Vatt'ghern - Wiedźmin PBF

- wiedźmiński PBF

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#51 2015-06-18 18:31:31

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Silny i typowo żołnierski uścisk dłoni był aż zbyt mocny jak dla strażnika, nienaturalność jegomościa jednak nie przeszkadzała nadto psiarzowi. Dziwniejsze widział twory w tym mieście. Zanim odpowiedział, z cicha wydusił ponownie miano jegomościa. Nigdy nie posiadał dobrej pamięci do mian, tytułów i przezwisk, wolał sam je nadawać.
- Lucjan, Lucjan jestem. O genezę miana nie pytam haha.
Z lekka zdziwiło go, że wój był posiadaczem nazwiska. To wykluczało, że kiedykolwiek miał styczność z plebsem czy gminem, albo po prostu łgał. Cmoknął zagrzebując wszystko w pamięci. W wolnym czasie musi się popytać o Ambalta. Teraz jednak były dużo ważniejsze sprawy.
- Ha, możesz mu przesłać najserdeczniejsze pozdrowienia od psiarza. A teraz idź zanim spierdoli w siną dal.
Lucjan nie mogąc się opanować, musiał zaprzestać obserwacji i skupić wzrok na sprzedawczyku. Z uśmiechem na ustach zakładał, kiedy  to ciamajda zmoczy spodnie na widok Drzazgi. Cholera, przydałby mu się on na patrolach - pomyślał komendant. Kmieci przepraszali by zanim by podszedł. Dobrą zabawę przerwało mu to dziwne uczucie w tyle głowy, odwrócił się i ujrzał staruszka, który na pewno nie przyszedł po świeże ziółka na zbolałe nogi. Zagwizdał piskliwie do Drzazgi, który już wracał z antałkiem bądź bez, od kupca. Sam skierował swoje kroki do proroka.
Splótł ręce na klatce piersiowej patrząc uważnie na strażników i wsłuchując się w słowa kapłana. Rzucił jedynie do swojego nowego kamrata krótkie
- Masz tutaj swoje atrakcje, całe cztery heh.
Nie przerywał jeszcze heretykowi, miał ku temu kilka powodów. Po pierwsze ładnie mówił i przykuł jego uwagę. Może i szarlatan ale dar oratorski to miał. Po drugie liczył że chłopcy wrócą z patrolu, bać się nie bał ale będzie musiał słuchać złośliwości Mirki jeśli wróci zbyt poobijany. Zawsze z niego kpiło, gdy fiolet ozdobił jego oko.
Zdenerwował się, nie lubił bić miłych ludzi, a ten tutaj z pewnością do nich należał. Nie przepadał za południowcami, uśmiechnięty chodził i dzieci uzdrawiał, jak go nie lubić? Może w innych czasach i innym miejscu...
Wsparcie jednak nie przybyło, a komendant miał nadzieje jeszcze dzisiaj skonsumować trunek. Głową pokręcił w stronę mówcy i jego strażników, by dać znać że koniec z tym cyrkiem. Gdy przeciskał się przez tłum, a raczej się pchał, sięgnął po swoją pałkę.
- Staramy się, żeby nie zabijać. To nieładnie wygląda w raporcie.
Stanął wyprostowany przed chłopcami swojego mentora. Nie wyglądali na specjalnie groźnych, acz ich gorliwa wiara mogła stanowić spory problem.
- Kaznodziejo? He? Spójrzże tutaj...- rzekł nieprzemyśliwszy do ślepca- Na nieszczęście moje i twoje, obraziliście pewien kościół, niestety ten który płaci mi żołd.
Westchnął ciężko, średnio mu się to wszystko podobało. Liczył na to, że jakoś to pójdzie, nigdy nie idzie...
-Z ciekawości... coście takiego uczynili czerwonym? A zresztą, nie wiem czy to coś zmieni bo musicie swoje kazania wynieść poza miasto.
Zaczął się nerwowo rozglądać po dziwacznych mężczyznach, miał dziwne wrażenie, że to nie będzie miła pogawędka.

Ostatnio edytowany przez Lucjan (2015-06-18 18:37:12)

Offline

 

#52 2015-06-18 21:55:48

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

Wystraszone chłopisko podniosło wzrok na Drzazgę, by się mu przyjżeć, przyjżeć jego twarzy. Chłopisko nie zobaczyło przyjemnych rzeczy. Wykrzywiona, dzika morda, ot co. W dodatku pocharatana bliznami, jakby kto ostrzył sobie na niej nóż. Długa szrama, przez którą pewnie musiał sobie zasłaniać oko, nie była jedyną w kolekcji, lecz reszta nie rzucała się w oczy, gdy popatrzyło się na oko. Pomarańczowe z czerwonymi kropkami. Kupiec mógł się przyjżeć, ponieważ twarz mutanta gwałtownie się przybliżała. Przez chwilę miał makabrycznie śmieszne wrażenie, że oblech chce go pocałować. Na całe szczęście jego "twarz" zatrzymała się jakieś dziesięć centymetrów od celu. Gościu ze ściągniętymi brwiami wyburczał tylko dwa słowa:
- Wino proszę.- Niby zwykła prośba, a brzmiała jak wyrok śmierci. Ambalt doskonale zdawał sobie z tego sprawę i śmiał się w duchu z biednego dziadka. Odebrał  antałek i nawet nie podziękował... ale przynajmniej zapłacił.
"Może to potraktować jako lekcję dla swojego pęcherza. Nie szybko mu się zachce.", rzekł w myślach Ambalt, śmiejąc się do siebie w drodze powrotnej.
   Przeszedł tylko kilka kroków, a zauważył, że akcja właściwa została rozpoczęta. Trochę niebezpiecznie się zaczeło robić. Drzazga podszedł do Lucjana, postawił antałek na ziemię i powiedział:
- Nie bój się, nie przyszedłem tu, żeby zabijać, tylko żeby obić komuś mordę. Chyba, że ładnie poproszą... - po czym podszedł do "chłopców". Stanął obok Lucjana, gdy ten przemawiał, nawet bliżej od niego, mierząc się twarzą w twarz z jednym z tajemniczych gości. Utrzymywał niemal tę samą odległość, co w przypadku sprzedawcy wódy, tyle że tym razem nie ujrzał strachu. Nie ujrzał żadnych uczuć, tylko pusty wzrok, wlepiony w pustą przestrzeń. Odruchowo sięgnął do rękojeści stalowego miecza na plecach, żeby upewnić się, że ma się czym bronić. Machał tylko jednak groteskowo palami w powietrzu, ponieważ miecza tam nie było. Właśnie wtedy jednak uświadomił sobie, dlaczego odczuwał taką dziwną nagość. Kurwa, przecież zostawił całe swoje opancerzenie pomiędzy budynkami, w cieniu! Zostały mu tylko dwa, srebrne jatagany, zawieszone spokojnie za pasem. "Na pierdoloną brodę Lebiody, lepiej, żeby nie doszło do krwawej jatki.". Wycofał się spokojnie i rzekł do Lucjana:
- Pancerz dalej jest tam, gdzie go zostawiłem?

Offline

 

#53 2015-06-21 22:53:03

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Pancerz i miecz leżały na miejscu. W przeciwieństwie do wina, które ktoś natychmiast skonfiskował, by zrobić z niego dobry użytek. Jednakże Drzazga nie mógł po nie wrócić. Za jego plecami zgromadziło się niemało ludzi, nawet  jego postura i twarz, która zazwyczaj zapewniała mu spokój i odpowiednio dużo wolnej przestrzeni tym razem mogły nie wystarczyć. Ugrzązł obok Lucjana między napierającym z tyłu tłumem, a strażą proroka. Chłopcy miny mieli zacięte, oczy błyszczały fanatyzmem. Byli obecnie gotowi rzucić się do gardła każdemu, kto tylko skrytykowałby ich mistrza. A przynajmniej na takich wyglądali. Za Drzazgą zaś napierała tłuszcza, która w jakimś oddolnym odruchu solidarności uparła się nie przepuścić strażników, którzy, jak to zwykle bywa, pojawili się znikąd w idealnym momencie, gotowi wspomóc swojego komendanta.

Dziadek spojrzał na Lucjana swoimi zakrytymi bielmem oczami i uśmiechnął się dobrotliwie.
- A cóż ja mogę? Ja tylko opowiadam, mówię prawdę. Czyżby obraźliwym było nazywanie Czarnych plagą? Powiedzcie, panie, cóż ja złego czynię? Zapytajcie Dobrych Chłopców, czym kiedy zrobił coś wbrew prawom i obyczajom.
Uśmiech mężczyzny nie osłabł ani przez chwilę.

Tymczasem strażnikom przy użyciu łokci, gróźb i pomocy człowieka o rybich oczach, który nawoływał do zrobienia miejsca udało się przepchnąć do Drzazgi. Dziadek najwyraźniej wzbudzał niemałą sympatię wśród ludu, bo gdy tylko do ludzi dotarło, że prawdopodobnie ma zostać przez straż aresztowany, kilku najbardziej zagorzałych podniosło okrzyki niezadowolenia, a o ramię Ambalta otarł się rzucony kamień. Wzburzenie tłuszczy miało to do siebie, że im dłużej trwało, tym więcej ludzi skłaniało do nieprzyjemnych czynów, takich jak miotanie różnymi przedmiotami w stronę tych, którzy owe wzburzenie spowodowali. Strażnicy doskonale o tym wiedzieli. Sprawnie podzielili się na dwie grupy. Jedna zajęła miejsce obok Lucjana gotowa w każdej chwili odeprzeć atak strażników proroka. Druga zaś jakby intuicyjnie wyczuła rolę Drzazgi w całym zamieszaniu i ustaliła go na przywódcę, który iść ma na samym przodzie i ludzi rozganiać samą swoją groźną sylwetką. Pewnie to dlatego pierwszy pomidor wylądował dokładnie na czubku jego głowy.

W grupie pierwszej znalazł się młody zastępca Lucjana, jego wierny podwładny, który nieraz już osłonił komendantowi plecy w ciemnej uliczce.
- Ludzie Chapelle bardzo interesują się tym prorokiem - wyszeptał mu do ucha. -Lepiej załatwić to zanim się wtrącą.

Jeden z Dobrych Chłopców, ten który wcześniej szeptał Dziadkowi na ucho przerzucił kostur do drugiej dłoni i zamachnął się nim ze świstem tnąc powietrze.
- Słyszeliście? Dziadek nic złego nie robi. Dajcie mu tedy żyć w spokoju. Ponoć władza w tym mieście w zgodzie z prawem działa. To zbóje na starego ślepca zwykły napadać, nie straż. Co wy tedy, zbóje czy strażnicy, hę?
Nieliczni stojący w pobliżu, którzy jeszcze nie rozeszli się na widok straży albo nie wdali w pyskówki i przepychanki ze strażnikami lub rzucanie kolejnymi przedmiotami w Drzazgę zawtórowali mu głośno.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-06-21 22:59:57)

Offline

 

#54 2015-06-24 20:05:45

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan nie był ani zachwycony, ani zaskoczony. Zwięźle mówiąc był zwyczajnie wkurzony. A gdy przez sekundę wpatrywał się z gniewem na Ambalta, to nie patrzył się na niego a na znikający antałek wina. Tak bardzo miał na niego ochotę. W duchu obiecał sobie, że jeśli dzisiaj nie umrze to urżnie się w trupa z Mirką i chłopakami. Drzazgę zignorował, nie miał czasu na oglądanie się za jego żelastwem.
Szydzący, według niego, ton proroka skwitował skwaszoną, zniesmaczoną miną, którą zwykł pokazywać gdy ktoś z niego kpił. A tenże jegomość kpił z niego co nie miara. Zaczynał się domyślać czym wkurwił kapłanów wiecznego ognia, jego też zaczynał.
Ręce rozluźnił by w razie potrzeby sięgnąć po broń, a ta chwila była mu coraz bliższa. Słyszał jednak krzyki oburzenia kmieci, którzy powoli robili się coraz bardziej zuchwali w swoich czynach. Nie był oratorem, aczkolwiek sytuacja była więcej niż kryzysowa. Obrócił się do chmary, która powoli ich osaczała. Nieco lżej mu się na sercu zrobiło, gdy wśród śmierdzących kmieci zauważył swoich ziomków.
Fakt, że ludzie Chapelle nie pomagał, musiał się pośpieszyć.
- Żebyś wiedział, że to jest miasto prawa...- mówił głośno, a jego ton był, jak zwykle, dominujący- I prawo się musi dokonać, skoro dziadek został oskarżony. Nie przez byle kogo, a poważanego kapłana wiecznego ognia i prędzej sczeznę niż pozwolę żeby anarchia i bunty w tym mieście rządziły.
Już nieco spokojniejszy lecz równie donośnie zakrzyknął, że sprawa musi zostać wyjaśniona.
- Kapłanowi włos z głowy nie spadnie, o to się nie martw, ale giełda to nie miejsce na te dywagacje. W imieniu władzy nadanej mi przez Kenta von Kimmela proszę Cię byś poszedł z nami wyjaśnić te jakże przykra - rzekł z przekąsem i zerknął okiem na tusze, miał nadzieje że przypomnienie kto dzierży władze, ograniczy ich zapędy- sprawę. Liczę, że tak cny obywatel nie mając nic do ukrycia bez oporu pójdzie z nami. Dobrych chłopców też zapraszam.
Zrobił krok w przód, jak miało do czegoś dojść to i tak by doszło. Mógł przyśpieszyć sprawie tempa. Spodziewał, się że albo dziadek wykaże się rozwagą albo któryś z jego kamratów rzuci się na niego. Dłoń spoczywała na broni, czekał tylko kto pęknie pierwszy.
W głowie znów urodziła mu się znajoma myśl - Jak ja nienawidzę tego miasta...

Ostatnio edytowany przez Lucjan (2015-06-24 20:08:11)

Offline

 

#55 2015-06-25 12:11:44

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

Rozkwaszony pomidor osunął się po czole Ambalta, jednak ten, przez wzgląd na brak grubszego opancerzenia i napierający tłum stłumił w sobie rosnącą wściekłość. Miarka się przebrała jednak, gdy spojrzał w kierunku wina. Antałek pozostał na swym miejscu niedługo, by potem zniknąć w skupisku ludzi. Można by śmiało potraktować to jako przestrogę, żeby pijany nie szedł w bój. Nie był to jednak czas na opłakiwanie skradzionego towaru, ponieważ bydło zbliżało się i musiało zostać pozaganiane do domów.
Ambalt zadecydował stanąć pomiędzy Lucjanem a tłumem, odgradzając rozjuszoną zgraję chłopów. Jak już istnieje jakaś rola dla umięsnionego zabijaki w tym przedstawieniu, to z pewnością jest to rola umięśnionego zabijaki. Drzazga chwycił za rękojeść swojego jataganu, wysunął go na kilka cali z pochwy, po czym próbował przekrzyczeć tumult swoim chrypkim warczeniem:
- Słuchajcie, słuchajcie, mieszkańcy Novigradu! Tu się nic nie dzieje! Rozejdźcie się do domów!
Zbyt długo jednak żył na świecie, wśród ciemnogrodu, by łudzić się, że jego posłanie przyniosło jakikolwiek skutek. Ba! Wątpił, czy w ogóle zostało usłyszane. Dla nich Ambalt z pewnością wyglądał jak agresor, lecz miał nadzieję, że stworzenie swoistego muru z podwładnych Lucjana, z Drzazgą na czele, oddzielającego tłum od brodacza i dziadka powstrzyma ich od nacierania i ochłodzi trochę gorący temperament novigradczyków. Teraz już nie chodziło o obicie kilku łobuzów. Na twarzy zamajaczył mu lekki grymas uśmiechu, ukazujący niepełne już uzębienie. Powoli począł nacierać na gorącą masę, nie agresywnie i nachalnie, tylko twardo i władczo.  Wciąż jednak nie mógł odżałować tego antałka... "Kupimy nowe" pomyślał.

Offline

 

#56 2015-07-02 22:10:45

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Strażników z jego oddziału, którzy pojawili się znikąd, gotowi wspomóc swojego komendanta było, nie licząc wiernego zastępcy oraz patrolu pilnującego giełdy - trzech. Komendantowi zrobiło się lżej na sercu gdy w tłumie dostrzegł znajome barwy i twarze. Gdy znaleźli się dostatecznie blisko by mógł je poznać i dokładniej sobie przypomnieć, jego serce zrobiło się jeszcze lżejsze. Na tyle, żeby podfrunąć mu do gardła.

