Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 18:54:15

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Brama Wielka

http://oi57.tinypic.com/120terr.jpg



Główna brama wjazdowa i wyjazdowa miasta, kierująca podróżnych na trakty w stronę Gors Valen oraz wyspy Thanedd i słynnej wieży magów, siedziby Kapituły. Monumentalne, warowne wrota zwieńczone z dwóch stron wzmacnianymi żelazem bronami i samborzą fortyfikują bliźniacze baszty — Jedlina i Dziewanna — obsadzone kompletnymi załogami miejskiej straży. Z murami grodu łączą je szerokie blanki, po których dzień i noc spacerują wartownicy. Każdego dnia pod wiszącymi ostrzegawczo zębami bron przepływają setki ludzi, elfów, krasnoludów, niziołków, gnomów i mieszańców niepewnej proweniencji, czyniąc gwar od Bazaru Zachodniego po Dzielnicę Klasztorną, z rzadka zagłuszany nawet przez bicie dzwonów na Wielkiej Szpicy.

Wydawałoby się, iż w takim barachle z łatwością można przepaść i uniknąć na plecach niechcianego wzroku, lecz złudzenie to mija się z prawdą. Ponoć nie urodził się jeszcze taki, który zdołałby ujść bystremu spojrzeniu wielkiego namiestnika, czuwającego nad bezpieczeństwem Novigradu jak nad kołyską niemowlęcia. Pogłoski na jarmarkach mówią, że choć zdarzali się tacy, którzy niepożądani wślizgiwali się do miasta, to żaden z nich już go ponownie nie opuścił.

Ostatnio edytowany przez Licho (2015-02-01 21:41:31)


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-02-18 16:39:27

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Lubił to. Czerpał z tego nieprzebraną satysfakcję. Usiąść z boku i obserwować. Carvir nie miał w tym momencie nic innego do roboty. Siedział więc, oparty o mur, na uboczu, tak, aby nie zwracać na siebie uwagi. Sztuka ta, nie miała prawa mu się udać. W jego życiu nastąpiła jedna, istotna zmiana. Była nią, a raczej był, psiak, którego nie zdążył jeszcze nazwać, mimo, że chodziło mu po głowie jedno imię. Przyglądał się chwilę czarnej, puchatej kulce, machającej radośnie ogonem, przemawiając po chwili.

- Makrem - głos był stanowczy, zimny i niespodziewany, w czego efekcie pies puścił kawałek suszonego mięsa, którego jeden z końców spoczywał w dłoniach Carvira. Spojrzał się na niego, swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, które wyrażały radość, wymieszaną z dezorientacją i czymś, czego mężczyzna nie mógł określić.
Nie trwało to długo, psiak ponownie rzucił się na swoją zdobycz, zapierając się tylnymi łapami, ciągnąc ile sił w swych łapach. Zachowywał się, jakby od tego zależało jego życie, honor czy też godność. Carvir widząc, że psiak zaczyna się zniechęcać, wątpić w swoje siły, dał wyciągnąć kawałek mięsa, który momentalnie zniknął w małym pyszczku. Puchaty ogon poszedł w ruch, zamiatając ziemię, wzbijając przy tym mały tuman kurzu. Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie. Znów przemówił:

- Makrem - Pies ponownie zareagował, spojrzał na Carvira, przekręcił pysk w lewą stronę. Nie trwało to długo, gdyż wrócił do podziwiania drobinek kurzu, które wbił w powietrze, próbując pochwycić je, swoimi, ostrymi jak szpilki, kłami.

- Makrem - Ponownie, surowo i stanowczo - Makrem - musiał powtórzyć, aby pies zwrócił na niego uwagę - Makrem, chodź tutaj - Wypowiadając te słowa, poklepał skrawek ziemi po swojej lewej stronie. Pies był wpatrzony w niego przez dłuższą chwilę, jednak bez żadnych dodatkowych reakcji. Widząc, że ponownie traci zainteresowanie osobą mężczyzny, ten powtórzył swoją kwestię - Makrem, chodź tutaj - tym razem głos był cieplejszy, zachęcający. Szczeniak ponownie zaczął zamiatać swym ogonem ziemię - Chodź tutaj. Makrem, chodź tutaj - stanowczo i cierpliwie. W tym samym czasie, wolną ręką, sięgnął po mały kawałek mięsa, który uchwycił w dłoń, którą pokazywał miejsce, w które chciał, aby przyszedł psiak. Poskutkowało. Zwierze rzuciło się biegiem. Nie przypominało to jednak wcale tej czynności, z racji słabo skoordynowanych ruchów. Dodatkowo ogon, jakby odłączony od reszty ciała, cały czas wykonywał nieskoordynowane ruchy we wszystkie strony, czego efektem było chwianie się sylwetki psa na wszystkie możliwe strony. Pokonanie tej małej odległości, zabrało mu więcej, niż mógł przypuszczać Carvir, zaliczając przy tym spektakularną wywrotkę, w momencie gdy Makrem chciał się zatrzymać przy swej zdobyczy.

Taka oto, młodemu mężczyźnie i jego nowemu towarzyszowi, minęło całe południe. Tresura przynosiła efekt. Pies najwidoczniej przyjął swoje nowe imię i po wielu namowach swojego nowego Pana, był w stanie zareagować na komendę, chodź nie zawsze i nie tak, jak sobie tego życzył Carvir.

Makrem, mimo dużego zapasu sił, w końcu poczuł się zmęczony. Ułożył się obok mężczyzny, który cały czas spoglądał na wszelkiego rodzaju istoty zmierzające i wychodzące z miasta. Podrapał go za uchem, co spotkało się z aprobatą w postaci cichego mruknięcia, które kompletnie nie pasowało do psa.
Sam do końca, nie był pewien co teraz powinien zrobić, ani gdzie się udać. Siedząc w tym miejscu, miał nadzieję, że pomysły same przywędrują do jego głowy. Być może los przygotował już dla niego jakieś zadanie?

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-02-19 13:01:33)

Offline

 

#3 2015-02-21 11:25:17

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Dziesiątki a może wręcz setki istot. Wychodzących i wchodzących do Novigardu. Stolicy handlu i kultury. Zarówno tej wyższej jak i bardzo przyziemnych rozrywek. Głosy mieszały się w jeden tworząc dziwną kakafonie. Akcenty z chyba całego świata poprzetykane innymi językami, śpiewną Starszą Mową czy nawet Nilfgardzkim. Ludzie wyrażali swój zachwyt widząc bogactwo Wolnego Miasta, klęli na tłum a młodzi i zaradni novigardczycy przekrzykiwali się oferując swe usługi jako przewodników.
Oczywiście w takiej ciżbie musiało coś się stać. O dziwo nie był to złodziej uciekający z czyjąś sakiewką. Ofiarą (a może winowajczynią?) była Salina. Wysoka kobieta, pod mieczem prowadziła konia rozglądając się po tłumie. Zastanawiała się czy nie nająć jednego z podrostków by znaleźć miejsce na nocleg. I wtedy poczuła klepnięcie w tyłek. Nie przypadkowe. Paskudne i bezczelne macnięcie. Odwróciła się widząc młodego, krępego i zarośniętego mężczyznę, który szczerzył do niej zęby. Paru mu brakowało. Obok stało dwóch chyba jego kompanów, ubranych w podobne, mocne ubrania preferowane przez robotników wszelkiej maści. Od całej trójki czuć było alkoholem. Kobieta nie wiele myśląc, ciągle trzymając uzdę konia w lewej ręce, zamachnęła się prawą i uderzyła. Jednak nie jak kobieta otwartą dłonią. Pięścią z rozmachem, czerpiąc siłę do ciosu nie z ramienia a z bioder. Twarz mężczyzny aż odskoczyła a metyska położyła dłoń na nożu i się rozdarła.
- Wypierdalajcie zboczeńcy! Bo nożem rozpruję!
Nie była świadoma, że właśnie dostarcza rozrywki dla siedzącego nieopodal mężczyzny z szczeniakiem. Najzwyczajniej w świecie nie zauważyła go w tłumie. Zresztą nawet gdyby, nie przejęłaby się nim. Tak samo jak nie przejmowała się strażnikami grożąc robotnikom nożem.

Offline

 

#4 2015-02-21 15:01:47

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Nie musiał długo czekać. Plask. Wrzask. Groźby. W sumie, był świadkiem czegoś, co widział dość często. Czy, aby na pewno, było to, czego szukał? Czas pokaże - pomyślał, spoglądając na szczeniaka, który ułożony był po jego lewej stronie. Odwrócił głowę, spoglądając w drugą stronę, gdzie leżał, oparty o mur, jego długi mecz.

Nie miał zamiaru interweniować, to nie jego sprawa i problem. Mimo tego, zainteresował się dalszym przebiegiem całej sytuacji. W końcu nie miał nic innego do roboty. Darmowe przedstawienie - pomyślał, rozpierając się wygodniej o mur, w dalszym ciągu, drapiąc Makrema za uchem. Ten, przestał wydawać z siebie te dziwne pomruki. Najwidoczniej, psiak zapadł już w głęboki sen. Od czasu do czasu zaznaczał swoją obecność pisknięciem przez sen, czy też energicznym, chaotycznym ruchem tylnej łapy.

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-02-21 15:12:40)

Offline

 

#5 2015-02-22 14:44:10

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Robotnik chciał chyba hardo odpowiedzieć. Pokazać kompanom, że jakaś gamratka nie będzie nim rządzić. Ludzie wychowani jednak w uboższych dzielnicach dysponowali szóstym zmysłem, niemalże zwierzęcym. Czuł, że kobieta gotowa jest swoją groźbę spełnić.
- Psiamać. Dziewucha nietykalska...
Mimo słów zaczął się cofać, również i jego kompanów wchłonął tłum. Salina odprowadziła go wzrokiem. Zabrała rękę z noża i się rozejrzała. Jej wzrok spoczął na mężczyźnie opartym o pobliską ścianę, drapiącym leniwie szczeniaka. Podeszła do niego ciągle prowadząc konia, ingorując pojedyncze przekleństwa. Stanęła przed nim chwilę patrząc swoimi dużymi, brązowymi oczami.
- Hejże, człowieku, gdzie tu można zostawić konia i zjeść posiłek? Chodzi mi o karczmę gdzie do jedzenia nie plują a na wstępie nie trzeba kogoś porżnąć nożem by reszta trzymała łapy przy sobie. Chociaż...
Wyszczerzyła twarz w grymasie, ukazując rząd równych zębów. Rysów nie miała elfich ale domieszka była dość silna.

Offline

 

#6 2015-02-25 20:28:55

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Skończyło się równie szybko, co się zaczęło. Co za szkoda - pomyślał zawiedziony mężczyzna, cały czas nie spuszczając spojrzenia z kobiety. Ta, najwyraźniej zauważyła jego bezczelne przyglądanie się całej sytuacji. Nie lubił tych momentów, które prawdopodobnie miały za chwilę nastąpić.

Nie mylił się, mógł odwrócić wcześniej wzrok, ale nie, po co? Teraz musiał rozmawiać z kimś, kogo w ogóle nie znał i tak naprawdę nie chciał poznać.

Makrem ożył, być może, przez nerwowe ruchy, jakie Carvir zaczął wykonywać, mimo, że starał się zachowywać spokojnie. Innym powodem, mogło być zbliżające się zwierzę. Koń, jak to na konia przystało, wywoływał sporo hałasu, czy to urwanym parsknięciem, czy też stukotem podków o kamienistą ziemię.

Zaspane ślipia szczeniaka, omiotły horyzont. Nastąpiła zmiana, energicznie podskoczył, ogon ponownie zaczął się intensywnie ruszać. Wyrwał do przodu, pędził na spotkanie nowym zapachom i doznaniom, jednak... Carvir zdążył w porę, złapał za sierść, przyciągnął mocniej do siebie, zatrzymał Makrema w objęciach. Ten zdziwiony, wydał krótkie pisknięcie.
Szczeniak nie chciał dać za wygraną, rzucił się wściekle na dłoń, która go powstrzymywała, wykręcił zręcznie łeb w odpowiednią stroną, kąsając swoimi, ostrymi jak szpilki, kłami. Starania te, na nic się nie zdały, z racji skórzanej rękawicy, którą mężczyzna miał założoną na dłoń. Ten poprawił uchwyt, chwycił psa mocniej, pokazując kto tu rządzi.

- Psa mi obudziłaś - warknął, jak gdyby do siebie, jednak na tyle głośno, aby być usłyszanym przez kobietę.

Offline

 

#7 2015-02-25 22:46:21

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Kobieta chwilę się przyglądała z niedowierzaniem. Ot, musiała trafić na jakiegoś niespełna rozumu włóczęgę, który nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytanie. Jej wzrok jednak omiótł najbliższą okolicę i zatrzymał się na mieczu leżącym nieopodal. Jedynym jego właścicielem mógł być mężczyzna z szczeniakiem.
Metyska nie lubiła jak ktoś ją ignoruje. Danie jednak w ryj, drugi raz w przeciągu połowy modlitwy mogło zwrócić uwagę straży. A ostatnie co chciała to zapoznać się z ciemnicą albo rozstać się z monetami. Zamiast tego wyszczerzyła zęby w kolejnym, nieładnym uśmiechu.

- Jak zbieracie monety to naucz go robić jakieś sztuczki. Za uciekacie i spanie ludzie nie będą sypać koronami.

Wyzywające spojrzenie utkwiła prosto w oczach mężczyzny. Czekała na jego reakcję.

Offline

 

#8 2015-02-26 11:18:36

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

- Co łaska - rzekł mężczyzna z ironią, która z pewnością byłaby słyszalna nawet przez człeka pozbawionego słuchu, wyciągając przy ty otwartą dłoń do przodu.

Makrem w dalszym ciągu walczył, wił się, niczym mały piskorz. Carvira, cała ta sytuacja, szczeniak i jego zachowanie, zaczynały denerwować. Przez moment, chciał dać upust swoje złości. Powstrzymał się jednak, przelewając w swe wcześniejsze słowa całą gorycz i gniew.

Kątem oka spojrzał w stronę, gdzie powinien znajdować się jego miecz, upewniając się, czy aby na pewno tam się znajduje. Po wcześniejszych obserwacjach wiedział, że kobieta, która przed nim stała, miała tendencje do wybuchowych, niespodziewanych reakcji. Chciał być przygotowany w razie jednego z jej wybuchów złości.

Strategicznym problem był Makrem, który wypuszczony z dłoni mężczyzny, z pewnością zacząłby pląsać pod nogami, a co gorsza, mógłby spróbować podejść do konia. Sztuka ta, mogłaby zakończyć się dla niego tragicznie.
W niedalekiej przyszłości musiał rozwiązać ten problem, znaleźć linę, lub coś, za pomocą czego, mógłby kontrolować swojego nowego towarzysza podróży.

Offline

 

#9 2015-02-26 13:13:55

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Salina przyglądała się tej niecodziennej scenie. Obszarpaniec próbował jedną ręką utrzymać wijącego się psiaka, drugą wyciągał do niej, chyba w próbie żartu i jednocześnie zerkał w stronę swojej broni.

- Informacji nie udzielasz, psiak sztuk nie robi. To może ty jakąś zrobisz? Zatańczysz? Połkniesz miecz? Wybekasz wszystkie oficjalne tytuły cesarza Nilfgardu?

Jednocześnie przyglądała się rozmówcy. Wyciągnięta dłoń była pokryta odciskami, jednak nie takimi jakie wyrabiają się od pracy w polu. Bardziej od miecza. Kontrastował z tym jego ubiór. Płaszcz był wyraźnie wielokrotnie łatany, brudniejszy nawet od jego właściciela. Zarost na twarzy raczej nie był hodowany, wynikał raczej z niedbania o swój wygląd. Długie włosy były brudne, skołtunione. Mężczyzna na pierwszy rzut oka wyglądał jak żebrak, włóczęga. Jednak włóczęga nawykły do broni. Po wojnie wielu takich szlajało się po traktach i w biedniejszych dzielnicach. Wynajmowało swój miecz za miskę strawy. Co ten jednak robił przy głównej bramie? I czemu strażnicy go jeszcze nie przepędzili?

Offline

 

#10 2015-03-01 14:33:57

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Napaści na kobietę przyglądało się więcej par oczu niż ta mogła przypuszczać. Jednakże właściciel tylko jednej z nich przejął się całym zajściem. Nie oznaczało to wcale chęci udzielenia pomocy. Z resztą, szybko okazało się, że nie była ona potrzebna. Na szczęście, bo Sasiek Beczała nie nadawał się do ratowania dam z opresji. Wśród pewnych ludzi w Novigradzie znany był za to ze swoich zdolności usłyszenia wszystkiego, co inni woleliby zachować w tajemnicy. Pech chciał, że akurat kręcił się przy bramie oczekując jednego kupca, który przychodził tu codziennie w nieznanym nikomu celu. I ten cel pragnął poznać inny kupiec, ponieważ ten pierwszy handlował dobrami komplementarnymi względem dóbr drugiego i... I nikogo to i tak nie obchodziło. Grunt, że Sasiek był na miejscu nadstawiając uszu.

I wtedy zobaczył kobietę, usłyszał jej słowa, zobaczył, że podeszła do obdartego nieznajomego z mieczem. Nos Baczały podpowiedział mu, że informacja o dziwnej parze może co poniektórych zainteresować. Zamiast poszukiwać kupca skupił się na nieznajomej dwójce. Nie podobała mu się rozmowa, taka o niczym. Może to szpiedzy. Oddalił się szybko w sobie tylko znanym kierunku. Do jego czułych uszu doleciały jeszcze słowa "cesarza Nilfagaardu". Przyspieszył.


