzało się jej tu bywać często. Gospodarz bez słowa sprzeciwu przyjął worek, który z pewnością nie był wypełniony pieniędzmi i w zamian podał dziewczynie kufel piwa. Była to pierwsza osoba, która wyglądała na kogoś, kogo oczekiwała czarodziejka. Nadzieja na to, że wreszcie się doczekała wzrosła, gdy kobieta ruszyła w jej stronę. Taudiel nie poruszyła się, jej twarz trwała w nic niewyrażającym bezruchu. Gdy nieznajoma zbliżyła się i usiadła przy stoliku obok, czujne oczy czarodziejki natychmiast zauważyły, że przybyszka była elfką. Ładną elfką, nawet jak na ludzki standardy. Zapewne dzięki oczom, nieco lżej skośnym, niż zazwyczaj.
Elfka uparcie przyglądała się Taudiel nie kryjąc się ze swoim zainteresowaniem. Ta odwzajemniła spojrzeniem i patrzyła prosto w szare oczy kobiety. Siedziały tak przez pewien czas aż czarodziejka podniosła się z gracją i podeszła do stolika obok, siadając na przeciwko nieznajomej. Sztylet położyła przed sobą.
- Jeżeli to przez ciebie siedzę w tym smrodzie i brudzie od niemalże godziny, lepiej by było, żebyś faktycznie miała to, czego potrzebuję - powiedziała beznamiętnym tonem patrząc w przestrzeń gdzieś nad prawym ramieniem elfki. Sięgnęła po kufel i wypiła łyk piwa. Wcale nie smakowało lepiej niż poprzednio. Ale nie przeszkadzało jej to zbytnio. Przypomniała sobie maksymę zasłyszaną w porcie w Cidaris - "Tanie piwo jest dobre. Bo jest tanie i dobre". I był to niezaprzeczalnie trafny argument, choćby smakowało jak szczyny utopca, przynajmniej nie wydało się na nie wystarczająco dużo, by żałować. Pociągnęła jeszcze jeden łyk. Dalej paskudne. Trzy zazwyczaj starczały. Ale może to były wyjątkowo uparte szczyny utopca.

Lasair - 2015-01-28 22:42:55

Kobieta, która w końcu wstała i usiadła naprzeciw Lasair, naprawdę przypominała elfce porcelanową lalkę. Przynajmniej te, które widywała w sklepikach czy na bazarze. Na chwilkę wzrok szarych oczu spoczął na sztylecie, który białowłosa wręcz specjalnie pokazywała. Taki widok wciąż bawił czarnowłosą, ale wciąż tego nie ukazała. Jej twarz jak zawsze spokojna i tym razem nie została rozjaśniona uśmiechem. Wróciła do obserwowania kobiety po drugiej stronie stołu. Nim odpowiedziała, pociągnęła porządny łyk piwa, po czym lekko westchnęła. Trunek nie był to jakiś znamienity, ale Lasair nawet nie miała ochoty myśleć o kupowaniu czegoś innego w tym przybytku. W przypadku piwa przynajmniej smak się nie zmienia niezależnie od stopnia rozwodnienia. Zawsze jest tak samo niedobry.
- Witaj – powiedziała na początek elfka. Postawiła kufel na stole, po czym wyciągnęła nogi przed siebie, przybierając nieco bardziej rozluźnioną pozycję. - Zależy czego potrzebujesz, ale wiedz, że nikt cię tutaj nie trzyma na siłę – odparła. Reakcja Taudiel potwierdzała, to co już zauważyła łowczyni. Porcelanowa panna nie była na swoim miejscu i przyszła tutaj, bo czegoś chciała. Chciała czegoś, ale z pewnością nie od Lasair. - Jednak nie miałam pojęcia, że taka kobieta jak ty, chciałaby czegoś od takiej osoby jak ja – dodała, lekko przekrzywiając głowę na bok.
Skrzyżowała nogi w kostkach i znów pociągnęła z kufla. Czekała na reakcję, ciekawa czy białowłosa po prostu zacznie się zachowywać jak jedna z tych bogatych pannic i dyrygować wszystkimi na około, czy też jednak użyje głowy i skapnie się, że Lasair raczej nie jest tym, za kogo Taudiel ją wzięła.

Taudiel Re Vaard - 2015-01-28 23:30:03

Taudiel nie zamierzała marnować czasu. Chociaż jako czarodziejka mogła spokojnie żyć sto lat, uważała, że nie stać ją na luksus tracenia choćby sekundy dłużej niż jest to absolutnie konieczne. A już w szczególności nie w takim miejscu jak to.
- Skoro najwyraźniej nie na ciebie czekam - uśmiechnęła się - to nie rozumiem, po co ci wiedzieć, co tu robię.
Wychyliła kolejne parę łyków. Zrobiło się znośne jakoś po szóstym. Taudiel dzieliła alkohole na trzy rodzaje, takie, które smakują od razu, takie, które w ogóle nie mają smakować i takie, których względne docenienie wymaga przyzwyczajenia kubków smakowych. Tutejszy napój należał do trzeciej kategorii. Kwalifikował się na całkiem wysokim miejscu jeśli chodzi o ilość łyków niezbędnych do oswojenia się z jego smakiem.
Spojrzała ponownie na elfkę. I coś ją tknęło. Przypomniała sobie zasłyszaną rozmowę między dwiema kobietami. Mówiły o jakiejś elfce. Czarodziejka nie pamiętała, jak ją nazywały, ale twierdziły, że należy do Wiewiórek. A Taudiel naprawdę potrzebowała tych ziół. A jeżeli gdzieś w lasach te rośliny rosły, najbardziej prawdopodobne było, że wiedzą o tym właśnie Scoia'tael.
- Chociaż w zasadzie... - zaczęła przymykając oczy i skupiając się - jest coś, czego mogłabym od ciebie chcieć. Znasz jakiegoś zielarza? Ewentualnie kogoś, to zna się na różnych roślinach i byłby je w stanie dla mnie zebrać? - Otworzyła oczy i przekrzywiła delikatnie głowę w prawo, jakby czekając na odpowiedź.
- Zapłata - dodała po chwili - i jej forma są do uzgodnienia.
Pociągnęła jeszcze jeden łyk piwa. Mogło się oczywiście okazać, że kobieta nikogo takiego nie zna i nie o niej rozprawiały przekupki. Ale w takim wypadku w najgorszym razie Tau nie otrzyma swoich ziół. Ryzyko było w zasadzie żadne, więc niezależnie od rezultatu, warto je było ponieść.

Lasair - 2015-01-31 16:12:04

A jednak kobieta jeszcze myślała i nie dała się złapać na wymijające odpowiedzi. No nic, Lasair się dzisiaj nie zabawi kosztem kogoś innego. Na szczęście nie psuło to planów na wieczór. Niestety zachowanie kobiety obok zaczynało lekko irytować. Czarnowłosa miała wrażenie, że Taudiel mimowolnie albo nawet celowo chce odwrócić kota ogonem i zwalić na Lasair winę, że teraz rozmawiają. Tak jakby to elfka zaczęła nękać czarodziejkę. Dlatego też czarnowłosa nie odpowiedziała i tylko pociągnęła z kufla kolejne dwa łyki. Jeszcze trochę i skończy się jej trunek, a kolejnego nie zamierzała zamawiać.  Spodziewała się też, że rozmówczyni stwierdzi, że marnuje czas i sobie pójdzie po braku reakcji na jej słowa. Cerbin jednak się myliła. Została zaszczycona pytaniem, które również było odpowiedzią na wcześniejszą ciekawość elfki. No tak, czarodziejka chciała ziół. Z tego co słyszała Las to jednak białowłosa była głównym dostawcą w mieście. Może plotki nie były takie prawdziwe.
- Jestem myśliwym – burknęła, mierząc kobietę wzrokiem. – Na ogół nie zajmuję się tym. Nie znam też nikogo, kto by pasował do tego opisu. No i szukasz w bardzo dziwnym miejscu. Na ogół na ziołach mogą się znać babcie na obrzeżach miasta, albo nawet w wioskach pod Novigradem. W środku miasta raczej mało kto odróżni bazylie od kolendry, nie wspominając o jaskółczym zielu. Mogłabyś też dać jakiemuś parobkowi rysunek rośliny. Jeśli jest rozgarnięty to by i znalazł te zioła. – zakończyła swoją przemowę opróżnieniem do końca kufla. Postawiła naczynie na blacie stołu i wytarła usta wierzchem dłoni. Spojrzała jeszcze na białowłosą i uniosła brwi w niemym pytaniu, czy zadowoliła ją odpowiedź Cerbin, czy też jeszcze czegoś chce.

Taudiel Re Vaard - 2015-01-31 19:45:06

Elfka najwyraźniej nie wiedziała nic, co mogłoby jej pomóc. A szkoda. Potrzebowała konkretnej rośliny. I to koniecznie żywej. Chociaż miała przy sobie sporo składników, większość z nich była ususzona, a mandragora była silnie trująca jedynie świeża. Dlatego potrzebny był ktoś, kto nie tylko wiedział, gdzie ją dostać, jak wygląda, ale też potrafił wydobyć ją z ziemi w taki sposób, by nie utraciła wszystkich swoich właściwości. No i co najważniejsze, musi przy tym być w stanie wrócić i przekazać ją Taudiel. Czarodziejka postanowiła zawierzyć plotkom. Zgodnie z nimi właśnie w tym miejscu bywał ktoś, kto był to w stanie dla niej zrobić. Ale się nie pojawił. Przybyła za to elfka, która okazała się być myśliwym. Tau przez chwilę rozważała czy nie zaproponować jej wspólnej wycieczki poza bezpieczne mury miasta w poszukiwaniu rośliny. Jednak poczuła u rozmówczyni wyraźną irytację. I niezadowolenie. Żeby stwierdzić ten prosty fakt nie potrzebna była nawet znajomość magii. Wystarczył słuch.
- Mogłabym dać parobkowi rysunek i wysłać go na poszukiwania - jej głos stracił ton wyższości, brzmiała w nim cierpliwość, jakby Tau tłumaczyła coś dziecku - ale on mógłby nie wrócić. Albo źle się zabrać do wykopywania rośliny i zniszczyć to, na czym najbardziej mi zależy. Potrzebuję więc kogoś, kto zna się na rzeczy. Co do babć z okolicznych wiosek, to niewiele mi one pomogą. Jak zbierają mandragorę, to raczej tak, by jak najszybciej straciła trujące właściwości, a to na nich mi zależy. Innymi słowy, do tej roboty nadałby się ktoś, kto potrafi rozpoznać zioło, wie, co z nim zrobić i jak przy tym samego siebie nie skrzywdzić. A doświadczenie i plotki podpowiedziały mi, że takich najlepiej szukać w podejrzanych miejscach, gdzie dobrze ubija się nie do końca zgodne z prawem interesy. A, tu chyba się zgodzimy, miasto oferuje znacznie szerszy przekrój wszelakich łotrów od zwykłych wsi. Jak rozumiem, dalej nikogo takiego nie znasz?
Czarodziejka wychyliła jeszcze jeden łyk napoju. Był całkiem znośny. Tau już wcześniej zauważyła, że elfce skończyło się piwo. Wiedziała, że ich rozmowa nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Dlatego jeszcze raz rozważyła możliwość wyjścia na poszukiwania zioła z kimś, kto zna okoliczne tereny. Tylko, że nie miała pewności, czy to aby naprawdę był dobry pomysł.

Licho - 2015-02-02 20:25:51


Ruda elfka wdarła się do karczmy z dzikim błyskiem w oku. — Ty! Ty, pokrako!

Krzywy, tyczkowaty młodzieniec, który wyglądał, jakby składał się z samych łokci i kolan zgarbił się przy szynku w beznadziejnej próbie całkowitego zniknięcia pomiędzy szerokimi ramionami gości „Pręgierza”. Beznadziejnej, bo dziewczyna minęła stoliki jak rozjuszona lisica i porwała chłopaka za kołnierz przy kubraczku, ciągnąc go na opustoszałe tyły gospody. Kulawy Dietere popatrzył znad rondelka, jak znikają za portierą na zaplecze, bez wzruszenia. Nieliczni nowi klienci zwrócili w rozgwarze uwagę na tę swawolę, ale szybko poszli w ślady stałych bywalców i przyjęli zajście za nudny obyczaj.

Ach, Jąkała, patrz, co mam! — zatarła dłonie Kotna, zanim złodziej zdążył wydukać choć słowo. — Pamiętasz ten twój łup z bazarku, o którym nie mogłeś się zamknąć pierdolone dwa tygodnie, łajzo? Patrz teraz, psiajucha. — Wyciągnęła zza pazuchy wisiorek na łańcuszku, który jął tańczyć w powietrzu i drgać leciutko. Połyskiwał ślicznie w wątłym, przydymionym świetle dnia, wślizgującym się do spichlerza przez zalepione brudem okno. Wisiorek był srebrny i wyobrażał rzeźbą pysk rozeźlonego kocura o nieprzyjemnych, żółtych ślepiach, wpatrujących się w nich złowrogo. Jąkała aż zadrżał.

M-medalion.
Wiedźmiński medalion, do kata! Czy ty wiesz, kozi cycu, ile to jest warte?
N-nie, ale…

Kurwa, ja też nie — stropiła się elfka i zmarszczyła nosek, oglądając z bliska zeźlonego kota. — Musi być sporo wart, nie? Magia i w ogóle. Cholera. Nie cierpię magii, tfu-tfu, psiakrew. Może jest zepsuty… Trzęsie się tak ciurkiem, mało mi chędożony nie wyskoczył na ulicy z kieszeni, a przeciem nie strzyga. Co myślisz?

Chłopak potrząsnął kosmatą głową. — Skąd wiesz, że jest wiedźmiński?

Jąkała, ruszże czasem tym kudłatym łbem. Zabrałam go wiedźminowi, rzecz jasna. Nie wytrzeszczaj znowu ślipi, zamknij tę gębę i poczekaj, zanim się zesrasz w zbroję — wiedźmin był martwy. Przypieczony jak indyk na Saovine, sama widziałam. Nie będzie gniewny, zobaczysz.

K-kotna!
J-j-jąkała! — przedrzeźniła go złośliwie. — Nie spazmuj. Chodź, opowiem ci.

Wrócili do wspólnej izby i wepchnęli się pomiędzy śmierdzących garbarnią miechowników przy szynkwasie. Elfka zawołała u Dietere swoją ulubioną pieprzówkę oraz kufelek dwójniaka dla Jąkały, żeby trochę go pocieszyć. Przeciągnęła się, dopóki nie postrzelały jej kolejno wszystkie kręgi na grzbiecie, a kiedy złodziej zdrapywał sobie skórę ze skroni i lamentował nad ich losem, rozejrzała koso po gospodzie. Wszystko stare konie: robociarze, bandziory, lokalni bibosze i hochsztaplerzy. Do parszywego obrazka nie pasowały jedynie dwie panny spod cienia fasady, które udawały, że ich wcale nie widać jak stokrotki na oborniku — jedna wypacykowana, a druga bez kaptura na głowie, tedy łacno dało się poznać, że elfka. Marie fuknęła.

K-kotna?...
Hę?
M-mówiłaś, że ktoś up-p-piekł wiedźmina…
Nieprawda — prychnęła, odwracając głowę. Rozkaszlała się pieprzówką i otarła łzę z oka. — Aaa, uh, pali zaraza! Tfu, ale dobre! — wyszczerzyła równiutkie ząbki. — Mówiłam, że znalazłam upieczonego wiedźmina, do diabła. Chyba. Nie wiem. Znaczy się, kurwa, śmierdział jakby go smażyli, ale… Chędożony nie miał śladu oparzenia, ni cholery, nawet szmaty się na nim tliły. Pierdolone czary, pierdoleni czarownicy. Kurwa mać, zaraza.

P-po co w ogóle go ruszałaś? — zapieklił się Jąkała. — Na p-pewno był martwy? Był t-tam jeszcze k-ktoś?
Psiakrew, dymił, czadził. To był swąd jak z opiekanego prosiaka. Nawet wiedźmin nie byłby takim baranim łbem, żeby dać się piec na wolnym ogniu. Po co ruszałam? Po łup, wystaw sobie. Co znalezione i reszta tego gówna. Miecz, amulet, buty, kurtka. Cholera, widziałbyś tę kurtę na nim… Ale wtedy, kurwa, musiały najść te idiotki w szatach — znaczy się, tylko je słyszałam. Bo przy świątyni leżał, tam pod chramem. To złapałam tylko medalion. I nie traktuj mnie więcej jak jakąś fujarę, bo cię zdzielę — widziałabym, gdyby ktoś tam był. Pusto. Tylko dziwnie śmierdziało.

Złodziej złapał się za głowę. — Ale, ale… P-po co ty poszłaś do chramu Meli-m-melitele, K-kotna? — drżącą dłonią podniósł kufel i upił duży, nerwowy łyk miodu. Elfka wiedziała, że sam był pobożny, chadzał do świątyń co sobótkę. Wieczny Ogień musiał zaiste czuwać nad tym biednym, nieszczęsnym szczurem, że nie zszedł przez nią w ten jeden rok na słabe serce. — M-mówiłaś, że ludzie w-wiary to „zgraja wszawych, skołowaciałych od kadzideł ofiar losu, które nie odróżniłyby pizdy od dziupli, choćby mieli rozszkicowaną obrazkową instrukcję”…

Tak powiedziałam? Prawda — zarechotała. — Poezja! Nawet się nie zająknąłeś… Ale nieważne. Jąkała, zamknij się i słuchaj, dobrze? A właściwie, niech to syfilis i trąd, po prostu się zamknij. Skończyłam. Chyba, że ty domawiasz.

N-nie, nie… Co zrobisz z medalionem?

Wzruszyła ramionami. — Eee, sprzedam? Zostawię sobie? Oświadczę ci się?... Ha, widziałbyś teraz swoją gębę, Jąkała! — wywaliła łajdacko język i odgarnęła z czoła potargane, lisie włosy. — Idź. Ja jeszcze krzynkę posiedzę, Dietere dziś jakby nieswój i szczodry. Ino… Psiajucha, nie myśl kręcić się tam koło chramu, co? Wiedźmina pewnie już nie ma, pewnie go sprzątnęli jak rozjechanego kota… — Nagle parsknęła śmiechem. — Ha, kurwa, rozumiesz? Kota, bo!... Ach, nieważne. Ale nie idź tam. Tam coś było niedobrego, aż mnie mierziło.

D-dobrze, K-kotna… — obiecał Jąkała, a elfka udała, że nie słyszy tkliwości w jego głosie. — U-uważaj na siebie.

Aye. — Rzuciła okiem przez ramię na złodzieja oddalającego się w stronę wyjścia jak niedorzecznie wysoki, chudy, kudłaty pajęczak. Ukradkiem zanurzyła dłoń w połach wyświechtanej kurteczki i dotknęła amuletu drżącego w jej palcach. Coś z nim trzeba, Maryjko, zrobić… Jutro, cholera.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-05 18:35:28

Do Karczmy Pod Pręgierzem cały czas ktoś wchodził, wychodził, zaglądał, wpadał, wytaczał się, a czasem nawet wypełzał, co Taudiel zauważyła z niesmakiem, bo, jak to bywa przy pełzaniu, mężczyzna postanowił zadbać o stosowną substancję poślizgową, wymiotując wszystko, co zjadł, a raczej zdążył do tej pory wypić.

Energiczna, młoda kobieta natomiast się do gospody wdarła. W ślad za nią zafalowały zaś czerwone włosy. Pożar? - usłyszała Taudiel myśl jakiegoś pijaczka, który po stwierdzeniu, że ogniste pasmo gdzieś zniknęło i najwyraźniej mu nie zagraża, skupił się na gaszeniu swoich rozterek alkoholem. Czarodziejka też była gotowa wrócić do własnych problemów. Gdyby nie wyraźne podekscytowanie nieznajomej. No i może odrobinę poczciwej, magicznej wścibskości.

Dopiła piwo nie doczekawszy się odpowiedzi od Lasair. W tym czasie rudowłosa z mężczyzną, którego w mniemaniu wspomnianego pijaczka pochłonął ogień, wrócili do wspólnej izby. Taudiel licząca na odkrycie jakiejś myśli na temat znającego okoliczne tereny zielarza, swoją uwagę przeniosła na jąkającego się jegomościa i kobietę, która tak bezceremonialnie wyciągnęła go zza stolika.

- Gdybyś jednak znała kogoś, kto chce zarobić, zostaw wiadomość w banku Vivaldiego. Wystarczy, że powiesz, że znasz kogoś, kto szukał świeżej mandragory - powiedziała elfce na zakończenie konwersacji i wstała z miejsca, zabierając swoje rzeczy, które zniknęły pod brązową szatą. Przecisnęła się między próbującymi tańczyć gwardzistami, najwyraźniej opijającymi zakończenie patrolu. Udało jej się dopchnąć wystarczająco blisko rudowłosej i jej rozmówcy, by słyszeć ich rozmowę. Przynajmniej tak jej się wydawało. Niestety okazało się, że szum w karczmie skutecznie zagłuszał wszelkie słowa.

- Coś podać?
Dopiero po chwili Taudiel zrozumiała, że pytanie skierowano do niej. Karczmarz obdarzał ją niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Wino, jeśli macie z Toussaint, ewentualnie Cidaris. A jeśli nie, to cokolwiek - mruknęła, chcąc pozbyć się mężczyzny jak najszybciej. Po chwili przed nią pojawił się kieliszek wódki. Wzięła go w rękę, ale nie wypiła. Spoglądając na przezroczystą ciecz skupiła się na myślach mężczyzny, towarzyszącego rudowłosej.

Wiedźmin. Medalion. Dobre, cholera. Nieszczęście. Upieczony mutant.

Tyle wystarczyło czarodziejce, by wiedzieć, że przeczucie jej nie omyliło. Miała niepowtarzalną szansę, by dostać w swoje ręce najprawdziwszego wiedźmina. Ewentualnie jego zwłoki. Wolałaby żywego, ale najwyraźniej z braku takowego, zadowoli się truchłem. Chociaż, wiedźmini to odporne bestie, może jednak żyje.

Wychyliła kieliszek wódki. Ledwo powstrzymała się od kaszlu. Niestety łzy nie były już tak chętne do współpracy. Cholerny bimber. Z czego oni to pędzą?

Jej uwagę przykuł głośny śmiech rudowłosej. Taudiel obróciła w jej kierunku głowę. Błysnęły zęby. Nieznajoma nie miała kłów. Ciekawe, a mówią, że Novigrad to nie najlepsze miejsce dla nieludzi.

Poczekała aż elfka rozstanie się z towarzyszem i ruszyła w jej stronę.
- Mówią, - zaczęła wystarczająco głośno, by kobieta ją usłyszała - że medaliony wiedźmińskie to niebezpieczne zabawki. Ponoć, jeśli nosi go ktoś inny niż jego właściciel, spadnie na niego klątwa. Lub, co gorsza, sam zostanie mutantem.

Licho - 2015-02-06 10:39:51

Kotna była w kulminacyjnym punkcie opowiadania obu miechnikom — uroczo zwanym Józio i Frózio — swojego popisowego dowcipu o jarlu-półolbrzymie i rivskiej szwaczce, gdzie pięść oraz przedramię elfki wyobrażać miały przyrodzenie jarla, zaś złączone wkoło niego palce drugiej dłoni… Cóż, do puenty i tak nie zdążyła dojść. „Wiedźmiński medalion” usłyszała i odwróciła się z błyskiem w wielkich, złocistych ślepiach. Bardzo podejrzliwym, groźnym błyskiem. Nastroszyła się jak kotka, objeżdżając kobietę spojrzeniem od eleganckich trzewików po oblicze tak porcelanowo pięknolice, że natychmiast nabrała chęci poprawić je plackiem z błota albo celnym strzałem dżemu z łyżki.

Wtedy sobie przypomniała — jejmość laleczka ze stolika w cieniu. Ta od ostrouchej gamratki. Nie dość takiej, że za panienkami, to jeszcze wszystko elfki — czarne, rude… Iście niedorzeczne perwersje sobie podobne osobistości upatrywały. Parsknęła, odrywając wzrok od kobiety raz, a dobrze.

Przez zęby wycedziła: — Mówią, że jak się myje syry w zimie, to zemrzeć można.

Maria zesrożyła się, bo jednego pojąć nie mogła. W gospodzie nad klangor i rozgwar unosiły się tylko gromkie ryknięcia robociarzy o dolewkę, ona ni razu nie była dość głupia, żeby sięgnąć błyskotkę z wewnętrznej kieszeni we wspólnej izbie, zawsze zaś — wbrew trwożliwym przekonaniom Jąkały — upewniała się, czy nikt nie próbuje nadstawiać ucha, nim zaczynała kłapać dziobem w ważkim interesie. Przynajmniej od czasu incydentu w ratuszu miejskim, o którym po ten dzień i tak nie wspominało się w dobrym towarzystwie.

Subtelne drganie medalionu przy boku, które złośliwie nie chciało ustać, odkąd go wzięła w dłoń, nagle zdało się jeszcze bardziej złośliwe i bardziej dokuczliwe. Elfka nie zlękła się jednak. Cokolwiek umyśliła sobie kuriozalna postać, starczyło jedno dość głośne „Dietere, konfident na salonach!”, żeby miała ładnych kilka chwil czystego, dzikiego chaosu na ewakuowanie się z gospody w odludne i bezpieczne miejsce. Zadarła głowę, strząsnęła z czoła lisią grzywkę.

Aye? — fuknęła z pociągłym rivskim akcentem, widząc, że wbrew pobożnym jej życzeniom, jasnowłosa eminencja nie rozpłynęła się wcale w powietrzu. — Czego jeszcze? Wymieniłyśmy ploteczki. Całunków nie wymienimy, wystawcie sobie, a tfu! Ja nie z takich!

Taudiel Re Vaard - 2015-02-06 23:30:52

Elfka, co całkowicie normalne i naturalne, nie ucieszyła się z powodu pojawienia się kogoś wtrącającego się w jej sprawy. Nie żeby Taudiel się tym jakoś specjalnie przejęła. Niemiłą odpowiedź rudowłosej puściła mimo uszu. Dopóki nieprzyjemności ograniczały się do słów, mogła sobie na nie pozwolić. Na dżem na twarzy musiałaby zareagować. Bardzo nie lubiła też błota na policzkach.

Zupełny brak zainteresowania ze strony posiadaczki wiedźmińskiego medalionu okazał się być zaskakująco irytujący. Czarodziejka jednak przełknęła rozdrażnienie i chciała ponownie zwrócić zajętą uwagę elfki na swoją skromną osobę, gdy poczuła jak ktoś łapie ją za ramię i bezceremonialnie obraca. Tego było już trochę za dużo.

- Jeżeli waszmość chcesz zachować te swoje paluszki w całości, radzę mnie więcej nie dotykać - warknęła i powróciła do rozmów z elfką. No, prawie rozmów.

- Świetnie całuski nie są wymagane ani nawet wskazane. Co planujesz zrobić z tym medalionem? Nosić jako trofeum? Z resztą, nic mi do tego. Ja chcę tylko wiedzieć...
Nikt nie dowiedział się, czego nachalna nieznajoma może chcieć od porządnej elfki, bo ni stąd, ni zowąd ponownie złapały ją jakieś dłonie. Udało jej się wyrwać, ale trójka łysych mężczyzn wystarczająco wielka, by pomylić ich ze stadem byków i druga trójka, znacznie chudsza, otoczyła czarodziejkę, rudowłosą i jej kompanów. W rękach szóstki napastników groźnie pobłyskiwały miecze. Choć nawet niewprawne oko mogło zauważyć, że fechtunku uczyli się na tyłach jakiejś szopy okładając się patykami.

- No proszę - zaczął czwarty byk uznawany najwyraźniej za herszta, wysuwają się przed swoich ludzi. - Cholerne elfy!
Wskazał palcem Józia i Frózia.
- Uciekajcie, bo gotowim pomyśleć, żeście przyjaciele nieludziów!
Jego oczy przeniosły się na kobiety.
- Novigrad to porządne ludzkie miasto. Rozumicie? Ludzkie! Nie chcemy tu zawszonych nieludziów.
Jakby na poparcie swoich słów wywinął mieczem młynka o mało nie upuszczając broni.
- Ale te cholerne nieludy ciągle tu przyłażą. Jak ten, zasrana jego mać, krasnolud Vivati. I jeszcze okrada porządne ludzie. My się na to godzić nie będziemy. Prawda, chłopy? Nie będziemy!
Odpowiedziały mu parę osób. Niektórzy po prostu chcący pokrzyczeć, inni faktycznie zgadzający się z łysolem.
- To my wam pokażemy, gdzie wasza nieludzia mać! Dalej chłopy.

Taudiel patrzyła na krzyczącego mężczyznę i cały czas nie mogła wyjść z podziwu, jak matka natura pozwoliła sobie na wydanie na świat takiego cepa. Nie miała jednak czasu zbyt długo nad tym dywagować. W stronę jej i elfki rzuciło się siedmiu uzbrojonych mężczyzn. Może i idiotów. Może i o fechtunku nie wiedzieli nic. Ale mimo to dźgać i siekać mieczykami potrafili, a to w połączeniu z głupotą było naprawdę niebezpieczne. Spojrzała na rudowłosą. Trudno...

- Elfia czarownica! Elfia czarownica!
Krzyk rozległ się zaraz po tym, jak Tau poczęstowała najbliżej stojącego niej człowieka ognistym pociskiem. Co za bęcwały, przecież ja nawet nie przypominam półelfki!
- Prowadź, jeśli wiesz, którędy - rzuciła do rudowłosej, którą straciła na chwilę z oczu. Trochę magii sprawiło przynajmniej to, że tłum się przerzedził i pojawiło się parę możliwych dróg ucieczki. O dopchaniu się do wyjścia jednak można było zapomnieć.

