Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2017-02-28 02:24:24

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Królestwo Waldgrossen, teren ośrodka Drugich.



Trzy kręgi Initium, przywodzące na myśl trzy kręgi wtajemniczenia. Trzy zazębiające się pierścienie, tworzące czwarty, zwany placem głównym, stanowiący serce magiczno-naukowego kompleksu. A w ostatnich dniach, również jego mózg.

Ulubione miejsce wypoczywających studentów tętniło życiem. Lecz bynajmniej gwarem wylegających na ławki scholarów lub prowadzonymi przez nich w cieniu drzew dyskusjami.
Dziś przez plac, lawirując pomiędzy wystawionymi na niego stołami, krzątali się ludzie, dla których uczelnia nie była karmicielką. Dziś, maszerując w tę i z powrotem, przekazując półgłosem treści raportów, wykrzykując krótkie komendy rozkazów, przewijali się tutaj ludzie służący szeroko pojętej polityce.

Osobnicy ci, stanowiący szczególny wyjątek w murach eksterytorialnego i neutralnego Initium, unikali przedstawiania się wprost, popadając w manierę tytułowania się „oficerami operacyjnymi” lub „namiestnikami do spraw bezpieczeństwa”. Mieli nienawykłe do światła dnia oczy, pozornie skupione wyłącznie na rozłożonych na stołach mapach i planach, a którym w istocie nie umykał żaden detal otoczenia. Ludzie z cienia, weterani tysiąca twarzy, noszący w swym życiu więcej masek niż ekranujący ich tutaj Drudzy, dla których stanowili wyższe i konieczne zło.

Wszystko zaczęło się bez mała pół roku temu, kiedy to człowiek, o którym wiadomo było, że nazywa się Jurand Kastmer i jest wykładowcą oraz nauczycielem zajmującym się przysposobieniem magicznym nowych uczniów, przepadł bez śladu za sprawą incydentu mającego miejsce podczas testowania Maszyny. Powołani do zbadania sprawy biegli ustalili, że wprowadzona przez uczonego konfiguracja pozwoliła na wytworzenie stabilnego połączenia z miejscem, którego zarówno geograficzna, jak i energetyczna specyfikacja pozostaje zupełnie nieznana, nawet po zastosowaniu wszystkich znanych form astrologii i dywinacji. Wszystko wskazywało, że Kastmer odkrył zupełnie nowy wymiar i przepadł w nim bez śladu. Największe umysły Initium zostały oddelegowane do zbadania sprawy, przez wielu okrzykniętą przełomem na miarę pierwszego odkrycia Maszyny. Zapał zdecydowanie przygasł, gdy składająca się z Drugich (głównie współpracowników Kastmera) grupa badawczo-ratunkowa podzieliła losy odkrywcy, znikając bez wieści po drugiej stronie portalu.

Dalsze badania świeżo otwartego przejścia odbywały się bez ochotników i miały raczej charakter powierzchowny. Maszynę zabezpieczono, pozostawiając ją w stanie nienaruszonym od czasu zniknięcia Kastmera. Rano, wieczór we dnie i w nocy wypatrywano jakichkolwiek znaków z drugiej strony. Znaki, rzecz jasna, szybko się znalazły. Nie od razu i nie takie, jakich dokładnie oczekiwano, ale wystarczająco czytelne i niepokojące, by postawić całe Initium w stan gotowości.

Mniej więcej po dwóch miesiącach od zniknięcia wyprawy wszyscy poddani Przemianom zaczęli chorować. Początkowo problem bagatelizowano. W murach Initium podobne przypadki zdarzały się na porządku dziennym. Co rusz któryś ze świeżo Przemienionych lub młodszych adeptów udawał, lub symulował, by wymigać się od zajęć. Sprawę rozpatrzono ponownie, gdy zaczęło dotyczyć to również wykładowców a do objawów oprócz sraczki i gorączki dołączyły również krwotoki wewnętrzne i paraliż.

Na tym bynajmniej się nie skończyło. Na terenie ośrodka zaczynało robić się niebezpiecznie. Przedłużająca się obecność portalu zdawała się wpływać na pracę maszyny, co skutkowało pojawieniem się dalszych anomalii. Listę otwierały spontaniczne słupy ognia, wyładowania energetyczne a zamykały kuriozalne przypadki pokroju poruszających się płaskorzeźb i pomników. Zdarzył się był nawet wypadek, w którym w biały dzień, podczas zajęć, jednemu z powszechnie szanowanych wykładowców, trawa wyrosła prosto z miejsca, które w santicnie zwykło określać się jako asinus lub culus.

Zarząd placówki zdecydował, że czekanie nie przyniesie nic dobrego. Oraz że tam, gdzie zawodzi magia, nie zaszkodzi skorzystać ze środków sprawdzonych i konwencjonalnych. To właśnie dlatego Initium stało się centrum operacyjnym służb wywiadowczych sprowadzonych z różnych zakątków świata. Ramię w ramię, we współpracy z Drugimi zbierającymi informacje na temat nowego miejsca. Miejsca, w które – jeśli pogłoski miały okazać się prawdziwe, miała wkrótce wyruszyć kolejna ekipa ratunkowa.

Ogorzały, wysoki mężczyzna o wyglądzie rdzennego Nerdijczyka zatrzymał się naprzeciwko fontanny, oglądając od stóp do głów zgromadzoną przy niej grupę. Postawnego zbrojnego, który nawet na moment zdawał się nie rozstawać ze swoim hełmem. Niższą o niego o dwie głowy kobietę z warkoczem ubraną w męski strój. Szczupłego, rudowłosego typka w czerni o wyjątkowo paskudnym wejrzeniu. Jasnowłosego garbonosa w szarym płaszczu z życzliwą twarzą. Drobną, długowłosą niewiastę o fioletowych tęczówkach, w towarzystwie wysokiego, poznaczonego bliznami mężczyzny o beznamiętnym, pustym spojrzeniu.

Poprawiając ciemne, lekko szpakowate włosy i nienagannie przystrzyżony zarost, stojący przed nimi człowiek pokiwał głową, w sposób, który mógł być zarówno aprobatą, jak i pogodzeniem z losem, który przypadł mu w udziale.

— Czołem kompania — przemówił, zaskakując wszystkich, nienagannym jaksarskim akcentem. — Nie będzie długich przemów. Oszczędzę wam kazań i prelekcji, nie będę pierdolił o patriotycznym ani zawodowym obowiązku. Prawda jest taka, psubraty, że znaleźliście się tutaj z konieczności. Będącej córką chaosu i niesprzyjających okoliczności.


— To, kim jesteście... — kontynuował ciemnowłosy i ciemnowąsy —... oraz grzeszki, których dopuściliście się lub nie, są kwestią waszych sumień. I moją. Choć będąc z wami szczerym, obchodzą mnie one tyle, co historia Onych. I podobnie jak historia Onych, mogą pójść w zapomnienie, kiedy już wykonacie to, co do was należy. Dzięki uprzejmości Panów Drugich to ja sprawuję zwierzchnictwo nad przygotowaniem całej operacji. Piastowany przeze mnie urząd indywidualnym jest, nie kolegialnym. Mówiąc zwięźle, gówno komu do tego, kogo i w jaki sposób powołałem na członka waszej brygady.

— Nawet jeżeli spolegliwość i chęć współpracy niektórych z was... — Mężczyzna nawet ruchem powieki nie zdradził których — ...musiałem sobie zapewnić, odgrywając rolę sumienia i przypominając wam o wspomnianych już grzeszkach. Dopóty stoicie tutaj, uzbrojeni we własne, mniej lub bardziej podejrzane motywacje, jesteście dla mnie równi. Równie bezwartościowi. Rozliczani będziecie wyłącznie z efektów.

— Zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji. Podczas ostatnich dni waszego pobytu tutaj przekazana została wam również zdobyta dotychczas wiedza na temat miejsca, do którego się udajecie. Większość z was nie miała jednak sposobności poznać się nawzajem. Nadrobimy te zaległości teraz. Później może już nie być okazji.

Wyglądający na Nerdijczyka człowiek o niepodrobionym jaksarskim akcencie wypowiedział kolejno wasze imiona, zapraszając do krótkiej introdukcji.

Offline

 

#2 2017-03-03 00:13:53

Kociebor

Przybysz z Everold

Miano: Kociebor
Rasa: Człowiek
Wiek: 20

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Kociebor patrzył uważnie na grupę do której został przydzielony. Dowodzący nimi najwyraźniej Nerdyjczyk władał biegle Jaksarskim co wprowadziło go w niemałe zdumienie lecz było to nic w porównaniu z miejscem gdzie się znajdował.
Wskutek skomplikowanych kolei losu wynikających z zbyt dużej wiedzy Nerdyjczyka wylądował w Initium. Cóż by mówić wiele ani trochę nie palił się on na pomoc Drugim. Do tego samo pozostawanie tutaj było dla niego ryzykowne z uwagi na ich zdolności. Mogło być tylko kwestią czasu kiedy odkryją zbyt wiele a on skończy jako obiekt testowy.  A co on tutaj robił? Otóż jego obecny dowódca wiedział o  połączeniu jego skromnej osoby z kilkoma morderstwami sprzed kilku miesięcy. Jak się okazało jego garbato nosa twarzyczka została zauważona przez pewne osoby z półświatka a potem informacja dostała się dalej. Na jego szczęście uznano że biorące w zabójstwach zmutowane zwierzęta były prostu tresowane.  Bynajmniej jednak dawna eliminacja celów wyznaczonych mu przez ojca dała się mu teraz ostro we znaki. Co było najbardziej irytujące od tego czasu skupił się poznawaniu ludzi a nie mordowaniu ich.
Wracając jednak do pomocy Drugim, mieli zostać wysłani do innego świata żeby sprowadzić zaginionego maga. Na oddział składało się oprócz niego i Nerdyjczyka jeszcze 5 osób. Jego spojrzenie uważnie analizowało każdy ich szczegół starając się zdobyć jak najwięcej informacji dokładnie to samo co przez ostatnie kilka dni wykonywało nad mapami i podczas rozmów. Widząc że nikt poza nim nie odzywa się się wystąpił na przód.
- Zwą mnie Kociebor, najemny wój i włóczęga. Miło mi poznać. - powiedział spokojnie i z nieukrywaną lekką ekscytacją.

Ostatnio edytowany przez Kociebor (2017-03-03 08:34:32)

Offline

 

#3 2017-03-03 13:44:10

Gniewomir

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Gniewomir był zadowolony z przydziału dowódcy jego nowej "kompani". Sam wychował się w Nerdi, co zdradzała jego ciemniejsza karnacja, chociaż pochodził z Jaskaru.
"Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one." - Powtórzył sobie kilka razy w głowie. W końcu w jego nowym towarzystwie występowało kilku drugich. Byli rzekomo z initium, ale to nie był wieczny immunitet, który ochroniłby ich przed oczyszczeniem przez Niebiański Płomień. W końcu każdy Drugi i Egzarcha to zagrożenie dla ludzkości. Zakon oczywiście dobrze wie, że najlepiej zwalczać ogień ogniem, dlatego wysłał tutaj Gniewomira, który sam był Egzarchom, ale zakonni Egzarchowie byli inni.
My mamy powołanie, cel i ścieżkę po której dążymy, nie tak jak ta hołota z initium. W końcu magia musi zostać zniszczona. Choćby i przy użyciu magi.
Nie wierzył w pierwotny cel wyprawy, wiedział że initium lubi robić pewne eksperymenty za zamkniętymi drzwiami, uważał że to jeden z nich, podobnie jak jego przełożeni.
-Jestem Gniewomir, archeolog. - Jego namiastka wiedzy historycznej oraz archeologicznej i fakt, że dużo podróżował, uwiarygodniała ową przykrywkę.

Offline

 

#4 2017-03-03 17:47:57

Lorelei

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

I oto stanęli w Initium. Po raz pierwszy od... dziesięciu lat? Bylo teraz trochę mniejsze, trochę starsze i na pewno o wiele więcej ludzi kręciło się dokoła. I mniej Drugich. Pamiętała zawsze grupki adeptów stojących w kółkach w swych ulubionych miejscach, gnębiących słabszych, przechwalających się mocą, czy obgadywaniu profesorów. A teraz? Z dziesiątek zostały pojedyncze jednostki które oglądały odprawę kłamców, tfu, ekipy ratunkowej.

Byli jeszcze oczywiście dyplomaci, oficerowie, szpiegowie, ciekawskie oczy wszelkich organizacji. Wszyscy z nich byli tu tak samo potrzebni jak wojskowy(którego kolor zdradzał, że akcent, którym mówił był wyćwiczony, nie naturalny), który miał im przewodzić. Każdy z szóstki znajdujących się tu kryminalistów był skazany na śmierć, w tym sam dowódca. Minęło wiele dni odkąd otworzony został portal, wieść rozeszła się na i pod ziemią, zmieiając swój kształt i rozdzielając się na setki mniej, lub bardziej prawdziwych plotek. Oczywistą prawdą było jednak to, że ani mag, ani pierwsza grupa ratunkowa po prostu nie wróciła. To ustawienie Maszyny może równie dobrze dezintegrować coś, co przez niego przejdzie. Albo wysyłać do piekielnego wymiaru. Do środka planety. W świat cały zalany wodą. Szanse na to, że trafią gdzieś, gdzie będzie dało się przeżyć były piekielnie małe.

To był jeden z kilku powodów, dla którego na twarzy Lorelei malował się wyraz gniewu, a zwykle uniesione kąciki ust nie myślały nawet drgnąć ze swej pozycji na lini ust. Teraz musiała sprawiać wrażenie tak wiecznie złej jak Arkanis, którego postawa nie zmieniła się ani trochę. Nadal był milczący, gotowy jedynie do działania.
Ale był zdenerwowany i ona dobrze o tym wiedziała. Oboje mieli bardzo złe przeczucia co do tej wyprawy, ale niepewna śmierć była odrobinę lepsza od tego, co zgotował dla nich ojczymek dziewczyny.
Ich wyprawa w nieznane, porwanie się na śmierć była ceną, którą musieli zapłacić za pomoc w schwytaniu i zabiciu szalonego renegata. Ze względu na osobliwość aury tej dwójki, zostali wytypowani do tej misji. Drudzy stwierdzili, że mogą być odporni na chorobliwie zgubne działanie magicznego portalu. Ich pobyt w Initium tylko potwierdził ich hipotezę. Czarodzieje postawili przed dwójką dość jasny wybór: Albo im pomogą, albo zostaną oskarżeni o późniejszą ewentualną katastrofę, którą może spowodować nieodnalezienie maga. Byli dość zdesperowani w zrozumieniu urządzenia, które kiedyś dało im moc, a dziś odbierało życie.

Przyszła pora na introdukcję. Zaczął Kociebor, mówiąc płynnym Jaksarskim. On musiał pochodzić z tego swojskiego kraju. Miał jasną skórę, przystrzyżone, ale chyba dość długi czas temu, włosy. Wyglądał na podróżnika i rębajłę. I jako takowy się przedstawił. Zdawał się być trochę zbyt bardzo podekscytowany rychłą zgubą.
Następnie wystąpił drugi Nerdyjczyk zgrywający Jaksara. Spoglądał w o wiele mniej wesoły sposób niż poprzedni mówca. Chyba też było mu nie po drodze udać się do obcych wymiarów. Podał nienerdyjskie imię i rzekł, że jest archeologiem. I o ile Kociebor sprawiał wrażenie kogoś prostego i szczerego, o tyle Gniewomir wyglądał na typa spod ciemnej gwiazdy. Pierwszy mógł zostać tu oddelegowany za jakąś krwawą bójkę w karczmie z niewłaściwą osobą. Drugi natomisast mógł być równie dobrze skrytobójcą, jak i podżegaczem. Kimkolwiek w sumie, ale na pewno nie parał się prostymi występkami.
Przyszła potem kolej na Lorelei, która wraz ze swym nieodłącznym towarzyszem była chyba jedyną niewinną w tej grupie. Zły los ją tu posadził przez opiekuna, który postanowił poeksperymentować sobie na własnej adoptowanej córce.
Ona nie marnowała tych kilku sekund, by wyjść przed drużynę i po prostu powiedziała na tyle głośno, by towarzysze mogli ją usłyszeć. Czyli nie musiała wiele podnosić głosu.
- Zwą mnie Lorelei. Egzarcha. - Nie miała najmniejszego zamiaru przyznawać się czym na prawdę jest, ponieważ sama nie do końca to rozumiała. Spojrzała na mężczyznę, który z nią tutaj przybył i kiwnęła głową. - To jest Arkanis, mój brat. Medyk. Jak rozboli was główka, to wiecie kogo wołać.
Uśmiechnęła się lekko i poczuła dłoń Waldgrosseńczyka na ramieniu. Znowu. Trochę ją to irytowało, ale dobrze wiedziała, że właśnie ta irytacja jest powodem dla którego mężczyza wiecznie obciążał ręką jej bark. Dobrze, że przynajmniej nie opierał się o nią jak dawniej.

Offline

 

#5 2017-03-05 22:05:57

Eirlys

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Eirlys na początku z uwagą przysłuchiwała się pompatycznej wbrew zapewnieniom Nerdijczyka wypowiedzi o "misji". Tak naprawdę nic z tej pożegnalnej mowy nie wyniosła, mężczyzna raz jeszcze powtórzył, że "ochotnicy" stanowią garstkę odszczepieńców, a głównym powodem ich udziału w całym przedsięwzięciu jest chęć ukrycia jakichś większych lub mniejszych przewinień. W tym momencie pozwoliła sobie na odwrócenie uwagi od słów mężczyzny, a zamiast tego popatrzyła na swoich współtowarzyszy. Na pierwszy rzut oka wyglądali na całkowicie niedobranych, co - biorąc pod uwagę, kim ona sama była - było niestety dość prawdopodobne. Naprawdę trudno jej było sobie wyobrazić, kto uznał, że taka mieszanka ludzi, którzy, mówiąc szczerze, nie wyglądają szczególnie niezwykle, będzie stanowić idealną grupę poszukiwawczą. W dodatku informacje co do zaginionego Drugiego były co najmniej skąpe.
Nie był to jednak dobry czas na rozmyślanie na ten temat. I tak było za późno, aby zgłaszać jakieś wątpliwości, poza tym Nerdijczyk kolejno wypowiedział ich imiona, zachęcając do przedstawienia się. Tym razem kobieta postarała się skupić, w końcu to właśnie z tymi ludźmi wyruszy Oni tylko wiedzą gdzie. Dobrze by było co nieco wiedzieć o swoich kompanach, nim jeszcze będą od siebie całkiem zależni. Niestety, jej towarzysze raczej byli skryci, nie tylko przedstawiali się zdawkowo, ale też skrzętnie ukrywali swe emocje. Co prawda po jasnowłosym Kocieborze widać było typową dla młodziaków ekscytację, Lorelei była niemal tak zagniewana, jak jej milczący brat pochmurny, ale Eirlys domyślała się, że wszyscy tak naprawdę odczuwają o wiele więcej, niż dają po sobie poznać. Najciekawszy z nich wszystkich jednak wydał się jej Gniewomir, nazywający siebie archeologiem. Trudno było uwierzyć w to, że rzeczywiście był uczonym, skoro bierze udział w takiej wyprawie. Z drugiej strony, mężczyzna mógł też rzeczywiście należeć do tej profesji, ale jednocześnie posiadać szereg talentów, których nie da się nauczyć ze starych, opasłych ksiąg. Cokolwiek nie byłoby prawdą, Jaksarka zanotowała sobie w pamięci, aby szczególnie uważnie przyglądać się Gniewomirowi.
Gdy przyszła jej kolej, aby poczęstować swych współtowarzyszy garścią półsłówek na swój temat, Eirlys jeszcze raz potoczyła wzrokiem po pozostałych i w końcu, nieco znudzonym tonem się przedstawiła.
- Jestem Eirlys i, podobnie jak Arkanis, znam się nieco na leczeniu, ale też i na alchemii - powiedziała, na razie nie mówiąc ani słowa o tym, czy jej nowa drużyna będzie miała z niej pożytek w starciu. Na razie wolała tego nie wyjawiać, chociaż bardziej zależało jej na ukryciu... innych rzeczy.

Offline

 

#6 2017-03-26 18:25:42

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

— Do mnie zaś — oznajmił szpakowaty mąż wyglądający na Nerdijczyka, którego ciemne, wnikliwe oczy mrużyły się z wysiłku zajęte spoglądaniem nie na nich, ale na chmury widoczne na horyzoncie ponad otaczającym plac murem. — Możecie zwracać się... Niksar? Kapitan Niksar? — Ogorzała twarz zmarszczyła się na moment. — Po prostu Niksar. — Zdecydował ukontentowany, klasnąwszy w dłonie i odwracając swoje oblicze w stronę szeregu rekrutów.

— Pomińmy dalsze wstępy — pominął dalsze wstępy człowiek każący nazywać się po prostu Niksarem — Zanim jeszcze bardziej zacznie to przypominać wieczorek zapoznawczy młodych żaków. Pozwólcie za mną.

Żwir zazgrzytał pod obcasami jego butów, kiedy dziarsko przemierzając dziedziniec, skierował swoje kroki do wnętrza kompleksu. Dwaj Drudzy, jednakowo milczący i postawni, pojawili się nie wiadomo skąd, podążając za nim bez słowa niczym bliźniacze cienie. Zamknięte wrota samoistnie otworzyły się przed wami, by poprowadzić was w głąb tajemnicy.

— Po wstępnym rekonesansie udało nam się zainstalować po tamtej stronie czternastu czynnych informatorów. Było ich więcej, ale się sfilcowało. Nie wiedzieliśmy, w co się pakujemy.

Znaliście to z wcześniejszych opowieści i urywek rozmów prowadzonych przez instruktorów. Tuż po incydencie z Jurandem, tym co jako pierwsze znalazło się po drugiej stronie świeżo otwartego przejścia, były spreparowane magiczne sondy i czujki wysyłane na krótki rekonesans. Zbierające najbardziej bazowe informacje, mające dostarczyć Drugim wiedzy o tym, co zastaną na końcu drogi.
Wiele, oj wiele zamieszania na terenie Initium uczyniły pierwsze wieści z nowego świata. Nawet najbardziej poważni, zazwyczaj flegmatyczni badacze i profesorowie, szkoleni przez lata do dyscypliny i samokontroli ulegli wtedy wrzawie, przerzucając się wzajem w równym stopniu spekulacjami co wyzwiskami. Odkryte miejsce (choć niektórzy określanie owej płaszczyzny „miejscem” uznawali za zupełnie nie na miejscu) okazało się nie prowadzić w nawet najdalej wytyczony radius znanego i obserwowalnego świata. Nawet jeżeli skład jego elementów i struktura pozostawał zbliżony, próżno było odnaleźć je w inferiora terrae, na nic zdawały się poszukiwania w sphera mundi, bezcelowo przepatrywano firmamentum i wszystkie znajdujące się nad nim warstwy sferycznej natury. Podczas gdy jedni twierdzili, że jest to kieszeniowa enklawa o charakterze błąkającym, inni zarzekali się, że doszło do rozdarcia rzeczywistości, a powstała w ten sposób płaszczyzna jest tego skutkiem ubocznym. Uriel Maluf, nauczyciel filozofii, upierał się, że to jeden z nieskończonych światów równoległych zanim zasugerowano mu, by poszukał takiego świata równoległego, w którym ma rację.