Mężczyzna powodowany wyraźną niechęcią do nieznajomej nie zdążył jeszcze zdobyć się na opryskliwą odpowiedź. Gdyby wcześniej przerwał wymowne milczenie może miałby dość czasu by przekazać jakąś bardziej złożoną myśl. Ale nawet w takim przypadku po paru pierwszych słowach bezceremonialnie przerwałoby mu pojawienie się trójki zbrojnych.

- To oni? - Pytanie zdał dowódca, sądząc po zbroi - rycerz, po płaszczu - na usługach kultu Wiecznego Ognia.
- Tak, tak - skwapliwie potwierdził Sasiek Beczała, który zaraz po tym został odprawiony machnięciem dłoni i dwoma koronami.
- To teraz powiedzcie - zwrócił się do Carvira i Saliny - po co siedzicie pod bramą zamiast wejść w miasto jak każdy normalny człowiek? I mówcie szybko, bo dla mnie jest to wystarczająco podejrzane, by zapewnić wam przesłuchanie w mniej sprzyjających warunkach.

Offline

 

#11 2015-03-01 20:31:52

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Kobieta czekała na reakcję. Ale reakcję rozmówcy. A nie trzech zbrojnych i kolejnego obdartusa. Przyjrzała im się uważnie. Zarówno rycerzowi w pełnej płycie, nie lubiła zbrój płytowych miały przykrą tendencję odbijania większości ciosów. Dwóch knechtów budziło mniejszy respekt jednak i z nimi musiała się liczyć. Kapaliny były wypolerowane a kolczugi okrywały tuniki, sądząc po godle Novigardu i halabardach w dłoniach byli to strażnicy miejscy.
Kto inny by spokorniał, kto inny by grzecznie odpowiedział i jak najszybciej zniknął w tłumie. Salina zamiast tego wzięła się pod boki.
- Jakże to? Stanąć z boku nie można? Paru słów zamienić? Pod jakim to zarzutem chcecie mnie zatrzymać? Z każdym przybyłym tak postępujecie? A może to kwestia antynieludzkich poglądów kultu Wiecznego Ognia? Chcecie mnie poddać torturom bom nieludka?
Metyska mówiła co raz głośniej, ewidentnie się nakręcając i patrząc prosto w oczy rycerzyka.

Offline

 

#12 2015-03-02 21:59:10

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Wiedział. Było to tylko kwestą czasu. Właśnie dla tego, nie lubił towarzystwa, miast, miasteczek, wsi. Zawsze znalazł się skurwiel, któremu się nudziło. Tak było również w tym przypadku.

Jak zawsze, instynkt wziął górę. Mięśnie mężczyzny napięły się momentalnie. Resztkami silnej woli, powstrzymał się od błyskawicznego sięgnięcia po broń. Zamiast tego, ścisnął mocniej szczeniaka, który próbował się wyrwać. Po chwili jednak i jego mały móżdżek zrozumiał, że dłonie, które go obejmują, są w tym momencie najbezpieczniejszym miejscem. Mimo to, nozdrza jego nosa, energicznie się poruszały wyłapując nowe zapachy. Pysk lekko otwarty, ukazujący, małe, ostre jak szpilki, kły. Jęzor na wierzchu. Ślipia ciekawe i roześmiane.

Carvir, zaczął powoli podnosić się z ziemi. Czuł się nieswojo, w otoczeniu tylu ludzi, którzy nad nim stali, mieli, jakby nie patrzeć, przewagę w każdym względzie.
Musiał wyrównać szanse. Gdy kobieta przemawiała, on powoli, jak gdyby od niechcenia, zaczął podnosić się z ziemi. Bez żadnych nerwowych i podejrzanych ruchów. Nie sięgnął również po broń, jednak cały czas stał koło niej, na wyciągnięcie ręki.

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-03-02 21:59:54)

Offline

 

#13 2015-03-02 23:09:00

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Rycerzowi nie umknął ruch, jaki wykonał mężczyzna zanim wstał. Nie był także idiotą, by nie zauważyć broni opartej o mur. Nie przejmował się nią jednak za bardzo. Ich była trójka, przy bramie stało jeszcze dwóch strażników, a na murach kręciło się dodatkowo kilku zbrojnych, w tym przynajmniej jeden kusznik. Sięgnięcie w takiej sytuacji po broń było pewną śmiercią. Krzyczenie natomiast szczytem głupoty.

- Nie wiem, - zza zaciśniętych ust rycerza wydobyły się niezbyt zrozumiałe słowa - kto wspominał cokolwiek o torturach. Nie przypominam sobie również, bym w jakiś szczególny sposób pozwolił odczuć panience, że nie jest mile widzianym w Novigradzie gościem. A już w szczególności nie uchybiłem nieludziom.

Podczas głośnej przemowy półelfki wokół pięcioosobowej grupy począł gromadzić się niewielki tłum ciekawskich. Z targowiska przybiegła nawet znana miejscowa plotkarka, która liczyła na wyłączną możliwość opowiadania "jak to szpiegów nilfgaardzkich powieszono". W prawdzie nie wiedziała jeszcze, kto to jest, a już w szczególności nie mogła ocenić dla kogo szpieguje i czy w ogóle podejmuje się takiego zajęcia, znała jednak zasady, które rządzą plotką. A przecież nikogo nie interesuje zwykłe przepędzenie włóczęgów spod bramy.

- Pytam się tylko, co tu robicie. Pytam się, bo mam powód i reprezentuję obecnie tutejszą władzę. A na pytanie władzy wypada odpowiedzieć. Jeżeli zamiast tego wolicie się szarpać i krzyczeć, to nie widzę problemu, ale wolę nie robić z tego sceny, więc zapraszam do aresztu. A powód? "Daj mi człowieka, a ja mu znajdę paragraf" jak mawia czcigodny Cheplle.

Rycerz obrzucił gapiów niechętnym spojrzeniem. Jego podwładny natychmiast zrozumiał. Przepędził natychmiast ludzi, którzy oddalili się nieco i pod pozorem załatwiania niezwykle ważnych spraw zaczęli kręcić się w okolicy. Dowódca zaś obdarzył pytającym wzrokiem dwójkę, dając jej ostatnią szansę na przegapienie darmowej wycieczki po aresztach Novigradu.

Offline

 

#14 2015-03-03 22:02:43

Salina

Dezerter

Re: Brama Wielka

Półelfie najemniczki nie słynął z opanowania i przewidywania kłopotów. Dlatego Salina nie spuściła z tonu.
- Nie grozicie torturami? To co to jest "przesłuchanie w mniej sprzyjających okolicznościach"?
Widok knechtów jednak trochę ostudził jej zapał. A wizja ponownego uwięzienia stonowała jej pyskaty charakter.
- Ale jak pytacie to ja już gadam. Jak na bramie powiedziałam, przyjechałam do miasta gotownice wydać. Najemniczką jestem. O miejscowym prawie zostałam pouczona. Jednak o nie rozmawianiu z innymi nikt nic nie mówił. Trójka chamów z łapami się pchała. Nie przecze, jeden w ryj dostał. Potem tego tu psiarza o drogę do gospody pytałam. Takiej co to i konia można zostawić, do jadła nie plują i na wstępie zerżnnąć nie próbują. Ale ten o...- wskazała na Carvira. -... zagadnięty gada od rzeczy. Mi to ni brat ni swat więc od aresztu bronić go nie zamierzam ale spójrz na rycerzu. Widać, że to chłop do wojaczki wprawiony ale przygłupi, z szczeniakiem się bawi zamiast w karczmie piwo pić, jednym słowem jak dzieciak. Po mojemu to na ostatniej wojnie o raz za dużo po łbie zebrał.
Mimo, że Salina postanowiła w końcu się wytłumaczyć, ciężko było nazwać zarówno jej głos jak i postawę pokornymi. Dłonie jednak od broni trzymała z daleka. W lewej ściskała lejce konia a prawą gestykulowała.

Offline

 

#15 2015-03-06 12:21:33

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Przywykł. Słyszał już to nieraz. Tym razem, również nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Dziewka była wygadana, więc nie chciał zabierać jej przyjemności, wypowiadania kolejnych, kwiecistych słów.

Nawiązał kontakt wzrokowy z przedstawicielem władzy, w czasie, gdy kobita prezentowała swój zasób słów. W spojrzeniu tym, było jedynie rozbawienie, wymieszane z politowaniem i pewnego rodzaju męskim zrozumieniem, a raczej nie zrozumieniem, sytuacji, w której, dziewce nie sposób zamknąć ust.

Przeczekał, cierpliwie, drapiąc Makrema za uchem, aby ten się uspokoił. Skutkowało. Szczeniak przestał skupiać się na wydostaniu z objęć Carvira. Zamiast tego, przekręcał łeb raz w jedną, raz w drugą stronę, podziwiając poczynania przybyszki, która zakłóciła jego sen.

Carvir, jak to miał w zwyczaju, gdy pozwolono dojść mu do słowa, odparł krótko:

- Korzystam z dnia, odpoczywam, próbuję nauczyć tego szczeniaka nieco dyscypliny. Nikomu po pysku nie dałem i nie zamierzam dać.

To było wszystko, oparł się o mur plecami, podpierając się dodatkowo jedną nogą. Spojrzał po zebranych, ciekaw dalszego przebiegu wydarzeń.

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-03-06 12:21:46)

Offline

 

#16 2015-03-07 18:12:57

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, kupcy się kłócili, dziewki karczemne chodziły z piwem, a Bors Marcon rozmawiał z awanturującą się półelfką i milczącym człowiekiem. Słoneczko irytowało go rozgrzewając blachy zbroi, ptaszyny piszczały jak opętane, krzyki kupców coraz bardziej wprawiały go w zdenerwowanie, a piwa nie mógł się napić, bo musiał chodzić po tych cholernych ulicach. Ale gdyby, czysto hipotetycznie, kogoś zaaresztował, mógłby podejść do kordegardy i zająć się robotą papierkową. Zanim wypełniłby wszystkie kwitki o aresztowaniu, minęłoby dużo czasu. Skończyłby służbę i poszedł do Passiflory. Perspektywa ta zdawała się rycerzowi coraz przyjemniejsza. Nawet nie słuchał tego, co do powiedzenia miała kobieta. Kazali uważać na elfy przy bramie? Kazali. To on tak uważał, że ją zaaresztuje. I niech się inni potem martwią, co z nią robić.

- To radzę korzystać z dnia w karczmie przy piwie. Przy bramie, panie, przeszkadzacie i wzbudzacie podejrzenia, a tego chyba wszyscy chcemy uniknąć, zgadza się? I jeszcze rozmawiacie z tą tutaj - wskazał dłonią na kobietę - co to wielce podejrzanym osobnikiem mi się wydaje. Groziła, że kogoś potnie, biła się zupełnie nie jak kobieta. Napadli ją, ciężko powiedzieć dlaczego i kto zawinił. Wymiar sprawiedliwości musi to sprawdzić. A wy jesteście porządnymi ludźmi, więc postanowiliście się oddalić jak tylko zrozumieliście, że większa afera się szykuje. I poszliście do karczmy, na piwo. I oczekujecie wezwania, żeby potwierdzić zeznanie coście mi je przed chwilą złożyli. Prawda?

Bors Marcon nie czekał na potwierdzenie od mężczyzny. Miał nadzieję, że ten wykaże się wystarczającą dawką rozumu, by potwierdzić, że właśnie to przed chwilą rzekł. Jeśli cenił sobie swoją wolność, grzecznie oddali się w jakimkolwiek kierunku, jeśli nie, prędzej czy później pożałuje swojego uporu.

- A szanowna pani metyska pójdzie z nami złożyć zeznania z napaści, jakiej to się na niej dopuszczono i, o którą przed chwilą kogoś oskarżyła. Mam nadzieję, że zacna pani zechce pójść grzecznie, bez wzbudzania sensacji, jaką niechybnie wywoła kolejna szarpanina.

Dwóch strażników natychmiast zbliżyło się do kobiety, gotowych w każdej chwili zareagować, gdyby wykonała niepożądany gest. Zaliczały się do nich wszelkie odruchy sięgania po miecze, ucieczek, wskakiwania na wierzchowca i wszystko inne, co nie było pokornym podążeniem za przedstawicielami władzy.

- Jako, że zmierzamy tylko złożyć odpowiednie wyjaśnienia właściwym władzom, nie wydaje mi się potrzebne zabieranie waćpannie broni i wierzchowca. Byłbym jednak wielce rad, gdyby zechciała nie czynić z nich użytku, bo zmuszeni będziemy do zmiany planów na aresztowanie za napad na władze.

Wokół, pomimo karcących spojrzeń strażników, pojawiało się coraz więcej ciekawskich, w tym jeszcze trochę znanych miłośniczek plotek. Nawet bez kolejnej szarpaniny kręciła się wokół wystarczająca liczba gapiów, by powstała mała sensacja. Bors Marcon bardzo chcąc uniknąć niepotrzebnego tarasowania bramy, rzucił ostatnie groźne spojrzenie mężczyźnie z psem i gestem nakazał kobiecie ruszyć przodem. Następnie zrównał się z nią i spacerowym krokiem czwórka z dwoma niższymi stopniem strażnikami z tyłu ruszyła przed siebie.

Tłum jeszcze przez jakiś czas obserwował psa i jego właściciela, ale po chwili tracąc zainteresowanie, rozszedł się i życie ponownie zaczęło toczyć się jak jeszcze chwilę przedtem. Jedynym pozostałym gapiem była młoda kobieta z chustką na głowie. Patrzyła na małego szczeniaka. W jej oczach błyszczała pogarda i nienawiść.

- Makrem? Nazwałeś cholernego kundla Makrem?!

Offline

 

#17 2015-03-10 09:50:19

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Mężczyzna, w spokoju obserwował całą sytuację. W sumie, sam do końca nie wiedział czego ma się spodziewać. Po cichu liczył jednak, że ta wariatka nie podda się tak szybko. A jednak, kolejna, błędna opinia tego dnia. Chwycił miecz, umieszczając go na swoim miejscu.

On sam nie chciał sprawiać żadnych kłopotów. Miał kilka rzeczy w głowie, które chciał wykonać, przed zakończeniem dnia. Jedną z nich, z pewnością, było znalezienie sznura, czy też innej przydatnej rzeczy, za pomocą której, mógłby upilnować Makrema. Z pewnością, ułatwiłoby by mu to, lawirowanie przez wąskie, zatłoczone uliczki miasta.

Odwrócił się na pięcie, zmierzając w stronę bramy, potem bazaru. Taki przynajmniej miał plan. Znów. Ten dzień należał do jednych z najdziwniejszych, ciągle nie szło po myśli Carvira. Usłyszał głos, z pewnością kobiecy, ponownie się odwrócił. Tym razem jego przypuszczenia się potwierdziły. Wypowiedziała to, jak dla niego, młoda kobieta. Nie rozpoznał jej. Zastanawiał się, czy powinien. Zaczął więc, powoli, bez żadnych gwałtownych ruchów, zbliżać się do źródła dźwięku, czekając na dalszą reakcję kobiety.

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-03-10 09:50:54)

Offline

 

#18 2015-03-11 23:18:22

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

W miarę zbliżania się do kobiety, Carvir mógł zauważyć coraz więcej szczegółów jej wyglądu. Nieznajoma była szczupła i ładna pomimo paskudnej blizny na brodzie. Spod błękitnej chustki wystawały kręcone, kasztanowe włosy. Niebieskie oczy płonęły nienawiścią. W szczupłej dłoni dziewczyna, na oko mająca około trzydziestu lat, trzymała koszyk.

- Mówże do cholery! Słyszałam jak gadasz, kurwi synu, więc nie udawaj, że nie wiesz, do czego język służy!
Im bliżej Carvir się znajdował, tym bardziej prawdopodobne, że zauważył, iż kobieta nie miała kłów. Ciężko jednak w niej było znaleźć jakiekolwiek inne elfie przymioty. Ubierała się na modłę ludzką, jej twarz też pozbawiona była zwyczajowych cech Aen Seidhe.

Kobieta zaczęła się trząść, a oczy zaszły jej łzami. Otarła je szybkim ruchem wolnej dłoni. A raczej tego, co z niej zostało. Prawa ręka pozbawiona została wszystkich palców, poza jednym, najmniejszym.

- Dlaczego Makrem?

Offline

 

#19 2015-03-14 23:36:42

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Dziwne. W dalszym ciągu nie kojarzył kobiety. Miał jednak silne przeczucie, że ona znała Makrema. Nie był człekiem czułym na krzywdę innych. Być może kiedyś,  przed tym, jak życie zniszczyło w nim wszelkie oznaki współczucia.

Inna sytuacja miała miejsce w przypadku szczeniaka. Ten, jak gdyby wyczuwając smutek kobiety, przestał gryźć Carvira. Spuścił łeb, jego oczy znacząca posmutniały. Obserwowały kobietę. Ogon przestał energicznie się ruszać we wszystkie strony. Również uszy, sterczące jak iglice, oklapły.
Dlaczego Makrem? Mężczyzna sam do końca, nie wiedział, dlaczego, akurat to imię, pierwsze przyszło mu na myśl. Być może, było to spowodowane wyrzutami sumienia, czy też żalem do siebie, że nie był w stanie ocalić towarzysza broni. Upłynęła dłuższa chwila, nim odpowiedział, wpatrując się przy tym na okaleczenie, jakich doznała kobieta.