Licho - 2015-02-07 01:52:39

Kurwa, kurwa, kurwa! Pierdolona wiedźma! Pierdolone czary!

Taki chuj! — zdążyła odkrzyknąć Kotna. — Dietere!… Konfidenci na salonie!

Przez chwilę zrobiło się naprawdę gęsto. Pójście w ruch kul ognia przegięło jednak pałę goryczy. Nie bacząc na nic i nikogo, elfka rzuciła się do ucieczki, susem przeskakując kontuar, by ją rozdzielił z wybuchającym w lot we wspólnej izbie chaosem. Pierwsza zasada podobnych „Pręgierzowi…” gospód wołała: jeśli ktoś dobywał ostrza, wszyscy dobywali ostrza. Tę zasadę sześciu chłopa naraz złamało, jak gdyby pierwszy wieczór bywali pod dachem Kulawego Dietere. I to o tak beznadziejnie niedorzeczny powód, jakim był rasizm — koronowany banał wśród motywów, żeby rozpieprzyć komuś szynk. To jeno jeszcze Maryjka potrafiła przełknąć jak gorzkie lekarstwo, silna duchem wiary w ludzką głupotę i powszechne skretynienie. Ale złamania drugiej nie potrafiła. Druga — elfka wymyśliła ją w locie — wołała, żeby nigdy, kurwa, na grób matuli i pod żadnym chędożonym pozorem nie rzucać czarów w karczmie. Żeby nigdy nie rzucać pierdolonych czarów.

Gdyby nie cała sala podrywających wraz rzycie z zydelków gości, wykidajła, gospodarz, a pewno wkrótce i bagiety ze straży oraz sześciu uzbrojonych głupców po drugiej stronie szynkwasu, Kotna sama przyłączyłaby się do linczowania czarodziejki. A przynajmniej sobie popatrzyła.

Runęła w stronę spichlerza — tego samego, który zwiedziła z Jąkałą — po drodze przewracając za sobą wszystko, co się dało przewrócić pod nogi indywiduum dość niemądremu, by gonić w tamtym zamęcie za jedną chudą elfką. Prysnęła jak łania, jak tylko mógł ktoś, komu na rejteradach zeszły szczenięce lata. Łacno sobie wykoncypowała, że przynajmniej przez kilka dobrych chwil uwaga agresorów skupiona będzie na tej, która w to całe bezhołowie kończyn, łbów i brzytew uznała wetknąć jeszcze żywy płomień. Jak patyk z gównem w gniazdo szerszeni.

W spichlerzu zasię było więcej miejsca, mniej magii, noży i było zalepione brudem okienko, w którym Kotna się mieściła — przydarzyła jej się już raz okazja, coby sprawdzić. Bez zastanowienia hycnęła do parapetu.

Przez chwilę może nawet w jej wrednym, małym sercu zakołatało się poczucie, że biedną czarodziejkę tłuszcza pewnikiem miała rozerwać tam na strzępy. Zamęczyć. Do tego niezasłużenie zwyzywać od elfów, juże bardziej słusznie — od wiedźm. Wtedy jednak skobel na okiennicy puścił i postanowiła spieprzać, póki żywa.

Dziki Gon - 2015-02-07 15:23:52

Ktoś wyskoczył przez okno, kogoś zadeptali, inny wymiotował, nie wiadomo czy od wódki czy z powodu smrodu przypiekanej skóry. Ktoś wrzeszczał, właściwie to wrzeszczeli wszyscy bez wyjątku.

- Jebańcy! Pierdziwory! Garnkoskroby!
- Gównojady!
- Uraaaaa!
- Jestem neutralny!


Cała sytuacja eskalowała równie szybko jak epidemia wszy w getcie.
"Pręgierz" nie po raz pierwszy trząsł się od awantur ale to co działo się w nim teraz poeta określiłby jako "ogarnięty pożogą bordel" a typowy bywalec karczmy jako "gruby pierdolnik". Gdyby nie obecność czarodziejki i scysja na tle rasowym z próbą użycia mieczy to nie byłoby w tej sytuacji nic niezwykłego czy niecodziennego.

Rozbawieni i deklarujący do niedawna przyjaźń Józio i Frózio uchodzili stąd czym prędzej zostawiając za sobą rudowłosą elfkę i drzemiącego od dłuższego czasu na blacie szynkwasu pijanego i trzeciego zwykle nieodłącznego towarzysza ich grupy. Zbudzony hałasem zwyczajowy kompanion Józia i Frózia znany jako Karol Baldwin alias "Job" aż podskoczył mrugając szybko nierozumiejącymi oczami bezskutecznie próbując ogarnąć zaistniała sytuację. Sześciu całkiem konkretnych zawodników z mieczami. Dwie dziewki, jedna ruda jak kot druga biała jak twaróg. Przyczajony za szynkwasem Dietere plujący i wymachujący lagą.  Wyrostek chudy jak głodzony pies. Trzech mieszańców z czego jeden bez buta, dwóch murarzy każdy z gąsiorem w ręku. Czołgający się krasnolud. I wielebny Rigard, niech Kreve ma go swojej opiece i towarzyszącą mu jawnogrzesznicę też.  Nie dostrzegając nigdzie pozostałych dwóch miechowników zerwał się z miejsca rycząc w głos jak raniony tur. Z całego towarzystwa to on był tutaj najsilniejszy i najgłupszy a więc mogący uchodzić za najbardziej odważnego.

- Ożesz mać gamratka!- Zawołał pełen oburzenia widząc zbrojnych w miecze drabów będąc z natury przewrażliwionym na punkcie uczciwości. - Ze sprzętem na hece? Ja wam dam obkurwieńce, czekajcie ino!
Chcąc ratować resztki bandyckiego honoru i tak już podłego przybytku samojeden zaszarżował pochwyconą oburącz drewnianą ławą na dwóch stojących najbliżej łysych.

Wtedy właśnie zaczęło się na dobre.

- Walcz wieśniaku!
- Nieludziu pierdolony!
- Wara!
-  Na miłość bogów litościowych, spok... Ach, wy skurwysyny!
-  Oddaj buta bloede dh'oine!
-  Oddajcie Dol Blathanna!!!


Grający w wymamłane kartoniki nazywane potocznie kartami szulerzy przewrócili stół i porżnęli się nożami. Ci którzy byli w stanie ustać na nogach zaraz przyłączyli się do awantury pomagając Flądrze duszącemu przy palenisku sprzedawcę fisstechu który okazał się na tyle lekkomyślny by jeszcze tego samego wieczora przypomnieć mu o długu. Druga co najmniej z obecnych na sali dziwek siedząca na kolanach przyjezdnego pasera szybko rozbiła mu gliniany kufel na łbie na dobre przywłaszczając sakiewkę którą trwożliwie próbował przemycić pod jej kiecką na czas zadymy. Dzbanki, michy i inne naczynia pofrunęły jak z katapulty kiedy jeden z grajków przeleciał przez poręcz półpiętra prosto na zastawiony stół. Obalony w ten sposób mebel posłużył za barykadę spokojnemu do tej pory i nie wychylającemu się niziołkowi który właśnie przeładowywał arbalet po kolejnym udanym strzale. Cała reszta znajdującego się w okolicy hultajstwa zwabiona hałasem jak ćmy światłem szybko uzupełniała braki wśród uchodzących z oberży a do tego by do zamieszania dołożyć własnej ręki nie trzeba było ich szczególnie zachęcać. Dietere nie nadążał z gotowaniem wrzątku by paradoksalnie- studzić nim zapały kolejnych chętnych na rozróbę.


- Cho no tu nadmidupo!
- Zaaabiliii! Feelczeeeraaa!
- Dawaj sam!
- Bogowie ratujcie!



Z tych którzy zaczęli całą rozprawę zdolnych do walki było jeszcze trzech z czego dwóch próbowało zajść czarodziejkę.

- Spaliła... Wiedźma prawie spaliła naszego Miszkę!
- Nie bój się, mam żółwi kamień!-
Skracając dystans jeden z napastników skręcił się w biodrach przymierzając się do zamachu trzymanym w ręku wyszczerbionym mieczem pamiętającym czasy króla Sambuka. Drugi z nich trzymał się dalej chwytając za ostrze równie tępe co jego pomyślunek próbując przy tym zagrodzić jej drogę ucieczki.



- Dziwko... Elfia suko... Już ja cię... Nauczę...- Trzeci z prowokatorów siłował się w spichlerzu z rudą elfką usiłującą uciec przez okiennicę. Złapawszy ją za jedną nogę i robił wszystko żeby uniknąć tej drugiej, mogącej wierzgać.

Licho - 2015-02-07 23:29:07

Chuj ci w dupę! — zawyła Maria, celując obcasikiem buta w krocze napastnika. Wkurwiła się, drewniana ościeżnica wżymała się jej boleśnie w brzuch. — Puszczaj nogę!

Nie puścił. Kotna cyckami wisiała z już nad brukiem — tęskniła dusza do raju — tyłkiem jeszcze w spichrzu, trzymała się parapetu i wierzgała. Bandyta się zapierał, ciągnął. W wielkiej izbie Kulawego Dietere Czarni zza Jarugi robili trzeci najazd na północne królestwa. Ktoś ryczał jak Menno Coehoorn na rejterujących pod Brenną. Krokwie aż trzeszczały od zawieruchy, śmierdziało rzygami, spalenizną, rozlanym bimbrem. Kotną wkurwiał smród, wkurwiała tamta ościeżnica, wkurwiał ją bandyta. Ościeżnicy ani smrodu nie mogła zapierdolić jak psa. Zaparła się tedy lewym ramieniem z całych sił o zewnętrzną fasadę karczmy i ukradkowo sięgnęła wolną ręką do pasa po nóż.

Czepiła się parapetu jeszcze kilka chwil. Pomajtała kończyną dla wiarygodności, bluzgając. Potem zaczekała na ostatnie bardziej zdecydowane szarpnięcie agresora.

Chuj. Ci. W dupę.

Nieoczekiwanie pozwoliła ściągnąć się z okna za nieszczęsną nogę jednym ruchem. Przypieprzyła po drodze biodrem w tamtą zasraną ościeżnicę. Pozwoliła napastnikowi stracić równowagę od siły targnięcia. Pozwoliła się zakolebać. Wylądowała jak kocica na klepisku i z przygiętych kolan śmignęła niczym żmija. Ramię prostujące się ze skrętu tułowia, impetu lotu, ułamek sekundy. Dziabnęła go nożem w oko.

A mógł zostać i linczować czarodziejkę. Kotna byłaby już w połowie drogi do portu, oczodół bandyty byłby jeszcze pełen. Głupcy podejmowali głupie decyzje. Asinus asinorum in saecula saeculorum, jak mawiały nadęte świńskie pęcherze z Oxenfurtu.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-08 21:30:27

Odrobina współpracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ale skoro rudowłosa w dość dosadny sposób dała do zrozumienia, co myśli o wszelkiej próbie działanie razem, Tau musiała zająć się wszystkim sama. Odpowiedź elfki dała przynajmniej tyle, że czarodziejka ponownie ją zobaczyła. Skoro biegła w takim, a nie innym kierunku, oznaczać musiało to jedno, tam było wyjście. Taudiel chciała za nią ruszyć jak najprędzej, jednak dwójka mężczyzn zamiast sprawdzić czy kolega żyje i spróbować znaleźć mu pomoc, postanowiła dokonać zemsty. Cóż, każdy ma swoje priorytety.

Posiadacz żółwiego kamienia przybliżał się wymachując mieczem. Drugi stał z tyłu, wystarczająco daleko, by się nim na razie nie przejmować. Tau nie miała jednak czasu na wymyślanie skomplikowanych zaklęć. Poza tym, nie miała pewności, czy duży wysiłek nie pozbawi jej zbyt wiele energii. Póki była przytomna, przynajmniej mogła się bronić. Po utracie świadomości czekała ją niechybna śmierć.

Na szczęście Taudiel miała wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się, co zrobić zanim mężczyźni w panującym tłoku, latających ławach i lejącym się wrzątku zdążyli ją okrążyć. Kiedy drab wziął zamach swoim sfatygowanym mieczem, uchyliła się w prawo prowokując cios. Za duży zamach, zbyt mocne, niewprawne cięcie sprawiły, że mężczyzna stracił równowagę, gdy jego ostrze nie napotkało oporu gładko przechodząc przez iluzję. Niewidzialna czarodziejka w tym czasie ruszyła za elfką, licząc, że znajdzie wyjścia. Gdy tylko znalazła się wystarczająco daleko, by napastnicy mieli problem ze znalezieniem jej w panującym chaosie, zwolniła zaklęcie.

Przejście, które rudowłosa próbowała zawalić było względnie odgruzowane przez poprzedni pościg. Dlatego wszystko ponownie trzeba było poprzewracać, by je zagrodzić. Taudiel zobaczyła jak elfka wpada do środka wciągnięta przez osiłka, nóż błysną jej w dłoni, a po chwili elfka zniknęła za oknem. Czołgająca się czarodziejka. To dopiero będzie żałosny widok.

Dziki Gon - 2015-02-11 15:03:58

Napastnik w spichrzu trzymał jak gamracki syn, nie puścił nawet wtedy kiedy obcasik uchodzącej przez okienko elfki wylądował na jego kroczu. Ktoś kto wespół z uzbrojonymi koleżkami napada w trzykrotnej przewadze liczebnej nie mógł mieć jaj.

Ściągnąwszy ją nagle z ościeżnicy z trudem zachował równowagę. Przytrzymując się skleconych byle jak półek obalił kilka słoików z marynatą, zastukały przewracane butelki z grubego szkła o podejrzanej zawartości. Wolną dłonią dobył po omacku miecza chcąc jak najszybciej skrócić dystans zanim przyczajona jak wściekła kotka elfka zdołałaby do niego doskoczyć i wzorem wszystkich wściekłych kotek- wydrapać mu ślepia. Zbierał się już nawet do wypadu kiedy nagle wypuścił miecz z dłoni. W jego ramieniu tuż powyżej zgięcia łokcia tkwiła zatopiona po sam grot strzała.
Zanim krzyk zdążył opuścić jego płuca nóż rudej rozciął mu pół gęby razem z lewym okiem. Krew zmieszana z mazią którą nadęte świńskie pęcherze z Oxenfurtu nazywały corpus vitreum rozlała się po jego twarzy ściekając na przód przepoconej koszuli i prosto do rozwartych ust.
Zanim krzyk zdążył opuścić jego płuca po raz drugi łysy zwymiotował gwałtownie a obficie po czym runął prosto na pysk. Eventus et dolor - stultorum magistri.Chociaż nie zapowiadało się by jeszcze kiedykolwiek miał okazję wyciągnąć naukę ze swoich błędów.



Śmierdziało rzygami, spalenizną, marynatą, rozlanym bimbrem. Woń tego ostatniego zintensyfikowała się jakby. Kolejną nutą dopisaną do całej tej symfonii olfaktorycznej był słaby zapach lasu mieszający się z zapachem wódki. Ubrany w płaszcz z kapturem niziołek z rozłożonym w ręce łukiem zaglądał do środka przez okienko.

- Z mieczami na strzelaninę. Ale głupie te ludzie.- Powiedział kręcąc głową. - Tak w ogóle to jesteś pewna, że chcesz stąd wyjść? Charakternik którego okradłaś zmierza tutaj i gada coś o goleniu.- Kurdupel mimowolnie przejechał dłonią po jednym ze swoich bokobrodów.

- Mogę dostać moją strzałę z powrotem?- Spytał wskazując na podrygujący jeszcze zewłok na podłodze.


W międzyczasie w głównej izbie gdzie na nowo rozgrywały się Brenna i Sodden razem wzięte ostrze jednego z bandytów przeszło gładko przez iluzję klinując się na dzierżonej przez szarżującego wielkoluda drewnianej ławie. Odrzucając mebel razem z wbitym w niego ostrzem Karol Baldwin alias Job po raz kolejny dowiódł trafności swojego przydomka i przypieprzył łysemu z taką mocą, że tamten pomylił nocne niebo z gwiazdami z ich odbiciem przed swoimi oczami. Co w międzyczasie działo się z drugim z podjudzaczy który starał się zajść magiczkę od tyłu nie wiedział nawet on sam kiedy już po wszystkim przyszło mu odzyskać przytomność.

Czołgająca się czarodziejka byłaby dość żałosnym widokiem gdyby nie fakt, że w momencie czołgania pozostawała niewidzialną. W panującym wewnątrz karczmy zamęcie pozostawanie kompletnie niezauważonym mogło okazać się zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. Coś kulistego wyrżnęło w jej plecy na wysokości prawej łopatki. Ktoś nie dostrzegając jej zderzył się z nią z rozpędu przewracając. Inny potknął się o nią kiedy padając na klepisku usiłowała złapać równowagę a chwilę potem ktoś nadepnął jej na dłoń. Z każdej strony posypać się mogły kolejne niezapowiedziane razy i kopniaki.

Awantura niczym wprawiony w ruch mechanizm trwała i przybierała na sile pomimo tego, że bezpośredni jej sprawcy dawno zostali już spacyfikowani.

Licho - 2015-02-11 22:58:12

Marie odstąpiła krok od leżącego twarzą w rzygowinach oblejmura, oparła się o popsuty regalik, zabluźniła i splunęła mu na pozbawiony kępki szczeciny czerep. — Skurwysyn… — wydyszała, wycierając płaz noża o koszulę. Zatknęła go z powrotem na miejsce, a kciuki za pas. Nie chciała wcale zabijać chłopa, krzynę się tylko rozzłościła. Odgarnęła z czoła gęste, lisie kosmyki włosów i spojrzała z ukosa na niziołka, który niczym nieopierzone ptaszysko przycupnął sobie w oknie, śmierdząc jakby wykulał się z bimbrowni.

Co?… — Pochyliła się i wyrwała nieboszczykowi drzewo z ramienia, ale nie spuściła łucznika z oka, łypiąc złociszem jastrzębio. Zasrany amulet ni chybi przynosił pecha, powinna była pomyśleć, kiedy wiedźminowi ujść z rożna nie pomógł. Wzięła się pod boki. — Pff! Pierwsze słyszę, że wziąć z zabitego, co mu się więcej nie zda to pierdolona kradzież. O kradzieży wiem, co lza, wystaw sobie — fuknęła. — Twój charakternik nie żyje, leżał, nie dychał, nie drgnął nawet i śmierdział. Słyszysz? Zdechły jak rozjechany furmaną kot! — Kopnęła zezwłok nieszczęsnego aferzysty, wywalając z niesmakiem język. Łysielec cuchnął. Ani jego pęcherz, ani kiszki chyba nie wytrzymały ekscytacji umierania. — Jak ten. Ino jego nikt zastrzelił ani nie dźgnął. I nie zrzygał się.

Oddała usmarowaną juchą strzałę właścicielowi. Niziołek był wielce osobliwy, ale chuda elfka tylko zmarszczyła nosek — spotykała w tym olbrzymim, głośnym mieście potworniejsze dziwadła. Spalonych łowców poczwar bez śladu płomienia na skórze, na przykład. Jakimś tajemniczym przyczynkiem kurdupel wiedział jednako, że miała w kieszeni kurteczki to drżące ustrojstwo, nawet skąd je wzięła. A stawiała swój miecz i ulubioną kobyłkę za parę ciżemek, że on nie miał wcale magicznego czytania w myślach i inszych sondacji do swojej dyspozycji, coby znać takie tajemnice. Ażeby Jąkała dał się pociągnąć za język, w to nie wierzyła.

Łżesz — oświadczyła, splatając ramiona na piersi.

Od razu krzynę zwątpiła. Jako figura sama w sobie wybitnie doświadczona w materii, miała się za całkiem niezłą w demaskowaniu rozmaitej blagi. A podstawą bytu blagierstwa był jego sens, cel i potrzeba — tu ich nie było. Ale chciałam się dziś już tylko napić wódki… — zamiauczała w myślach.

Najeżyła się. — No dobrze, psiakrew! Może i nie łżesz… Może i twój martwy charakternik idzie tu między ludźmi, śmierdząc jak baranina. Puścisz mnie do tego okna czy nie? Mam tu czekać i sprawdzić, czy przyjdzie? Niedoczekanie! — Podciągnęła hardo bryczesy. Nagle bardzo zapragnęła się już znaleźć w porcie, w swoim przytulnym, kocim gniazdku. Nagle perspektywa rychłego spieniężenia medalionu w lombardzie i żarcia wreszcie, picia i życia jak człowiek miesiącami wcale nie była aż taka kusząca. — Nadal nie wierzę, wystaw sobie! Był nieżyw, sama widziałam!

Dziki Gon - 2015-02-12 02:04:09

-E? Czarownik żyje, nie ubity. Wystaw sobie, że sam też widziałem na własne oczy jeszcze pod świątynią. Wychodziłem z tego ich chramu kiedy się napatoczyłaś. Chwilę potem jak go obszukałaś na zewnątrz zaraz po mnie wylazła jakaś damulka, sztywna zdawałoby się jak nasz klient. Przyklękła przy nim, pomacała, coś błysnęło, wiedźmak zachłysnął się powietrzem, wstał a ta go skrzyczała. Gadali coś jeszcze ale nie pomnę o czym.

Niziołek odebrał strzałę i chwilę w milczeniu gapił się na jej umazany grot zastanawiając się czy nie wytrzeć go w spodnie. Nie wytarłszy schował za pazuchę i podrapał się w głowę.

- Tego ten, potem czarownik mnie rozpoznał bo tak się złożyło, że spotkaliśmy się już przelotnie. A że akurat lezę do lombardu zapłacił mi żeby wywiedzieć się co z amuletem, tak. Znalazłem od razu bo zadyma jak w pogrom. Aha!- Przypomniał sobie nagle pokurcz mrużąc skryte pod kapturem czoło w wysiłku. - Mam powiedzieć, że medalion ema...emancypuje czarami od których dostaje się czyraków na rzyci a od noszenia przy sobie może odpaść kuśka. Jak to będzie kobieta powiesz, że uschną jej cycki i urodzi jeża. Tylko ja wiem jak zdjąć klątwę więc musi go oddać. Zapamiętaj i powtórz. No!- Wystękał z wysiłkiem najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.


-Nie łżę.- Wzruszył ramionami nie pomny zarzutu. - Nie takie rzeczy się zdarzają. Smarkacz szurzego mojego znajomka z Hirundum dostał kiedyś piorunem podczas burzy. Nie dychał, nie czuć było tętna aż w końcu się obudził. I żyje. Tylko nie pozwalają mu się bawić latawcami.-
Niziołek złożył łuk zawiesiwszy go na plecach.

- Ale komu w drogę temu szkło w nogę. Swoje zrobiłem i gówno mi do reszty. A nie, czekaj. Nie znasz może żadnej czarodziejki? Bo posłali mnie też po jedną ale wciórności, zabucałem jak się mogla zwać.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-12 16:02:03

W Karczmie "Pod Pręgierzem" zabawa była przednia. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy podłogi. Taudiel jednak nie podzielała opinii przewijających się nad nią ludzi. Kopniaki były naprawdę bolesne, jednak  dopiero mężczyzna, który stanął jej na dłoni sprawił, że przez chwilę w oczach czarodziejki, mimo jej woli, pojawiły się łzy. Na szczęście nikt tego nie widział. Zamrugała szybko, pozbywając się niechcianego nadmiaru wilgoci. Przywarła do ściany, oplotła się dokładnie brązową szatą podróżną, którą przezornie ubrała zanim się tu pojawiła. Naciągnęła kaptur i zwolniła zaklęcie.

Pojawiająca się znikąd kobieta w takim zamieszaniu nie wzbudziła specjalnego zdumienia. Ot, kolejny element wszechobecnego chaosu. Pod ścianą nie było wiele bezpieczniej niż w innych częściach karczmy, ale przynajmniej potencjalne ciosy mogły spadać tylko z jednego kierunku. Drzwi były blisko. Ale przejście tam przez tłum okładających się po łbach ludzi i nieludzi znacząco zwiększało odległość. Można było temu w prawdzie jakoś zaradzić, ale Taudiel nie zamierzała atakować ich, przynajmniej dopóki sami się na nią nie rzucą. Poza tym, chociaż wcale nie miała się ochoty się do tego przyznawać, czuła się za tę burdę odpowiedzialna.

Kiedy pojawił się koło niej sporych rozmiarów mężczyzna, użyła prostego zaklęcia, zmuszając go, przynajmniej przez chwilę, do trzymania wszelkich ciosów oraz potencjalnych osób chcących na nią wpaść na pewien dystans i zaczęła skandować zaklęcie wykonując rękami dziwne ruchy. Po chwili na tyłach karczmy wybuchł pożar, a pomieszczenie wypełniło się zapachem palonego drewna. Ogromne płomienie szybko sięgnęły sufitu sprawiając, że nawet najbardziej oporny idiota musiał je zauważyć. Biło od nich ciepło.

Ogień rozrastał się w zastraszającym tempie. Na szczęście, w iście magiczny sposób pozostawił wystarczająco dużo miejsca, by dopaść drzwi i przez nie uciec przed nieopanowanym żywiołem. Płomienie wyglądały jakby wyganiały tłum z karczmy. Spanikowane gąski.

Do nozdrzy Taudiel doszedł bardzo wyraźny zapach spalenizny. Dużo silniejszy niż jeszcze chwilę wcześniej. Czuła, jak zbliżają się do niej gorące płomienie. Cofnęła się wchodząc w nie, chowając przed tłumem. Pozwoliła osiłkowi uciec przez drzwi zaraz po tym, jak przekrzykując zgiełk zmusił swoje płuca do niesamowitego wysiłku.

- Pożar! Ludziska! Paaali sięęęęęęęę!

Iluzja była całkowicie nieszkodliwa. Nie zniszczyła ani kawałka karczmy. Ciepło bijące od płomieni było prawdziwe, ale niewystarczające do poparzenia kogokolwiek. A zapach, cóż, był specjalnością czarodziejki. Wplecenie w wyimaginowany ogień odrobinę aromatu palonego drewna wcale nie było zbyt trudne. Skomplikowane jednak było utrzymanie iluzji, którą non stop ktoś naruszał. Dlatego Taudiel skandowała zaklęcie utrzymując iluzję i mając nadzieję, że panika na widok ognia wystarczy, by zakończyć burdę w karczmie.

Licho - 2015-02-12 21:43:31


Emancypacje, latawce, pioruny, czarostwa… Strasznie pierdolisz, niziołku — zdenerwowała się Kotna. Ale chytra mina jej zrzedła i pobladła na buzi, słuchając o odrażających klątwach, jakie niechybnie ściągał na niewinnego człeka zafajdany koci amulet. Pecha na pewno. Elfka potrafiła wymienić całą listę powodów, dla których już od maleńkości nie ufała niczemu, co używało fajerwerków i inkantacji do zabicia czegoś, co i tak zdychało, kiedy to walnąć prosto w łeb. Dlatego też bardzo pożałowała, że w ogóle wpakowała się w to magiczne gówno i to wpakowała się po samą brodę. Bodajby ją ktoś kiedyś dopuścił na długość ramienia do całej magii na świecie — zapierdoliłaby.

Zawsze żałujesz, Mania, zawsze! A kiedy się uczysz? Nigdy! Teraz już za późno, teraz pora pić piwo i łykać gorzkie lekarstwo, nie żałować.

Fuknęła krewko. — No dobrze! Już dobrze… — Pokręciła głową, że jeszcze brała w tym wszystkim udział, potarła nosek i zapsioczyła. Szaleństwo, wszystek szaleństwo. Westchnęła z udręką. — Kurwa… Skoro wasz wiedźmin iście żyje i tak wielce mu ten paciornik potrzebny, to przecie zwrócę, nie ma co się stroszyć i grozić klątwami — nadąsała się. — Mówiłam, żem nie myślała nikogo okradać. Gdzie ten charakternik? Bo czarodziejkę, imaginujesz sobie, nastaniesz jedną tam, w gospodzie. Ino sam ją wiedźminowi ratuj, o ile jeszcze dycha…

Wtedy nastał jakiś wyjątkowo donośny ryk i ruch na sali zajezdnej, nawet jak na dotychczasowe agitacyje. Ludziska jęły drzeć się wniebogłosy. Ktoś zawołał: kurwa, toć to pożar! i rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a Dietere zawył jak wściekły pies. Marie nie słyszała huku pożogi, ale słyszała tętent tratujących się do wyjścia bumelantów. Naoglądała się już idących z dymem spelun, śmierdział jej ten pożar, bynajmniej nie siarką. Śmierdział żywą czarodziejką.

Bodajby dopuścili ją kiedyś do całej tej magii…


Spoiler:

Jeśli sprawy mają się powoli ku z/t, to jam gotowa.

Dziki Gon - 2015-02-13 02:03:24

Spoiler:

Graj muzyko.

W Karczmie "Pod Pręgierzem" zabawa była przednia. Choć przybytek nie płonął naprawdę a przynajmniej nie cały to i tak było wesoło. Kiedy płomienie zawitały pod strzechę wielu myślało, że to sam Baal-Zebuth przybył by zasiąść w tej oberży. I choć trudno to sobie wyobrazić, tumult i bajzel jaki panował w środku od dłuższego czasu jeszcze bardziej przybrał na sile.


- Zamknąć ich tam nieludziów! I elfich kochasiów!
- Stać! Gęśle! Zostawiłem tam moje gęśle!
- Sztuka umarła, zastawiaj!
- Trzymać!
- Pchać!
- ...twoją mać!