Kaznodzieja miał swoich Dobrych Chłopców podczas gdy komendantowi w sukurs przyszli chłopcy, którzy z dobrem mieli równie dużo wspólnego co Novigrad z wolnym miastem. W podlegającej komendantowi kordegardzie nazywano ich "Chłopaprańcami". I z całej stacjonującej tam załogi musiano przysłać mu właśnie ich.

http://s27.postimg.org/u7l8gwwvn/otwierak.png Pierwszy z nich- Otwierak, należało mu to oddać- miał mundur najbardziej zbliżony do regulaminowego. Rzecz jasna poza zakrywającym facjatę hełmem, pamiątce z wojska i czasów gdy Otwierak służył w redańskiej piechocie. Powiadano, że od czasu gdy nilfgaardzki konny przygrzał mu weń buzdyganem kombatant odmawiał zdejmowania go nawet do chędożenia.
W rękach jak zawsze dzierżył swój wierny nadziak od którego zresztą wziął swoje przezwisko. Zabierał go ze sobą  na "hece" (jak nazywał akcje) regularnie wyłamując nim drzwi i okna, umożliwiając doprowadzenie zbyt opornych przestępców przed oblicze sprawiedliwości. Otwierak nie należał do najświatlejszych ludzi i ten stan rzeczy miał miejsce jeszcze przed tym jak zaciągnął się do armii. Nadrabiał jednak lojalnością i posłuszeństwem które czyniły zeń strażnika równie oddanego co niegdyś żołnierza. Współpraca z nim układała się pomyślnie szczególnie wtedy, gdy stosowało się krótkie i zwięzłe komunikaty, najlepiej bezokoliczniki. Do jego ulubionych należały zwłaszcza "prać" oraz "otwierać". http://s16.postimg.org/jygclrrut/sroka.pngTuż obok niego, stał czarnowłosy Sroka jak zawsze bez munduru,  obwieszony nożami i bełtami do swojej podręcznej kuszy noszonej na ramieniu. Jako były tycer, pomocnik znanego na Nowym Mieście włamywacza a obecnie stały współpracownik straży nie podlegał wszystkim obowiązującym regułom i miał swoje nawyki . A oprócz nich także ogromną wiedzę oraz kontakty, które zazwyczaj wykorzystywał pracując jako funkcjonariusz pod przykrywką. Znał większość technik, stosowanych przy rabunkach oraz potrafił czytać znaki jakie lokalni złodzieje pozostawiali na domostwach, które zamierzali okraść. To wszystko jak i chęć odegrania się na dawnych towarzyszach za wykluczenie go z podziału łupów oraz wydanie straży, sprawiło, że Sroka z pełnym zaangażowaniem i zapałem udaremniał już niejedno przestępstwo przenikając w szeregi żołnierzy półświatka. Choć jego rozumienie dyscypliny oraz obowiązków służbowych było wprost przeciwne do modelowego, Sroka ponad wszelką wątpliwość był cennym nabytkiem oraz paradoksalnie, najbardziej zrównoważonym z całej grupy. Stojąc w lekkim rozkroku z dłonią na rękojeści jednego ze swoich majchrów i zwyczajowym cieniem półuśmiechu na wargach złowił spojrzenie komendanta i unosząc jedną z  brwi w pytającym geście przeniósł ją na Ambalta oraz stojący murem tłum.
Wyczekiwał na znak od przełożonego jednocześnie pilnując Freda.
http://s18.postimg.org/tyugc7xt5/fred.pngBo był jeszcze Fred aż kipiący z ochoty do tego by zacząć jakąś awanturę przed czasem. Wychylając się ponad barkami powstrzymujących go towarzyszy rzucał w ciżbę obelgami prezentując przy tym kilka niewybrednych gestów pochodzących z więcej niż tylko jednej części kontynentu. Jego mundur, choć rozpięty i z pasem opuszczonym do samego krocza sygnalizował, że nie jest on funkcjonariuszem godnym zaufania podczas gdy jego twarz i wejrzenie nasuwały dodatkowo przypuszczenie, że stał się jego posiadaczem podczas ucieczki z ciemnicy.
Miał ze sobą również Balmura- brzeszczot, który wygrał w karty a który służył mu przeważnie do popisywania się przed kurwami. Przeważnie bo korzystał z niego niezwykle rzadko i chwała niech będzie za to bogom, gdyż o szermierce miał pojęcie równie duże co Otwierak o Teorii Planów a Sroka o przykazaniach proroka Lebiody. O nim samym niewiele było wiadomo. Pochodził z Toussaint i naprawdę nazywał się Fredrique i choć sam o sobie mówił " Jedyny Normalny" to wszyscy bez wyjątku, wliczając w to jego rodzoną siostrę nazywali go "Jebnięty Fred". Pracę w straży, dostał właściwie dzięki rekomendacji matki, gdyż ta skądinąd dawna szlachcianka wciąż była na tyle wpływowa by przyjęli jej syna w szeregi straży. Biedna rodzicielka liczyła, że jej syn znajdzie  w komendancie drugiego ojca i odpowiedni męski wzorzec, opamięta się nieco i stanie przykładnym młodzieńcem. Wyszło jak zawsze.

***



Kwiecista przemowa Lucjana oraz oratorskie popisy Drzazgi nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Na komendanta i jego ludzi spoglądali strażnicy staruszka, mocno ściskając swoje drewniane kostury, którymi wbrew pozorom potrafili posługiwać się całkiem sprawnie. Ciężko powiedzieć, kto ich tej sztuki nauczył.
- Nie zamkniecie ust prawdzie wyciąganej na światło dnia słowami Dziadka! - Wrzasnął jeden z otaczających proroka mężczyzn.

Krzyk zginął w ogólnym hałasie i zamieszaniu. Usłyszał go tylko stojący najbliżej i obserwujący sytuację przygłuchy Joe z drewnianą nogą i głosem jak dzwon.
- Nie zamkniecie światła Dziadka - powtórzył słowo w słowo, co tylko zasłyszał. Tym razem okrzyk poniósł się nad głowami ludu, który natychmiast go podchwycił. I było to jedyne ostrzeżenie przed salwą pomidorów, która skoncentrowała się na wyróżniającym się z tłumu Drzazdze. Jego publiczne wystąpienie odniosło jeden skutek - stał się pierwszym, najważniejszym celem dla krzyczących ludzi, którzy po chwili zaczęli wyzywać go od potworów i mutantów. Szczęście w nieszczęściu - jego postura powstrzymywała buntujących się od przejścia do rękoczynów. Poza zgniłymi owocami i pojedynczymi kamieniami, które najczęściej spadały kilka metrów przed nogami Ambalta, prosto na głowy wykrzykujących "nie zgasicie światła Dziadka", nie dolatywały do niego niebezpieczne przedmioty takie jak noże czy pięści. Przynajmniej na razie. Wzburzenie tłumu rosło szybko. Krzyk wydawał się coraz głośniejszy. A olbrzymi mężczyzna z paskudną gębą coraz mniej groźny, w miarę jak pomidor spływał mu po twarzy.


//Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Wyjechałam z domu i nie miałam internetu. Teraz mam, obiecuję, że będzie lepiej.//

Offline

 

#57 2015-07-03 11:53:40

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan widząc znajome mordy wiedział jedno, mianowicie że w raporcie znajdą się straty materialne, ludzkie i moralne. Z taką zgrają mogło się wydarzyć dosłownie wszystko, a Melitele nie była łaskawa dzisiejszego dnia. I czemu oni do cholery nigdy nie nosili porządnie mundurów, oj trzeba będzie później ukarać te suki.
Odwrócił się z lekka do Drzazgi nie ukrywając rozbawienia sytuacją. Miernie mu szło tłamszenie śmiechu lecz zdołał rzucić do niego małą prośbę.
- Ambalt, mógłbyś odciągnąć uwagę tłumu? Eee... hmm... kupię w zamian następny antałek wina, he?
Komendant zawsze wyczuwał w czym będzie najlepszy jego nowy podkomendny, w tym wypadku wielkolud idealnie nadawał się do ściągania na siebie pomidorów i warzyw. Spisywał się wyśmienicie i dał czas na reakcje drużynie strażników.
Na pytający wzrok Sroki odpowiedział wzruszeniem ramion, później mu wszystko wyjaśni. Wiedząc, że światło kapłana, nie chce się samo zgasić musiał podjąć się mocniejszej dyplomacji, a mianowicie mordobiciem. Jeśli nie chciał być spalony przez tłum na stosie ku chwalę dziadunia rzecz jasna. Głową wskazał Sroce kapłana, który znając misje zleconą przez wieczny ogień winien zrozumieć. Musiał w jakiś sposób złapać kapłana, który pewno na dupie nie usiedzi i ,nie daj Melitele, wywieje go do podgrodzia. Poza tym jak Lucek spojrzał na te wszystkie jego noże to wolał żeby pozostały one w swoich pochwach. Z zaskoczenia skoczył na dobrego chłopca próbując uniknąć spotkania z kijem. Zmniejszając dystans nie miał jak zbytnio pały wykorzystać, ale od czego jest staromodna pięść. W końcu zbroi pod tym szmatami nie nosili. Miał taką nadzieje.
Co ważne, podczas jakże mało epickiego biegu wyrzucił szybko z gardła plując co niemiara.
- Uwolnić Freda! Ha.
Na resztę rozkazów czasu nie miał, liczył że jego kamraci ruszą zanim w bój zajmując straż przyboczną dziadygi. a Sroce uda się wykorzystać zamieszanie i zabrać chuderlawego proroka. Oczywiście nigdy nic nie może pójść gładko, tylko co tym razem nie wypali?

Offline

 

#58 2015-07-03 18:20:06

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan coś mamrotał, zadowolony pewnie ze swej pozycji za NIEWYSOKIMI plecami Ambalta, lecz ten go nie słyszał. Nie słyszał praktycznie nic i to, bynajmniej, nie z powodu tłumu. O nie, odgłos tłumu zamienił się w przyjemny podszept, kuszący potwora do wyduszenia życia z każdego jednego wsioka gołymi rękami. Twarz stereotypowego barbażyńcy-gwałciciela dziewic powróciła. W kombinacji z rozcharataną buźką "pokrzywdzonego" dawała zadziwiające efekty. Pewnie on sam nie chciałby siebie teraz zobaczyć w lustrze.

Szczerzył się jak wilkołak, i to taki po nieudanej przemianie. Kolejny zgniły pomidor poszybował w stronę Drzazgi, lecz nie zdążył w niego trafić, jako że ten zanurkował i sprawnie chwycił za szyję swoim potężnym łapskiem rzucającego.  Był nim jakiś jegomość w skórzanym czepcu, który wyglądał, jak gdyby uleciało z niego całe życie. Ambalt bez skrupułów wyciągnął gościa z tłumu, przygwoździł go do ziemi całym ciężarem ciała, po czym, z pełną tego satysfakcją, opuścił niepohamowane kowadło w postaci jego zaciśniętej, gołej pięść na twarz już wtedy bardzo "pokrzywdzonego" chłopa. Pięść ładnie wkopała się w twarz, nie napotykając praktycznie żadnego oporu ze strony kości.
"Chyba zemdlał, bo się nie rusza" Zauważył agresor po oddaniu ciosu. Wygłąda na to, że tylko złamał, a raczej wgniótł w czaszkę, biedakowi nos. Nie miał jednak czasu rozważać nad żywotnością bezwładnego ciała, ponieważ to nie koniec jego zaplanowanego procederu. Drzazga energicznie podniósł się z ziemi, chwycił "kukłę" jedną ręką za kołnierz, drugą za krocze i uniósł ją wysoko ponad ziemię, po czym rzucił ją prosto na głowy tłumu. Dyszał jak ogier po wyścigu pod górkę w Mahakamie i skanował szaleńczo publiczność wzrokiem. Furia nakazała mu krzyczeć, więc krzyczał:

- POŁAMIĘ CHĘDOŻONY KRĘGOSŁUP KAŻDEMU SKURWYSYNOWI, KTÓRY CHOĆ POMYŚLI O TYM.. BY RZUCIĆ WE MNIE PIERDOLONYM... CZYMKOLWIEK!- Zaryczał jak ranny wół w stronę hałastry, jakby oczekując, że po tym krzyku odlecą w tył z potężną mocą starożytnego zaklęcia.
Szum w uszach przycichał, lecz nie chciał całkowicie odejść. I nie odejdzie, póki ktoś mu nie powie, że może przestać walczyć. Wiedział o tym.

Offline

 

#59 2015-07-07 22:30:39

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Plan wydawał się dobry. Dobrzy Chłopcy nie powinni sprawić większego problemu Fredowi wspieranemu przez Otwieraka i Srokę, a także Lucjana, który wcale nie zamierzał odstawać od swoich podwładnych. Kostury nie nadawały się do walki w zatłoczonych miejscach, co innego pięści. Osłonięte kawałkiem materiału ciała eskorty Dziadka nie mogły długo opierać się sprawnym ciosom strażników. I tak też było. Już sama mina Freda starczyła, by ostudzić ich fanatyczny zapał. Kiedy pękł pierwszy z kosturów, cała czwórka leżała na ziemi poobijana i prawdopodobnie nieprzytomna. Z pewnością za to niechętna do dalszej walki. Tylko, że pojawił się problem. W zamieszaniu, jakie wywołała szarża Lucjana i jego podkomendnych Dziadek zdążył wziąć nogi za pas. I prawdopodobnie pomógł mu jeden z Dobrych Chłopców, którego nie było widać wśród wzburzonego tłumu. Tłumu, który pomimo szczerych chęci Ambalta nie skupił na nim całej swojej uwagi. Uznając go za potencjalne zagrożenie postanowił trzymać się z daleka. A swe niezadowolenie objawić tym, którzy w dyskusji stosowali nieco bardziej konwencjonalne środki przekazu. W porównaniu z wyczynami Drzazgi nawet Fred nie był zbyt  straszny. Dlatego to ku Lucjanowi i jego ludziom gawiedź zwróciła swoje rozszalałe spojrzenia, pięści i pomidory.

A co w takim razie z Ambaltem? Wywalczył sobie milczący szacunek, zgniłego buraka na nosie i względny spokój. Ludzie woleli go unikać po przykrej przygodzie, która spotkała Oleska, miejscowego głupka, który w okolicy słynął z tego, że jako jedyny odważył się zjeść rybę serwowaną Pod Pręgierzem przez babkę Dietere. To od tamtej pory pono brak mu klepki. Teraz wszystko wskazywało na to, że zabraknie mu kolejnej. Ludzie, cała czwórka otaczająca Drzazgę, spojrzała na niego pytająco. Wszyscy upaprani byli resztkami z warzyw, choć prawdopodobnie w mniejszym stopniu niż pogromca Oleska. Jeden z nich znacząco pokiwał głową w stronę tłumu, który wpadł na komendanta, oddzielając go od Ambalta, powiększając odległość, która między nimi powstała w trakcie przepychanek. Komendanta otoczyła dość spora grupa rzucająca wszystkim, co nawinęło się im pod rękę. Jeden z kamieni trafił wprost w hełm Otwieraka powodując w nim spore wgniecenie. Mężczyzna zachwiał się i oparł na ramieniu Lucjana, który nie zdążył na czas zasłonić się przed lecącą pięścią. Pięść ozdobiona sporym sygnetem, najpewniej ukradzionym, uderzyła dokładnie w odsłonięty nerw w łokciu powodując nie tylko paraliż, paskudny ból, ale z pewnością niemałego siniaka. No domiar złego Sroka gdzieś zniknął...

...ale to jego pierwszego wypatrzył Ambalt, gdy podążył za spojrzeniem jednego ze strażników. Mężczyzna przeciskał się między ludźmi sprawnie wykorzystując fakt nienoszenia munduru oraz tego, że Fred, Lucjan oraz hełm Otwieraka bardziej zapadły tłumowi w pamięć niż on. Ewidentnie kogoś gonił. Lekki obrót głowy w lewo wystarczył, by nawet niewysoki Drzazga mógł dostrzec, kogo. Z tłumu już niemalże wyswobodziły się dwie postaci. Jedna w stroju Dobrego Chłopca i druga z kapturem na głowie, jednak wyraźnie się na pierwszym wspierająca. Sroka nie mógł zdążyć. Zanim przedrze się między niepomagającą mu ani trochę ciżbą, dwójka zdąży zniknąć w zaułkach Novigradu. Ambalt nie miał zbyt dużo czasu na podjęcie decyzji. Z jednej strony Lucjan, z drugiej prorok. I choć decyzja mogła wydawać się stosunkowo błaha, w przyszłości Drzazga miał ją nieraz wspominać. Jaki i Lucjan, który w tłumie podtrzymywał cucącego się na szczęście szybko Otwieraka i zapewne gorączkowo kombinował, jak wyrwać się z tej cholernej opresji i zasranego miasta. Tłum jednak napierał aż komendant mógł poczuć za plecami twardy mur. Prawdopodobnie ścianę.
- Kurwa mać - usłyszał niemrawą skargę koło swojego ucha Lucjan. - Jebana klamka.
Otwierak raczej nie przebierał w słowach, szczególnie jeśli przed chwilą oberwał w głowę.