- Znałem niegdyś człeka, który tak się zwał - Mężczyzna nie nawiązał do sposobu, w jaki przemawiała do niego kobieta. Nie chciał wzbudzać więcej wścibskich spojrzeń. Miał dość kłopotów na dziś.
Jego ton, o dziwo, nie był tym zimnym, beznamiętnym, którym zwykł przemawiać. Można było w nim wyczuć smutek, wymieszany z żalem. Więcej nic nie rzekł. Tak naprawdę, sam nie wiedział, co mógłby zrobić w tej sytuacji czy też rzec więcej.

Ręcę zaczynały mu powoli drętwieć, ludzie się rozeszli, został tylko on, kobieta i Makrem. Postanowił więc opuścić szczeniaka ponownie na ziemię. Wyzwalając go ze swoich objęć.

Widział, że szczeniak chłonął ponurą atmosferę, więc nie obawiał się zbytnio o jego zachowanie.

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-03-18 19:22:49)

Offline

 

#20 2015-03-18 18:39:54

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Oczy przypominające kawałki lodu rzucały Carvirovi iście mrożące spojrzenia, choć z nieco mniejszą częstotliwością niż chwilę wcześniej. Spoglądała to na mężczyznę, to na szczeniaka, którego ten trzymał w ramionach. Im dłużej spoglądała na zwierzaka, tym łagodniej wyglądała. Wreszcie westchnęła cicho. Uśmiechnęła się smutno na odpowiedź, którą wreszcie otrzymała.

- Też znałam kogoś o imieniu Makrem.

Kiedy mówiła spokojnie jej głos był przyjemny dla ucha, jakby stworzony do śpiewu. Tylko bardzo smutny. Przykucnęła odkładając koszyk i wyciągnęła rękę w kierunku psa. Pozwoliła obwąchać swoją dłoń zanim spróbowała go pogłaskać.

- Makrem był mi bardzo bliski, wiesz? Był dla mnie jak starszy brat. Aż nagle zniknął. A potem... Potem dowiedziałam się, że nie żyje. Zaczęłam nienawidzić, chciałam się zemścić...

Przerwała odrywając wreszcie wzrok od czteronogiego Makrema i patrząc wprost w oczy Carvira.

- Nie będę cię zanudzać moją godną pożałowania historią. Proszę, przyda ci się jakiś sznurek jako smycz, a wypada, żeby symbol mojej żałoby otrzymał Makrem, prawda? Potraktuj to jako przeprosiny po moim wybuchu.

Sięgając pod chustkę wyjęła czarną wstążkę idealną do przewiązania na psiej szyi, by jej nie obetrzeć, a z koszyka kawałek zwykłego sznura, który można było do niej przywiązać, by kontrolować jakoś poczynania niesfornego szczeniaka.

- W takim razie żegnaj i powodzenia - odwróciła się i odeszła trzy kroki zanim się zatrzymała i spojrzała przez ramię.

Chyba... Chyba, że chciałbyś hm... pomóc.

Jej wyraz twarzy jasno dawał do zrozumienia, że nie zwykła o nic prosić, a propozycja, którą miała zamiar przedstawić była wręcz błaganiem o pomoc.

Offline

 

#21 2015-03-18 19:40:23

 Carvir

Dezerter

Re: Brama Wielka

Przez cały ten czas, gdy kobieta przemawiała do niego głosem, którego mimowolnie chciał słuchać dłużej, zastanawiał się, czy to możliwe, aby mówili o jednej i tej samej osobie. Nie był głupi. Wiedział, że na świecie istnieje wielu ludzi o takich samych, lub też podobnych imionach, czy też przydomkach. Jednak uczucie, jakby szept, z tyłu głowy, podpowiadał mu, że jest to całkiem możliwe.

Jak to miał w zwyczaju, nie mówił nic. Tylko słuchał. Zastanawiał się. Wyciągał wnioski. Nie prowkował, ani nie zachęcał. Trzymał się na dystans. Dopiero rzucił krótkim - Dziękuję - w momencie, gdy kobieta rozwiązała jego problem, jakby czytając jego myśli.

Chwilę trwało, nim mężczyzna uporał się z poprawnym umocowaniem poszczególnych elementów do nieswornego psiaka, któremu najwyraźniej niewola nie odpowiadała. Kręcił się, zaplątując w sznur, wywracają się przy tym spektakularnie, tylko po to, aby po chwili znów stanąc do tej nierównej walki.

Mężczyzna, całkowicie został pochłonięty poczynaniami Makrema, nie zauważając, jak kobieta się od nich oddala. To właśnie szczeniak, dostrzegł tą zmianę, momentalnie przestał się szarpać ze sznurem, stawiając na baczność swe szpiczaste uszy, ruszając w stronę kobiety. Sznur się napiął, Carvir zaciekawiony spojrzał w stronę, w którą ciągnął go jego pies. Oczywiście, obiektem zainteresowań szczeniaka, była kobieta, która niemalże w tym samym momencie, odezwała się do Carvira.

Pomoc. Przysługi. Niebezpieczeństwo. Chciał się odwrócić na pięcię, szarpnąć za sznur, aby przywołać do porządku Makrema, ten jednak, wyczuwając zbliżającą się decyzję Carvira, spojrzał na niego, swoimi ślepiami, jakgyby chcąc mu coś przekazać. Wygrał.

Po chwili ciszy i walki z samym sobą, w końcu zebrał się na odpowiedź.

- W czym mógłbym ci pomóc, a raczej, jakbym mógł się odwdzięczyć, za podarunek, którym nas uraczyłaś?

Ostatnio edytowany przez Carvir (2015-03-18 19:41:54)

Offline

 

#22 2015-03-23 23:05:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Dziewczyna wydawała się zaskoczona, ciężko powiedzieć czym bardziej, swoją propozycją czy chęcią udzielenia pomocy. Uśmiechnęła się tylko niewyraźnie, a jej oczy błysnęły. Obróciła się od Carvira. Nie mógł zobaczyć więc rumieńca, jaki pokrył jej twarz.

- W takim razie musimy się trochę przejść.

Miała sprężysty krok, zwinnie lawirowała w tłumie, unikała wszelkich kolizji i zderzeń niezwykle zgrabnie. Ktoś mniej wprawiony do znikania w miejskich zaułkach i labiryntach ciał nie miał szans za nią nadążyć, dlatego co jakiś czas przystawała i czekała na Carvira, któremu manewrowanie dodatkowo utrudniał szczeniak. Kiedy znaleźli się wreszcie w miejscu znacznie mniej zaludnionym zrównała się z mężczyzną i zaczęła opowiadać.

- Nie jestem elfką. To znaczy, bliżej mi do elfa niż człowieka. Moja matka była mieszańcem pół na pół, ojciec zaś Aen Seidhe. Urodziłam się w Wyzimie i tam też mieszkałam przez większość życia aż mamusia umarła. Ojca nie poznałam, chociaż dużo o nim słyszałam. Jako szczeniak żyłam na ulicy i kradłam, bo nic innego nie umiała. Aż pewnego dnia okradłam Makrema. Przyłapał mnie, ale zamiast zbić i zwyzywać zaopiekował się mną. Nauczył mnie rzucać nożami, przygarnął, traktował jak młodszą siostrę. Zawdzięczam mu życie. Bez niego szybko bym zginęła. Jednak on nie był bogaczem, musiał zarabiać. Był najemnikiem. Dał mi przed wyjazdem szkatułkę, kazał jechać do Novigradu i na siebie zaczekać. Przyjechałam. Czekałam bardzo długo. Ale on nie przybył. Aż dowiedziałam się, że nie żyje. Ponoć zabili go ludzie. Wściekłość, nienawiść. Nieważne z resztą, ostatecznie skończyłam okaleczona, niezdolna do robienia jednej z niewielu rzeczy jakie umiałam. Ciężko rzucać nożem czy strzelać z łuku bez dłoni.

W czasie jak mówiła zabudowania się zmieniały. Zmieniały się także twarze mijanych osób. Pojawiało się coraz więcej elfów, krasnoludów, mieszańców. Coraz więcej biedy i brudu. Aż dotarli do kwintesencji smrodu, ubóstwa i brzydoty wdzięcznie nazwanej Czerwoną Dzielnicą.

Offline

 

#23 2016-08-21 13:44:08

 Deidre

Dezerter

Re: Brama Wielka

Deidre teleportowała się na brzegu z niemałym trzaskiem.
Powziąwszy dodatkowe środki ostrożności po ostatniej schadzce z Hannesem, używała magii częściej niż zwykle. Aby zgubić paru szpicli, którzy śledzili ją w drodze z Passiflory, musiała wejść do wychodka przy jakiejś obskurnej tawernie i stamtąd przenieść się do domu. Poza tym wtedy, zbyt bardzo rzucała się w oczy, dlatego dzisiaj wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle.
Chociaż pachniała miętą a jej znoszone łachmany były nienagannie czyste, wyglądała inaczej. Skórzane pantofle zastąpiła starymi butami, piękną suknię obdartą do połowy łydki szmatą a koronkowe dekolty i tiule zwykłą bluzą w kształcie litery v. Włożona do spódnicy tworzyła wrażenie worka w worku, co jedynie uwidaczniało czającą się w jej wyglądzie anemiczkę. Na co dzień piękną cerę znaczyło teraz zmęczenie i zepsucie - natarta ziołami w odpowiednim miejscu wyglądała nieładne z przekrwionymi oczętami, pod którymi widniały spore wory. Piękne włosy, na co dzień uczesane i pachnące, dziś spięte były w niezgrabny kok, a ona sama miast roztaczać wrażenie majestatycznej i groźnej - wyglądała jak zwykła przybłęda.
Tak było jej najwygodniej.
Ignorując gwizdy rybaków, których spotkała gdzieś po drodze, skierowała swe kroki w kierunki bramy. Uspokojona stalowym chłodem gdzieś w okolicy uda, szła spokojnie i powoli, nigdzie jej się nie spieszyło. Zmrok zapadał bardzo szybko. To też dobrze, w razie jakichś wampirów łatwo będzie jej rozpłynąć się w ciemności.
Pięć minut przed zachodem słońca, czyli umówionym czasem, oparła się o zimny filar pięknej Wschodniej Bramy. Wyglądając jak portowa kurwa czekała na swojego lubego, który miał ją wybawić z nudy codziennego życia. Zastanawiała się, czy Hannes również przebierze się za łachmana. I kogo dzisiaj będzie grał?
Brudnymi rękoma skubała liście mięty, szukając jego zimnych oczu w tłumie podróżnych.

Offline

 

#24 2016-08-22 01:19:15

Hannes

Dezerter

Re: Brama Wielka

Były takie noce, że nie było czasu na sen. Hannes widząc wampiry poprzedniego dnia postanowił okrężną drogą wrócić do swojej kryjówki. Zajęło mu to więcej czasu, niż się spodziewał głównie dlatego, że musiał dwa razy unikać zbójów ukrytych w zaułkach i z pałkami w dłoniach czekających na nocnych marków. Nie potrzebował dodatkowych atrakcji, ani męczenia się jeszcze bardziej. Wkradł się tylnym wejściem do własnego kramu, po czym szybko poszedł spać. Na kąpiel czas przyszła dopiero następnego dnia.
Po zmroku zamknął antykwariat o normalnej porze, a potem znowu chyłkiem opuścił kamienicę uprzednio zostawiając zapalony organek. Świeczka powinna wypalić się mniej więcej o tej samej godzinie, o której zazwyczaj chodził spać. Zostawił ją na specjalnym talerzyku, aby nie mogła zaprószyć ognia. Podobno ludzie w ten sposób tracili domy, a on wolał nie ryzykować. Pożar za bardzo przyciąga uwagę. Korzystając z wczesnego wieczora upiększonego przez leniwie zachodzące słońce, udał się na spacer. Spacer ten zaprowadził go przed Bramę Wielką. Zauważył ją od razu i stanął po przeciwnej stronie ulicy. Doskonale wiedział, że pewnie widziała go kiedy tu szedł, dlatego skrytym gestem wskazał jej, aby ruszyła w głąb miasta. Dopiero po chwili do niej dołączył. Szedł teraz obok niej.
Jeśli spodziewała się, że zmieni swój strój na jakikolwiek inny to się zdziwiła. Miał na sobie bardzo podobne ubranie co poprzedniego dnia - wysokie buty, czarne hajdawery, brązowy kaftan rozpięty głęboko pod szyją, oraz białą koszulę. Na to wszystko zarzuconą miał szarą pelerynę z kapturem. Nic specjalnego, nic wyróżniającego się z tłumu. Nie można było jednak powiedzieć tego o Deidrze.
- Wiesz, że idziemy do Jedwabnego szlaku? Wiesz, że tam nie wpuszczają obdartusów? - musiała wybrać zły strój, naprawdę musiała. Dlaczego nie pomyślała, że jedynym burdelem w którym mogliby znaleźć kornika był Jedwabny szlak? Przecież to było tak oczywiste... Hannes westchnął przeciągle, teatralnie, denerwująco. Nie miał pojęcia jak czarodziejka to teraz odkręci, ale będzie musiała. Nie było czasu do stracenia, musieli zacząć działać dzisiaj. Oprócz narzekania w myślach na współpracowniczkę, Vermeer kontrolował wzrokiem tłum, jak na razie nikt podejrzany nie kręcił się wokół nich. Inaczej szybko by go dostrzegł, a jeśli to zrobi, wtedy rozproszą się, a jeśli to się nie uda... Wtedy pozostanie mu przypasany sztylet, lub nóż schowany w bucie, albo sznurek z jedwabiu schowany w nieodżałowanej sakiewce.
- To co zrobisz z tym faktem? Przepiórkę we wczorajszych piórkach wpuściliby tam bez zająknięcia.

Offline

 

#25 2016-08-22 20:17:04

 Deidre

Dezerter

Re: Brama Wielka

- Miło wiedzieć, że podobała Ci się moja wczorajsza kreacja - prychnęła rozbawiona, żując w międzyczasie miętę. Mężczyźni byli dziwni, kreowali się na takich wszechwiedzących i opanowanych a nawet Ci doświadczeni nabierali się na każdy kobiecą zagrywkę. Jeśli Hannes myślał, że tak wystroiła się dla kornika - grubo się mylił. Dobrze, że jeszcze jej nie dotknął. Potrzyma go dzięki temu w tej nieprzyjemnej niepewności, jak on ją wczoraj przez dwie godziny.
Przeczesywała wzrokiem tłum w poszukiwaniu znajomych z wczoraj twarzy, lub znajomych twarzy w ogóle. Chyba było czysto, a to bardzo dobrze się składało. Jeśli ktokolwiek by ją rozpoznał, naraziłoby to na szwank jej utrzymywane dzięki ogromnym wysiłkom imię… kogoś względnie nieskazitelnego. Abstrahując od tego, że nawet przeciętny kowal w Novigradzie miał coś za uszami  nie chciała być widywana z Hannesem, który zjawił się nie wiadomo skąd i kiedy, nie wiadomo po co. W razie jakiejkolwiek próby filtracji musieli mieć ustaloną jakąś wersję zdarzeń. Jakąkolwiek, na przykład, ot - Deidre uzupełnia u niego trudno dostępne schematy i manuskrypty. Tak, to brzmiało wiarygodnie i w miarę prostolinijnie… może nawet zbyt prostolinijnie jak na nią.
- O piórka się nie martw, wpuszczą mnie choćby nago - mruknęła cicho otrzepując resztkę listków na ziemię. Wskazała palcem w kierunku pobliskiej fontanny, w której umyła pokryte kurzem ręce - Póki co, trzeba ustalić jakąś wersję zdarzeń. W razie gdyby przed spotkaniem z kornikiem ktoś pytał się po co go szukamy, to po co go szukamy?
Rzuciła szybko, szorując zawzięcie knykcie. No, prawie gotowe - teraz tylko trzeba będzie znaleźć jakiś bardzo ciemny zaułek i zdjąć maskujące zaklęcia. No i coś zrobić z włosami, pomyślała w roztargnieniu, osuszając palce o kant sukni. Odsłaniając rąbek długiej, szczupłej nogi, na której grzechem byłoby nie zawiesić oka.
- Dlaczego właściwie Deidre de Berrant miałaby zadawać się z przybłąkanym antykwariuszem? Masz jakieś zalecenia z góry, czy improwizujemy? - spytała i skończywszy czynności pielęgnacyjne oparła ręce o biodra. W międzyczasie zerkała to na mijających ich ludzi, spieszących się do bezpiecznych domów, to w kierunku owych domów i miejsc gorzej oświetlonych.
- I jeszcze jedno, Vermeer. Nie jestem nawet w połowie tak głupia, jak myślisz. O wczoraj zapomnij. Ktoś… ktoś też się wczoraj z Tobą zaprzyjaźniał?