Przemierzane przez waszą grupę, surowe i puste korytarze emanowały czymś więcej niż tylko chłodem kamiennych ścian. Ich nienaturalna długość i powtarzalność, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek ozdób i sprzętów wskazywała, że nie były one prawdziwe. Proporcje budynku w którym się znaleźliście były od wewnątrz zupełnie zaburzone, już dawno winniście byli trafić na rozwidlenie lub zakręt. Natomiast droga pozostawała prostą, a faktura ścian i pęknięcia na nich, po dostatecznie długim czasie wędrówki, zdawały powtarzać, tworząc regularny wzór. W powietrzu wyczuwało się nikły zapach ozonu i elektryzującą włosy na ciele obecność eteru. Nie trzeba było wiele czasu, by nienaturalna powtarzalność przestała zastanawiać a zaczęła przyprawiać o mdłości. Niksar, najwyraźniej przyzwyczajony, nie zwalniał tempa i nie przestawał gadać.

— Skład grupy nie jest przypadkowy. Podczas przejścia nie będzie towarzyszył nam żaden Drugi. Z powodów, których jeszcze nie zdążyliśmy jeszcze ustalić, żadnemu z magów nie udało się powrócić.

Gdy wstępna dywinacja zdała próbę i rozpoczęto dalszy rekonesans z użyciem bardziej zaawansowanych form magicznej spektroskopii, wielu nie kryło rozczarowania. Szybko okazało się, że nowy wspaniały świat swoimi warunkami geologiczno-atmosferycznymi, a nawet fauną i florą niemal nie różnił się od ich własnego i podobnie jak ich własny – został zdominowany przez ludzi. Istoty genetycznie identyczne z nimi samymi. Zamieszkującymi pokaźny kontynent ograniczany od wschodu olbrzymim morzem, a z pozostałych stron pasmami zróżnicowanych górskich łańcuchów. Posiadający zróżnicowane strefy klimatyczne oraz kulturę i gospodarkę niemalże paralelną z tą znaną współczesnemu mieszkańcowi ich macierzystego wymiaru. Mimo początkowego rozczarowania odkrycie zatrzęsło fundamentami współczesnej magii i astrologii. Pytania mnożyły się jak nowe światy. Oto nowo odkryty wymiar mógł stać się niezbitym dowodem na to, że ludzie jako gatunek istnieli w więcej niż tylko jednej sferze. Powstawały teorie i spekulacje, głównie takie szukające związków i wspólnych korzeni obydwu ludów z dwóch różnych stron Przejścia. Kilku Drugich miało dość czekania i poszło w ślady Juranda. Zrobili to niedługo po tym, gdy udało się dowiedzieć, że po tamtej stronie także istniała magia.

Na końcu wędrówki korytarz rozwiał się jak dym. Znaleźliście się w przestronnym, kiepsko oświetlonym pomieszczeniu, w którym jedynymi meblami zdawały się być stoły oraz wysokie, puste regały sięgające pod sklepienie, gdzieniegdzie wyłuskujące się z cienia. Towarzyszący wam Drudzy ożywili się jakby i zniknęli w grupie innych zakapturzonych i zamaskowanych postaci, które krzątały się tu w tę i z powrotem.

— Czy rekruci są gotowi? Możemy przejść do transferu? — Jedna z nich zatrzymała się tuż przy was, naprzeciwko Niksara. Słysząc jej słowa, uśmiechnął się uśmiechem tak szerokim, że zdającym się wypełniać całe pomieszczenie.

— Nie są. Ale zrobiliśmy co w naszej mocy.

Poprzedzające całą obecną farsę szkolenie na temat świata po drugiej stronie, któremu poddał was sztab Drugich oraz wywiadowców trwało niecały tydzień. Nowo odkryta sfera była przede wszystkim sferą niedomówień, co sprzyjało przyspieszeniu całego procesu. Zapoznano was pobieżnie z tym, czego możecie się spodziewać. Różnice okazały się łatwiejsze do przełknięcia niż można było przypuszczać. Gdyby gdzieś, za górami lub morzami, w waszym macierzystym wymiarze odkryto kolejny ląd lub krainę, zapewne nie różniłaby się ona wiele bardziej od tego znajdowało się po drugiej stronie. Nie wychylać się nadto, nie wzbudzać podejrzeń. Niczemu za bardzo nie dziwić. W miarę możliwości udawać obcokrajowców,  w razie potrzeby odwrócić uwagę zamieszaniem i salwować ucieczką. Szkolenie zasadniczo bardzo przypominało nauki przekazywane początkującym szpiegom i agentom wywiadu.

— Idzie ich zrozumieć. Oni tam, rozumieją naszą mowę. I vice versa. Jeśli nie liczyć różnic kulturowych, nie powinniście mieć problemów, żeby porozmawiać z nimi o dupie lub pogodzie — twierdził podówczas jeden z informatorów, któremu dane było tam przejść.

— Oni niczym się od nas nie różnią. Są tak samo małostkowi, przekupni, podatni na groźbę lub sugestie. I nienawidzą nawzajem z powodu różnych animozji, zarówno etnicznych, jak i religijnych. To naprawdę niesamowite — przyszedł mu w sukurs drugi szpion, przez tydzień obserwujący ich z ukrycia w roli żebraka.

Przygotowano was pobieżnie na to, co możecie tam zastać. Skupiano się na różnicach, tych widocznych na pierwszy rzut oka, które zdążyli wybadać. Jak chociażby takich, że ludzie nie byli tam jedyną rasą. Że z lepszym lub gorszym skutkiem koegzystowali tam z innymi humanoidami, odmiennej postury, wzrostu, zarostu lub kształtu małżowiny. Istotami spychanymi na margines, które władały tym światem przed nimi. Zwykle represjonowanymi, choć nie tak bardzo różniły się od nich samych.
Równie często co o właściwościach nowego świata przypominano wam o pełnej poufności całego przedsięwzięcia. Podsuwano pod nos lojalki, stanowczo, acz dobitnie przypominano o przewidzianych karach i konsekwencjach za wyniesienie informacji poza mury Initium. Trzęsący się nad tajemnicą portalu Drudzy niechętnie podzielili się swoim odkryciem, w obawie przed dalszymi zakusami świata zewnętrznego.

Niksar postąpił kilka kroków do przodu, w kierunku stołów, na których blatach ułożono przedmioty, różnej maści i kształtu.

— Sprzęt i zapasy. Sakwy z utensyliami do jedzenia i rozpalania ognia. Koce, woda i prowiant starczające na tydzień. Dodatkowo liny i parę narzędzi górniczych. Bywają przydatne, bo miejsce, w którym wylądujemy znajduje się w podziemnych ruinach na fundamentach, na których zbudowano miasto. — Niksar odebrał przydzieloną mu sakwę, przeliczając jej zawartość. Przechodząc dalej, przyjrzał się posztukowanej odzieży leżącej na sąsiednim blacie, wdziewając na swoją sznurowaną koszulę pozbawiony herbu wams koloru gówna, w którym wyglądał tak zwyczajnie i nijako, że zwracanie na niego uwagi zaczynało przychodzić wam z trudem.

— Dziary, znamiona, emblematy, biżuteria i wszelakie motywy mogące noszące znamiona naszego świata... — Wymienił, ważąc w ręku pozbawionego ozdób i inskrypcji bastarda o prostych jelcach. — Zostawcie do depozytu lub postarajcie się ukryć, jeżeli są wam koniecznie potrzebne. A teraz zbliżcie się i przypatrzcie uważnie. — Ostatnim słowom towarzyszył szeroki gest zapraszający do pochylenia się nad stołem, na którym umieszczono sześć raczej chudych mieszków i tyle samo sztuk poskładanego papieru.

— Lokalne pieniądze i plany miasta — wyjaśnił słusznie domyślającej się kompanii. Sięgając po jedną z sakiewek, rozsupłał ją, wyciągając na nikłe światło pochodni niewielki, okrągły pieniądz z królewską twarzą wyobrażoną na awersie.

— Nazywają to orenem. To tamtejsza waluta. Wybita jest na niej twarz ichniejszego władcy, zwanego Foltestem. Za jedną taką dostaniecie tam talerz zupy i kilka pajd chleba. Ewentualnie osiem kufli cienkiego piwa. W miarę solidny miecz kosztuje siedemdziesiąt pięć takich. Koń pod wierzch, około czterystu. Zapamiętajcie, bo może się przydać. Zdobyty dla was budżet wynosi po sto na łebka, dysponujcie nim mądrze. — Rozdawszy plany i mieszki, Niksar przerzucił swoją torbę przez ramię, ruszając dalej, wzdłuż stołu, tym razem zajęty oglądaniem zestawu noży do rzucania.

— Możecie brać wszystko, co tu znajdziecie a uznacie za przydatne lub niezbędne. Jeżeli czegoś nie znajdziecie, nie wahajcie się prosić, a zostanie wam to dostarczone. Oczywiście poruszając się w granicach rozsądku.

Mężczyzna odwrócił się do was, upewniając się, czy został zrozumiany i rozejrzał, taksując was wzrokiem. Krytycznie przyjrzał się Gniewomirowi, zatrzymał na moment przy Eirlys, spojrzał w oczy Egzarchy Lorelei. Szybko zlustrował postawnego Arkanisa.

— Trafiły mi się oryginały — uśmiechnął się, kiwając głową. — Tobie, Gniewomirze doradzałbym drobną charakteryzację. Wam, dziewczyny, płaszcze z kapturem. Tobie również, Arkanisie. Ty zaś, Kocieborze... — przewodnik kompanii przypomniał sobie o najemniku, oglądając go od stóp do głów i urywając na moment. — Właściwie... — zastanowił się — Możesz iść tak jak stoisz.

— Gdy kwestie wyposażenia będziemy mieć za sobą — ogłosił, wracając do sztukowania broni i ekwipunku. — Ustalimy waszą nową tożsamość. Jeśli wierzyć najnowszym raportom, poszczęściło się nam. Po drugiej stronie nie powinno być trudno wmieszać się w tłum.

Królestwo Temerii, Wyzima, północny gościniec

— Panie Kapralu, szeregowy Krasulak...
— Krasulak, kurwa! Czy do ciebie nie dociera, że nie jesteś już w wojsku?
— P-panie starszy strażniku, me-melduję, że właśnie nadjeżdżają kolejni!
— Dagmar, Ścibich! Rozwirać wrota i przygotować się na kontrol! A ty, Krasulak...
— Na rozkaz, panie starszy strażniku!
— Zejdź mi z oczu, bieeegieeem!

Od północy, ku Bramie Powroźniczej ciągnęły całe masy. Od ciury do wielmoży, wszyscy co koń wyskoczy gnali do stolicy Temerii z mniej lub bardziej podejrzanymi motywacjami. Trakty prowadzące do Wyzimy na powrót zaroiły się od wszelkiej maści rarogów, dziwaków, ludzi wolnego stanu i ducha. Najstarsi mieszkańcy widzieli już kiedyś coś podobnego. Prawie trzy dekady temu, w latach, gdy królewska córka, Adda zwana Temerską nawiedzała stare dworzyszcze. Wtedy również nie brakowało wydrwigroszy, naciągaczy i hochsztaplerów. Mądrali i oczytanych faj wyzierających zza każdego węgła, ilekroć usłyszeli brzdęk grosiwa. Czarowników i magusów, czarujących, ale głównie nad michą, których popisowym numerem było znikanie zawartości kufli, lub rozpływanie w powietrzu po przehulaniu zaliczki. Zupełnie jak przed laty przybijano na rozstajach ogłoszenia. Poszukiwano niemal każdego, nie tylko biegłych w sztuce czarodziejskiej. Rębajłów, frantów, zabijaków, podobno nawet kilku wiedźminów. Obiecywano nagrody i amnestie, gratyfikacje i dywidendy. Żadne z ogłoszeń nie wspominało, po co właściwie ich poszukują i w jakim konkretnie celu, co wskazywało, że robota była albo wyjątkowo niewdzięczna albo ryzykowna. Mimo to chętnych nie brakowało. Do miasta zjeżdżali wszyscy, zarówno autorytety, jak i dyletanci.

Ustawiona pod bramą kolejka składająca się z wehikułów, pieszych oraz luźnej konnicy zdawała się nie maleć, a wręcz wydłużać, posuwając się do przodu w tempie ślimaka w ciąży. Czekający w niej ludzie i insi, bez mała ich przypominający umilali sobie wlokący się czas na różne sposoby, głównie plotkując i oddając się wszystkiemu, co łajdackie czyli przyjemne, opłacalne i źle postrzegane przez obywateli prawych i bogobojnych. Głównie wódką i kartami. Tej pierwszej nie brakowało głównie za sprawą osoby Nimfadory Pennycuick, zażywnej nizołki o rumianych policzkach i matczynym usposobieniu, handlującej gorzałką i obwarzankami z wdzięcznymi podróżnymi. W związku z powyższym, jak i z tym że jej wóz znajdował się już w połowie drogi do miejskiej bramy, stał się nieoficjalnym epicentrum trwającej kolejki, miejscem zgromadzeń pozostającym ponad podziałami rasowymi i stanowymi. Gdzieś z przodu, oparci o dyszel, świergotali trzej ciemnoskórzy podróżni, przypuszczalnie Ofirczycy. Nieco dalej, zagryzając obwarzanki i kopiąc koło banda krasnoludzkich toporników, zgodnie i tradycyjnie narzekała na mahakamskiego starostę i ceny kamieni szlachetnych w Wyzimie. Z obydwu stron wozu, przyjmując rozlewane do kubków i bukłaków płynne szczęście, perorowali panowie rycerzowie, ze wszystkich stron świata, ustrojeni w rozmaite barwy i herby, pstrzy i zróżnicowany jako rajskie ptaki. Cała reszta tłoczyła się przy jego burtach, bądź wspinała się nań, jeśli przyszło jej zostać zaproszonym do towarzystwa.

Zaszczytu tego dostąpili między innymi postawny, naznaczony blizną młodzieniec zwany Physalisem, którego poczciwa Nimfadora zabrała ze sobą na wysokości Rdestowej Łąki, na trakcie prowadzącym z Novigradu. A także wyglądająca na niewiele młodszą metyska Elenora, którą zgarnęli nieco później podczas przeprawiania się przez Pontar.

— Naści kwaterki, kochaneczku. Bo coś bladziutko wyglądasz. A ty, córciu, zjedz sobie obwarzanka, jesteś za chuda — swoim zwyczajem zagajała ich właścicielka wozu, przy okazji obsługiwania klientów. Oparty o kozła młodzieniaszek, sądząc po uniformie, wędrowny szkolarz z Oxenfurtu opróżniał właśnie podane mu naczynie, krzywiąc się niemiłosiernie i powracając do przerwanego wątku.

—... no i wracając do tego mojego kuzyna co to mieszka w Wyzimie. Sam mi opowiadał, że to stało się jednego dnia. Właściwie nocy, choć jak wyjrzał przez okno, to zarzekał się, że łuna, którą wtedy widział nad miastem równie dobrze mogłaby uchodzić za poranek. A mnie, zanim jeszcze w ogóle się o tym dowiedziałem, zaczęło ciągnąć w te strony. Mówią, że to zbiorowa psychoza, ale ci, którzy mieli to poczuć, poczuli to nawet poza Wyzimą.

— Ano — przytaknął mu małomówny Krevita w białej szacie, ze świeżo goloną głową. — Nie tylko mieszkańcy stolicy pobudzili się wtedy w łożach. Wielu poczuło podobną... Hmm, potrzebę. I ruszyli prosto tutaj, kierowani przez nią. Zupełnie bezsensownie.
— Mnie to mówisz? — Wtrącił się noszący chaperon mężczyzna w średnim wieku, siedzący naprzeciwko. — Zastawiłem swój kram, żeby tutaj przyjechać. Nie dawało mi to spokoju, z czasem w ogóle nie pozwalało spać!  I bogowie jedni wiedzą czyje to podszepty. Musiałem, psia mać. Po prostu musiałem.
— Ja tam nie wierzę w przeznaczenie — odparła dziarsko i bez turbacji jasnowłosa dziewczyna z warkoczem, ubrana w czarny, męski strój do jazdy, nieposiadająca żadnej widocznej broni. — Ale słyszałam, że można zarobić to i przyjechałem. A i zobaczyć niemało! Co tu zarobię i czemu się nadziwuję to moje, a i będzie co wnukom opowiedzieć.

— A wy? Jak to było z wami? Ściągnęliście tu z zarobku czy poszło o coś więcej? A może inne fata was tutaj zesłały? — spytał ktoś siedzący z tyłu, zwracając się do milczącej dotychczas dwójki, młodzieńca i półelfki.

Offline

 

#7 2017-03-26 21:52:15

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

— Fata, nie fata. Siostrze się zmarło, osierociła krewniaka, to i jadę po niego. — Zamyślony, spoglądał na ciągnący się za nimi ogon wędrowców. Zignorował przy tym sugestię Nimfadory, wychodząc z założenia, że już wystarczająco przysłużyła mu się pomocą. Nie chciał zadłużać się u niej bardziej, niż musiał. Poza tym, nie przepadał za tego typu napitkiem.

Z Novigradu wyruszył niespełna trzy dni wcześniej. Zgodnie z poleceniem Arnolda Florenta miał za zadanie zebrać możliwie jak najwięcej informacji na temat podejrzanych zjawisk, jakie miały miejsce na obszarze miasta, do którego właśnie usiłowali się dostać. Stary wyga zapewne zamierzał ubić jakiś interes na podstawie relacji, jaką chłopak miał mu zdać po powrocie.

Suchary, które zabrał ze sobą w drogę, wystarczyły mu na pierwsze dwa posiłki. Nie zamierzał taszczyć ze sobą więcej, spodziewając się, że nie będzie jedynym, który skieruje się w stronę Wyzimy. A gdzie inni ludzie, tam i pożywienie. Tak, również i racje dla niego, o czym sami właściciele dowiadywali się dopiero wtedy, gdy stawało się to faktem. Physalis nie przypuszczał jednak, że kradzież na trakcie może być tak trudna. Nie mógł wykorzystywać swoich wyuczonych w mieście forteli, opierających się na naturalnej ciasnocie Novigradu. Zbliżenie się na odpowiednią odległość wymagało od niego użycia wszystkich asów, jakie chował w rękawach. Później sprawy toczyły się już same, a on kończył z pełnym żołądkiem.

Jedną z ofiar jego podstępu miała być sama Nimfadora, jednak natychmiast zrezygnował z tegoż zamiaru, jak tylko zorientował się w jej szczerej chęci pomocy. Usadowiwszy zadek na wozie, uznał, że więcej korzyści przyniesie mu sprawniejsza podróż do Wyzimy, niźli zdobycie trocha strawy. Zdążył się już nauczyć, że czas to pieniądz.

Nie ujechali daleko, kiedy do towarzystwa dołączyła... dama do towarzystwa. Choć chłopak rozpoznał ją natychmiast, nie zareagował w żaden sposób, który mógłby go zdradzić. Chciał zorientować się, czy dziewczyna pamięta pewien incydent z ich wspólnym udziałem, czy może alkohol odebrał jej wówczas pamięć. Nic jednak nie wskazywało na to, żeby wiązała z nim jakiekolwiek wspomnienia. A że miał nadzieję to w swoim czasie zmienić, nie mógł sobie pozwolić na nachalność. Od czasu do czasu spoglądał tylko na nią niby przypadkiem, ciesząc oczy jej subtelną urodą i uśmiechając nieznacznie, gdy został na tym akcie przyłapany.

W kolejce spędzili dobrych kilka chwil, zanim narwane usposobienie młodzieńca (i coraz głośniejsze harce kiszek) dało o sobie znać. Chcąc rozprostować kości, zręcznie zeskoczył z wozu i przeciągnął się ospale. Ruszył naprzód, w kierunku oblężonej bramy miasta. W czasie krótszym niż przeciętna długość wizyty kolejnych gości w "Jedwabnym Szlaku" Physalis wskoczył na powrót na wóz, który praktycznie nie ruszył się z miejsca. Ktoś bardziej spostrzegawczy mógłby posłyszeć brzęknięcie sporej ilości monet, spoczywających w kieszeniach spodni. W dłoni trzymał połowę bochenka chleba i flaszkę mleka. Urwał kawałek, resztę odkładając na czyjąś rozłożoną chustę tak, by zasugerować innym częstowanie się. Zatopił zęby w niezbyt już świeżej skórce pieczywa, przeżuł i popił kilkoma łykami mleka.

— A Ty, El? Czego szukasz w Wyzimie? — Zagadnął, kiedy sam uraczył towarzystwo raczej mało satysfakcjonującą, przykrótką odpowiedzią na pytanie o cel jego podróży.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#8 2017-03-26 22:42:47

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Elenora siedziała cichutko na wozie, nasłuchując na razie rozmów ludzi ciągnących do Wyzimy i próbując wywnioskować cokolwiek z tej paplaniny. Niestety nic szczególnego nie dowiedziała się, a przynajmniej nic poza to, co usłyszała w Novigradzie.

Kilka dni wcześniej wyruszyła w wielkim pośpiechu z miasta, nie mając się w sumie nad czym zastanawiać. Dziwne wydarzenia w Wyzimie były jedynie pretekstem do ucieczki przed wyznawcami Wiecznego Ognia, którym... nieco zalazła za skórę, choć właściwszym tutaj określeniem było, że nie spełniła ich próśb, przez co ci pogniewali się na nią mocno. Jednomyślną decyzją wraz ze swoją ciocią uznały, że podróż właśnie tutaj jest o wiele bezpieczniejsza niźli ukrywanie się w brudnych zaułkach Novigradu. Więc o ile dobrze pójdzie, nie będzie musiała gnać jeszcze dalej, a może do czasu jej pobytu w tych okolicach tamci o niej zapomną i będzie mogła wrócić.

Ze sobą zabrała kurzący się do tej pory w rogu pokoju cisowy łuk, kołczan ze strzałami z białymi lotkami i wypchaną po brzegi torbę, która z początku jej ciążyła, ale w chwili, gdy skończył się prowiant, jakoś tak nagle stała się lżejsza. Leżały w niej ubrania na przebranie, w które owinięte były fiolki z przeróżnymi, potrzebnymi jej zdaniem miksturkami oraz najpotrzebniejsze składniki. Sama ubrana była w raczej wygodne, podróżne ubrania, czyli spodnie i dopasowana koszula oraz płaszcz wiosenny. I tak też na wóz, idącą w milczeniu zaprosiła ją Nimfadora Pennycuick, na które zaproszenie odpowiedziała twierdząco, szybko wdrapując się na górę i sadowiąc wygodnie.

Nie poznała Physalisa, co było raczej do przewidzenia. Zerknęła jedynie na niego pobieżnie, na poły zaciekawiona, lecz zaraz ją straciła, woląc obserwować krajobrazy i ludzi tłoczących się wokół wozu. Była lekko spięta, cały czas mając wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Prze ktosia miała na myśli tych cholernych zakonników, choć finalnie okazało się, że to tylko jej towarzysz na wozie. Uśmiechnęła się do niego niepewnie i nieznacznie oddaliła, woląc jednak niczego nie ryzykować.