Offline

 

#60 2015-07-08 19:42:32

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan nie był byle chłystkiem, a mimo to wyglądał jak napalony prawiczek w burdelu. Cały czerwony, spocony i dyszący. W przeciwieństwie do niego jednak, jedyne co mu zdrętwiało to ręka. Nikt nigdy nie wmówi mu, że do bólu można przywyknąć. Warknął na cholerny tłum, ściana choć mile chłodna nie cieszyła go długo. Tłum jakby gęstniał w jedną masę. Psiarz mógł uderzać na oślep, nawet ślepiec by trafiał. Czasami zastanawiał się czy zamiast elfów nie powinno się wieszać raz w miesiącu jakiegoś cholernego kupczyka. Tak dla przestrogi.
Otwierak się przebudzał, komendant zawsze cenił jego talent do stwierdzania faktów oczywistych. Niestety, chociaż go korciło, nie mógł palnąć go w ten zakuty łeb. Komendant zarzucił wzrokiem w poszukiwaniu swoich chłopaków. Fred właśnie próbował z jakiegoś jęczybuły zrobić tarcze przed cholerną chmarą obrońców wiary. Kreatywne podejście jednak zbytnio nie zmieniało ich sytuacji. Sroka posłuchał rozkazu, o dziwo, więc chociaż o to stary psiarz nie musiał się martwić.
Jako mistrz strategii i wyedukowany strażnik, wiedział doskonale jaki plan obrać. Chodziło rzecz jasna o spierdalanie tam gdzie pieprz rośnie i to migiem. Taktyka ta sprawdzała się w co trzeciej walce z motłochem. Wojownik zaczął krzyczeć do Freda, który już wcześniej szukał tylko jakieś furtki. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że raczej nie mogą liczyć na boską opatrzność. Pozostało im jedynie wyrąbanie sobie drogi powrotnej. Lucjan zmienił ramie, na którym podpierał się Otwierak by uwolnić zdrową rękę. W tej sytuacji nie miał co się babrać z lekkimi środkami przymusu, wyjął pałkę tnąc na oślep. Osłaniał plecy Freda oraz rannego strażnika. Ten pierwszy musiał przebić się i zrobić lukę w tłumie na tyle dużą by udało im się wydostać z pułapki. Tylko współpraca mogła uratować ich zawszone tyłki.
Nowego znajomego zauważyć nie mógł ale miał nadzieje, że nie ma kolejnej duszy na swoim ramieniu.

Offline

 

#61 2015-07-09 14:12:59

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

Ambalt zwrócił uwagę na podwładnego Lucjana i Dziadka. Oddalali się szybko, lecz nie wystarczająco szybko, by nie mógł ich dopaść. Niby mógł wyruszyć w pościg i w ostateczności, schwytać kapłana, ale po co? O wiele większe zagrożenie czychało na miejscu. Tłum zdawał się nie zwracać na niego uwagi, zajęty napieraniem na straż. Pod wpływem chwili, mięśniak postanowił przeorać drogę do Lucjana. Wykorzystując strachliwy respekt tłumu, było to wyjątkowo łatwe. Ludzie wyczuli agresora, nie mogli jednak nic zrobić, gdy ich głowy, jedna po drugiej, zderzały się z jego pięściami i kolanami. Sierpowy jakiemuś chłopowi bez zębów, spotkanie z nakolannikiem jakiegoś dobrze zbudowanego młodzieńca. Być może jakaś baba też się trafiła... trudno, mogli się nie pchać mu pod nogi. Na jego gołych pięściach, zebrała się, jak rosa z rana, świeża krew. Sam napastnik widział wszystko jak w zwolnionym tempie: Zdawał sobię sprawę z celu tej bijatyki, nie mógł się jednak powstrzymać. Na całe szczęście dla kolejnych, niedoszłych ofiar, reszta tłumu przerzedziła się na samym końcu.
Tu było najgoręcej. Hołota zdawała się w tym miejscu gotowa, by rozerwać wszystko na strzępy. Najpierw spotkał się z Fredem, twarzą w twarz, i byłby go próbował znokautować gdyby nie głos rozsądku i zauważenie Lucjana. Gościu wyraźnie mu pomaga. Chłopcy jeszcze żyli, on nie miał jednak czasu się im przyglądać. Wyciągnął swoje dwa jatagany, świszczące w powietrzu, tak lekkie, że przy jego sile zostawiały jeno srebrne smugi przy cięciach. Wcześniej nie było ku temu potrzeby, teraz jednak musi utorować drogę. Drzazga usilnie starał się przekrzyczeć wszystkie przekleństwa, czy to z bólu, czy złości, czy strachu, rzucane przez hałastrę.
- TWÓJ PODWŁADNY POBIEGŁ ZA TYM MATKOJEBCĄ, DZIADKIEM!! CHODŹCIE... TO MOŻE ICH JESZCZE... DOGONIMY!- wrzeszczał, wymachując ostrzami przed nosami chłopów, czasem tylko odwracając głowę w stronę Lucjana, by ten mógł go posłyszeć.

Offline

 

#62 2015-08-11 22:52:59

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Przyparty do muru stary psiarz wdraża przymus bezpośredni jako wymagany a wręcz niezbędny element dalszego działania. Spadająca na udo najbliższego z napierających obwiesiów pała komendanta zmusza draba do refleksji nad własnym postępowaniem bardziej niż niedawne słowa Dziadka. Pełen skruchy i wątpliwości obdartus oddala się by grzeszyć gdzieś indziej, jak na kulejącego całkiem prędko.
Uwolniony Fred robił ze swojej głowy najlepszy użytek jaki potrafił bijąc nią w nosy i twarze próbującej zgnieść go ciżby. Jego morderczy entuzjazm połączony z tendencją do zasłaniania się cywilami wróżyły mu wspaniałą karierę w służbach specjalnych. Otwierak, zakuty łeb dosłownie i w przenośni wrócił do względnego pionu stając u boku swojego pryncypała gotowy wspierać go w trudnej sytuacji do samego końca. Były knecht nie grzeszył może pomyślunkiem ani przesadną bystrością lecz w sytuacjach taki jak ta, w których wydawało się, że nie znajdzie się nikt na tyle głupi by wpakować się w sam środek zadymy, pojawiał się on zaskakując nawet tych, którzy go znali.

Ludzie zaczynali kooperować. By uniknąć strat w swoich szeregach, wycofywali się powoli zostawiając po sobie wyłącznie straty materialne szacowane na około 500 koron. Strat moralnych nikt się nie doszukiwał, większość była zbyt zesrana albo miała zbyt duży ubaw żeby się o nie upomnieć.

Zawzięty i rozwścieczony Ambalt parł przed siebie ślepo niczym żywe uosobienie sprawiedliwości wymierzając strzały w mordę każdemu kogo mogła dosięgnąć jego karząca ręka. Ślepota nie była całkiem metaforyczna, gdyż dosyć szybko doczekał się podbicia jedynego odsłoniętego oka i solidnego obicia uszu, dających o sobie znać bólem, puchnięciem i dzwonieniem.
Sierpy i kolana torowały mu drogę pośród nieprawych a szkliwo i wybijane kły znaczyły ślady jego przejścia.
A mało brakowało by zaczęły ją znaczyć również cudze flaki.


-Chuje! Chuje! Chuje!- Zakrzyknął zachęcony przykładem Drzazgi Fred, w typowej dla niego i wyjątkowo niebezpiecznej mieszance wkurwienia i radości. Spontaniczne użycie broni ostrej i penetrującej uznał za świetny pomysł, toteż zaraz po tym Balmur mignął w jego dłoniach zataczając półokrąg przed piersiami zatrzymujących się ludzi. - Chodźcie tu szajbusy! Świry! Czuby! Poje...

http://s30.postimg.org/i04yb90u9/bezpieka.png- Pojebało was?- Raban wokół ucichł na tyle by dało się dosłyszeć wypowiedziane przez nadchodzącego przez plac mężczyznę. Wysokiego, wygolonego po bokach postawnego człowieka o twarzy będącej nie tylko zaprzeczeniem ale wręcz opozycją jakiejkolwiek radości i spokoju.  Ubrany w długą, niebieską szatę o obitym białym futrem kołnierzu kroczył przez pobojowisko nie zaprzątając swojej cennej uwagi umykającym motłochem, który pierzchał przed nim jak przed ogniem. I nic dziwnego bo w końcu mężczyzna był ogniem. Zarówno Lucjan jak i jego podwładni już z daleka mogli rozpoznać zwisający mu z szyi łańcuch z płonącym emblematem Jedynej Słusznej Religii tego miasta. Towarzyszyło mu trzech  mężczyzn w czarnych, skórzanych kaftanach i czapkach. Każdy uzbrojony w zwinięty w okrąg kolczasty bicz.
Jeżeli na placu niedawnego boju znajdowali się jeszcze jacyś niezdecydowani, którzy nie zdążyli zostać przekonani do opuszczenia miejsca przez komendanta i najemnika to czynili to teraz czym prędzej a jedyni pozostający tu dobrowolnie zadymiarze byli albo nieprzytomni albo zbyt obici żeby się ruszać. Lucjan mógł doliczyć się czterech. Nigdzie nie było widać Sroki.

-Który idiota tu dowodzi?- Obcy przeszedł do rzeczy stając w rozkroku i powoli prześlizgując wzrokiem po każdym z obecnych. Widząc styranego i dyszącego Ambalta z jataganami i Freda z brzeszczotem skinął towarzyszącym mu siepaczom, którzy wychodząc naprzeciw zaczęli powoli rozwijać lamie. Fred, blady jak ser odsączony ze szmatki bez słowa rzucił broń nawet nie próbując dyskutować. Dotychczas podobne odczucia wywoływała w nim jedynie własna matka. Pomimo braku tłumu atmosfera na dziedzińcu giełdy na powrót zrobiła się gęsta i nieprzyjemna. Dla przybysza zdawało się być to niemal naturalne środowisko.

-A zatem?

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-08-11 22:53:59)

Offline

 

#63 2015-08-12 00:12:24

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan święty nie był, z rzadko chodził do kaplic w celach modlitewnych, a i szczodrze na tace nie dawał, aczkolwiek kompletnie nie mógł zrozumieć czemu Melitele wysyła na niego kler. No bo czym sobie na to zasłużył? Za cholerę nie wiedział. Kątem oka rozejrzał się czy chociaż jeden z jego ziomków robi coś pożyteczniejszego niż sranie pod siebie. Co go nie zdziwiło, sroka zniknął. Ten pajac miał talent, za każdym razem gdy szykowała się jakaś burda potrafił znikać. Za każdym razem, na nieszczęście dla komendanta, miał wymówkę.
Psiarz z lekka ogłuchł, niestety nie na tyle by nie rozpoznać irytującego jazgotu wiecznego ognia. W normalnych okolicznościach... a jednak nie, w każdych okolicznościach wkurwiali go jednakowo. Jeszcze te ich cholerne bicze, pokutnicy cholerni. Niech se jeszcze korony cierniowe założą na te płonące łby.
Lucek kopnął truchła omdlałego kmiecie by dostać się na środek przedstawienia. Wbrew wszystkiemu czuł lekką dumę licząc całą gromadkę potłuczonych kupczyków. Może i żadne wyzywanie, ale jaka frajda. Szczęście skończyło się, gdy zrównał wzrok z fajfusem, który języka nie szczędził. Chciał już zacząć, gdy poczuł gorzką wydzielinę w ustach. Splunąwszy podszedł bliżej, z lekka zasłaniając zlęknionych kamratów.
- Chyba o mnie się rozchodzi, pffe - gorzki smak pozostał, strażnik grubo rozkminiał czy to jego własna wydzielina- I to co tu się odpierdala, to działania w obronie wiecznego płomienia. O dziwo.
Zrobił drobną przerwę na rozmasowanie bolącego karku. Wiedział też, że duchowne psiny wolno myślą więc dał im nieco czasu na uruchomienie tych pustych łbów.
- Komendant Lucjan, z rozkazu wielebnego Lorensa usuwaliśmy herezje z ulic Novigradu. Z moich obserwacji wynika że będziecie musieli powtórzyć nabożeństwa, bo coś ten motłoch słabo wierzący i innowiercom miły. Ale wątpię żebyście tu byli palić woskowe świece. Przypadkiem też tu nie trafiliście, więc...?
Z tyłu wyczuł wręcz na równi gniewny i strachliwy wzrok kompanów, którzy przypominali sobie ludzkie ogniska. Najpopularniejszą rozrywkę w stolicy kultury. On zresztą też zastanawiał się czy nie wyląduje w płomieniach za swoją pychę.
Dopiero po chwili doznał szoku, tuż koło niego znalazł się Ambalt. Co prawda słyszał jego głos podczas bitki lecz fakt, że wój nie zniknął w uliczce tuż po zakończeniu boju z lekka go zdumiał. Może jeszcze na tym świecie nie uchowali się tylko skurwiele.

Offline

 

#64 2015-08-12 23:54:42

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

- No, wiejcie, sucze syny... chędorzyć wasze matki, co jedna, to dziwka portowa, połowę z nich jebałem! Żeby was piorun pierdolnął, kundle... bezpańskie, kurwa, burdasy!
Tak, Ambalt zdecydowanie lubił sobie poprzeklinać po dobrej bitce. Spojrzał za siebie i ujrzał tych pajaców. "Czyżby runda druga?" Pomyślał. Z religijnymi idiotami miał do czynienia setki razy, głównie z powodu ich zapędów do palenia na stosie wszystkiego, co zaczyna się na "wiedź". Od czasu do czasu trafiał na tych lepszych, tolerancyjnych, lecz zdecydowana większość to banda bogobojnych prostaków, którzy po raz pierwszy w życiu trzymali w dłoniach coś długiego (prócz wideł, symbolu ich przynależności, no i długich kutasów, bo ich nie mają), czyli bicze.
Drzazga tracił wizję w swym lewym oku, przez powiększający się krwiak na łuku brwiowym. Planował jataganem spuścić krew, by móc widzieć, z kim rozmawia, ale za każdym razem, gdy podnosił rękę z ostrzem, słyszał, by broń opuścić. Opuścił jedną, drugą schował za pas. "Nie zaufam tym psubratom nigdy, szczególnie, gdy jestem ślepy".
Spojrzałby na kompanów, żeby upewnić się, że nie poginęli, lecz brak wzroku utrudniał ten proces. W takim razie zostało jedno: odsłonił opaskę, ukazując to "zdrowsze" oko, choć patrząc na to coś, co powstało po przejechaniu ostrzem po ślepiu, zastanawiasz się, czy można je nazwać "okiem", a tym bardziej "zdrowym okiem". Wygląda niepokojąco, po to opaska, lecz spełnia swoją funkcję.
- No, kurwa, w czym mogę pomóc? - odpowiedział spokojnie zabijaka z chrypkim głosem, cały poobijany, z krwią i resztkami szkliwa na pieśniach, będąc otoczonym przez półprzytomnych mieszczan i kupczyków.

Offline

 

#65 2015-08-17 00:49:11

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Mężczyzna z płomieniem na piersi i zimnem w oczach postępuje kilka kroków do przodu. Dyszący Otwierak dostrzega otoczenie kapłana i nieruchomieje zaczynając rozumieć kto właściwie zaszczyca ich swoją obecnością i być może zepsuje resztę i tak już męczącego dnia.
- O bladź. Świątynni?- Zapytuje  z głupia frant tak jak to tylko on potrafi. Fred, niech Melitele będą dzięki nie odzywa się w ogóle. Stoi z boku i marszczy się przyglądając, spokojny jak spałowany przesłuchany.

- Generalnie dobrze wiedzieć.- Zgodnie z oczekiwaniami komendanta, przybysz miał denerwującą manierę długiego namyślania poprzedzającego odpowiedź. Jego spojrzenie uleciało przy tym wysoko ponad bruk zatrzymując się na ażurowej attyce jednej z zaadaptowanych na dom handlowy kamieniczek. Jegomość bez pośpiechu łowił jej detale oraz kunszt wykończenia. Nietrudno było zgadnąć, że nie był przyzwyczajony do rozmów w relacji innej niż oskarżycielskiej.

- Po pierwsze.- Mężczyzna podnosi głos choć jego twarz od dłuższego czasu wyraża obojętność a nie zniesmaczenie. W jego słowach nie pobrzmiewa gniew, wyłącznie chęć bycia dosłyszanym.- Niech twój człowiek się podniesie się i przestanie udawać. Widzieliśmy go.

Leżące nieco przy skraju placu ciało jednego z obalonych uczestników zamieszek drgnęło zauważalnie po czym zwlekło się z bruku i odrzuciwszy zwędzoną szarą opończę ukazało szczupłą i niewysoką postać Sroki. Chcąc uniknąć stratowania przez uciekający tłumek był zmuszony ukryć się dopiero wtedy gdy ciżba nieco się przerzedziła. Siłą rzeczy musiał zostać dostrzeżony przez zbliżającego się przybysza oraz jego pachołków. Mimo dogodnej pozycji były kasiarz nawet nie próbuje uciekać. Jego talent do znikania był niczym w porównaniu z umiejętnościami strażników świątynnych, którzy byli w stanie sprawić, że znikało się na dobre. Kręcąc głową i mrucząc klątwy pod nosem strażnik powraca do swoich omijając mężczyznę w szacie szerokim łukiem jednocześnie starając się nie obracać do niego plecami.