Offline

 

#26 2016-08-24 02:19:01

Hannes

Dezerter

Re: Brama Wielka

Nie zareagował nawet na podszyte ironią prychnięcie czarodziejki. Bo i po co? Na pewno w głowie tworzyła sobie jakieś bzdurne scenariusze. Zresztą, do cholery! Władała magią, mogła zajrzeć mu do umysłu w każdej chwili i najsprytniejsze nawet sztuczki obrony nie zdałyby się na długo. Gdyby przesondowała jego myśli może zrozumiałaby co do niej mówi, bo jak na razie miała z tym problem.
Mężczyzna w ślad za nią podszedł do małej fontanny na rogu ulicy, z której ludzie pobierali wodę. Usiadł na gzymsie przyglądając się bez entuzjazmu jak brud spływa z jej mokrych dłoni. Wokół kręciła się garstka ludzi, żaden z nich nie wyglądał podejrzanie. Zbierało się na deszcz i ludzie zaczęli się spieszyć, albo zakładać kaptury płaszczy i peleryn. Hannes jeszcze nie podążył ich śladem, nie spadła jeszcze ani jedna kropla.
- Z pewnością... - mruknął znużony jej humorami. - Nie będziemy o nikogo pytać. Nie znasz nawet jego miana. Kornik ma przekazać pozdrowienia, więc kornik nas znajdzie. Dostał już zapewne podobny list co Ty. - Dlaczego ona w ogóle myła ręce? Wczuła się tak bardzo w wygląd praczki, że postanowiła wyprać komuś obsrane portki? I znowu go obrażała. Właściwie to nie dziwił się dlaczego w mieście krążyły plotki o jej spółkowaniu z utopcami. Milutka byłaby z niej baba wodna.
Westchnął trochę teatralnie zastanawiając się, czy powiedzieć co myśli. A chuj, i tak mogłaby już dawno wyczytać w jego głowie to co miałby teraz z siebie wypluć. Nie będzie marnował oddechu na przekomarzanie się z nią. Nie było warto. Vermeer wywołany z nazwiska wstał, po czym otrzepał swoją pelerynę, a następnie głową wskazał jej zaułek obok, który prowadził na około do burdelu. W przeciągu dwóch dni będzie w burdelu częściej niż przez ostatnie kilka lat. Na wojnie i w lesie nie było okazji do odwiedzania takich przybytków.
- W takim razie daj mi powód, bym myślał inaczej. Wejdziemy tam oddzielnie, kornik wybierze jedno z nas. Drugie dołączy po chwili i będzie miało oko na to co zrobi publika po wyjściu pierwszego. I nie, nikt mnie nie filtrował, zresztą masz na myśli zaprzyjaźnianie się. Tak to się nazywa. Widziałem tylko dwa wampiry na zewnątrz Passiflory, ale to na pewno nie w mojej sprawie. Inaczej byśmy już nie rozmawiali.  - Bo byłbym daleko stąd, dodał w myślach. Jednak słowo "też" w jej wypowiedzi zmusiło go do dodania czegoś więcej. - Podejrzewam, że pająk chce mieć na oku również czarodziejki, stąd wampiry pod Passiflorą kiedy w niej byłaś. Kapitan straży mógł coś powiedzieć komuś innemu wcześniej niż Tobie, a jak wiemy jego wiedza łączy Cię z Lożą, na dodatek później skończył z rybkami. Stałaś się dosyć dużym celem. - Co zagrażało ich obecnej operacji. Dziwił się dlaczego wybrano akurat ją, a nie pozwolono mu działać samodzielnie. Byłoby mu o wiele łatwiej, szczególnie że jak na razie wydawało mu się, że de Berrant wiele zapomniała. A już na pewno etyki pracy, skoro zachowywała się tak lekkomyślnie i myliła pojęcia. Przynajmniej teraz nie było możliwości, aby ktoś podsłuchał. Daleki grzmot wybrzmiały zanim zaczął mówić wygonił wszystkich z ulic. Wysłał pytające spojrzenie kobiecie, a następnie ruszył spokojnie w stronę ciemnej alejki.

Ostatnio edytowany przez Hannes (2016-08-24 02:19:53)

Offline

 

#27 2016-09-07 00:28:11

 Deidre

Dezerter

Re: Brama Wielka

Kobieta zdusiła w sobie podły chichot, który zazwyczaj poprzedziłby wypowiedź. Tym razem jednak, wstrzymała się na wodzy, bo chociaż Hannes niezwykle ją irytował - była skazana na jego towarzystwo, a on chcąc nie chcąc był skazany na nią. A Deidre, jakakolwiek nie była doskonale wiedziała, gdzie leży granica pomiędzy tolerancją jej humorów a wybuchem uzasadnionej złości.
- Z pewnością to długo byłeś na froncie. Nie wiesz jak to jest w mieście, gdzie każdy każdego musi znać? Nie, Ty nie będziesz o nic pytał ale będą pytać nas. Ciekawscy konferansjerzy naszego wieczoru, lokaje, prowadzący sali. Jak zauważyłeś, to nie jest Passiflora i nie wchodzi tam byle kto. Dyskrecja, to przecież śmieszna fikcja, wiesz o tym. Mnie znają, ale dla nich? Jesteś kim? - dążyła uparcie wiercąc dziurę w brzuchu komuś, kto na dzisiejszy wieczór musiał porzucić miano zwykłego antykwariusza. Na rzecz antykwariusza arystokraty albo barona pasjonata książek. Nie wiadomo, czy ktoś ich o coś nie zapyta a w razie czego warto mieć jakąś rezerwę.
Coraz bardziej poirytowana wytarła ręce w fartuch i rozpuściła włosy. Przez chwilę smród brudnego bruku przyćmił zapach irysów, także przez krótką chwilę Deidre zawiesiła wzrok patrząc prosto w oczy rozmówcy. Doskonale wiedziała, co myślał o niej i jej jakże amatorskich metodach szpiegowskich, no ale umówmy się - dopóki jest skuteczna, jest przydatna. Jej znajomości, reputacja i seksapil to argument nie do odparcia w potyczce z tym, że przesadnie dba o bycie incognito w spacerach po mieście od burdelu do burdelu.
- Mhm, rozumiem, czyli dzisiaj wchodzimy osobno. Wiesz, to wiele zmienia bo nastawiałam się na coś innego - nie lubiła pracy z ludźmi z wywiadu, którzy zbyt dużo siedzieli na wojnie, zbyt mało w intrygach. Byli rzeczowi, nieciekawi, do znudzenia pragmatyczni i nie grali tą kartą, którą zawsze chowała w rękawie - ludzkimi uczuciami. Deidre utrzymywała się na powierzchni dzięki plotkom, mitom i legendom krążącym o niej, ale nigdy nie w jej pobliżu - roztaczając aurę osoby, którą nie chciały znać nawet najbardziej ciekawskie wampirzątka. Hannes był do znudzenia ostrożny, może więc i lepiej, że przydzielili ich do siebie? Bądź co bądź jedno drugie zawsze utemperuje.
- Nie, mam na myśli filtrowanie, skup się. Gdy byliśmy tam, poczułeś coś dziwnego? Nienaturalne ciepło, mrowienie z tyłu głowy - syknęła, teraz już nieco zła, bo chyba rzeczywiście szybko ją źle ocenił. Nachyliła się więc ku niemu, chcąc przekazać to co miała do powiedzenia, tak aby nie usłyszał nawet najdalszy z otaczających ich przechodniów - Czasami w Passiflorze się to zdarza, pewnie raz na czas kogoś tam posyłają. Mniej wprawni magowie, choć to też zależy od techniki, próbują czytać ludzkie myśli. Czasami towarzyszy temu charakterystyczne mrowienie gdzieś w okolicach potylicy, dlatego pytam czy wczoraj coś takiego czułeś.
Rzuciła, po czym sięgnęła ręką do kieszeni. Choć była to ostatnie rzecz, na jaką miała ochotę - dzielenie się z nim czymkolwiek - wiedzą, poradą czy nawet idiotycznym medalionem - nie miała wyjścia. Można rzec, taki postawiła sobie standard.
- Masz - położyła na fontannie dosyć mały, owalny kamień o barwie szafiru - To prosty medalion, gdy wykrywa magię robi się nienaturalnie ciepły. Gorący. Noś go przy sobie, w razie czego najlepiej skupić swoją uwagę na tym, co cię otacza. Nikt nie dogrzebie się do rzeczy ważnych, o ile nie zajmują całej twojej głowy. I wątpię, żeby wampiry polazły tam za mną. Chyba nie myślisz, że kapitan powiedział swoim przełożonym o grzebaniu nie w swoich papierach?
A pytając rzuciła w stronę Hannesa dosyć smutny uśmiech. Nie, kapitan o niczym nie wiedział póki jego własna żona nie wpędziła go do grobu. Czy tam, na dno. Nieważne.
- No więc, idziemy? - powiedziała, tonem nibypytania, które rzecz jasna było stwierdzeniem. A potem ruszyła w ślad za nim w ciemną uliczkę, z której wyszedł już kto inny niż brudna praczka. Ale dla zbudowania napięcia, o tym dopiero za chwilę.
Czy słyszysz szmer?

Offline

 

#28 2016-09-07 22:09:18

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Rzerco, dla Ciebie to.

***


Ranek nie należał do najprzyjemniejszych. Pomimo wiosennej pory, tego dnia nad Perłą Północy szalała burza. Słońce ledwo rozświetlało dzień, utrzymując okolice w szarych barwach, ożywionych czasem przez błyskawicę czy też piorun. Lało jak z cebra, przemieniając niebrukowane uliczki w istne korytarze błota. Ale najgorszy był hałas. Tysiące kropel deszczu, uderzających o przeróżną powierzchnie, utrzymywało atmosferę ciągłego szumu. Może i nic wielkiego na co dzień. Co innego na kacu.
Wczorajszy dzień należał do udanych. W pewnym sensie. Było mało roboty, w zasadzie to nie było jej wcale. Na ich szczęście mistrz Samson miał jeszcze kilka butelek dobrej księżycówki, która ostała się po weselu jego córki. A, że pracodawcy się nie odmawia - minął im czas na degustacji tego trunku. Szef miał łatwiej. Miał w końcu chałupę tuż nad warsztatem. Jotunn jednał musiał dotrzeć ze swojej stacji.

Do warsztatu "Rejchgolda i spółki", gdzie spółką był w praktyce tylko Verne, dotarł cały mokry. Nie było nic zadziwiającego w nierozpalonych piecach i braku huku młotów. Ostatnimi czasy ciężko im się wiodło. Samson Rejchgold był jednym z ostatnich krasnoludzkich rzemieślników w tej dzielnicy, a klientela zdawała się pokładać większe zaufanie w umiejętności ludzkich przedsiębiorców. Lokal wciąż trzeba było opłacić, a koszty były wysokie. W ostatnim miesiącu były tylko dwie próby wymuszenia od nich haraczu oraz jedna próba podpalenia. I wszystkie nie udane. Chociaż tutaj im się poszczęściło.
Jak tylko zrzucił z siebie przemoczony kubrak, z zaplecza rozległ się znajomy głos kowala.
- Jotunn?! To Ty? Przyprowadź tu swoją rzyć, geszeft jest! - Faktycznie, głos krasnoluda był zadziwiająco rześki i szczęśliwy.
Na miejscu czekał na niego dumny Samson, splatając ręce na piersi i prężąc siwą brodę. Oraz klient. Człowiek. Szeroki w pasie jegomości, ubrany był w całkiem dobrze dobrany do jego figury dublet, o kolorach ciemnej zieleni i brązu. Oraz wykwintny kapelusz, w tychże kolorach Jedynie kołnierzyk opinał mięsistą szyję. Pulchna, czerwona twarz. Głęboko osadzone, drobne, świńskie oczka. Do tego drobne, zaciśnięte usta, które ów dżentelmen oblizywał nerwowo co chwilę. Powierzchowność kartofla nie napawała.
- Wreszcie. - odezwał się mistrz Rejchgold, zauważając obecność Vernego. - Poznaj proszę Varamira, niezależnego biznesmena. Szanowny pan złożył u nas dostawę broni. Sporą, Jotunn. Wielmożny pan słyszał wiele o naszej pracy. Głównie mojej, ale też tu w końcu jesteś. W każdym razie, weszliśmy w pewien rodzaj spółki na ten geszeft. "Rejchgold i spółka" daje towar, a szanowny Varamir będzie pośredniczyć w umowie. Zdaje się, iż ma jakąś tajemniczą klientelę. Zgadza się, panie Varamirze?
- Zgadza się, panie Rejchgold. - głos człowieka był ździebko zachrypnięty, głęboki. Varamir zdawał się sapać prawie po każdym słowie. - Moi klienci pragną pozostać anonimowi. Gwarantują jednak sowitą zapłatę imć Rejchgoldowi i zapewniają o pełnym bezpieczeństwie transakcji. Wszyscy na tym skorzystamy. Szczególnie waszmoście. Ciężko związać koniec z końcem w dzisiejszych czasach.
Na koniec wyszarpał zmiętoszoną, lnianą chusteczkę zza paska i otarł nią mokre usta.
- Tak właśnie. Jotunnie, bądź tak dobry i rozpal piece. Przygotuj też żelazo, dziś będziem kuć!
Samson Rejchgold potarł dłonie o siebie, w swym charakterystycznym geście. Wszystko okrasił szerokim uśmiechem i błyskiem złotego zęba.
- My tutaj ładnie sfinalizujemy umowę i zaraz do Ciebie dołączę.



Serdecznie przepraszam Deidre i Hana za takie wparowanie między wódkę a zakąskę, ale tak wyszło. Macie u mnie piwko, przywiozę wam z naszego świata nastepnym razem.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-08 02:07:30)

Offline

 

#29 2016-09-08 23:05:43

Rzerca

Dezerter

Re: Brama Wielka

Ranek, zwiastun końca, postanowił przypomnieć o sobie głośnym dudnieniem deszczu o dach. W głowie krasnoluda odezwał się tępy ból, uderzając o jego czaszkę w rytm dudniących kropel. Musiał wręcz jęknąć, by oddać w pełni swoje niezadowolenie, po czym jęknąć jeszcze raz i zamknąć oczy. Liczył, że zaśnie i być może tak się stało, ale do powrotu do rzeczywistości zmusił go głos pracodawcy. Wbrew nadziejom nie było to wołanie na śniadanie, tylko nowa robota! Jotunn nie wyobrażał sobie rąbać młotem w cokolwiek przez najbliższą godzinę. Sam się czuł, jakby ktoś mu w łeb parę razy przygrzmocił takim młotem...

- Yhm - rzucił tylko na tyle głośno na ile się ośmielił - patrz jak lecę.
Nie ma ma mowy, no po prostu nie ma bata, że teraz wstanie. Nie, czekaj, noga chyba sama spadła z wyra. Niech to! Jednak to robił, co za żałosny widok. Powoli i ostrożnie zwlókł się z łóżka, szukając po omacku portek, które następnie naciągnął na leżąco. Po paru chwilach znalazł też koszulę, którą naciągnął coby mu bęben nie wystawał. Psie syny, zrywać porządnego krasnoluda o takiej niemoralnej porze - mruczał schodząc po schodach - gdybym to ja tu dowodził, odesłałbym go z czerwonym od gorąca prętem w dupie, ot co. 

Był już blisko i zamilkł. Co innego mówić sobie pod nosem, a co innego pyskować do pracodawcy. Zwłaszcza na kacu. Po wyjściu na zewnątrz skrzywił się okrutnie i to nawet nie na widok ludzia. Po prostu te natężenie światła w tej brzydkiej pogodzie było zbyt duże, a deszcz to chyba z dwa razy mocniej lał niż na górze. Oglądając jegomościa splunął w błocko. Elegancik, psia jego mać. W dodatku tak gruby, że pewnie jego panienka nie mogła już zobaczyć jego kuśki.
- Eee, miło mi - odparł tylko Jotunn i oparł się ciężko o słup - jesteśmy najprzedniejszą faktorią w tym zapchlonym tyłku, nawet czerwoni mogliby się u nas zaopatrywać, gdyby tylko godność człowieka im na to pozwalała...

Z ciężkim westchnieniem udał się rozpalać piece. Od łażenia zaczęło mu się przewracać w żołądku, dlatego nieco zmniejszył tempo i zaczął powolnie ładować koks do pieca. Praca sraca, miecze chujecze, dałby chociaż śniadanie zjeść - pomyślał niezadowolony. Czasami ukradkiem zerkał na tłustego jegomościa, ale ogólnie to robił swoje. Za pasem dyndał mu toporek, który od czasu do czasu obijał się o coś, przypominając krasnoludowi, że wczoraj trochę przeholowali z tym dobrobytem i woltarzem.

Offline

 

#30 2016-09-10 02:21:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Dwójka biznesmenów kontynuowała debatę o pieniądzach, wekslach, rewidentach i dywidendach przez dość konkretny czas. Nie było w tym nic ciekawego, typowa dla geszeftu szermierka słowna. Nic w tym złego, Jotunn przynajmniej nie musiał się śpieszyć. Piece swobodnie zdążyły nabrać temperatury, żelazo i inne ingrediencje zostały przygotowane. Verne miał jeszcze kilka chwil dla siebie, by w spokoju pierdnąć i podrapać się po jajach.

- Wszyściuteńko będzie zrobione na glanc, szanowny panie. Skończymy za dwa dni, jak się z Jotunnem przyłożymy. Niech się szanowny pan nie martwi, będzie cacy.
Rozbrzmiał uradowany Rejchgold, odprowadzając Varamira do wyjścia z warsztatu. Obaj mijali Vernego i piece dość wolnym tempem. Gruby nie był szybki, przez co Samson spokojnie nadążał, mimo to szybko pokrył się cienką warstwą potu. Otarł swoją twarz tą samą, wymiętoszoną chusteczką.
- Nie wątpię, mistrzu Rejchgold. Po odbiór przyślę swoich ludzi ze stosownym upoważnieniem pisemnym. Mości panowie, dobrego dnia. - szarmancko, na ile pozwalało mu wielkie cielsko, zdjął kapelusz, odsłaniając łysą głowę, i skłonił się kilka centymetrów. Po chwili wygramolił się przez drzwi na zewnątrz i zniknął z oczu obu krasnoludów.