Wkrótce Physalis, jak się młodzieniec przedstawił, podobnież do Elenory, zniknął gdzieś w tłumie, a El mogła dalej słuchać rozmów toczonych niedaleko wozu. Było ich sporo, gdyż przybytek niziołkowatej pani robił za swoiste epicentrum całego tego pochodu. Jednak jak poprzednio, niczego nowego się nie dowiedziała. Wszystko to było niejasnym zarysem sytuacji, a żeby czegoś więcej się dowiedzieć, musiała dotrzeć do miasta. Swoją drogą planowała tam może zatrudnić się u jakiegoś alchemika, coby mieć stałe źródło dochodów, zaś dziwne rzeczy dziejące się na terenie Wyzimy spychała na plan drugi, co nie znaczyło, że wcale się nimi nie interesowała.

Chłopak wrócił, choć Elenora ledwo zaszczyciła go spojrzeniem, szybko mknąc ku obwarzankom, które jej zaoferowano. Westchnęła i odpowiedziała sprzedawczyni:
— W sumie to nie jestem na razie głodna, dziękuję — zerknęła z zaciekawieniem na Physalisa, który właśnie stwierdził, że jedzie po siostrzeńca. Coś jakoś jej nie pasowało tutaj, ale po sekundzie uznała, że w sumie to ją to nie obchodzi. Gorzej tylko, gdy ten zwrócił się do niej z zapytaniem. Nawet się poważył o zdrobnienie! Cóż za poufałość! Elenora popatrzyła się uważnie na młodzieńca i odpowiedziała mu, zgodnie z prawdą. Lekko tylko okrojoną. — Pracy. O tych dziwnych rzeczach to może przy okazji się dowiem, choć to nie jest moim priorytetem.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#9 2017-03-27 23:59:31

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Królestwo Temerii, Wyzima, bliżej nieokreślona lokacja.


Długa hala o ścianach i podłodze z szarego kamienia huczała i dudniała, wypełniona chłopem po brzegi. Jedni, ci lepiej wychowani i z lepszych sfer, nazwali by to bydłem. Drudzy, którzy znali życie, wiedzieli, że to po prostu wojsko. Niemalże setka trepów, wszyscy jak jeden mąż w tych samych barwach, gdzie prym wiódł granat i biel. Motywem przewodnim kolekcji były zaś pasy. Tematy były różne, od egzystencjalnych po fekalne żarty, choć głównie cieszono się ze spotkania.
— O żesz Ty w mordę! Kogo me oczy widzą. Toż to Gryzoń-Szkodnik we własnej osobie. Was też ściągnęli? Takiego zjazdu tośmy od siedemdziesiątego nie mieli! Jak życie w wielkim mieście się wiodło?
— Albo i dłużej! Kopę lat, ty stary dziwkarzu. Stara bida, tutaj bełt, tam sztych. I tak to się żyje powoli.
— Słyszałeś co się powyprawiało i co mówią? Ciągnęło was tu czy ki diabeł?
— Mnie to nic, rozkaz przyciągnął. Nochal coś wspominał, że czuje.
— Ten to fisstech czuje. Cały czas żre to świństwo?
— Kurwa, tam to tego na pęczki miał.
— Skurwesyn.

Uprzejmości i żarty o kupie momentalnie ucichły, gdy nowy jegomość wszedł do środka. Jego gusta nie różniły się od tłumu to i był odziany, a jakże, w granat i biel. Wyróżniał go za to ryngraf z trzema liljami na łańcuchu i zawualowane nakrycie głowy w postaci chaperonu. To najwyraźniej wystarczyło, by zasiać ciszę wśród reszty łajdactwa. Stanął on w centralnym jej miejscu, przed ścianą do której przypięta była mapa Wyzimy i okolic. W miarę dokładna.
— Posadź rzyć wszyscy.
Posadzili.
— Dobra, słuchać łajdaki. Ojczyzna znów nas potrzebuje, bowiem ma problem. Wyzima ma problem. Pewno już słyszeliście pogłoski, co się stało. Co jest prawdą a co nie, nie mam pojęcia. To jest, cholera, sprawa natury magicznej. I jak zwykle przyniosła ze sobą łajno. Na mapę - patrz. Cały oznaczony teren, który widzicie to Strefa. Co tam się odpierdala, Słodka Melitele. Jedyne czego jesteśmy pewni, to fakt, że ludzi posrało na ten temat. I że w Strefie mamy wszechobecne aberracje magiczne czy coś takiego. Nie dowiemy się co, dopóki nie otrzymamy specjalistycznej pomocy. Ale jednego flisaka skompresowało do wielkości jabłka i wystrzeliło truchło na trzy sążnie w górę.
— Skompresowało... Znaczy się co? — odezwał się ktoś z publiczności.
— Zgniotło się znaczy. Straż ustawiła kordon w około Strefy. Na tyle dokładny, na ile jest możliwy by jednocześnie nie osłabiać obecności w mieście. I tu tkwi diabeł. Ludzi pokurwiło, dwa dni temu grupa jakichś pojebów zaczęła głosić nihilistyczne hasła i niszczyć mienie publiczne na drodze ich procesji. Dopiero pałami ich rozgoniono. Inni, psia jego mać, upatrują w tym ciemnych mocy i świat chcą przed nimi ratować. Ale to jeszcze możemy zostawić straży, od tego są. Do naszej wspaniałej stolicy lgnie cała masa tałatajstwa. Szeptuchy, wiedźmini, nawiedzone rycerstwo, bracia żałobni i wszelkiego rodzaju prorocy zagłady. A wraz z nimi prujdupy z całej Północy a i pewno kilku od Czarnych by się znalazło. Cała Strefa jest objęta tajemnicą państwową, nie wpuszczamy tam nikogo. Tym bardziej nie chcę słyszeć o żadnej prujdupie, która się tam przedostała. Macie być jak pająki wyłapujące muchy. Każdego aresztować, tych którzy stawiają czynny opór - zabić. Bazę operacyjną przetrzepać, resztę spalić. Jeśli używali powozu, też spalić. Ma nie być po nich śladu. Nie róbcie też tego na przypale, kurwa, ja was proszę. Nie możemy sobie pozwolić na dalszą destabilizację.
— A, a, a co jeśli to będzie łódź? — raz jeszcze zabrzmiał głos stałego pytającego.
— Zatapiać.



Jakiś czas później, karczma "Stary Narakort"


Karczma cieszyła się dobrą renomą, zarówno wśród tutejszych jak i przyjezdnych, od niepamiętnych czasów. Nigdy więc nie brakowało klienteli. Ostatnimi czasy, zważywszy na okoliczności, był ich aż nadmiar. Już od rannych godzin przybytek wypełniony był różnej maści personami, których łączył dobytek wynoszący więcej niż dwadzieścia orenów. Było coś koło południa, a występ dawała przyjezdna pieśniarka o dość krągłych kształtach.
Chodź do mnie, chłopczyno, poigrasz z rozkoszą,
    Mam córki, co ciebie czekają i proszą,
    Czekają na ciebie z biesiady nocnymi,
    Zaśpiewasz, potańczysz, zabawisz się z nimi.


— Kurrrła, to jest poezja! Z taką to ja bym mógł, kurła. Biodra dobre, dziatki urodzi, wykarmi. Nie to co moja, chude to to. Taką to było trza brać na zonę, kurła, dobra kobita. Kurła! Patrzaj jak leziesz, łachudro Ty jedna. Kiedyś to było, kurła... — Komentator, będący wąsatym kartoflem, obruszył się niemiłosiernie gdy Szczur przepchnął się bez pardonu pomiędzy nim a drugim mlaskającym kumotrem. Griffin puścił ich uwagi koło rzyci, bowiem miał dziś całkiem dobry humor. Jasne, cały temat Strefy i roboty, przez którą ściągnięto Pasy, ciekawił go i czasem nawet dręczył bo, cholera, ciekawy był. Ale znalazł całkiem dobry sposób na odreagowywanie tego wszystkiego i co najważniejsze - osobę, która chętnie mu w tym pomagała. Toteż po miłym początku dnia Szczur był w miarę wyluzowany. Dotarłszy do ławy, gdzie czekała na niego towarzyszka, postawił przed nią kufel. Sam zaś, z własnym naczyniem, zasiadł tuż obok niej, po jej prawicy. Odruchowo rzucił okiem na pas z bronią, który pozostał po kuratelą Belle. Jego narzędzie pracy leżało tam gdzie je zostawił.

— Ech, cholera, coraz drożej w "Narakorcie." Teraz jakieś w ogóle piwa, cuda na kiju, kosztują krocie. To jest ta, no, infracja czy jak się to nazywało? — trzymając tradycję, musiał pozrzędzić chwilę. Pociągnął długi łyk, zostawiając wąsy z piany. — I żadnej, kurwa, różnicy nie czuć. Za mało mi na to płacą.
Griffin skierował wzrok na Belle, pociągając kolejny łyk i kontemplując sytuację i ją, Belle, niezwykłą przedstawicielkę Aen Seidhe. Jednym z ognisk zapalnych ciekawości była rzekoma magiczna natura wydarzenia, a Belle... Cóż. Potrafiła co nieco w tych tematach. Ale nie martwił się za bardzo. W obecnej sytuacji łatwo jej było wmieszać się w tłum, a i spora część Pasów, Ci bliżsi Szczurowi, znali ją. Nie koniecznie lubili ale przynajmniej tolerowali.

— No nic. Kolejny pracowity dzień się zapowiada, Belle. Jak ci leży Wyzima?

Ostatnio edytowany przez Szczur (2017-03-28 06:34:15)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#10 2017-03-28 14:43:14

Gniewomir

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Stał spokojnie i przysłuchiwał się temu, co dowódca miał do powiedzenia. Niskar - Powtórzył sobie w myślach, nic mu to jednak nie mówiło. Towarzystwo w jakie trafił wyglądało zróżnicowanie. Z jednej strony marionetki na sznurkach Initium, z drugiej strony jedna wielka niewiadoma. Muszę jak najszybciej ich rozpracować.
Gdy powiedział, że jest archeologiem, reakcja u wielu była jednoznaczna. Spore niedowierzanie, które nie powinno go dziwić, a jednak. Widząc reakcje innych, zaczął mierzyć ich po kolei wzrokiem. Faktycznie, to nie najlepsza przykrywka, w końcu nie przyszło mi współpracować z byle wieśniakami.

Im więcej informacji padało z ust Niskara, tym wszystko wydawało się coraz bardziej zagmatwane, skomplikowane. Inny wymiar, inny świat, w którym też żyją ludzie, ale nie tylko oni. Każdy świat ma swoich pierwszych. - Pomyślał, słysząc o jakiś istotach, które panowały tam przed rządami ludzi.
Był powoli trochę poirytowany, wysłano go tutaj z rozkazu Zakonu, był tutaj nie tyle co pod przykrywką, co po prostu nie oficjalnie. W końcu Initium nie pała miłością do jego organizacji i oczywiście vice versa. Drudzy i egzarchowie mogą czuć się tym razem bezpiecznie w jego towarzystwie, w końcu Zakon łapie tylko zbiegów z Initium.

Mieli do dyspozycji wybór uzbrojenia i odzienia, a to była doskonała okazja do przystosowania swojego stroju, do swojej nowej "roli". Gniewomir rozejrzał się za jakimiś pospolitymi ubraniami. Kiedy już je skompletował, dobrał do tego lekki, przewiewny płaszcz oraz kapelusz. Teraz wyglądał nieco bardziej jak archeolog. Zostawił ze sobą swoje pierścienie i swój miecz, tego wolał nie zostawiać po tej stronie.

Mamy podstawowe informacje, ale to nadal setki niewiadomych. Czy po tamtej stronie też wiedzą o przejściu? Czy też chcą tutaj kogoś wysłać? Co nam zrobią jak nas złapią? Czemu Zakon zawsze MNIE wpierdala w takie sprawy?
Gniewomir miał teraz wielką ochotę się czegoś napić, zawsze muszą wrzucić go w coś, co nie koniecznie wiążę się z jego kompetencjami i zdolnościami. Szykowało się w końcu ciekawe doświadczenie.

Offline

 

#11 2017-03-28 20:17:12

 Yoel

Coś więcej

Miano: Belle
Rasa: elfka

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Belle siedziała przy ławie pilnując Szczurzej własności i starała się wyłączyć z otaczającego ją świata. Cóż za nieznośny hałas. Jakaś babka zawodziła, wąsacz wtórował jej komentarzem równie ambitnym co tekst pieśni, ktoś spiskował w kącie, ktoś się sprzeczał, a o tym co się działo na zapleczu elfka wolałaby szybko zapomnieć. Czekając na towarzysza wpatrywała się z lekkim rozkojarzeniem w drewniane deski, dłońmi gładząc przez materiał chustki swoje uszy. Udawała, że poprawiała nakrycie głowy, jednak tak naprawdę sprawdzała, czy na pewno jej elfie atrybuty były schowane, a ponad to starała się (niezbyt skutecznie) zagłuszyć napływające w nadmiarze dźwięki.

- Jesteś - westchnęła z ulgą, kiedy Griff się pojawił obok niej i z wdzięcznością przyjęła kufel cydru. Przesunąwszy dłoń wyuczonym już ruchem po stole sięgnęła po napitek i zaczęła go powoli sączyć, słuchając co mężczyzna miał do powiedzenia. Jego dąsów przyjmowała z przyjemnością, ciesząc się, że wreszcie ma na czym skupić uwagę, choć i tak niewiele to pomagało w zestawieniu z harmidrem panującym w karczmie. Tłumy. Belle nie znosiła tłumów, a te do Wyzimy ściągały zdecydowanie zbyt licznie.

Każdy miał swój powód. Jedni ulegli podejrzanej natury zachciankom, inni mieli pracę związaną z tymi pierwszymi. Powód elfki siedział obok, pił piwo i przyglądał się jej. No i prócz tego zadał pytanie, które przez chwilowe zamyślenie dziewczyny niemal stopiło się z pozostałym hałasem. Ale nie do końca. Na ten głos reagowała zawsze.

- Jest... głośna. Ale poza tym piękna. Z resztą cała Temeria ma coś w sobie. Nie wiem, czuję się tu lepiej niż w Novigradzie. Bardziej jak... w domu? Chociaż mniej miejskie tereny bardziej do mnie przemawiają, sam rozumiesz... - Upiła solidny łyk, jakby chcąc dać i sobie i jemu czas na przetrawienie odpowiedzi, a potem kontynuowała. - Co będziesz dzisiaj robić? Mogę Ci towarzyszyć? Wiesz, strasznie bym chciała na chwilę odetchnąć od hałasu... Jeśli jest to możliwe. Rozumiem, że to nie wskazane, ale... warto spytać.

To nie tak, że była podporządkowana Szczurowi. Jeśli by chciała postawić na swoim, nie wahałaby się tego zrobić. Ale W Wyzimie... cóż. Było inaczej. Tu mogła nieopatrznym działaniem przysporzyć mu kłopotów, a to ostatnie, na co miała ochotę. Dlatego wolała pytać. I patrzeć. Jakie piękne oczy miał ten Szczur...


http://i.imgur.com/GpVicNP.jpg
100 denarów
>mówi lekko zachrypniętym głosem<
>EVENT: aktualnie zasłonięte uszy i lewe, fioletowe oko<

Offline

 

#12 2017-03-29 18:42:25

Lorelei

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Kiedy ostatni raz Lorelei odwiedziła mury Initium od wewnątrz, wyglądały zupełnie inaczej. Nie było na nich tych fikuśnych, interesujących wzorów, po patrzeniu na które po raz setny, czy tysięczny krok przyprawiało już o nudności. Jedyną atrakcją było słuchanie o tym, co czeka ich po drugiej stronie portalu, Przejścia, Bramy, czy jakiegoś zawiłego, naukowego słowa, do których dogadzali sobie profesorowie z Initium. Zainteresował ją fakt, że żaden Drugi jeszcze nie zdołał powrócić z tej fantastycznej i nierealnej krainy. Nigdy nie przyznała tego głośno, ale przerażała ją myśl o śmierci Arkanisa, który przecież w tej chwili jest takim samym przewodnikiem many jak i Drudzy. Bała się tego, co się stanie, gdy cząstka jej aury ukryta w mężczyźnie zginie.
Następnie było trzeba zmienić swój wizerunek. Słowa przywódcy wskazywały na to, że po tej drugiej stronie tępi się osoby odmienne, nienaturalne. Zapewne też i magiczne. Czyżby czarodzieje byli wyłapywani przez zwykłych, prostych ludzi, by nabić ich na pal, czy spalić na stosie? Kobieta chciała najpierw narzucić na siebie po prostu płaszcz, ale przypomniała sobie o sukni, którą miała na sobie. Barwa oraz krój jej aktualnego stroju kontrastował z jakimikolwiek prostymi i prostackimi szmatami, które musieli wdziać.
- Muszę się przebrać, jeśli mamy się udać tam incognito. Potrzebuję prywatności. - Oświadczyła. Nie mogła tak po prostu rozebrać się przed całym tym towarzystem, chociaż towarzystwo mogłoby bardzo tego pragnąć. Postanowiła ubrać się jak średniej klasy kupiec. Postanowiła więc zabrać ze sobą pierdoły takie jak drobna biżuteria. Zdjęła i zostawiła swój srebrny diadem, poprawiając zaraz potem włosy. Kolczyki zostawiła. Ubrała podróżny płaszcz z kapturem tak, jak radził jej Niksar. Musiała wyglądać okropnie bez ubrań dopasowanych do jej drobnej sylwetki.
- Czy w "tamtym świecie" jest proch strzelniczy? - Spytała, gdy już załatwiła sprawy dotyczące wyglądu. Najpierw zabrała krótki, prosty nóż w pochwie, który rzemieniami przymocowała do zewnętrznej strony lewej łydki tak, by nie było go widać spod ubrania. Następnie chciała dozbroić się w pistolet wraz z całym potrzebnym sprzętem do jego przeładowania i zestawem czternastu kul, jednak tylko wtedy, jeśli nikt jej tego nie zabroni, z powodów różnic między wymiarami.
Arkanis natomiast wiele nie zmienił swojego wyglądu. Też narzucił płaszcz, by ukryć blizny spowodowane przerwanym rytuałem. Wyglądał jak strażnik dobytku i swej towarzyszki, i tak właśnie mial wyglądać.
Dobrała resztę sugerowanego ekwipunku, ale spakowała tylko lżejszą ich część. Jej bliski przyjaciel dobrze wiedział, że przyjdzie mu tragać troszkę więcej niż inni.
Właściwie to była gotowa, jeśli jakikolwiek stan umysłu, czy plecaka mógłby oznaczać gotowość do podróży w zupełnie nowy, nieznany świat. Ale bliżej gotowości wiele być nie mogła.

Offline

 

#13 2017-03-30 00:38:25

Kociebor

Przybysz z Everold

Miano: Kociebor
Rasa: Człowiek
Wiek: 20

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Kociebor nie potrzebował przedstawiania się dowódcy. Jego rola wcześniej napsuła mu już dość krwi. Cóż nie miał wyjścia ale jednak wizja wyprawy sprawiała że przeszywał go dreszcz. Gdy mieli podać czego chcą, już miał poprosić o żywego sokoła albo rykerra. O tak wiele oddałby za rykerra który byłby świetną bronią zapasową albo za sokoła który mógłby strzec go z powietrza. Jednak było to zbyt ryzykowne. O wiele zbyt ryzykowne. Po czymś takim każdy mógł się domyśleć że coś jest nie tak. O reakcji miejscowych na obcy element fauny nie wspominając. Musiał zdobyć siły na miejscu. Teraz mógł się wyposażyć w coś bardziej konwencjonalnego. O ile na bliski dystans był zabójczy to brakowało mu broni dystansowej. Zapytał więc szybko - Zaliż pan dałby mi kuszę albo ki łuk. Takowa broń przyda się człekowi do walki w mieścinie bez gwary. Sza sza i jeden trup. Tędy dwa noże jeszcze nie zaszkodziły by zaliż mi na wypadek jakiego awanturnika coby go po cichu wyeliminować. - Miał ochotę zapytać też o tamtejsze inne rasy. Pragnął poznać ich ciała, zakosztować ich zdolności, spróbować zniewolić albo przyjąć ich kończyny.  Chciał poznać nową faun i florę zyskać nowe możliwości, nowe elementy ciała.

Gdy oddział był w gotowości rzekł
- No to ruszać już nadszedł czas, oby Oni pozwolili wrócić nam wrócić na tę ziemię. Oby ta przygoda była nam owocna, zaliż jakieś wspaniałości uda się nam zdobyć.  - mówił spokojnie już nieco bardziej na trzeźwo z mniejszą ekscytacją. Zapowiadało się całkiem dobrze jednak w odpowiedzi na nastroje drużyny lekko dostosował swoje zachowanie. Musiał wzbudzać jak najmniejsze podejrzenia.

Ostatnio edytowany przez Kociebor (2017-04-04 22:14:49)

Offline

 

#14 2017-04-04 18:48:09

Eirlys

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Eirlys jeszcze raz zmusiła się do wysłuchania tych samych opisów świata, który rozpościera się po drugiej stronie portalu. Nie miała wielkich nadziei na to, że ktokolwiek w Initium dowiedział się czegoś nowego od ostatniego dnia szkolenia dla "ochotników", ale wolała nie ryzykować przegapienia jakiejś ważnej informacji. Niestety,  Niskar nie wyjawił niczego, czego do tej pory nie słyszała, chociaż z drugiej strony takie krótkie, treściwe podsumowanie przed samą wyprawą miało jakiś sens; kobieta jeszcze raz wbiła do swojego nadszarpniętego latami picia łba, że za chwilę znajdzie się w świecie łudząco podobnym do Everoldu, a z drugiej strony pełnego nieludzkich ras, zadziwiających chimer a przede wszystkim - świata zdominowanego przez ludzi, którzy z nienawiścią tępią inność. A przecież nie dawało się ukryć, że ta śmieszna grupka "ochotników", do której należała, idealnie wpasowywała się w kategorię inności. Nie dość, że pochodzili z innego świata, jakby odbicia w lustrze - wojowniczka nie zamierzała wgłębiać się w ten temat dostatecznie głęboko i takie określenie całkiem jej wystarczyło - to jeszcze niektórzy z nich posługiwali się magią, prawdopodobnie w całkiem inny sposób, niż mieszkańcy lustrzanego wymiaru. A do tego, nawet jak na everoldowskie warunki, wydawali się dziwakami. Poczynając od Gniewomira, który zajmował się Oni widzą czym i roztaczał wokół siebie dość niepokojącą aurę, przez Lorelei i jej brata, na Kocieborze i byłej alkoholiczce kończąc. Nawet po przybraniu nowych tożsamości trudno będzie ukryć ich dziwność oraz fakt, że jedno do drugiego pasuje jak pięść do nosa.
Kobieta oderwała się od tych dość ponurych rozmyślań dopiero wtedy, gdy kapitan zapytał, czy nie będą jeszcze czegoś potrzebowali. Szybko policzyła w myślach, na ile dni powinna jej starczyć  ta kulka narkotyku, którą miała przy sobie - a Oni tylko wiedzieli, ile wysiłku kosztowało ją ukrycie jej przed bacznymi oczami Drugich, co świadczyło albo o ich wielkiej przenikliwości, albo o typowej dla ćpunów paranoi i niezwykłej imaginacji ciemnowłosej.  Jakkolwiek by nie było, udało się jej ustalić, że ta mała brunatna kulka powinna starczyć jej do momentu konfrontacji z jakąś większą grupą ludzi. Lustrzany świat czy nie, powinni mieć tam jakieś narkotyki, a odpowiednia doza przekupstwa, przymilania się i grożenia powinna jej umożliwić nabycie dostatecznych ilości. I właśnie ta myśl sprawiła, że w końcu pokręciła głową.
- Nie potrzebuję nic ponadto standardowy ekwipunek. Chyba że... zdobylibyście dla mnie dodatkowy sztylet, najlepiej taki o mocnym ostrzu długości łokcia, coby w razie potrzeby swobodnie ciąć kości - wyjaśniła. Nikt jej co prawda nie zarekwirował broni, ale posiadanie dużego, ciężkiego sztyletu z pewnością nie przeszkodzi w walce. O ile się nie myliła, nawet w Initium, miejscu, gdzie ludzie uczą się bardziej posługiwać się zaklęciami niż  ostrzami, powinna być jakaś zbrojownia. Zwłaszcza odkąd w tym miejscu zrobiło się tłoczno od wojskowych.