- Gnida mi uciekła.- Półgębkiem stwierdził oczywistość zatrzymując się koło Lucjana i samemu spluwając.

- Po drugie.- Stalowoszare oczy odrywają się na moment od piękna architektury spoczywając na czymś o wiele bardziej przyziemnym i odrażającym. Na twarzy Ambalta. - Kimkolwiek jest ten osobnik, z grzeczności i dla zachowania formy na czas rozmowy pozostawi wszelką broń w spokoju i nie będzie odzywał się nieproszony do czasu kiedy nie zechcę poświęcić mu stosownej uwagi.- Przemówił spokojnie a fakt, że nie zdecydował się na użycie słowa "człowiek" nie stanowił przypadku i był dość oczywisty, choć być może określenie "chory umysłowo rzeźnik" pasowałoby lepiej. Rozglądając się, najemnik mógł nie tylko usłyszeć ale również dostrzec żyjącego i względnie zdrowego Lucjana w otoczeniu garstki swoich ludzi. Otaczający jego samego mężczyźni z batami zbliżyli się utrzymując dystans, wyraźnie znudzeni oczekiwali na dalsze polecenia. Jeden z nich, stojący na przedzie, z zawodową ciekawością przyglądał się odsłoniętemu oku wojownika zabijając czas nieładnymi rozmyślaniami na temat  tego jak ten wyglądałby w dwóch opaskach.

- Po trzecie.- Nie mogli w to uwierzyć ale twarz mężczyzny wykrzywiła się jeszcze bardziej. - Lorens Meijers. Sługa Płomienia. Żałuję okoliczności naszego spotkania jak i tego że, w ogóle musiało do nich dojść. A doszło, ponieważ świeckie straże miasta nie radzą sobie z doprowadzeniem ślepego starca przed oblicze sprawiedliwości. Nie, szczęśliwie dla was nie znalazłem się tutaj przypadkiem choć jak widzicie jestem tu tylko na spacerze.- Biorąc pod uwagę, że podczas "tylko spaceru" towarzyszyła mu eskorta trzech drabów i że na sam jego widok awanturnicy brali rzycie w troki można było sobie wyłącznie imaginować jak musiały wyglądać jego wizyty służbowe. - Więc zanim zastanowię się z czego pozyskamy wosk na świece i czy to właśnie je zdecydujemy się palić, chętnie usłyszę kilka wyjaśnień i krótki raport z sytuacji. Więc?- Ponowił pytanie obracając w palcach zwisający z szyi płomień.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-08-17 00:52:06)

Offline

 

#66 2015-08-17 15:48:25

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan  mógł zrobić jedno, przeciągnął mozolnie dłoń po twarzy, a jego mina mówiła jedno - Sroka ty kretynie. Przez chwile strażnik pomyślał, że sami się w sumie wpychają na stos. Piękny, kurwa, dzień.
Komendant zwrócił wzrok w stronę Ambalta, podniósł wysoko brwi, a w jego oczach odbijał się błagalny rozkaz. W końcu nie należał do jego sfory. Po prostu liczył, że nie zrobi nic głupiego, nie przy nich i odłoży swoje krwiożercze zapędy.
- To...- po chwili się zreflektował, Lorensa gówno obchodziło kim był brzydki wój. Niezależnie od reakcji nowo poznanego kompana, wysłuchał posłusznie słów płomiennego sługi. Cholernie ciężko mu szło, bo pomimo monotonnego tonu, nie szczędził sobie obelg. Jedyna jasną stroną sytuacji był fakt, że nadal rozmawiali, czyli nie trafił na kompletnego idiotę. Chłopcy znosili to lepiej od ich dowódcy, może dlatego że pewnikiem robili pod siebie  w tym momencie.
- Więc...- wziął głęboki wdech, nie miał ochoty wyspowiadać się z tego z lekka żenującego wydarzenia- raport, zawiadomieni o obecności heretyka postanowiłem rozdzielić chłopów i przeszukać giełdę, podejrzany pojawił się na miejscu ze sporym opóźnieniem, wątpliwe żeby o nas wiedział. Towarzyszyło mu kilku strażników, nikt specjalny, na nieszczęście gorliwie lojalni. Wysłałem jednego z moich za dziadkiem  - spojrzał się z ukosa na Srokę, nie żeby jakoś specjalnie obwiniał go o to, że nie przyprowadził tu ślepca z różą w zębach, po prostu gdyby lepiej spierdolał mógłby wymyślić wygodną historie dla Lorensa - o dyscyplinę nie musisz się martwić, sprawę wyjaśnię. No i dochodzimy do momentu chmary kupców, kupczyków i chłopów, którzy zdążyli polubić naszego wieszcza. Ambalt patriotycznie ruszył z pomocą. - uśmiechnął się z lekka, morda rzeźnika nie pasowała do opisu ratującego świat bohatera.
- Co do Staruszka, zwiał z jednym strażnikiem. Najpewniej na jakiś czas zniknie z oczu miasto. O jego złapanie nie musicie się martwić, sam go dorwę i zaciągnę pod pręgierz. To stało się sprawą osobistą - bo wbrew pozorom, swój honor miał.
- Myślę, że palenie jest dzisiaj zbędne, ktoś musi posprzątać ten bałagan. Czy mogę jeszcze jakoś służyć słudze najświętszego płomienia?
Samo wypowiedzenie tego zdania spowodowało u niego mdłości. W tym życiu się tak nauniża, że w następnym powinien zostać królem. W ramach rekompensaty.

Ostatnio edytowany przez Lucjan (2015-08-17 15:49:28)

Offline

 

#67 2015-09-01 01:33:48

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

"Ajajaj, kurwiarz nagina pałkę... chyba trzeba będzie mu ją nieco ułamać... Ambalt, kurwa, opanuj się, nic im nie będziemy łamać". Gonitwa myšli, istna wojna jaźni toczyła się w mózgu Drzazgi. Lucek, nerwowy jak nigdy, zerkał na woja, dając mu znak do wycofania swoich zapędów... ale zabawa była zbyt przednia, by teraz po prostu się opierdalać. "To może tak wyrównawczo.. jeden zakonnik za każdego koleżkę wiedźmina, nabitego na widły lub spalonego na stosie. Co, może mi, Ambalt, jeszcze, kurwa, powiesz że sobie nie zasłużyli?" Pamiętasz Garreta? Kazali ci zbierać jego flaki z placu cmentarnego we Flotsam. A może Vanissę ci przypomnieć? Obydwoje wiemy dzięki temu, jak wygląda ciało kobiety od wewnątrz, otwarte pomocnymi mieczami zakonnymi."
- ONI NIC JESZCZE NIE ZROBILI, AELKOR!- wykrzyczał na głos zabijaka. Nieświadom skali głosu, nieźle zaskoczył wszystkich obecnych. Cóż, to trochę łamało zakaz o nieodzywaniu się nieproszonym. Ignorując poprzednie wydarzenie, postanowił przysiąść, wytrzeć krew z twarzy I rąk I uspokoić umysł, czekając na rozwój wypadków.

Offline

 

#68 2015-09-11 15:21:03

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Przywodzacy na myśl światło odbite przez klingę błysk pojawił się w oczach wielebnego po raz pierwszy od czasu ich niedawno rozpoczętego spotkania. Sługa płomienia w milczeniu słuchał relacji strażnika ze zwyczajową miną kogoś kto na "miłego dnia" zwykł odpowiadać "nie, dziękuję".

Wysłuchawszy skinął powoli głową. Przez moment sprawiał wrażenie jak gdyby chciał splunąć ale ograniczył się do skrzywienia warg.

- Sprawa osobista?-
Powtórzył.- Tym lepiej. Bo sprawa oficjalna naszego rzekomo oświeconego podjudzacza kończy się tu i teraz. Prowakator, jak to ładnie ujęliście zniknął z oczu miasta. Sporządzicie stosowny raport w którym opiszecie całe zajście jako niefortunny incydent, pozbawione elementów ideologicznych zamieszki sprowokowane przez chorych na umyśle włóczęgów a podjudzane przez okoliczny margines i hultajstwo, które w warunkach zamętu upatrywało się łatwej okazji do kradzieży i rozboju.- Oznajmił nie zastanawiając się zbyt długo nad treścią, bo wyjątkowo większość z tego co mówił okazała się być prawdą.
- Ale najpierw...- Kapłan zawiesił głos postępując kilka kroków do przodu i nachylając się nad starszym strażnikiem.- Przyprowadzisz mi go. Wszystko co zdarzy się przedtem nie musi wyglądać na interwencję straży.-  Mężczyzna wyprostował się. Patrząc na podkomendnych Lucjana, nie można było nie odnieść wrażenia, że raczej nie groziło im niespełnienie ostatniego warunku. Wielebny zamiarował dodać coś jeszcze ale nim zebrał myśli najmenik przerwał mu swoją sceną.

- Aresztuj tego głąba.- Powiedział zrezygnowany nawet nie patrząc na mutanta i jego wybuch.- Razem z resztą podejrzanych. - Skinął ręką w stronę pobojowiska mając na myśli rannych i nieprzytomnych tu zalegających.
- Potem zaproponuj współpracę na czas misji. Jeżeli się sprawi możesz mu nawet wypłacić zwyczajową nagrodę za przestępcę. A teraz zabierajcie się stąd. Ktoś inny zajmie się posprzątaniem tego bajzlu.- Meijers skinął na swoich pachołków, którzy odstąpili od Drzazgi, powoli i wyraźnie zawiedzeni.

-Ach. Komendancie?- Odchodzący kapłan zatrzymał się w połowie drogi obracając na moment za siebie. - Chyba nie uwierzyliście, że my naprawdę palimy ludzi?- Zanim oblicze świątobliwego męża zdążyło mu zniknać z oczu po raz drugi, komendant przez moment mógłby przysiąc, że widział drgnięcie w kącikach jego ust. Stał już jednak zbyt daleko aby mieć całkowitą pewność, zresztą pewnie i tak nikt by mu nie uwierzył.

Zostali sami jeżeli nie liczyć przekupniów, którzy zaczynali powoli krzątać się przy obrzeżach placu niczym dżdżownice wypełzające na powierzchnię po deszczu oraz gapiów, którzy nieśmiało otwierali pierwsze wychodzące na giełdę okiennice.

Offline

 

#69 2015-09-15 23:22:01

Lucjan

Dezerter

Re: Giełda

Lucjan stał, bo na tyle tylko mógł sobie pozwolić. W duchu z lekka się uspokoił, bo szczęśliwie dla niego i jego kompanii potoczyły się wypadki. Pisanie raportu to raczej nudna formalność, a nie sroga kara od kapłanów której się spodziewał, za spowodowanie tego całego burdelu. Usłyszawszy dalsze polecenia, uśmiechnął się szelmowsko. Chociaż raz byli z klerem zgodni co do losu niedoszłego proroka. Ta bajka mogła mieć tylko jedno zakończenie...
Oczywiście wszystko nie może pójść idealnie, w tym wypadku niestety dotyczyło to głąba o problemach psychicznych. Czemu wariata nie da się poznać na pierwszy rzut oka, przeklinał w myślach komendant. Nowy towarzysz, choć pewnie nie był w pełni zdrowy na umyśle, zaimponował nie tylko strażnikowi ale i wielebnemu. Współpraca ze strażą miejską to ponoć prestiż nie? Bohaterowie dnia codziennego, ratują koty, a łapówki biorą tylko co drugi dzień. Świetlana przyszłość się otwierała przed drzazgą i ewentualny nóż rzezimieszków którzy nie przepadali za kapusiami współpracującymi ze strażą.
Niepewny czy jego przełożony żartuje, kpi czy stwierdza fakt ograniczył reakcje na słowa o spaleniu jedynie drobnym tyknięciem. Chciał żeby sobie wreszcie poszli, był święcie przekonany że aż czuję swąd spalenizny kiedy wieczny ogień jest w pobliżu. Zagwizdał do chłopców, którzy sami zresztą dobrze wiedzieli co robić. Powoli zabrali i związali losowych "prowokatorów i nikczemników miejskich, zakłócających ład i porządek miejski". Sam Lucjan odkopując jęczącego z bólu kmiecia przedostał się do drzazgi. Otarł pot z czoła i zaczął  pogawędkę przyjaznym tonem.
- Ten... Mam u Ciebie dług Ambalcie, spłacę w czym chcesz, w monetach, kurwach czy glejtach ale wyjątkowo muszę Cię prosić o więcej. Muszę rozdzielić chłopaków i z lekka mi brakuje rąk do pracy.
Westchnął niczym stara przekupka sprzedające małże w klekoczącym się wózku.
- Wielebny wspominał o nagrodzie, ta jest pewna, jeśli będziesz chciał zarobić to spotkasz mnie za trzy dni w czerwonej dzielnicy. Muszę załatwić kilka sprawunków przed tym i dowiedzieć się gdzie się ten skurwiały prorok ukrył. W każdym razie Twoja pomoc by ładnie wyglądała w raporcie hehe. Tymczasem znikaj, nie będę się bawić w cholerne aresztowania i tak mam dużo na głowie.

Chwilowa nieobecność na forum będzie więc chciałbym Cię na razie uwolnić fabularnie, potem się zgadamy jak będziesz chciał :)

Offline

 

#70 2015-11-02 04:59:21

 Castor

Dezerter

Re: Giełda

Stuk, stuk, stuk.... roznosił się echem odgłos wbijanego gwoździa. Ambalt kończył właśnie przybijanie ogłoszenia o poszukiwaniu "kogoś ze zwnnymi rękami, kogoś małego, kogoś z wielką siłą ramion oraz kogoś z medycznym przeszkoleniem".  "To już półtora miesiąca" pomyślał mutant, patrząc posępnie na ryneczek, który skąpany w pierwszych promykach słońca, przypominał mu o jatce, rozegranej dokładnie półtora miesiąca temu, dokładnie w tym miejscu. Nie dopadł Proroczyny. O Lucjanie I jego sukcesach w łapaniu najróżniejszych zbójów było głośno w mieście. Postanowił się do niego zgłosić, jak tylko wytrzeźwieje... taa, jakoś nie było okazji. O Ambalcie też mogło być głośno, przez jego ... ostatnie akcje sabotażowe.

Ambalt postanowił sączyć wiśniówkę, dopóki coś ciekawego nie zacznie się dziać.

Ostatnio edytowany przez Castor (2016-08-02 10:47:00)

Offline

 

#71 2017-05-10 21:06:37

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Był tylko jeden rodzaj dni, kiedy konsystencja tłumu wypełniającego aleje novigradzkiej Giełdy zmieniała się — dni targowe, a przynajmniej te tytularne, przypadające na każdy początek miesiąca, bo w Wolnym Mieście, gdzie pieniądz nie sypiał nigdy, tak naprawdę każdy dzień był targowy. Zmieniała się, ale ku gorszemu. Wszystko na ulicach Novigradu od Bramy Wielkiej po Czerwoną Dzielnicę przybierało wtedy na intensywności, przybywało ludzi, natężał się jazgot, porykiwanie zwierząt — oraz ludzi — i dudnienie kół przy furmanach, a najprzykrzej nasilał smród, którego źródeł bogaty przegląd zaczynał się na kiszonej kapuście i kończył gdzieś na wylewającej zawartości okolicznych rynsztoków. Naganiacze z kramików darli gardła nad gwarzącą tłuszczą, piejąc nad swoimi towarami niczym stado kogutów. Każdy kupiec i sprzedawczyk wietrzył swe składy co do zakamarka, zamorskie wyroby znoszono z rozładunków i odpraw celnych całymi skrzyniami, a dziwki trefiły się jak na otwarcie burdelu.

Poniekąd, to był wielki burdel, przeszło przez myśl Imbramowi, którego jak wielu innych w ten najbardziej ludny zakątek miasta sprowadzała nikła obietnica zarobku. Na każdym rogu i przecznicy pod zadaszeniem kupieckich wiat oraz nieprzebranych jak grzyby po deszczu punktów lichwy na własne oczy dało się uświadczyć kogoś, kogo właśnie publiczne i bez większego polotu rżnięto w rzyć. Ba, wystarczyła jeno chwila nieuwagi i samemu można było zostać brutalnie sprofanowanym przez niewidzialną rękę rynku.