Czarodziejka wycofała się w płomienie zanim ktokolwiek uczynny z tłumu wpadł na to by samemu ją tam wrzucić. W samą porę jak się okazało bo swąd spalenizny który dobiegał jej nozdrzy został szybko stłumiony przez wylewającą się z nich juchę. Podtrzymywanie iluzji i szarmu rzuconego na wielkoluda stanowiło spory wysiłek który odzywał się jej w skroniach i dole brzucha znajomymi falami bólu i pulsującym tętnieniem pobudzającym krew do szybszego krążenia. Jednak jej plan jakkolwiek szalony i ryzykowny wydawał się być skutecznym. Spanikowane gąski czując na skórze zwiastujące przetopienie na smalec gorąco nacierały na drzwi lub próbowały uchodzić drąc błony i wybijając cienkie szkło w nielicznych okienkach choćby po to żeby wystawić głowę. Ciżba, opuszczała płonący przybytek w tempie porównywalnym tylko z opuszczaniem przez nich świątyni po zakończonym, przedłużającym się kazaniu wielebnego Rigarda. Z placu boju umykał nawet niezmordowany Karol Baldwin, miechownik, kumpel Józia i Frózia. Ogniowi i czarom przypierdolić nie mógł, nawet mając je na wyciągnięcie ręki żaden mocarz tego świata, waligóra ani osiłek.

- Pożar! Ludziska! Paaali sięęęęęęęę!
- To kara boska za wasze grzechy wy bezbożne łby!
- Ha! Było się ubezpieczyć!
- Straż! Straż!
- Morda kapusiu!
- Ała, ogniową kurwa, ogniową!


Później mówiono, że człowiek ten nadszedł ze wschodu od bramy klasztornej. Niewiele było w tym gadaniu prawdy. Przeważnie dlatego, że to nie był człowiek i wyglądał jakby przypełznął tu prosto ze Starej Nekropolii.
Dietere twierdził, że był to wiedźmin i że nawet dał mu w mordę ale mało kto dawał staremu oberżyście wiarę. W końcu widział kto wiedźmina bez medalionu?

Pomagając sobie łokciami przybysz przedzierał się przez rzekę mniej i bardziej ludzkiej masy śmierdzącej wszystkim tym co zdążyło się tego wieczora wydarzyć. Jego nadludzkie zmysły rejestrowały to z detalami. Nadludzka wytrzymałość żołądka nie pozwalała by dołożył na klepisko coś od siebie. Zatrzymał się dopiero kiedy zobaczył czarodziejkę w płomieniach.

I wtedy poszedł przez ogień wstecz się nie oglądając chociaż w ogóle jej nie znał. Skoczył dobywając miecza i rozcinając nimi języki ognia na pół. To nie były zwykłe płomienie ani zwykły miecz. Jeden tylko skok dzielił go od białowłosej.

- Od razu pierdolisz.- Obruszył się niziołek przebywający z rudą elfką w spichrzu. - Zajmuję rozmową jak mi kazali.- Niziołek zamilknął słuchając wrzasków i brzęku szkła. - Aha. Czyli już. No to z fartem. Zlecenie wykonane.- Zakapturzony halfling zaparł się o ościeżnicę kopniakiem przewracając jej na łeb stojący najbliżej okna zepsuty regalik a razem z nim, przetwory, bimber, suszone grzyby i solone ryby.
I tyle go widzieli.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-13 22:28:28

Wśród płomieni było ciepło. Nawet, jeśli były jedynie iluzją, ukrycie się w nich przed tłumem sprawiało prawdziwą rozkosz. Czarodziejka skupiona na inkantacji zaklęcia i płynnych ruchach rąk przestała nawet słyszeć gwar dobiegający z zewnątrz.

Ból brzucha, pulsowania w skroniach. Czuła, jak jej ciało protestuje przeciwko używaniu magii. Jeszcze chwila. Tylko odrobinę dłużej. Wytrzymaj do cholery.

Zwolnienie zaklęcia, utrzymującego osiłka w jej woli, pomogło. Krew spowolniła nieco swój bieg. Pulsowanie w skroniach na chwilę ustało. A potem wróciło. Iluzja była coraz większa, rozrastała się, wymagała coraz więcej mocy. Naruszały ją kolejne nogi i dłonie, których właściciele uciekali z karczmy. A brzuch bolał w dalszym ciągu.

Gwar ucichł. Stał się stłumiony. Jakby dobiegał gdzieś zza ściany. Albo jakby Taudiel była pod wodą i słyszała rozmowy toczone gdzieś na powierzchni. Przez krótką, przerażającą chwilę była pewna, że traci przytomność. Ale to większość gości po prostu opuściła lokal ratując swoją skórę.

Otworzyła do tej pory zamknięte oczy. Na czas, by zobaczyć nieznajomego z mieczem idącego w jej kierunku przez płomienie. Nie bał się, nawet na sekundę nie zawahał. I to wzbudziło w Tau czujność. Zaprzestała inkantacji tuż po tym, jak dostrzegła obcego. Coś podpowiedziało jej, że ma do czynienia z wiedźminem. Wiedźminem, delikatnie sprawę ujmując, nie w humorze. Nie miał medalionu. Co by się nawet zgadzało. Rudowłosa elfka z wiedźmińską błyskotką i łowca potworów jej pozbawiony niechybnie sprowadzały się do przedzierającego się do czarodziejki jegomościa.

Kurwa.

Czego mógł chcieć wiedźmin? W życiu go na oczy nie widziała. Ale szedł w jej kierunku z mieczem. To zazwyczaj nie był dobry znak. A ona? Ona była zmęczona, nie miała siły ani czasu na żadne skomplikowane zaklęcia. Coś prostego. Coś szybkiego. Coś niewymagającego dużo energii.

I jedynym, co przyszło jej do głowy było zaklęcie nieco rozwinięte zaklęcie kneblujące. Tyle, że rzucone na kończyny. To powinno zatrzymać przeciwnika, przynajmniej na chwilę. Powinno dać Taudiel czas na ucieczkę. Powinno pozwolić jej podążyć drogą elfki, która już zapewne gdzieś uciekła. I tak by było. Gdyby nie była zbyt zmęczona, a rzucone zaklęcie nie wyssało z niej jeszcze więcej sił. Zakręciło jej się w głowie, zatoczyła się.

- Czego on kurwa chce?

Nawet nie wiedziała, że pytanie usłyszał ktokolwiek poza nią. Nie miała jednak zamiaru dywagować nad taką drobnostką. Po prostu ruszyła trasą, którą wcześniej obrała elfka. Gdyby wyszła głównymi drzwiami najpewniej czekałby ją lincz, na który wyjątkowo nie miała ani czasu, ani ochoty.

Zaklęcie powinno zatrzymać wiedźmina przynajmniej na chwilę. Zanim zwykły człowiek odzyska czucie w nogach, mogło minąć trochę czasu. Temu delikwentowi zapewne zabierze to nieco mniej czasu.

Kurwa.

Licho - 2015-02-14 19:31:46

Mały skurwiel! Kotna uskoczyła. Ale w ciasnym spichrzu mogła sobie uskakiwać szybko jak fretka, nie miało to ni krzyny znaczenia. Nie było gdzie splunąć, co dopiero uciekać. Elfka zdążyła jedynie spleść ramiona nad karkiem w odruchu, by kryć łeb. Regał runął, szkła i słoje zabrzęczały, Marie skuliła się, kurwiąc wszetecznie na cały hobbici ród i cudem uniknęła pogruchotania sobie wszystkich żeber naraz. Poczuła ból i ucisk od mostka w dół, i chwilę nie mogła złapać tchu, płuca miała jakby odbite od klatki piersiowej. Przywaliło ją. Wręcz na ament, nie mogła się oderwać od podłogi.

…rrrwa mać! — Podparła się na dłoniach i spróbowała wyczołgać spod pułapki. Bezskutecznie. Dziewka ważyła dziewięćdziesiąt i pięć funtów w pełnym moderunku, w porywach, a regał stał chyba tam na zapiecku od czasów króla Sambuka, bo go nikt nie miał krzepy ruszyć. Zaszamotała się ze frustracją, ale coś jej tylko chrupnęło we grzbiecie. — Ała, kurwa! Pierdolony niziołek! — wściekła się. Naraz zgniatało jej miednicę, plecy i już dostatecznie zmaltretowaną rzyć. Dychała z trudem, zziajana z wysiłku, włosy opadały jej w nieładzie na czoło. A jeśli do tego w izbie Dieterego iście wyła najprawdziwsza pożoga, to miała zdrowo przejebane.

Chędożony niziołek… Zabiję skurwysyna! Skurwego syna zatłukę, zajebię go na kotleta! — Na ogniu złości poderwała się znowu, zaparła, zaciągnęła na naprężonych, chudych ramionach jak przeczołgujący się pod płotem pies… Drgnęła na milimetr do przodu i opadła z sił, dysząc. Przeklnęła. Sytuacja była beznadziejna.

O nie, nie zezwalam — pomyślała hardo. Nie dam się zaczadzić jak kot w worku! Nie tak, niech to syfilis i trąd, nie w ten sposób! Nie dam sobie łba ukręcić! Zasługuję… na… sąd… i szafot!… Ha, kurwa!

Zachłysnęła się triumfalnie. Kiedy wymierzyła półce na ślepo naprawdę srogiego kopniaka, coś trzasnęło z tyłu i Kotna co nieco oswobodziła się w pasie, łapiąc w końcu prawdziwy haust powietrza. Czas jej się ino kończył, ni chybi. Pogwar tratującej się klienteli jakby ustąpił odgłosom znacznie bardziej podejrzanym, łomotowi kroków na wyłożonym deskami klepisku, roztrącanym zydelkom. W powietrzu zamiast swądu spalenizny, unosił się dziwny, charakterystyczny zapach ozonu, niczym lato tuż przed burzą. Goście wygalopowali przed płomieniami, ale elfka wcale nie była sama. Zmieniła tedy taktykę. Ostrożnie, by nie pokaleczyć przedramion o roztłuczone odłamki naczyń, wcisnęła rękę pod się i do pasa, po nóż. Potem zamiast się trzepotać niczym ptaszyna aż do wyczerpania, jęła się wyczołgiwać z potrzasku powoli i z dzikim uporem, chwytając się każdego luzu. Nie zamierzała tanio sprzedać skóry, dać się nastać pod tym chędożonym regałem bezbronna jak dziecko.

Ivan - 2015-02-17 01:49:48

Wiedźmin był już w połowie skoku kiedy zobaczył jak czarodziejka unosi dłoń do zaklęcia. Odruchowo spróbował złożyć znak. Bez medalionu mógł sobie próbować. Tracąc władzę w nogach zaklął szpetnie i wpadł na nią po czym obydwoje wylądowali na klepisku tuż obok kałuży rzygowin i martwego szczura przybitego widelcem do podłogi. Obecność gryzonia nie była bardzo zaskakująca, niewinne ofiary w wojnach międzyrasowych pozostawały normą.

- Ładna iluzja. Dopiero teraz poznałem.- Wychrypiał dźwigając się na ramionach tuż nad leżącą białowłosą czarodziejką. Nieznajomy o żółtych, kocich oczach śmierdział krwią i spalenizną. Ściskany w dłoni znajdujący się nieopodal jej głowy miecz wywoływał nieprzyjemne uczucie potęgujące wyczerpanie związane z pokazem jaki tu przed chwilą urządziła. - Mistrzyni magii Taudiel, bez wątpienia. Miło poznać, cała przyjemność po mojej stronie. - Pomimo wiele sugerującego położenia poznanie było czysto powierzchowne a żadne inne przyjemności nie miały między nimi miejsca. Głównie za sprawą braku odpowiedniego nastroju i faktu, że nieznajomy stracił czucie od pasa w dół. Krzywiąc twarz równie w tej chwili bladą co jej własna uśmiechnął się niemrawo, choć to co pojawiło się wtedy na wysokości jego ust przypominało bardziej pękającą bliznę niż uśmiech. - Traf zesłał mi cię tutaj czarodziejko. Przywróć mi proszę czucie w nogach jeśli... Ach, już nie trzeba. Przepraszam na moment.- Gdy czar przestał działać, niezgrabnie jak kawalerzysta po całej bitwie przebytej w siodle charakternik bez medalionu zgramolił się z bladolicej czarownicy, wziętej iluzjonistki i piromantki.
Wciąż szalejące gdzieniegdzie iluzje płomieni falowały i znikały napotykając wleczone po podłodze ostrze które nieznajomy ciągnął za sobą do znajdującego się na zapleczu spichrza. Kiedy miecz znalazł się dostatecznie daleko od niej, Taudiel mogła poczuć się wyraźnie lepiej i nie chodziło tutaj tylko o komfort psychiczny.


- Ruda hiena. Padlinożerna wiewióra.-  Cedząc przez zęby stanął nad przygniecioną całym tym bajzlem elfką niczym świeżo zmartwychwstały prorok Lebioda. Z tą różnicą, że z mieczem opartym o bark i wyjątkowo paskudnym wyrazem gęby przywodzącym na myśl przypowieść o wściekłym wilku a nie łagodnym pasterzu.
- Medalion.- Warknął przydeptując przegub jej dłoni z nożem tytanicznym wysiłkiem powstrzymując się by nie wkopać jej pod stos z którego wypełzła.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-17 17:49:02

Świat zawirował po rzuceniu zaklęcia. A następnie wywrócił do górny nogami. Taudiel przez chwilę nie wiedziała czy to leci ona, czy po prostu rzeczywistość wokół niej się rozpadła. Zastanawiała się też, czy przekleństwo, które było jedynym sygnałem, że coś jest nie tak, było zaklęciem czy ostrzeżeniem. Gdzie się podziała ziemia? A potem boleśnie przekonała się, gdzie.

Wyczerpanie odzywało się w głowie czarodziejki tępym bólem gdzieś z tyłu czaszki. Brudna podłoga odbijała się siniakami na jej biednych plecach. Wiedźmin odbijał się miażdżąco na jej żebrach. Jedynym fragmentem ciała, który jej nie bolał, były stopy. A potem nawet one stały się nieprzyjemnie obolałe. Wibrująca magia wbijała się niczym szpilki w każdy fragment ciała. Nawet w małe palce.

Do nozdrzy Taudiel docierały dwa zapachy dymu. Ten, który jeszcze przed chwilą tworzyła i zmieszanego z krwią, bijący od mężczyzny. Przynajmniej tak jej się wydawało. Cały świat skupił się na chwilę w pulsującym bólem miejscu z tyłu głowy, by zaraz potem wybuchnąć feerią barw tuż przed oczami czarodziejki. Zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy. I to był błąd. Wydawało jej się, że spada, obracając się bezwładnie w zawrotnie szybkim tempie. Żołądek natychmiast zamienił się miejscem z przełykiem. Skuliła się. A przynajmniej spróbowała. Przygniatający ją ciężar pozwolił jej jedynie napiąć mięśnie i nieznacznie ruszyć jedną nogą. Na szczęście udało jej się powstrzymać wymioty. Świat powrócił do względnej i niezmiernie kruchej równowagi.

Wiedźmin emanował magią w bardzo irytujący sposób. i to nie w ten subtelny sposób, który wyraźnie wyczuła, gdy lecąc musnęła jego dłoń. Coś znacznie silniejszego wystawiało jej wrażliwe na moc ciało na nieprzyjemną próbę. Głowa bolała ją znacznie bardziej niż powinna ze zwykłego zmęczenia.

Na komplement dotyczący iluzji zareagowała uprzejmym uśmiechem, przynajmniej miała nadzieję, że tak to wyglądało. Wbrew pozorom, ucieszył ją. A jeszcze bardziej doceniła fakt, że wiedźmin uniósł się na rękach, sprawiając, że nacisk na żebra stał się lżejszy. Była mu za to wdzięczna. Szczególnie, że to ona go wywróciła,
więc mógł prosty fakt przygniatania jej swym ciężarem uczynić nieprzyjemnym orężem zemsty. Wzięła głęboki wdech i spojrzała w żółte oczy mężczyzny. W dalszym ciągu znajdowały się blisko jej twarzy. Pulsujący ból głowy jednak całkowicie zajął myśli Taudiel. Dopiero, kiedy nieco odetchnęła, miała czas, żeby zastanowić się, co by pomyśleli ludzie widzący tak leżącą dwójkę.

Na pozdrowienie również postarała się odpowiedzieć uśmiechem. Musiała się zastanowić, dlaczego nieznajomy tak na nią działa. I bynajmniej nie chodziło tu o żadne uczucia. Miała na to trochę czasu, gdy po kulturalnym przeproszeniu za niedotrzymanie towarzystwa, poszedł szukać elfki i medalionu.

Kiedy oddalił się na tyle, by Tau mogła zebrać myśli, odetchnęła głośno pozbywając się nieco paskudnego bólu głowy. Następnie wstała równie niezgrabnie, co nieznajomy i podeszła do nieuszkodzonego szynkwasu. Opierając się o niego zaczęła stawiać coraz pewniejsze kroki. Po chwili szła całkowicie samodzielnie. Choć uważała na to, gdzie stawia stopy, było całkiem nieźle. Dotarłszy na miejsce, w którym zazwyczaj urzędował Kulawy Dietere zaczęła rozglądać się za czymś do jedzenia. Znalazła nałożoną do miski kaszę ze skwarkami i popiła ciepłym, rozwodnionym rosołem. Od razu poczuła się lepiej. Zawroty głowy ustały, pozostał ból, ale ten minie jak weźmie kąpiel i się prześpi. Krótki rekonesans potwierdził, że nie uszkodziła sobie nic ważnego. Ból w klatce piersiowej mógł być zwykłym stłuczeniem, które szybko się wyleczy. Tak samo jak resztę siniaków. Odrobina maści i będzie prawie jak nowa. Mniejsze rozcięcia, których pewnie też się gdzieś nabawiła stanowiły nieco większy problem, ale dalej nie były poważnymi uszkodzeniami.

Wiedźmin... Wiedźmin nie był źródłem magii. Dotknęła go. W prawdzie tylko przez chwilę, ale wtedy na pewno zauważyłaby coś więcej poza mrowieniem. To musiało być coś innego. A skoro nie miał medalionu, to czyżby miecz? To by wyjaśniło, dlaczego bez wahania wszedł w płomienie tnąc je swoim ostrzem. Czyżby wchłonęło moc? Nie była znawcą, ale nie wydawało jej się, by każde wiedźmińskie ostrze było w stanie robić takie cuda. Czarodzieje by na to nie pozwolili. Za bardzo wkracza w ich kompetencje. Za bardzo im zagraża.

Odwróciła się w stronę, w którą poszedł mężczyzna. I tak nie miała wyboru. Na zewnątrz czekali ludzie gotowi się ne nią rzucić za zniszczenie karczmy. Podeszła kawałek, na tyle, by słyszeć rozmowę i widzieć niewyraźne sylwetki. Przez moment zrobiło jej się nawet szkoda elfki. Ale po chwili przypomniała sobie, że ta nie przejęła się zbytnio jej losem. Dlatego Tau została na swoim miejscu i opierając się o ścianę obserwowała, co się dzieje.

Licho - 2015-02-17 20:35:16

W dupę jeża nietoperza. Nie łgał!

Bez ochyby, niziołek nie skłamał, zasię charakternik żył i dychał. Mało mu było po tym — wkroczył do spichrzu z tak kwaśną gębą, że Dieteremu pewno wszystkie ogórki się w beczkach same ukisiły, szczury pochowały się pod miotłami, a Marie uniosła głowę i użyła słowa, które dotąd nawet ona uważała za nieznośnie wulgarne. Wiedźmin niecywilizowanie mocno przydepnął jej nadgarstek, elfka aż zapiszczała. — Ała, ała, ała! Kurwa, złaź! Poddaję się! — Wypuściła kozik z palców, szarpiąc ramieniem. Kapitulacja była wcale nieunikniona, zważywszy, że dziewucha nie zdążyła stanąć jeszcze na nogi ani dobrze wyczołgać się spod pakułów karczmarza. — Złaź, psiakrew! Jak mam, do stu chujów, oddać ten medalion, kiedy mi depczesz po ręce? — wściekła się.

Z obrażoną miną wyrwała czarownikowi dłoń i łypnęła złowrogo, złociście. Nie bolało aż tak dotkliwie, nawet nic nie zachrzęściło, ale i tak się zborsuszyła, a przegub krzynkę jej spuchnął. Kotna prychnęła. Miała dotąd jeno jedną jedyną okazję w życiu, by wyrobić sobie zdanie o wiedźminach — zbiesiałych świszczypałach o pretensjonalnym nawyku paradowania z klingą na wskroś grzbietu i gębami permanentnie skrzywionymi jak po kiepskiej wódce albo bezowocnej wizycie w wychodku. Aliści, Marie była strasznie smarkata na elfią miarę, ale już wiedziała, że świat zaiste był prosty i ludzie wszędzie tacy sami.

Niech to kiła i trąd, nie dziwota, że was kamieniami obrzucają… — wymamrotała, rozmasowując nadgarstek. — No już, już, psiakrew…  I tak miałam oddać to ustrojstwo, wystawcie sobie — gdybyście żyli. A nie żyliście. Kurwa, pokręcone to… Zresztą, medalion jest rozpieprzony, takim go już znalazłam. Drży cięgiem jak srający pies, nawet teraz czuję, jak się wierci. Tyle zachodu o trefny fant… — zamknęła się, bo narzekała bardziej do siebie i spojrzała na charakternika z ukosa. — Pomożecie mi, czy nie? Półka mi leży na rzyci, jeśliście ślepi — jak mam niby wcisnąć pod to rękę i sięgnąć wasz wisiorek?

Dziki Gon - 2015-02-18 15:07:32

Gwar rozlegający się na zewnątrz zdawał się cichnąć z każdą  chwilą. Większość obijbruków i moczymordów dosyć miała już wrażeń na dziś a elitarne grono zdolne utrzymać się jeszcze na nogach co rychlej przenosiło się do "Grających Rogów" albo "Pod Kotwicę".
Nic nie zapowiadało tego by w najbliższym czasie motłoch miał zamiar na powrót wtargnąć do "Pręgierza" i zgotować czarodziejce prawdziwy, nieiluzyjny stos. Większość obecnych za pożar i całe mające tu miejsce zamieszanie i tak obwiniało Egwina Schutza, krasnoludzkiego szewca ze starego miasta który akuratnie miał pecha wyjść wysikać się na róg tawerny w tym samym momencie w którym podchmielona kompania lokalnych patriotów szukała okazji do zaczepki. Niewinne ofiary w wojnach międzyrasowych pozostawały normą a na cywilnych niezwiązanych z partyzantką nieludziach szło wyładować się najłatwiej. Całą resztą ciekawskich gapiów dość skutecznie odganiał przedsiębiorczy właściciel przybytku, Kulawy Dietere. Czekając na przedstawiciela towarzystwa ubezpieczeniowego na miejscu pozwolił zostać wyłącznie świadkom którzy potwierdzą jego wersję zeznań. Tym samym co zawsze.
"Pręgierz" wbrew zawistnym nadziejom kilku tutejszych był ubezpieczony i nie po raz pierwszy przyszło mu odradzać się z popiołów jak legendarnemu feniksowi lub wypełzać ze zgliszczy jak żywotnemu karaluchowi które to porównanie było o wiele bardziej przystające do rzeczywistości. Na zewnątrz słychać też już było odległe dzwony straży ogniowej. Stłumione i niezbyt pospieszne bo "Pręgierz" znajdował się od ratusza i rezydencji wielmożów dostatecznie daleko by ewentualnie rozprzestrzeniający się pożar nie mógł im zagrozić.

Posilająca się przy szynkwasie czarodziejka poczuła się zdecydowanie lepiej a posiłek o dziwo przyniósł ulgę podobną co przy leczeniu ciężkiego kaca. Nie było to szczególnym zaskoczeniem bo wycieńczenie i ból który ciągle jeszcze odczuwała był całkiem zbieżnym z jego objawami po całonocnej popijawie. Spoglądając znad poplamionego drewnianego blatu Tau mogła ogarnąć wzrokiem całe wnętrze karczmy oraz zniszczenia które mniej lub bardziej pośrednio sama spowodowała. To co widziała teraz przed oczami potwierdzało, że za pomocą magii można było robić rzeczy wielkie i straszne, niekiedy bardziej aniżeli się chciało.


Gdyby gospodarz nie ubił ostatniej kury jeszcze tego samego dnia przed całym zamieszaniem trup ścieliłby się teraz na klepisku gęsto. Szczęśliwie jedyne ciała zalegające podłogę należały do pięciu przypuszczalnie ludzi i jednego ponad wszelką wątpliwość szczura. Pierwszy delikwent leżał na podłodze koło przewróconego stołu i rozsypanych kart. Wystająca spomiędzy łopatek rękojeść puginału sugerowała ciężkie przedawkowanie żelaza. Dwa pozostałe nieruchome ciała należały do nowych znajomych. Dwaj z pięciu podobnych do siebie jak bracia prowokatorów leżeli koło siebie pod ścianą jeszcze trudniejsi do odróżnienia niż przedtem z powodu krwawej miazgi w miejscu tęskniącej za rozumem twarzy. Jeden z nich- mający na sobie przypaloną koszulę i zafajdane na brązowo nogawice niezawodnie wskazujące, że to on był celem pierwszego fatalnego dla dalszego rozwoju wydarzeń zaklęcia oddychał niekiedy choć z wyraźnym trudem. Innym zdającym się pozostawać przy życiu członkiem rozróby był wąsaty grubas w sznurowanym kaftanie rozłożony z rękoma na wznak niemal na samym środku pomieszczenia. Oddech tego był jednak na tyle wyraźny, że zwisające ze zbutwiałego żyrandola bezpańskie femurały znajdujące się tuż nad jego głową poruszały się ilekroć wypuszczał powietrze z płuc. Ostatni delikwent był siny na twarzy i leżał tuż pod zakrytym rybią błoną okienkiem. W rozwartej dłoni trzymał cudem ocalały woreczek fisstechu o niecodziennym, błękitnym odcieniu.

Potłuczone sprzęty, odłamki naczyń, połamane instrumenty oraz wymazane piwem i strawą stoły w rozmaitych, konfiguracjach tworzyły malowniczą mieszaninę dającą pojęcie o tym jak wyglądałby zakład stolarski po zderzeniu go z browarem zahaczywszy po drodze o jarmark i lupanar.


- Hej, dawno temu na strychu... Ładnam była, młoda. Wziął mnie zasię...- Skryta do tej pory za przykrytą skórami wnęką koło paleniska starucha, przypuszczalnie matka Dietere lub przygarnięta przez niego przybłęda zamamlała i zaśmiała się chrapliwie. Pomarszczony babsztyl bredził coś pod nosem siedząc na zydelku z gąsiorkiem zwędzonej w zamieszaniu okowity na kolanach. Wypraktykowane miejsce na kryjówkę oraz zupełne lekceważenie dla panującego wokół pobojowiska wskazywało, że nie była to dla niej pierwszyzna. Repertuar nuconych pod nosem piosenki dowodził z kolei braku piątej klepki lub przepicia. Albo obydwu naraz. - Deeszczeee nieeespokojneeee...

Oprócz niej i białowłosej czarodziejki jedynym pozostałym na placu boju bez szwanku był pręgowany kocur którzy przysiadłszy na jedynym nieprzewróconym stole w kącie sali z pełnym namaszczenia skupieniem zadzierając ogon wylizywał sobie tyłek.


Na zapleczu wiedźmin  schował miecz i kopnął majcher elfki pod ścianę. Niepomny jej paplaniny stał chwilę w zupełnym milczeniu przyglądając się jej z kamiennym wyrazem twarzy. W końcu wielkodusznie uniósł  nieco przygniatający ją mebel na tyle żeby mogła się czołgać.
- Mów jak mnie znalazłaś. Z detalami i w miarę możliwości uwzględniając to co zobaczyłaś wcześniej.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-19 20:08:24

Taudiel trzy razy w życiu miała kaca. Raz po skończeniu szkoły. Drugi raz z mistrzynią, gdy skończyła swoją naukę u niej. I ostatni, trzeci, o którym wolałaby nie pamiętać. Do dzisiaj miała pamiątkę po tym nieumiejętnym czarowaniu. Uczucie, które wtedy ją nawiedziło skutecznie hamowało jej zapędy do picia zbyt dużo. Ból głowy, szum w uszach, suchość w ustach, czuła się dokładnie tak jak w tym momencie. A nie wypiła dostatecznie dużo. Niestety, nadużycie magii prowadziło do takich samych efektów jak kac. Nawet kuracja wyglądała identycznie. Jedną z różnic był jednak fakt, że po nieumiarkowanym spożywaniu alkoholu często zapominało się o pewnych zdarzeniach. Czarowanie takiego luksusu nie dawało. Tau pamiętała paskudny smród spalenizny, kiedy nieco zbyt pochopnie zareagowała na rzezimieszków.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, które jeszcze przed chwilą wypełnione było ogniem i uciekającymi przed nim osobnikami obu płci i wszystkich niemalże ras. Teraz została zaledwie piątka ludzi. I szczur. Tym ostatnim czarodziejka niespecjalnie się przejęła. Tym z wbitym ostrzem w plecy też nie. Niewiele mogła dla niego zrobić.  Doświadczenie mówiło jej, że takim pomoże już tylko dobry grabarz. Na środku leżał wąsacz, który oddychał na tyle wyraźnie, by można to było stwierdzić ze sporej odległości. Kolejną ofiarą rozróby był poparzony. Taudiel byłoby go może i szkoda. Gdyby przed chwilą nie chciał zabijać elfów. Nie lubiła rasistów. Co nie znaczyło, że nie wyrzucała sobie zbyt pochopnej reakcji. Dlatego z niechęcią podeszła do mężczyzny. Zdjęła z siebie podróżny płaszcz, odkrywając wyjątkowo krótką suknię z dużym dekoltem, która sprawiała wrażenie najmniej przejrzystej na rękach w okolicy nadgarstków. Wyjęła sztylet i niewiele myśląc pocięła szatę, którą przed chwilą na sobie miała, na paski szerokości dłoni. Wrzuciła ją do wciąż gotującego się na ogniu wrzątku. Cieńszą resztką związała sobie długie włosy.

Po podejściu do sinego jegomościa okazało się, że w ręku trzymał narkotyk. Ciężko jednak było powiedzieć, co było przyczyną jego niecodziennego koloru skóry, dlatego Tau, na wszelki wypadek mając ze sobą sztylet, klęknęła przy nim, szukając owego powodu, któremu miała nadzieję zaradzić.