Offline

 

#15 2017-04-05 15:29:58

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Dostrzegł jej podejrzliwy wzrok, kiedy łgał prosto w oczy zgromadzonych wokół podróżników. Nie przejął się tym bynajmniej, jako że przywykł już do tego, że często posądzano go o prawienie dyrdymałów. Nie potrafił sobie jednak przypomnieć, kiedy (i czy w ogóle) udało się mu to udowodnić. On sam natomiast nie miał w zamiarze się zdradzać. Większe i małe kłamstewka były bronią, którą posługiwał się nader biegle, zwykle wykorzystując je do zdobywania czyjejś sympatii czy zaufania, nawet jeśli bezpodstawnego i nietrwałego.

Tak było i tym razem. Chociaż młodzieniec nie decydował się jeszcze na poważniejsze zagrywki, mające na celu ściągnięcie na siebie uwagi kobiety, ta zręcznie go ignorowała. Physalis zaczynał tracić cierpliwość, która nie należała do jego przymiotów. Najpewniej liczył on, że tak jak podczas ich pierwszego spotkania, tak i tym razem okaże mu ona sporą dozę zainteresowania. Uraczyła go dłuższym spojrzeniem dopiero wtedy, kiedy bezpośrednio zagaił rozmowę.

Natychmiast przyjął, że jej odpowiedź nie miała zbyt wiele wspólnego z prawdziwym powodem wyruszenia w podróż na południe. Być może dlatego, że miał pewne podejrzenia odnośnie jej fachu i nie przypominał sobie, żeby słyszał cokolwiek o upadku "Passiflory". Może zaś z tego powodu, że, jak mu się zdawało, mimika twarzy Elenory znacznie zubożała, co sugerować by mogło kontrolowaną powściągliwość, nawet jeżeli chłopak nigdy nie nazwałby tego w ten sposób. W tamtej chwili zrozumiał, że skoro zarówno on, jak i dziewczę, przedstawiali nieprawidłowe wersje swoich historii, tak naprawdę bezcelowym stawało się podejmowanie jakichkolwiek prób zasięgania informacji od osób postronnych. Szczególnie, jeśli rzecz miała dotyczyć tajemnicy, która ściągała doń tysiące ludzi z całego świata.

Nie zamierzał roztrząsać jej wypowiedzi, zanadto dopytywać, ani tym bardziej kwestionować szczerości, jaką go obdarzała. Zamierzał dać jej poczucie kontroli nad sytuacją, aby zamiast przejmować się zbytnio tym, jakie wnioski wyciągał, mogła się nieco bardziej zrelaksować i wdać z nim w konwersację, która miała być dlań przyjemną.

— Wybrałaś dobry moment. Wygląda na to, że zjeżdżają tutaj ludzie z całego świata. Z pewnością ktoś z nich wiezie ze sobą coś więcej, niż tylko ciekawość tych niezwykłych zdarzeń. Może uda ci się znaleźć jakieś dobre zajęcie? — Oderwał kolejny kęs chleba, by nie dać jej możliwości wysnucia wniosku, jakoby był nader gadatliwy. Z reguły milczenie przysparzało mu więcej sympatii. Tym jednak razem nie zapowiadało się, by to Elenora miała w planach przejęcie kontroli nad prowadzoną rozmową. — Czym się zajmowałaś wcześniej, jeśli to nie tajemnica oczywiście?

Przyłożył szyjkę butelki do ust i zaczerpnął mleka, przymykając oczy. Skończywszy, obtarł usta wierzchem dłoni i wbił w nią spojrzenie. Po raz pierwszy od momentu, kiedy proponował jej skorzystanie z łakoci, które zdobył podczas spaceru w stronę bramy. W jego otulonych szmaragdem tęczówek źrenicach tliła się radosna iskra. Jak gdyby prowadzenie rozmowy z dziewczęciem sprawiało mu dużo radości, której nie sposób było dostrzec na jego opanowanej twarzy.

Ostatnio edytowany przez Lis (2017-04-05 15:33:08)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#16 2017-04-08 16:06:58

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Dziwny był ten chłopak, nie ma co. Cały czas rzucał jej jakieś spojrzenia i na dodatek nie odczepiał się, tylko próbował ciągnąć El za język. Starała się ciągle nie wydawać poirytowanych westchnięć i nie odezwać chamsko — nie miała na dłuższą metę dobrego humoru od samego Novigradu, od chwili ucieczki stamtąd. Towarzystwo ludzi, nieludzi, nie było jej na rękę, tym bardziej, że do Wyzimy wraz z natłokiem poszukiwaczy przygód mogli zostać odesłani jacyś informatorzy Wiecznego Ognia, a przecież nie po to uciekła z miasta, by znowu się na nich napatoczyć. Physalis rozmawiając z nią, dezorientował jej uwagę, którą wolała skupiać na tłumach ciągnących do grodu. No i naprawdę nie była w humorze do rozmów.

— Może — mruknęła w odpowiedzi i znowu skupiła się na otoczeniu. Jak dla niej chłopak był gadatliwy, choćby próbował nie sprawiać takiego wrażenia. Podczas gdy ona odpowiadała zdawkowo, jakby próbując się go pozbyć, on cały czas nawijał. O, na przykład teraz pytał o jej profesję. No upierdliwiec no.

— Alchemią — odburknęła, posyłając mu niezbyt przyjazne spojrzenie, tak bardzo odwrotne od jego, w którym tańczyły radosne ogniki. Może gdyby nie miała tyle problemów na głowie, z ochotą by się wdała we frywolną dyskusję o przysłowiowej dupie maryny... no właśnie, gdyby nie miała problemów. Teraz była zbyt umęczona nimi, by czerpać przyjemność z luźnej pogawędki, co odbijało się poniekąd na jej obliczu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest umartwiona oraz, że mało sypia. Ponadto i sposób, w jaki siedziała, zdradzał wiele. I chociaż odpowiadała zgodnie z prawdą, było widać, że bardzo dużo prawdy skrywa we własnym wnętrzu.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#17 2017-04-10 06:07:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Niksar stanął w rozkroku, trzymając kciuki za obciążonym bronią pasem. Trzymał je także w duchu za przydzieloną mu właśnie kompanię. Obserwował ją z bliska, przyglądając się mniej lub bardziej owocnym wysiłkom podczas wyszukiwania broni oraz sztukowania potrzebnego ekwipunku. Towarzysząca mu aura spokoju i niefrasobliwej życzliwości wisiała nad nim jak fatum, nie przestając manifestować się w rozciągającym wargi półuśmiechu. Ciemnobrązowe, niemal czarne oczy omiatały leniwie otoczenie, nie zdradzając jak dotąd niczego poza tym, że po człowieku jego pokroju można było spodziewać się wszystkiego.

Przeszedł, postukując obcasami, koło Gniewomira w kapeluszu, z drgającym półuśmiechem na ustach. Jego facjata była równie dyskretna co smok w przydomowym warzywniku, ale był dobrej myśli. Jeśli wczuje się w swój alias, i jak przystało na archeologa, będzie częściej spoglądał w ziemię niż ponad nią, nie powinien wzbudzać niepotrzebnej uwagi.

O prywatności! Zadumał się z nostalgią w oczekiwaniu na przebierającą się na uboczu, za momentalnie rozstawionym parawanem Lorelei. Moja stara przyjaciółko, ileż to już czasu. Ileż to już lat, gdy nasze drogi się rozeszły...

Jest. Używają go w prostej pirotechnice. Nie uświadczysz za to mechanizmów sprężynowych czy lontów. Zapytasz ich o zamek kołowy lub skałkowy, pokażą ci drogę na kasztel. Albo odeślą do ślusarza. — Zatrząsł odszpuntowanym flakonikiem z prochem, ciesząc się jego zapachem. Wolną dłonią zburzył konfigurację stalowych kul, zważył w dłoni, badając rodzaj stopu. Tęsknie jak pierwszej kochance, przyjrzał się kolbie z impregnowanego drewna.

Jeżeli musisz, weź arbalet. Samostrzelną kuszę. Coś do miotania — odetkał się po chwili namysłu, potwierdzając jej przeczucia. — Z prochem Drudzy nie dopuszczą cię do Maszyny. Od czasu jej destabilizacji nie tylko z powodu niezgodności między światami. Były wypadki.

Wyminął Arkanisa, fundując mu najpiękniejszy komplement, na jaki mógł zdobyć się wywiadowca z jego praktyką.  Nie uroniwszy słowa i nie zwróciwszy na niego uwagi.

Wypadki. Wypadki chodzą po ludziach — rozłożył ramiona, spoglądając pod sklepienie mieszczącego ich tajnego kompleksu, zwracając się do Kociebora. — Naści kuszę. O tę, tutaj. Lekka, poręczna i łatwa w naciągu. Sza. — Zademonstrował naciągnięcie cięciwy. — Sza — dokończył prezentacji, zwalniając ją naciśnięciem spustu, markując szybki strzał bez bełtu tuż przed maską stojącego nieopodal Drugiego. — Jeden trup — powiedział powoli, odkładając broń i podając najemnikowi kołczan z amunicją. Drugi nie drgnął nawet o piędź, zapewne starając nie roześmiać pod kapturem. Albo był już martwy. Niezrażony Niksar z pewnością przystającą znawcom tematu, zaproponował Kocieborowi parę jednosiecznych noży wykutych z jednego kawałka ciemnego żelaza, obydwa w poręcznych skórzanych futerałach, których kościane rękojeści aż zapraszały, by wypadek zdarzył się jak najprędzej.

On sam nie wzbudzał podejrzeń na tle dotychczasowych rekrutów. Większość z nich też była socjopatami.

Coś do cięcia kości? — upewnił się Niksar, chociaż słyszał wyraźnie, a słowa kobiety nie były pytaniem. — Raspator. Osteotom. Piła do amputacji — wyliczał, zataczając kręgi wokół dębowego blatu. Ktoś, kto nazywał sztyletem ostrze długie na łokieć, powinien używać raczej flamberga.
Przyniósł jej długi, paskudnie zakrzywiony i pozbawiony jelców nóż o zwężonej na potrzeby chwytu rękojeści. Ostrze świsnęło w powietrzu, w wykonanym gwoli próby cięciu na odlew. Chociaż sama klinga pozbawiona była inskrypcji a rękojeść i głowica szlachetnych kamieni, wprawne oko dostrzegało w tym cacku nerdijską specjalność znaną pod mianem kindżału.

Naprawdę idzie popsuć tym komuś dzień — powiedział, wręczając jej nóż i pochwę do kompletu.

Ahoj, przygodo. Żegnajcie przygotowania. Wielkimi krokami nadchodzi długo wyczekiwany wielki krok dla ludzkości. Dla nich najtrudniejszy, bo pierwszy. Odwrotu nie było, pardonu nie dawano, opornych los ciągnął siłą. Wszystko inne nie ma znaczenia i na wszystko inne opuści się kurtynę milczenia. Było pomieszczenie, ciemne i sterylnie czyste, wypełnione aurą aż po brzegi. Wielkie gniazdo zamaskowanych i zakapturzonych owadów przekrzykujących się wzajem, wiwisekcjonujące was zza fałszywych oblicz oczami jak dwa trumienne doły. Nikt z was nie pamiętał z tego zbyt wiele. Otumanieni zaklęciami, napojeni eliksirami chwytaliście tylko pojedyncze wrażenia. Strzępki ulotnych wspomnień, łapane na wietrze, niekompletna układanka, w której jedynymi ostałymi się elementami były ból i strach, jedyne, na których dało się skoncentrować. Jedyne prawdziwe.

Gdy zaciskano mu obręcz na głowie, Gniewomir z całą mocą przypomniał sobie, za co nie znosi Drugich. Każdy wolny od targających jego ciałem wstrząsów moment mógł być dla niego niepowtarzalną chwilą wytchnienia na przeklinanie całej ich zbrodniczej konfraterni. Stare rany krwawiły jak żywe wśród smrodu eteru. Opuszczał ten świat zupełnie tak samo, jak w chwili, gdy narodził się w nim dla zemsty.

Spokój Pawła udzielił się Lorelei mimo zaciśniętych pasów i puszczonej przez nich magicznej energii, omal wyrywającą ją ze stalowego fotela. Straciła poczucie ciała, sam fakt jego posiadania wydawał jej się tak obcy i głęboko absurdalny, że pochłonięta tym wrażeniem przestała odczuwać dyskomfort związany z przeskokiem. Jej towarzysz, sztywny i nieruchomy jak w katatonii, z szeroko otwartymi oczami był ostatnią rzeczą, która zobaczyła na tym świecie. Nawet jeśli według wszystkich praw logiki i anatomii, siedzącego na stalowym tronie po jej prawej stronie nie miała prawa zobaczyć bez wykręcania unieruchomionej szyi pod niemożliwym kątem.

Nagły skok adrenaliny jeżył wszystkie włosy na ciele Kociebora. Choć zaniepokojony od wejścia, skrępowane kończyny i wbite w przeguby igły, pompujące w żyły obcą substancję sprawiały, że w głębi jego trzewi zrodziło się wycie, pierwotne niczym radość polowania, zew polującego drapieżnika i strach ścigającej go ofiary. I choć mimowolnie każde włókno w jego mięśniach kazało mu się wyrwać, on mógł tylko spadać. Nikt nie słyszał jego krzyku, on sam z czasem też przestał, gdy zagłuszała go szumiąca w uszach krew.

Dotychczasowe niepokoje w głowie Eirlys przybrały na sile. Obskoczyły ją jak zgraja domagających się koron obdartusów w obskurnej uliczce. Zbierało ją na wymioty, czuła, że farba za moment pójdzie jej z nosa. Jeżeli był to przedsmak tego, co przechodzą Drudzy podczas swojej inicjacji, to zaprawdę nie wiadomo było czy bardziej ich nienawidzić, czy im współczuć. Nie chciało jej się zastanawiać. Jej błędnik wziął ją jako zakładniczkę, trzymając do samego końca. Paradoksalnie, jej ostatnią trzeźwą na opuszczanym właśnie padole było to, że musi się napić.

Nie wstawajcie od razu, bo upadniecie. Nie mrugajcie też za szybko, zostają powidoki.

Odległy głos. Ten sam, który towarzyszył wam podczas wędrówki przed Initium. Odległy, słyszany jakby z perspektywy kogoś, kto zanurzył łeb w pełnym wody cebrze po samą szyję. Nie było więzów, nie było pasów, igieł, stali, metalicznego posmaku, zapachu ozonu, dusznego, przesiąkniętego eterem powietrza. Biorąc pod uwagę okoliczności, czuliście się zaskakująco dobrze. Określenie „jak nowo narodzeni” było całkiem trafne. I po dwakroć prawdziwe, w związku z nadwrażliwością oczu na światło, utrwalone pod powiekami w jasnym rozbłysku. Chciało się też krzyczeć, choć głównie dlatego, by zagłuszyć jakoś to przeklęte dzwonienie w uszach.

Wnioskując z zakurzonej kamiennej posadzki, na której przyszło się zbudzić oraz odgłosom hulającego w górze wiatru znajdowaliście się gdzieś wewnątrz nie na zewnątrz. Było tutaj przestronnie, względnie ciemno, kiedy wzrok zdążył się przyzwyczaić, kontury stawały się wyraźne.

Niksar dał sobie nieco czasu, przez pierwszych kilka sekund ograniczając się wyłącznie do przekręcenia na plecy i osłonięciu oczu przedramieniem. Pomagając sobie kilkoma głębokimi wdechami, poczuł się na tyle pewnie, by wstać.

Kto ma ogień, niech go rozpali. Rozejrzyjcie się wokół. Sprawdźcie, czy wszyscy są na miejscu. Można się zgłaszać, byle nie wydzierać, bo echo niesie się tutaj sakramencko.

Miejsce nie było dzikie, choć ewidentnie zbudowane we wnętrzu jaskini, co potwierdzały piski przelatujących tu nietoperzy. Było zbyt ciemno by dostrzec sklepienie, ale patrząc na resztki rzeźbionych filarów, otaczających was na planie koła, musiało znajdować się nie niżej niż dwanaście sążni w zwyż.
Podpalona pochodnia omiata nieco pomieszczenie, pozwalając lepiej przyjrzeć się elementom otoczenia. Znajdujecie się w ruinach, nadłamane i niekompletne filary wykonane są z marmuru, rzeźbione u podstawy, obecnie obtłuczone i niszczejące. Odłupane balustrady majaczące na krańcu szerokiego okręgu, na którym się zbudziliście. I górujący nad tym wszystkim potężny, marmurowy szkielet dawnego wejścia, brys samej bramy. Jedyny w pełni zachowany element dawnej budowli.

Patrzcie gdzie stąpacie. Pobudowali to ładny kawałek pod ziemią. Nie wiemy po co, ale musieli pomagać sobie magią. Ta pieczara to relikt, ale zbyt regularny w kształcie. Schody nie wszędzie są kompletne, a będziemy potrzebowali przedostać się nieco wyżej. Uprzedzając pytania, to nie jest dzieło tutejszych ludzi. Sądzimy, że to oni są autorami.


Niksar przeszedł się kawałek, rozświetlając pochodnią coś pomiędzy filarami. W pierwszej chwili wrażenie było takie, jakbyście nie byli tu sami. Wpleciony w kompozycję całości alabastrowy posąg łatwo było pomylić z żywą istotą, zwłaszcza pośród odgrywającego się tu właśnie teatru cieni. Było ich więcej, z każdym kolejnym krokiem wywiadowca ujawniał kolejny, równie łudząco podobny żywej istocie co poprzedni. Wszystkie bez wyjątku przedstawiały wysokie i smukłe postacie w długich szatach, zastygłe w rozmaitych pozach. Zupełnie jak gdyby świeżo właśnie wyrwane z dyskusji, przemawiające, w większości po prostu zadumane. Wszystkie bez wyjątku piękne i melancholijne. To ostatnie dostrzegało się zwłaszcza z bliska. Choć każdy posąg z osobna stanowił dzieło sztuki samo w sobie,ich twarze wyrażały coś smutnego i niepokojącego. Przywodzącego na myśl niezdrową ekstazę, trawiącą od wewnątrz chorobę. Marność i przemijanie. Minioną chwałę. Tęsknotę.

To nie są ludzie. Nie ci, którzy rządzą światem ponad nami. To ci, którzy przybyli tu przed nimi, wciąż istnieją jako cień tego, kim byli niegdyś. Ci, których zwykli nazywać elfami.

Postacie istotnie różniły się nieco od ludzi, pozostając względnie podobnymi do siebie. Spiczasty kształt lekko zaostrzonej małżowiny, strzeliste sylwetki, brak zarostu, ostre rysy twarzy połączone z dużymi oczami i delikatną urodą. Jednakowo dumni i piękni, zarówno kobiety, jak i mężczyźni.

Miasto zostało zbudowane na ich fundamentach. To miejsce ma z nimi połączenie, choć zostało dawno zapomniane. Ustabilizowane przez Drugich przejście otwiera się zawsze tu. Twierdzą, że nieprzypadkowo. Miejsce jest magiczne, samo też przyciąga magię. Nie potrafię też oprzeć się wrażeniu... — Ciemne oczy szpiega zmrużyły się, wiatr zakołysał płomieniem pochodni, krążąc wokół. — Że to miejsce to cmentarzysko. Zastanawia mnie to prawie tak mocno, jak to, co właśnie dzieje się na powierzchni.

Gdzieś nieco wyżej.

Gdy otworzono wrota, zbierający się wokół nich tłum zareagował natychmiast. Rząd dusz, las głów i maelstrom nóg, kopyt i łokci zakłębił się gwałtownie, napierając w jednym kierunku.

Szybciej, Drakuś! — wiercąca się w siodle dzierlatka, z jakiegoś powodu mająca ewidentne problemy z usiedzeniem na tyłku, wyprzedziła ich wóz, popędzając swojego wierzchowca w drodze do miejskiej bramy.
Zadepczą, ludzieee, ratujtcieee! — krzyczał gnom w kraśnej czapce, którego ostatnio widziano gdzieś pośrodku kolejki, między wozem Nimfadory a delegacją herbowych rycerzy.
Margines, chamskie dno! — wył nad upadkiem obyczajów i degrengoladą spokojny do tej pory dziadunio, łamiąc lagę na plecach bliźniego swego.
Pan tu nie stał!
Nie stał to twojemu staremu jak cię robił!
Erhard, braciszku? Erhard! Erhaard! Obudź się! Obudź! — lamentował ktoś z tyłu głosem tak okropnym, że litość brała.
Gęsie stópki! Kapusta na świńskim ryju! Cielęce ozorki! Gęsie stópki! Komu, komu? — przekrzykiwała rejwach obwieszona podrobami przekupka, wzorem Nimfadory próbując zarobić na całym zamieszaniu.

Co się dzieje? — Siedzący wraz z nimi na wozie szkolarz dźwignął się z miejsca, wychyliwszy się, żeby zobaczyć. Człowiek w chaperonie, do niedawna kramarz zobaczył. I zbladł. Krevita zaskoczył wszystkich, wybuchając gwałtownym śmiechem i komentując zastaną sytuację nader świeckim przekleństwem.

Burty wozu zatrzeszczały pod naporem tłumu. Trzasnął bat Nimfadory, która wrzasnąwszy niby furia, błyskawicznie zwinęła interes, budząc rozleniwione postojem konie. W końcu jasnowłosa z warkoczem, niechybnie rozpoznając swego, trzasnęła po łapach kogoś, kto bez pytania wyciągnął je po chleb przyniesiony przez Physalisa. — Juma nie śpi! — krzyknęła  na pożegnanie z pełnymi ustami, gdy wóz ruszał z miejsca.

Po parunastu minutach kolebania, trzęsienia i kilkudziesięciu wyzwiskach później znajdowali się przy bramie. Stacjonująca tam grupa strażników w miarę swoich skromnych możliwości dokonywała tytanicznych wysiłków podczas selekcji pchającego do miasta tłumu, przeciwstawiając chamstwu i motłochowi autorytetem udzielonej im władzy i perswazją. Choć gdyby zapytać ich o znaczenie ostatniego słowa, byliby przekonani, że jest to część halabardy.