Najgłośniej robiło się przy licytacjach i na jarmarku końskim. Tam ludzkie wrzaski mieszały się z rozpaczliwym rżeniem przerażonych roczniaków, tubalnym nawoływaniem aukcjonerów, biciem kopyt o bruk i co chwila gdzieś trzaśnięciem z nahaja. Kwitła wiosna, dla hodowców sezon na odsadzanie od matek zeszłorocznych źrebiąt i spędzanie podrośniętych dwulatków na targowiska całymi stadami. Od materiałów na czempiony gonitw cenionych w małych fortunach po szkapy na trzech nogach, w kwestii koni na novigradzkim jarmarku można było znaleźć wszystko — przebierali w nim i sołtysi za kobyłami do pługa, i rzeźnicy za okazją, i dystyngowani rezydenci Górnego Miasta za rasowymi podjezdkami. Ale młody Starling i tak zdziwił się, gdy ujrzał tam znajomą twarz. Czy też raczej znajomy pysk. A jednak — to jego własny, osobisty kasztanek grzązł właśnie po pęciny w gnoju w jednej z zagród. Choć pod błotem oblepiającym spuchnięte jak bele nogi ledwie dało się spostrzec charakterystyczne białe skarpetki albo wypatrzeć gwiazdkę spod skołtunionej grzywy, to porządny rycerz, nawet taki poza czynną służbą, od razu rozpoznawał byłego towarzysza w tułaczce. Ależ paskudnie musiał go doświadczyć los od czasu ich rozstania! Może nawet paskudniej niż samego Starlinga. Wałach grzbiet i boki miał zapadnięte — pewnie od ładnych paru dni nie doświadczywszy swobodnego ruchu ni siana albo paszy w korycie — sierść bez cienia dawnego połysku, oczy zgaszone, a zad oraz szyję w śladach po kopniakach i ukąszeniach ze strony co wredniejszych szkap. Wyglądało na to, że były chlebodawca Aedirnczyka usiłował powetować sobie straty finansowe jak najszybszą sprzedażą rumaka i ten trafił w ręce jednego z novigradzkich handlarzy żywcem.

Trzódka, do której trafił zdawała się nie wzbudzać szczególnego zainteresowania nabywców.  Ot, w większości łachy, stare śrupy i podobnie skupione za bezcen pechowe koniki, które szybko marniały pod opieką skąpca, po czym tułały się od jarmarku do jarmarku, aż ich cena spadła wystarczająco, by skusić lokalną jatkę. Tylko dwoje ludzi wyglądających na potencjalnych kupców stało przy opłotku, oboje pogrążeni w przypuszczalnie gorącej dyskusji — łysiejący mężczyzna i młoda dziewczyna, która mogłaby być jego córką, gdyby on nie był brzydki jak knur, a ona wdzięczna jak łania. Oboje dostojnie odziani, czyści, dziewuszka w obszytym gronostajem toczku — absolutnie nie pasowali do towaru prezentowanego w błotnistej zagrodzie. Łysawy jegomość zdawał się myśleć to samo, dało się wywnioskować z prób odciągnięcia towarzyszki ku toczącej się licytacji, ale panna z uporem wskazywała, zdawało się, że właśnie na imbramowego kasztanka.

Offline

 

#72 2017-05-16 17:10:17

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Giełda

Imbram już trzy dni włóczył się po różnych częściach Novigradu. Jak wcześniej odczuwał do tego miasta zwyczajną niechęć, raczej normalną dla kogoś wychowanego na wsi, tak teraz jego serce wręcz nasycało się rosnącą nienawiścią. Zwłaszcza w miarę jak chudł jego mieszek, w którym teraz znajdowało się równo pięć novigradzkich koron, a raczej równowartość w uzbieranych drobniakach. Drażnił go olbrzymi rozmiar miasta i gąszcz uliczek z których nieraz jedna była, rzec można zabójczo podobna do drugiej, przy czym określenie to nie było bynajmniej przypadkowe. W takich to bowiem uliczkach codziennie ktoś zwykł stradać życie. Od kiedy potknął się o trupa z gardłem otworzonym niemal do kręgów szyjnych, zdecydował że będzie trzymał się raczej głównych ulic.

Jedna z takowych powiodła go z przedsionka piekieł w samo ich serce, bowiem wkroczył na wielki plac targowy w godzinach szczytu. Wokół niego dźwięczała prawdziwa kakofonia złożona z okrzyków, porykiwań i pohukiwań, a otaczała aura jeszcze bardziej ubogaconego przeglądu smrodów i brudów.  Sam też nieco śmierdział, w końcu od kilku dni włóczył się w pełnym rynsztunku, który od czasu utraty konia w całości musiał targać sam. Mimo to jego pachy nie mogły się równać z ciężką atmosferą miasta. Nie mógł się niestety z jego mieszkańcami równać jego wyraźnie zmęczony głos, który od kilku dni ogłaszał się wszem i wobec wokół:
- Miecz na wynajem, tarcza na wynajem! - takie to urozmaicone było owe ogłoszenie. Tarcza dla potrzebujących obrońcy, miecz dla poszukujących rębajły.  Po pewnym czasie zaczął dodawać coś, co jak zauważył, sprawiało że odwracała się w jego kierunku niemal każda głowa -  Tanio, okazja, tanio!

Mimo to nie miał szczęścia w żadnym z paru ostatnich dni, a tym bardziej teraz kiedy otaczała go taka surma rozkrzyczanego ludu, rywalizującego z nim o uwagę. Rozgoryczony powoli szykował się do opuszczenia tego opanowanego przez demony handlu miejsca, aż tu nagle jego stopy zaprowadziły go niedaleko końskich zagród. Tam jego serducho nieco zmiękło na same wspomnienie jego poczciwej szkapiny.  Jak koń padł w boju, co nieraz się Imkowi zdarzyło, to mimo wszystko było to dla żołnierza i rycerza znacznie bardziej naturalne, niż gdy tak po prostu wyrwano mu go  żywcem. Aedirnczyk z pewną nostalgią przystanął by obejrzeć narowiste wierzchowce, z utęsknieniem wyobrażając sobie siebie na grzbiecie jednego z nich.

Chwila, chwila... Czy to nie aby...?
No kurwa! Ja chyba śnię!
Niech no znajdę tego skurwysyna! Znajdę i przysięgam, w rzyci mam honor, wątpia mu wypruję i jego własnymi flakami go zaduszę!

Skąd ten nagły wybuch gniewu młodego Starlinga? A otóż w zagrodzie tuż obok niego, jak żywy, a raczej półżywy, znajdował się jego poczciwy koń. Kupiec będący jego byłym pracodawcą, zarekwirował mu go przed paroma dniami na poczet swoich strat związanych z zaniedbaniem obowiązków Starlinga, ale mimo to... Sprzedać rycerskiego konia, jak... jak zwierzę jakieś pociągowe, kurę jajodajkę albo krowę mleczną? Gdy Imbram patrzył jak smutny los spotkał jego wierzchowca, krew aż w nim się zagotowała. Koń był wyraźnie wychudzony, zmarnowany, bez wigoru i dawnego, niemalże ludzkiego wesołego błysku w oku. No losie, przesadziłeś. Mnie targaj po jakich kamulcach i cierniach chcesz, przywykłem, ale żeby mojego konia?  Najbardziej bolało go jednak to, że nie miał mu nawet jak pomóc. Martwił się o chleb na jutro, a co dopiero jeszcze wyszarpnąć gotówkę na konia? Skąd? Zresztą gdyby miał, to by go po prostu nie oddał. Opuścił głowę, westchnął zrezygnowany i już miał odchodzić jeszcze śpieszniej niż wcześniej, gdy jego uwagę przykuła wyjątkowo niedopasowana dwójka rozmawiająca z handlarzem ową końską gromadą. Po kierunku ich gestykulacji sądzić można było, że gadają o niczym innym, jak tylko o jego rumaku! Jak to mówi redańska szlachta? Nic o nas, bez nas? Imbram parafrazując to powiedzonko, powiedział sobie w duchu "nic o moim koniu, beze mnie". Może więź ekonomiczna ich już nie łaczyła, ale przyjacielska a i owszem, więc poczuł że powiedzonko jest zasadne, a on ma moralny obowiązek i prawo zainteresować się sprawą. Z takim postanowieniem nieco przysunął się do negocjujących, udając że podziwia cały przegląd szkap, chabet i rumaków tłoczących się w zagrodzie. W rzeczywistości chciał wychwycić konkrety z rozmowy kupca i potencjalnych kupujących, by w razie czego wkroczyć do akcji. Może choć w ten sposób pomoże swojemu zabiedzonemu przyjacielowi? Poza tym panienka która go wyraźnie chciała wyglądała... bardzo, bardzo miło. Imbram na pewno nie miałby przeciwskazań, by powierzyć jej konia. Jednego albo drugiego.

Ostatnio edytowany przez Hattusili (2017-05-17 14:18:22)


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#73 2017-05-19 00:26:39

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Zaiste, panienka prezentowała się miło. „Miło” to wręcz brzmiało jak skandaliczne niedopowiedzenie, dziewczęcą buzię miała promienną jak słońce, a spod toczka wymykały się jej fale pysznie płomienistych włosów. W jej towarzystwie łysawy mężczyzna o budowie przeciętnego tucznika, grubo ciosanym nosie i komicznie krzaczastych brwiach zmarszczonych nad maleńkimi punkcikami, które robiły za oczy wyglądał jak za frak wyciągnięty z kart jakiejś taniej literatury grozy, którą raczyły się oxenfurckie żaczki. Do tego brzmiał niczym rasowy bandyta z gardłem zrobionym przez lata zażyłości z gorzałką oraz dymem fajki.

Marjorie, porzućże te wymysły. Pan handlarz próbuje nas naciągnąć, a koń jest zniszczony i kulawy w pień na cztery nogi, patrz, wszystkie jak bele, pod tym błotem pewnie jeszcze chowa ochwat. Chodźmy do Biberveldtów, podobno co sezon prezentują iście przedniej jakości podjezdki. Ten nie ujdzie nawet pół stajania nim mu zacznie rzęzić w płucach.

Przednie zdzierstwo diable pokurcze też pryzyntują — wymamrotał handlarz w brudnym kubraku i splunął na bok, kątem oka otaksowując czającego się nieopodal Imbrama, niechybnie celem pośpiesznej analizy jegomościa jako potencjalnego kupca na którąś z jego szkap. Byle zabiedzony łazęga musiał jednak w oczach sprzedawczyka nie być wart funta kłaków w porównaniu do tamtej kłócącej się parki, więc wrócił do roztaczania „uroków” i steku kłamstw na temat swej chudej, narowistej trzódki przed młodą panienką.

Panienka zaś zdawała się zdeterminowana i pewna przy swym zdaniu. — Ten mnie interesuje, nie podjezdki Biberveldtów. Ujdzie nawet więcej niż pół stajania, tatku, zapewniam cię! A opuchlizna ustąpi mu z nóg, kiedy tylko zacznie spacerować i spędzać noce na słomie, nie na tym... oborniku. Och, spójrz na niego! — Nie bacząc na drogie trzewiki ani na suknię, dziewczyna wychyliła się przez opłotek i pogłaskała rumaka po nosie. — Wygląda zupełnie jak moja kochana stara Sójka, co do odmiany! Musiał być kiedyś pięknym rumakiem i na pewno przemiłym. Dajmy mu szansę, tatku!

Marji, kochana! Nic nawet nie wiesz o tej chabecie! Równie dobrze może okazać się narowisty jak ostatni diabeł i nie dać parobkom podejść na pół kroku, ledwie tylko naje się i wydobrzeje.

Handlarzyna zaperzył się, spluwając do koryta w wyrazie iście teatralnej urazy, jak gdyby co najmniej pomówiono właśnie jego matkę-nieboszczką. Której nie omieszkał zresztą wciągnąć w swoje utargi. — Panie, gdzie pan! Teraz to na grób matuli wam rzeknę: ten koń to jagnię najprawdziwsze! Jak mię przy rumakach szlachetnych panów całe życie chowano, tak drugiego takiego nie widziałem, takie to poczciwe i łagodne stworzenie. — Wszedł do błotnistej zagrody, żeby dokonać prezentacji i wszystkie koniki stłoczyły się w popłochu, poza rzeczywiście zobojętniałym kasztanem Imbrama, który ani drgnął, zwiesiwszy smętnie łeb. — Złoto, nie koń, powiadam, wasza córa ma oko! Serce mię pęknie sprzedać go jatki, jeśli nie pójdzie dzisiaj za lepszy pieniądz, ale dziatwy w doma jeść wołają, żona trzeci dzień słabuje od gorączki...

Żeż wam nie wstyd! — Mężczyzna przerwał lamenty handlarza zniecierpliwionym machnięciem ręki. — Już, już, darujcie sobie. Co zagroda jeszcze usłyszymy tę samą historię, słowo w słowo, zobaczysz, Marjorie. Pamiętasz wuja Petrego? Kupił rumaka pod siebie na jarmarku i na pierwszej przejażdżce bydlę rzuciło się z nim na plecy, prawie go zgniotło. Łagodny jak baranek, chwalił się wcześniej! Nie, kochanie, nie pozwolę ci się narazić. Szkoda szkapiny, ale nic o nim nie wiemy. Nie uratujesz wszystkich biednych stworzeń tego świata. Chodźmy do Biberveldtów, a obiecuję, że kupię ci takiego rumaka, jakiego tylko sobie wybierzesz, choćbym miał zostać o pustych kieszeniach...

Offline

 

#74 2017-05-19 11:14:38

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Giełda

Imbram słuchał rozmowy wypełniony mieszanką uczuć najprzeróźniejszych i wszelakiego sortu. Z jednej strony czuł uciechę, że chociaż może jego koń przestanie brodzić w gównie i dosiadać go będzie tak zacna osoba jak panienka odziana w gronostaje. Z tej samej pozytywnej strony tkwiła gdzieś duma, że jego niegdysiejszy wierzchowiec nawet w takiej podłej kondycji, był w stanie zwrócić na siebie uwagę. Niemal łezka się zakręciła, gdy panienka której na imię Marjorie z pełnym przekonaniem twierdziła, że musiał być to kiedyś koń na schwał. To prawda. Kupiec też miał rację, choć on nawet nie wiedział jak bardzo niewiele się mylił w standardowym zachwalaniu swojego inwentarza. To były cząstki uczuć poztywnych, z drugiej zaś strony, kotliły się w rycerzu najrozmaistsze zale i smutki. Pierwszy żal, że w ogóle doszło do takiej sytuacji i ich rozłąki, ze współczucia dla przyjaciela i towarzysza tułaczek oraz znojów. Ze swoim koniem "dogadywał się" lepiej niż z jakimkolwiek człowiekiem. Tkwił w nim też drugi żal, z bezsilności, no bo cóż też mogł zrobić? Znalazł swojego wiernego rumaka, ale co z tego? Jest gołodupcem, bez pieniędzy by go wykarmić przez choć parę dni, a co dopiero by ponownie posiąść go na prawną własność. I w końcu trzeci żal, że ponownie się "spotkali" i w pewnym sensie, znowu musi go oddać. A to nie było lekkie, nawet jeśli czekały nań zgrabne i delikatne rączki panienki. Gorsze wrażenie odniósł patrząc na jegomościa, który okazał się być jej ojcem? Jego koń chabeta?! Diabeł!? Gorszy od jakiegoś podjezdka od Bimbermanów czy kogo tam? Ożeż ty opasły włoku...

Mimo wszystko była to chyba najlepsza alternatywa dla jego wierzchowca, zwłaszcza w odniesieniu do słów kupca o rzeźni. Przez kark Imka przeszły wtedy dreszcze zgrozy, a w serce wlała się złość. Rumaka bojowego, tak zasłużonego, do rzeźni?! Niedoczekanie. Podjął decyzję. Pieprzyć to. To wszystko co mogę dla ciebie teraz zrobić. Odjedziesz z panią w gronostajowym toczku, choćbym miał łgać, ubarwiać jak handlarz, ziemię gryźć, alboli szczeznąć. Z dala ode mnie, ale przynajmniej z dachem stajni nad głową, workiem pełnym paszy i czystą wodą w korytku. Tak też to Imbram, szczękając rynsztunkiem, bezceremonialnie podszedł do negocjującej trójki.
- Jeśli waszmościanka i waszmościowie pozwolą... - zaczął powoli. Skłonił się damie, iście po rycersku i kulturalnie, mężczyznom delikatnie skinął głową - ... ale przypadkiem usłyszałem elementy waszej dyskusji. Widzę, proszę waszmości, że nie dowierzacie intuicji córeczki, ani slowom... dobrodusznego kupca - powiedział rycerz do grubasa, komplement dla kupca z trudem przepychając przez gardło. W końcu to przez niego wierzchowiec był w takim stanie. Cóż. Dla twojego dobra koniku, splamię się nawet kupczeniem i łganiem.  - Wierę jednak, że możecie wysłuchać słowa kogoś, kto z niejednego końskiego grzbietu świat przemierzał. Tak się składa, że jestem taką osobą... - kontynuowal po czym zamilkł na chwilę, oczekując reakcji.