Samson pomachał kartką w powietrzu, idąc w kierunku Jotunna.
- Chłopie, kurwa, mamy robotę! Dla nas wpada prawie pięćset koron. Pięćset. - mówienie o pieniądzach sprawiało Rejchgoldowi czystą przyjemność.
- Nie ma to tamto. Bierzemy się do roboty, mamy sporo kucia. Słuchaj.
Krasnolud podszedł do jednego ze stołów i niedbałym ruchem ręką zgarnął narzędzia na bok. Położył papier na stole, trzymając za obydwa końce.
- Zamówienie jest na: dziesięć nadziaków, tyle samo toporków, pięć mieczy długich. Wszystko stal. Prócz tego dwieście stalowych grotów do strzał, zwyczajnych. Sto przebijających. Sto grotów rozpryskowych. Jak myślisz, Jotunn, wyrobimy się?
Zapytał swojego pracownika, podkręcając siwy wąs w zamyśleniu.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-10 02:32:44)

Offline

 

#31 2016-09-11 19:27:57

Rzerca

Dezerter

Re: Brama Wielka

Pińćset koron? Rejchgold skasował go jak za zboże! No ale dobrze, dobrze, więcej to kasy na gorzałę i przyjemności doczesne. Na samą myśl o takiej ilości kasy uśmiechnął się do siebie pod wąsem. Co prawda mi sypnie tyle o ile, ale cóż, nie można mieć wszystkiego, kurka na wacie! Jego radość mogłaby być większa tylko, gdyby nie rwał go tak łeb.

Kiedy Samson recytował mu listę "do zrobienia", Jotunn zakładał właśnie fartuch i pocierał zmęczone oczy. Ile tego? Gość chyba chciał uzbroić jakiś odział wypadowy, albo co najmniej zwiadowczy. Te strzały, tyle cholernych grotów. Znacznie bardziej wolał się oddawać długotrwałej pracy nad zbroją czy mieczem, niż nad tym małym gównem, które doceni  ą tylko te cholerne elfy.

- Zdążyć, zdążymy, co mamy nie zdążyć - zapytał zirytowany Jotunn - ty mi lepiej przypomnij, czy groty te przebijające nie były ostatnimi czasy przez czerwonych zakazane? Wiesz, coby im tych ładnych zbroi nie poprzebijało, delikatne panienki, psia ich mać. Z resztą, koło dupy mi to lata, bierzmy się do roboty, bo w nocy chcę spać a nie groty odlewać! Mówiąc to depnął miech, by dodać ogniu nieco sił.

Offline

 

#32 2017-07-20 21:34:03

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Od pół godziny siedzieli na wzniesieniu przy zarzeczu, skitrani w krzakach z widokiem na miejskie mury, mając za plecami Nową Nekropolię. Budynek warsztatu znajdował się na północ, oddzielony od nich traktem i pojedynczymi domostwami mieszkających poza murami drobnych wyrobników i reszty mieszczan. Dojście tam szybkim marszem zajmie im nie dłużej niż pięć minut.

Większość spędzonego tu czasu zajęło im na przejrzeniu oporządzenia, zlustrowaniu terenu. Pozostały kompania wykorzystywała, nudząc się na rozmaite sposoby. Dwóch wiarusów od Konrada, z których Sigurd uczynił swoich przybocznych, zabijało czas grą w karty. Siedzący w pewnym oddaleniu Jajco, wygrzebanym z cholewy kozikiem strugał kołek ze znalezionej po drodze wierzbowej gałęzi. Wysłani w teren Znasz Kaedwen i Ułomek razem z wiadrami mieli kursować tam i z powrotem na brzeg rzeki, dopóki nie uda im się naznosić błota i mułu o odpowiedniej barwie i konsystencji, a przy tym niezalatującego gównem. Do tej pory zdążyli opróżniać wiadra dwa razy, niewykluczone, że raz trzeci, w myśl popularnej maksymy mógł okazać się tym przełomowym.

Sypki ziewał i nudził się w najlepsze, rozglądając i gadając. Jak zawsze zadając przy tym mnóstwo niepotrzebnych pytań.

Panie Halfdanie? A co by pan zrobił, gdyby się pan dowiedział, że pańska siostra opierdala kiełbachy Nilfgaardczykom?

Zmierzchało. Zewsząd zlatywał komary tnąc jak cholera. Wiatr wiał umiarkowanie, przynosząc
znad nekropolii słodkawy zapach palonych ciał.

Offline

 

#33 2017-10-29 18:59:37

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

- Sypkiii... Dobrze Ci przeca wiadomo, że ja ani siostry, ani nawet brata nie mam. Więc jeśli zadasz mi, przyjacielu, jeszcze raz aż tak bardzo skretyniałe zapytanie, zarzekam się, że spiłuję sobie moją rękę w kołek i przebiję Ci serce, jako wampirowi, co ze mnie życie i zdrowie wysysa swoimi monologami  - nie zdzierżył Sigurd, chociaż na sam koniec zrobił grymas, który nijak niczego nie przypominał, ale miał chyba rozładować delikatnie napięcie i złagodnieć jego wypowiedź. Niemniej, on nadal był dowódcą, a dowódcę trzeba szanować. Ano.

Sigurd rozejrzał się po błocie, które nanieśli dla niego rabowie. Raby. O, tak. Raby. Przyjrzał mu się badawczo, jak jaki znawca gówna i pokiwał z uradowaniem głową. Nie wyglądało jak gówno i nie pachniało jak gówno. Czyli - raczej nie gówno. Mieszanina mułu rzecznego, gliny i piasku.

Rozejrzał się po swoich towarzyszach. Jeśli było to możliwe, bo pamięć miał niezwykle krótką, zdjął płaszcz i zostawił go. Gdzie? Zapomniał. Chyba w pokoju na Starym Mieście. W tej kamienicy, w której wynajmuje. Nie mógł mieć głupiec płaszcza z herbem ze sobą. Mógł go mieć na sobie, o czym zapomniał. Gdzie tu jednak płaszcz schować? Jeśli zapomniał, że ma go na sobie, zwija go jak najciaśniej i wiąże. Ma przecież długi i wytrzymały sznurek. Taki pakunek przywiązuje do siebie, do pasa. Zostałby więc w napierśniku i pikowanej kurcie, jeśli pamięć go nie myli.

Na twarz nałożył maskę i rozejrzał się po podwładnych, rozumiejąc nagle ogromny problem. Otworzywszy usta, przemówił spokojnie:

- Panowie, służba służbą. Praca pracą, ale czasami trzeba się poświęcić. Błoto na twarze. Nie musi być grubo - niech nie będą białe jako gołe cyce rudowłosej. Niech twarze będą ciemne, mniej widziane w ciemności i wyglądające dziko  - elfio chciał już dodać, ale się powstrzymał.

Wyciągnął swoją żelazną maskę i zakrył nią twarz, dysząc w nią, by sprawdzić, czy dobrze leży. Obejrzał ekwipunek i wziął ze sobą jedną z pochodni. Sam też chwycił garść błota i rozsmarował ją na swojej tarczy z obrzydzeniem. Dla Redanii może i swój herb delikatnie pohańbić wzgardliwie. Byleby go nikt nie zoczył w ciemnościach i nie rozpoznał heraldyki. Do stu kurew na okręcie z kotami zamiast marynarzy. Co ja miałem właściwie spalić?

- Gotowi? Jeżeli gotowi, to ruszamy. Ze sprzętem. Każdy coś bierze. Nie zostawiać nic tutaj, co by na nas wskazało. Chyba, że ktoś ma coś elfiego. Pióra jakie, koraliki. Takie, gówienka. Idziemy obejrzeć cel. Ktoś ma jakieś sugestie, problemy, pytania? Jako dowódca posłucham. Może ktoś się wykaże wobec planu  - tutaj rozejrzał się czujnie po zbieraninie.

Wiedział, że to przedłuży znacząco ich misję, ale całkowicie zapomniał, co miał spalić. Czyżbym stawał się za stary, by pełnić rolę szpiega?

- Naradźcie się nad mymi słowy, a ja z Sypkim szybko spojrzę na rzekę  - wyjaśnił bez wyjaśniania. Po co mógłby spojrzeć na rzekę?

Nikt nie wiedział. Nawet on. Może i szaleństwo go już dopadło. Może i taki rytuał miał, że przed robotą na wodę patrzył, nawet tą w kubku, chociaż rzadko ją tam widział. Skradając się oddalił na kilka metrów tak, by go nie słyszano, a żeby miał spojrzenie na rzekę i okolicę, o ile kryjówka była oczywiście dobra.

- Sypki, kurwa. Co my mieliśmy właściwie puścić z dymem? Grotnika? Za chuja zapomniałem, a wtopa mnie może życie kosztować. A i Ciebie też  - wstrząsnął się. O ile otrzyma odpowiedź, wróci do kompanów, by wysłuchać ich sugestii. O ile nie otrzyma odpowiedzi, zrobi dokładnie to samo, lecz doda na odchodnym ciche Kurwynsynynyny.

Ostatnio edytowany przez Halfdan (2017-10-29 19:00:43)


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#34 2017-11-01 02:21:18

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Mhm — Sypki pokiwał głową, co miało świadczyć o głębokim rozumieniu sprawy. A jego oblicze przypominało przez momentem barwy domu jego, Redanii. Początkowo białe z powodu bladości, następnie czerwone od wstrzymywanego śmiechu. Co jak co, ale wizja zwierzchnika przebijającego serce swoim zastruganym drewnianym ramieniem była komiczna w swej grotesce. Nawet jeśli mówili tu o jego sercu.

A jeśli mowa też o barwach, płaszcz znalazł. Był na grzbiecie. A zaraz potem u pasa, w formie szczelnie obwiązanego pakunku.

Zgodnie z poleceniem, raby stali się pierwszorzędnymi smoluchami. Utytłanymi tak nieludzko, że brałaby by litość, gdyby nie brała groza. Prezentowali się faktycznie dziko. Uradowani tym faktem, stali w szeregu ćwicząc swoje groźne miny i wojenne twarze, prezentując je sobie nawzajem, przy wtórze różnych niepoważnych odgłosów, przeważnie rżenia i chrumkania. Spoważnieli, gdy przydzielono im zadanie zabrania sprzętu. Nie zostawiali niczego za sobą, nawet piór i koralików, bo nie udało im się żadnych znaleźć. Znasz Kaedwen miał trochę fisstechu od elfiego handlarza, ale ani myślał zostawiać. Względem pytań i problemów zgłosił się tylko Jajco, który oznajmił, że idzie kupę. Poszedł, zostawiając resztę na naradach.

Leżeli zakamuflowani, spoglądając na rzekę. Robiło się ciemniej. Z oddali dochodziło ich kumkanie żab, mieszające się z szumem wody oraz jeszcze bardziej oddalonym gwarem miasta. Zewsząd – wieczorna gra owadów.

Nie no, ładna — ocenił Sypki. — Ciekawe czy biorą — Sielankę zakłóciło pytanie Sigurda. Sypki milczał. Dosyć długo. — No, Grotnika... — przytaknął ostrożnie, starając sobie przypomnieć. — Manufakturę ciżem, jakieś gospodarstwo podle wsi...  I młyn, o tamten. Będzie najbliżej — Podkomendny podrapał się po łbie, wyraźnie zafrasowany. — Kurwa, sporo tego, jak na jedną noc. I na naszą grupę. Niby już nie takie rzeczy... ale, kurwa, no sporo. Jakbyśmy nie mogli puścić z dymem jakiegoś sioła i szlus. Przecież to będzie przypał jak się patrzy. Zrobią larum, zaraz zawezwą kogoś do gaszenia, zrobi się tłum. — Sypki kręcił łbem, nie wiadomo czy oganiając się od gryzących komarów, czy bardziej z dezaprobaty. — A, i moglibyśmy shajczyć manufakturę zaraz po młynie? Potrzebna mi nowa para butów, moje strasznie cisną. Nie zdzierżę w nich całego wieczora.


Offline

 

#35 2017-11-02 15:10:57

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Strojenie min musiało zostać przez Sigurda zauważone, ale umyślnie pominięte. Nie chciał zareagować jak Sypki na jego żart, spoglądając na bandę szajbusów, chrumkających do siebie z błotem na twarzach. Mój kochany Nihili. Cożeś byś Ty powiedział, gdybyś to zobaczył. Karykatura przeszłości. Przyszło mu jednak nimi dowodzić, a dowódcą był niegdyś wspaniałym. Pytanie tylko, jak rozplanować ich dzisiejszą misję. Przygodę.

Leżąc z Sypkim wsłuchiwał się w rytm rzeki. Miłe dla ucha odgłosy. Zastanowił się. Chyba było jeszcze za wcześnie. Musieli poczekać, aż nastanie prawdziwa, twarda noc. Musieli poczekać, aż chłopi się pośpią bądź popiją, a jego maska będzie w ciemności tak ukryta, jak teraz jajka pod pancerzem. Chronił je bowiem bardziej, niż serce. Bardziej, niż oczy. Tego. Oko. Komary nie cięły - każdy bowiem, kto miał z nimi do czynienia przy rzekach wiedział, że muł maskuje ludzi przed tymi przeklętymi istotami. Nie całkowicie, rzecz jasna, lecz pomaga. Bardziej, niż błoto. Cóż. Śmierdział. Ale cóż. Śmierdział, jak wiele, czego dopuszczał się już Sigurd. Wiele było rzeczy śmierdzących. Uczynki. Czynności. Misje. Przestępstwa. I tamta kurtyzana, kiedy nie pijany, lecz ewidentnie krzyczał najebany -  Hej, cokoły! Omijajcie kurwidoły!, a czego nauczył się jeszcze na Łukomorzu.

Korzystając z tego, że był w odosobnieniu, bo swego druha nie liczył, wyjął jeden z dwóch pustych rulonów papieru i przejechał delikatnie po skórze końcem noża, by upuścić trochę krwi. Nie miał nic do pisania, a nie chciało mu się o to pytać Sypkiego. Nabazgrał na papierze litery ostre i zawijane. Nie wiedział, w jaki sposób piszą elfy dokładnie. Nie znał nawet ich języka. Więc normalnie, po ludzku i w ludzkim języku pisał, cmokając na sam koniec z aprobatą.

Śmierć Wam ludziom. Oddajcie nam naszą ziemię.



Chciał jeszcze dorysować czapkę z wiewiórczym ogonem, ale nie chciał rozdrapywać zaschłej już rany. Podmuchał, by słowa wyschły. Chyba nie był to jego najgłupszy problem. Czy mądry i dobry? To by się miało jeszcze okazać. Zwinął więc rulon i go schował.

Pomyślał nad planem. Zwrócą na to uwagę. Jak odwrócić ich uwagę od tych gospodarstw? Hm? Wysłałby Sypkiego, ale bał się jego straty. Mógłby się z losem nawet założyć, że gdyby wysłał swojego kompana ku misji z dala od siebie, ten zostałby pochwycony, zaginąłby, bądź nawet by go zabili. Co tu zrobić. Ani spać, ani się położyć. Jeśli pożar pojawi się gdzieś dalej, pewnie, ludzie się zbiegną, ale czy wszyscy odwrócą uwagę od niego i jego kompanii?

—  No, powiem Ci, Sypki. W chuj  —  potwierdził co do ilości miejsc. Co oni Flądra z tym Konradem. Sprawdzają go, czy może naprawdę uważają,  że to łatwa sprawencja.

—  Ludzie pewno młyn będą ratować pierwiej. Kuuurweła. No jak nie zdzierżę. To nas wpakowałem w kabałę, co, Sypki? I przestań narzekać, niewdzięczniku. Pójdzie dzisiaj wszystko tak, jak iść ma, to Ci jutro dam na nowe buty. Pasuje, psubracie? —  wygrażał mu palcem, po czym klepnął go, sugerując, że mają wrócić do krzaków.

Gdy się przekradał, starał się chodzić na palcach i dłoniach, niemalże pełznąc. Musiał się w lewej ręce wspomagać łokciem, bo drewno niezbyt było gibkie. Oglądając swoją bandę pokiwał głową z udawaną aprobatą, uśmiechając się delikatnie. Maskę zawiesił tak, że miał ją na czubku głowy, z widoczną twarzą. Nie było sensu jej mieć na twarzy, jak jeszcze się nie zbierali.

—  Poczekamy dłużej. Aż noc późna będzie i twarda. Nie wiem, czy jasna, księżycowa. Chmury na niebie takie niby jakie. Zaczniemy podkładać od młyna. Tam może najpóźniej zauważą pożar, bo może być pusty. U Grotnika i w manufakturze na pewno ktoś śpi albo pilnuje. Więc lecimy tam. Podłożymy w tych trzech miejscach. Podpalimy równocześnie.  Podzielimy się. Gdy każdemu się uda, to lecimy całą grupą schować się w kierunku gospodarstwa, zanim ludzie alarm podniosą. Tam się zaczaimy i zobaczymy. Czaicie? Podzieleni tak, jak szliśmy. Pytania? Jak się komuś nie uda, bo ktoś powstrzyma, gwizdać. Jak da radę, uciekać. A jak da radę, to zabić i uciec, chociaż starać się nie zabijać. A! Sygnałem do podpalenia będzie czterokrotny odzew sowy  —  nie chciał kusić losu, że jakaś sowa odezwie się za wcześnie.