Z wozu, psiekrwie, z wozu! E, państwo. Kolejno tu, pojedynczo — komenderował najstarszy i najbardziej zalatujący z obecnych strażników, ewidentnie dziesiętnik. — Kultury, kurwa, kultury! W Wyzimie jesteście! — Biorąc się pod boki, ewidentnie dziesiętnik otaksował obecnych, z góry na dół, mnąc w paluchach kawałek pergaminu, w przerwach między taksowaniem wnikliwie go studiując.

Nazwisko i imię — oznajmił głosem zimnym jak hrabina Virgina w łóżku, pełen szczerej nieżyczliwości rozpoznając metyskę w stojącej najbliżej Eleonorze. — Cel i powód wizyty.

Podkomendni dowódcy zmiany w tym samym czasie obsiedli, wóz niczym muchy łajno lub szyję martwej sarny, bez krępacji oglądając wyłożony tam dobytek jego pasażerów. Od czasu, gdy jeden ze strażników odkrył czym handluje właścicielka wozu, panowało tam niemałe ożywienie i negocjacje, podczas których poczyniono już pewne ustalenia co do podziału jego zawartości. Samej Nimfadory rzecz jasna na nie zaproszono. Razem z resztą pasażerów była sprawdzana przez zastępcę dziesiętnika, człowieka który każdym gestem dawał po sobie poznać, jak bardzo nie odpowiada mu to zadanie i jak bardzo jest ponad nie.

Coś za jeden i czego tu chcesz? — wzorem przełożonego wypytywał bez ceregieli Physalisa, na którego wypadła właśnie kolej. Mina, z którą przyglądał się chłopakowi, wspierając o halabardę nie sugerowała początku pięknej przyjaźni.

Offline

 

#18 2017-04-13 02:23:30

Kociebor

Przybysz z Everold

Miano: Kociebor
Rasa: Człowiek
Wiek: 20

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Kociebor z radością przyjął prezentacje kuszy uśmiechając się delikatnie. To było dokładnie to czego potrzebował.  Kusza znalazła się na jego plecach przewieszona przez ramię, kołczan z bełtami znalazł się po prawej stronie obok jednego z jego wąskich sztyletów. Zadowolony łowca podziękował grzecznie. Przez chwilę na jego ustach można było dostrzec dziwny złowieszczy uśmiech gdy jego wyobraźnia kontemplowała potencjalne możliwości.
Nie było to jednak wszystko, do zestawu dołączyły jeszcze dwa noże z ciemnego żelaza. Ledwo przemógł ochotę by natychmiast je wypróbować. Kolejna broń znalazła się w jego ekwipunku. Noże natychmiast znalazły się przy pasie zastępując sztylety który przypiął do nagolenników.  Cienkie ostrza mogły się okazać jednorazową bronią więc wolał trzymać je w charakterze broni zapasowej. Porządne noże były też zdecydowanie lepsze niż miecz w ciasnych pomieszczeniach.
Teraz dopiero najemnik był gotowy. Podobnie jak reszta grupy. Potem...
Potem jego wspomnienia się urwały. Mało co pamiętał, większość jak przez mgłę. Widział dziesiątki drugich trudniących się nad procesem. Nie pamiętał wiele, czuł dziesiątki igieł, czuł że spada, czuł adrenalinę i wiedział że krzyczał... długo, przynajmniej na tyle by przestać gdy z czasem zagłuszyła wszystko krew w uszach. Czy był to krzyk czy czysty ryk sam nie był pewien. Jego instynkt uderzył z całą mocą pod wpływem czegoś w jego żyłach wyzwalając w nim coś dzikiego i pierwotnego. 

Najpierw usłyszał głos, ten sam co wcześniej, musiał należeć do Niksara ale był dziwnie inny. Jakby słyszany spod wody albo przez ścianę albo... przez uszy innej istoty. Nie był pewien ale to nie było istotne. Nie było już tu sprzętu który pożegnał go w tamtym świecie. Czuł się dobrze ale nie był pewien czy po prostu nie zregenerował się dość szybko, ile tu już leżał... i co z innymi. Oni też mieli podobne problemy. Sądząc po słowach Niksara chyba tak. Bolały go oczy, nie zamierzał ich jeszcze otwierać. Lekko poruszył kończynami i ogonem sprawdzając stan swojego ciała.
Jego uszy były jak po przetrwaniu pobliskiej eksplozji. Nawał artyleryjski zostawił by podobne skutki w jego bębenkach co ten portal. Co on tu do diabła robi, mógł spokojnie siedzieć po karczmach i przepijać pieniądze.
Przewrócił się na bok. Nie wstawał, ale rękami poszukał punktu podparcia.  Zasłonił oczy i skupił się na nich podobnie jak na uszach starając się wykorzystać swoją przyśpieszoną regenerację do usunięcia skutków transportu, choć czy było co leczyć. Wyglądało to bardziej na przemęczenie.
Gdy poczuł się pewniej na czworaka poszukał czegokolwiek co nadawało się do rozniecenia ognia. Wahał się chwilę czy nie użyć swojej umiejętności ale zrezygnował. Biorąc pod uwagę co się działo  Drudzy musieli już wiedzieć prawie wszystko. Nie miało to znaczenia skoro tu był, niemniej niepotrzebne marnowanie umiejętności też nie było wskazane.  Gdyby udało mu się coś znaleźć zamierzał odpalić to po prostu od kogoś komu uda się już ogień rozniecić.  - Jestem - Rzekł cicho.
Rozejrzał się w ciemności po okolicy. Sklepienie niknęło w mroku.  Kolorowy blask płomieni tańczył na marmurowych filarach. Był to jakiś okrąg, wyglądało na to że w jaskini. Do uszu Kociebora dotarł pisk nietoperzy co potwierdzało myśl że są w jaskini. Któż i po co wybudował tutaj taką budowlę.
Jak wynikało ze słów ich przewodnika to pieczara to działo magii, jak szacował o rozmiarze całkiem potężnej magii. Musieli dostać się do góry. Niksar tymczasem pokazał im twórców konstruktu. Byli to ludzie ale inni niż jakich widział do tej pory. Wyżsi, szczuplejsi, dumni. Okrślił ich elfami, mieli przybyć tu przed ludzmi. Kociebora zastanowiło jak to się stało że tak potężna rasa została wyparta przez ludzi, skoro ni znali prochu ich technologia nie mogła być aż tak zaawansowana. Tak sądził ale od tego momentu wiedział że nie wolno mu ich nie doceniać. Jego wzrok analizował rzeźby szukając większej ilości różnic anatomicznych.  Posągi były smutne i dostojne. Miały w sobie jakiś rodzaj smutku przemijania. Zupełnie jak to niszczejące miejsce.
Tak piękne miejsce które stało się fundamentem ludzkiego miasta. Choć czy nazywanie tutejszych ludzi ludźmi było właściwe. Z jego punktu widzenia ci aż tak się nie różnili. To miejsce jak wynikało z słów dowódcy było magiczne, przedstawiona argumentacja wyglądała na słuszną toteż nie przyszło mu w myśl jej podważać. Słowa o cmentarzysku nie wywołały natomiast żadnej większej reakcji  u Kociebora. Trupy były tylko martwym ciałem, niezdolnym cokolwiek im zrobić. Choć może była to racja, czemu portal sięga akurat w to miejsce. Czy tak zaprojektowali to Oni. Może ci zwani elfami byli Onymi. Może Oni stworzyli też ich.
Czekał obserwując co wydarzy się dalej. Może zostaną podzieleni - Jak się stąd wydostaniemy? - zapytał wskazując na schody.

Offline

 

#19 2017-04-14 23:20:07

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Nie skomentował. Zdążył zdać sobie sprawę z tego, że kolejne próby podjęcia rozmowy tylko wpędzały dziewczynę w nastrój podenerwowania, co było efektem odwrotnym od zamierzonego. Z żalem musiał przyznać, że oto czas, w którym dane było im się spotkać, nie sprzyjał nawiązywaniu nowych znajomości. Rzadko kiedy spotykał się z tak wyraźną niechęcią względem jego osoby, szczególnie ze strony przedstawicielki płci pięknej. No cóż, pozostawało jedynie mieć nadzieję, że kiedyś sama zechce zmienić ten stan rzeczy, na przykład przy kolejnym, przypadkowym spotkaniu.

Przypuszczał, że przyjdzie mu siedzieć w milczeniu jeszcze kilka godzin, kiedy to korowód ruszył wreszcie w powolnym, chaotycznym tańcu, wzbijając tumany kurzu, rozbrzmiewając skrzypiącymi wozami i zdzierającymi się gardłami. Physalis nawet nie ruszył się z miejsca, obracając jedynie w stronę niezauważalnie przybliżającej się bramy. Korzystając z bodaj ostatnich chwil względnej wygody, kiedy mógł wieźć swoją rzyć na wehikule Nimfadory, powtórzył w myślach wszystkie informacje, jakie otrzymał od Florenta, raz jeszcze.

Zwinnie zsunął się z pojazdu. Miękko wylądował tuż przy dotychczasowych towarzyszach podróży, na kilka metrów od lustrujących ich wzrokiem strażników. Kiedy kolejka przed nim znacząco wyszczuplała, podszedł spokojnym krokiem do najbliższego z wartowników. Dostrzegłszy kątem oka Elenorę, która pewnie nie była przyzwyczajona do tak oschłego traktowania, postanowił próby rozweselenia jej.

Physalis z Novigradu. Czego tu chcę? Tego, co wszyscy — dostać się do miasta! — Jego twarz nabrała niepoważnego wyrazu, któremu towarzyszył życzliwy uśmiech. Tak bardzo kontrastujący z ponurym spojrzeniem strażnika, z jakim przyszło mu się mierzyć. — Ach, oczywiście, celem przejęcia opieki nad osieroconym siostrzeńcem — udał zmieszanie i natychmiastową refleksję.

Słyszał bowiem zbyt wiele opowieści o nadętych stróżach, którzy, nie poznawszy się na niewinnym żarcie, skutecznie przyczyniali się do zatrzymania winowajcy pod murami przez kolejnych kilka nocy. Nie mógł ryzykować ewentualnego opóźnienia głupim dowcipem, co jednak zdążył już uczynić.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#20 2017-04-15 00:25:02

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Chłopak zrezygnował z prób zagadywania Elenory, co było jej na rękę. Nie miała teraz ochoty na nawiązywanie znajomości, chociaż przez cały czas trwania pogawędki gdzieś z tyłu jej głowy chodziła jej myśl, iż kojarzy go stąd. W momencie, gdy jego uwaga przestała się na niej skupiać, dziwne wrażenie zniknęło, a panienka znowu zaczęła oglądać tłumy. Zaraz jednak ruszyli do przodu, kiedy otwarto bramę, w akompaniamencie wrzasków, krzyków i lamentów tłumów ciągnących ku przygodzie. Wszystko to zlewało się w jeden wielki szum, z którego trudno było dziewczynie wyłapać pojedyncze słowa.

Nimfadora po kilkunastu minutach doprowadziła ich pod niemalże samą bramę. Tutaj Elenora musiała zejść, gdyż strażnicy zaczęli bawić się w celników i każdego po kolei nie dość, że wypytywali, to jeszcze sprawdzali, w tym biedną panią gnom. El podeszła powoli do jednego z nich i zerknęła naburmuszona na mężczyznę, zakładając ręce na piersi. Widziała, iż najwyraźniej nie podobały mu się jej uszy, ale nic sobie z tego nie robiła. Gdyby jednak zachowywał się milej w stosunku do niej, być może poprawiłby się jej humor.

— Elenora — zawahała się przez sekundę nad doborem nazwiska, po czym usłyszawszy odpowiedź młodzieńca, również wypaliła: — Też z Novigradu. Cele zarobkowe. Znaczy pracy szukam.

Kątem oka widziała wydurnianie się Physalisa i nawet uśmiechnęła się delikatnie, widząc, iż ten nie stracił w ogóle dobrego humoru nawet przez jej gburowatość. Może za ostro go potraktowała? Uznała od razu za wroga i zawarczała, zamiast dać mu chociaż szansę na wykazanie się. Teraz jednak było za późno nawet na głupie przeprosiny, i tak zaraz się pewno rozdzielą.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#21 2017-04-24 16:02:20

Gniewomir

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Charakteryzacja jaką urządzono mu na terenach initium, była godna podziwu. Gdyby zobaczył się w lustrze, to sam mógłby pomyśleć, że spotkał jakiegoś archeologa czy innego uczonego. Jednak na tym pozorne wrażenie się kończyło. Charakter Gniewomira daleko odstawał od wszelkich badaczy.  Chociaż ciekawość jaka przychodziła z powierzonego im zadania była prawie tak duża jak u prawdziwego odkrywcy. W końcu mieli jaki pierwsi zbadać to co nie zbadane.

Podróż do tego innego wymiaru nie należała do najprzyjemniejszych. Pierwsze wrażenie również nie było najlepsze. Jego uwagę od razu przykuły posągi. Z początku przypominały mu nieco opis "Pierwszych", tajemniczych istot zamieszkujących ich świat. Jednak informacje jakie przekazał mu Nerdyjczyk, od razu wybiły Gniewomira z tych błędnych założeń. Jak się okazało były to "elfy", istoty podobne do ludzi.  Przemierzając podziemia, bądź ruiny, ciężko mu było oszacować gdzie dokładnie się znajdują, nadal dzwoniło mu w uszach. Włożył mały palec do lewego ucha i energicznie nim potrząsnął, a dzwonienie w uszach powoli ustało, to samo zrobił z prawym uchem. Starał się mieć jak najlepiej wyostrzone zmysły, w końcu nikt nie wiedział na co mogą tu trafić.

-Nie prościej było przekazać sprawę wojsku? - Zapytał Nerdyjczyka, który szedł na przedzie z pochodnią. -Wysłałoby się z kilka tuzinów uzbrojonych po zęby żołnierzy to raz dwa wszystko by przeczesali. - Rzucił luźną myśl, nie było to tyle pytanie, co próba nawiązania rozmowy. Nie podobało mu się, że idą w takiej ciszy. Skoro mieli tu spędzić jakiś czas, to powinni choć nieco się zapoznać.

Offline

 

#22 2017-04-25 01:28:41

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

— A pewno, że piękna! — odparł na pochwałę jego rodzimych stron, głosem pełnym wigoru i dumy. Chyba każdy w jego otoczeniu wiedział, że Szczur jest cholernym patriotą. Nawet nie zagorzałym, bowiem jego oddanie ojczyźnie podchodziło pod fanatyzm. Wolał temerskie gówno w stodole niż całe Hołopole, jak sam zwykł mówić. Temeria bez dwóch zdań najlepszym państwem jest, w mniemaniu Szczura, a reszta może się pocałować w dupę. Połechtany w czułym punkcie i uniesiony urokliwą osobą Belle, Griffin zamierzał odpowiedzieć również komplementem, tyle że wymierzonym w urodę elfki. Z tropu zbiło go zakłopotanie, które wezbrało się wewnątrz chłopa przez pełen zachwytu wzrok dwu-kolorowych oczu Aen Seidhe.
— Yyy... Tego. Taa. No.— kufel z piwem przyszedł mu w sukurs, nawilżając gardło i usta. — Nie tylko możesz, Belle, a nawet powinnaś iść ze mną. Praktyka, praktyka, praktyka. To moje motto. — kolejny łyk i westchnięcie. — Obawiam się, że raczej nie prędko przyjdzie nam odpocząć. Wyzima pęka w szwach, coraz więcej zasranych słoików przyjeżdża do mojego miasta. Też mnie to wkurwia ale co poradzisz? Taka praca.
Pas zerknął się w głębię swojego kufla, na resztki trunki i westchnął smętnie nad końcówką, którą zaraz dopił bez litości i raz jeszcze obdarzył Belle spojrzeniem
— Bieremy się do roboty.
Szczur zakomenderował spokojnym głosem i dźwignął się z ławy, sięgając zaraz po swój pas z osprzętem, basinet i najważniejsze - szal z barwami. Zakładając po kolei wszystko na siebie, wyszedł zza ławy i odepchnął bez pardonu zachlanego klienta na trajektorii kolizyjnej.
— Dawaj, Belle. — krótkim ruchem głowy dał znać kompance i postawił krok do przodu. Zaczekał on jednakże na dziewczynę, by ta się ogarnęła i dołączyła do niego. Gdy tylko to nastąpiło, ruszył do wyjścia i dalej, na codzienny obchód okolicy. Poczynając od najbliższej bramy wjazdowej.

Tłum na ulicach Wyzimy nie był jeszcze w swojej szczytowej formie, która zazwyczaj pojawiała się w godzinach późnego popołudnia i wieczornych. Nadal jednak miasto było, jak na swoje standardy, zatłoczone. Toteż dwójka musiała wykazać się sprytem i brakiem litości przy torowaniu sobie drogi. Wszystko to w akompaniamencie narzekań Szczura, który nie słynął z oszczędności słów.
— ...ebało ich, czy co? Coraz więcej się zjeżdża tego tałatajstwa. Słoik na słoiku wszędzie, i pchają się jakby Jego Królewska Mość oreny rozdawał. No popierdoleni są ci ludzie. Nieludzie też. Ja to bym ich wszystkich na zbity ryj, ale weź taką hałastrę teraz...
Z monologu Szczura wyrwała kolizacja z nadbiegającym mężczyzną w uniformie profesora akademickiego i księgami pod pachą. Byli już blisko bramy, która dumnie wznosiła się za kilkanaście sążni za plecami nadchodzącego belfra.
— Uważaj jak chodzisz, Ty gburze! — oburzył się docent, z ledwością łapiąc swoje zapiski. - Brak kultury w tym mieście, brak kultury.
— Jakiś problem, docent? — Griffin odparł zgodnie ze swoim etosem postępowania z osobami posiadającymi wyższe wykształcenie. - W mordę pan chcesz?
Profesor nie odpowiedział więcej nic zrozumiałego i natychmiast począł oddalać się w kierunku poprzedniego marszu, jedynie rzucając pełne wyrzutu spojrzenia w kierunku Szczura i Belle, skoro towarzyszyła temerczykowi.
— I tacy mnie właśnie wkurwiają. Przyjedzie taki w goście i się rzuca. Chodź, Belle, jesteśmy już obok. A o ile mnie oczy nie mylą, to te palanty znów zaczęły wpuszczać jak popadnie.
Nie dane było im ruszyć z miejsca, bowiem rozbrzmiał głos dobrze znany Griffinowi. Nie raz prześladował go w złych snach i teraz raz jeszcze miał pojawić się na drodze Szczura. Karma jest suką, ale co on złego zrobił?

— Paaanieee Kapraaaaaluuu! To paaaan! —chuderlawy młodzieniec ubrany w mundur straży miejskiej gnał w kierunku Szczura i Belle. Z rumieńcami na twarzy i uśmiechem od ucha do ucha.
— O kurwa. —szepnął Griffin.
Strażnik przepchnął się przez grupkę niziołków by dotrzeć przed oblicze temerczyka i elfki, prawie dostając po głowie lagą od jednego z niskich jegomościów. Zdyszany wsparł się na halabardzie przed dwójką i dał sobie kilka chwil na złapanie oddechu. Szczur pokręcił głową, nadal niewierząc w swoje szczęście.
— To ja, panie kapralu! Poznaje mnie pan? Szeregowy Krasulak! Znaczy się, teraz strażnik Krasulak... Pamięta mnie pan, prawda? Byliśmy razem w...
— Słodka Melitele, dlaczego mi to robisz? — oczy Griffina zerknęły w czyste niebo.— Pamiętam cię, Krasulak. Takich jak Ty się nie zapomina, tępy młocie. Teraz robisz w straży? Kurwa, ale dlaczego w Wyzimie.
— B-Bo-Bo pan kapral widzi, w wojsku uznali, że jestem zbyt nieobliczalny i, i...
— Dobra, Krasulak, na pewno mieli rację. A teraz zejdź mi z drogi. Twoje ziomki zdają się nie rozumieć rozkazu "nie wpuszczać."

— A-A-Ale panie kapralu! Starszy strażnik mówił, że należy pobierać cło ze wchodzących! Nic nie było o wpuszczaniu. Jakbym wiedział to bym zaraportował! Pan mnie zna, panie kapralu, trzymam się regulaminu!
— Taa. Czekaj, co? Te skurwysyny jeszcze ciągną z tego zysk? Oszukując państwo? Oo, wy tępe chuje. Nadchodzę. Belle. — Szczur spojrzał się na elfkę, a potem na młodzieniaszka. - Krasulak. Idziemy. — i ruszył wkurwionym krokiem, by wyciągnąć konsekwencję wobec tych, którzy czerpią profity na przekrętach w służbie Temerii i JKM Foltesta! Niedoczekanie.
Krasulak spojrzał się na Belle, totalnie uradowany faktem, że Szczur zauważył właśnie jego. Pokazał kciuki do góry elfce i wyszczerzył się, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że Aen Seidhe była... Aen Seidhe. I do tego kobietą.
— Za panem kapralem!





— Ty się kurwa nie wymądrzaj, Witalisie, dobre? — strażnik aż wyprostował się przed Physalisem, chcąc w ten sposób wzbudzić autorytet. Potrząsnął lekko halabardą w tym samym celu i splunął na bok flegmą w kolorze zgniłej zieleni, zebraną w najdalszych zakątkach jego zatok. — Jak po siostrzeńca, to będzie dwadzieścia orenów. Aaa! No i premia dla pierdolca, piątak. To będzie dwadzieścia pięć orenów. Pokazuj manatki, migiem.
Dziesiętnik, właśnie przesłuchujący Elenorę w tym samym celu, również zdawał się brnąć w kierunku pieniędzy.
— Cele zarobkowe. Wiecie, że Wyzima już pęka w szwach, Elenoro z Novigradu? Nie wpuszczamy tu kolejnych gęb chcących zarobić na sytuacji. Chyba, że ktoś okazałby się dobroczyńcą na rzecz miasta i wpłacił datek. Wtedy możemy się zastanowić. Musimy też dokonać ewentualnej rekwizycji kontrabandy w dobytku.
Dokładne przeszukanie trwało najlepsze na wozie Nimfadory. I zdaje się, że zdecydowana większość produktów była kontrabandą. Straż z radością sięgała do środka po kolejne gąsiorki alkoholu, uradowani jak mało kto. Aż w końcu zjawił się on.