Ostatnio edytowany przez Hattusili (2017-05-19 16:15:36)


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#75 2017-05-23 22:45:11

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Młodzieniec musiał znieść przeszywające, zaintrygowane spojrzenia całej trójki kierujące się ku niemu, gdy tylko zbliżył się i wtrącił w konwersację — po prawdzie, to najuprzejmiej, jak umiał. Z nich wszystkich chyba jedynie spojrzenie młodej Marjorie od początku zdawało się być pozbawione nawet odrobiny uprzedzenia do wyświechtanego odzienia na grzbiecie mężczyzny, zaprószonych pyłem z ulicy włosów i czoła przybrudzonego od ocierania z niego potu brudnym rękawem. Niewinność dziecięcych oczu. Handlarz końmi zatknął kciuki za sznurek od portek i splunął do koryta ponownie, jakby nie do końca pewny, czy przegonić włóczęgę, czy też zaiste coś w jego skomplikowanych słowach mogła oznaczać, iże mógł się przysłużyć ubiciu interesu. O dziwo, zwalisty ojciec panienki Marjorie również nie zbył przybysza ani nie zgnoił go złym słowem. A nawet gdyby chciał, to w porę spokorniał pod piorunującym wzrokiem córki.

Prosimy — zachęcił Imbrama zamaszystym gestem, opierając się o solidniejszy fragment płotu. — Zdaje się, że i tak byłem w słabnącej mniejszości. — Otaksował młodego rycerza uważnym spojrzeniem, nieco czujnym; co zaskoczyło Aedirnczyka, w nim również nie było śladu obrzydzenia ni pogardy, tak zwyczajowych przedstawicielom szlachty oraz miejskiej elity, ilekroć zmuszani byli zwrócić swe zblazowane oczy ku jemu podobnym.

Ktoś jednak przejawił reakcję na zbliżenie się młodzieńca do zagrody po stokroć bardziej wzruszającą. Wierny, stary rycerski rumak, nie kto inny. Kasztanek zarżał cichutko na dźwięk znajomego głosu i pierwszy raz, odkąd wszyscy zebrani stali tam pochłonięci rozmową, ruszył się z miejsca, wyrywając po kolei z błota zmęczone kończyny. Podszedł do opłotka, po czym z ulgą, na ile ulgę umiało wyrazić nierozumne i niezbyt mądre zwierzę, wyciągnął łeb, żeby dosięgnąć chrapami do dłoni swojego pana.

Offline

 

#76 2017-05-24 07:09:44

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Giełda

Miał szczęście. Chyba zdziwienie, że taki obdartus jak on zdecydował się podejśc do tak dostatnio odzianych ludzi, sprawiło że nie przegnali go precz. A to siłą rzeczy otwierało pole pod interesy. Mało tego, handlarz wręcz zachęcił go do interwencji. Czego nie spodziewał się, to że w ogólnym zgiełku uslyszy go jego konik, który właśnie ożywił się na chwilę ze stanu zobojętnienia. Imbram nieco przygryzł wargi, powstrzymując smutek i niegodne rycerza łzy zgryzoty.  Ha, no trudno, widać nie pisane mu jednak łgać w żywe oczy i grać zwyczajnego eksperta od koni, który ot tak zainteresował się sytuacją. Zdecydował się więc wyciągnąć ku nim oręż prawdy i przyzna do swojego rumaka. Uśmiechnął się więc smutno i demonstracyjnie podszedł do płota i pogładził konia po pysku.
- Bąbel - wydusił z siebie końskie imię nieco podłamanym głosem, którego nie sposób był skleić do kupy. Imię głupie i wybrane prozaicznie. Rycerz był wykształcony jako-tako w obyciu, ale wcale nieszczególnie oczytany. Po prostu gdy pewnego dnia zastanawiał się jak ochrzcić swojego rumaka, na stopie wyskoczył mu bolesny bąbel. Etymologia paskudna, ale samo słowo było wdzięczne i dźwięczne, więc czemu nie?
- Ano tak - zaczął, zwracając się ponownie w stronę waszmościów - To dobry i przezacny koń. Mój koń. - tu spojrzał na resztę, żeby zobaczyć jakie wrażenie to wywarło -A raczej był mój. Rycerski. Czego nie zabrał mi wróg na wojnie, zabrali pobratymcy w czasach pokoju. Oczywiście nie o mości kupcu mowa  - skinął mu głową, żeby nie było nieporozumień - Jemu jestem wdzięczny za spostrzegawczość i przygarnięcie mojego wierzchowca od tej oczajduszy co mi go zabrała - no nie do końca, w końcu koń wyglądał na zmarnowanego i niedokarmionego. Ale być może nawet w Imbramie trwała pewna żyłka do ubarwiania faktów.

- Być może państwo myślą, że ot odstawiał on standardową kupiecką gadkę, tak zachwalając wam tego rumaka. Ba! Może on sam tak myśli - ciągnął dalej, uśmiechając się lekko na coś co miało być żartem - Konik nie wygląda najlepiej, to fakt. Ani wojna, ani pokój żadnego z nas nie oszczędziły.  Ale panienka widać dobre oko ma i wie, że nie wszystko złoto co się świeci - zarzucił ludową mądrością, którą co rusz powtarzała babka pocieszając jego nad wyraz brzydką kuzynkę. - Najbardziej lśniące metale zajdą śniedzią, jak je zostawić bez opieki lub wśród pospolitego żelastwa.  Ale to... dobry koń. Wystarczy żeby nabrał sił.

W miarę jak mówił głos z jeszcze w miarę pewnego, stawał się wyraźnie przygnębiony, potem wyraźnie życiowo załamany, a w końcu kompletnie zrezygnowany. Cóż miał zrobić? Ha, dusza smutała i wpadała w nostalgię, zaś serce rwało się do odbicia swojego konika i brawurowej ucieczki z miasta. Z drugiej jednak strony głowa mówiła, że i tak by mu się to nie powiodło, a pusty brzuch burknął, że niby czym by konia nakarmił, jak o własne wyżywienie nie zadbał? Racja. Nigdy wcześniej nie był aż tak ubogi. Serce się może łamać, dusza tęsknić, ale wierny koń nie zasługuje na śmierć głodową u boku pana-gołodupca.
- Jest wciąż rączy i silny, a przy swoim bojowym przeznaczeniu, temperament ma nad wyraz spokojny i wdzięczny - mówił głosem już brzmiącym na obojętny, choć z twarzy widać było że łamie się i powstrzymuje nawałę afektu do swojego rumaka - Łagodny znaczy jest i daje się łatwo prowadzić, jeśli tylko samemu wie się co chce się zrobić. Wiem co się ciśnie waszmościom na usta. Jak taki on dobry, to czemu waść sam go nie chcesz z powrotem? I własnego konia obcym polecasz? Odpowiedzią jestem ja sam. Choć herb wciąż mam na tarczy, to życie uczyniło ze mnie obdartusa i łazęgę. Nie mam pieniędzy, by go utrzymać, ani o niego zadbać. Jednocześnie jednak jestem mojemu zwierzowemu druhowi coś winien, więc wybaczcie państwo, ale jak niezwykłym zrządzeniem losu zobaczyłem go tutaj i usłyszałem, że panienka chce go przygarnąć... Nie mogłem stać bezczynnie.

- Wyniósł mnie z nilfgaardzkiego pościgu - powiedział po chwili milczenia, korzystając z zaskoczenia rozmówców i dalej, zaskakująco czule gładząc konia po pysku.  Smutno patrzał mu w brązowe zwierzęce oczy - Walczyliśmy razem pod Aldersbergiem. Mnie, tęgiego woja tam ranili, a on bez uszczerbku!  - opuścił na chwilę wzrok, po czym spojrzał najpierw na panienkę, na krótką chwilę krzyżując z nią spojrzenia, aż go przeszedł dreszcz. W końcu jego wzrok spoczął na jej ojcu. Na pewno nie spodziewali się takiego emocjonalnego theatrum, zresztą sam Imko też się go nie spodziewał, ale co się stało to się stało. Trudno. Może skoro handlarz nie przemówił zanadto do głowy wciąż niechętnego ojca, to może on weźmie ich na litość? Albo chociaż piękną damę w toczku? - Własnym honorem poświadczam, że jest to wierzchowiec godny waszej córki.

Ostatnio edytowany przez Hattusili (2017-05-24 22:43:48)


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#77 2017-05-30 12:33:02

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Handlarzyna z jarmarku opierał się o płot, z umorusaną gębą na wpół otwartą gapiąc się na Imbrama jak cielę, panienka Marjorie próbowała dyskretnie otrzeć kąciki oczu batystową chusteczką, a jej ojciec na dłuższą chwilę wbił wzrok w czubki swych gustownych skórzanych butów, jakby zmieszany — nie wiadomo, czy historią zubożałego knechta, czy tym, że dopiero co wyzywał od szkap zasłużonego weterana Wielkiej Wojny. Nim jednak ktokolwiek przy zagródce zdążył ponownie przemówić, a Bąbel choćby parsknąć, mężczyzna machnął ręką na handlarza. Handlarz wyszczerzył wybrakowane zęby, ucieszony jak łasica w kurniku.

Nawet nie targowali się zbytnio, choć skąpiec i sknera od koników naciągał poczciwego człeka na co najmniej dwakroć tyle, ile kasztan mógł być wart w swej obecnej podłej kondycji. Mieszek pełen monet z brzękiem zmienił właściciela i zmienił go również rumak, którego postronek trafił prosto w ręce uradowanej Marjorie. Ruda podlotka z perlistym śmiechem rzuciła się ojcu na szyję, ucałowała go w oba policzki, a potem zaskoczonego Bąbla w chrapy... i mało brakowało, a w rozpędzie ucałowałaby z wdzięczności również Imbrama. Przystanęła jednak wpół kroku i czerwieniąc z lekka się na policzkach, dygnęła kurtuazyjnie przed byłym żołnierzem.

Wam również dziękuję, dobry panie! — Z czułością pogłaskała po nosie „swój” nowy nabytek. — Widzicie, też miałam klacz, zupełnie taką samą, co do odmiany! Tatko mawiał, że nie znajdziemy znów drugiego tak poczciwego konia, ale z tego co opowiedzieliście, mamy szczęście, że wasz Bąbel tu na nas czekał!

Knurowaty kupiec uśmiechnął się dobrotliwie i uścisnął córkę, szybko przełykając gorycz rozstania z wcale pękatą sakiewką; za jej zawartość taki biedny Imbram mógłby przebimbać pewnie z kilka tygodni na mieście bez zamartwiania się o siennik i jedzenie. Kiedy handlarzyna wrócił do swojej skołtunionej trzódki, a Bąbel znalazł się na twardym bruku, rozpieszczany głaskaniem przez swą nową właścicielkę, nabywca konia zwrócił się do młodego Starlinga. Jego twarz spoważniała, ale bynajmniej nie zesrożyła się. Odchrząknął. — Walczyłem pod Aldersbergiem — rzekł. I mówił to z szacunkiem, prawie z namaszczniem. — W ostatniej fali redańskiej. Potem pod grafem de Ruyterem, niech mu ziemia lekką będzie. To był dowódca... Wybaczcie, żem się tak brzydko wyrażał o waszym towarzyszu w wojaczce. Marji to mój klejnocik, oczko w głowie, sami pojmujecie. Jeśli to, co powiedzieliście o koniu jest prawdą, jestem zaszczycony, że mogę go podarować mojej córce. — Mężczyzna wyciągnął prawą dłoń na oficjalnie powitanie. Pyłu na zmęczonych dłoniach Starlinga albo nie widział, albo go to nic nie obchodziła. — Edmund Truartt. Dziesiętnik za życia szlachetnego hrabiego de Ruytera, dziś poczciwy kupiec korzenny.

Jeśli pozwolicie... Zatrzymaliśmy się z córką w „Trzech Lwach” na czas naszego pobytu w mieście. Mieliśmy po jarmarku zmierzać na obiad i byłby to dla mnie wielki honor móc zaprosić weterana oraz druha po orężu do wspólnego stołu. Myślę, że i naszemu Bąblowi byłoby raźniej, gdyby do stajni odprowadził go stary przyjaciel...

Och, tak! — przyklasnęła temu panienka Marji. — To doskonały pomysł, tatku! Dajcie się zaprosić, panie, w podziękowaniu!

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-05-30 12:33:11)

Offline

 

#78 2017-05-30 19:24:50

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Giełda

Efekt emocjonalnego wystąpienia przeszedł wszelkie możliwości Imbrama. Kupca zdjęło zdumienie, grubego jegomościa zakłopotanie, a piękną panienkę wzruszeniem. Pieniądze przepłynęły wartkim strumieniem i Bąbel znalazł nowego właściciela. Imbram uśmiechnął się smutno, patrząc na swojego wiernego rumaka. Oj, będzie ci teraz dobrze druhu...  Imbrama niestety ominęła uciecha bycia ucałowanym przez dziewuszkę, ale przynajmniej nie będzie musiał się już martwić o koński zad swojego... byłego towarzysza. Z tym samym smutnym uśmiechem odwzajemnił panience ukłon, trochę niezdarnie, bo obładowany tobołami i na ile było stać rycerza z pomniejszego rodu.

Sam się zdziwił wcale nie mniej niż jego rozmówcy na jego historię, gdy dowiedział się że gruby jegomość sam jest weteranem wojny. Udało mu się ukryć zdziwienie na twarzy, ale w duszy dalej je hodował. Ha! Ależ ten los figle płata. Jednych weteranów rzuca pod stół z pustymi brzuchami, a innych sadza na rzeźbionych krzesłach z pełnymi trzosami.  Zazdrościł trochę, choć nie miał za złe. W końcu jego los wynikał też po części z jego durnych wyborów. A poza tym... Co to za zwyczaj, złorzeczyć komuś kto był w stanie stanąć na nogi? Tylko szanować takich trzeba! Tym bardziej jak mógłby negatywnie oceniać człowieka, który jak się okazało, jako jeden z nielicznych nie patrzył na niego jak na obwiesia z ciemnej alejki? Dlatego też z szacunkiem uścisnął podaną mu dłoń byłego dziesiętnika, a obecnego kupca korzennego.
- Ha! Waszmość Redańczyk, to prawie że stąd. O grafie de Ruyterze słyszałem, słyszałem. Świeć Wieczny Ogniu nad jego tęgą duszą woja - Imbram zauważył, że w Novigradzie najlepiej powoływać się na Wieczny Ogień i zaczął się do tego stosować - Ja z Aedirn, Imbram z rodu Starlingów z Nott. Pod Sodden w chorągwi rodowej, w drugiej wojnie w wojskach królewskich Demawenda. Herb mój widzicie, oto jest biała kometa na niebieskiej tarczy.  Co się tyczy konia... Nie żywię urazy. Mnie samego grozą zdjęło na widok biedaka. A oczka w głowie tylko pozazdrościć - spojrzał znacząco na panienkę i uśmiechnął się, pozwalając sobie pogłaskać rumaka po szyi i kupcowi, kontynuować wypowiedź. Gdy otrzymał zaproszenie na obiad, aż zdębiał. Jak zobaczył ucieszoną reakcję panienki, zdębiał jeszcze bardziej. Taka życzliwość z rąk przecież nieznającego go człowieka, była dla niego po latach tułaczki rzeczą niemal niepojętą.

- Jestem... zaszczycony, proszę waszmości. - nie wiedizał co zrobić, więc się ukłonił - Tak zacnej propozycji nie sposób odmówić, zwłaszcza z pustawym brzuchem. Choć musi waszmość zwrócić uwagę na to, że mój jedyny inny przyodziewek, mam w tobole na ramieniu, a i sam w sobie nie jest zbyt uroczysty. A ja zbyt czysty, a w tutejszym odcinku Pontaru aż strach się kąpać. Jeśli to nie przeszkadza, to rad będę zamienić słowo z towarzyszem wojennikiem. I czarującą panienką - dalej nie wiedząc co zrobić, skłonił się po raz kolejny, tym razem do panienki. Wyrobiona przez lata podejrzliwość nieco zelżała pod naporem próśb żołądka, a serce dygnęło pod szczerą radością dziewczyny - Może i pani Marjorie pierwszej przejażdżki by spróbowała? Nie trzeba się trwożyć o konika. Wspólnie głodowaliśmy i wyglądaliśmy jeszcze gorzej niż teraz, a i tak sobie radziliśmy. Myślę, że przyda mu się rozruszanie mięśni i wystawienie kości na trochę wysiłku.

Ostatnio edytowany przez Hattusili (2017-05-30 19:25:11)


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#79 2017-06-23 00:12:22

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda


Panienka uśmiechnęła się łagodnie i pogłaskała rumaka po nosie. — Och, nie, nie chciałabym męczyć go jeszcze po całym dniu stania w tamtym okropnym miejscu. Najpierw dopilnujemy, żeby opoje zeszły mu z nóg, a mięśnie wróciły na grzbiet — zapowiedziała, zdając się, jak na podlotkę, wiedzieć zaskakująco dużo na temat koni. — Poza tym, musimy udać się później z tatkiem do rymarza, by przygotował nam dopasowane siodło! W Novigradzie jest rzemieślnik, który robi piękne siodła dla dam, takie, w których można siedzieć nawet w sukni, o tak, bokiem! Wiedzieliście? No i derkę na zimne noce, i kolorowe czapraczki, och i tranzelkę z ozdobnym naczółkiem...