Położył się w ukryciu wygodnie, czekając. Co ma być, to będzie. Plan był jako-taki. Podłożyć i podpalić równocześnie, a potem wszyscy do gospodarstwa. Jeśli uda się przed ludźmi i wybudzeniem gospodarzy, będzie potrzebował tylko czegoś, co można wylać. I ognia. Czekał na porę, podczas której ludzie powinni spać. Tego. Lecimy, chciałoby mu się powiedzieć, gdyby nie leżał.

Ostatnio edytowany przez Halfdan (2017-11-02 15:12:33)


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#36 2017-11-05 00:53:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka


Sypki pokiwał głową udobruchany, gramoląc się z miejsca i skradając w ślad za swym wodzem. — Jak pójdzie. I nie pójdzie się jebać. A my – na stryk — dodał już ponuro, tak by nie być słyszanym.

Noc zapowiada się pochmurna — odezwał się jeden z wiarusów Konrada, ten wąsaty, któremu było bodaj Szajba. Razem ze swoim młodszym kompanem, zdaje się Szczunem, byli w tej zgrai jedynymi, którzy nie przyłączyli się chrumkania a wymalowany na ich twarzach kamuflaż wyglądał jak efekt bardziej przemyślanego działania niż zarycia twarzą w błoto. Dyspozycje o opóźnieniu akcji aż ściemni się bardziej przyjęli jakby z ulgą. Zupełnie jak gdyby witając pierwszą racjonalną decyzję, którą od wielu nocy podjęto w ich obecności.

Gospodarstwo? — zastanowił się Szczun, kończąc rozsmarowywanie błocka na facjacie, wywijając okrywający go płaszcz ciemniejszą podszewką ku górze — Dowódco, ja wiem co zacz. To właściwie mała posiadłość ziemska. Leży za wzgórzem i posiadłością starego Eberharta. Rośnie tam dużo wysokiego zboża, chyba żyta. Mają też parę krów, ale poza tym to stoi to prawie odłogiem. O tej porze roku nie nastaniemy tam nawet parobków, co najwyżej służbę w posiadłości.

Dowódco, względem dzielenia — wtrącił wąsaty Szajba, ogarniając spojrzeniem całą ich siódemkę, Halfdana i jego podkomendnego, Sypkiego, siebie i Szczuna oraz trzech lokalnych grandziarzy, którzy czekali grzecznie w szeregu, przestępując z nogi na nogę, trzymając swoje węzłowate ramiona za plecami. — Przypomnijcie, jak dokładnie mamy tam iść. I czy jesteście pewni, że chcecie puścić samopas, tych tam... Gdzie, żeby doliczyli się samodzielnie aż czterech sygnałów.

Zważaj se, przyjezdniaku — odszczeknął się jeden ze wzmiankowanego tłumku, ten o przezwisku Znasz Kaedwen — Bo to dla nas nie pierwszyzna. Za wojny latałem w ekipie Heńka Łańcucha!

Za wojny — odpowiedział za niego spokojnie Szczun, wycierając rękę w liście — To my byliśmy na wojnie, kozi, kurwa, łbie.

Podkręcając wąsa, Szajba zaszczycił trójkę i prowodyra wyłącznie wyjątkowo celnym i długodystansowym splunięciem na buty.

Znasz Kaedwen łypnął na niego groźnie, wychodząc przed szereg, targnąwszy szyją, wznosząc lekko otwarte w jego kierunku ramiona. — No! — oznajmił ostrzegawczo — Kurwa — zakończył zwyczajowo, cofając się o krok. Jego współtowarzysze ograniczyli się wyłącznie do nieładnych i głupawych uśmieszków i strzelania zaciśniętymi w kułaki paluchami.

Sypki aż otworzył mordę ucieszony, patrząc od jednych do drugich. Perspektywa dalszego czekania do zmroku nie wydawała mu się już aż tak dłużąca.

Offline

 

#37 2017-11-05 13:06:46

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Spojrzawszy na byłych żołdaków uśmiechnął się w duchu - co jak co, ale w jego karierze zawsze wygodniej mu się robiło z weteranami z prawdziwego zdarzenia, niż ze zwykłymi rabami. Chociaż i Ci bywali przydatni. Zaciągnął nosem, by go przeczyścić. Przypatrywał się na razie temu, co się działo. Żołdacy nie wpasowują się do rabów. Bić się chcą. Raby zaś też nie dają sobie po rajtach jeździć.

Łe! Co, kurwa? Każdego mam z Was w szeregu ustawić i po pysku dać? Ktoś ma do mnie jakiś problem? Słucham? Nie? Dzisiaj razem robimy i macie współpracować — rozejrzał się po całej hałastrze, wypinając pierś do przodu, ręce mając za talią, jakby szykował się do wymachu i skoku w daleko. Rozglądał się po nich wzrokiem żywego, prawego oka, godnego drapieżnika o najbardziej pojemnym żołądku, który nie jadł od dawna. Spoglądał na każdego z osobna, wyzywająco, jakby czekając, aż ktoś powie do niego cokolwiek, co mogłoby go sprowokować. Pokiwał głową z zaciętą miną. Musiał dbać o dyscyplinę i posłuch.

Od dzisiejszej naszej roboty zależy dużo. Dużo więcej, niż tylko ta ziemia, nasze zapłaty. Dużo więcej, niż życia tych, których możemy spotkać na swojej drodze. W rękach mamy spory kawałek przyszłości Redanii. Nie zniosę więc braku dyscypliny. W chuju mam. W samym jego czubku aż po koniec jaj, gdzie ten pas między jajami a dupą się zaczyna, czy się lubicie, czy nie. Dzisiaj nic z tego nie jest ważne. Dzisiaj ważne jest, żeby się udało. Zrozumiano, moje brzydkogębe, bycze chłopy? — uśmiechnął się na sam koniec zachęcająco, jakby wygłaszając ważną przemowę. Starał się jednak gęby zanadto nie rozwierać, coby nie zwracać na nich czyjeś uwagi.

Przypomniał sobie nawet stare, dobre czasy. Dawno nie był świadkiem prawdziwej, ciężkiej bitwy. Dzisiaj czuł w kościach, że coś może pójść nie tak. Musiał więc być też gotów, gdyby wyleciało na nich prawdziwe stado Wiewiórek, bądź chłopów. Wolałby mordować elfów, lecz z chłopami pójść powinno dużo łatwiej.

— Idziemy wszech pod młyna. Tam zostają od Flądry. Bać się nie trza, damy radę. My idziemy dalej pod Grotnika, gdzie jest lekko odleglej. Razem ze Szczunem i Szajbą. My zostajemy, oni idą na manufakturę. Jak podłożą pod manufakturą i będzie gotowe, dają sygnał. My przekazujemy sygnał dalej, po czym wszyscy podpalamy. I biegniemy do gospodarstwa. Szczun zna gospodarstwo chyba najlepiej, to niech stoi gdzie przy drodze i zamacha nam jakimś małym ogniem, żebyśmy wiedzieli, gdzie biec. Jak podpalimy wszystkie trzy bez problemu, to spotykamy się przy gospodarstwie ze Szczunem i Szajbą. Dzida w żyto i lecimy do gospodarstwa. Wszyscy zrozumieli?

Lecimy bokami. Tutaj Znasz Kaedwen poprowadzi do młyna. Dalej poprowadzi Szczun. On Cię Szajba dowiedzie do celu, spokojnie. Po cichu, jak najmniej rozmów i dzwoniącego żelastwa. Ktoś się przewróci, nie ryczeć mi, że kurwa, że jebane. Gęby cicho, dupy spięte, stopy ciche i szybkie. Po ogródkach, polach, pod drzewami. Staramy się nie główną drogą. Jakby komu się nie udało, albo coś było nie tak, niech zagwiżdże jak pojebany jeśli pomocy mu będzie trzeba. Jeśli się coś nie uda i będzie lipa, to po prostu spierdala, najlepiej gdzieś w las. Możemy też ustalić punkt tutaj, jeżeli ktoś nie dotrze do gospodarstwa. Niech zmyje z gęby wszystko, poczeka trochę. Jak nikt nie przyjdzie, wraca sam do miasta. Spotykamy się w zaułku pod Kielpie. No. To w bój, panowie.


O ile nikt tutaj nie protestował, nie zadawał pytań, ani nie zrobił czegoś, co warte było wspomnienia, bądź zmiany decyzji Sigurda, ten poczekał, aż niebo faktycznie ściemnieje, wyposażył się w pojemnik z czymś, co można rozlać. Naturalnie, wziął też dwie pochodnie i trochę czegoś. Powinien wiedzieć, co ma wziąć. Nawet odruchowo. Także, gdy byli gotowi - każdy przygotowany, wynurzył się z krzaków i ruszył ku młyna, by dalej dobiec do Grotnika z Sypkim. Tam będzie dalszy ciąg ich misji.

Plan był jako taki. No cóż. Lecą wszyscy do młyna, potem do Grotnika bez rabów, którzy zostaną przy młynie. Dalej poleci sam Szajba ze Szczunem - lepiej, żeby Szczun był jako pierwszy przy gospodarstwie, bo zna okolicę. No i lepiej na nich polegać, niż na zwykłych drabach, prawda? Podpalą równocześnie. Raby powinny zdążyć dobiec do gospodarstwa. On, pomimo wieku, również. Nogi wprawdzie miał obie jako-tako zdrowe. Przy gospodarstwie się dostosują do zmian w planie, które zajdą.

Hej, kto szlachta, za Sigurdem!

Jak pomyślał i rozplanował, tak i zrobił. Raz się żyje.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#38 2017-11-06 02:07:51

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Przywołana do porządku kompania nie powiedziała ani słowa. Wszyscy byli „dupa cicho”, jak to czasem mawiał Sypki w swoich durnych powiedzonkach. Wszyscy milczeli, choć każda grupa po swojemu. Dwójka weteranów – prostując się nieruchomo z dłońmi opartymi na wiszących im u pasów mieczach, trio składające się na sól Novigradzkich bruków – poruszając zwieszonymi lekko głowami, w miejscu i bez słowa przestępując z nogi na nogę. Ukradkowe spojrzenia wymieniane między nimi, niosły jednak zapowiedzi, że to nie koniec.

Tajes — odpowiedzieli jednak unisono na następującą po opierdolu przemowę Sigurda, choć ewidentnie nie podzielali jego patriotycznego zapału. Ryli w ziemi końcami butów, niektórzy dłubali w nosie. Tylko Szajba pokiwał głową, ale jakoś tak smutnie i bez przekonania.

Przytaknęli ponownie i jednogłośnie, gdy przedstawił im pierwszą część planu. Szczun potwierdził swoją gotowość odnośnie swojego udziału w jego dalszej części.

Nie rozumiejąca w pierwszej chwili „szlachta” ruszyła się z miejsc dopiero za przykładem Sypkiego, który jako jedyny uważając się za jej przedstawiciela, pierwszy podążył za Sigurdem w noc.

Świeżo mianowany na pierwszego przewodnika Znasz Kaedwen, wyraźnie zadowolony z powierzonej mu funkcji, prowadził ich zaroślami wzdłuż rzeki w kierunku młyna. Rozdali sprzęt, nadający się do niesienia we dwóch czy samemu. Na łeb przypadło każdemu po dwie pochodnie, pakuły nasączonej ostrym, przemysłowym destylatem bawełny, po jednej jadącej dziegciem i spirolem flaszy oraz trzy zapieczętowane ceramiczne dzbanki z oliwą. Zawartością nadającą się szczególnie dobrze do rozlania.

W ćmie, która zapadła co rusz potykali się i wpadali na siebie, co miało tą zaletę, że przynajmniej można było odmówić im widoczności. Wychodząc na bardziej otwarty teren, leźli już bardziej rozproszeni, trudno powiedzieć czy wynikało to z ich pojęcia i dotychczasowych doświadczeń, czy wzajemnych antagonizmów. Pod młynem, skołowana przez Flądrę trójka odłączyła się od nich, powoli podchodząc i otaczając go z trzech stron. Oni sami ruszyli dalej już we czterech, odprowadzani do grotnika przez Szajbę i Szczuna.

— Właściwie to musimy kawałek zawrócić. Manufaktura jest bliżej miasta. — odezwał się szeptem ten pierwszy, orientując się w sytuacji, gdy znajdowali się w małym, zagajniku wokół czegoś, co wyglądało raczej na zapuszczone gospodarstwo niż warsztat wyrabiający groty. Oddalone od nadbrzeżnych zakładów czy leżących dalej podle drogi chałup, zorganizowany był zupełnie od czapy, choć w obecnej sytuacji – dziękować za to bogom. Jeśli się w nich wierzy. Ponad wszelką wątpliwość mieli jednak do czynienia z warsztatem. Wskazywała na to wysokość oraz parę detali architektonicznych drewnianej budowli, choćby zatarty szyld, kiwający się z wyraźnym skrzypieniem na wietrze. Było również ogrodzenie, choć po prawdzie zmajstrowane zupełnie ni w chuj, ni w stół. Składające się od frontu ze szczerbatego płotu. Od tyłu zaś, czegoś w rodzaju zagrody dla bydła.

Po sygnale wypadałoby dla pewności puścić kogoś, żeby poinformował resztę. Młody dobrze biega, może być gońcem... — zastanowił się starszy wiarus, wskazując na Szczuna. — Ale od dostał już jedno zadanie. Chyba, że posłać waszego adiutanta? — spytał, obracając głowę w kierunku Sypkiego.

Offline

 

#39 2017-11-06 15:30:21

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Sigurd widział spojrzenia i wiedział, co one oznaczają. Raby próbować będą wyrównać rachunki z żołdakami za sam fakt obrazy. Bo, co to nie oni. Wielkie pany. Żołdacy też zbytnio unieśli się honorem. Musiał coś z tym później zrobić. Nie teraz. Nie, nie. Szajba zaś pokiwał głową w smutku. Nostalgia? Mogło to być też coś innego. Tęsknił za czasami, gdy walczono w imię Redanii? Kiwał z politowaniem, gdyż sam stracił już całą nadzieję dla tego przedsięwzięcia? Czy może smutno mu było, bo szanował Sigurda za jego osobę i poglądy? Czemuż więc smutno?

Poruszali się nie tak źle. Sigurd doskonale wiedział, że ludzie, którzy nie są przyzwyczajeni do chodzenia po nocy, wydają znacznie więcej hałasu. Trzeszczą gałązki, liście. Kamienie są kopnięte. W ogóle, samobójstwem jest z całkowitym żółtodziobem w noc wyjść. Wspominał pewną misję, którą znał na własnej skórze, gdy jako prawa ręka dziesiętnika musiał przekradać się z nim przez las późną nocą. Po kilku godzinach sam nie słyszał już swoich kroków, chociaż wcześniej wyłapywał krzywe spojrzenia przełożonego i wyrywkowe - Ciszej, kurwa. Później o kilka dni, gdy miał już za sobą kilka takich wycieczek, pamiętał irytację z powodu reszty drużyny. Byli głośni, potykali się i hałasowali tak, że nawet zwierzęta stawały się ciche, wyczuwając zbliżającą się niewiadomą. Ale, co usiec mieli, to usiekli.

Jak kurwa, bliżej — wyszeptał z irytacją, wysuwając głowę powoli lekko powyżej krzaków, by dojrzeć okolicę i zoczyć możliwe niebezpieczeństwa.

Przyjrzał się warsztatowi - zagroda mogła być za dnia czymś w rodzaju strzelnicy. Grotnik, o ile się go zbudzi, mógłby wyskoczyć z chałupy, gotów ich wystrzelać. Znać się na tym powinien, skoro groty wyrabia. Chyba.

Szajba zaproponował, aby puścić Sypkiego. Równocześnie zostałby sam jeden z dwójką jeszcze nieznajomych mu, wprawnych w boju drabów. O Ty, kurwa. Jednak mówił z sensem. Sigurd zamyślił się tylko trochę.

Dobra, Sypki. Synu mój. Hm. Nie, nie możemy Ciebie jednak puścić — podsumował, porzucając wcześniejszą myśl. Wyobrażał sobie już, jak latające mewy chwytają dźwięki naśladujące sowę, myśląc, że to prawdziwy zwierz. Z całego planu nici, a Sigurd ucieka na Łukomorze, by zostać tam królem.

Skoro musicie się wrócić, oznacza to, że się pomyliłem w decyzji i odległości. Jedno oko czasem myli te, predyspozycje. Wróćcie więc, a skoro gospodarstwo jest nieopodal, to my pierwsi tam dotrzemy. Będziemy czekać w polu niedaleko drogi. Znajdziemy się. Tylko, jak da radę, weźcie ze sobą po drodze rabów. I błagam Was, poczekajcie do końca roboty z kłótniami. Obrażą Was, to nie reagujcie zbytnio. Panowie, ja rozumiem. Też jestem żołnierzem. Też honor mam i w mordę bym dał od razu. Zróbcie to dla mnie. Niech mój honor ucierpi. Jak będziemy gotowi, poczekamy, nadamy sygnał. Jak tylko zobaczymy, że młyn i manufaktura płoną, to lecimy do gospodarstwa. Adiutant nie pobiegnie, bo mi potrzebny — chciał jeszcze dodać, że przecież Sypkiego stopy bolały. Ale, dobra. Oszczędzi mu wstydu przy kolegach.