— Czy was popierdoliło, pytam się ja was?! — niczym grom rozbrzmiał głos Szczura, zbliżającego się od pleców dziesiętnika. Jego lewa dłoń spoczywała na rękojeści miecza, być może specjalnie dodając groźniejszego wyglądu.
A wyście co za jedni?! Ścibor, weźcie no pałę, w jaja i wyprowadźcie tego...
Dziesiętnik zaczerwienił się na twarzy i odwrócił w kierunku nadchodzącego Pasa. Jego początkowy autorytet i wkurwienie zniknęło w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że rozmawia właśnie z przedstawicielem władz poniekąd wyższych. Barwy były wyraźne.
— Aaa znaczy się, to nie tak jak myślicie...
— Cło ściągacie? Ojczyzne chcecie oszukać? — Pas kontynuował swój wywód, gdy pojawił się się Ścibor ze wspomnianym instrumentem perswazji. Jednak nawet on ogarnął powagę sytuacji i grzecznie stanął za dziesiętnikiem, miętosząc lagę w dłoniach jak nieśmiała dzierlatka chustkę. Obecny obok Szczura Krasulak sterczał dumnie wyprostowany, chociaż każdy jeden z jego kolegów po fachu patrzył na młodzieńca, jakby ten miał dostać nielichy wpierdol po tym wszystkim. Griffin gadał dalej. - Rozkaz był nie wpuszczać kogo popadnie, tak? Problemy ze zrozumieniem macie? Oddawać dobytek tym ludziom.
— Pan kapral tu dobrze mówi! - odezwał się Krasulak.
— Nie, gdzie! Skąd, panie kapralu, tego! Myśmy tylko chcieli... To takie żarty! To były takie żarty. Słyszeliście pana kaprala, psubraty. Oddawać co zabraliście.
Nimfadora, szczęśliwa, że wreszcie ktoś przyszedł jej z pomocą i cały dobytek właśnie jest zwracany na jej powóz, podeszła do Pasa by wyrazić swoją wdzięczność za pomoc.
— Kochaneczku, podziękować tylko za to. By mi dobytek zabrali, a tak to...
Griffin spojrzał przelotnie na kobietę, a następnie na resztę przy bramie.
— Wszystkich za mury. Raz, dwa, panie dziesiętnik. Albo kop w rzyć ode mnie to będzie najmniejsze zmartwienie.
—Słyszeliśta, ludzie! Wypędzamy!
Nie trzeba tłumaczyć dlaczego ale w okolicy wybuchł prawdziwy rozgardiasz. Ludzie zaczęli pchać się przed siebie, starając wyrwać straży. Niektórzy wrzeszczeli niezrozumiane dźwięki, inni wykrzykiwali przekleństwa.
—Co to jest?! Ja znam swoje prawa! Temeria to wolny kraj!
—Toż to rozbój! Jak tak można, ratujcie ludzie!
—Cztery dni jechaliśmy z Mariboru! Czteeeryyyy!


Szczur postanowił osobiście doglądać prac, toteż ruszył na swoją przechadzkę pomiędzy wozami. Trafiająć w pierwszej kolejności na nikogo innego jak Elenorę i Physalisę, dwójkę podróżników z Novigradu! Ogólnie olałby, tak jak resztę, i poszedł dalej, gdyby nie fakt, że twarz El przyciągnęła uwagę Pasa. Griffin stanął tuż przed kobietą i wskazał ją palcem.
— Czekaj, czy ja ciebie nie znam? Nie no, na pewno widziałem gdzieś już. Czekaj, czekaj. Nie podpowiadaj. — Wyciągnięta lewa dłoń strzeliła kilka razy palcami, przyprawiając temerczyka o olśnienie. - Mam! Passiflora! Ale Ty chyba tam nie pracowałaś, nie? No nic, miło zobaczyć czy coś. Pakuj się.
Pas spojrzał się zaraz potem na Physalisa obok.
— A Ty, kurwa, kim jesteś?





Ze strony Starego Dworzyszcza na niebie wykwitło pięć, rubinowo-czerwonych żył. Niczym układ krwionośny dostarczając czerwień do resztek nieba nad Wyzimą i jej okolicami. Czyste, błękitne niebo teraz mieniło się coraz bardziej krwistym karmazynem. W powietrzu pojawił się ostry zapach ozonu.
— P-Panie Kapralu! — Krasulak odezwał się niemrawo, wlepiając ślepia w niebo. — T-To znów się dzieje...
Szczur, zaabsorbowany nowymi, odwrócił się w pierwszej chwili nie do końca ogarnięty. Jednak węch i pierwsze spojrzenie w górę rozwiało wszelkie wątpliwości.
— O cholera, aż pięć? Belle, zmywamy się. — jak gdyby nigdy nic, temerczyk obrócił się w kierunku Aen Seidhe i zrobił kilka żwawych kroków. Mimo, że głowa łysa była, to myśląca. I tak też, po chwilowej burzy mózgu, Griffin pozwolił wygrać żołnierskiemu kodeksowi. Przecież nie zostawi tu cywili na pewną śmierć. — Albo wiesz co. Pomóż mi ogarnąć tę hałastrę. LUDZIE! — wydarł się do tłumu, wlepiając oczy w ostatnią dwójkę rozmówców, Physalisa i Elenorę. — Wszyscy - ZAPIERDALAĆ pod dach! Gdziekolwiek, kryj rzyć! Kryć dupy!
Zaraz za Pasem rozbrzmiałą reszta straży, przywołując podobne hasła. Rozgardiasz jak był, tak pozostał. Teraz tłumy pchały się do najbliższych zabudowań, starając się znaleźć jakąkolwiek kryjówkę, zgodnie z poleceniami władz.
— Ej, wy dwoje! — Szczur wskazał Physalisa i El — Ruszcie, kurwa, dupę za mną. Belle, spierdalamy szybko.

Pas nie zamierzał specjalnie czekać na przybyłych cywili. Dał im znać kilkukrotnie, reszta zależała od nich. Przystanął jedynie na moment, by Belle mogła dołączyć do niego. Krasulak zrobił dokładnie to, zostając ze swoim panem kapralem do końca. Tak też obstawiony, z cichą nadzieją, że dwójka młodzieniaszków go posłuchała, ruszył w te pędy do najbliższego budynku - magazynu użytkowego. Nie zamierzał się pierdolić, gdy tylko dotarł do drzwi, otworzył je kopnięciem na oścież, by wpuścić tych, którzy rzeczywiście chcieli się z nim ratować.
— Ładować się! Nie będę tu stał wiecznie.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2017-04-25 01:31:33)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#23 2017-04-27 01:16:46

 Orlaith

Próba Traw

Miano: Orlaith de Eldingar
Rasa: człowiek
Wiek: wiosen może ze dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Stukot obcasów i niewyraźne szuranie o stopnie wypełniły najpierw korytarz, później przedsionek. W pomieszczeniu śmierdziało stęchlizną i ludzkimi nerwami. Nie miała ani potrzeby, ani też ochoty, aby wracać do piwnic, w których bezpieczni na razie konsyliarze, pochylali się ku zawłaszczonym umrzykom. Wyszli wreszcie na zewnątrz – czarnowłosa kobieta i rudawy mężczyzna o kręconych włosach. Po krótkiej wymianie zdań, chyży wrócił do środka, kobieta zaś ruszyła w stronę dziedzińca.

Gdziekolwiek chciała pójść, nie dane jej było nawet pomyśleć o sukcesie. Motłoch i coś co od zawsze jemu towarzyszyło – popłoch, wzbiły w górę kurz ulic, krzyk bezradnych i bezsilny kwik podeptanych. Część z nich, jeśli nie większość, jeszcze nie rozumiała co się dzieje, nie mówiąc już o świadomości tego z czym mają do czynienia i czego zaraz będą świadkami. Chaos i rzeźba przerażenia na twarzach nie dwóch, nie trzech, lecz bez mała, dziesiątek mieszkańców i podróżnych, zamieniły ulice w strumień wielodźwięcznej paniki.

Niebo zaczęło się purpurzyć i z krzykiem przerażonych gardeł reagować na to co działo się ponad głowami. Byłaby sczezła potykając się o wtórującą swojemu właścicielowi kozę, lecz koza ta, zawodząc jak siedem diabłów, wpatrzona w świetlisty pobłysk na twarzy jakiegoś rosłego męża, wskazała jej, niczym dobra wróżka, drogę ucieczki.

- Łysy! – krzyknęła z mocą. Ostrzeżenie zginęło w tłumie innych odgłosów. Zauroczona grą świateł na wyglancowanym czole, ostatni raz spojrzała na temerskiego żołnierza. Warknęła zaklęcie, wyciągnęła dłonie i uderzyła niewidzialną acz namacalną siłą we wrota, nie bacząc nawet, że bez ich wyraźnego przyzwolenia, wpycha kilka osób do środka.

- Zamknij te drzwi! – rościła sobie prawa do wydawania rozkazów. Zdążyła znaleźć się już wewnątrz magazynu, mamrotała nawet pod nosem jakieś dziwaczne dla pozostałych dyrdymały. Kryształ zawieszony na odsłoniętej szyi kobiety, połyskiwał białym światłem. Podobnego koloru były jej zacięte w wyrazie oczy.

Ostatnio edytowany przez Orlaith (2017-04-27 01:28:18)


Karta Postaci  | Monety: 20 koron novigradzkich
EVENT: biała koszula, dobrze dopasowany kaftan, wysokie buty, jasne spodnie jeździeckie.

Offline

 

#24 2017-04-27 13:48:52

Lorelei

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Była cała. Głos Niksara dochodził do niej jak zza kilku ścian. Światło paliło ją w oczy jak podczas kaca. Plecy bolały jak po uderzeniu. Lorelei przez chwilę chciała się odezwać, sprawdzić, czy jej głos w ogóle funkcjonuje, ale zrobiła po prostu wydech, odpoczywając. Ten stan powinien był w końcu minąć. Była dziwnie spokojna jak na kogoś, kto właśnie złamał wszelkie znane Drugim prawa rządzące fizyką wszechświata. Podobnie było z jej towarzyszem. W spokoju czekał, aż dojdzie do siebie.
- Zgłaszam się. - Powiedział Paweł przyciszonym głosem w odpowiedzi na sugestię Niksara. Wstał zaraz po tym, jak powstał Niksar. Potrzebował pierw kilku sekund, by jego organizm przyzwyczaił się do tego, że jest w pozycji stojącej. Poszukał wzrokiem po ruinach reszty towarzyszy i czegoś, co mogłoby posłużyć im za chwilę za ognisko. Drewna, znaczy się. Nie spodziewał się zbytnio znaleźć opału pod ziemią. Pomógł Lorelei wstać i zaczęli rozprostowywać nogi, oglądając pomieszczenie, w którym byli.

Milczeli, słuchając jak Nerdyjczyk opowiada o tym miejscu. Wiedział o wiele więcej niż reszta kompanii. Posągi, które tu stały przypominały wyobrażenia mitycznych istot, o których kiedyś opowiadano Pawłowi. Wysokie, długouche, chude. Nawet nazywały się podobnie, melfy. Legenda o nich była jedną z tych strasznych historii, które opowiadali sobie awanturnicze młodziki po to, by nastepnie zuchwale wmawiać swoim kolegów, że żadnych melfów sie nie boi. Opis ich wyglądu był podobny do kamiennych podobizn. Wysocy, szpiczaste uszy, chudzi. Podobno byli nadludzko silni i szybcy, jak Pierwsi. Znajdowali swoje ofiary w ciemnych uliczkach, by następnie połamać im wszystkie kości i wyssać z nich wszystką krew, by zapewnić sobie piękno i nieśmiertelność. Może tutaj były traktowane religijnie, jak bóstwa, jak Oni? Może w tym świecie składa się im ofiary po to, by nie zabijały na ślepo praworządnych i pragnących spokoju ludzi? To byłby doskonały pomysł na pozbycie się przestępczości.

Lorelei nie słyszała nigdy o melfach, ani o elfach, ani o innych takich istotach. Ich przywódca mówił, że przybyli przed ludźmi. Jak Oni. A może po prostu byli jak Drudzy w Everoldzie. Potężni. Być może te ruiny odpowiadały Initium a ten świat wcale nie był aż tak różny od Everoldu? Być może gdzieś głebiej w tych ruinach znajduje się maszyna ustawiona właśnie w taki sposób, by ludzie stawali się tymi pięknymi, smukłymi i wyniosłymi elfami, nowym rodzajem magów?

Offline

 

#25 2017-04-27 23:28:23

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Datek? — prychnęła Elenora, spoglądając pobłażliwie na pana setnika. Oczywistą oczywistością było, że to tylko pretekst do zarobienia na boku na żądnych przygód głupich ludziach. Tyle że El w teorii do nich nie należała i już właśnie miała zacząć się o to wykłócać, kiedy wpadł pewien nie taki zwyczajny żołdak w towarzystwie elfki i jakiegoś chłystka i zaczął rugać towarzystwo. Dziewczyna uśmiechnęła się nawet i założyła ręce na piersi, spoglądając na nich z delikatnym rozbawieniem. Zdawało jej się także, iż zna tego łysego, tyle że nie wiedziała skąd.

Zgrabnie poczęła się usuwać tłuszczy, kiedy straż wydała komendę, aby przegonić hałastrę. Wolała nie znaleźć się nagle w takim uścisku, że zaraz zostałaby zgnieciona lub co najmniej obrabowana. Starała się wycofać tuż pod wóz Nimfadory, kiedy złapał ją nie kto inny niż mężczyzna, który z taką żywością wrzeszczał na setników, a którego Elenora kojarzyła skądś. On najwyraźniej ją też. Zerknęła na niego nieufnie, kiedy celował w nią palcem i usilnie, wbrew jej woli próbował przypomnieć sobie jej facjatę. Wykrzywiła się, gdy wręcz wrzasnął nazwę jej starego domu. Nie, żeby się wstydziła tego, skąd pochodzi, ale... to nie sprzyja rozpoczynaniu nowego życia.

Może tak, może nie — burknęła, czerwieniąc się i wywracając oczami. No, dobrego humoru to ona teraz nie miała, trzeba to przyznać. Zerknęła przy tym niespokojnie na Physalisa, mając nadzieję, że może mu umknęła nazwa? Raczej w to wątpiła. Chłopak był z Novigradu ponoć, więc znał Passiflorę. Czyli wystarczy jedno, dwa słowa, a zostanie jej przypięta łatka damy do towarzystwa, jak to ładnie w myślach ujęła. Miała jednak nadzieję, że nikt tego nie zrobi... i że nikt prócz Pasa oraz teraz młodzieńca tego nie wie. I że paplać o tym nie będą.

Głos Krasulaka pokierował jej spojrzenie ku pięciu czerwonym wstęgom malującym się na lazurowym niebie. Zmarszczyła brwi, skonsternowana widokiem owych rys sięgających swymi mackami coraz dalej, oblewając szkarłatem błękitny do tej pory nieboskłon. Elenora po jakimś czasie również poczęła czuć dziwny zapach... burzy? Coś w tym stylu. Reakcja łysego, który zakomenderował swojej elfce odwrót wzmogła niepokój dziewczyny. No, a to, co potem nastąpiło, całkowicie sprawiło, iż straciła resztki nadziei na normalne, spokojne popołudnie. Lecz z drugiej strony, czego się spodziewała, jadąc prosto do obleganego przez nowe cuda miasta?

Obróciła się bezradnie wokół własnej osi, zaraz jednak słysząc nawoływanie Szczura. Zerknąwszy pobieżnie na Physalisa, ruszyła za nim, próbując opanować szalejące w niej emocje. Wokół niej było coraz gorzej, lud naciskał zewsząd, taranował siebie nawzajem, pchał i wrzeszczał jej do ucha. Z trudem dotrwała do drzwi magazynu, gdzie została zaskoczona jakąś siłą, która brutalnie i bez wyczucia wepchnęła ją do środka, rzucając przy okazji na kolana. Sapnęła, niemal od razu wstając i otrzepując spodnie oraz odgarniając parę kosmyków swoich krótkich włosów z czoła. Rozejrzała się lekko zdezorientowana po pomieszczeniu i po obecnych w nim ludziach. Kiedy drzwi zostały zamknięte, zwróciła się do Griffina, który zdawał się najlepiej orientować w obecnej sytuacji.

Przepraszam, ale co się tutaj właśnie dzieje? — coś musiało być na rzeczy, skoro mężczyzna wszczął aż taki tumult. Coś z tymi wstęgami.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#26 2017-04-28 22:41:38

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Chociaż w jego niepoważnym zachowaniu miał swój cel, postanowił powstrzymać przejmującą chęć zerknięcia na Elenorę. W końcu najgorszym, czego można się dopuścić podczas prób zdobycia kobiety, jest obdarzenie jej zbyt dużą dozą uwagi. Physalis już dawno zrozumiał, że lepiej jest zdystansować się, niźli bez ustanku zapewniać o swoim zainteresowaniu. Tym bardziej, że swe baczenie raczej był winien skupić na podenerwowanym strażniku.

Ten zaś najwyraźniej nazbyt krytycznie odebrał ostatni żart sytuacyjny, jakim go uraczono. Na domiar złego, gbur napomknął coś o opłacie za wjazd, prężąc się przy tym w idiotyczny sposób, zaznaczając tym bardziej, z jak bardzo niedowartościowaną personą przyszło się Novigradczykowi spotkać. Jakimś cudem Physalis opanował wdzierające się na jego twarz zniesmaczenie.

Nie miałem pojęcia, że muszę wykupić krewniaka... Dziwne zwyczaje tu macie. — Zgrywał większego idiotę, niż ten naprzeciwko, czując się z tym wcale dobrze. — Wybaczcie, nie słyszałem wcześniej o takich dziwactwach, więc nie jestem przygotowany. Nie mam przy sobie nawet denara. — Uniósł ręce w geście kapitulacji.

Oczywiście, nie była to prawda. Nie spodziewał się jednak, by chciało im się w ogóle szukać przy takiej nawałnicy przybyszów, a nawet jeśli - nie sposób było tak łatwo się dostać do monet, jakie miał przy sobie. Nawet te, o które wzbogacił się podczas postoju, spoczywały już w podszewce zwykle czarnego, teraz zszarzałego od wzbijanego co rusz kurzu, płaszcza.

Pojawienie się kolejnego z żołnierskiej bandy nie poprawiło tylko z pozoru dobrego humoru chłopaka. Jego zacięta morda, którą raz po raz rozdziawiał, pokrzykując na swych kamratów, nie wróżyła nic dobrego. Skoro ledwie pojawiając się, był w stanie z marszu ustawić ich do pionu, jedno jego słowo mogłoby przekreślić jego szanse na zatopienie się w wyzimskim chaosie.

Nie pomylił się.

Ostatnim, co zobaczył, była śliczna buźka towarzyszącej mu niewiasty, do której wyszczerzył zęby. Wtem towarzystwo skotłowało się, a on sam zniknął w gęstwinie przekrzykującego się motłochu. Takiej okazji nie przepuściłby żaden ceniący się złodziej. A Physalis, co prawda nie będący złodziejem (no przecież), zdawał się mieć do siebie wystarczający szacunek, by dorwać dwa mieszki, których podzwanianie z początku stłumił gwar pospólstwa, a naraz i miękkość jego płaszcza.

Nie wiedzieć kiedy, znalazł się przy Elenorze. Choć pierwszą myślą było pozostawienie jej samej sobie, chłopak dostrzegł, że "ten łysy skurwiel" wcale nie miał w zamiarze popędzać jej razem z resztą, zamiast tego ucinając sobie z nią pogawędkę. To była szansa, której nie sposób było zignorować. Przysunął się więc, starając się wskoczyć któremuś z nich w słowo, by dać znać o swej obecności, jednak z pomocą przyszedł mu gość nazwany wcześniej przez kogoś "kapralem".

Physalis, również z Novigradu. Jestem... — obdarzył El pytającym spojrzeniem, jednak zdecydował się dokończyć, nie czekając nawet na jej pozwolenie. — Jestem narzeczonym Elenory.

Nie mógł uwierzyć, że to powiedział. Wybałuszył oczy, spoglądając niepewnie na łysego żołnierza, za wszelką cenę unikając konfrontacji ze stojącą obok dziewczyną. Przecież chciałem powiedzieć "znajomym", przysięgam!, klął się w duchu.

Na całe szczęście niewyjaśnione siły postanowiły dać im kolejny pokaz swych możliwości, rozbłyskując ponad dachami domostw paletą barw, absorbując uwagę wszystkich zebranych. Jak na komendę, ruszył za kapralem, minąwszy przy tym osobę półelfki. Nim jednak zdążył się oddalić, złapał ją za przegub nadgarstka, pociągając za sobą. Nie miał w zwyczaju pytać o pozwolenie, tym razem nie było inaczej.

Popędził co sił w kierunku magazynu, lecz nim dotarł doń, poczuł, jak gdyby potknął się o coś niewidzialnego i, co najdziwniejsze, niewyczuwalnego. Stracił naraz równowagę, wpadając do wnętrza budynku, by wylądować z głuchym tąpnięciem na posadzce. W całym tym zamieszaniu potrzebował chwili na zorientowanie się w sytuacji. Oto Elenora, którą zapewne pociągnął za sobą, leżała teraz na nim, przyciskając głowę do krocza chłopaka. Nieco zmieszany Physalis zerknął po zgromadzonych, by dostrzec osobę czarnowłosej kobiety. Uśmiechnął się w sposób, który wielu uznałoby za nieśmiały.

Miło cię poznać, jestem Physalis — zagaił już znacznie pewniej. Przez chwilę przyglądał się jej, zwracając szczególną uwagę na połyskującą błyskotkę i... te oczy. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Opamiętał się dopiero wtedy, kiedy delikatny ruch Elenory sprowadził go na ziemię.

Ostatnio edytowany przez Lis (2017-04-28 22:47:58)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#27 2017-04-28 23:24:39

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Elenora nie znała nawet tego człowieka, żeby nazywać go znajomym, podczas gdy ten po jednej rozmowie zaczął sobie rościć prawa do jej ręki. I ona wybałuszyła oczy zaskoczona odpowiedzią chłopaka. Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale zwyczajnie jego wyznanie ukradło jej słowa.  Dopiero po krótkiej chwili  zdołała wykrzesać coś z siebie w stylu: coo, no a potem to wiadomo, nastał rozgardiasz, wszyscy wszędzie się pchali i nie było okazji do wygarnięcia mu, co też on sobie myśli, gadając takie głupoty.