Truarttowi zrzedła mina na tę wyliczankę spodziewanych zakupów, lecz nic nie powiedział, mrugnął tylko do Aedirnczyka z teatralną udręką. — Zacznijmy od obiadu, Marji. Ha! Sam nie pogardziłbym porządnym obrokiem... Chodźcie, panie Imbram i nie frasujcie się niczym — jak mówiłem, to zaszczyt będzie ugościć weterana. Z chęcią wysłucham wszystkiego o służbie pod królem Demawendem i waszych rodzinnych stronach. Zapraszam!

Nie oglądając się ani na parszywą zagrodę, ani jej parszywego przedstawiciela, ruszyli wszyscy czworo przez kolorowy tłum w stronę Nowego Miasta.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-06-23 00:13:25)

Offline

 

#80 2017-06-23 11:53:39

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Giełda

- Ha, widać że nie tylko współczująca, kobieca dusza tkwi w Tobie, droga Pani - uśmiechnął się, choć jako człowiek znoszony przez życie, uważał że trudy tylko pomagają. A bo to raz jeździł nawet w niedopasowanym siodle? Albo i na oklep? Wracając z nilfgaardzkiej niewoli sprzedał swoje siodło za michę strawy i nocleg dla swoich towarzyszy. Ale faktycznie nie na miłą panienkę takie niewygody... Im bardziej jej słuchał, tym bardziej zdumiony był jej sercem, co najmniej srebrnym. A może i nawet złotym?  - Ale i wiedza konieczna, by zwierzaka w zdrowiu i formie zachować. Z nieba waćpanna i waćpan spadliście mojemu... - tutaj przerwał na chwilę, uśmiechając się do siebie smutno, ale w głębi duszy czując ulgę i kończąc zdanie po chwili- .... byłemu wierzchowcowi.

Gdy Truartt załamał ręce nad podekscytowaniem panienki, Imko zaśmiał się serdecznie. Zdumiony był w dalszym ciągu pozytywnym nastawienieniem obojga, ale postanowił z niego skorzystać. Może po prostu byli dobrymi ludźmi? Tacy ludzie byli rzadkością, ale przecież gdzieś chyba istnieli? Na czyichś barkach ten chędożony świat musiał się wszak opierać!
- Dziękuję waszmości - powiedział poważnie - Ruszajmy więc!

No i ruszyli...


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#81 2017-11-14 17:54:27

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Rysław znajdował się na rogu miejskiej giełdy, twarzą skierowany na północ, mając za plecami kilka mieszkalnych kamieniczek w sąsiedztwie którejś z rozlicznych w mieście świątyń. I nie trzeba było być tutejszym, by móc z niemal stuprocentową pewnością założyć się, że należała ona do Wiecznego Ognia.

Dzień nie wyglądał na targowy, choć nie poskąpiło ludu. Wnioskując z tego co słyszał wokół – przeważnie cudzoziemców. Co rusz jego uszu dobiegały obce akcenty, głównie pochodzenia temerskiego, sporo głosów posługujących się połowicznie zrozumiałym dla niego kupieckim żargonem, oraz kilka utwardzanych głosek czegoś co bardzo kojarzyło się ze Starszą Mową.

Górowanie wzrostem, stanowiące przekleństwo w trakcie podróży lub organizowania sobie wygodnego legowiska, pokazało w tej sytuacji jedno ze swoich bezcennych błogosławieństw. Nawet w chwili, gdy z naprzeciwka nadciągał gęsty tłumek, Rysław nie tracił orientacji, mając możliwość ogarniania swojego położenia z dogodniejszej perspektywy.

Mijało go teraz sporo osób, kupcy, robiący zakupy mieszczanie, śmierdząca gorzałą grupa utytłanych wapnem murarzy. Grupa golonych pał w białych szatach, ani chybi kapłanów. Coś przebiegło mu nawet między nogami. Małe, rozmazane w spiczastej czapce. Nie zdążył się przyjrzeć dokładniej, a pobieżny rzut oka pozwolił tylko co najwyżej na wniosek, że nie był to stary troll.

Chwilowo nie musiał płynąć w tłumie, póki co stojąc u brzegu ludzkiej rzeki. Mając chwilę na zastanowienie się co dalej.

Offline

 

#82 2017-11-14 20:47:23

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

To zmiennokształtny, jeden z kontrolujących tutejszy rynek. Hahahaha... nie no, każdy wie, że przecież mimiki nie istnieją. Prawda?

Priorytetowym celem było znalezienie osoby, która wskaże mu położenie gospody "Pełny Trzos". Także wypatrywał głównie swoich mord, a nie paniczyków czy strojnych mieszczan, bo ci najpewniej zwyczajnie by go odpędzili lub nawet nie zawracali sobie głowy odmową.  Ofiara musiała być sama, bo w grupkach zawsze byli zbyt śmiali. Byłoby dobrze, gdyby ten ktoś trzeźwy w miarę był. Pierwszym pytaniem było: "Czyś miejscowy?".
A potem... potem pytał o gospodę.

Gorzej, że imię krasnoluda mu wypadło. Lepiej, że pamiętał, chyba, co ma mu powiedzieć. Ponownie gorzej, że pewnie naprzeciw gospody będzie pięciu krasnoludów ze stoiskami. Ale chuj... tamten miał trochę pojebaną godność, jak jego pryncypał, to może się uda. Zawsze też można zapytać, czy go zna.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#83 2017-11-15 22:18:18

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

No, tośmy się pośmiali. A teraz dosyć tej swawoli, bo robota czeka.

Rysław wypatrywał swoich mord. W obecnych warunkach i przy swojej intuicji i dotychczasowych doświadczeniach uznał zatem, że rozpoznawanie „swoich” najłatwiej będzie zacząć od mianownika wspólnych zainteresowań. A tak się składa, że skrzywienie zawodowe kazało mu pobłądzić wzrokiem do pobliskiego straganu z bronią, który przykuł jego uwagę.

Stojąca przy nim ofiara była krępa, szeroka w barach jak piec, kojarząc się nieco z krasnoludem, gdyby nie to, że zarówno łeb, jak i pysk miała gładko ogolony i była od krasnoluda o ten ogolony łeb wyższa. Ubrany był po cywilnemu, w burą opończę z grubego sukna, wyposażoną w kaptur, spoczywający obecnie na plecach. W trakcie zagajenia był zajęty oglądaniem kolczastego kiścienia, który upatrzył sobie pośród towarów wyglądającego na lekko zaniepokojonego kupca, który siedział cicho miast zachwalać czy doradzać.

Potencjalny nabywca kolczastej kuli na łańcuchu, spojrzał w górę, na Rysława, z miną nażartego kota obserwującego świat z zapiecka.

Tak — odpowiedział na pierwsze pytanie. — Tam — odparł na drugie, unosząc rękę z wyciągniętym palcem, wskazując budynek, który mieli dokładnie naprzeciwko siebie, jeśli ustawić się plecami do straganu. Wyrastający po drugiej stronie giełdy, w kierunku portu, oddzielony od nich krzątającym się tłumem rozmaitych przechodniów, snujących się od stoiska do stosika, pojawiających się, znikających, kręcących bez celu lub w poszukiwaniu czegoś.

Nie polecam, nie spodoba ci się tam. — Tym, który dopowiedział ostatnie zdanie, był człowiek w identycznej opończy, który właśnie pojawił się przy straganie. Barczysty jak łysol, choć z chudszym karkiem, wzrostem dorównujący Rysławowi, przez co na tle gościa z kiścieniem prezentujący się jako ten wysoki i szczuplejszy. Miał wąskie, jakby wiecznie zmrużone oczy i nieznikający uśmiech kogoś, kto właśnie sprzedał ci ochwaconego konia. — To kupiecki przybytek. „Grające Rogi” byłyby lepszym wydatkiem dla twojego żołdu. Albo „Pręgierz” u Dietere, jeśli tniesz koszta i nie szukasz wysublimowanej rozrywki. — Nie wyglądał na zawodowego żołdaka, ale Waligórę rozszyfrował od razu. Przeszywanica, broń oraz niedawne ślady walki na pewno sporo mu w tym dopomogły. — Pierwszy raz w mieście?

Offline

 

#84 2017-11-15 23:16:56

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

Naturalnie rzucił okiem na broń, ale bynajmniej nie chciał wchodzić w polemikę z drabem, choćby mieli dyskutować właśnie o orężnym rozwiązywaniu wszelakich, cennych problemów.  Kusiło, prawda, ale miał zadanie, z którego musiał się wywiązać.

Miał już krótko podziękować i iść...

- Tak można powiedzieć. - Odparł. - I dzięki wam za rady, ale ja muszę wiadomość dostarczyć. Rychło. Inaczej nie będę miał czego wydawać. Bywajcie w zdrowiu. - Pożegnał ich krótkim uśmiechem i chwytając dłonią za rękojeść, coby nie żgać każdego mijanego od prawej przechodnia, począł zdążać we wskazanym kierunku. Jeśli mógł wybrać, wolał iść gdzieś uboczem, nie wpadając w to kłębowisko mieszczańsko-plebejskie.

Chodziło o to, żeby znaleźć miejsce, z którego będzie mógł zobaczyć stoiska. Ewentualnie mógł się wzdłuż stoisk naprzeciw karczmy przejść, poszukując krasnoludzkiej gęby. Znalazł - to zagadał. Pierwsze pytanie było o godność, z zaznaczeniem, że szuka kogoś i temu pyta - jakby co, wyjaśnił, że tutaj miał szukać. Drugie pytanie: "czy znacie Ignatiusa Schmeissera?". A po potem: "najpóźniej jutro trzeba będzie podać do stołu" - jeśli gość znał jego pryncypała.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#85 2017-11-15 23:50:27

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda


Profesjonał, co? — wysoki kiwnął głową, nie spuszczając oka z najemnika. — Pierw obowiązki, przyjemności – w drugiej w kolejności? Naturalnie, rozumiemy i pochwalamy. Bywajcie.

Widzisz, Dietrich? — zwrócił się do łysego, obserwując odchodzącego Rysława. — Jest jeszcze na tym świecie sumienność i etyka zawodowa.

Mhm — odparł mu kompan, chowając kiścień pod opończą, po czym obydwaj, nienękani przez nikogo odeszli od stoiska bez uiszczenia zapłaty.

Szedł naokoło, po krawędzi placu wytyczającego obszar giełdy unikając konieczności przedzierania się przez tłum i nadłożywszy nieco drogi. Nie pobódł nikogo dyndającym u pasa mieczem, choć sam dostał w bolące ramię, potrącony przez zataczającego się jegomościa zajeżdżającego gorzałą.

Dotarł naprzeciw karczmy, wypatrując wszystkiego, co sięgało mu pasa i samo miało brodę do własnego. Upatrzył trzy stoiska, zainstalowane w swoim bliskim sąsiedztwie, gdyż krasnoludy, wzorem innych ras w takich sytuacjach, kupiły się w grupie, aby do swoich, starając się trzymać na uboczu ludzkich sąsiadów. Novigrad, stolica cywilizowanego świata nie różnił się pod tym względem od innych miast.

Pierwszym kramem było stoisko obwoźnego księgarza, siwego starego krasnoluda, który na ozdobnym, malowanym wózku wyposażonym w ladę przekładał grube, ciężkie i lepkie od kurzu woluminy. Obok na stołku, okazjonalnie pomagając starszemu, siedział młody krasnolud w berecie, przez większość czasu skupiony za rozkładanym pulpitem, na którym kładł kawałki pergaminu, skrobiąc po nich piórem. Krótka kolejka petentów ustawiona do niego w ogonku kazała przypuszczać, że zajmował się odpłatnym pisaniem podań.

Drugie stoisko należało do krzykliwego jegomościa handlującego rozmaitymi naczyniami, zarówno posiadającymi zawartość, jak i tymi, które były jej pozbawione. Do pierwszych dorzucał gratis kwaszonego ogórka. Krzyczał coś i co rusz zaczepiał przechodzące mieszczki, wymachując resztą swojego towaru, to jest sztućcami i garnkami, wyłaniając się jak zza kurtyny spośród zawieszonych na poprzecznej belce straganu patelni, dzwoniących przy każdym poruszeniu.

Trzeci i ostatni był nabity krasnoludzki drab w fartuchu, o ogolonej na krótko głowie. Doglądający swego interesu z bojową miną, wsparty pod boki pięściami przechodzącymi w przedramiona grube niczym szynki, które to porównanie było całkiem na miejscu, gdyż te również oferował w swym asortymencie. Obok całej masy kiełbas w pętach różnego kształtu i rodzaju, jednak o równie nęcącym zapachu. Tuż obok zebranych było jeszcze trzech ponurych krasnali, którzy uczyniwszy sobie z jednej beczki szynkwas, spędzali nad nią czas na burkliwej rozmowie, delektując się specjałami, które oferowano w kramie drugim, jednak preferując zagrychę z trzeciego.

Offline

 

#86 2017-11-16 00:32:57

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

Mógł, głupiec jeden, dopytać, czymże krasnolud się para. No ale trudno... Sugerując się treścią informacji i próbując zgadywać jej właściwe znaczenie, wytypował stoiska o numerach jeden i trzy. Pierwsze, bowiem jego pryncypał wspominał coś o znajomym notariuszu, który winien był mu przysługę. Trzecie, bo ci goście wyglądali jak silne lekarstwo na problemy.

Swoją drogą... Jakimi sposobami jego najemca rozwiązywał problemy? Hm?...

Zdecydował, że pierwej zagada do starszego krasnoluda. Przedstawi się z własnego imienia. Zapyta, czy to jego stoisko - bo mogło być i młodego. Potem. dodając formułkę "wybaczcie, że zawracam głowę, ale..." zapyta o godność, tłumacząc się koniecznością natychmiastowego znalezienia adresata pewnej wiadomości od handlarza kuszami, bez rzucania godnością swego pracodawcy.

Ostatnio edytowany przez Kanel (2017-11-16 00:33:10)


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#87 2017-11-16 01:06:54

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Księgarz, okazał się znośny w obyciu, przecząc utartemu stereotypowi, według którego każdy stary krasnal musi być wiecznie marudny, obrażony na cały świat i poza wyobrażenia tego świata upierdliwy.  W skupieniu nachylił się więc, słuchając co najemnik ma do powiedzenia, mrużąc przy tym krótkowzroczne oczy.

Ernest Fuger, księgarz. Zgadza się, jestem właścicielem tego małego stoiska —  potwierdził — Handlarza kuszami? Nie zdaję się, że nie znam nikogo takiego —  zamyślił się, przeczesując palcami swą długą, siwą brodę. — Jeśli potrzeba szanownemu panu dostarczyć wiadomości, najszybciej będzie kurierem — doradził uprzejmie, po czym uniósł trzęsącą się dłoń, wskazując kierunek naprzeciw gospody „Pod Trzosem” w okolicy, której się znajdowali, na wschodnią część bazaru. — Łatwo ich złapać pod bankiem Cianfanellich — dodał, wyjaśniając co przed chwilą mu pokazał. —  Albo w samym centrum giełdy.  Filip — tu obrócił się w stronę sporządzającego pisma młodego krasnoluda. — Może panu pomóc sporządzić stosowną notkę za niewielką opłatą, jeśli zechce mu pan ją podyktować.

Offline

 

#88 2017-11-16 02:46:55

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

- Nie trzeba, dobry panie. Szukam właśnie tutaj, krasnoluda – temu was zagadnąłem. Widać, nie do was mam posłanie. Wybaczcie zatem i... - Chciał kończyć, ale do łba mu przyszło, że przecież może o miana zapytać tego krasnoluda, skoro już mu się trafił taki uprzejmy staruszek.  - I może znacie godności swoich rodaków, co? O, tych tutaj, na stoiskach obok... Niby po łbie dostałem, ale pamiętam, że na G i H są, albo przynajmniej jedna z tych liter. Jak usłyszę, to może... - Mówiąc, pokazał na owe dwa stoiska, żeby była jasność o które mu chodzi.  Co miał do stracenia... Nic, najwyżej stary go nieźle policzy, ale w takim wypadku to on już wolał popytać straganiarzy niż bulić.

Gdyby usłyszał godności nie pokrywające się z tym, co pamiętał lub został potraktowany informacją o konieczności uiszczenia opłaty na rzecz odświeżenia pamięci, to byłby zwyczajnie z taką samą gadką z jaką uderzył do księgarza, walił do właściciela stoiska z mięsem. Ta sama kolejność...


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#89 2017-11-16 20:11:15

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Godności? — powtórzył Ernest, w zastanowieniu skubiąc wąsa. — Nie wszystkich, tylko dżentelmena z kramu zaraz po lewej. — Koszące na bok oczy starszego krasnala podpowiedziały Rysławowi, że ma na myśli sprzedawcę garnków, patelni, naczyń oraz butelek, z wartością lub bez zawartości. — To Pan Moric Libart. Względem zaś reszty... Filip!

Wołaliście mnie, wuju? — głowa młodszego krasnoluda, przystrojona w płaski beret, podniosła się na moment znad pulpitu.