I ostrożnie. Po gospodarstwie spierdalamy. Z Wami będę musiał sam jeden później pogadać. Mam interes. No, idźcie, chłopy — idealna sytuacja, gdyby chcieli go zamordować. Daje im teraz w głowie możliwość nowego planu, gdzie będzie z nimi sam na sam. To powinno ich zniechęcić na dzisiaj. Chyba.

Sigurd rozejrzał się po warsztacie. Hm. Hmm. HMHMMM.



Eja! Sypki. Mamy po dwie pochodnie. Weź jedną na razie. Idź na czaty i porozlewaj trochę oliwy po ścianach. Jak ściany się zajmą, to płomień w górę pójdzie. Porozkładaj sprzęt. Nie zapalaj jeszcze. Zrób tak, żebyś w dwóch-trzech miejscach miał łatwy dostęp do podejścia i od razu podpalenia. Jak skończysz, wróć tutaj. Tylko zostaw sobie coś na gospodarstwo. Jak jasne, to leć — Sigurd podniósł jeden z dzbanków, gdy podszedł do ściany. Rozmyślił się jednak i nie otworzył go. Zamiast tego podszedł do płotu i zajrzał przezeń do środka.

Przyglądał się, przyglądał. Po czym zagwizdał bardzo cicho. Liczył na to, że zobaczy Sypkiego gdzieś z drugiej strony, a nie psa, który się nań rzuci i zacznie ujadać. Zapach nie powinien go zdradzić, bo jego własny był zamaskowany. Co zaś z psem? Jebnąć go, jak wybiegnie? Sigurd był podniecony, ale równocześnie poirytowany. Tyle roboty jednej nocy. Wszystko takie nieskoordynowane. Nie wiedział, czy może polegać na swoich ludziach. Na Sypkim mógł. Jeśli żaden pies nie wyskoczy, Sigurd wetknie trochę pakuł na podwórku przy miejscu, które mu się spodoba - jakieś ciasne, ale otwarte. Nie wiem, jakiś kąt, coś.

Otworzy dzbanek z oliwą i wyleje pełzającego węża do płotu, by mógł to odpalić spoza niego. Podejdzie pod wejście i czuwając, by nikt go nie zobaczył, delikatnie poleje po oknach i drzwiach. Pakuły wetknie delikatnie pod drzwi. Weźmie też ich kosmyk i poczeka. Miałby więc w obecnej sytuacji, o ile nic się nie spierdoli, dwa łatwe podejścia, by podpalić w dwóch miejscach. Schowałby się więc z pochodnią w ręku (nieodpaloną, oczywiście), z pakułami i oliwą na wejściu i od podwórka, przy płocie. Czekać będzie także na Sypkiego, by nadać sygnał i podpalić.

O, a cóż to. Jakież to szczęście! Chwalcie bogów! Ja nie wierzę! Oja! Znalazł patyk. Nie patyczek, a zwykły patyk, na którego końcu zawinął pakuły, które trzymał w dłoni, zmieniając delikatnie swój plan podpalenia.

Cóż za robota. Nie to co Ci leniwi górnicy.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#40 2017-11-06 23:10:23

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

No, na to wychodzi — skapnął się i Sypki. Pomyłka faktycznie była, choć niewielka. Z tej odległości wciąż łacno mogli przekraść się z powrotem, by nadrobić dystans, który dzielił ich od manufaktury.
Wystawiając łeb ponad powierzchnię krzaków Sigurd nie spostrzegł niczego podejrzanego. Zakład na zadupiu. W okolicznościach nocnej przyrody dającej o sobie znać sporadycznym bzyczeniem lub odległym kumkaniem niesionym przez echo. Większość podejrzanych gąb, nie wliczając własnych, posłali z misją do młyna.

Warsztat, nawet po ciemku sprawiał wrażenie cholernej rudery. Wiejący znad wody lekki wiatr sprawiał, że trzeszczał przy każdym poruszeniu, a gdyby puścić świnię, by poczochrała się o jego ścianę, ani chybi obaliłaby go w diabły. Kilka okien miało popękane błony, ale najbliższa okolica budynku była wypleniona z chwastów. Płot, choć krzywo, ale odmalowany nie dalej niż rok wstecz. Ktoś musiał bywać tu regularnie.
Weterani przyjęli polecenia. Nie strzępili ryja zapewnieniami, ale wyglądali na dostatecznie spolegliwych, by wykonać rozkaz bez jego kwestionowania. A także, w razie potrzeby, przekazać go i wyegzekwować jego wykonanie. Starszy przytaknął za obydwu. Nisko, na ugiętych nogach pomknęli w zaordynowanym kierunku, przytrzymując dyndające przy przekradaniu miecze, by nie czyniły niepotrzebnego hałasu.

Sypki wydawał się wyjątkowo poruszony powierzoną mu misją. Trzymając pochodnię, wyglądał na nie mniej uradowanego niż dziecko trzymające w ręku patyczek z watą. Grzebiąc w szpargałach, przygotował sobie też nieco pirotechnicznych akcesoriów. Pouczony zrobił to tak, by ostał mu się zapas na resztę wieczoru. I dobrze, bo w innym przypadku gotów byłby wybrać wszystko do cna i zrobić z budy ognisko, które zobaczono by z Oxenfurtu.

Znaleźli się na podwórzu przed domostwem, a zaraz potem przy jego ścianach. Skłądających się z trzeszczących, gdzieniegdzie zbutwiałych desek, między którymi zdarzały się przerwy, na tyle duże, by zmieścić tam całą dupę przysłowiowej twojej starej. A trochę nasmołowanych pakunków nadających się do podpalenia to już w ogóle.

Przyczajony przy jednej z nich Sigurd musiał wstrzymać się z działaniem, a to dlatego, że kolejno sprawdziły się wszystkie jego przypuszczenia. Zachowanie daleko posuniętej czujności pozwoliło mu nadal pozostać niezauważonym, pomimo gwizdu, od którego zamarł w miejscu czworonożny, kosmaty, średniej wielkości kształt, który pojawił się przed warsztatem nie wiedzieć skąd i kiedy. Zatrzymując się na chwilę, psisko uniosło jedną łapę, po czym smyrgnęło w kierunku przeciwnej ściany, tej prawej, przy której znajdował się właśnie Sypki. Głośne szczekanie rozlegające się chwilę później wskazało też na to, że już nie tylko się znajdował, ale i został znaleziony.

Przypuszczenia pozwoliły mu się też w porę zmitygować, nim podkradł się pod same drzwi, gdyż wkrótce po hałasie uczynionym przez psisko, rozwarły się one ze skrzypieniem i stanął w nich prawdopodobnie właściciel posesji. Nie mniej skrzypiący. Ubrany w coś powłóczystego, wyglądającego jak pokutny wór lub worek po mące. Trzymający w łapach ni mniej, ni więcej tylko nabitą kuszę.

Het! — zawołał drżącym głosem. — Kogo diabli niosą? Spierdalaj z mojej ziemi! — dodał ostrzegawczo i mrucząc coś o „zasranych elfach”, zaczął człapać w kierunku, z którego ostatnio słyszał szczekanie psiska. Ostatnio, bo obecnie jakby przycichło na rzecz przytłumionego warkotu, często spotykanego przy zaciśniętym pysku.

Offline

 

#41 2017-11-07 14:26:50

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Pies. Kochał psy. Dużo bardziej kochał psy, niż nienawidził kotów. Nie, jednak nie. Nie przesadzajmy. Kotów nienawidził bardziej, niż kochał psy, ale nadal bardzo je lubił. Były wierne, czujne i waleczne. Dziadyga, którego ujrzał, był wrakiem, który mógłby się niczym maszt złamać, gdy wiatr na morzu zbytnio wieje. Niemniej, pewnie dla psa był całym światem. Właścicielem. Opiekunem. Protektorem. Z nabitą kuszą kroczył dziarsko. Sigurd wspomniał sobie uczucie, które towarzyszy, gdy w ciało wbija się bełt. Na szczęście znał bardziej uczucie, kiedy bełt z ciała wylatuje. Niemniej, oba przypadki były przykre i bywały bolesne. Tutaj wolał uniknąć tego procederu.

Zastanowił się. Miał nadać sygnał sowy, by odpalać. Niemniej, słowa staruszka o elfach zainteresowały go nielekko. Czając się przy ścianie, usłyszał, jak pies warkocze przez zęby - zapewne Sypki złapał psisko, by je uciszyć. Teraz siedzi tam, łąkikot, za załomem warsztatu, trzymając psa i modląc się zapewne do wszystkich, nawet do Sigurda, by nie oberwać z kuszy. Jak zwykle, trzeba mu było pomóc. Takie życie.

Sigurd mógłby pewnie zabić dziadka. Stare uszy, stare oczy. Niemniej, wpadł na pewien pomysł. Postanowił nie zastanawiać się długo i nie rozkładać planów na później. Liczyło się tu i teraz. Zostawił dzbanek przy ścianie. Wyjął jak najciszej miecz i długimi susami, przemieszczając ciężar ciała tak, by nie narobić zbytniego rabanu. Jak najszybciej, lecz najciszej jak potrafił skoczył ku dziadydze. Wolał szybkość od cichości. Przed sobą trzymał wymazaną błotem tarczę, coby bełt na niej się zatrzymał i ewentualnie zbić kuszę lekko w bok.

Zamachnąwszy się, celował w tył głowy mężczyzny. Nie ostrzem jednak, a gło... głowicą. Głownia bowiem przecież ostrzem była. Próbował uderzyć go tak silnie, by go ogłuszyć i pozbawić go przytomności. Niemniej, nie chciał go też zabić lub aż nazbyt zranić. Powinien znać swoje predyspozycje siły. W końcu wiedział, z jaką siłą zajebać Flądrze po łbie, by go nie zabić, a rzucić nim o ziemię niczym lalką.

Także, tyle było tego na teraz. Podskoczyć osłoniętym i ogłuszyć. Nie więcej, nie mniej.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#42 2017-11-08 00:02:37

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Nim stary zdążył się odwrócić, nim jego leciwy słuch wyłapał coś poza szczekaniem psa, był już na tarczy. Bardziej w sensie dosłownym niż metaforycznym, choć trzeba mu było przyznać, że wywinął tak, jakby miał się już nie podnieść. Rozpędzony i pochylony w ćmie Sigurd nie zdążył nawet unieść na niego miecza, gdy tamten, trafiony w środek przygarbionych pleców jego tarczą, jęknął boleśnie i zarył twarzą prosto w glebę.

Dziadyga, pomarszczony, długowłosy o wychudzonej twarzy i haczykowatym nosie. Z wyglądu bliżej mu było do pustelnika, jednego z tych samozwańczych świętych mężów mieszkających pośrodku niczego, którym zgłupiało się od samotnego wiktu na tyle, by wygadywać różne pierdoły, na postrach i mroczenie łbów młodym kawalerom. Wysuszony jak stare gacie na płocie w sierpniowy poranek, ale o zaskakująco mocnych łapskach poznaczonych pracą i drobnymi bliznami. Chwilowo pozbawionymi śmiercionośnego narzędzia miotającego bełty, którego nigdzie nie mógł się dopatrzyć pomimo stopniowo wzmagającej jasności, która narastała z drugiej strony zakładu, tej powierzonej Sypkiemu.

Ogień zajmował już jedną ścianę i rozprzestrzeniał się wcale szybko, trawiąc spróchniałe dechy przy wtórze ich trzasku. Nie dotarł jeszcze do dachu, wątpliwe by widać było go z daleka, jednak wystarczał, by rozjaśnić ogrodzony obszar, w którym przyszło im być. Stojący na wysokości drzwi wejściowych Sigurd zaczynał już nawet dostrzegać swój cień, wyłuskiwany z mroku przez nie tak odległy, powiększający się żar. Leżący dziadyga, wydawał z siebie pojedyncze, trudne do opisania odgłosy przetykane mamrotaniem, bodaj czegoś na temat wojny.

Czy mu się wydawało, czy słyszał też gwizd Sypkiego?

Offline

 

#43 2017-11-09 20:44:35

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Sigurd poczuł dziwne uczucie, które przebiegło mu niczym błyskawica od głowy po sam czubek palców u stóp, gdy powalił dziadygę tym uderzeniem. Dawno nie dzierżył miecza w walce, jeśli to można było nazwać walką. Taka walka to jest chuj, nie walka. Sigurd walczył, nie z takimi, wariatami. Starzec miał chyba problem. I to całkiem duży problem. Trafienie tarczą było trochę silniejsze, niż mu się wydawało. Podniósł nogę i położył ją na łopatce dziadygi, by ten nie wstał i nie mógł podnieść głowy, gdyby się rozbudził. Wpierw sięgnął po kuszę i jeśli była taka możliwość, zarzucił ją sobie gdzieś lub przytroczył. Jeśli nie, wyjebał ją pod ścianę. Równocześnie, wcisnął bebeluchowi w rękę wcześniej spisaną krwią kartkę, której treść przecież brzmiała:

Śmierć Wam ludziom. Oddajcie nam naszą ziemię.



Nie odzywał się, gdyż nie chciał zdradzać swojego języka. Mężczyzna musiał uwierzyć, że byli elfami albo innymi wiewiórczymi pokrakami. Mówił o wojnie. Widać było, że walczył. Był może nawet patriotą. Tym bardziej on powinien zrozumieć, że Sigurd musiał robić to, co teraz robił. On nie był zwykłym rabem i bandytą. Nie. On był patriotą. Był bojownikiem o przyszłość Redanii. Jestem, kurwa, wojownikiem Redanii. Przypominał sobie, by upomnieć swoje głupie myśli. Chciałby podnieść mężczyznę. Zapytać go, czy wszystko w porządku. Może szukał pracy? Ależ oczywiście. Zawsze chętnie zatrudniam wojennych weteranów. Nilfgaard może nam buty lizać. Tutaj proszę podpisać. Ależ tak, tak. Przecież sam jestem weteranem.

Podniósł lekko nogę i kopnął dziadygę, by go ostatecznie ogłuszyć, lecz nie zabijać. Wysunął tarczę przed siebie i ruszył ku załomowi krótkimi, ale szybkimi krokami. Miecz miał uniesiony za ramieniem, by móc zza tarczy w każdej chwili sieknąć po łbie i skończyć czyjś żywot. Nauczył się tego chodu już dawno temu. Należało chodzić na ugiętych kolanach. Człowiek chodził wtedy ciszej, stąpał uważniej i delikatniej, a także był gotowy do skoku i szybszego ataku. Teraz, mając przed sobą tarczę, spojrzał za załom, gotów do przyjęcia na siebie ciosu za pomocą tarczy. Jeśli zobaczy głowę nieznajomego o wrogich zamiarach - albo elfa, bije mieczem i zabija ciosem silnym.

W głowie mu tylko przemknęło. Kurwa. Jak naprawdę elfy wpadną, to się zajebie.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#44 2017-11-10 00:40:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

To, z czym mieli tu do czynienia, trudno było określić mianem walki, choć kto wie, jak potoczyłaby się cała historia, gdyby Sigurd nie miał przewagi zaskoczenia oraz wieku, w tym wypadku rozumianej w kontekście sprawności, nie stażu na tym padole.

Stara kusza ląduje pod ścianą, stare kości pod butem patrioty i bojownika Redanii, trzaskając jak nie tak odległe płomienie. Przyciężka podeszwa spada na dziadygę jeszcze raz, by zatańczyć na jego łbie i zesłać mu błogosławione opuszczenie kurtyny na resztę wieczoru. Pierdziel wydaje ostatni dźwięk i nieruchomieje, a w tym wieku i przy obecnym oświetleniu naprawdę trudno orzec, czy nieprzytomny, nieżywy czy wypchany. Spoczywa z twarzą w ziemi, a wnętrzem dłoni ku górze, utrzymując wsunięty mu weń papier klatką sękatych paluchów. W nadchodzącym świetle pożaru prezentuje się szczególnie groteskowo, niczym eksponat panoptikum, zły omen, ale też czytelna wiadomość, którą nietrudno zinterpretować przy bliższym śledztwie.

Na ugiętych nogach, bezszelestnie, z mieczem w gotowości oraz tarczą przezornie wzniesioną ku ochronie i obronie, Sigurd przygotowuje się do wyjścia za wyłom. I przypuszczalnie czuje jak idiota, widząc co zastaje za nim. Dzielny Sypki złapał psisko. Swoją własną nogą, skacząc na drugiej i opędzając się od niego rozpaloną pochodnią, którą zdążył podłożyć już ogień pod zajmującą się właśnie ścianę. Czworonóg, niemały czarny brytan nie dawał za wygraną, proporcjonalnie pewnie niewiele młodszy od właściciela, trzymając się w ciemnościach swojego węchu i wszystkiego, w czym mógł zatopić kły. Sypki miał szczęście, że znienawidzone przyciasne buty były dostatecznie twarde, by bestia nie przegryzła ich jeszcze ze szczętem.

Offline

 

#45 2017-11-11 14:31:07

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Noc ta dziwną była nocą, podczas której rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Omen śmierci nie pierwszy raz nawiedziłby Sigurda, który pomimo swojej brutalnej natury i pozornie powierzchownej wrażliwości zastanowił się chwilę nad starcem, widząc w nim dzieło swoich rąk - niby przedstawienie. Jako więc jego dyrektor w jakim toże teatrze wychynął za winkiel.

I na chuj gwiżdżesz? — spytał Sypkiego, wbijając spojrzenie w psa. Odwrócił się od swojego szlachcica i zahukał niczym sowa po razów cztery, by nadać sygnał do zapalenia reszty. Jeśli dźwięk nie dotrze, to pewnie dojrzą już pożar.