Potem wiadomo, ruszyła za nimi, nie omieszkując rzucić kolejnego zdziwionego spojrzenia, gdy ten pociągnął ją za sobą. W końcu wpadła niczym wichura do środka magazynu, tracąc równowagę i lądując rzeczywiście pierw na tych kolanach, potem nieco dalej się pochylając... w wielkim skrócie, dzięki niecodziennemu położeniu Physalisa i Elenory, dziewczyna mogła wyrżnąć swoją twarzą prosto w jego krocze, nabawiając się przy tym niebywałego wstydu. Już zaraz zaczęła się zbierać powoli (spojrzenia kochasia w stronę wrednej czarownicy oczywiście nie zobaczyła, bo i jak) i powstała, czerwona jak burak. Włosy, krótkie, brązowe, miała rozczochrane i sterczące na wszystkie strony — zdjęła parę niesfornych kosmyków z twarzy, unosząc się już na nogi. Do Physalisa przebąknęła tylko:
Przepraszam — dosyć cicho i szybko odwracając wzrok, zaraz zapominając o tym, że miała go zbesztać za jakieś wierutne kłamstwa, zważając na fakt, gdzie przed chwilą wylądowała. Kiedy finalnie drzwi zostały zamknięte, zapytała się Szczura o to, co miała się zapytać. I to tyle na razie.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#28 2017-04-28 23:56:29

Eirlys

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Ciemnowłosa nie mogła się powstrzymać i mimo woli obserwowała Niksara, który z kolei bacznie przyglądał się swoim tymczasowym podopiecznym. Mężczyzna wręcz roztaczał wokół siebie aurę życzliwości, co powoli doprowadzało kobietę do szału. Traktował ich wszystkich, przypadkową zbieraninę szumowin o wątpliwej moralności i niezbyt szlachetnych pobudkach – bo nie można się było oszukiwać, że jedynie Eirlys była tu takim beznadziejnym przypadkiem – jak swoją trzódkę. Jedyne sensowne wyjaśnienie, jakie skołatany zbyt długim okresem trzeźwości umysł kobiety zdołał wymyślić, brzmiało, iż to od tej szaleńczej misji zależały dalsze losy kapitana. Doszedłszy do tego wniosku i wbiwszy sobie to złaknionego alkoholu łba, aby się nim zadowolić, Eirlys w końcu przestała patrzeć wilkiem na swego przywódcę. Wszak lepiej nie zrażać do siebie tak wcześnie kogoś, od kogo całkiem niedługo będzie zależeć jej życie.
Poza tym mężczyzna miał dobry gust jeśli chodziło o bronie, co zauważyła, gdy proponował Kocieborowi kuszę. Widać było, że nade bezsensowne zawijasy, kamienie szlachetne i inne takie pierdoły cenił funkcjonalność, kunszt rzemieślnika i swoiste piękno surowych, gładkich linii. Toteż gdy tylko zaczął rozważać idealne ostrze dla niej – o które poprosiła częściowo z potrzeby a częściowo z irracjonalnej potrzeby sprawdzenia umiejętności przywódcy – słuchała uważnie, z góry wierząc, że będzie zadowolona z przydzielonego ekwipunku. Z zachwytem przyglądała się potem otrzymanemu kindżałowi. Broń idealnie leżała w jej drobnej dłoni, zgrabnie przecinała powietrze a ręka swobodnie prowadziła ostrze. Dodatkowym, chociaż w tym wypadku szczególnym plusem było też to, że nie dało się nie zauważyć, że właśnie taki rodzaj broni zaproponowałby jej Abir. Myśl ta była nie tylko ekscytująca – wszak to właśnie ów Nerdijczyk był dla niej wzorem przywódcy i mężczyzny przez wiele lat – ale też bolesna, gdyż przypominała o tym, że Eirlys już bezpowrotnie utraciła z nim kontakt. A jeśli nawet się spotkają, to bynajmniej nie w tak przyjemnych okolicznościach jak kiedyś.
Pogrążona w tych mrocznych rozmyślaniach kobieta niemal nie zauważyła, kiedy rozpoczął się rytuał przejścia na drugą stronę portalu. Zresztą i tak zaraz podano jej jakieś eliksiry i obłożono zaklęciami, które sprawiły, że umysł był ciężki, a percepcja znacznie opóźniona. Jako całkiem dobra alchemiczka powinna mieć pewne pojęcie na temat tego, czym ją właśnie pojono, ale – o dziwo – ani barwy, ani zapachy ani smaki eliksirów nic jej nie mówiły. Jedyne, co wbiło się w jej świadomość na tyle mocno, aby to zapamiętała, była silna potrzeba napicia się czegoś mocniejszego niż podejrzane wywary Drugich.

W końcu Eirlys odzyskała przytomność – nie wiedziała nawet, że w pewnym momencie ją utraciła – odczuwając niepokojąco znajome objawy. Widać jedynym plusem zażywania wszelkich dostępnych narkotyków było to, że nieprzyjemne odczucia towarzyszące podróży pomiędzy dwoma światami nie były aż tak straszne i jej przewrażliwione w tym momencie na wszelkie możliwe czynniki dość szybko się przyzwyczaiło. Była jedną z pierwszych osób, które zdecydowały się na wstanie, a gdy już upewniła się, że ziemia nie wzywa jej twarzy na nagłe spotkanie, wyciągnęła pochodnię i krzesiwo, aby rozjaśnić nieco mrok skrywający pomieszczenie, w którym się ocknnęła.
Uniosła wysoko pochodnię, aby chybotliwy płomień oświetlił tajemnicze miejsce i w milczeniu przyglądała się rzeźbom i architektonicznym reliktom jakiegoś ważnego pomieszczenia. W tym wszystkim było coś niepokojącego, co przypominało jej jednocześnie wspominanych ze zgrozą Pierwszych i gusła wmawiane ludziom, gdy drużyna wcielała się w rolę „kapłanów” lub wręcz demiurgów. W przeciwieństwie jednak do tego drugiego skojarzenia, rzeźby z pewnością przedstawiały istoty, które przynajmniej w jakimś momencie rzeczywiście istniały. W dodatku, pomimo braku magicznych umiejętności, Eirlys autentycznie wierzyła, że miejsce to jest przesiąknięte magią, nim jeszcze Niksar poczęstował ich tymi skąpymi informacjami, które do tej pory zdobyto na temat tego świata. Ostatnie jednak zdanie jego wypowiedzi wyrwało ją z zadumy i nieco ochrypniętym z powodu długiego milczenia głosem przemówiła, ale dopiero wtedy, gdy Niksar zdążył udzielić odpowiedzi na pytania jej towarzyszy. W końcu to, co chciała powiedzieć, było dość pesymistyczne, a nie czuła potrzeby wprowadzania niepokoju już na samym początku pobytu w Lustrzanym Świecie, jak to go w myślach nazwała.
- Mnie jednak bardziej interesuje, co się właśnie dzieje na powierzchni. Kiedy zdobywaliście te wszystkie informacje, to czy mieliście wrażenie, że tutejsi – powiedziała, ruchem głowy wskazując na powałę – was odkryli? Bo nie można wykluczyć, że ten ogrom energii i magii włożony w przeniesienie nas nie pozostał niezauważony. A jeśli tak jest – znów urwała, zastanawiając się, jak najlepiej wyważyć swoje słowa – to nie możemy tu długo pozostać, bo być może już teraz wysłano kampanię powitalną. A one – powiedziała, uderzając w nieco gorzką nutę, co ją samą zaskoczyło – zwykle nie są zbyt przyjemne.

Offline

 

#29 2017-05-06 01:10:34

 Yoel

Coś więcej

Miano: Belle
Rasa: elfka

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Belle uśmiechnęła się promiennie do Szczura na ten przejaw patriotycznej dumy, po czym łyknęła cydru i wsłuchała się w dalsze słowa towarzysza. Powinna z nim iść? Cudnie! W końcu się stąd wyrwie. Nie żeby poza karczmą miało być ciszej, ale zawsze lepiej mieć w pobliżu Szczura, którego głos znała i na którym mogła się skupiać. Elfka dopiła resztę trunku, poprawiła raz jeszcze chustkę na włosach po czym odezwała się, jak zwykle lekko zachrypniętym głosem:

- Przyjechali to i wyjadą. Jak tylko skończą się te magiczne ekscesy nie będzie po nich śladu, zobaczysz. Trzeba tylko dotrwać do tego czasu. - Kiedy mężczyzna wstał, Belle odstawiła swój kufel i również się podniosła. - Zaczekaj przed wejściem, Griff, zaraz wrócę.

Przed wyjściem musiała zabrać kilka zabawek. Zgodnie z maksymą Szczura przy doborze wyposażenia należało pamiętać o dwóch rzeczach: gaciach i tonie uzbrojenia, dlatego też szybko przebrała sukienkę na spodnie, w cholewy wysokich butów wcisnęła po jednym nożu, a do pasa przypięła zgrabny kord i niewielkie sakwy z medycznymi duperelkami. Zanim wyszła z pokoju związała włosy tak, by zasłaniały jej lewe oko oraz spiczaste uszy, po czym usatysfakcjonowana ogólną prezencją wróciła do ukochanego.

- A więc prowadź, jaśnie panie! - rzuciła wesoło mężczyźnie i ruszyła za nim. Pochłaniała łapczywie każde jego słowo, utrzymując się w ten sposób w ryzach względnej normalności, ale nie przykuwała zbytniej uwagi do otoczenia. Pana docenta zignorowała kompletnie, traktując z bara rozpychającego się słoika, który ewidentnie nie spodziewał się fizycznej asertywności od tak drobnej istotki.

- Chamstwo z ludzi wyłazi. I drobnomieszczaństwo, ot co! - fuknęła poirytowana w stronę oddalającego się pospiesznie belfra, ale zaraz przykuło jej uwagę przekleństwo Griffa. Krasulak? Belle spojrzała na młodzieńca z zainteresowaniem. Przez większość następnych zdarzeń milczała przypatrując się zdarzeniom rozgrywającym się na jej oczach. Ex-szeregowiec, okradanie Temerii, ustawianie niesfornych strażników do pionu, wszystko było jasne i przejrzyste... do czasu. Lamenty ludzi wybuchły tak gwałtownie, że Belle niemal się zatoczyła od intensywności dźwięków. I wtedy rozkwitła magia.

Większość następnych zdarzeń nie uchowała się w pamięci elfki. W jednej chwili patrzyła na karmazynowe niebo, w drugiej biegła gdzieś ze Szczurem, w trzeciej niewidzialna siła wpychała ją do magazynu. Czarodziejka. To przepełniony zgrozą umysł dziewczyny wyłapał jako pierwsze i wysunął na miejsce priorytetowe. Dłoń dziewczyny odruchowo powędrowała na kord, ale silna, choć nadszarpnięta wola pozwoliła jej opanować strach i przejść do rzeczy ważnych.

- Griff, wszystko dobrze? - najpierw on. Dopiero potem rozejrzała się wokół, pytając głośno - Czy wszyscy są cali? Nikomu nic się nie stało?


http://i.imgur.com/GpVicNP.jpg
100 denarów
>mówi lekko zachrypniętym głosem<
>EVENT: aktualnie zasłonięte uszy i lewe, fioletowe oko<

Offline

 

#30 2017-05-07 22:45:40

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Henryk?! — Szczur automatycznie odparł na hasło "Łysy!" rzucone ponad głowami rozszalałego, wrzeszczącego tłumu. Na sekundę odwrócił się, by wyszukać wzrokiem znajomą i pokiereszowaną mordę Łysego. Przecież ktoś musiał go wołać, prawda? Raczej nikt nie wołał by do Griffina w ten sposób. Przecież nie był łysy, a jedynie ogolony.
Nic to. Pomyślał i wrócił do drzwi, by wyważyć je tak jak należało. Sprzedając frontalne kopnięcie na dechy, poczuł wręcz niesamowitą moc swojego ciosu. Drzwi rozwarły się z hukiem i poleciały na bok. Początkowa radość szybko ustąpiła szczeremu zdziwieniu, gdy to okazało się, że Szczur leci razem z drzwiami.
Co do kur... — ryknął przekraczając próg. W powietrzu zatoczył potężnego fikoła i gruchnął o posadzkę. Plecami i dupą. — ...rwy?!
Zwinął się momentalnie i usiadł, by spojrzeć na framugę i rozwarte drzwi. Reszta gości właśnie wlatywała do środka, ku zdziwieniu gryzonia. Nie był pewien, czy ktoś im wszystkim dał kopa w rzyć, czy może to emisja uderzyła. Pierwszą nadlatującą osobą była akurat jego Belle, która była za nim. Odruchowo wyciągnął po nią ręce, przechwytując elfkę jak piłkę i wylądował raz jeszcze na posadzce. Tym razem nie do końca urażony, a wręcz przeciwnie, bo obdarował Aen Seidhe krótkim uśmieszkiem. I gdy tylko reszta tałatajstwa wylądowała obok, Szczur zerwał się na równe nogi i ruszył do drzwi by je zatrzasnąć, póki wszyscy żyw. Wtedy zjawiła się ona.
Jak burza wpadła do środka, rzucając momentalnie rozkazy na lewo i prawo. I to nawet samemu Griffinowi! Temerczyk zmarszczył czoło, obserwując czarnowłosą i jej ruchy. Pewność siebie graniczyła z arogancją, co nie za bardzo spodobało się Szczurowi. Drzwi zatrzasnął zaraz za czarodziejką i zablokował drewnianą poprzeczką.  Z oddechem ulgi odwrócił się w kierunku nowo przybyłej i całej reszty.
Zamknąłem przecież! Myślisz, kurwa, żem palcem robiony? — wskazał kobietę palcem prawej dłoni, postępując kilka kroków do przodu. Skoro mowa o palcu, spojrzał na swój na ułamek sekundy i ręka wróciła na pas, a lewa wsparła się na rękojeści miecza. Griffin zerknął na połyskujący kryształ na szyi kobiety, nim wrócił wzrokiem do jej oczu, w całkiem podobnym do wisiorka kolorze. — Właściwie, kim Ty kurwa jesteś — powtórzył się. — by dawać rozkazy żołnierzowi Jego Królewskiej Mości Foltesta? Pozwolenie na wjazd jest?
Szczur rzucił równie wyzywające spojrzenie kobiecie. Nie zamierzał ustępować z miejsca przed jakąś dzierlatką, nawet jeśli ta potrafiła gusła! Wszakże on tu był przedstawicielem władzy. I to nie byle jakiej, tylko samej korony! Jego wzrok przesunął się po reszcie towarzystwa.
— Jestem cały, Belle. Dzięki. Passiflora? — zagadał do kobiety, którą rozpoznał jako przyjezdną z Novigradu. Nie podzieliła się z nim imieniem, wymyślił więc przezwisko. — Ta, do Ciebie mówię, Passifloro. To co się dzieję jest jakąś aberracją-kurwa-magiczną. Może nasz oficer w sukience ma coś do powiedzenia w tej kwestii? — Skończył, znów obserwując czarodziejkę.


Uliczki Wyzimy pustoszały z sekundy na sekundy. Chociaż większość to byli przyjezdni, pewne i niosące złą informację krzyki szybko przekonywały do ratowania własnej skóry. Na "placu boju" zostało jedynie kilku niedowiarków i niedołężnych. Najbardziej wyróżniał się łysy, dobrze zbudowany mężczyzna, gdzieś po trzydziestce. Zerwał z siebie koszulę i spojrzał w karmazynowe niebiosa.
No i jak tam Kheve, kuhwa? Istniejesz czy nie? Jeśli istniejesz to wybuchnij mi głowę! — chłop miał problemy z wymową litery R. Wycelował prawą dłoń w niebo i zaczął odliczać. — Liczę do trzech. Haz. Dwa. Trzy!
Nic się nie stało.
Aaa! Kuhwo, nie istniejesz! Ha! Wiedziałem, że to wszystko bujda. Ot czehwone niebo. Dobhe sobie! To hajdawehy mojej stahej są bahdziej czehwone jak ma swój czas.
Łysy schylił się po koszulę i gdy tylko miał się wyprostować, nastąpiła emisja. W akompaniamencie potężnego gromu, który zdawał się mieć w sobie siłę setki, fala niewidzialnej energii magicznej uderzyła w Wyzime. Nie zauważalna gołym okiem ale aż nadto wyczuwalna, szczególnie dla tych na ulicy. Wróg Kreve spojrzał po raz ostatni w niebo i strumień juchy wytrysnął z każdego widocznego otworu jego ciała. Mózg, niczym pasta z tubki, opuścił właściciela przez nos. Szarpane konwulsjami ciało upadło na bruk. Cała reszta dzielnych kumów, którzy pozostali na ulicach podzieliła jego los. Więcej roboty dla grabarza. Każdy będący w ukryciu mógł wyczuć ciężkie powietrze, prawie, że przygniatające. Słabszych mogły rozboleć głowy ale w przeciwieństwie do tych na zewnątrz, przeżyli.


Szczur zmarszczył czoło, drapiąc się po łysej głowie. Jego wzrok tylko na moment uciekł na drzwi.
A więc? Co tu robicie?

Ostatnio edytowany przez Szczur (2017-05-07 22:48:02)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#31 2017-05-09 04:40:51

 Orlaith

Próba Traw

Miano: Orlaith de Eldingar
Rasa: człowiek
Wiek: wiosen może ze dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Wyglądało na to, że mało komu zależało w tamtej chwili na kilku dodatkowych szczegółach, skupiając się na abstrakcyjności wydarzonych wbrew ich woli okolicznościach. Będąc w środku, sprawczyni tego lekkiego zamieszania dmuchnęła we włosy, które zatańczywszy walczyka w powietrzu, pozostawały nieusłuchane. W pomieszczeniu unosił się zapach kurzu i świeżo skoszonego siana, które musiało się dobrze w słońcu uleżeć zanim ktoś zwiózł je do miejsca spoczynku. Czując na sobie kilka par oczu najwyraźniej nie poczytywała tak nagłego zainteresowania za atut. Wręcz przeciwnie, taktowała ich, zdaje się, jak powietrze, które za zamkniętymi posłusznie przez Łysego drzwiami, tęchło z sekundy na sekundę coraz bardziej. Całość swojej uwagi, rezygnując z rozpoczętego przed chwilą rekonesansu pomieszczeń stodolnianych, przeznaczyła wymachującemu palcem żołdakowi stając przed nim na parę kroków.

Orlaith de Eldingar. — odparła, dopiero za drugim razem i po równie irytującej przerwie przeznaczonej na rozpoznanie sytuacji i twarzy. Uniosła brodę. — W służbie jego królewskiej mości króla Foltesta. Przynajmniej tymczasowo. Mam wyciągać glejt czy domyślasz się profesji i przeznaczenia mojej wizyty w tym uroczym zakątku? — mówiła całkiem szybko, pod koniec z wyraźną ironią szukając w oczach Szczura zapomnianego w wojsku, impulsu myśli skonstruowanej z więcej niż jednej sylaby.

Po wymianie zdań, którą ona uznała za zakończoną, a on najwyraźniej za taką, która przekształci się w nieco dłuższą pogadankę wieńczoną formalnościami, oficer w spódnicy wyminął oficera w szaliku, przybliżając się nieco do zamkniętych drzwi. Za jej plecami rozgrywały się romantyczne wzloty i upadki, w powietrzu oprócz kurzu i zapachu szczurzych odchodów zawieszone zostały pytania i powitania, mieszały się podniesione od emocji głosy. Obojętne kim była, czarodziejką czy nieznajomą przybłędą, nie interesowała się pytaniami o zdrowie ani tym bardziej samopoczucie. Gdzieś pośród nich, a może nawet ponad nimi, rozgrywała się bowiem prawdziwa tragedia. Przez opustoszały plac przebiegała koza pobrzękując zawieszonym u szyi dzwoneczkiem. Powróz ciągnął się za nią jak szczęśliwa passa wyratowanego skazańca. Kózka wyminęła jakiegoś półnagiego wariata i skryła się pod daszkiem z wodą dla koni. Osamotniona i przestraszona, wybeczała swoje zdziwienie i tęsknotę za zagubionym gdzieś właścicielem, kiedy w oczach szaleńca pojawił się szkarłat.

Trudno powiedzieć czy to wymysł wyobraźni, spirytystyczna fatamorgana odbić, blasków i cieni kiedyś zauważonych, może faktyczne światło, lekkość unoszących się w powietrzu opiłków ze strachu i niewiedzy. Błahość nieujarzmionego bytu. Przez zbity z cegieł i ustawionych horyzontalnie desek skład, garstka nieznajomych sobie osób była tak samo bezpieczna, jak względnie sobie nieprzeznaczona.

Z jarzącymi się od determinacji i fascynacji oczyma, czarodziejka odwróciła się do nieznajomych, stając najbliżej wyjścia i kilka kroków za Griffinem.

Ostatnio edytowany przez Orlaith (2017-05-09 11:27:21)


Karta Postaci  | Monety: 20 koron novigradzkich
EVENT: biała koszula, dobrze dopasowany kaftan, wysokie buty, jasne spodnie jeździeckie.

Offline

 

#32 2017-06-19 01:42:03

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Uczestnictwo w samobójczych, organizowanych naprędce rekonesansach do innych miejsc i czasów w grupie pobieżnie przeszkolonych awanturników, rekrutowanych według podejrzanych kryteriów i za pomocą równie podejrzanych metod, różniło się od przesiadywania w karczmie i wychylania jednego piwa za drugim jak dwa połączone przejściem Maszyny światy między sobą. Mniej niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. W obydwu przypadkach budziłeś się na ziemi skołowany jak Drugi na balu maskowym, z paskudnym posmakiem w ustach oraz potrzebą znalezienia cichego i przytulnego miejsca, w którym mógłbyś w spokoju umrzeć. Kociebor wyświadczył wielką przysługę swoim oczom, wstrzymując się z rozpaleniem ognia i pozwalając im się stopniowo przyzwyczajać do ciemności. Jego zmysły, wciąż wyostrzone po niedawnym przeskoku, utrzymywały go w stanie gotowości, pomimo braku zagrożenia oraz tętna, które było uprzejme ucichnąć na tyle, by w końcu mógł słyszeć własne myśli. Ręce, które położył na ziemi dla podparcia, wyczuwały płynące po powierzchni zimnego kamienia wibracje spowodowane krokami jego podnoszących się towarzyszy. Sklepienie niknęło w mroku, rzednącym z każdą sekundą spoglądania na nie. Nietoperze, wielkie jak psy kłębiły się u szczytu jaskini wysoko ponad nimi, łopocząc błoniastymi skrzydłami i wydając z siebie przeciągły, syczący chichot, który momentami słyszał tak wyraźnie jak gdyby jeden z nich zawisnął mu tuż nad głową. Powietrze było przesycone podobnym zapachem co to wokół maszyny, jednak mniej intensywnym, pozbawionym laboratoryjnych nut zapachowych, o nieco bardziej subtelnym bukiecie noszącym ślady wilgoci i odległej stęchlizny. Zapytał jak się stąd wydostać, choć wiedział to na chwilę przed tym jak słowa opuściły jego usta. Ciąg powietrza, który poczuł nagle na skórze był tak wyraźny, że prawie widział go przed sobą. Roztaczającą się po pomieszczeniu wstęgę wiatru rozwijającą się w górę schodów, które właśnie wskazał.
— Idąc w górę. — Kociebor mógł wyłowić Niskara wśród całego otaczającego go bogactwa dźwięków i zapachów. — Prosto do kanałów pod miastem. Podczas poprzednich wizyt jedna ze ścian została przebita i okazało się, że jaskinia jest połączona z ich siecią.
Choć w subiektywnej skali poziomu doświadczanej przyjemności podróż przez Bramę plasowała się gdzieś pomiędzy zjedzeniem kostki smalcu a upadkiem z konia w pośrednim galopie, przejściowy fizyczny dyskomfort towarzyszący nagłej zmianie uniwersu obszedł się z Gniewomirem wyjątkowo łagodnie. Dzwonienie w uszach podobnie jak otaczające go ruiny stało się przeszłością, a kilkusetletni pył, którym powalał się, lądując za magicznym przejściem, wyłącznie dodawał jego charakteryzacji autentyczności. W połączeniu z bladą cerą i podkrążonymi oczami prezentował się jako ktoś dostatecznie obłąkany, by z wałęsania się po zapomnianych przez bogów katakumbach uczynić swój sposób na życie. Nawet jeśli owo życie nie miało zostać zwieńczone śmiercią naturalną. Koniec z końców miał w sobie też coś z ciekawości badacza, nawet jeśli to nie im jako pierwszym przyszło odkryć to miejsce, a w czym paradoksalnie uprzedzili ich Drudzy.

— Wojna jest zbyt poważną rzeczą, by powierzyć ją wojskowym — odparł na jego zapytanie Nerdyjczyk, gdy archeolog zechciał włączyć się do rozmowy. Zdawał się być śmiertelnie poważny w tym co mówi, chociaż jego swobodny sposób poruszania się oraz prostolinijna twarz przeczyła podniosłości czy dostojeństwu. — Mieliśmy już tu paru zbrojnych. Jak już mówiłem, przebili jedną ze ścian. Uznaliśmy to za wystarczający wkład w naszą wspólną misję. Ich poświęcenie nie zostanie zapomniane. Trzymaj. — Ostatnie słowo skierował, odwracając się bezpośrednio do zagajającego rozmowę, wręczając mu zapaloną pochodnię. — Machaj tym na wszystko, co pełza — poinstruował go, wiedząc że załapie w lot.