Pan szuka adresata wiadomości, przypomnij nam, jak nazywali się jegomościowie spod kramu pana rzeźnika i on...
Nie zajmujecie się aby windykacją długów? — siostrzeniec księgarza, widać bardziej nieufny od swojego krewniaka i przełożonego, przyjrzał się podejrzliwie Rysławowi. Widząc jednak upraszające spojrzenie starszego, ograniczył się do pokręcenia głową i machnięcia ręką. Po czym zaczął gadać, wskazując każdego z krasnoludów wolną ręką, a drugą nie przerywając pisania.

Za straganem siedzi Mendro, dla znajomków Mendri. Trzej obok to jego znajomkowie, Jon Zymmer, Arnold Lepzig Corelli i Gburek. Chcecie wiedzieć coś jeszcze? — spytał stawiając podpis u dołu arkusza i posypując go piaskiem.

Offline

 

#90 2017-11-16 20:27:36

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

- Nie tym razem. - Odparł względem pytania o jego związek z zawodem windykatora niesądowego.

Kurwa... Sam był sobie tego chlewu winien. No ale trudno, chuj, stało się i nic na to już nie poradzi. Zakładając zatem, że najpewniej źle zapamiętał godność krasnoluda, próbując odsunąć myśl o możliwej nieobecności adresata, spojrzał na starego krasnoluda i wymuszając na sobie jakikolwiek uśmiech... - Dziękuję wam, panowie. Bywajcie w zdrowiu. - Nieco przygaszony, co zmęczony ton głosu sugerował, udał się do stoiska rzeźnika, tam spróbować szczęścia. Jeśli kolejka była zbyt długa, spróbował u trzech jego ziomków. Skoro jednak znał już ich imiona, i nic one mu nie mówiły... Po przywitaniu pytał zrazu, czy znają jego pryncypała, Ignatiusa Schmeissera - nieważne, czy rozmawiał z właścicielem, czy mówił z jego kompanami.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#91 2017-11-16 21:09:19

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Żegnając się z księgarzem i pisarczykiem, próbował szczęścia przy następnym straganie. W związku z małym ogonkiem kupujących wędliny ludzi i nieludzi, rozpoczął od zagajania tria usadowionego przy beczce.

Tym razem został potraktowany z głęboko zakorzenioną rasową nieufnością tyczącą się wszystkiego co wzrostem sięga powyżej metra pięćdziesiąt w górę. Spojrzeli na niego, tylko gdy podchodził. Gdy zaczął zadawać pytania, jakby nie zauważali go, choć udzielali odpowiedzi. Raczej mało pomocnych.

Pierwsze słyszę — odparł Jon Zymmer.

Nic mi to nie mówi — dodał Arnold Lepzig, zagryzając łyk kiełbasą.

Chuj to kogo boli — burknął Gburek.

Szczęśliwie, akurat zwolniła się kolejka, a właściciel interesu okazał się być lepiej poinformowany.

Ignac Schmeisser? Jest w mieście? — upewnił się muskularny krasnal, założywszy ręce krzyżując przedramiona na uwydatnionym, choć twardym brzuchu. — Nie mam dzisiaj świniaka. Będzie w czwartek, możecie mu przekazać, że odłożę łeb.

Offline

 

#92 2017-11-16 21:21:16

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

Brzmiało to... dość dwuznacznie, przynajmniej dla kogoś, kto obcował już z używaniem szyfrów do przekazywania jawnie informacji, które jawne nijak nie powinny być. A może rzeczywiście szło o zwykłego świniaka i to on będzie podany do stołu - kurwa, w tej chwili to nie był jego problem, żeby zbyt głęboko o tym dumać.

- Ta, jest... Blisko. Ale poza miastem. Drobny wypadek mieliśmy. Kazał przekazać, że najpóźniej jutro będzie trzeba podać do stołu, cokolwiek to znaczy. Jeśli coś w związku z tym mam mu przekazać... - Urwał. Spoglądając na krasnoluda, oczekiwał odpowiedzi lub zanegowania konieczności przekazywania czegokolwiek więcej. Jeśli też krasnolud nie miał dlań żadnych zapytań - to Korona czekał na północy gdzieś, tylko trza było się pożegnać i pewnikiem wzdłuż budynków dało się dojść do końca Giełdy.

Oczywiście, wspaniale by było, gdyby krasnolud tak się przejął wypadkiem, że aż by zaproponował pomoc - Rysław by nie omieszkał poprosić o przydzielenie kogoś, kto by go do Korony zaprowadził.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#93 2017-11-16 21:42:11

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Krasnolud słuchał. Gdy skończył się czas przyjmowania wieści nastała krótka pora milczenia. Szef nad stoiskiem z kiełbasami ściągnął brwi, lecz zaraz potem pokiwał rozumiejąco głową.

Nie mów nic więcej. Wszystko jasne. E! Chłopaki! — Ostatni krzyk, poprzedzony krótkim gwizdnięciem na palcach, był skierowany do niechętnej do zwierzeń trójki przy beczce. — Chcecie zarobić po koronie?

No kurwa — odparł za wszystkich Gburek.

To skiknijcie za kram po wózek i sami tu! — Jak powiedział, tak zrobili, trójka krasnoludów zniknęła na moment za interesem, po czym wróciła, ciągnąc za sobą niewielki wehikuł. Dwójka dzierżyła go za dyszle, trzeci szedł za nim, zabezpieczając tyły.

Stary Schmeisser jest pod miastem, trzeba się po niego pofatygować. Znacie starego Schmeissera? — pytanie zawisło w powietrzu.

— To ten co kurę dymał?

— Nie, tamten to był Szajcer.

— Człowiek czy swój?

— Człowiek, ale swój.

— Jak wygląda?

Mendri zastanowił się. Przez moment otwierał nawet gębę, jednak jego język nawykły do prostych raczej komend, nie znajdował odpowiednich słów mogących sklecić zwarty opis. W sukurs przyszła mu wrona przysiadająca akurat na krawędzi dachu gospody „Pod Pełnym Trzosem”.   — A tak, o! — zakończył temat, pokazując ptaszysko paluchem.
Następnie zwrócił się do Rysława z pytaniem.

Dobra, to gdzie dokładnie mają go szukać?

Offline

 

#94 2017-11-16 22:01:57

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

Przyglądał się w czas oczekiwania - nic innego do roboty nie miał, a przynajmniej nie chciało mu się być dość kreatywnym, aby sobie coś wymyślić. Nie należał do tych ciekawych osób, zdecydowanie - chyba, że lubiło się oglądać walkę, zabijanie.

A, chuj mi w dupę... powiem. Co będzie, to będzie.
- Na południe, na Vizimbore. Tam nas chcieli tłuc. Biedne skurwysyny. - Objaśnił, tak mu się wydawało, całkiem rzeczowo położenie kupca.

- Mości Mendro, wiecie gdzie dokładnie Korona na bazarze leży? Lombard znaczy. Tam też mi po drodze. - Jak miał okazję, to se kurna zapytał. A co?... - I czy ten jej właściciel to Adab, czy Abad? Po łbie chyba za mocno dostałem, bo wszystko mi ucieka.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#95 2017-11-17 21:53:00

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Pojmuję — krasnolud za kramem nie potrzebował dodatkowych wyjaśnień. — Słyszeliście chłopcy, zwrot na południe, walić w dół traktu i wypatrywać kupca w potrzebie. No, uwinąć się. — To ostatnie dodał już tylko dla zasady, bo „chłopcom” – silnym jak byki, przysadzistym karłom, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Tempo, które narzucili mimo nikczemnego wzrostu i krótkich kulasów, mogło iść w parze z szybkością marszu wytrawnego trapera. Koła ciągniętego przez nich wozu terkotały po brukowanym podłożu placyku, gdy oddalali się coraz bardziej, waląc bez skrępowania i oporów przez jego środek, na co nieustępliwa, zwykle bezmyślnie snująca się ciżba rozstępowała się przed nimi przy wtórze klątw i złorzeczeń pod adresem całej rasy. Co zdawało się obchodzić tamtych tyle co wczorajsza wódka.

Jak? — Mendro Hefetz wykrzywił się jak żak pierwszego roku po podłej berbelusze. — Ki chuj by się połapał w waszych imionach panowie ludzie. Co jeden to ma w metryce miano jak z księżyca. Jak nie Kurwigrzyb to Odbieżychleb albo Longerin Baldwin von Pollard du Royes. — Pokręcił głową rozbrojony. —  Ale o Koronie słyszałem. Nuże, wyłóżcie nominał adekwatny do poszukiwanego miejsca to wam powiem — wyłożył, błyskając kilkoma zębami w tym jednym złotym, w chytrym uśmiechu.

Nie no, co ty. Świrowałem. — Zarechotał ubawiony własnym żartem, poufale trącając go łokciem, z powodu wzrostu – gdzieś na wysokości biodra. — Sprzedam wam cynk za frajer, toć to na strasznego ciula bym wyszedł, dębiąc dudki za takie bzdety. Na Zachodnim lombardów jest jak psów, ale ten powinniście poznać, bo to stragan — objaśnił —  Porządne stoisko, żadna tandeta jak tutaj. Rozstawiają go różnie, raz tak, raz srak. Przeważnie po zachodniej stronie, w kierunku portu. Nie przegapisz, to znane miejsce. A i łatwiej wypatrzyć, bo nie ma tam takiego ścisku jak tutaj.
Drogę na Bazar już znasz, nie?

Offline

 

#96 2018-01-06 13:22:05

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Zaszedł bez ochyby. Od jego ostatniej wizyty nie zmieniło się tu wiele. Krasnoludzki księgarz urzędował tu nadal, choć jego siostrzeniec zdawał się gdzieś zmyć, choć wywieszona nad szyldem tabliczka sugerowała, że „zaraz wraca”. Handlarz garnkami dalej wydzierał się i zachwalał, co dawało do zastanowienia nad tym ile w takim pokurczu może być werwy. Uważny obserwator mógł jednak zauważyć pomoc w postaci trzymanej podle lady oplecionej słomą butelki, której zawartości ubywało stopniowo. Równie dobrze można było też zbliżyć się do straganu, od którego zajeżdżało na milę. Z poszukiwanych krasnoludów, którzy wcześniej pomogli im pod miastem zastał tylko jednego, zdaje się Arnolda Lepziga. Nadal w tym samym miejscu, jednak trzymającego się na nogach, co należało uznać za dobry znak. Jeżeli to właśnie do niego Rysław skierował swoje kroki, ten zauważyłby jego obecność.

Pozdrawiam —  pozdrowiłby, kiwnąwszy głową wielkoludowi.

No, a jeśli nie to pod samą gospodą kręciło się paru posłańców, w tym i tragarzy. W większości ludzkich obszarpańców o węźlastych ramionach, powalanych na biało, jak czeladnicy murarscy lub młynarze. Stali tak w grupie, podpierając ściany lub belki, co jakiś czas zaczepiając bogatszych wyglądem przechodniów, lub czekając aż któryś podejdzie na tyle blisko, by zwrócić na nich uwagę i zagadnąć.

Offline

 

#97 2018-01-06 15:56:14

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

No i kurwa dylemat... Krasnoludy, zdawało się, były dość kumate i zaradne, tedy do roboty lepiej by ich było wziąć. Niemniej, to trza było na teraz-zaraz znaleźć kogoś, a gwarancji żadnej, że się znajdzie i drugi do pracy - bo jak brać to dwóch tej samej rasy, coby wygodnie im nosić było.

A chuj... Zapytać nie zaszkodzi.

- Czołem! - Odwzajemnił. Jemu i właścicielowi kramu, jeśli takowy tam stał. - Panie Arnold, słuchajcie... Jest taka sprawa, że Schmeisser potrzebuje pomocy przy wytarganiu kilku gratów. Dłużnik mu biuro odsprzedał. Nie ma tam tego wiele a płaci sześć denarów. To tak sobie was zobaczyłem i pomyślałem... Krasnoludy krzepę mają nielichą, lepiej niż te nieroby się uwiną, to może zechcą zarobić. - Rzucił mu pytające spojrzenie. - He? Znalazłoby się was dwóch czy ważniejsze rzeczy na głowie?...


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#98 2018-01-07 18:50:44

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda

Starczy Arni — odparł. —  No? —  dodał jeszcze nim uruchomił wszystkie procesy myślowe, potrzebne dla zrozumienia wykładanej mu przez najmitę sprawy. — Robota przy wyprowadzce, pojmuję. Dobrze se pomyśleliście, ale jak sześć denarów to chyba na łeb. Taniej nikt wam tego nie zrobi —  skonkludował, i zaraz podrapał się po łbie w zastanowieniu nad drugim pytaniem. — Jon pedzioł, że robi sobie fajrant na dziś i idzie sciulać. Co znaczy, że dzisiaj ani jutro do południa nie ma co na koziego łba liczyć. A Gburek, jak to Gburek. Poszedł gdzieś w pizdu, bez słowa. Co znaczy, że najpewniej wróci, boby się pożegnał, przynajmniej na tyle ma wychowania, obszczymur. Zawsze truknie: „pierdolta się, idę na kwadrat” jeśli nie pisze się już danego dnia na żadną robotę. Posłałbym po niego, gdybym wiedział gdzie teraz siaduje.

Rysław wiedział. A na pewno mu świtało. Tak czy inaczej jednego pewnego pracownika miał już nagranego.

Offline

 

#99 2018-01-07 20:26:42

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Giełda

- To słabo, strasznie słabo... - Podsumował. - Dostałem sześć i ani denara więcej, a ja do tego biznesu nie zamierzam dokładać. Rozumiecie, nie? - Rzucił mu spojrzenie i pokiwał łbem na boki.

- Chuj, trudno. Miałem znaleźć, to znajdę. Poczekajcie tu, poszukam kogoś jeszcze i zobaczymy, jak to będzie. - Spojrzał na podpierających ściany dryblasów, czekających aż ich tylko kto zgarnie do roboty. Lepiej było chyba szukać takich aby-aby, coby sobie nie krzyknął zbyt wiele i bardziej skory do targowania był.
Już ruszał, ale obrócił się jeszcze na pięcie. - Ej, Arni... Ile bierze ochroniarz dniówki w tym mieście. Tak mniej więcej? - Zapytał.

Niezależnie od odpowiedzi rzucił "dzięki" - zależnie od odpowiedzi, mniej lub bardziej pogodnie. Poruszył lewą łapą, sprawdzając, czy ewentualnie sam dałby radę podźwigać.

Szukał krasnoluda, ale ostatecznie stał by też człek jakiś. Mieli być trzeźwi i tacy względnie zdatni do roboty. Jak znalazł, to podbił. - Wypierdalamy majdan dłużnika z biura. Ile bierzecie, chłopie? - Rzucił.


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#100 2018-01-08 21:41:23

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Giełda


Dostaliście zapłatę do wręczenia przed robotą? — Arni spojrzał na człowieka, jak gdyby ten właśnie oznajmił mu, że jest zieloną krową w bordowe łaty. — Od Ignaca Schmeissera? Eee, chyba zaliczkę. Ale i w to bym nie uwierzył, bo ostatnio zapłacił dopiero po robocie i to jeszcze patrzał trzy razy czy aby na pewno wszystko jak trza — Krasnal pociągnął nosem i pokręcił głową, nie dowierzając.  — Ale rozumiem. I nigdzie się nie ruszam, czekam na Gburka.

Dryblasy pod wpływem spojrzenia, przestały podpierać ściany, a zaczęły boki, szykując się do odparcia ewentualnej zaczepki, której spodziewali się od kogoś o wyglądzie Rysława. Dwóch najodważniejszych podeszło do przodu, reszta ograniczyła się do patrzenia wilkiem i szemrania.

Pa, kurwa, jaki wielki.
—  O wa, ja bym odźwigał na noszeniu.
—  Zakładając, że nie leżałbyś na płachcie jak zawsze, i nie wstał dopiero na noszenie najlżejszych pierdów.
E!

Nie ruszamy się stąd. Mamy prawo stać tu... A, klient. W porządku — zaczął jeden z nich, hardo zadzierając głowę i wychodząc najmicie naprzeciw, zaraz jednak mitygując się i pokazując w uśmiechu niepełny komplet zębów, budzący skojarzenia ze starym fortepianem.  — Co łaska, ale nie bądź kutwa. Daj zarobić, żebyśmy mieli za co popić tego wieczora, co? — Kilku za jego plecami pokiwało skwapliwie głowami, podchodząc bliżej. W sumie chętnych na robotę znalazłoby się tu czterech. W tym jeden naprawdę dobrze zbudowany, choć i reszta powinna sobie poradzić, jeśli złapią wespół. Zalatywało też od nich z deka zacierem, ale nie wyglądali na niezdolnych do dźwigania.

Za skromną dodatkową opłatą możemy wypierdolić także dłużnika — zaoferował nawet jeden, dowodząc, że z przytomnością umysłu nie było u nich znowu tak najgorzej.

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.forum4u.pun.pl www.mazurski-ots.pun.pl www.razem.pun.pl www.karczmadnd.pun.pl www.crimecraftforum.pun.pl