Wiedźmin i elfka zdawali się załatwiać swoje sprawy, w które Tau nie chciała ingerować. Tak długo jak nie zaczną się zabijać nie czuła potrzeby wtrącania się. Wróciła do gotujących się szmat. Znalazła jakąś dużą chochlę, którą potrzymała przez chwilę we wrzątku, a następnie użyła jej do wyciągnięcia czegoś, co jeszcze przed chwilą było płaszczem. Operując chochlą i sztyletem udało jej się powiesić szmaty na wszystkim, co wydało jej się w miarę czyste. Stanęła na przeciwko jednego z kawałków materiału i wzięła głęboki wdech. Najgorsze, co można robić na kaca, to zażywać to, co już raz zaszkodziło. I nie miało znaczenia czy jest to alkohol, czy magia. Zaklęcie schładzające było jednak całkiem łatwe. Nie zamierzała przecież niczego zamrażać. Tylko trochę obniżyć temperaturę. Opatrunek na oparzenia musi być chłodny. Uniosła ręce i wymówiła zaklęcie. Nie wiedziała czy zadziałało. Przed oczami zrobiło je się ciemno. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Nie walczyła o utrzymanie równowagi. Pozwoliła swoim kolanom uderzyć głucho o podłogę. Rękami oparła się o ziemię. Oddychała dość ciężko.

W takiej pozycji zastała ją babinka, która wyraźnie nie przejmowała się niczym. Póki co Taudiel obdarzała ją podobnym brakiem zainteresowania. Bardziej zajęła się dochodzeniem do siebie. Miała wrażenie, że z nosa pociekła jej krew. Wstała ostrożnie. Spojrzała na swoje dzieło. Dotknęła bandażu ręką. Był chłodnawy. Przynajmniej tyle. Podeszła do poparzonego. Po chwili zastanowienia stwierdziła, że do zrobienie porządnego opatrunku potrzebowałaby pozostałych trzech pasów, a one dalej były za ciepłe. Westchnęła tylko i zaczęła rozcinać to, co miała, na mniejsze fragmenty i układać na skórze w miejscach, gdzie wyraźnie widać było ślady po jej zaklęciu.

- Babciu, idź po medyka - rzuciła do starszej kobiety, choć nie miała specjalnej nadziei na efekt, który w zamierzeniu miała przynieść jej prośba.

Licho - 2015-02-19 22:25:26

Uwolniony spod znacznego ciężaru kręgosłup odpłacił elfce błyskawicą bólu, co skwitowała siarczyście i bardzo wulgarnie. Wywinęła się pułapce z kocią zwinnością i stanęła pod okienkiem na lekko ugiętych nogach, jakby jeszcze przyczajona, bacznie lustrując charakternika spod potarganej, rudej grzywki. Prychnęła cichutko. Nie ustąpiła mu pogardliwością i zanim otworzyła gębę, w milczeniu otrzepała wyświechtaną kurteczkę z kurzu i otynkowania, podciągnęła rajtroki na chudym tyłku, podwinęła rękawy. Z wewnętrznej kieszeni kurtki sięgnęła wiedźmiński medalion, podrygujący w słabym świetle spichrzu jak żywa rtęć. Bardzo niechętnie zwróciła go właścicielowi. Co łup to łup. Uważała, co by przypadkiem go przy tym nie dotknąć. Marie nie wierzyła ani krzyny w bajania, że od dotknięcia wiedźmina lza oparszywieć, ale była bardziej ostrożna z natury, niźli się mogło zdawać. Zwłaszcza względem magicznych pociotów.

Martwego — odszczeknęła się. — Sztywnego jak… Nie dychałeś, psiakrew. Za to śmierdziałeś kapkę gorzej, niźli teraz, ino spalenizną. Rozwalony na wznak na klombie z bratkami, miecz obok, trawa wydeptana, ale nikogo nie było pod chramem, widziałabym. Dopiero potem naszły te trzpiotki od Melitele. To ostawiłam cię na tym klombie. Wzięłam tylko amulet — troszkę się tlił, a potem zaczął trząść, jak go dotknęłam. To o klątwie, to łganie było, prawda?… Kurwa… — Kotna wzięła się pod boki z ciężkim westchnieniem. — Macie swoje detale — fuknęła. — Wcześniej widziałam krzaki. Koty wrzeszczące na dachu, żebraka bez nóg, rąk i zęba, i ktoś się albo mordował, albo bździł z dziwką pod murkiem. Albo jedno i drugie. Pomocne? No, ja myślę, że nie…

Elfka zapsioczyła pod nosem i rozejrzała się z rezygnacją po zdemolowanym przez nią, niziołka i po troszku nieszczęsnego bandytę spichlerzu Kulawego Dietere. Jeszcze zaś nie drzewiej, jak godzinkę temu zmierzała na wódkę z szerokim uśmiechem, przekonana o geniuszu swego dzisiejszego dokonania.

Dziki Gon - 2015-02-21 00:45:26



Przy egzaminowaniu sinego sztylet nie zdał się na wiele. Nawet bez niego już na pierwszy rzut oka udało jej się rozpoznać śmierć przez zadławienie z dwoma kończynami górnymi w charakterze narzędzia zbrodni, przypuszczalnie cudzymi.

Czarodziejka wrzuciła paski materiału celem przegotowania do cudem ocalałego kotła z wrzątkiem.
Po krótkiej chwili wyłowiła je zręcznie z powrotem. Odchodząc mogła zauważyć jak na powierzchnię wypływa coś co przypomina gęśle.

Przy schładzaniu opatrunku czarodziejka oddychała ciężko. Trudno było orzec czy bardziej za sprawą wysiłku spowodowanego zaklęciem czy od smrodu ekskrementów jej ofiary.
Sam stopień spieczenia łysego można było  ocenić jako bardzo krwisty, lekko obsmażony.
Kiedy skończyła układać na nim opatrunki poczuła pewną ulgę. Była to ulga trywialnie organiczna niewiele mająca wspólnego z pomocą udzieloną ofierze zbyt pochopnej reakcji. Większość zgromadzonej Mocy opuściło jej ciało a krótki odpoczynek od wysiłku i podtrzymywania kilku zaklęć na raz wyszedł jej wyłącznie na dobre.

Zagadnięta babuleńka odstawiła na moment gąsiorek i spojrzała na białowłosą czarodziejkę. Biorąc pod uwagę okoliczności, wcale trzeźwo.

- Medyka? Oj wnusiu, kiej by tu trzeba po łopatę bieżyć. Więcej ich jak łońskiego tygodnia. Hej, hej! Kolorowych jarmarków!




Czarodziejka nie odczuwała potrzeby wtrącania się w sprawy wiedźmina i elfki tak długo jak ci nie zaczną się zabijać. Potrzeby wiedźmina w tej chwili diametralnie różne od potrzeb czarodziejki  pozostawały z kolei z zabijaniem w związku bardzo ścisłym.

Charakternik odebrał medalion mocując go na spinających jego pierś klamrach. Słuchał tego co ma mu do powiedzenia nie przerywając i zupełnie ignorując pytania o klątwę pozwalając się jej liczyć z ewentualnością klapniętych cycków i urodzenia jeża. Gdyby już wtedy znał elfią złodziejkę nieco lepiej stwierdziłby, że jeż czy nie jeż, wszystko co wyszłoby z jej łona niewątpliwie okazałoby się potwornym skurwysynem lub tyranem, może nawet samym cesarzem Nilfgaardu.
Kręcąc się po spichrzu deptał po kamionkowej kaszy, śledziach i obalonym łysym. Cięgiem wykonywał przy tym szybkie i dziwaczne gesty poruszając  palcami obydwu dłoni. Zmieniając położenie co rusz mruczał pod nosem klątwy, które z magią miały raczej niewiele wspólnego za to sporo z kobietami o wątpliwej reputacji i ich bękartami. W chwilach w których nie mruczał zgrzytał zębami z taką mocą, że gdyby wsadzić pomiędzy nie żelazne kulki ani chybi starłby je na proch.
Medalion drgał rzadziej niż przedtem. Ale drgać nie przestawał. Podobnie jak sam właściciel, który trząsł się równie silnie ewidentnie ostrzegając elfkę przed nachodzącym niebezpieczeństwem.


- Sprzedam cię do burdelu sakramencka strzygo. Albo od razu zawlokę do zwierzyńca.- Urękawiczona dłoń nie wiedzieć kiedy wystrzeliła ku jej gardłu. Wiedźmin obnażając kły jak kot na świeżo odzyskanym medalionie zajrzał jej prosto w oczy bardzo żałując, że wcześniej tak lekkomyślnie usunął sobie jej nóż z zasięgu.
Wtedy uścisk zelżał.
Trzymał ją na tyle krótko by nie zdążyła zsinieć nawet w połowie tak pięknie jak pechowy sprzedawca fisstechu znajdujący się nieopodal w głównej izbie. Puścił na tyle szybko by nie mogła odczytać odsłoniętego na moment wytatuowanego ciągu znaków na jego przedramieniu. Gdyby pozwolił jej czytać zapewne posiniałaby na tyle, że niczym już nie różniłaby się od strzygi.

- Rozstroiłaś mój medalion. - Stwierdził w końcu a wyraz jego twarzy znów był opanowany jak gdyby rozegrał przed chwilą partię kości albo zebździł dziwkę pod murkiem. Przez moment uśmiechnął się nawet. Uśmiechem który jednak miał więcej wspólnego z demonstracją uzębienia niż jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. - Ale nic nie szkodzi bo jest teraz skorelowany z tobą. Dla ciebie oznacza to tyle, że będziesz miała niepowtarzalną okazję zobaczyć wiedźmina przy pracy. Doceń zaszczyt jaki cię kopnął albo sam  będę zmuszony zachęcić cię kopniakiem. Idziemy.- Pociągnął ją za sobą. Na tyle delikatnie by nie przemieścić jej stawu barkowego co w obecnej sytuacji można było optymistycznie uznać za wyjątkowo mocną pieszczotę.

- Spróbujcie nekromancją.- Wiedźmin już z medalionem stanął w drzwiach spichrza spoglądając na klęczącą koło obesranego poparzeńca czarodziejkę. Jedną ręką trzymał elfkę a drugą zapierał się o futrynę na wypadek gdyby tamta nie okazała się dostatecznie kooperacyjnie spolegliwa. - Ale jeśli łaska wolałbym nie. Zmarli nie powinni wstawać z mar. Poza paroma wyjątkami do których zaliczają się prorocy i wiedźmini.

- Mówiłam!- Wtrąciła się niespodziewanie babka na zydelku. - Wiedźmak. Przez niektórych wiedźminem zwany...

- Wystarczy babciu.


Taudiel Re Vaard - 2015-02-22 17:29:27

Prawie udało jej się kogoś uratować. A prawie, jak zwykł mawiać pewien krasnolud, robiło wielką różnicę. Potem dodawał coś o Folteście, ale tego Taudiel już nie zapamiętała. Nie zaszczyciła babci spojrzeniem, gdy ta, o dziwo całkiem racjonalnie, odpowiedziała na prośbę czarodziejki.
- Tak, najlepiej medyk z łopatą - mruknęła, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Babcia bawiła się w najlepsze przy blaszanych zegarkach i motylach drewnianych. Tau za to bawiła się coraz mniej. Znana ludowa przyśpiewka zaczęła działać jej na nerwy. Zrzuciła to na karb zmęczenia i złego samopoczucia.

Zajęta próbami odwrócenia nieodwracalnych skutków magii nie zauważyła, kiedy wiedźmin z elfką pojawili się w głównej izbie. Oboje żyli. I przynajmniej jedno z nich miało humor do żartów. Choć, co Tau musiała przyznać z niejakim smutkiem, słusznie. Kiedy spojrzała na swój zaimprowizowany opatrunek zdała sobie sprawę, że równie dobrze mogło go tam nie być. Chrzanić to. Sam się prosił rzucając się z mieczem na bezbronne kobiety. Sam by się nawet nie pochylił nad zwłokami. Wszelkie próby usprawiedliwienia jednak póki co nie a bardzo działały. Ale niech ja trafi, jeśli przyzna się do tego komukolwiek w karczmie. A już szczególnie wiedźminowi.

- Wiedźmaki też z martwych wstawać nie powinni, prawda? Nikt nie powinien - mruknęła naśladując ton babci i wstając z klęczek. - Dlatego ja się nekromancją nie zajmuję. I jak już mam łamać narzucone ograniczenia, to przynajmniej dla kogoś wartościowego.

Otrzepała sukienkę. Niewiele to jednak dało. Rozmazała na niej tylko bród. W tym momencie jej wygląd bardzo odbiegał od standardowego wyobrażenia o czarodziejkach. Rozejrzała się po izbie w poszukiwaniu jakiegoś zgubionego płaszcza bądź innego odzienia, którym mogła by się przykryć. Choćby po to, by opuścić karczmę i dojść do domu w spokoju. I wreszcie wziąć kąpiel.

Licho - 2015-02-23 13:55:51

Elfka furczała i wiła się jak piskorz na żyłce, jak złapana w potrzask lisica, okazjonalnie dając wiedźminowi w ostrych słowach do zrozumienia, co myślała o całej sytuacji, o nim i o jego rodzinie do trzech pokoleń wstecz. Targała się, kopała niepokornie. Bez skutku. Wiedźmin miał palce niczym imadło i ani krzty manier, o czym bardzo nieprzyjemnie się przekonała na zapiecku. Głębokie poczucie wojowniczej godności nakazywało Kotnej stawiać opresji najbardziej zaciekły z oporów, lecz wtedy charakternik mało nie przestawiał jej wszystkich możliwych stawów w ramieniu. Potrzebowała tego ramienia — do miecza, do gry w kości, do drapania się w tyłek. Od zapierania się przed każdym krokiem mogła najwyżej zetrzeć sobie podeszwy butów. A wiedźmin nawet się nie zasapał.

Przystanęli.

To pierdolony napad! — fuknęła wierzgająca Maria, jak nieodrodna znawczyni majestatu prawa. — Napad i porwanie! W dupie mam wasze korelacje, rozregulowania, wiedźminów przy pracy! Oddałam ten zasrany medalion — zostaw mnie i spieprzaj, prowokatorze!

To nie było li porwanie. To była farsa. Pijany sen albo ktoś wyciął jej najdziwniejszy, najbardziej bezsensowny kawał, jaki mógł mu przyjść do łba. Nekromancje, korelacje, wiedźmini, magiczki… Nie cierpiała tego. Magii, metamagicznego pierdolenia. Tego, że zarozumiały, jędzowaty wiedźmin usiłował dosłownie wciągnąć ją w to gnojowisko, którego bardzo długo i bardzo skutecznie unikała. Że nie był bardziej martwy pod tamtą świątynią i że ona nie była rozsądniejsza.

Ivan - 2015-02-25 22:28:32

- Matka Katara, samozwańczy czarnoksiężnik, zbiegła adeptka magii. Czy któraś z tych osób jest według ciebie dostatecznie wartościowa by z jej powodu złamać narzucone ograniczenia? Szacowna Taudiel.- Dodał po chwili dowodząc posiadania resztek manier choć za grosz czołobitności i szacunku. Nic to bo na tle wierzgającej elfki i tak prezentował się godnie niczym szambelan. Gdyby ktoś powiedział mu to teraz na głos uwierzyłby niezawodnie. W jego wiedźmińskim mniemaniu szambelan musiał być kimś kto zawodowo zajmuje się pakowaniem w szambo po uszy a on w życiu zdawał nie zajmować się niczym innym. - Przepraszam na chwilkę.- Powiedział uprzedzając to co zrobił moment później choć wcale nie było mu przykro. Jedyne czego naprawdę żałował to tego, że nie miał przy sobie łańcucha razem z obrożą i kagańcem do kompletu. Zaraz potem znieważył  poczucie wojowniczej godności elfki otwartą dłonią wymierzoną w spiczaste ucho.

- Rozrysuję ci coś, ryża.- Charakternik złapał ją za włosy rosnące na karku odwracając w kierunku świeżo opuszczonego spichrza. - Wyszłaś stamtąd tylko dlatego, że nie mam czasu czekać aż się do reszty wykrwawisz a potem zaśmiardniesz po to by medalion przestroił się z powrotem na mnie.- Puszczając kark powrócił do fatygowania jej ramienia. Pozostając w nurcie optymistycznego myślenia trzeba było zaliczyć to na sukces w porównaniu z pierwotnym zamiarem czarownika o tym by odrąbać złodziejce obydwie łapy. - Miej to na uwadze a kto wie może wyniesiesz z tej przygody cały tyłek.- W danych cyrkumstancjach wiedźminowi nie było zajedno czy tyłek elfki był cały czy w kawałkach. Rozregulowane czarem i jego śmiercią ustrojstwo pozostawało zależne od jej obecności. Przeklęty zbieg okoliczności nazywany niekiedy przeznaczeniem sprawił, że nadchodzące polowanie nie mogło odbyć się bez niej. A także czarodziejki. Wiedźmin wrócił do niej z wyraźną niechęcią. Nie wiadomo czy z powodu konieczności przerwania dyscyplinowania rudej czy też proszenia magiczki o pomoc. Mina wiedźmina podczas całej tej sytuacji wydawała się być jeszcze bardziej nietęga niż wtedy kiedy powstał z martwych przybywając do gospody na miejsce hecy. A to już o czymś świadczyło.

- Potrzebuję waszej pomocy. Pomocy jedynej biegłej czarodziejki przebywającej obecnie na terenie miasta, jestem zmuszony prosić o nią w imieniu zarówno swoim jak i Czcigodnej Chramu Melitele. Kwestia ceny chwilowo nie gra roli w przeciwieństwie do czasu. Musimy się spieszyć.- Wiedźmin unikał patrzenia jej w oczy. Nie chciał żeby była w stanie odczytać jego co wyraźniejsze myśli. Szczególnie te nieładne wypływające na powierzchnię jego świadomości podczas każdorazowych kontaktów z członkami konfraterii.

Taudiel Re Vaard - 2015-02-28 20:35:55

Znalazła płaszcz, który był jednocześnie za duży i za mały. Z jednej strony rękawy kończyły się w połowie drogi między łokciem a nadgarstkiem, a z drugiej był tak szeroki, że gdyby chciała mogłaby do niego wejść razem z wiedźminem i elfką. Co więcej, rudowłosa miałaby dostatecznie dużo miejsca, by dalej się szarpać i wyrywać. Czarodziejka jednak nie narzekała. Zwłaszcza, że płaszcz posiadał kaptur, który skutecznie zakrywał oblicze tego, kto go nosił, a to może się w każdej chwili przydać.

Mogła napawać się widokiem błagającego o pomoc wiedźmina. Mogła powiedzieć, że nie wie, że obecnie jej jedynym celem jest kąpiel, że Melitele nic dla niej nie znaczy, jej kapłanki również, że zbiegłe adeptki magii już zupełnie jej nie obchodzą, że samozwańczy czarownik jej nie interesuje, że wolałaby o nim nie wiedzieć. Mogła, ale tego nie zrobiła.

- W ładne tarapaty musiałeś się wplątać, wiedźminie. W prawdzie miałam plany na to popołudnie, jednak muszę przyznać, że leżenie w wannie pełnej ciepłej wody nawet w połowie nie byłoby tak przyjemne i ekscytujące jak twoja propozycja - odparła otrzepując płaszcz. - Nad kwestią ceny zastanowię się po drodze, skoro czas jest aż tak cenny. I daruj sobie te uprzejmości. W twoich ustach brzmią równie sztucznie jak zapewnienia Chapelle o łaskawym wyroku. A to bardzo do ciebie nie pasuje.

Ubrała się w za mały i za duży jednocześnie płaszcz podróżny. Wyglądała nieco kuriozalnie, zwłaszcza, że spod odzienia wystawały wyraźnie zgrabne, białe nogi z niesymetrycznymi fioletowymi plamami tu i ówdzie. Będzie musiała się pozbyć tych siniaków. Albo chodzić w dłuższych sukniach. Tymczasem jednak znaleziony strój zapewniał jej nieco ciepła. Po urządzonym parę chwil wcześniej pokazie magii, pozostało jej jeszcze zmęczenie, którego najlepszym dowodem była gęsia skórka.

- Czasem tego, co mówią należy słuchać - zwróciła się do rudowłosej. - Bywa, że klątwy lubią objawić się jako pech. Wiedźmini, kapłanki, adeptki magii, czarnoksiężnicy, czarodziejki i wiedźmińskie medaliony. A w środku tego wszystkiego elfia złodziejka. Na twoim miejscu znalazłabym dobrego barda, który będzie potrafił ciekawie opowiedzieć taką historię, szkoda by było, gdyby się zmarnowała.

Licho - 2015-03-03 13:57:59

Kuksaniec poskutkował jak dziabnięcie ostrogą na krnąbrnego podjezdka. Ale zrobił na elfce większe wrażenie, niźli najbardziej malownicze groźby. Spokorniała, naburmuszona. Natężenie złości w chudym ciałku przekotłowało się z manifestacji wściekłej, prychającej jak lisica ryżawej erupcji przekleństw i inwektyw do upartej, wzmagającej się ciszy. Nie dla wrażenia, ale gwoli zachowania resztek porozumienia z ucywilizowanym pierwiastkiem swej natury i uniknięcia wdania się w bezpośrednią bójkę z chędożonym wiedźminem. To by było durne. Największe durne dureństwo, a Marie robiła już w życiu naprawdę głupie rzeczy.

W porządku! — warknęła, odwijając się charakternikowi w uścisku jak rozeźlone dziecko. — Już, kurwa, poddaję się, pójdę! Pójdę z wami, słyszysz, obwiesiu? — Wyrwała obrażona ramię. Popatrzyła koso na wiedźmina i na czarodziejkę, poprawiając rozchełstaną koszulinę oraz za szerokie w biodrach, łatane bryczesy. Nagła pokusa, by zrobić użytek z miecza u pasa wydała się strasznie niemądrym pomysłem. — Ale jak zaczną fruwać ognie i pioruny, staję, kurwa, za tobą. Ze swojego dupska rób tarczę, wiedźminie, jeśliś taki wyrywny do czarnoksiężników i sucza jej mać, magii. Ja nie jestem.

Czarnoksiężnik. Znaczy się, czarodziej, tylko jeszcze większy skurwysyn. Kurwa — pomyślała z rozpaczą. Szlag, szlag, szlag… Na wieczny ogień z rzyci biskupa, w co ja wdepnęłam?

Maria podsumowała mądrości gładkolicej magiczki morderczym spojrzeniem, rozmasowując zaczerwienione ucho. Nie wtrącała się tam, gdzie się zaczynało czaroskie pierdolenie. We względnym milczeniu marzyła sobie o zebraniu wszystkich magicznych eminencji, wróżek, druidów, wiedźminów i dziadów prośnych leczących czyraki inkantacjami na jakimś ichnim zjeździe, zamknięciu drzwi i wrzuceniu do środka gniazda szerszeni. Albo szczypaw.

Dziki Gon - 2015-03-06 23:11:46

-  Aj,aj wielki to frasunek dla mnie. Dorobek całego życia, rozumiecie...- Kulawy Dietere wszedł w końcu do środka. Towarzyszący mu ponury jak burdel w poniedziałek rano drab o wyglądzie złodzieja lub rajcy miejskiego trzymał się w milczeniu obok oglądając całe pobojowisko. Podczas oglądania mimowolnie gwizdnął z uznaniem. W całej swojej krótkiej skądinąd karierze przedstawiciela towarzystwa ubezpieczeniowego zdążył zobaczyć sporo. Ale jeszcze nigdy czegoś takiego.

-Że też takie tragedie przytrafiają się nam, chudziaczkom próbującym wiązać koniec z końcem...-
Dietere snuł swój zwyczajowy lament choć zupełnie bez przekonania dłubiąc przy tym w zębach których co najmniej połowa była złota. Przedstawiciel słuchał równie beznamiętnie kiwając głową z przerwami na rozglądanie się wokół i kopanie porozrzucanych wszędzie śmieci.
Było znaleźć sobie prostszą robotę. Było mi zostać kapłanem jak matula chciała. Albo robić w kontraktach jak Dietrich i Vasermiller- Pomyślał z goryczą zanim zdecydował się w końcu odezwać ukrywając ciężkie westchnienie. Procedura którą chciał zastosować miała być jego ostatnią deską ratunku. Użyteczną na tyle na ile samotna deska tonącemu w morzu podczas sztormu.
- Zanim przyjdzie nam podjąć ostateczną decyzję będę musiał potwierdzić zeznania przesłuchując kilku obecnych wewnątrz.
- E?- Zdziwił się Dietere przestając na moment dłubać. - Kiedy reszty świadków nie będzie. Nikt z obecnych wewnątrz awantury nie przeżył. Sami widzicie.
- Jeden właśnie się budzi.
- Który? A ten... Hej, Dunder! Opowiedz no szanownemu panu agentowi co pamiętasz z awantury to dostaniesz nowy dzbanek na krechę.
- Srrali muchyyy bedzie wiosna. D-daj wódki krasnoluuud.- Dunder zwany Sralimuchą zatrząsł brzuszyskiem i wąsiskami próbując usiąść a potem wstać. To ostatnie udało mu się tylko dlatego, że przytrzymał się zwisających z żyrandola femurałów po czym ignorując i gospodarza i agenta powlókł się w stronę szynkwasu by klapnąć przy nim na zydlu i obsłużyć się samemu. Przekrwione z przepicia oczka i wielki guz pośrodku czoła nie zapowiadały w nim osoby kompetentnej do rozmów o dupie a co dopiero do składania jakichkolwiek zeznań.
- Sami widzicie. Żadnych innych świadków.

- Hej!- Wtrąciła się niespodziewanie babka na zydelku ukryta nieopodal paleniska. - A i ja tu byłam, miód i wino piłam a co wiem to wnet wam opowiem!
- Wystarczy babciu.- Przerwał jej z westchnięciem agent poddając się dokumentnie. Na pierwszy rzut oka starowinka miała mniej klepek niż walające się w pobliżu resztki beczki.

Nie minęło wiele czasu kiedy "Pręgierz" na powrót zapełnił się klientami. Dietere szybko uprzątnął cały bałagan i wymienił sprzęty nie zadając sobie przy tym szczególnie wiele trudu i nie siląc się na dokładność. Mało kto zauważył jakąkolwiek różnicę. Nowa klientela i dawni bywalcy szybko zaczęli wracać do gospody niczym ćmy zwabione światłem lubo muchy świeżym łajnem. Ciała tych którym nie poszczęściło się tego wieczoru szybko zniknęły usunięte przez sprawną pracę Dalka Ojboli i jego chłopaków. Od czasu gdy na Kurhanach zaczęło straszyć brakowało im surowca i musieli pozyskiwać go z każdego możliwie dostępnego źródła.

Siedząca przy palenisku starowinka wciąż plotła coś o dzikiej elfce czerwonej niczym ogniska w Belleteyn, o Białej Pani bladej niczym upiorzyca w Saovine. I drabie czarnym jak kocur czarownicy który wstał z mar. Mówiła też o przeznaczeniu, które połączyło ich tego wieczora w jednym miejscu i o tym co jeszcze miało się wydarzyć.

Ale kto by jej tam słuchał. Zresztą tej trójki i tak dawno już tu nie było.

/Kontynuacja pod Chramem Melitele/

Cette - 2015-09-30 19:58:48

Minęło kilka dni odkąd zawitała do Novigradu.
Nie znalazła się tu przez przypadek – a zwyczajnie przygnało ją tutaj złoto i zlecenie, którym zajęła się już pierwszego dnia bytności w mieście. Miała już zawijać swoje manatki i zniknąć nie żegnawszy się z nikim – tak jak robiła to zawsze i wszędzie, nie robiąc nigdzie wyjątku nawet ze względu na przelotne znajomości, jakie udało się jej zawrzeć.  Chociaż zważywszy na jej charakter działo się to rzadko. Zdecydowanie rzadko.
Teraz było inaczej – nie spodziewała się, że plotki na temat kobiety o kolorowych tęczówkach wywijającej mieczem lepiej niż niejeden mężczyzna dotrą nawet tutaj. Że dotrą do jedynej osoby, która znaczyła dla niej coś więcej niż potencjalna ofiara. Głównie dlatego postanowiła zostać jeszcze kilka dni by powiedzmy, nacieszyć się obecnością przyjaciela z dzieciństwa, który niegdyś wiedział o niej wszystko. Jak było teraz? Zmieniła się – nie chodziło tutaj o fizyczność, a o charakter. Wciąż była uparta, nieznośna i cwana. Była jednak w niej pewna część, część, która budziła się w nieodpowiednich momentach, i która siała zamęt w jej psychice. Niegdyś roześmiana dziewczynka zamieniła się w cichą i brutalną kobietę, której spojrzenie mówiło więcej niż marne czekoladki merci.
Zmęczona ciągłymi rozmowami z durnymi babskami z targu, na który przeszła się wcześniej w poszukiwaniu swoich ulubionych pomarańczy zdecydowała się napić piwa. Nie wina czy innych trunków, które chociaż mocno klepały, to niezbyt przypadały jej do gustu. Tak samo dziwnie czuła się stawiając bose stopy w miękkich dywanach, które łaskotały jej podeszwy gdy przechadzała się po sypialni, w której gościł ją Janek. Nie podobały jej się jedwabie obleczające jej ciało, tak samo jak nie podobały jej się te głupie pannice chcące pomóc w ubraniu się.
Ona nie mogła tak żyć – nie mogła. Dlatego dosiadła swojej Łajzy i spytała jednego z wieśniaków, gdzie znajduje się jakakolwiek speluna, gdzie mogłaby napić się alkoholu. Podkreśliła słowo speluna, bo jegomość jeszcze chciałby polecić jej jakąś karczmę ze złotymi toaletami.
Poinformowana co, gdzie i jak podziękowała chłodno i ruszyła w kierunku Starego Miasta. Zajazd nie wyglądał imponująco, co od razu przypadło jej do gustu. Zeszła ze swojego rumaka i przywiązała go do pobliskiego słupa – nie zauważyła innego, dogodnego miejsca do wykonania tego typu czynności. Poklepała grzbiet wierzchowca decydując się na zamówienie nie tylko trunku, ale  i siana na zwierzaka, który chrapnął na nią z miłością.
Praktycznie nie zwróciła uwagi na dwóch typków stojących u wrót – wystarczyło jedno kolorowe spojrzenie i błysk ostrza spoczywającego na plecach Cet, by Ci odsunęli się posłusznie. Ich zdziwione miny odprowadziły ją, a szepty na całe szczęście nie dochodziły do jej uszu.
Wkroczyła do przybytku od razu lokując wzrok na szynkwasie, przy którym uwijał się gruby karczmarz z wąsem. Ciężkie, skórzane buty odbijały się miarowo o brudną posadzkę, kiedy kobieta przemierzała krótką i zdaje się wydeptaną ścieżkę do lady, a brązowy warkoczy majaczył niewyraźnie przy każdym ruchu. Ubrana była w ciemne spodnie oraz białą tunikę z delikatnym haftem na dole. Czarny pasek spoczywał na jej biodrach, a czujne oczy dziewczyny lustrowały praktycznie wszystko i wszystkich. Cette zajęła jedno z wolnych miejsc przy stoliku wcześniej kiwając ręką na barmana.
- Duży kufel piwa i siano dla mojego konia. – Oznajmiła, nie poprosiła po czym zsunęła z siebie kurtkę i zacinąwszy usta w cienka linię czekała na swoje zamówienie.
Nie czekała długo co prawda, bowiem zanim się obejrzała dorodny kufel pojawił się przed nią. Chwyciła naczynie i powąchawszy wcześniej zawartość umoczyła wargi w trunku.
Wykrzywiła się niemiłosiernie zastanawiając się czy do cholery znajduje się tam coś, co powinno znaleźć się w prawdziwym piwie.