Szkoda psa. Lubię je bardzo. Bardzo więc szkoda — to powiedziawszy przypomniał sobie bojowego sambulina, jak mawiali w Łukomorzu na ten zbiór technik bicia po mordach bez użycia noża czy miecza. Podszedł do ubogiego z wysokiego stanu i stawiając lewą nogę nieopodal psa, prawą uderzył w jego pysk, celując kolanem w bok głowy. Może go zabije, może ogłuszy. Nie było czasu zamartwiać się losem psa.

Spoglądając na warsztat pokiwał głową, odchylił się do tyłu i zajrzał za winkiel, czy dziadyga nadal leży tam, gdzie miał leżeć.

Dobre, pali się. Lecimy Sypki po rynsztunkowe te. Po sprzęt lecimy — to powiedziawszy, zarzucił tarczę na plecy i pognał po to wszystko, co wymagane było do podpalania. Te wszystkie rzeczy, które zostawili pod ścianą i w zagajniczku.

Jeśli wsio było tak, jak być miało i udało się ogarnąć psisko, to Sigurd zabiera ze sobą drugie zwierzę, by wraz z nim udać się w kierunku gospodarstwa. Jak najszybciej, ale jak najciemniej, jeśli miało to jakikolwiek sens w stwierdzeniu. Musieli znaleźć jakieś krzaki, drzewa - cokolwiek, co ich zasłoni do czasu, dopóki nie dotrą do jakiegoś punktu przy drodze, gdzie mogliby się schować na dłużej, albo zboże. Zboże powinno być w porządku.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#46 2017-11-12 02:49:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Capnął mnie! — poskarżył się Sypki, którego bezowocne wysiłki wyrwania się psisku zmuszały go do odstawiania dziwacznego tańca po jednej stronie płonącego budynku. Brytan trzymał jak gamracki syn. Ba, co najmniej jak kokodryl. Czterokrotne pohukiwanie sowy, które rozległo się po okolicy stanowiło wyjątkowo groteskowe tło dla całej sceny.

Psisko orientując się w sytuacji, puściło nogę Sypkiego, wgryzając się boleśnie w piszczel kopiącej go nogi Sigurda, który przyszedł mu sukurs. Strącenie atakującej bestii kosztowało go dziurę w portkach oraz niemało cierpienia. Tego zwykłego, organicznego, na dokładkę do dyskomfortu związanego z koniecznością skrzywdzenia bogom ducha winnego zwierzęcia, które tylko broniło swego domu. Walczyło dzielnie, jak prawdziwy wojownik, niemal nie zaskomlało, gdy kolejny but, tym razem wymierzony celnie, dosięgnął go i pozostawił równie nieprzytomnym co niedawno jego pana.

Tego samego, który ciągle leżał za winklem i nie zdążył, dajmy na to zbiec do Ofiru podczas minuty nieuwagi Sigurda.

Ehe — zgodził się skwapliwie podwładny, lekko krzywiąc się i kulejąc w ślad i rytm również kulejącego Sigurda. Chowając się w zaroślach, gromadząc sprzęt, Sypki zawahał się. — No, a tamta druga ściana? Podpalać czy ogień sam dojdzie? — spytał, nie bez poświęcenia, bo zupełnie nie uśmiechało wracać mu się pod warsztat, gdzie coś znowu gotowe było go pogryźć. Miał poniekąd rację, bo płonęła tylko ta część, którą samodzielnie podpalił. Od strony Sigurda było jeszcze czysto, choć jeżeli płomieniom uda się rozprzestrzenić, to i potraktowana wcześniej łatwopalnym materiałem część domu winna wybuchnąć równie intensywnym płomieniem.

Co z resztą? Na pewno nas usłyszeli? W suchą psitę, przecież to całkiem daleko... — Nie ulegało wątpliwości, że gdyby osobista paranoja Sigurda potrafiła mówić, przemawiałaby głosem Sypkiego, który w podsycaniu wątpliwości był równie dobry co oliwa oraz bawełna nasączana dziegciowym destylatem podłożona między dechy warsztatu w oczekiwaniu na choćby iskrę, w podsycaniu ognia.

No, ale w przypadku braku jakichkolwiek innych dyspozycji, zostawiali płonący pierdolnik za sobą, będąc w połowie drogi do gospodarstwa, przekradając się ku niemu pod osłoną nocy.

Offline

 

#47 2017-11-12 16:00:54

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Stłamsił słowa cisnące mu się na usta co do capnięcia przez psa. Skoro Sypki gwizdał, to wołał o pomoc i przekazywał wiadomość o niebezpieczeństwie. A tu, masz Ci babo. Tego. Psa. Nie stłamsił jednak dźwięku, jaki wydał ustami, a który przypominał to dziwne świszczenie, kiedy próbuje się w towarzystwie, w którym tego robić nie wypada, przytrzymać bąka pośladkami. Zaświstał więc. Ssssstt. Dołączyło do tego jeszcze krótkie — UuuUuuuU — choć niezbyt głośne.

Po tym dziwnym zaśpiewie i bąkiem z ust, a nie dupą, wytrzeszczył oczy wściekły. Kochał psy i szanował tego dzielnego osobnika, że walczył do końca w obronie swojego pana i swojego domu. No ale jak go wkurwił. No jak go wkurwił tym chapnięciem. Sigurd ściągnął lekko maskę, by ukazać dół swojej brodatej twarzy. Kucnął przy psie, złapał go za łapę i już miał gryźć, gdy uznał, że jego zęby mogą nie przetrwać inwazji insektów. Nie po to o nie tak dbał. Wstał więc, nakładając swoją anonimowość.

Podpalać, podpalać! — rzekł do pomagiera. Nie mógł przecież się przyznać, że znowu o czymś zapomniał w tak krótkim czasie. Sam więc odpalił jedną pochodnię i jebnął nią w ścianę, by podpalić wylane olejki i całe te tamte. Powinno się zająć. A jak nie, to cóż. Trudno. Nie ryzykował powrotu. Co, gdyby okazało się, że pies był suką, a zaraz wybiegnie jej drab i kochanek, by w dwójkę rozedrzeć ich gardła?

Chodź Sypki, chodź. Mamy czas, więc biegnijmy. Zobaczą ogień — uspokoił Sypkiego. Prawda była jednak zupełnie inna. Uspokajał siebie samego dużo bardziej, niż Sypkiego. Nie chciał myśleć o tym, że mogli nie usłyszeć sygnału i równocześnie nie zoczyć ognia. W takim przypadku mógł tylko liczyć na ich inwencję.

Kuśtykając do celu, Sigurd żałował delikatnie, że nie miał w sobie sporego talentu medycznego, bądź magicznego, który pozwoliłby mu pozyskać nogę Sypkiego w zamian za jego własną. Razem mieliby wszystko. Tego jeszcze by kurwa brakowało. Drewniana dłoń, niedosłyszące ucho i niedowidzące oko. Więcej protez, mi, kurwa, losie, daj. Po chwili skarcił się jednak i dodał w myślach sam do siebie - Chociaż wolałbym nie.

Trudno mu było dogodzić. Szukał miejsca nieopodal gospodarstwa, z którego mógłby mu się jako-tako przyjrzeć, a równocześnie zobaczyłby, gdyby nadbiegali Flądrowi albo Konradowi po zrobieniu roboty. W tej ciemnicy pewnie jednak było to niemożliwe. Niemniej, musiał im dać chwilę, by poczekać. Może też już biegno? I bez ran szarpanych. Może dołączą. Noi, co równie ważne, Sigurd również chciał pozostać niezauważony.


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#48 2017-11-13 02:30:07

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Sypki patrzył przez moment na przywódcę, nieco wystraszony i zdezorientowany. Może nawet bardziej z powodu niedawnej złej przygody z psiskiem niż dziwacznego zachowania Sigurda, chociaż nieczęsto widzi się człowieka, który chce gryźć psa. Tych ostatnich Sypki bał się jak ognia, choć to może złe porównanie, biorąc pod uwagę, że płomienie nie budziły w nim cienia lęku, a niezdrową raczej ekscytację. Było widać ją w oczach, gdy podpalona pochodnia, rzucona przez Sigurda dokończyła zaczęte przez nich dzieło, na dobre pogrążając domostwo w pożodze, które paliło się teraz jednolicie, wysokim płomieniem sięgającym poza niskie szczyty okalających okolicę drzewek z zagajników i samotnych sosenek.

Biegli. Co jakiś czas wyglądali, jak gdyby mieli przy tym pełne gacie z powodu odzywającej się co dwa-trzy kroki pamiątki po psie. Biegli mocno po omacku, raczej nie byli widziani, ale sami też widzieli równie mało co w zimową, kovirską noc. Nie rozpoznawali szczegółów otoczenia, a przyroda jawiła się w tych warunkach dosyć jednako. Zdaje się jednak, że obrany przez nich kierunek był tym właściwym, gdy poczuli, że zbiegają już z górki, a docierają do zapowiadanego przez Szczuna pola z żytem. Za polem, gdzieś w oddali, majaczyły niewyraźne kształty skrytych w nocy zabudowań. Za daleko, żeby przyjrzeć się dokładniej.

Na tamtych nie musieli długo czekać. Przybiegli zziajani wkrótce po nich, w liczbie trzech. Dwóch rabów, jeden Konradowy.

Poszło — zameldował, pociągając nosem ten, którego wołali Znasz Kaedwen, stając przed Sigurdem razem z Jajcem, obydwaj ostro zajeżdżający wędzonką i ani chybi usmoleni, czego jednak w błocie ani we ćmie nie dało się dostrzec. — Jak spierdalaliśmy, było słychać dzwony od Wielkiej Bramy. Pewnie biegną straże ogniowe.

Fajnie było — pochwalił się Jajco. — Jeszcze bym coś tak. Od południa, przy Oxenfurckiej jest drugi młyn, można by się przejść.

Wątpię, żeby zdążyli przy tym wszystkim ugasić manufakturę — włączył się zaraz po nich Sczun, z krótką relacją swojej własnej misji. — Jak zaczęło się palić na dobre, przyszło kilku ludzi z okolicy. Jakaś swołocz, mieszkające blisko sąsiady, może paru pracujących tamże. Ewidentnie nie mieli czym gasić, ale chyba nas przyuważyli. — Młody weteran splunął, oglądając się za siebie, na rosnącą na niebie łunę niesioną zza wzgórza odgradzającego im widok od miasta i rzeki. — Nie z bliska. W drodze powrotnej, gdy już mieliśmy biec i zgarniać resztę. Zgubiłem starego, znaczy Szajbę. Nie dało się inaczej, musieliśmy się rozdzielić.

Zagadka ubytków w sile żywej częściowo wyjaśniona. Częściowo. O tym, gdzie u diabła podziewał się Ułomek, nikt nie raczył poinformować.

Offline

 

#49 2017-11-17 21:16:00

 Halfdan

Coś więcej

Miano: Sigurd z Kaedwen, kupiec
Rasa: Ludzie
Wiek: 34

Re: Brama Wielka

Płomień strzelał.



Spoiler:

Piszę to powoli, gdyż muzyka ładnie podkłada się pod litery.

Spojrzenie pokrytego bielmem oka wbiło się w pożar. Cóż. Niby pożar. Niby nic takiego. Teraz jednak czymś istotnie było. Ogień łapczywym objęciem sięgał paluchami po drewno, smoląc je i drapiąc jak rozwydrzony wilkoczłek, co próbuje rozedrzeć drzwi bądź okno, by przerażonych farmerów wydrzeć na podwórze. Wraz z ich dziećmi stanowić będą ucztę. Teraz to Sigurd czuł się jak wilkoczłek. Jak włochata, pełna furii i energii bestia. To nie był zwykły płomień. To płomień rewolucji był. Nowego jutra. Ile im jeszcze przyjdzie spalić? Tego nie wiadomym było. Może wszystkie te gospodarstwa. Może przeznaczonym było tej krainie, by otoczyć Novigrad pierścieniem ognia. Piekłem na ziemi. Co za brednie. Co za kpina. Każdy przecie wie, że piekło pustkami świeci. Bramy zostały otwarte. Wszystkie diabły są tutaj. Siedzą. I patrzą. I widzą. I mówią. Od buchniętego żaru Sigurd poczuł się niemalże nagi, lekko oślepiony. Jakby ogień sam mu mówił, żeby szedł. By biegł, zmykał stąd czym prędzej. Dwukrotnie powtarzać nie trzeba było.

Niby kaczki, lecz biegli. W głowie Sigurda szukane było porównanie do tej sytuacji, ale bał się takiego szukać wśród swoich wspomnień. On szlachcic. Nie powinien szukać przygód, gdzie biegł, jakby miał portki pełne po nogawki. Tak się nie godzi. Wpadł w żyto niczym rozjuszony dzik i ruszając głową niczym skupiony wężeł rozglądał się, szukając. Węsząc niczym pies niemalże.

Coś ugaszą na pewno. Nie tyle, ile by chcieli, ale na pewno tyle, ile my byśmy nie chcieli — powiedział, jakby tak, że każdy miał to zrozumieć, chociaż język zaplątał mu się w lekki węzełek, niczym szubienica na łechtaczce.

Kurwa, jak to, zgubiliście, Szczunie, Szajbę? A gdzie Ułomek?! Cholerny świat. Chodźcie, lecimy czym prędzej do gospodarstwa. Znajdziemy ich. Jazda. Wiecie, co robić. Zabijać w ostateczności, po cichu. Hej, wiśta, eja — nie chciał zarzekać się słowem, że ich odnajdą. Poważnie traktował obietnice, które nie kłóciły się z honorem i Redanią. A dopiero za krew, to już w ogóle. Bo kto na krew przysięgał, ten krwią zapłaci.

Zawołał wiarę za sobą, samemu niczym skradający się podpalacz idąc przez żyto do gospodarstwa. Uznał, że mając już chociaż delikatne doświadczenie, grupa rozłoży się i zrobi robotę nawet sama z siebie. Sam tylko przygotowany był na nieoczekiwane. Bo zawsze oczekiwać trzeba było tego, co nieoczekiwane.

Eja. Widzieliście gdzieś wodę po drodze? — sam rozejrzał się za czymś, co trąciło największą wilgocią. Po co jemu to? Ano, to jemu ważne. Więc się rozejrzał, podchodząc do gospodarstwa. Wiedział, że jest rzeka. Ale czy jeszcze co?


Zwykł być nazywany Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla


http://i.imgur.com/QanTF98.jpg

Offline

 

#50 2017-11-18 18:54:16

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Brama Wielka

Zejdzie im z gaszeniem, wszystkiego nie odratują. — Młodszy z ludzi Konrada potwierdził przypuszczenia przewodnika ich akcji, znaczy Sigurda. — Mówiłem, rozproszyliśmy się, żeby uniknąć pochwycenia. Z powrotem waliliśmy w długą innymi drogami niż tą, którą się podkradliśmy. Wyrównałem dopiero potem, nie oglądałem się za siebie, ale nie słyszałem żadnych gwizdów.— kontynuował zdawanie swojej relacji Szczun.

Pytanie odnośnie Ułomka nie doczekało się precyzyjnych wyjaśnień. Zagajona o jego nieobecność dwójka spod młyna, w odpowiedzi spojrzała po sobie, a potem wokoło, rozglądając się na boki i po okolicy.

Kurwa, a był — zauważył Znasz Kaedwen.

Tak czy inaczej, nie roztrząsali. Było, ale się sfilcowało. Trzeba było iść i działać dalej, z tymi których miało się pod ręką. Zwołana wiara podążała za nim wiernie jak młode gęsi za matką, buszując w wysokim zbożu, odgarniając je lub depcząc i kładąc za sobą pojedyncze jego kłosy.

Zbliżali się do gospodarstwa. Jego centralny punkt stanowiło domostwo w kształcie małego dworku. Foremnego i murowanego, choć leciwego. Patrząc na lewo od niego, na ciągnące się tam podwórze, widziało się kilka drewnianych bud różnego kształtu i przeznaczenia. Największa z nich, bez wątpienia stodoła, i na pierwszy rzut oka dwie mniejsze, przypuszczalnie szopy. Na prawo szerokie ogrodzenie wraz z kolejnym drewnianym budynkiem, jednak nieporównywalnie lepiej utrzymanym od pozostałych. Usytuowanym w bliskim sąsiedztwie łąki, która zaczynała się tam, gdzie zabudowania kończyły. Do tego wybieg i paśniki. „Gospodarstwo” okazało się więc przede wszystkim małą stadniną. Nigdzie na zewnątrz nie widzieli żywego ducha. Wyłącznie siebie, umorusane upiory zbiegłe z piekła, by szerzyć pożogę.

Zapytani o wodę podwykonawcy pożarów udzielali mu różnych odpowiedzi.

Ani kałuży.
— Rzeka. I kanał tworzący miejską fosę.
— Morze, ale to dalej.


A może się rozejrzeć? — zaproponował Sypki w jednym z rzadkich dla siebie przebłysków pomyślunku. — Mają tu chyba koniki, to muszą mieć i studnię. Przecież nie dymają z wiadrami nad Pontar, nie?

Kłopot z rozglądaniem się, polegał jednak na tym, że nie wyściubiając nosa ze zboża przy panującej na zewnątrz ciemnicy, mogli sobie wypatrywać do świtu. A może mogli więcej?

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.nakacu.pun.pl www.gloria-victis.pun.pl www.cagiva.pun.pl www.f1-transmisjeonline.pun.pl www.metal-damage.pun.pl