Lloret Bravas - 2015-10-04 22:10:29

Ludzie się zmieniali. Taka była kolej rzeczy. Cette straciła na niewinności, dojrzała, może nawet trochę za bardzo się oddała swojej mroczniejszej stronie. Ale nie było się czym martwić, w końcu kto pozostałby roześmianą osobą, która zarabiała pozbawiając ludzi życia? Tylko szaleniec, a Cette na szczęście do osób szalonych nie należała. Prawdopodobnie.
Wszyscy się zmieniali. Tylko można było odnieść wrażenie że nie Lloret. Wyglądało na to że z nim czas się obszedł łagodnie. Dalej był uśmiechnięty, sypał dowcipami z rękawa i pozostał wierny swojej pasji - muzyce. Tylko w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Przeszedł w końcu przez wiele, coś się w nim zmienić musiało.
Jednak świat jakoby pojaśniał kilka dni temu. Spotkał kobietę, której myślał że już więcej nie zobaczy. Ukryta pod powłoką brudu i żelaza, kryła się jego jedyna przyjaciółka z dzieciństwa. Nie mógł uwierzyć własnym oczom gdy zobaczył jak się zmieniła. Od tamtej pory rozmawiali praktycznie cały czas, Bravas ugościł ją w swojej szkole, dbając by niczego jej nie brakowało. Odwołał wszystkie występy chcąc spędzić jak największą ilość czasu z Cette. Tylko ona na tą chwilę się liczyła.
Dzisiaj jednak nie zastał jej w komnacie w której spała. Lloret przestraszył się że dziewczyna uciekła, bez pożegnania. Nie mógł na to pozwolić. Wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie na jej widok, w końcu nie tak łatwo wytłumaczyć sobie jak człowiek o którym myślało się w kategoriach nieboszczyka od kilkunastu lat, nagle staje w Twoim progu.
Lloret rozesłał więc wici by dowiedzieć się czy Cette opuściła Novigrad. W końcu doszły go słuchy od jednego z jego informatorów. Niestety był to informator, który należał do tych gorzej opłacanych gdyż cały czas chodził pijany i ciężko było wierzyć mu na słowo. Jednak miał wyjątkowe szczęście do bycia w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie dlatego mimo swojej chronicznej nietrzeźwości był cennym źródłem informacji. Dlatego Lloret nie zdziwił się gdy przyszedł do niego i powiedział mu że widział ,,...obojniaka jakiego, cyce i rzyć miał jak należy ale nosił się jak chłop prawdziwy. Obwieszony żelastwem aż brzęczało jak przechodził i sypiącego błyskawicami naokoło z różnokolorowych tęczówek."
Jako że był to jedyny trop jaki miał Lloret na tą chwilę, udał się tak gdzie owy nieznajomy się kręcił.
Wejście do karczmy nie było problemem. Bramkarze znali Lloreta, jak zresztą wiele osób w tej okolicy. Potwierdzili zeznania informatora, co uspokoiło Bravasa. Wyglądało na to że Cette chciała się tylko napić piwa. Dlaczego wybrała lokal w którym takowego nie podawali, nie dziwił barda w końcu dawno jej w mieście nie było.
Grajek wszedł do środka, odziany w płaszcz sięgający łydek z kapturem narzuconym na głowę. Nie chciał by przyjaciółka go rozpoznała, w końcu z jakiegoś powodu nie wiedział nic o jej eskapadzie. Pod blond czupryną krążyło mu wiele myśli i hipotez, z obu skrajności jednak tylko to co mógłby zobaczyć na własne oczy mogło potwierdzić jedną z nich.
Gdy przekroczył próg karczmy, uderzył w niego smród potu, wędzonego mięsiwa i dymu tytoniowego. Zajęło mu chwilę by się do niego przyzwyczaić, żył teraz w zupełnie innych warunkach i na innym poziomie niż kiedyś. Na szczęście miał na tyle oleju w głowie by podtrzymywać dawne kontakty, dlatego liczył na to że nikt się nie zdziwi jego obecnością w tej oberży. Bądź co bądź, był postacią bardziej lub mniej rozpoznawalną.
Usiadł w ciemnym rogu pomieszczenia. Był zwrócony bokiem do Cette co nieco utrudniało mu obserwację, zważywszy na to że na głowie dalej spoczywał mu kaptur. Paroma, wyuczonymi gestami pokazał barmanami co chce. W takich miejscach jak te zazwyczaj było na tyle głośno że gdy werbalnie składałeś zamówienie na szklankę wody, dostawałeś pieczoną kaczkę. Dlatego został opracowany system znaków, dzięki któremu można było złożyć zamówienie bez ruszania choćby jednej struny głosowej. Cóż, Lloret był stałym bywalcem w przeróżnych karczmach, ciężko było tego nie podłapać.
Czekając na swój kufel, Lloret wyciągnął i nabił fajkę. Opary dymu zmieszały się z resztą chmury, która utrzymywała się pod sufitem. Idąc w kierunku stolika, zręcznie wyciągnął jakiemuś jegomościowi tytoń. Nie mógł użyć swojego, który lepszy gatunkowo wyróżniałby się zapachem spośród innych. Nie zamierzał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Pomiędzy kolejnymi falami, ciemnoniebieskiego dymu rzucał pojedyńcze spojrzenia w kierunku Cette, z mroku swojego kaptura. Co Ty tu robisz? zastanawiał się.

Cette - 2015-10-04 23:02:55

To prawda. Ludzie się zmieniają.  Potrafią zmienić się nie tylko przez te kilkanaście lat, ale przez rok, miesiąc czy kilka dni. Wszystko zależało od tego w jakim środowisku się obracali, z jakimi ludźmi konwersowali i co konkretnego robili. Zmienić się, przeistoczyć w kogoś zupełnie innego nie było wyczynem złym czy też potępianym. Bo jak można potępić kogoś kto zwyczajnie postanowił dopasować się – niczym puzzle – do układanki, która od jakiegoś czasu stała się jego życiem? Każdy z nas miał sytuacje w swoi życiu, w których musiał dostosować się do drugiej osoby – zwłaszcza, jeżeli byłeś od niej zależny.
I tak było z Cette. Jeszcze jako młoda panienka, rozgarnięta i cwana jak na swój wiek musiała dostosować się do swoich mistrzów, do uczniów, z którymi chociaż zgrała się przez te kilka lat to nie mogła nazwać ich przyjaciółmi. Mogła się z nimi śmiać, spędzać miesiące na ciężkich treningach, ale to nie były osoby, z którymi chciałaby spędzić resztę życia  - czy chociażby starać się dążyć do tego. Była niemal pewna, że gdyby coś się jej stało nikt z nich nie raczyłby uronić łzy.
Nie dlatego, że byli wyjątkowo oschli czy zubożali emocjonalnie, a dlatego, bo nie byli z nią na tyle blisko by mogło im jej zabraknąć.
Inna sprawa była z Jankiem – czy też jak kto woli – Lloretem. Znali się od niepamiętnych czasów, pomagali sobie i uczyli się od siebie nawzajem. To było coś większego niż zwykła przyjaźń, która opiera się na posiadaniu kilku, nędznych sekretów. To było coś czego sama dziewczyna pojąć nie mogła.
Nie wierzyła również w przypadki – takie jak te – że spotkali się w mieście, w którym się wychowywali. Przez wiele lat wmawiała sobie, że już nikt taki jak grajek z sierocińca się jej nie trafi. Nie potrafiła nikomu zaufać na tyle jak jemu. A teraz co? Miała do niego dostęp, mogła złapać go za rękę czy dotknąć skraju szaty bez obaw, że nagle się obudzi. Tego nienawidziła chyba najbardziej – niedosytu. Nie lubiła gdy jej ofiara cierpiała za krótko, a wynagrodzenie było nie takie jak trzeba. Wciąż szukała doskonałych rozwiązań nie bacząc na wszystko inne. Kroczyła własnymi ścieżkami ucząc się na swoich i błędach innych. Nie wiedziała tylko jeszcze jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za spotkanie po latach.
Dlatego kiedy miała okazję, gdy nikt jej nie pilnował wymknęła się chyłkiem z posiadłości Bravasa wciąż nie mogąc uwierzyć jak ten może żyć w takich luksusach. Sama czuła się wyjątkowo nieswojo śpiąc pod puchatą pościelą pachnącą czymś słodkim – do tej pory wystarczała jej podłoga i odrobina siana. Nie miała również serca prosić o nic więcej – nie chciała wyjść na nie wiadomo kogo – już i tak służba patrzyła się na nią dziwnie zapewne mając na uwadze to, że usługują komuś kto urodzony był niżej od nich. O ile to prawdopodobne.
Przez cały czas, gdy Jan mówił – wręcz śpiewał opowiadając o sobie i wypytując przy tym o jej dzieje i losy ta ledwo odpowiadała mu na zadawane pytania. Nie dlatego, że nie chciała z nim rozmawiać – bo chciała, bardzo. Chłonęła niemal każde słowo spływające z jego ust, lecz coś w środku ściskało ją za gardło. Sprawiało, że jej ciało tężało, a myśli kłębiły pod ciemną czupryną.  Chciała mu opowiedzieć wszystko, dzień po dniu, bowiem wielokrotnie marzyła o ich powtórnym spotkaniu. Odpowiadała jednak lakonicznie raz na jakiś czas dotykając wierzchu jego dłoni sprawdzając czy aby jej się to nie śni. Rzadko jednak odkrywała swoje karty – jej lico praktycznie cały czas było zachmurzone, a nieliczne przypadki, które sprawiały, że jaśniało, a wargi układały się w uśmiech – już nie ten pełen niewinności i naiwności – można było policzyć na palcach jednej, no może dwóch rąk.
By odświeżyć sobie wspomnienia, albo inaczej – by zapomnieć o tym co było postanowiła przejechać się do jednej z karczm, by zaznać odrobiny wytchnienia od otaczających się atłasów. Przydrożny przybytek okazał się być strzałem w dziesiątkę, chociaż serwowane tutaj trunki pozostawiały wiele do życzenia.
I tak właśnie siedząc i opierając łokieć o drewniany blat nasza słodka Cet siedziała i wsłuchiwała się w głosy niosące się po pomieszczeniu. Było tłoczno, wszak był już wieczór, co nie przeszkadzało dziewczynie. Tam gdzie jest większy tłok podobno bywa bezpiecznie. Nie to, żeby się martwiła o siebie – wszyscy znajdujący się w przybytku mogliby czyścić jej buty gdyby tylko zechciała – ale warto zachować taką informację na przyszłość.
Siedziałaby tutaj jeszcze długo i sączyła to paskudztwo gdyby nie sylwetka pewnego jegomościa, która przykuła jej uwagę. Mężczyzna siedzący, a raczej wciśnięty w kąt- pykający fajkę, coś nazbyt spokojny jak na jej gust. Spojrzała na niego raz, potem drugi starając się go wyczuć. Coś mówiło jej, że był jej znajomym, że był kimś kogo już widziała. Zmrużyła kolorowe tęczówki w momencie, gdy młodzieniec obracał ku niej twarz.
Jan.
Momentalnie przez jej ciało przeszedł dreszcz – właścicielka brązowych pukli nie wiedziała tylko czy to było rozczarowanie, ekscytacja czy irytacja? Czy przypadek sprawił, że Lloret znalazł się akurat tutaj i akurat dzisiaj? Odwzajemniając spojrzenie wykrzywiła wargi w coś co mogło być nazwane uśmiechem i ręką dała mu znać, by siedział – sama się do niego pofatyguje. Dopiła swoje piwo zastanawiając się czy powinna aby za nie płacić – skoro nie spełniło jej wymagań to chyba miała prawo do reklamacji?
Mając mętlik w głowie zabrała również swój oręż i kurtkę jakby nie przenosiła żywej stali, a zwykłe sprawunki. Po drodze obróciła się tylko raz, by sprawdzić kto pierwszy rzuci się na jej miejsce, by zweryfikować czy coś w kuflu się ostało.
- Mam aby nadzieję, że mnie nie śledzisz. To byłoby podejrzane. – Zaczęła rozsiadając się na ławie naprzeciwko przyjaciela, u którego dostrzegła fajkę i dym unoszący się i teraz nad jej łepetyną. Ton jej głosu nie był szorstki – mógł być przyjemny dla ucha, dla kogoś kto lubi niekonwencjonalne rozwiązania. Dwukolorowe tęczówki omiotły z wolna facjatę towarzysza, a ramiona pani najemnik skrzyżowały się już jakby automatycznie.
- Możesz już zdjąć ten kaptur, Janie. Chyba, że boisz się, że może Cię ktoś posądzić o robienie lewych interesów. – Powiedziała niezwykle dobrodusznie jak na nią błysnąwszy przy tym oczami, które skrywał ciut więcej niż można byłoby się spodziewać.
Specjalnie użyła imienia, które praktycznie wypowiadała dzień w dzień nie mogąc przyzwyczaić się do nowego pseudonimu blondyna.

Dziki Gon - 2015-10-29 04:10:49

Allen
***

Na zewnątrz lało jak z cebra, a żeby tego było mało, dął przeraźliwie silny wiatr, który zamieniał kropelki w małe płynne pociski uprzykrzające życie. Nic więc dziwnego, że każdy kto miał odrobinę oleju w głowie znalazł sobie przytulne miejsce na spędzenie tego wieczoru. Cert wybrał jeden z bardziej znanych lokalnych przybytków. Nie była to może karczma wysokich lotów ale przynajmniej mieli tanie piwo. I warunki pogodowe nie doskwierały. Mężczyzna zdążył usadowić się w kącie dobrą godzinę temu, nim zaczął codzienny tłok. Typowy dla tego miejsca rozgardiasz, krzyki pijanych klientów, niecenzuralne przyśpiewki z akompaniamentem pobrzdąkiwania lokalnych grajków. To wszystko zdawało się wręcz omijać Brzydala. Nic w tym dziwnego. Mało kto chciał podpaść rosłemu najemnikowi.

Względny spokój zakłóciło jednak nadejście mężczyzny, który przysiadł się do Certa. Chłop na oko był po pięćdziesiątce. Niższy od Tancerza o jakieś pół stopy. Szerokie barki, umięśnione ręce i duże dłonie. Ciężki i kulawy krok. Zdecydowanie był wojownikiem, do tego pewnie gdzieś rannym. Ubrany w proste odzienie, utrzymane w ciemnych tonacjach, brązowym i czarnym. Porządny skórzany pas z mieczem u lewego boku. Łysa głowa, krzaczaste brwi, kwadratowa szczęka na której obecny był czterodniowy zarost, czarny z siwymi nalotami. Pewny wzrok, jak i gromki głos, gdyż jegomość odezwał się.

- Czołem, Brzydalu. - zaśmiał się krótko - Spokojnie, nie piję do Twojego wyglądu. Ale za to stawiam następną kolejkę. Mszczuj Troka. - przedstawił się najemnikowi, odsłaniając przy tym niekompletne uzębienie uzupełnione metalowymi protezami. Odwrócił się w stronę szynkwasu, gwiżdżąc na i tak już zabieganą kelnerkę. - Dwa lagery! - huknął, gdy dziewczyna zwróciła nań uwagę. Stary Troka wrócił wzrokiem do Certa. Odezwał się znów.
- Popytałem paru ludzi, którzy pokierowali mnie do Ciebie. Słyszałem, że zawsze jesteś chętny na zarobienie kilku koron, prawda to? - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Jeśli tak, mogę mieć coś dla takiego typa jak Ty.

Allen - 2015-10-29 07:00:53

Spojrzał na przybysza, przy tym lustrując swoimi oczętami jego sylwetkę. Ziewnął donośnie, ujawniając Trokowie swoje przygniłe uzębienie, po czym przetarł lewą dłonią swą brodę. Po chwili rzekł, podając swą masywną łapę Trokowi-Cert. Jaka robota? -Powiedział lakonicznie, przy tym łapiąc prawą ręką za kąt stołu. Jego wzrok zawędrował w kierunku dziewki, która zaczęła szamotać  się oraz biegać w te i wewte, gadając coś do karczmarza. Zacisnął resztki swoich zębów, po czym prawą ręką, która wcześniej zawieszona była na stole, złapał za swój mieszek, po to aby po chwili wyciągnąć z owego kilka novigradzkich koron, po to aby po chwili położyć owe na dębowym meblu. Wtem złapał za rękę Troka, w wręcz metalowym uścisku, potrząsnął ją mówiąc-Ile złota?-Po chwili puszcza Troka. Nie bacząc na ludzi w okół, rozsiadł się wygodnie na krześle, przy tym niechcący uderzając z impetem w stół naprzeciw. Po kilku chwilach dziewczyna odziana w zieloną spódnicę, położyła na stół, dwa, potężne kufle zalane aż po same brzegi ciemnobrązowym napitkiem. Czekając na reakcję klienta, olbrzym złapał za ucho drewnianego naczynia, po czym zanurzył swe wargi w ów napoju, przy tym siorbiąc oraz rozlewając na boki lepką substancję.

Słysząc pobrzękiwanie grajków, których chyba nikt nigdy nie uczył używania instrumentów muzycznych, skierował nań gniewne spojrzenie, po czym z impetem uderzył swą prawicą w stół, rozlewając przy tym ciemnobrązowy napitek. Po chwili chrapliwym, choć donośnym głosem orzekł -Już lepiej gra od was martwy szczur! Już mnie łeb boli!-Rzekł to oraz parę innych słów, które były wręcz nie do zrozumienia, ale można było się domyślić iż były to liczne, a barwne przekleństwa skierowane w kierunku grajków. Po kilku chwilach potężnego sapania, uspokoił się, kierując swój wzrok w kierunku klienta.

Dziki Gon - 2015-10-31 21:01:31

Mężczyzna odwzajemnił uścisk dłoni. Cert przekonał się, że pomimo wieku, chłop miał krzepę. Troka nie trzymał jednak uścisku dłużej, niż to było konieczne. Cofnął momentalnie rękę pod blat stołu, wycierając ją o swoje udo. Zauważywszy korony wysypane przez swojego rozmówce, uniósł otwartą lewą dłoń.
- Spokojnie, te na mój koszt. - Odezwał się, a dwa kufle ze złocistym trunkiem pojawiły się na blacie. Jak na życzenie. - Dzięki, Berta. Dopisz oba do mojego rachunku, dobre? - nie zwrócił większej uwagi na dziewkę, miast tego sięgnął swą lewicą po jeden z kufli. Brunetka tylko skinęła głową i pośpiesznie oddaliła się w stronę szynkwasu, zostawiając korony Certa na miejscu. Zmierzył Brzydala wzrokiem.

- Jaka robota, mówisz? Prosta. - Podjął po chwili, nieco ściszając głos. - Potrzebuję kogoś sprzątnąć. Bez świadków. Jedyny problem to taki, że ten ktoś dba o swoje bezpieczeństwo. A i sam coś tam kosą macha. Robi interesy na lewo, więc ma kilku znajomych w pewnych kręgach. - Nerwowo oblizał wargi, zbliżając naczynie z piwem. Zasiorbał, pociągając długi łyk. Przed odstawieniem kufla powstrzymało Mszczuja uderzenie w blat. Jak i długa wiązanka, którą niezbyt wyraźnie wygłosił najemnik. Oczywiście, nikt z obecnych w karczmie trubadurów oraz klientela nie zwróciła na to żadnej uwagi, za duży harmider panował by przejmować się kolejny wrzeszczącym chłopem. Troka natomiast, z nieukrywanym grymasem na twarzy, jakby właśnie zjadł połówkę cytryny, wysłuchał ją do końca. Krzaczasta brew uniosła się nieco, a kufel z cichym huknięciem wylądował na stole. Najwidoczniej jednak stary wiarus postanowił puścić to wszystko mimo uszu. Nabrał głęboki wdech i odezwał się wreszcie.

- Stodwadzieścia koron. Za pozbycie się ewentualnych świadków, jestem w stanie dorzucić kolejne trzydzieści. - Wyjaśnił Tancerzowi. Wyprostował się na swojej ławie, opierając obydwie ręce na blacie. - To jak, mam Twoje zainteresowanie? - Skwitował wszystko szerokim uśmiechem, jeszcze raz ukazując swoje ubytki w uzębieniu.

Allen - 2015-11-01 07:30:50

Yhmm..-Mruknął odstawiając powolnym, wręcz ślamazarnym ruchem swój kufel na stół, przy tym przecierając prawą ręką swoje wargi. Mruknął niezadowolenie słysząc dalsze słowa klienta, po chwili rzekł-Przydałoby się jeszcze z jakichś dwóch chłystków, co by pomogli. Wolę się zabezpieczyć, towarzyszu-Rzekł również ściszonym głosem, po czym położył obie swoje dłonie okute w rękawice, na blacie. -Powiedz mi więcej o celu. Rodzina, przyjaciele, zawód, imię i tak dalej... Chcę znać wszystkie szczegóły. -Powiedział ujawniając swoje czarno-żółte zęby, w grymasie, który przypomina zdeformowany uśmiech. Czekając na odpowiedź Troka złożył swoje palce w tak zwaną "chatę" przy tym garbiąc swoje plecy oraz przysuwając się do starego wariusa. Odsunął odrobinę swój kufel, tak aby na wszelki wypadek nie strącił go z stołu. Spoglądając na zawartość ów drewnianego naczynia oblizał swoje wargi.

Dziki Gon - 2015-11-02 19:10:03

Mszczuj zmarszczył czoło, słysząc o wsparciu. Albo byciu "towarzyszem" Brzydala. Spojrzał na kilka chwil w odmęty swojego piwa, najwyraźniej zamyślony. W końcu jednak uniósł wzrok na Certa i odezwał się.
- Chłystków mówisz? Patrząc po Tobie, nie sądziłem, że potrzebne będzie wsparcie. Byłbym w stanie kogoś dosłać. To jednak się wiąże z kosztami. Sto koron dla Ciebie. Reszta dla ekipy. - Chłop podrapał się w brodę. - Jestem w stanie ich załatwić, rębajłów akurat temu miastu nie brak. Gorzej z porządnymi zabijakami. No, ale po to przyszedłem do Ciebie, nie? -
Troka chwycił swój kufel i pociągnął porządny łyk, zostawiając na górnej wardze resztki trunku. Bezpardonowo otarł usta rękawem, zostawiając na nim mokry ślad. Oparł obydwie ręce na stole, pochylając się w stronę Tancerza.

- Typek nazywa się Erich Kuzmar, jest właścicielem niedużego magazynu w porcie. Wiesz, jakieś tekstylia, srylia, te sprawy. A nieoficjalnie fisstech. I to kurewsko dużo fisstechu. Niby nie wpierdala się we sprawy półświatka, a jedynie dostarcza towar. Przyjaciele? W tym biznesie nie ma przyjaciół, chłopcze. Są tylko partnerzy od interesów. Wiem na pewno, że Juta ze swoimi chłopakami od niego bierze. Kto jeszcze, nie mam pojęcia. Dam sobie jednak rękę uciąć, że co najmniej jedna czwarta Novigradu. - Stary wojak otarł swoje czoło. Możliwe, że sama rozmowa o Kuzmarze psuła mu humor. Nerwowo roztarł swoje nadgarstki i westchnął.
- Rodziny nie ma żadnej. Kiedyś miał zonę, ale puściła się z jakimś łachem. Podobno własnoręcznie ją udusił. Niech Cie nie zmyli fakt, że jest tylko dostawcą. Skurwysyn jakich mało. Ostatnio narobił sobie wrogów i ponoć najął kogoś do ochrony. Stąd też potrzebny ktoś, kto umie walczyć i da chujkowi popalić. Zająłbym się tym sam, chłopcze, ale jak widziałeś zapewne, kuleję. Dawno temu pewna łachudra wpakowała mi bełt w kolano. Myślę jednak, że takie... Bydle jak Ty, nie będzie mieć problemów. Oczywiście w dobrym  tego słowa znaczeniu. Erich się ustawił, ale jeszcze nie tak mocno by go z tego stołka nie dało rady zrzucić. W każdym razie, jak to widzisz?  - Na zakończenie Troka objął kufel obiema dłońmi, zamykając go w stalowym uścisku.

Allen - 2015-11-05 16:24:34

Pochylił się odrobinę nad stołem, tak aby jedyną osobą jaka mogłaby go usłyszeć był Mszczuj
-Tak, chłystków. Przyda się mięso armatnie. Taki ludź bez obstawy nie łazi, więc takich kilku zbierze na siebie najmocniejsze baty, a potem się wyrżnie skurwysynów. Nie musisz się o nic martwić-Rzekł po czym opadł ponownie na ścianę za sobą.-Ten skurwiel będzie gryzł ziemię. -Powiedział po to aby po chwili potężnie wypuścić powietrze ze swych zdeformowanych nozdrzy.
Spoglądając swoimi oczyma na człeka na wprost, słuchał uważnie jego słów, przy tym łapiąc chciwie każde jego słowo. Co jakiś czas zmieniał ustawienie swoich dłoni, oraz nóg, garbił się lub prostował, siorbał ciemnobrązowy napój, dalej słuchając klienta. Słysząc jednak słowo "fisstech" skrzywił się, ujawniając swoje nadgniłe zęby, najwyraźniej nie przepada zbytnio za ów prochem. Dalszą część rozmowy przebył w milczeniu, podpierając swój łeb na swojej prawej ręce.
-Gdzie i kiedy? -Rzekł, po czym złapał za swój kufel, po to aby po chwili opróżnić go do ostatniej kropli. Po chwili odstawił go z hukiem, na drewnianym stole naprzeciwko.

Dziki Gon - 2015-11-08 19:50:47

Troka oparł się wygodnie, słuchając najemnika. W około nie było ludzi, najwidoczniej obecność Berta i Mszczuja dawała jasno znać okolicy, że nie należy tym dwóm przeszkadzać. Stary wojak przetarł swoją kwadratową szczękę.
- Rozumiem. Dobry plan, chłopcze. Lepiej, by ktoś inny się wykrwawił. - Pokiwał głową. - Skoro mówisz, że nie muszę się o nic martwić, wierzę. Wyglądasz na... Obytego w walce chłopa, więc planowanie zostawiam w Twoich rękach. Jak i wykonanie. Kuzmar ma nie żyć, nie obrażę się też, jak nieco pocierpi.
Mszczuj złapał swój kufel, przez moment mierząc swojego rozmówcę wzrokiem. Następnie skierował spojrzenie do wnętrza swojego naczynia, oceniając ilość pozostałego trunku. Wzruszył ramionami i jednym, porządnym haustem wypił całość. Z hukiem drewniany kufel wylądował na blacie.
- Też nie lubisz fisstechu, co? - Troka wyszczerzył się na moment, a światło zagrało na jego metalowych zębach. - Słuchaj. Erich ma swój magazyn w porcie. Rzadko kiedy opuszcza go, a gdy to robi, zawsze pod obstawą. Czy zamierzasz go wyczekać, czy zaatakować jego ruderę, twoja sprawa. Do końca tygodnia Kuzmar ma nie żyć. Właśnie! Chłopcze, bo jeszcze nie rozpoznasz właściwej osoby. Sukinsyn nie jest wielki, coś koło pięciu i pół stopy, jak na moje oko. Ale niech to Cie nie zmyli, jest szybki. Również w walce. Szatyn, dłuższe włosy, zawsze spięte. Dba o nie jak jakaś dziewucha. Ubiera się dosyć bogato, więc na pewno odróżnisz go od jego wykidajłów. Ach! No i najważniejsze. Skurwiel cały czas wali fisstech, więc jego kulfon jest czerwony. I ciągle nim pociąga. - Kiwnął głową na poparcie swoich słów. - Pamiętaj, do końca tygodnia ma nie żyć. Jutro przyślę do Ciebie dwóch rębajłów. Gdzie się umawiamy? Tu? Czy przechodzisz od razu do działania?
Troka splótł dłonie na stole, wbijając wzrok w pokiereszowaną twarz Certa.

Allen - 2015-11-29 10:35:55

Brzydal również oparł się o oparcie, spoglądając przy tym uważnie na Trokę. Jednak jego ciało było sztywne, widać było że ów człek drga z podniecenia przed robotą. Skrzyżował swe dłonie w tak zwaną "wieżyczkę", przysłuchując się przy tym w milczeniu słowom starego wojaka. Słysząc słowa pochwały lewy kącik jego zdeformowanych ust drgnął lekko w górę, przez chwilę wykrzywiając nienaturalnie obrzydliwą twarz najemnika w abominację uśmiechu.
Po chwili złapał swój kufel prawicą po czym uniósł go do swych ust, po to aby po chwili wypić z niego potężny łyk, po chwili lekko pijackim, chrapliwym głosem powiedział:
-Tsa... Nienawidzę tego świństwa... W wojsku, moi ziomkowie ćpali to częściej niż pili, a było to dość spore osiągnięcie. Jeden czy dwóch przez to zdechło, chuje jedne-Nie poczekali na walkę. Co poradzisz-Takie gówno istnieje i trza z tym żyć. Ja nigdy tego nie próbowałem-By podkreślić swoje słowa skrzyżował swe dłonie na stole, przy tym pociągając mocno nosem, charcząc oraz smarcząc.

Słysząc Trokę, zapadł się w bezdenną doń jego słów, przy tym podpierając prawą dłonią swą zniekształconą czachę, co jakiś czas zmieniał swoją pozycję, jednak jego martwe oczy próbowały ciągle utrzymywać kontakt wzrokowy z staruszkiem. Po chwili tym jak owy zakończył swą wypowiedź, najemnik rzekł:
-Będę tu czekać, tych dwóch tu przyślij. Będą mieli swoje uzbrojenie czy mam coś im tam przyszykować?-Rzekł, po czym dla podkreślenia swoich słów machnął lewą ręką w stronę swojego mieszka. Po chwili jednak podniósł ową rękę w stronę barmana, po to aby następnie krzyknąć o dolewkę.

Dziki Gon - 2015-12-02 06:01:05

Na słowa Certa, stary charakternik wyszczerzył się szeroko.
- Takie już to zasrane życie. Pozbędziemy się chociaż części tego, nie mam racji? W każdym razie, zgoda. Jutro przyśle ich tutaj. Pogadasz z nimi, sprawdzisz, czy Ci pasują. Ja przez noc zrobię małe rozeznanie w około Ericha. Może uda się ukatrupić skurwiela gdzieś w dogodniejszym miejscu. - chwycił swój kufel i zajrzał do niego. Grymas zawodu oblał jego twarz, gdy naczynie okazało się już puste.
- Czas na mnie, w takim razie. - rzekł, podpierając się rękoma o blat. Dźwignął się ciężko ku górze. - Napitek i śniadanie jutro macie na mój koszt, chłopcze. Izbę pewno i tak już sobie wynajęliście. Cóż, spokojnej nocy.
Chłop ruszył kuśtykając w stronę wyjścia. Po drodze, mijając kelnerkę, nie omieszkał dać jej klapsa. I to wcale nie dyskretnie. Nie bacząc już za siebie, opuścił gospodę. A Cert został znów sam przy stole. Na poprawę humoru kelnerka przyniosła dolewkę. Zabrała w pośpiechu puste kufle, i nawet nie patrząc w kierunku Brzydala, oddaliła się do szynkwasu.
Wieczór zleciał szybko. Z braku zajęć, bo i co miał robić najemnik o tej porze w karczmie, Tancerz wykorzystał darmowy alkohol i urżnął się niemiłosiernie. A że chłop z niego duży, to wlał w siebie adekwatną ilość trunków. Po wszystkim, późną nocą, Cert dotarł do swej izby. Droga nie była to łatwa, ale jako wprawiony w różnorakich bojach, poradził sobie. Po krótkiej i niezbyt udanej próbie rozebrania się, padł na siennik i momentalnie usnął.

Allen - 2015-12-03 12:33:20

Sen przyszedł szybko, lecz nie był spokojnym. Twarze, krew i błysk oręża. Lata walk i rzezi, niewinni domagali się pomsty w jego snach. Czy coś powtarzającego się w kółko można nazwać koszmarem? Ten sen, ten jeden sen dopominał się każdej nocy, spędzonej przez Certa w swym łożu. Mijały godziny, zaś Brzydal prężył się i rozciągał w łóżku, co chwilę zmieniając pozycję odrętwiałego ciała, jednak w pewnej chwili spadł z impetem z posłanie, budząc się oblany potem. Była jeszcze noc...
-Żeby to chuj strzelił-Pomyślał Tancerz-Noc jeszcze a zasnąć to już nie zasnę-Domówił sobie, poruszając niemo bladymi wargami. Podniósł się z ziemi podpierając swoje ciało swymi masywnymi łapami, przy tym ślamazarnie podpierając cielsko na swych łapach. Po kilku chwilach powstał, chwiejąc się na nogach. Złapał się lewicą za łeb, którym ruszał lekko na boki, po czym skierował swe kroki ku lustrze zawieszonym na prawej ściance izby. Spojrzał na nie, a w niej ujrzał potwora, morderce, najemnika-Siebie. Prychnął cicho, wykrzywiając swe usta w abominacji uśmiechu, po czym sięgnął do torby niedbale zarzuconej na komodę pod ów lusterku. Wyjął z nań obfity bukłak, wypełniony niezbyt świeżą wodą, ten jednak odkorkował swymi zębiskami ów (naczynie?) po czym jednym, potężnym haustem wypił całą zawartość owego. Po  zakończeniu swojej ... "Popijawy" sięgnął prawicą po specjalny napój nasenny, który kupił kilka dni temu od znajomego alchemika. Po chwili wypił zawartość flakoniku, po czym powolnie skierował się do swego łóżka, po to aby nagle paść na nie z dość potężnym impetem-Zaczął chrapać oraz sapać... Zasnął, zaś koszmary znowu przybyły...

Dziki Gon - 2015-12-04 03:23:05

Cert nie wiele pamiętał już za wiele ze swoich snów. Wszystkie jednak traktowaly o tym samym. Przepełnione były krwią, krzykami i co najgorsze, twarzami jego ofiar. Chociaż Tancerz części nawet nie pamiętał, one zawsze wracały. I wtedy zawsze było ich więcej. Ulgę jednak przyniósł ranek. I pobudkę, którą zafundowało mu pukanie w drzwi. Olbrzym zerwał się, siadając na łóżku. Spocił się, zapewno przez gorzałkę z zeszłej nocy. Przełknął ślinę i zrozumiał, że znów go suszy, a w jego bukłaku nie było już wody. Wstał powoli, a deski zaskrzypiały pod nim. Nieco kręciło mu się w głowie, ale to akurat było do przeżycia. Bywało gorzej.
Słysząc ruch w środku, zza drzwi dobiegł kobiecy głos. Berta, tutejsza kelnerka.
- Ppanie? - odezwała się niepewnie. - Są tu ludzie przysłani przez pana Trokę, pytają o Ciebie.
Zamilkła, czekając zapewne na odpowiedź.
A więc przybyła obiecana pomoc. Należało by nieco się ogarnąc i poznać, kogo Mszczuj przysłał mu jako wsparcie.

Allen - 2015-12-04 06:20:35

-Sa... Powiedz im że za chwilę zejdę.-Mruknął pod nosem, po czym machnął lekko lewą ręką. Po tym jak ów kelnerka odeszła, zamknął za nią drzwi po czym złapał swoje łachy, brudne, śmierdzące ubrania, pokryte krwią i innymi nieczystościami-Jego zbroję, którą zarzucił niedbale na siebie. Przeciągnął się, zaś to towarzyszyło chrzęstowi kości oraz ziewnięciu. Rozprostował ręce, poprawił rękawice, wziął swój oręż oraz przypasał go do odpowiednich pochew, torbę zaś, jak zazwyczaj zarzucił na lewy bark. Spojrzał w lustro, mrugając ślamazarnie
-Dzisiaj jest ten dzień-Mruknął sam do siebie, zarzucając na swoją głowę masywny hełm, przy tym poprawiając długą brodę, która już powoli dosięga pasa
-Ściąć? Czy nie ściąć-Charknął do siebie, owijając na palec wskazujący prawej dłoni jeden z niesfornych kosmyków, który wydobył się spod hełmu. Wzruszył ramionami, poruszył lekko głową, po czym skierował swe leniwe kroki w kierunku drzwi, które po chwili otworzył potężnym szarpnięciem, po chwili spoglądając przed siebie, zszedł na spotkanie. Widząc dwóch rębajów siedzących przy stoliku, również usiadł przy owym.
-Cert. Cert z Blaviken. Brzydal, Tancerz-Rzekł wyciągając swoją długą, a masywną łapę w kierunku jednego z wojowników, oczekując na odpowiedź.

Dziki Gon - 2015-12-07 10:23:41

Schody skrzypiały niemiłosiernie z każdym krokiem olbrzyma. W głównej izbie nie było o tej porze wielu klientów. Dzięki temu nie miał problemów z dostrzeżeniem swojego "wsparcia". Było ich dwóch, a między nimi znaczna różnica wieku. Starszy jegomość wyglądał na człeka zeznajomionego z fachem. Nie był wysoki, Cert nie dałby mu więcej niż pięć i pół stopy. Długie, starannie zaczesane włosy. Czarne, z siwymi naleciałościami. Do tego pokryta widocznymi już zmarszczkami, kwadratowa twarz. Przyprawiona o sumiaste wąsy. Ubrany był skormnie, w ciemnej tonacji, przez co sprawiał wrażenie kogoś, kto zna się na rzeczy. Czego nie można było powiedzieć jego koledze, który był jego totalnym przeciwieństwem. Młody, Tancerz nie był pewien, czy ma na karku chociaż dwadzieścia wiosen. Był jeszcze niższy od swojego kompana, za to nadrabiał w pasie. Ogolona na łyso głowa, małe świńskie oczka i pucołowata twarz nie pozwalały traktować go poważnie. Jakby tego było mało, purpurowy żupan, zawadiacko rozpięty  na kilka guzików, skąd wystawało kilka dziewiczych włosków.

Starszy zauważył idącego w ich kierunku Certa, co nie było za specjalnie trudne. Sztruchnął  łokciem kamrata, który tylko widząc Brzydala w całej okazałości, zamilkł momentalnie. Stary wiarus poderwał się pierwszy. Uścisnął pewnie dloń najemnika.
- Hubert. A ten tu, to Pavlo. - Wskazał brodą towarzysza. Ten podniósł się po chwili, by uścisnąć rękę Certa. Olbrzym stwierdził, że martwa ryba ma więcej siły niż jego uchwyt. "Świnka" był zaś tak przejęty całą postacią najemnika. Piskliwym głosem wydukał:
- D-dobrze Was p-poznać, p-panie.
- Usiądźmy. - Wtrącił się Hubert, chcąc nieco rozładować napięcie młodego. Nie czekając na resztę, pozwolił sobie spocząć. - Zamówiliśmy już śniadanie. Dla waści też. Oczywiście pan Troka stawia. - splótł ręcę na blacie przed sobą. Dosłownie pół pacierza później pojawiła się Berta ze śniadaniem. Każdy otrzymał talerz jajecznicy na kiełbasie oraz porządną pajdkę świeżego chleba.
- Wiem, panie, żeście dopiero co wstali i nie wypada tak od razu do biznesów, także wybaczcie mi. Pan Troka kazał przekazać, że wkrótce pojawi się z informacjami na temat Kuzmara. Ostatnio ćpun zaczął wystawiać nos ze swojego domu. W każdym razie, smacznego, panie.

Allen - 2015-12-11 14:29:25

Poruszył lekko głową, przy tym pociagając nosem, jednocześnie nadając swojej twarzy dość niesmaczny grymas, słysząc powitanie uśmiechnął się lekko, przy tym kiwając delikatnie głową raz to d Hubera, raz do Pavlo, przy tym zakładając na siebie ręce.

-Was też dobrze poznać-Rzekł po czym osiadł na ławie nieopodal, przy tym kładąc swe masywne dłonie na blacie, tworząc z nich tzw. "wieżyczkę. Spoważniał na twarzy, lecz jednak widząc Bertę uśmiechnął lekko w jej kierunku, zaś widząc śniadanie, uśmiechnął się jeszcze mocniej, tym razem wręcz wykrzywiając swą zdeformowaną twarz w abominacji uśmiechu. Po chwili wziął się za pałaszowanie posiłku, słuchając przy tym starszego.

-Macie jakieś doświadczenie? -Zapytał przy tym odgryzając swoimi pożółkłymi kłami zacny kawał mięsa, który po chwili zagryza kawałkiem chleba z jajecznicą, nałożoną na owy.

Dziki Gon - 2016-01-10 23:02:45

Obaj rębajłowie byli swoimi przeciwieństwami. Bylo to widać już na pierwszy rzut oka, a Certa w tym przekonaniu utwierdziły ich słowa.
- To zależy, panie. - odezwał się Hubert - Ja, owszem. A Pavlo? - chłop zerknął na młodzika. - Jeśli liczyć pasanie świń czy żniwa, to jasne.
Wąsacz uśmiechnął się szeroko, zawstydzającym tym samym Pavla, który oblał rumieńcem na swoich pucałowatych policzkach.
- Służyłem, panie, pod Pangrattem. I pod Brenną Czarnych biłem. A potem to wiadomo - ciągnął starszy - Żyć jakoś trzeba, a o robote ciężko. No to się chwytało mordobicia.
Kiwnął głową i zagryzł swoje słowa kawałkiem chleba, a milczący dotychczas Pavlo zabrał głos.
- J-ja w-walczyłem, panie. Nawet z-zabiłem! - ostatnie prawie krzyknął, najwyraźniej dumien z tego.
- Zewrzyj gębę, młokosie. - Syknął Hubert. - To, że kogoś dobiłeś nie znaczy, że go pokonałeś.
Rozmowę w tym momencie przerwał charakterystyczny, kulawy krok Troki i jego gromki głos.
- I jak dzionek, chłopaki? - Jego głos był pełen energii, widocznie miał dobry humor. - Mam dobre wieści dotyczące naszego ćpuna.
Posadził ciężko swoje cielsko na ławie obok Certa i kiwnął mu głową na powitanie.
- Smacznego. - dorzucił. - Zjedzcie i porozmawiamy.

Allen - 2016-02-06 22:24:45

Wielkolud zabrał się za jedzenie, jadł jakby był to jego ostatni posiłek, można by rzec, lecz ludzie, którzy znali Brzydala wiedzieli iż jest to jego normalny sposób pożywiania się. Nie minęło kilka chwil, a talerz był już praktycznie pusty, nie licząc okruchów oraz tym podobnych drobinek na talerzu.
-Tak więc... -Mruknął, po czym przetarł swą prawicą swe usta- Powiedz, jakie masz wieści dotyczące celu?
Po wypowiedzeniu tych słów, założył swój miecz na kolanach, zaś na trzonie ostrza owego położył swą lewicę. Nie mógł się doczekać-Ani wojownik, ani jego ostrze, nie mogło się doczekać smaku krwi, krzyku ofiar i widoku twarzy umierających.
Po chwili, do stołu podeszła kobieta, odziana w długą, zgniło-zieloną suknię, która bez słowa zebrała ze stołu brudne naczynia i puste kufle, zaś po chwili delikatnie kręcąc biodrami, nucąc pod nosem odeszła w kierunku lady, dzierżąc w swych drobnych dłoniach ów skorupy.
Bojownik odruchowo podążył swoim wzrokiem za kobietą, zatrzymując ów, tam gdzie każdy mężczyzna widząc odchodzącą kobietę by zatrzymał.

Dziki Gon - 2016-06-06 11:05:28

- Zatem od razu do rzeczy - Troka uśmiechnął się pod nosem. - Nim słonko wstało, ptaszki zaćwierkały. Mam informacje.
Uniósł dłoń i pstryknął palcami na kelnerkę, bez pardonu wędrując oślizgłym wzrokiem po jej ciele.
- Nasz zakichany ćpun ma chęć podudkać. A dokładniej nic innego jak opić i pochędożyć sobie zamierza w bordelu w wyniku nowej umowy z klientem. Daleki to klient, a drań chce pokazać klasę. I pokaże, psia jucha, ale gołe dupsko grabarzowi, taka to klasa będzie! - zarechotał krótko.
Karczmarka zapodała mu piwo, nowy kufel stuknął o stół. Zimny wzrok dziewczyny w stronę siedzących mężczyzn wzbudził ohydne uśmiechy na ustach Troki i Huberta. Przez moment wyglądali identycznie, niczym te dwie krople wody.
Zaraz jednak informator wrócił do rozmowy, opierając ogromne cielsko na blacie stołu.
- Bordel zwie się "Pod różą" i nie jest miejscem dla przybłęd. To prywatna malutka kwatera przylgnięta do kondregardy, a droga jak cholera. Chciałem wam zamówić tam wizytę, cobyście już czekali na psiego syna, ale nie ma chuja, musiałbym ci uciąć siedemdziesiąt koron, Tancerzu! A to niedobry byłby ci układ, więc musisz wleźć tam nieproszony albo znaleźć inny sposób.
- Pavlo kiecę przyobierze - parsknął Hubert, a wspomniany tylko smarknął na ziemię z obojętnością idącej na ubój świni, co w sumie niewiele różniło się od rzeczywistości.
- Nie za jasełka płacę, Hubert - spoważniał Troka i spojrzał rzeczowo na Certa. - Trupa dzisiejszej nocy straże mają odkryć. Śmierdzącego szczynami strachu trupa tego zachędożonego ćpuna.
Troka pociągnął ogromny łyk zimnego trunku, kichnął tęgo i przetarł nos. Wyglądało na to, że słabizna go chwyciła, bo i dzień chodź obfity w dobre wieści, był mglisty i wilgotny.
- Zdrowie, Mszczwuj - mruknął z brzydkim uśmiechem Hubert, podnosząc kufel i zapijając jajecznicę.
- Zdrowie! - wyszczerzył zęby Pavlo, a kawałeczki chleba spadły spomiędzy ubytków uzębienia na blat.
Kufle huknęły nierówno o zalany na nowo stół.
- Poznałeś już chłopaków. Oboje to moi bracia z różnych matek. Wiem, że miałem dać ci prostych rębajłów, ale rozumiesz... Nie chciałem obcych najmować. Z tego też powodu kwota stupięćdziesięciu koron wraca z powrotem, niech mnie kule biją. Ale, i tu słuchaj uważnie - dodał najzupełniej serio i z lekką groźbą w głosie. - Nie poharataj mi ich zbytnio. Jakieś pytania? - Troka podrapał się w potylicę. - Jak nie, to idę w miasto. Jakbym jeszcze co odkrył to obym w porę dał znać.

Lis - 2016-12-19 01:37:01

   A mógł się nie odzywać...
   Jego zdanie na temat Bogdana od wielu lat pozostawało niezmienne — nie sposób było w nim dostrzec ani odpowiedniego kompana do rozmowy, ani tym bardziej kogoś, kto mógłby zawstydzać innych swoim poziomem inteligencji. Tym razem ten tępawy osiłek miał jednak upokorzyć chłopaka, któremu może i daleko było do poziomu osób uchodzących w społeczeństwie za oczytane, ale za to uważającego się za przynajmniej bystrego. A już z pewnością za bardziej pojętnego niż ten wielki matoł, z którym przyszło mu pracować. No ale dostał chłopiec to, o co sam się prosił. Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że tartak jest jakimś miejscem, bo czymże innym? Gdyby nie fakt, że potrafił panować nad swoim ciałem i mimiką twarzy jak mało kto, zapewne spłonąłby ze wstydu, przybierając odcień zachodzącego słońca.
   Powlókł się za Kravcem, trzymając tuż za jego plecami. W uszach brzęczały mu setki rozedrganych par małych skrzydełek, które zdawały się ostatkiem sił utrzymywać grube cielska owadów w powietrzu. Błyskawicznym ruchem uderzył w powietrzu ze dwie muchy, które nadlatywały z zamiarem podzielenia się z nim zebranym tu i ówdzie brudem. Stanąwszy u progu domostwa, Physalis odetchnął z ulgą, która jednak nie potrwała zbyt długo. Dym i smród spoconych ciał, jakie wydobywały się przez uchylone drzwi, obezwładniły go na moment. Rozchylił usta, próbując w ten sposób odciążyć nos, by w tym momencie zakrztusić się dymem. Wyglądało na to, że nie miał innego wyjścia, jak tylko spróbować przyzwyczaić się do osobliwych zapachów.
   Niemrawym krokiem ruszył za starszym sługusem Florenta, by wreszcie przystanąć, gdy ten rozsiadł się przy jednym ze stolików. Choć sam nie miał zamiaru dotykać czegokolwiek w tym pomieszczeniu, jeżeli tylko nie będzie to konieczne, uznał, że stojąc może przyciągnąć zbyt wiele ciekawskich spojrzeń.
   — Zakładam, że przybywamy tu po jakieś informacje na temat Hioba? — odparł cicho, spocząwszy obok wielkoluda. Z ulgą stwierdził, że dusząca chmura utrzymywała się raczej w górnej części pomieszczenia, a on sam mógł odetchnąć trochę głębiej. — A może po prostu masz zamiar przeczekać, aż opuści on tartak i stanie się łatwiejszym celem?
   W zasadzie były to jedyne dwa możliwe wytłumaczenia, jakie przychodziły młodzieńcowi do głowy. Miał nadzieję, że choć tym razem się nie wygłupi...

Dziki Gon - 2016-12-29 00:06:44

   — Tak i nie. Iście, przybyliśmy tu zaczerpnąć kilku istotnych informacji. Niekoniecznie jednak będziemy czekać aż nasz ptaszek opuści tartak. Wystarczy, że przestanie przebywać w złym towarzystwie.
   Bogdan odwrócił się i szepnął coś do przechodzącej dziewki. Ta, usłyszawszy co trzeba, zadarła poły spłowiałej sukni i zniknęła gdzieś w tłumie. Kiedy Kraviec odwrócił się z powrotem do chłopaka, jego mina nie zdradzała wiele.
   — Zapytałbym cię, jak podoba ci się ta praca, ale nie będę ukrywał, że obchodzi mnie to równie mało, co ty sam. Może myślisz, że to wszystko nie jest wcale trudne i z czasem się wprawisz, a pływać w tym bagnie będziesz równie rączo jak cmentarna baba. Tego się jednak dowiemy dopiero po twoim chrzcie. — Olbrzym uśmiechnął się, bez ciepła, ponuro, jakby współczująco. Zaiste, Physalis miał się jeszcze sporo nauczyć. A to, co na niego czekało mogło znaczyć błogosławieństwo, jak i równie dobrze najgorsze przekleństwo.
   Dziewka, wcześniej zaczepiona przez Kravca wróciła. Lekko trzęsącymi się, kościstymi dłońmi postawiła trzy gliniane kubki.
   — W samą porę — orzekł Bogdan. — Wszystko w komplecie.
   Przy stoliku pojawił się człowiek, przyodziany lekkim, wełnianym płaszczem koloru wrzosu. Był bardzo stary, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. W jego wodnistych oczach, które wyglądały na zwyczajnie zmęczone, coś się na chwilę zmieniło, kiedy tylko te spoczęły na szczupłej sylwetce Physalisa.
   Physalis niewątpliwie poznał przybysza, nawet jeśli ten nie dzierżył w ręku pogrzebacza.
   — Ergon, spodziewałem się ciebie tu spotkać — powiedział Bogdan, skinąwszy głową. — Zasiądź proszę, ugość się piwem. Sprawa jest wysokiej wagi.
   — Domyślam się. A z zaproszenia chętnie skorzystam. 

Lis - 2017-03-12 23:09:21

   Chociaż spojrzenie chłopaka prześlizgiwało się po kolejnych, nikczemnych sylwetkach, które zebrały się w knajpie, ani razu nie spoczywając na osobie Bogdana, Physalis chłonął każde słowo, doszukując się w nich jakiejś skrywanej prawdy, która dla Kravca mogłaby być czymś oczywistym, dla niego zaś — niekoniecznie. Swoim zwyczajem powlókł wzrokiem za przechodzącym tuż obok dziewczęciem, zapewne karczmareczką w tymże przybytku. Nie zaszczycił jej jednak dłużej, niźli potrzebowałaby, żeby to spojrzenie na sobie poczuć.
   Beznamiętnie wysłuchiwał wywodu wielkoluda, utwierdzając się jedynie w przekonaniu, jakoby jego towarzysz nie pałał do niego sympatią. Zresztą działało to w dwie strony. Gdyby to od niego zależało, najchętniej sam zająłby się wszystkim. W końcu mężczyzna nie był dla niego zbyt dużą pomocą. Jedyne, co czynił do tej pory, to wskazywanie właściwego celu, coby chłopak nie uraczył uprzejmościami Bogu ducha winnej persony. Może i nie widział olbrzyma nigdy w prawdziwej akcji (bo kolejnych razów, kiedy to on stawał się przedmiotem jego działań, nie liczył), ale śmiał wątpić, jakoby jego sposoby mogłyby należeć do wyszukanych, a on sam mógłby się czegoś nauczyć z samej tylko obserwacji.
   Drgnął dopiero w momencie, gdy towarzyszący mu osobnik poruszył temat "chrztu". Przeniósł wreszcie wzrok na osobę Kravca, sądząc, że może podejmie rozpoczęty temat i zdradzi nieco więcej szczegółów. Poza jego dziwacznym wyrazem twarzy nie mógł jednak liczyć na nic więcej. Postanowił więc sprowokować go do kontynuacji tegoż wątku. Nim zdążył otworzyć usta, o ławę trzasnęły kubki, jak gdyby odstawione z największą ulgą. Trzecie naczynie, jak Physalis przypuszczał, przeznaczone było dla informatora.
   Na ostatniego członka tego kameralnego zebrania nie musieli długo czekać. Młodzieniec zmartwiał, całą swoją uwagę dzieląc równo pomiędzy obserwację zbliżającego się starca i opanowanie niepohamowanej chęci przełknięcia śliny, podrapania się po karku i odwrócenia wzroku. Musiał pozostać pewny siebie, za wszelką cenę.
   Sięgnął po naczynie jednak dopiero wtedy, kiedy każdy z dwóch pozostałych uczestników tej przemiłej pogawędki miał swój kufel. Wtedy to, dając upust przejmującemu pragnieniu, zaczerpnął zeń kilka łyków i otarł usta nadgarstkiem trzymającym kufel.

Dziki Gon - 2017-03-22 16:27:18

   To Bogdan był tym, który przemówił pierwszy.
   — Mam nadzieję, że nie goni cię czas.
   — Nie — odpowiedział Ergon, wyciągnięty na karle, z kuflem trzymanym oburącz na brzuchu. — Czasu, rzekłbym, mam aż nadto.
   — Dobrze. Jak wiesz, Ergonie, nie słynę z owijania w bawełnę. Lubię przechodzić do sedna sprawy.
   — Słucham cię zatem.
   — Muszka, uciekł — oznajmił Bogdan. — Jest poza Novigradem, powiadają że ostatnio go widziano gdzieś przy tartaku w Vizimborze. A ja mam do Muszki interes.
   — Interes — starszy jegomość uśmiechnął się pod nosem — ściśle tajny, ma się rozumieć?
   — Tajny, nietajny — Bogdan pokręcił głową — to nie ma znaczenia. Zwyczajnie potrzebuję wsparcia, a wiesz przecież, że nikomu nie ufam tak bardzo jak profesjonalistom.
   — Iście, obiło mi się o uszy. Czego zatem ode mnie oczekujesz? Rozumiem, że nie maści, ani dekoktów zapobiegającym uczuleniu na trociny? No już, dobrze, nie bocz się tak, stary draniu. Wiem, że nie o to chodzi. Domyślam się z kolei, że zależy ci na tym, aby dowiedzieć się na czym stoisz; czyli z kim Muszka teraz przebywa i jaki ma w tym powód. Czy nie tak?
   — Lepiej bym tego nie ujął.
   — Jaki priorytet? — powiedział Ergon, dolewając sobie piwa.
   — Najwyższy — stwierdził rzeczowo Kraviec. Minę miał poważną. — Cena?
   Mężczyzna o wodnistych oczach, równie poważny, odpowiedział jednym słowem:
   — Chłopak. 

Lis - 2017-03-22 23:38:35

   Siedział w milczeniu, nauczony, coby nie odzywać się niepotrzebnie. Chociaż tyle z dobrych manier wyuczył się podczas tych wszystkich lat, jakie spędził na posługach u Florenta. Nijak miało się to jednak do szpiegowania poczynań klientów i zawartości ich kieszeni. Niby zajmując się niczym więcej, jak wątpliwej jakości pianą, unoszącą się przy powierzchni sączonego piwa, nasłuchiwał prowadzonej rozmowy. Nie miał co prawda nic do dodania, jako że Bogdan nie udzielił mu bodaj żadnych na temat problemu, jakim było odnalezienie się ich celu w rejonie rzekomego "tartaku", jednak starał się wyłapać, czy podstarzały mężczyzna zdradzi jakiekolwiek oznaki zainteresowania jego osobą, co mogłoby wskazywać na rozpoznanie w nim świadka pamiętnego zdarzenia.
   Zaczerpnął z naczynia, nie rozkoszując się bynajmniej smakiem przyniesionego trunku. Od alkoholu stronił, jednak tym razem postanowił nie pozostawać zanadto w tyle i skosztować ciemnozłotego płynu. Przełknął zapewne rozwodnione piwo i odetchnął z ulgą, gdy tylko przecisnęło się przez gardło. Przypomina raczej szczyny, pomyślał.
   Usłyszawszy żądanie rozmówcy Kravca, chłopak zastygnął na moment, by wtopić w niego zimne spojrzenie zielonych tęczówek. Prychnął, nie krępując się zupełnie. Był pewny, że goryl Arnolda nie przystanie na jego propozycję. Chyba że...?
   Po chwili namysłu przeniósł wzrok na siedzącego obok wielkoluda. Starał się odczytać, czy taką właśnie taktykę zdecyduje się obrać, by zdobyć potrzebne informacje, godząc się na jego warunki. Być może chciał w ten sposób uniknąć uszczuplenia kiesy, wiedząc, że Physalis zdoła sobie z nim poradzić, jeżeli tylko sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli?
   Chłopak nie wykazywał żadnych objawów zdenerwowania. Chciał pokazać Bogdanowi, że jest gotów przystać na taką propozycję, zapewne łudząc się, że to do niego należała ta decyzja. W głębi duszy modlił się jednak do bogów, których istnienia nawet nie musiał kwestionować, gdyż nawet nie brał pod uwagę ich jestestwa, żeby nie miał on na myśli pozbawienia go żywota w formie przedpłaty za oferowane informacje.

Dziki Gon - 2017-03-29 01:31:48

— On? — Bogdan wskazał ruchem głowy Physalisa, nie kryjąc przy tym zdziwienia. — A na co ci ten szczeniak? Jestem pewien, że Jego Dostojność Florent zdoła ci w pełni spłacić wszystek tego, co zażądasz.

Ergon miał minę człowieka rozbawionego wybornym żartem. Uśmiechnął się.

— A więc tak go teraz tytułujecie? Jego Dostojność? Prawdziwie roszczeniowy staje się Arnold. Niedługo przyjdzie go przyodziać w koronę, a do ręki dać berło. A pamiętam jeszcze czasy, gdy był małym smykiem i biegał z gołą rzycią po dormitoriach prezbitarianek. — Starzec napił się piwa i podrapał za uchem. — Mam już swoje lata, jak wiesz, jestem również bezdzietny. Przydałby mi się ktoś, kto usłużyłby mi podczas zimy mojego życia. Otoczył opieką, napalił w kominku, okrył zmarznięte stopy derką. Sam rozumiesz.

— W Novigradzie znajdziesz tuziny chętnych na tak prominentny angaż za sam dach nad głową. A drugie tyle, kiedy zaproponujesz za to jakiś grosz. Przestań więc mydlić mi oczy i powiedz od razu dlaczego interesuje cię akurat ten konkretny... Człowiek.

— A chociażby i dlatego, że może wpadł mi w oko — zreflektował się Ergon — i liczę na małą pochędóżkę. Jak już powiedziałem, za dużo mam wolnego czasu, a jak z kolei zwykli głosić kapłani Wiecznego Ognia: nadmiar swobody sprzyja najohydniejszym perwersjom i dewiacjom. Widać, przyszła kryska na...

— To przecież zwyczajna fucha — nie wytrzymał Bogdan — ot wywiad na wsi, a ty bierzesz za to, jak za przedarcie się przez nilfgaardzki hufiec.

— A ten chłopak to tylko zwykły służalec, a nie redański królewicz. Jestem pewny, że znajdziesz tuziny chętnych na jego miejsce za, jak to rzekłeś? Sam dach nad głową? A drugie tyle, gdy zapłacisz.

— On ma kontrakt u Florenta — Bogdan udał, ze nie widzi cynicznej miny Ergona. — Zatem to nie do mnie należy decyzja. Nie mniej jednak, jesteśmy skłonni zapłacić ci w monecie. Choćby i teraz.

— Nadal boisz się magii, prawda? — niespodziewanie zadane pytanie zdawało się sparaliżować olbrzyma. — Chcesz mieć całkowitą pewność, że żaden z konfratrów Muszki nie para się przypadkiem czarami. To by wiele tłumaczyło. Tak, teraz już mam pewność, ze to jeden z tych haków, o których było tak głośno.

— Skończyłeś? — Kraviec odzyskał rezon szybciej, niżeli ktokolwiek mógł przypuszczać. — Za bardzo urosłeś Ergonie — stwierdził. — Zapominasz się. Coraz częściej i coraz zuchwalej.

— Co poradzić? Starość. Pamięć nie jest moją mocną stroną. — Ergon dopił do końca piwo i spojrzał na Physalisa wodnistymi, pustymi oczyma. — A ty? Co o tym wszystkim sądzisz? Chcesz zostać z Florentem, czy pójść ze mną?

Lis - 2017-03-30 17:10:14

Gdyby Physalis w tamtej chwili byłby spożywał przyniesiony moment wcześniej alkohol, najpewniej zakrztusiłby się rozwodnionym napojem. Tym razem jednak miało się bez tego obyć, a on, złapany na opuszczonej gardzie, poddał się malującemu na jego twarzy zaskoczeniu. Brwi uniosły się, by następnie niebezpiecznie nisko opuścić. Dłonie niebezpiecznie zadrżały, formując się w pięści. Zieleń tęczówek zmieszała się z szalejącymi iskrami wściekłości. Zęby niesłyszalnie zgrzytnęły, kiedy zaciskał szczęki. Za takie żarty powinno karać się co najmniej chłostą.

Sprawy zdawały wymykać się spod kontroli. Chociaż to oni stanowili większość w tym towarzystwie, chłopak nie mógł wyzbyć się wrażenia, że rozmowa prowadzona była pod dyktando starca. Wyglądało na to, że wraz z upływem czasu, Bogdan coraz bardziej tracił w tej słownej potyczce. Physalis zaczynał podejrzewać, że próba dobicia z nim jakiejkolwiek umowy, która nie przystałaby na wszystkie jego żądania, zakończyłaby się prędzej opuszczeniem karczmy niźli uściśnięciem dłoni. Ergon nabierał pewności siebie, a on musiał podjąć decyzję, możliwie właściwą. Czy jeżeli zdecyduje się sprowadzić podstarzałego mężczyznę do parteru, ten będzie jeszcze miał ochotę na dalsze targowanie się i zmianę złożonej propozycji?

Skoro nie chcesz nawet przedstawić powodów, dla których byłbym ci potrzebny, nie mamy w ogóle o czym rozmawiać. Tym bardziej z kimś o tak niesmacznym poczuciu humoru. — Chociaż starał się spuścić z tonu i odpowiedzieć spokojnie, w jego głosie wciąż dało się posłyszeć rozdrażnienie. Spojrzeniem mierzył przyglądającą się mu postać. — Poza tym, jak mówił Bogdan, jestem związany umową z panem Florentem i to jemu powinieneś składać takie oferty.

To prawda, młodzieniec darzył Arnolda szczerą nienawiścią i najchętniej skorzystałby z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby wydostać się spod jego wpływu. Teraz jednak, kiedy takowa się pojawiała, oferowana była przez kogoś, do kogo żywił odrazę jednakową, jeżeli nie większą. W dodatku zaczynał podejrzewać, że pozornie bezbronny w starciu z nim dziadyga mógłby sprawić mu więcej kłopotów, niż z początku sądził. Wydawało się to tym bardziej realne, że miał już okazję obserwować, jak sobie radził w takich sytuacjach. Tak więc wizja bezproblemowego pozbycia się jakichkolwiek zobowiązań względem jego osoby nie kształtowała się w jego umyśle już tak klarownie.

Przestań więc pierdolić i przejdźmy wreszcie do rzeczy. — Zdecydował się na napastliwą zagrywkę, by rozładować kumulującą się w nim agresję. — W przeciwnym wypadku, obawiam się, nie dojdziemy do niczego. A wtedy szkoda naszego i przede wszystkim — twojego czasu. — Postanowił przykryć nazbyt jawną prowokację fałszywą troską, a w czym jak w czym, ale w prawieniu pochlebstw nie miał sobie równych.

Dziki Gon - 2017-03-30 22:54:29

Po odpowiedzi Physalisa, Ergon zarechotał pod nosem i spojrzał na Bogdana.

— Już go lubię — stwierdził, wyszczerzony. — Prawdziwie pyskaty, widać, że ma jaja. Głupi, bo głupi, jak to każdy młody, ale brawury mu nie odmówię. Takich jak on ciężko znaleźć dziś na ulicy. Gdzie nie spojrzysz to wszędzie szumowiny na pół gwizdka, co to biorą nogi za pas, kiedy robi się naprawdę gorąco.

— Wybacz. — Podczas przemowy Physalisa, Kravcowi nie drgnęła nawet powieka. — Mówiłem ci, że to szczeniak. Nie zna się jeszcze na robocie. Wydaje mu się, że pozjadał wszystkie rozumy, a tak naprawdę to wciąż wedd.

Znajomość starszej mowy przez Bogdana nie była najwyraźniej żadnym sekretem dla starca.

— Iście, wedd. To co, może faktycznie przejdziemy do rzeczy? Nie ma co mitrężyć więcej czasu w tym ponurej reputacji lokalu. Dowiem się dla ciebie z kim przesiaduje Muszka. Nie widzę ku temu przeszkód. Jednakowoż, nadal pozostaje przy chłopaku. Przyda mi się. Nie, chłopcze, nie do chędożenia. Znajdę ci odpowiednie zajęcie. No chyba, że naprawdę uprzesz się pozostać przy Florencie. Wówczas pozostanie mi jedynie pogratulować ci lojalności. I krótkiego rozumu, a jakże.

— Doprawdy, kiepski z ciebie negocjator.

— Znamy się nie od dziś Bogdanie. Obaj znamy też swoją wartość. Obaj, nie ulega to żadnym wątpliwościom, ani kwestiom — siejemy postrach w Novigradzie. Nasze imiona są jak geas. Kiedy odpowiednie osoby o nich usłyszą, wiedzą, że to zły omen.

— Do rzeczy
— ponaglił olbrzym.

— Przekaż Arnoldowi — Ergon nachylił się nad blatem stołu, oparłszy się na łokciach — że znam jego sekret, tak jak on zna mój. Tylko, że ja w przeciwieństwie do niego mam dowody. Następnie przedstaw mu moją ofertę. Tyle.

— Tyle, albo i aż tyle. Szkopuł w tym, że pan Arnold nie może się dowiedzieć o twoim... udziale.
— To bardzo niedobrze. Czy wolno mi spytać dlaczego?
— Nie, To akurat nie Twoja sprawa.
— Rozumiem. I domyślam się w czym rzecz. Zatem chłopak nie podlega negocjacjom?


Bogdan spojrzał na chłopaka, a potem z powrotem na rozmówcę.
— Przykro mi.
— Ile więc proponujesz?
— Trzysta. Plus marża z długu Muszki. Powiedzmy, dziesięcina.


Ergon milczał przez chwilę. Długim paznokciem kościstego palca bawił się kawałkiem stołowej drzazgi. Jego twarz nie zdradzała absolutnie niczego, poza przeprowadzaniem w głowie szybkich, chłodnych kalkulacji.

— Zgoda — powiedział w końcu, uścisnąwszy dłoń Kravca. — Jutro po świcie przy Wielkiej Szpicy. Będę już wszystko wiedział. — Mężczyzna wstał, położył na stole oberżniętą koronę.

— Ergonie? — zapytał Bogdan, nim tamten zdążył opuścić karczmę.

— Słucham?

— Dziękuję.


Ergon uśmiechnął się i wyszedł.

Lis - 2017-03-31 00:15:58

Chwilę zajęło Physalisowi, zanim zrozumiał, że to nadal jego osoby dotyczyła prowadzona rozmowa. Paskudnego śmiechu starca nie sposób było nazwać sztucznym, a wypowiedziane przezeń słowa połechtały przyjemnie jego ego. Tym bardziej, że przywykł do życia, w którym dla pochwał raczej nie było miejsca. Obrzydzenie, jakie wywoływał w nim Ergon, na chwilę zelżyło; chłopak pozwolił sobie nawet na nieznaczny uśmiech. Nie był to wynik jedynie wysłuchania kilku komplementów — sam był z siebie dumny, że udało mu się wkroczyć i nie zawalić sprawy. Co więcej, udało mu się wprawić mężczyznę w dobry nastrój, a nawet dla takiego żółtodzioba w negocjacjach oczywistym było, że odpowiedni humor zainteresowanych sprzyjał podejmowaniu odpowiednich decyzji i przystawaniu na kompromisy.

Posługiwali się słowami, których znaczenia nie rozumiał. A może po prostu gadali sobie tylko znanym szyfrem lub używając zwrotów, które sami niegdyś wymyślili? W końcu wyglądało na to, że znali się nie od dziś. Na wszelki wypadek zanotował je sobie w pamięci. Może kiedyś przyjdzie mu się nimi posłużyć, nawet jeżeli ich znaczenie może sobie tylko spróbować dopowiedzieć, wnioskując z kontekstu?

Po raz kolejny został zapytany o jego stanowisko w sprawie wynagrodzenia, jednak nim zdążył udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi, ubiegł go Bogdan. Choć postronni mogliby uznać to za przejaw chamstwa, młodzieniec był mu wdzięczny. Zaczynał się bowiem miotać z podjęciem wyboru wśród możliwości, jakie się przed ścieliły. Nie można było przecieeż odmówić mu zaangażowania w sprawy Florenta. To właśnie dzięki niemu chłopak miał w ogóle jakieś cele, do których mógł dążyć. Nawet jeżeli chodziło tylko o ściągnięcie długu i przekazanie serdecznych pozdrowień od pana Arnolda. Z drugiej jednak strony, od zawsze ciągnęło go do nieznanego. Tym bardziej, że to osoba, do której zwracali się o pomoc, proponowała mu jakieś zadania. To dawało mu do myślenia, że mógł być on nawet tak wpływowy, jak sam Florent. Najważniejsze było jednak poczucie, że nie byłby tylko pierwszym lepszym wyborem, jak to prawdopodobnie stało się w przypadku jego obecnego mocodawcy. Miał za to wciąż na uwadze, jak sprawnie Ergon wyzwolił się z niewygodnej sytuacji tamtej pamiętnej nocy. Na ten moment nie chciał podejmować decyzji i poniekąd ulżyło mu, że zdjęto z niego ów obowiązek.

Nic nie wskazywało na to, by Physalis miał odegrać w tej rozmowie jeszcze jakąkolwiek rolę. Wymiana zdań trwała w najlepsze, a chłopak przyglądał się własnemu, zniekształconemu wizerunkowi odbijanym przez taflę wygazowanego piwa. Wciąż pilnie jednak słuchał, co każdy z nich miał do powiedzenia. Zaczerpnął natomiast dopiero wtedy, kiedy absolutnie musiał — gdy usłyszał cenę, jaką zaproponowano jako alternatywę dla jego osoby. Trzysta koron, to właśnie tyle miał być wart.

Gdy starzec wytoczył się z karczmy, młodzian podświadomie odetchnął. Następnie odstawił wciąż w połowie pełny kufel i spojrzał na Bogdana, starając się cokolwiek wyczytać z jego twarzy.

Co teraz?

Dziki Gon - 2017-04-01 01:34:07

Bogdan nie odpowiedział. Nie od razu.

— Trzeba wrócić do Jedwabnego Szlaku, porozmawiać z Nim. — Mężczyzna nie pozostawił właściwie żadnych wątpliwości co do tego, o kogo mu chodziło. Z jakiegoś powodu, Kraviec najczęściej mówił o Florencie bezosobowo, jakby unikając jego imienia. Jednak kiedy przychodziło mu to robić, zwykle używał najwyższych form szacunku. — Zanim jednak...  Wiesz, że powinienem urwać ci łeb za to co zrobiłeś? Mogłeś wszystko spierdolić. Szczęściem, Ergon był w dobrym humorze, inaczej twoje trzewia jadłyby już z rynsztoku dzikie koty. Ten facet — wycedził — jest niewyobrażalnie niebezpieczny. Niech cię nie zwiedzie jego wiek. Z resztą, może to jest też jego broń. Aparycja. Odkąd tylko potrafię sięgnąć pamięcią, kojarzę go jako starca. Ludzie lubią go lekceważyć — podsumował ponuro. — Pełno ich na cmentarzach.

Bogdan wstał, odsuwając z nieprzyjemnym zgrzytem zydel. Opierającą się o nogę stołu kuszę przerzucił sobie przez ramię.

— Czas na nas. Chodź.

z/t.

Dziki Gon - 2017-04-27 22:40:38

RSC

Ciepły, wiosenny wieczór dopiero się zaczynał — nie byłoby w nim nic specjalnego, gdyby nie to, że właśnie niedługo Bloede miał się spotkać ze swoim nowym mocodawcą. Jego pobyt w Novigradzie zapowiadał się dosyć obiecująco. Ledwo przekroczył bramy miasta i spędził noc, może dwie w gospodzie, już dostał pierwszy odzew. Był nim goniec przysłany prosto pod drzwi pokoju mężczyzny z krótkim, acz treściwym listem, którego zawartość ograniczała się do informacji o miejscu oraz czasie spotkania, a także o "wysokiej" nagrodzie w zamian za wykonanie zadania. Tajemniczy zleceniodawca chciał się spotkać na Starym Mieście w karczmie "Pod Pręgierzem". Stwierdził również, że Bloede będzie wiedział, z kim ma porozmawiać.

Teraz więc elf stał w progu hałaśliwej speluny. Omiatając wzrokiem pomieszczenie, ujrzał mnóstwo zapełnionych stołów pełnych najgorszej novigradzkiej hałastry, dym snujący się tuż przy suficie oraz obce sobie twarze, z czego niektóre z nich już teraz spoglądały na jegomościa z nieukrywaną wrogością. Cóż, nie każdemu pasowała jego rasa, ale kto by się tym teraz przejmował?

Sytuacja wyglądała tak, że w izbie znajdowało się kilkunastu chłopa, każdy z nich  hałasując i próbując wywyższać się ponad swoich kamratów. Elf jednak zdołał wypatrzeć po szybkich oględzinach, podczas których zdążył być zauważonym przez parę osób, że dwoje ludzi, chociaż siedziało, wrzeszczało i bawiło się w najlepsze, wyglądało nieco inaczej od reszty. Można by powiedzieć, że czyściej? Nie było to odpowiednie słowo, ale mężczyzna czuł, że nie pasują do reszty. Jeden młodszy, nieco chuderlawy, lecz jako tako wpasowujący się w tłum pijaczyn oraz jego kamrat, typowy karczek. Rozweselony młodzian zerknął w stronę Bloede i jakby nieco spoważniał, choć było to ledwo zauważalne wrażenie. Teraz od Orvila zależało, jakie pierwsze wrażenie zrobi. No i oczywiście należało uważać na rozochoconą tłuszczę, której palce lepiły się do wszystkich mieszków, język lubił iść mocno w ruch, podobnie do pięści. Tym bardziej, iż Bloede wyróżniał się z tłumu.

RSC - 2017-05-02 21:08:22

Otoczenie nie sprzyjało mi, jednak powolnym krokiem zmierzałem do wnętrza tej przecudownej karczmy, wypchanej osobami, które mają nad wyraz większe mniemanie o sobie niż ja kiedykolwiek miałem o największych wojakach tego świata. Moje spojrzenie utkwiło na dwóch osiłkach, którzy po prostu byli inni... Ubrani jak należy, bawili się najgłośniej ze wszystkich diabelskich pomiotów. Nasze spojrzenia spotkały się po chwili.. w końcu, od razu wzbudziłem nie lada skrajne emocje wśród wszystkich. Od razu wyczułem, że pewność mniejszego osobnika spadła do zera... widocznie zbyt mało wypił przed spotkaniem. Nie musiał długo czekać na moją reakcje. Ruszyłem dostojnym krokiem, nie zwracając uwagi na wszelakie obelgi lecące w moją stronę. Nawet zdarzyło się, że jakiś mości pan, plunął w moją stronę. Bójka nie była w tym przypadku w moim interesie, ale na wszelki wypadek zapamiętałem tą tłustą twarz i kto wie co się stanie, gdy znajdę choć odrobinę wolnego czasu psia mać.

Dwóch panów nadal na mnie patrzyło, lecz teraz....... Jakby trochę inaczej? Było to bardzo złudne i krótkie wrażenie. Zapach potu przenikał całe pomieszczenie, w taki sposób, że moje elfickie nozdrza ledwo wytrzymują.  W sumie to powianiem się dziwić w końcu jestem wśród śmierdzących osiłków. Spokojnie dokończyłem swoją "podróż" po karczmie. Spojrzałem na większego osobnika, a potem na mniejszego, szczuplejszego... choć mimo swojej postury wydawał się o wiele bardziej groźniejszy, przynajmniej tyle mogłem wyczytać z jego oczu. Zbliżyłem się dostatecznie blisko, tak ażeby w spokoju prowadzić konwersacje. Nastała cisza, lecz ja ją przerwałem, ponieważ nie mam czasu na puste, niewyjaśnione momenty, które o dziwo rozdaje mi los... chce dowiedzieć się czy właśnie znajduje się przed zleceniodawcą?
Patrzycie wzrokiem przez który nic nie widzicie, prócz mej postawy cielesnej. Czymżem zasłużył sobie na twoje krótkie spojrzenie, pełne ciekawości? Czy tylko ma rasa wzbudziła w tobie skrajne emocje , czy może coś więcej, człowieku? Chcesz gadać to gadaj, dopóki jeszcze wszyscy tu mają swoje języki.

Chors - 2017-11-05 00:37:59

Już przed wejściem dopalał cygaretkę, głęboko zaciągając się dymem. Dzień nie był taki paskudny jak się zanosiło, na finanse chwilowo narzekać nie mógł, a przed nim stała otworem jedna z najgorszych spelun w Novigradzie. Dla awanturnika takiego jak on było to aż nadto, nie dziwne więc że na duszy było mu wyjątkowo lekko. Zrzucił żar na schody, a niedopaloną końcówkę wsadził sobie za ucho. Nie żeby odpalić po raz drugi, tylko żeby wykruszyć do miejscowych szczyn. Wiadomym jest bowiem, że nie tylko mocy to sikaczowi nada, a i na smak nie zaszkodzi.
Drzwi skrzypnęły, a on żeby się zmieścić musiał się nieco zgarbić. Na jego szczęście powała tu była wysoko, więc kręgosłup bił mu pokłony.
Ostatnio, kiedy tu był, nie dane mu było zwyczajnie popić. Schlał się, ponoć kogoś obił, a i obudził się z opuchniętą twarzą więc sam oberwał.
Tym razem jednak nie harce z miejscowymi mu były w głowie, więc przechodząc przez salę krótkim skinieniem głowy pozdrowił miejscowych, oparł się o szynkwas aż stęknął pod jego ciężarem i, z nadzieją, rzucił koronę na bar.
Dzban mi podaj tego co akurat uwarzone najlepiej. A potem dolewaj, dopóki pieniędzy stanie, to i więcej coś zarobisz rzucił wesoło do chromego karczmarza i klapnął na najbliższym zydlu, mrucząc pod nosem melodie która nie przypominała niczego mimo najszczerszych chęci.

Dziki Gon - 2017-11-05 01:43:48

Stary Dietere, z wolna podniósł czerwone od dymu oczy znad szynkwasu prosto na wyrastającą po jego drugiej stronie górę mięcha, która nagle przysłoniła mu światło.
Z wyraźnym szmerem wciągnął powietrze, a raczej jego lokalną mieszaninę na bazie spalenizny, zapachu intensywnie trawionego alkoholu i smrodu onuc zmieszanego z cebulą, co zapowiadało, że nabiera tchu, by uświadczyć klienta swym zwyczajowym: „A czego tu chce, a?”. Nie zdążył. Widząc koronę lądująca na szynkwasie, wypuścił je z siebie równie prędko. Z wrażenia niemal drugą stroną. Żylaste łapsko wystrzeliło przed siebie, zgarniając ją z kontuaru. Pomacał ją, początkowo nieufny nawet ugryzł. W końcu  powąchał. I podsumował niezrozumiałym burknięciem, pieczołowicie przysuwając pieniądz ku sobie, by następnie go schować. W bucie.

Lokalne towarzystwo, kaprawe mordy przyglądające mu się z zasnutego dymem, ciemnego wnętrza, nie odpowiadali na pozdrowienie. Z paroma wyjątkami, jednak Chors szybko zorientował się, że ich łby, poddane prawu ciążenia zwyczajnie kiwają się od nadmiaru gorzały. Większość głowami jednak kręciła. I trudno było tu o przyjazne twarze, łatwiej o smagłe i nikczemne jak na Zangwebarze. Nie brakowało też bladych jak mór, wiercących go rozpalonymi od fisstechu oczami. Wychudzonych i trójkątnych, podnoszących się z odległego stolika dla nieludzi. Powietrze zaroiło się szeptami i pomrukami. A potem wszystko ucichło do zwyczajowego gwaru.

Gospodarz, kusztykając jak gdyby mniej niż zazwyczaj, nalał przybyszowi do pełna lokalnego specjału, na chmielu co prawda cienkim jak zaliczka, ale nie rozrzedzonego wodą. W wyszczerbionym, choć nie upierdolonym kuflu. I dzbanie z całym uchem.

Trzymaj, duży. Bierz i pij, zanim się zacznie.


Spoiler:

Jedna korona odjęta z kabzy.

Chors - 2017-11-05 09:40:56

Chors, widząc jak został przywitany, cmoknął z zadowoleniem. Za czysty był na ten lokal? Najbardziej nie podobali mu się nieludzie podnoszący się powoli z miejsc. skruszył resztkę cygaretki do dzbana z cienkuszem i pomieszał palcem, a kufel jednym haustem osuszył do połowy i otarł szczecinę na mordzie z piany. Pod stołem niespiesznym ruchem ręki przemieścił krótką pałkę na udo, bliżej dłoni i łokciem nacisnął kieszeń kurtki, żeby być pewnym że kastet wciąż się tam znajduję. Poza tym nie zdradzał specjalnych oznak zdenerwowania. Niemal każda jego wizyta, w miejscach o tak wątpliwej reputacji, kończyła się mordobiciem. Na jego nieszczęście nie było go tu długo, a w dzisiejszych gościach nie widział żadnego starego znajomego czy przyjaznej twarzy.
Odpalił cygaretkę, a dym wypuścił uśmiechając się półgębkiem do karczmarza, przez dziurę po zębach.
W portowej, w karczmie dalej odbywają się tańce? Bo ruszyć płetwą mam ochotę Duży puścił oczko do karczmarza i palcem zaczął toczyć jakiegoś zdechłego chrząszcza po blacie. I co tu taka nerwówka dzisiaj? mruknął jeszcze, na tyle cicho żeby nie słyszała go cała sala.

Dziki Gon - 2017-11-06 01:11:04

Twarz starego karczmarza, Kulawego Dietere pozostała niewzruszona jak skała wobec fali przyboju. I ponura niczym burdel w poniedziałek rano.

Skąd mam to, kurwa, wiedzieć? — Odparł uprzejmie, uznając, że tak hojnego gościa należy zaszczycić więcej niż jednym słowem czy charknięciem. Zamiast niego odpowiedział głos rozlegający się z tyłu sali. Ewidentnie przepity, choć to akurat było całkiem na miejscu. — W gaciach se poruszaj!

Jedno tłumione rżenie i mnóstwo drobnych parsknięć rozległo się po izbie. W razie, gdyby się odwrócił i rzucił okiem, to i tak nie zauważyłby niczego niezwykłego. Każdy sobie, nikt się nie przyznawał, z nosem w misce kuflu, czy garncu z gorzałką. I tylko szmery narastające, ilekroć się odwrócił.

Mogę sobie przypomnieć — zaoferował po chwili gospodarz. — Tylko zgubiłem tu gdzieś monetę. Złotą, do pary. Oj wciórności, ja durnowaty nieborak. Gdzie ona mogła się podziać. Nie widzieliście jej może? — Całość została wypowiedziana przez niego jednostajnym, nosowym głosem, z mimiką porównywalną do tej przystającej zydlowi, na którym indagujący wielgas właśnie siedział. Z nieporuszoną twarzą oraz nieruchomymi oczami, które jakimś cudem nie mrugały pomimo snującego się nieopodal dymu. Nawet jeżeli staruchowi nieobce było pojęcie ironii ani myślał nadwyrężać swojego talentu aktorskiego. Zgodnie z zasadą, że jeżeli jesteś w czymś dobry, nie rób tego za darmo.

Chors - 2017-11-06 12:45:27

Chors wysłuchał karczmarza i aż stęknął, zupełnie zaskoczony. Przez chwilę zastanawiał się czy go szybko pałką nie uczesać, ale wizja kilku wkurwionych gości gotowych wrazić mu za to nóż pod żebra skutecznie odwiodła go od tego śmiałego pomysłu. Nie żeby się bał, ale ziemia gęsto usłana była twardzielami którzy nie schowali dumy w buty i narobili sobie wrogów w miejscu takim jak to. Podniósł się więc z ławy, zwieszając pałkę wzdłuż uda i odpinając  pasek, tak by zwieszała się jedynie na rzemieniu. Mimo tak dobrego początku dnia zaczął udzielać mu się niepokój którym izba była przesiąknięta.
Z kieszeni spodni wyciągnął kolejną monetę i zręcznie zakręcił nią w palcach. Jednak nim właściciel przybytku zdążył ją pochwycić nakrył ją dłonią i pochylił się w stronę chciwego chłopa.
-Tą informację zdradzisz mi za resztę, co z poprzedniej monety została. A na tą- spojrzał wymownie na swoją rękę - zapracujesz inaczej. Idę na tańce do portowej, pod klapę. I roboty szukam, a wspominać nie muszę jakie tańce lubię najbardziej-Artem napiął potężne bicepsy, żeby nie pozostawić złudzeń że może jeszcze chodzić o dworskie chodzone - Do wieczora, a może i do świtu tam zabawię. Jakby ktoś szukał ochrony, wykidajły, poborcy albo takiego, co ryj rozkwasić umie to tam mnie znajdzie. Poznać mnie można bez trudu, a jeśliby więcej takich mi podobnych zechciało w karczmie stanąć niech o Chorsa wypytuje. A teraz ja dopiję dzban com go kupił, a ty mów. Oby historia zapłaty była warta - Duży jeszcze przez chwilę świdrował karczmarza wzrokiem, po czym wolno złotą monetę odkrył i na powrót się usadowił. Piwa sobie dolał i, walcząc chwilę z krzesiwem, potężnym pociągnięciem dołożył nieco swojego gryzącego dymu do tego już otulającego gości i suto piwem zapił. Jeśli to nie rozwiąże języka karczmarzowi to albo jaja ze spiżu sobie doprawił, albo debil na umyśle na podobę nogi kaprawy.

Spoiler:

[moneta odjęta]

Dziki Gon - 2017-11-06 21:59:06

Stary chytrus zmrużył swoje małe, załzawione oczka, z których poza nadającej im blasku chciwości, nie wyczytałbyś więcej niż ze ślepi przyniesionej przez przypływ martwej mątwy. A ten blask właśnie jakby przygasł.

To idź — stwierdził niewzruszony staruch, który pozostałby pewnie takim, nawet gdyby ktoś właśnie wpadł tu z ulicy, wrzeszcząc, że przez miasto walą dwie chorągwie Czarnych. Na smokach. — Niech Ogień oświetli ci drogę — dodał, okrutnie ziewając okropnie nieelegancko i szczerbacie, tak zmęczyła go ta konieczność złożenia tak długiego zdania i ten rzadki dla siebie przejaw religijności. A to jeszcze trzeba było dolać piwa. Choć to ostatnie, trzeba było mu przyznać, uczynił bez ociągania, napełniając opróżniony po części dzbanek, nową i spienioną zawartością. Jasnym było, że jeżeli mu się nie zachce, to za resztę z poprzedniej monety nie zrobi niczego poza dolewaniem. I olewaniem. Przybysz nie mógł tego wiedzieć, ale jeżeli staremu Dietere została jeszcze jedna cała para jaj, to pewnie dawno zastawił ją po jakimś lombardzie lub nie nosił ze sobą, by mu jej przypadkiem nie ukradli.

Szczęśliwie dla niego, na świecie nie brakowało wiedzących. Czasem nawet takich, którzy posiadaną wiedzą skłonni byli się podzielić.

Robisz to źle — równie nagle co bezceremonialnie oznajmił zarośnięty typek przysiadający się obok niego, przy szynkwasie. Głos miał beznamiętny i chłodny tak, jak serwowane tu piwo nigdy nie będzie. Ubrany był w ciemny, zakurzony płaszcz, skrywający inną długą przyodziewę. Spod skołtunionej brody i długich, opadających na twarz nieumytych przynajmniej od wczoraj trudno było dostrzec cokolwiek, co dałoby się zidentyfikować jako czyjąś twarz. Tym bardziej, że przemawiał do niego profilem, nie odwracając się ni o cal.

Przyjezdny. — Słowo nie było pytaniem. Mimochodem i gestem dał znać pierdzielowi po drugiej stronie szynku, że dla niego to samo. Kilka monet, znacznie podlejszych wylądowało na blacie obok nieruszonej przez nikogo korony osiłka. — Redan? Czy inny? — Miał dziwny akcent. Trochę jakby elfi, choć zdecydowanie twardszy, ale też nie skelligijski. Ten Chors poznałby od razu.

Chors - 2017-11-07 08:59:27

Przez sekundy długie jak kutas kogoś... no, z małym kutasem tylko rozjechanym walcem i pokąsanym przez trzmiele, nie spuszczał wzroku z karczmarza. Potem wolno ściągnął monetę ze stołu i schował do kieszeni, jednocześnie wypuszczając dym przez zaciśnięte na nieszczęsnej cygaretce szczęki.
-No. to teraz to mnie wkurwiłeś- wymruczał. Jednak nowy kompan szybko zaabsorbował jego uwagę. Spojrzał na niego tylko przelotnie i zakręcił kuflem. Nie spodziewał się, że pomoc nadejdzie z głębi sali, z tamtej strony liczył wyłącznie na kłopoty.
-I ty takoż nie tutejszy. Niech będzie Redania, jeśli taka odpowiedź zadowoli szanownego Pana- starał się żeby ta ironiczna nuta była jak najmniej słyszalna. Nie chciał denerwować niepotrzebnie nowego znajomego, żeby się nie obraził i sobie nie poszedł. Ciężko ostatnio o żywych kamratów. Nawet jeśli nie do rozmowy, to do picia chociaż.
Chrząszcza którym się bawił przez chwilę zrzucił na podłogę. Zajmująca to była zabawa, ale jeśli ktoś już postanowił pośmierdzieć obok to niech owad radzi sobie sam. I tak całkiem nieżyw.
-Uwierzysz że zazwyczaj się tak nie stawiają?- burknął jakby obrażony, głową wskazując na karczmarza -Ale i niektórym gęba miła. A ten tu zębisk ma niewiele i słabej jakości,  to żal mu mniej i nimi szasta- zaciągnął się cygaretką. Nadszedł chyba czas rozmowy właściwej.
- Wnoszę że do pogawędki skoryś bardziej. Zapłaty szukasz czy chłopa? W kiesie niedużo, więcej niż kulawemu dać nie mogę, a informacje które uzyskać chciałem to ciekawość zwykła, nie od nich swój dalszy byt uzależniam. Na robocie mi bardziej zależy bo mi się członki zastały, a na to w porcie większe szansę. Jednak Novigrad piękny jest i z chęcią się i z tak zacnym mężem napije. To jak, kompanije na wieczór znalazłem czy nie pogadamy?- Wyszczerzył się, jednak (nie ujmując nienagannej aparycji Dużego przecież) weselej na gębie się nie zrobiło. Nie znosił podchodów. Kiedyś było prościej. Karczmarz zbierał informację po to, by za garść groszy się nimi dzielić z tym, kto garści pustej nie ma. Po to był. Teraz wielkie paniska, po złoto łapy wyciągają a język zawiązują ciaśniej niż mniszki. A karczmy takie jak te wypełnione były gwarem, śpiewem i piskiem dziewcząt, a ludzie się nie chowali po kątach tylko pili i okazjonalnie po mordach się lali.
Stąd niepokój. Liczył usłyszeć "strażnicy bardziej na małych złodziei się zagięli, i zamiast chłosty to łapska będą odejmować" czy "kurwy wszystkie chore, to i chłopy smutne, i się po jajach drapać muszą".
Tutaj jednak musiało się dziać coś większego, i coraz mniej miał ochotę wiedzieć co, i wplątywać się znowu w gówno.
Rzecz jasna gdyby nie był z niego tak ciekawski człek i kłopotów tak nie umiłował. Może i przydarzy się jaka przygoda która nie skończy się wraz ze śmiercią Chorsa?

Dziki Gon - 2017-11-07 19:12:10

Ja takoż— przytaknął, wkładając nieco wysiłku, by nie kaleczyć tych słów, odbierając własny kufel, by z miejsca przysysać się do niego i opróżnić w czterech, chciwych łykach. Z samego wyrazu twarzy nie sposób było dociec, czy udzielona odpowiedź go zadowala, ale nie wyglądał też na zdenerwowanego, nawet jeśli udało mu się wyłapać ironię mięśniaka. — Ale będący tu dłużej od ciebie.

https://i.imgur.com/0h1dECF.pngPuste naczynie stuknęło o blat szynkwasu, spoczywając na nim do góry dnem. Rozmówca Chorsa obrócił się ku niemu, świecąc czymś więcej niż tylko profilem. Para ciemnych oczu posłała mu spojrzenie spod nawisu nieporządnych kosmyków. Wbrew pierwszemu wrażeniu był młodszy niż wyglądał. Zmarszczki, które nosił pod oczami, były stosunkowo świeże, podobnie jak pokrywająca twarz opalenizna. Odznaczał się też nosem, prostym, niezaczerwienionym ani niezakatarzonym, co w tutejszej okolicy mogło uchodzić za szczególnie dystynktywne. Przysiadając się, przywlókł ze sobą lekki powiew niezadymionego powietrza, co wskazywało, że przygnało go nie z głębi sali, a raczej spod drzwi lub nieszczelnego okna.

Nieznajomy wysłuchał skargi osiłka. Jego lewe oko, jako jedyne widoczne, w przeciwieństwie do drugiego, zasłoniętego kaskadą niegdyś ciemnych, obecnie rozjaśnionych przebywaniem na słońcu włosów, wykazywało zrozumienie, jednocześnie błądząc po wnętrzu sali. Przez moment widać było na jego facjacie coś w rodzaju uśmiechu, choć efemeryczny charakter tego grymasu mógł się wielgasowi wyłącznie przywidzieć. Zwłaszcza w obecnym zaczadzonym zaduchu. Tak czy inaczej wyglądał jakby przyjmował jego słowa do wiadomości i świetnie rozumiał, że stawianie o którym mówił było jedyną formą stawiania preferowaną przez miejscowych.

Twarz staruszka Dietere... — zaczął powoli, nie odwracając utkwionego w izbę/rozmówcę wzroku, ewidentnie mając na myśli pokrakę po drugiej stronie szynkwasu, na co wskazywał nieco przytłumiony głos — Spotykała już gorsze rzeczy niż twoje kułaki — wyjaśnił, z grzeczności dla tutejszych reguł nie dopowiadając, że przynajmniej jedna z tych rzeczy miała miejsce zaraz po urodzeniu. Wpierdol nie raz i nie dwa był dla dziadygi tym samym, czym dla uczciwie pracującego człeka dzień powszedni. Poniedziałek, dajmy na to. Tyle, że tutaj nie tykał go nikt i nie wiada czy bardziej z obrzydzenia, czy z szacunku, który wypracował sobie tym, że jego zwyczajowo przydługi jęzor zapodziewał się gdzieś dokumentnie przy każdym nalocie straży.

Wolę kobiety — zażartował w odpowiedzi na pytanie, odliczając kolejne cienkie monety z rozsypanego stosu, kolejno przesuwając je na drugą stronę drewnianej lady, po chwili namysłu odwracając opróżniony kufel i stukając nim dla zwrócenia uwagi niedawno obgadywanego Dietere, któremu właśnie udało się zadrzemać na stojąco. — A jałmużny nie przyjmuję. — Pozwolił, by napełniono mu pękaty kubek, przytrzymując go za ucho.

Tu jest Novigrad — zwrócił się do niego bez przesadnej poufałości, przysuwając sobie naczynie z cholernie spienioną zawartością. — Tu nie dają niczego za darmo, nawet po łbie. Bandyci noszą dublety, a kelnerzy Est Est. Lokalna hołota ma swój honor, taki który kładzie w gównach ten rycerski. — Upił kilka łyków, odstawił. Zamieszał tym, co zostało, smutno orientując się, że mniej niż połowa. — Standardowo, nie lubi się też przyjezdnych. Zwłaszcza takich, którzy przychodząc do gospody na Starówce, pytają o portowych, z którymi jest kosa. Nie spodobasz się, to zrobią ci kawał i polecą szukać szczęścia w „Albatrosie”. A tam, inaczej niż tutaj, nie ma paktu i burdy idą na sprzęt — Zatrzymał spojrzenie na nabijanej pale, którą Chors miał zawieszoną przy pasie — Nie taki. Ostry. — Podsumował spojrzeniem. Na tyle wymownym, by nie musieć uzupełniać. — Pogadać zawsze zdążymy — zgodził się, macając po kieszeniach swojego płaszcza. — Na początek możemy na przykład o tym, czy zdarza ci się w coś grywać. Mogą być nawet kości. Bo tym tutaj — Zatoczył głową szerokie koło, mając na myśli porozsadzany po sali ogół — Za cholerę. Zwłaszcza ze mną.  Jeśli tak, nie chowaj korony, przyda się jeszcze.

Chors - 2017-11-08 13:09:11

Chors smutno pokiwał głową. Wyjątkowo trafne wnioski chłop mu sprzedawał. Upił spory łyk, nieopatrznie osuszając kufel. Dolał sobie pozostałość dzbana, i nawet poczęstowałby trunkiem towarzysza. Gdyby nie zauważył dna.
- Nie tylko on swoje na twarz przyjął. Ale moja lepiej wygląda- mruknął Duży i kolejny pociągły łyk schłodził przełyk. -A jeśli kosa jest z Portem to chyba dobrze że bić się tam idę? Czy znaczenie słowa "kosa" też się zmieniła? A jak komuś się nie podoba że przyjechałem spoza murów może się ze mną spróbować- Artema nic tak nie denerwowało jak lekceważenie go. Wciąż żył, a oglądał speluny od tych znacznie gorsze, a podczas kariery wojskowej miał więcej razy okazję zginąć niż za jakąś lokalny konflikt który, mówiąc zupełnie szczerze, miał w dupie.
Teraz jednak pojawiła się kolejna propozycja- gra. I to na pieniądze. Hazardu rzecz jasna unikał jak ognia, zbyt wiele razy łamał ludziom ręce tylko dlatego że na czas nie spłacili długu za karty czy kości. Pokiwał przecząco głową i gestem nakazał napełnienie obu naczyń.
-Skoro już mamy coś wyjaśnione, to może oświecisz mnie dlaczegoś się dosiadł. Nie z dobroci serca przecież, bo na romantyka mi nie wyglądasz. Uznałeś mnie za wystarczająco ciekawego do kompaniji przy szklaneczce czy coś więcej w tym drzemie? Nie mogłeś gteż liczyć że na kości albo karty mnie naciągniesz, bo grywam rzadko. Nie lubię przegrywać, a ty przegrywać nie możesz. To więc, z szacunku dla nas obu, sobie darujmy- Mruknął, tym razem odwracając się wprost do towarzysza rozmowy. Z profilu był znacznie brzydszy, zwłaszcza że kompan stał od strona którą upiększała blizna.

Dziki Gon - 2017-11-08 20:29:51

Dno zauważył Dietere, bez słowa napełniając oczyszczony do goła dzbanek. Gdyby brać pod uwagę obiektywną jakość serwowanego tu chmielowego cienkusza, korona powinna zwrócić mu się po trzydziestej dolewce.

Możliwe, nie mnie oceniać. Jak wspominałem, wolę kobiety.— Rozmówca wzruszył ramionami, bardziej skory do odgrzewania niedawnego dowcipu niż do podjęcia arbitrażu przy fizjonomicznej komparatystyce obydwu jegomościów. Zresztą nie tylko to musiał powtórzyć w tej rozmowie. — Nie ma. Nic. Za. Darmo — oznajmił dobitnie, podkreślając każde słowo osobno. — Nie znają cię tu. Bez znaczenia czy dobrze, jeśli tylko na własny rachunek

Zdrowie — wzniósł krótki toast za ostatni łyk w swoim kuflu. Odstawiając go, obrócił się nieco, by wysłuchać dalszej części opowieści awanturnika, jak przystało na człowieka obytego, który miał w planach coś więcej niż chlanie i żarcie w milczeniu. Wysłuchawszy, kiwnął głową ukontentowany. Dyskusja utrzymywała się w znanej i lubianej mu atmosferze, którą kojarzył nierozłącznie z wykładaniem otwartych kart na ławę.

Rzadko — zastrzegł natychmiast, unosząc w górę wyprostowany palec — Rzadko nie znaczy nigdy. A to już właściwie połowa całej mistyki hazardu — mówił, gestykulując wzniesioną dłonią, przy jednoczesnym spoglądaniu gdzieś w dal. — Co prowadzi nas do konkluzji. Mówię o ryzyku. Przysiadłem się, bo co mi szkodzi zaryzykować? A nuż wyciągnę na partyjkę. W najgorszym wypadku dostanę po gębie. Spłukany... — skinął na zgarnianą przez Kulawego drobnicę, którą wyłożył na blat — Jestem i tak. A skoro byłeś skłonny zapłacić koronę, pomyślałem, że równie dobrze byłbyś skłonny o nią zagrać.

Obcy spojrzał mu w ślepia, bez lęku, choć i bez wrogości, ściągając przy tym jedną z długich po przeguby rękawic, z którymi nie rozstał się nawet we wnętrzu oberży. Uporawszy się z nią, cisnął ją przed siebie, na szynkwas. Choć z początku wyglądało to, jak wyzwanie, wyciągnięta w kierunku wielgasa prawica rozwinęła wątpliwości co do intencji gestu. — Mów mi Rob.

Chors - 2017-11-12 12:23:43

Chors od razu pochwycił dłoń w żelaznym uścisku, szczerząc się szeroko. Uśmiech na twarzy zgasł mu jednak równie szybko i równie sztucznie jak się pojawił.
-Mi mówią Chors, albo Duży. Dziwne imie, Rob. Mówisz że chciałbyś zagrać? A co będzie równie wartościowe jak moja złota moneta, skoro sam mówisz żeś spłukany i raczej nie pieniądze będą przedmiotem zakładu?- upił kolejny potężny łyk z kufla. Trunek kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Odpalił cygaretkę, z pewnymi problemami i zabębnił palcami o bar. Nagle poczuł, że nie ma pojęcia jakie ma plany na przyszłość w tym mieście. A spędzić reszty życia w tym lokalu z Robe, chyba nie miał zamiaru. Potrzebował impulsu.

Dziki Gon - 2017-11-13 01:24:41

Łatwo zapamiętać — przytaknął nowemu kompanowi. Nie skrzywił się pod jego uściskiem, choć po jego zakończeniu dłoń praktycznie sama wyciekła mu z niego na kontuar. — Krócej niż Robert —  wzruszył ramionami, nie zastanawiając się dłużej nad mianami. — Z twojej strony korona, z mojej czas —  stwierdził po chwili namysłu. — No co? Mówią, że to pieniądz. Niech już stracę, bo to w końcu MÓJ czas... Ale nie mam obecnie niczego o mniejszym nominale. Wiesz, bywam w gospodach. W tym mieście będzie ich ze czterdzieści, a ja obskoczyłem większość z nich. Wiem o kogo pytać, jak się zachować, kogo nie wkurwiać, a u kogo załatwić robotę. Jakoś się kręci, rozumiesz.

Na stole pojawił się niewielki skórzany kubek z grzechoczącą zawartością. Chors nie zauważył kiedy.

Wygląda na niezłą zabawę. —  Wnioskując ze spojrzenia, rozmówca miał na myśli cygaretkę. — Duzi goście, których widuje się w tym mieście rzadko ćmią coś poza tymi... — Zmarszczył czoło, zastanowił się chwilę. —  Fajkami. Sprowadzają to zza morza albo Cesarstwa. Ewentualnie od krasnoludów, ci mają najładniejsze, rzeźbione egzemplarze chodzące po grube korony.  Masz w tym tytoń? Czy coś inszego?

Nie narzucał się z hazardem, choć w trakcie gdy Duży snuł swój dym, na blacie między nimi znalazło się dziesięć kości, prostych i porządnych chociaż nieco wytartych. Po pięć po stronie każdego.

Chors - 2017-11-13 09:07:33

Artem czekał kilka chwil z odpowiedzią. Gość był szulerem, zdradzała go zręczność przy kościach i to, jak dużo zaczynał mówić kiedy kości pojawiały się na stole. W takich przypadkach warto było zdwoić czujność, bo pod potokiem słów łatwiej było ukryć sztuczki, a nie było wątpliwości, że Rob ich kilka zna.
- Fajki? Połamie toto, zgubie albo co. Wolę w tej formie. Można kopcić bez używania rąk. Fajka jest dobra do ciepłego fotela i dobrego alkoholu- spojrzał krytycznie na swój dzban i westchnął- Ale czas to cenna rzecz. I o niego zagram, Rob- położył między graczami złotą monetę i cygaretkę, trochę wymiętoszoną, ale zapewne sprawną i zachęcił towarzysza by spróbował. Potem zawiesił dłoń nad kośćmi, jakby niepewny czy powinien je chwycić.

Spoiler:

dostanę informację w jaką wersję kości gramy? Bo znam dwie, pirackie i klasyczne (kościany poker).

Dziki Gon - 2017-11-13 22:23:43

Masz sporo racji — siedzący na chyboczącym się zydlu, mając przed sobą opróżniony kufel po kiepskich szczynach nie mógł się nie zgodzić.
Pokerek? — zapytał, a może raczej upewnił się, biorąc pięć kości po swojej stronie do ręki. — Chyba znasz zasady? Miałem kiedyś podstawkę, ale poszła się wałęsać — mruknął niepocieszony, podczas gdy kości potoczył się po blacie.

Szóstka
Trójka
Jedynka
Szóstka
Piątka

Dzięki, ale z podbijaniem stawki poczekaj do drugiej rundy — skomentował półżartem obecność cygaretki w puli, nie ważąc się sięgnąć po nią w trakcie świętości jaką była dla niego gra. Otwartą dłonią wyciągniętą w kierunku Dużego, zachęcił go do własnego ruchu.


Spoiler:

W realiach „Wiedźmina”? Jasne, że w pokera. Rzuty Roberta możesz podejrzeć tutaj, pierwszy ma id 504636, każdy kolejny o wartość wyższą o jeden.

Chors - 2017-11-14 16:46:49

Chors potarł szczecinę na twarzy i spojrzał dziwnie najpierw na swoją, tlącą się cygaretkę a potem na tą leżącą koło złotej monety. Powoli, głęboko się zaciągnął i wolno wypuścił dym zasnuwając nim stolik na krótką chwilę.
- Toć kości to prawie jak karty. A karta lubi dym, wiadoma to rzecz- burknął, niby obrażony ale z wyraźną wesołością w głosie. I szybkim ruchem potoczył kościane sześciany po blacie i przyjrzał im się z namysłem. Przez chwilę nawet miał sięgnąć po kufel ale pokręcił tylko przecząco głową i mruknął pod nosem
-Nie. Przez dno kufla mniej widać.- Chors przez krótki moment przestał mrugać powiekami, co było wyczynem nie lada patrząc na otaczający wszystkich, gryzący dym.

Dziki Gon - 2017-11-14 20:00:53

Zgrałem kilka talii kart — oznajmił, choć bez cienia przechwałki. — I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że mają się do kości jak tutejsze dziwki do cen soli w Kovirze. —Kości jego przeciwnika potoczyły się po blacie, zatrzymując gdzieś między nimi. Wynik Chorsa był następujący:

Trójka
Piątka
Dwójka
Czwórka
Piątka

Rob leniwym machnięciem rozwiał dym snujący się nad wynikiem własnego niedawnego rzutu. Ze swoich kości zebrał wszystko poza szóstkami.

Ciekawy tatuaż. Sluadh ys Muire? Envant ar Skellige, ell'ea? — zagaił, przerzucając trójkę kości, na których wypadły kolejno:

Dwójka
Dwójka
Czwórka

Dwie pary, z czego jedna wysoka. — podsumował swój końcowy wynik miłośnik kości i znawca kart.  — Całkiem, całkiem. Przerzucasz?


Spoiler:

Przerzuty Roba do wglądu jak w rzucie powyżej. Id rzutów od 504806 wzwyż. Twoja kolej.

Dziki Gon - 2018-03-11 19:18:35

Warn



Z bazaru

Odnalezienie się w dużym mieście sprawiłaby niemało problemu i wytrawnemu traperowi. A wielobarwnym, ciągle zmieniającym się i hałaśliwym tłumie niejedno mogło się przywidzieć. Było, nie było znajdował się w końcu w sercu samego Novigradu, największej metropolii na Północy. Żaden wstyd, zwłaszcza dla kogoś kto nieczęsto bywał w podobnych aglomeracjach.

Nie licząc więcej na ludzką uprzejmość ulotnił się szybko i bez szwanku, a jedyne co ścigało go od straganu to obelgi, w większości nieoryginalne i wraz ginące w hałasie, niknące z każdym krokiem z dala od feralnego stoiska.

Wypatrywał tedy stoisk właściwych, takich w których oferowano tkaniny. I między bogami a prawdą, przechodząc się po placu naliczył ich z bite piętnaście. Z czego tylko cztery prowadzone przez nieludzi, lecz przy tym ani jednego niziołka. Ani nikim przypominającego szwagra, zakładając że jego siostra wyszła za kogoś innej rasy.

Wrodzona zwinność i niewielka postura faktycznie pomogły mu prześlizgiwać się między snującymi się jak krowy lub prącymi do przodu niby barany gapiami i klientami. Potknięć i upadków było niewiele, zdarzyło się kilka potrąceń. Po godzinie bezowocnych poszukiwań zdecydował się odpuścić dalsze wysiłki, a mimo niewielkiego wzrostu udało mu się gracko odnaleźć miejsce, w którym mógłby się najeść i napić. Dopomogła mu w tym wrodzona orientacja pozwalająca wypatrzyć znajdującą się naprzeciw ratusza, po drugiej stronie głównej arterii miasta spelunę o wdzięcznej nazwie „Pod Pręgierzem”.

Wchodząc do środka powitały go kłęby dymu tak gęste, że szło by postawić na nich małą szopę oraz kilka przekrwionych spojrzeń tutejszych bywalców, łypiących z pryszczatych i kanciastych mord rozszerzonych niekiedy przez drwiące uśmiechy. Jakiś łysol w kącie ostentacyjnie pokazywał go palcem pijanym koleżkom, rechocąc. Inny, podziarany na przedramionach o wyglądzie nałogowego fisstechowca rzucił mu krótkie „robisz biedę?” gdy Warn mijał jego stolik. Idąc za smrodem cebuli oraz cienkiego chmielu niziołek mógł dotrzeć do szynkwasu po drugiej stronie którego siedział brzydki jak gówno po jagodach dziadyga, który nie ruszał się od dłuższego czasu, tak że orzeknięcie czy był żywy czy wypchany sprawiało nielichą trudność. Z kolei po stronie zewnętrznej, po której znajdował się sam Warn prócz niego siedział tylko jeden zarośnięty facet, zdający się być pochłonięty tylko i wyłącznie swoim kubkiem. O dziwo, skórzanym w którym grzechotało wesoło kilka kości.



Spoiler:

Dobra orientacja pozwoliła Warnowi trafić do wybranego miejsca bez dodatkowych problemów.

Warn - 2018-03-12 21:54:36

Warn podszedł do szynkwasu i zagadnął karczmarza:

-Daj mi piwa i coś do żarcia.

Usiadł następnie przy wolnym stoliku, zbudowanym z kilku starych, niechlujnie połączonych desek. Mebel, jednak jakimś cudem zachowywał stabilność. Niziołek zaczął rozważać swoje położenie. Znajdował się w największym mieście północy, w którym odnalezienie siostry, Maniki i jej męża, Merona było praktycznie niemożliwe. Próbował sobie przypomnieć to co mówili o Novigradzie podczas ich ostatniej wizyty w Keadwen, jednak nie miał za dobrej pamięci. Zastanawiał się co ma teraz robić, nie chciał wracać na bazar, szukanie na ulicach było bezsensowne, nie miał też zamiaru opuszczać miasta. Może znajdę sobie jakąś robotę, pomyślał, znam się trochę na stolarce, a tu na pewno potrzebują chętnych rąk do pracy. Te rozważania przerwało nagle głośne burczenie brzucha. Nadal był głodny, a karczmarzowi najwyraźniej nie spieszyło się przynieść jadła.

Dziki Gon - 2018-03-13 21:34:11

Karczmarzowi najwyraźniej nie spieszyło się do jadła, a najlepszym na to dowodem, był fakt że burczenie brzucha Warna niemal idealnie zsynchronizowało się z chrapaniem opieszałego gospodarza. Choć, w tym wypadku należałoby to wziąć za dobrą monetę. Był to pierwszy znak życia, jaki gospodarz dał od wejścia niziołka do knajpy.

Tej, Dietere. Klient — zwrócił mu uwagę zarośnięty facet od kości i kubka, co w miejscu takim jak to uchodziło za szczyt uprzejmości, a wręcz kurtuazji ze strony obcego jegomościa.

Nazwany Dieterem karczmarz, otworzył jedno załzawione oko, taksując źródło hałasu, a potem namierzając nim siedzącego przy stoliku Warna.

Czego — spytał uprzejmie, choć tonem bez mała oznajmującym. A po chwili stwierdziwszy, że w gruncie rzeczy odpowiedź łajno go obchodzi, wyrzekł po prostu:

Trzy denary.

Warn - 2018-03-14 21:17:12

Warn podał karczmarzowi 3 monety, za które otrzymał miskę kaszy z mięsem i kufel piwa. Alkohol był nawet niezły, jednak jedzenie okropne. Niziołek bezskutecznie próbował zgadnąć z jakiego zwierzęcia pochodziła potrawa. Nie była to ani wieprzowina, ani kurczak, ani nawet dziczyzna. Gdyby nie potworny głód nigdy by nie tknął tego jadła. Z żalem przypominał sobie pyszne obiady, które przyrządzała mu żona.

Po chwili ostatni kęs mięsa zniknął w ustach Warna. Dopił resztkę piwa i zaczął zastanawiać się co robić. Było coś koło południa stwierdził więc, że przejdzie się po mieście, a wieczorem wróci do karczmy na nocleg. Raźnym krokiem opuścił z radością śmierdzącą gospodę.

Dziki Gon - 2018-03-17 00:03:47


Karczmarz przyjął monety od Warna za które dostał wyszczerbiony, gliniany kufel cienkiego piwa.
A do tego nie kaszę tylko polewkę i nie z mięsem, ale z jego śladowymi ilościami i na rzepie. Ale poza tym reszta się zgadzała. Nie była to ani wieprzowina, ani kurczak, ani nawet dziczyzna. Na elfa też zdawało się być za twarde. Może szczur? Kiedy niziołek jadł swoją zupę, jeden gryzoń przyglądał mu się z kąta jakby z wyrzutem.

O dziwo nie niepokojony dłużej przez tutejszych bywalców mógł dojeść w spokoju a potem, raźnym krokiem opuścić śmierdzącą gospodę, by przejść się po mieście. Dochodziło południe.

Dokąd się uda? Co go tam czeka? To już zależało tylko od niego.


Spoiler:

Warn płaci 3 denary za posiłek oraz napitek.

www.gra-wladca-pierscieni.pun.pl www.silkroadoferty.pun.pl www.elderscrolls.pun.pl www.ssparta.pun.pl www.tzar.pun.pl