Nagły powrót do osobowej cielesności przypominał Lorelei przedrzemanie całego deszczowego popołudnia po to by obudzić się jeszcze bardziej zmęczonym. Z jakiegoś powodu leżała na ziemi. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że robiła to już wcześniej w tym konkretnym miejscu. Wrażenie potęgował fakt, że wszystko docierało do niej z opóźnieniem, chociaż nie na tyle znaczącym by nie móc zorientować co dzieje się wokół i odstawać od reszty grupy. Zgodnie z oczekiwaniami, Paweł nie odnalazł niczego co mogłoby posłużyć do rozpalenia ogniska. Nigdzie nie było też śladu maszyny, która mogłaby służyć to transmutowania ludzi, w smukłe, szpiczastouche istoty będące drzewiej panami tego miejsca. Wokół były tylko resztki kamiennej posadzki, pył, kurz i kupy nietoperzy.  I tryskające świeżością szkielety niegdyś świetnej budowli, wyrzeźbione w marmurze, który wbrew upływowi czasu zdawał się nie stracić nic ze swojego kolorytu.

Zbudowali to miejsce, a potem własnymi rękami zniszczyli. Zanim odeszli. — Jego głos był tak obcy, że nie rozpoznała go w pierwszej chwili. Dłoń Pawła spoczywała na jednym z filarów, usta poruszały a oczy wyglądały na jeszcze bardziej nieobecne niż zazwyczaj.  Majaczące na przedzie światło pochodni Nerdijczyka oddalało się od nich tak jak od niej świeżo odzyskana świadomość. Paweł nie ruszał z miejsca, nie przestając mówić. Głosem przywodzącym na myśl dawno nieotwieraną, metalową bramę, którą po latach ktoś próbował rozewrzeć siłą. Wypowiadającym kolejno słowa równie oczywiste co pozbawione sensu.

Wrota od dawna pozostawały zamknięte. Tylko goły kamień. Ludzie rządzą tu, gdzie rządzili niegdyś oni. Po lecie nadchodzi zima.

Dłoń napierała na kamień z taką mocą, że wkrótce jego zbielałe knykcie zlały się  z kolorem marmuru.

Cała reszta podążała po wykutych w skale schodach pnących się ku jednej ze ścian jaskini. Wyczulone podniebienie znającej arkana alchemii w teorii i praktyce Eirlys nie było w stanie rozpoznać niczego poza bazą alchemiczną podawanych im mikstur. Składającej się między innymi z temetru i śladowych ilości zefira. Tego ostatniego była pewna jak niczego, nikt nie miałby szans znaleźć się po drugiej stronie lustra bez co najmniej minimalnego odjazdu. Cała reszta była albo magiczna albo skutecznie zamaskowana niereagentnym odczynnikiem powodującym niesmak, który utrzymywał się w ustach nawet teraz.

Poza specyficznym, nieco sakralnym wyglądem i czysto subiektywnemu wrażeniu, nie wyczuwała w tym miejscu niczego magicznego i nie pomagała jej w tym nawet krztyna jej drugiego, ukrytego talentu.

Między innymi właśnie tego będziemy musieli się dowiedzieć  — odpowiedział w końcu na jej pytanie Niksar, ostrożnie i miarowo pokonując kamienne stopnie schodów, którymi właśnie wędrowali ku wyższym kondygnacjom.— Kiedy zdobywaliśmy te wszystkie informacje, tutejsi zdawali się mieć dostatecznie dużo własnych problemów. Większość służb porządkowych została skupiona w obrębie jednej dzielnicy. W samym mieście roi się od przyjezdnych i obcokrajowców. Wmieszaliśmy się w tłum. Z doskoku, niemal bez żadnej wiedzy na co się piszemy. Mając sporo szczęścia za sprawą dopomagających mu okoliczności.
Wiemy, że mają swoich Drugich, którzy są w stanie zrozumieć...
— Nerdijczyk wykonał dłonią szybki ruch udatnie parodiujący gesty towarzyszące Drugim podczas inkantacji — … te sprawy i ich naturę, jednak nie uświadczyliśmy podczas naszego pobytu. Ten talent nie jest tutaj powszechny, a jego posiadacze rzadko obracają się w środowisku, w którym nie pozostaje się na widoku. Nawet jeżeli nasze przybycie nie przeszło bez hałasu, jego echo nie zdążyło do nich dotrzeć. I dlatego właśnie nie uważam, żeby groziło nam... — Nie zdążył dokończyć zdania, orientując się, że wypowiedział swoje słowa zupełnie nie w porę.  Każde z nich odebrało to inaczej.  Kociebor niczym odległy krzyk i podnoszący włosy na skórze dreszcz spływający po karku ostrzegawczą falą mrowienia. Eilrys jako gwałtowny ucisk skroni i krótki rozbłysk jasności tuż pod powiekami. Cała reszta, wliczając Niksara, Gniewomira i zostających w tyle Lorelei i Pawła jako odległy trzask pioruna a zaraz potem zwielokrotniony grom, przetaczający się falą po powierzchni, docierający aż tutaj, wywołujący serię pisków i trzepotu skrzydeł tuż pod sklepieniem pieczary.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-06-19 01:45:40)

Offline

 

#33 2017-06-23 00:07:32

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Elenora stała prawie że na środku pomieszczenia, zaczynając powoli się po nim rozglądać w poszukiwaniu czegoś do siedzenia, jednocześnie otrzepując się z kurzu i całej reszty tego, co podczas lotu zafundowanego przez tę przeklętą czarodziejkę zdołało do niej przylgnąć. Znalazłszy owe siedzisko, klapnęła na nim, starając się ignorować Physalisa w związku z zaistniałą niedawno sytuacją, a także jego dziwnym, wręcz podejrzanym zachowaniem jeszcze na zewnątrz. Spoglądnęła po pozostałych zebranych, niechętnie przejeżdżając wzrokiem po Orlaith, z zainteresowaniem zerkając po tej dziewuszce, co pytała, czy wszystko z nimi w porządku, odpowiadając jej lekko zmęczonym z emocji głosem:
- Tak, ze mną wszystko jest dobrze. A z tobą? - zapytała, delikatnie i niezbyt przekonywająco wykrzywiając usta w imitacji uśmiechu. Na końcu wykrzywiła się do Szczura, który śmiał nazwać ją Passiflorą.
- Nie jestem Passiflorą - wręcz warknęła w jego stronę, kręcąc przy tym z jawną dezaprobatą głową. Włosy miała potargane we wsze strony, a zważywszy na fakt jej krótkiej fryzury, wyglądało to doprawdy zjawiskowo, gdy tak na głowie miała istny busz. Odburknęła zaraz mężczyźnie, nadal spoglądając zeń wilkiem. - Elenora jestem jak już. I co to za abominacja? Czemu to tutaj jest, skąd się wzięło, co to robi?

W tym momencie poczuła ucisk, jakby nagle podskoczyło ciśnienie. Pomasowała skroń, jednocześnie spoglądając pytająco to na Szczura, który zdawał się tutaj próbować rządzić, to na dziwną kobietę, do której on sam się zwrócił. Oczekiwała od któregoś z nich odpowiedzi. Jeśli już zaczęła wkopywać się w to bagno, pasuje wiedzieć, w jakie bagno, czyż nie?

Ostatnio edytowany przez Ren (2017-06-23 00:37:26)


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#34 2017-06-23 18:11:09

Kociebor

Przybysz z Everold

Miano: Kociebor
Rasa: Człowiek
Wiek: 20

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Oczy Kociebora przystosowały się do ciemności. Tętno zwolniło, wyostrzone zmysły utrzymywały go w stanie ciągłej gotowości, nie wyczuwał zagrożenia ale przeskok miał na niego dziwny wpływ. Po podparciu się rękami wyczuł delikatne wibracje kroków jego towarzyszy. Nad nim kłębiły się wielkie nietoperze. Ich błoniaste skrzydła głośno łopotały, a ciemność przenikały ich piski. W tym momencie wiedział już co potrzebuje. Ale nie jeszcze nie teraz. Jeszcze zanim usłyszał swoją odpowiedź zrozumiał, patrzył w  ciemność a na jego skórze delikatny podmuch wskazał ciąg powietrza.  Tak więc czekała ich droga przez kanały. Słuchał uważnie o ich drugich i wtedy poczuł to coś. To mrowienie ten dreszcz, jakby przez powietrze przeszła potworna fala zimna, niczym potworny krzyk rozdzierający okoliczną przestrzeń. Tak więc usłyszeli ich. na pewno ktoś zauważy ich przybycie. Nie było czasu do stracenia. Potrzebował mieć w okolic swoje uszy i własnie je znalazł. Gdy tylko wstrząsy ustały, przygotował kuszę,  wymierzył w nietoperza i strzelił. Potrzebował jego mięsa. Nie było czasy do stracenia. Nie musiał tłumaczyć się po co mu ów wielki gacek i co zamierza z nim zrobić. Problemem było tylko jak ma zjeść go na surowo w ich towarzystwie bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń. Na raz więc jeśli ubił zwierza bierze jego truchło ze sobą. Postara się zjeść go gdy tylko zostanie sam.  Starał się swoją drogą nie celować w samice z młodymi ale jeśli akurat taką trafi nie zabija młodych tylko  bierze ze sobą i stara się nimi zaopiekować.

Offline

 

#35 2017-06-26 23:03:26

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Nie spodziewał się, że Elenora zareaguje w tak płochliwy sposób. Co prawda trafiał już na takie cnotki, jednak po niej oczekiwał zupełnie innego zachowania. Tym bardziej, kiedy słowa Łysego potwierdzały, jakoby nie natknął się na panienkę w Passiflorze przypadkiem. Zmierzył ją wzrokiem, starając się dostrzec rumieniące na jej twarzy zawstydzenie.

Niespiesznie sam podniósł się z ziemi, nie dbając nawet o otrzepanie skórzanych spodni. Wbrew podniesionym głosom, raz po raz zapewniającym o śmiertelnym niebezpieczeństwie, zbliżył się do okiennicy i wyjrzał przez nią. Nie miał co prawda przyjemności obserwowania, jak zawartość czaszek i innych organów wylewa się na każdy możliwy sposób z ciał nieszczęśników, ale przez dłuższy moment obserwował niemalże artystyczne kolaże ścielące się na uliczce tuż przy ich schronieniu.

Wygląda na to, że nikt z was nie ośmielił się przyjrzeć temu, co tu się wyrabia, bez oficjalnego pozwolenia królewicza? Ja przybywam bez glejtu, przynosząc jednak ze sobą coś, co może wam się przydać — zdolność pozyskiwania informacji... i potrzebnego ekwipunku. Oczywiście jeśli nadal macie ochotę ryzykować skończeniem jako kupa krwi i gówna, rozsmarowana na bruku wyzimskiej uliczki. — mówił tonem beztroskim, ale jawnie bezczelnym. Najwyraźniej w poważaniu miał wszelkiego rodzaju prawa, jakie płynęły z tytułu służby Jego Królewskiej Mości.

Spojrzał po zebranych, na każdej z twarzy przystając na krótką chwilę. Kiedy zatrzymał się na osobie El, nie wytrzymał.

Dajmy już sobie spokój z tymi wszystkimi bajeczkami. Nikt normalny nie wybrałby się tutaj w poszukiwaniu pracy czy czego tam jeszcze, kiedy najdrobniejsze zawahanie może być waszym ostatnim. No chyba, że się mylę, to wyprowadźcie mnie, proszę, z błędu. — Skrzyżował ramiona na piersi, rzucając im powątpiewające spojrzenie.

Ostatnio edytowany przez Lis (2017-06-26 23:08:28)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#36 2017-06-27 11:13:16

 Yoel

Coś więcej

Miano: Belle
Rasa: elfka

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Belle odwzajemniła ciepło spojrzenie Szczura, sprawnie usuwając mu się z drogi, gdy pobiegł zamknąć szopę. Poprawiła włosy, upewniając się, że i oko i uszy są wciąż zakryte, po czym odparła Eleonorze:
- W porządku.
Elfka wplotła w warkocz biały kosmyk, który wyswobodził się w trakcie lotu, a następnie podeszła do Griffa i pełnię skupienia poświeciła wypowiedziom zgromadzonych.

- Skoro sprowadza cie aberracja, zapewne wiesz o niej wiecej niż my. - zwróciła się do czarodziejki. Mimo głęboko zakorzenionej niechęci Belle zdawała sobie sprawę, że trzeba działać i jakoś rozwiązać problem. A kto może wiedzieć więcej o magii niż osoba profesji Orlaith? - Czy umiesz poskromić te niebezpieczne zjawiska i czy potrzebujesz w tym jakiejś pomocy?
Dziewczyna cenila sobie rzeczowe podejście i nie lubiła tkwić w miejscu. Przepychanki słowne niewiele wnosiły i mimo iż sama miała ochotę niezbyt przyjemnie skomentować wypowiedź Physalisa, musiała przyznać, że wyszedł on z ofertą swych usług, co było w mniejszym lub większym stopniu cenne.

- A skoro już się wszyscy przedstawiamy, ja jestem Belle. - dodała jeszcze elfka, starając  się odszukac w pamieci jak wyglądały wydarzenia PO błyskawicach ostatnim razem, by w miare rzetelnie udzielić odpowiedzi na tego rodzaju pytanie, jesli sie ono pojawi.

Ostatnio edytowany przez Yoel (2017-06-27 11:14:26)


http://i.imgur.com/GpVicNP.jpg
100 denarów
>mówi lekko zachrypniętym głosem<
>EVENT: aktualnie zasłonięte uszy i lewe, fioletowe oko<

Offline

 

#37 2017-06-27 18:21:27

Lorelei

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Lorelei przysłuchiwała sie temu, co mówił Paweł. Było to co najmniej nienaturalne. Skąd on mógł wiedzieć cokolwiek o miejscu w którym się znaleźli? Zdziwienie przerodziło się w niepokój i ciekawość, gdy skóra mężczyzny stawała się co raz to bledsza, a jego mowa zaczynała przypominać majaki. Albo wizję. Podeszła bliżej niego, zafascynowana wpływem, jaki marmurowy posąg wywarł na jego towarzyszu. Podejrzewała, że to właśnie statua była powodem dziwnego uczucia, które ją napełniało, gdy jej przyjaciel najwyraźniej odchodził od zmysłów. Położyła dłoń tuż obok jego dłoni tak, by się nie dotykały. "No dawaj." — Myślała. — "Zabierz mnie stąd i pokaż wrota. Pokaż mi to samo co jemu."

Nigdy wcześniej nie spotkała się z taką magią. O samej magii miała pojęcie teoretycznie i niewielkie, ale spotkała się z terminem rytuałów. Być może to była jedna z rzeczy, które pozostawili po sobie poprzednicy ludzi? To mógłby być rytuał aktywowany przez dotyk. Wywołujący wizję. Oczekiwała, że ona także dozna teraz transu. Jeśli zaś go nie doznała, zabrała rękę swoją i młodzieńca od podobizny istoty zwanej "Elfem". Nie odezwała się nawet słowem, chyba że to on odezwał się pierwszy. Chwilowo nie mieli czasu na wyjaśnienia, bowiem grupa wspinała się coraz wyżej po schodach prowadzących najwyraźniej do wyjścia. Dała gestem znak, że powinni ich dogonić, po czym ruszyła z towarzyszem w ich kierunku.

Potem nastąpił grom. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie reakcja jaką wydobył wśród pozostających dotąd w ukryciu nietoperzy. Tych już się bała. Jeśli zleciałyby na nich, na pewno by padła na ziemię z bardzo krótkim piskiem, który za wszelką cenę chciałaby zamaskować. Dopóki jednak pozostawały przy stropieniu, a nie przy jej głowie, była względnie spokojna i dogoniła resztę kompanii truchtem. Niezbyt ją interesowało, czy zauważyli ich spóźnienie, czy nie. Ważne było, by nie zadawali niepotrzebnych pytań. Informację o dziwnym zjawisku zachowała dla siebie do przedyskutowania z Pawłem.

Offline

 

#38 2017-06-30 18:23:36

Eirlys

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Eirlys w skupieniu obserwowała swoich towarzyszy, czekając cierpliwie na odpowiedź Niksara. Z tego wszystkiego zdziwiło ją nieco postępowanie Kociebora, które miało w sobie coś prymitywnie zwierzęcego - chociaż kobieta wcale nie odczuwała w związku z tym pogardy, co najwyżej lekki niepokój. Jeśli już o niepokoju mowa, podobną reakcję wywołał w niej małomówny do tej pory. Doskonale ukazywało to znaną jej od dawna prawdę, że jeśli ktoś długo milczy, to jego pierwsze słowa zwykle okazywały się przerażające lub co najmniej złowróżbne. A znała to z pierwszej ręki, wszak i ona nie lubiła mówić za wiele. Teraz też postanowiła nie zasypywać Nerdyjczyka gradem pytań, gdy w końcu, prowadząc ich po wykutych w skale stopniach, raczył odpowiedzieć na część jej wątpliwości.
Przynajmniej wiedziała teraz, że przeciętny mieszkaniec, o ile jest dostatecznie zajęty, może nie zauważyć obcej aury. O ile aury istniały i tutaj, co było prawdopodobne, skoro mieli swoich Drugich i własną magię.
Ćpunka nie zdążyła dobrze zastanowić się nad znaczeniem otrzymanych informacji, gdy nagle wydarzyło się definitywnie coś. Co, tego już ciemnowłosa nie była pewna. Ni z tego, ni z owego, właśnie w chwili, gdy kapitan deklarował brak zagrożenia, poczuła ucisk. Jak przyjemnie byłoby wytłumaczyć to migreną, tak typową dla kobiet. Eirlys jednak nie była głupia, a przynajmniej alkohol i narkotyki nie zmieniły w całości jej mózgu w bezużyteczną papkę. Wiedziała więc, że w miejscu takim jak to, które przesiąknięte było mocą, wspomnieniem mocy lub Oni jeszcze wiedzą czym, gdy zebrali się w nim przybysze z lustrzanego wobec tego świata, musiała nastąpić jakaś szczególna reakcja. Może owe ruiny próbują się ich pozbyć tak, jak ciało próbuje się pozbyć przyjętego nieumiejętnie narkotyku?
Skojarzenie było dość ciekawe, jednak - jak to już często bywało - kobieta nie mogła się dobrze zastanowić nad tym, jakimi pokręconymi ścieżkami wędruje jej wyobraźnia i czy przypadkiem nie wynika to z tego, że nawet w Initium nie zarzuciła Astry. Nietoperze nagle wzbiły się do lotu, co z jednej strony wskazywało na to, że poza subiektywnymi odczuciami coś powodowało też namacalne zmiany, a z drugiej wymogło nagłe skulenie się, aby uniknąć zderzenia z oszołomionymi zwierzętami. Gdy sytuacja zdawała się w miarę opanowana, wyprostowała się i wzrokiem odszukała Niksara. Nie bez złośliwości rzuciła lakoniczne "Z pewnością nic nam nie grozi, prawda?" i sprawdziła, czy przypadkiem nic nikomu nie upadło. W ferworze wypadków łatwo było zgubić rzeczy, a Oni tylko wiedzą, kiedy przydadzą się pieniądze, broń i pochodnie. Chociaż pewnie prędzej, niż Jaksarka przewidywała, nawet w najbardziej czarnych scenariuszach snutych przez jej znękany trzeźwością umysł.

Offline

 

#39 2017-07-06 18:14:49

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Zmrużył oczy, przysłuchując się słowom de Eldingar. Faktycznie, jej zawoalowana pewność siebie wywarła pewne wrażenie na Szczurze ale nie takich już spotykał.
- Eee… - zaczął niezbyt elokwentnie, jakby na zawołanie potwierdzając teorię o jednej sylabie. Lewą dłonią przesunął po łysej glacy. - Tego. Za kogo mnie masz, pani czy panno de Eldingar? - Na razie wolał pozostać umiarkowanie uprzejmy, jakby miało się okazać, że czarnowłosa faktycznie jest obecnie na służbie JKM i reprymenda spadnie na Pasa. Ale formalności trzeba dopełnić. - Glejt. Jakbym wszystkim na słowo ufał, to bym na cmentarzu teraz był, a nie bezpiecznie w… - rozejrzał się - Składnicy jakiej.

Chciał spokojnie zaczekać na wspomniany glejt ale inni mieli pytania. I sprawy. Niestety, był tu jedynym przedstawicielem władzy a cywile jak to cywile.
- Słuchaj, Passi… Elenoro. Spójrz na mnie. - żołnierz odwrócił się przodem do kobiety i gestem zachęcił do obejrzenia samego siebie. - Czy wyglądam jak czarodziej? Albo, tfu, jak docent? Nie, nie? W sensie, że… Nieważne, nie wyglądam tak. Nie mam za cholerę pojęcia dlaczego to jest, co to jest i skąd się wzięło. Prawdopodobnie ma to związek z całym tym zasranym kryzysem, który staramy się opanować. Miałbym swoje typy… - Szczur zmierzył wzrokiem Elenorę i prychnął, zakładając kciuki za pas. - Nie jest to wiadomość dla uszu cywila. - Griffin starał się dać jasno do zrozumienia, że jest między nimi bariera i różnica.

Z tego podejścia jednak wyprowadzić go miał Physalis. Novigradzki chłopak jako pierwszy wylał kawę na ławę i postawił sprawę jasno. Jako żołdakowi, Szczurowi pasowało takie podejście. Mruknął niespokojnie na wzmiankę o braku glejtu ale nie odezwał się. Jego łysą glacę zaprzątały obecnie inne myśli. W ciszy obserwował rozmowę gromadki, zerkając co chwilę na osamotnioną Orlaith. W jego głowie rodził się plan, dość szalony, ale przecież tego wymagała ta praca. Czy wierzył w przeznaczenie? Za cholerę. Potrafił jednak wykorzystywać nadarzające się okazje. Physalis od samego początku wydał mu się typowym cwaniaczkiem z miasta. I być może to było właśnie teraz potrzebne.

Cofnął się o dwa kroki, by mieć przed sobą całą grupkę, w tym i Orlaith przy drzwiach.
- Te, nie wychodziłbym jeszcze na zewnątrz. I pokaż ten glejt. - odchrząknął. - Dobra, zrobimy tak. Ja przymknę oko na wasze braki w papierach - spojrzał tu na Elenorę i Physalisa - ale podejmiemy starania by chociaż nieco naświetlić sprawę. Może ktoś wie coś, czego nie raczył powiedzieć władzom. I tu wkroczysz Ty. - wskazał palcem lewej dłoni prosto na Physalisa. - Możesz wziąć narzeczoną do pomocy. - rozejrzał się, jakby chcąc upewnić, że są sami. I zniżył głos. - Jedyne co ustaliliśmy to fakt, że centrum tych emisji, wyładowań, są Stare Dworzyszcze. Strefa jest otoczona i zamkła, ale cholera wie co się tam dzieje. Tutaj potrzebny jest czarodziej. De Eldingar, gdzie ten glejt?
Szczur spojrzał na Belle i kiwnął głową, jakby szukając poparcia, że jego decyzja okazała się słuszna.
- Swoją drogą. Jestem Griffin, kapral. Belle jest tu ze mną.

Na zewnątrz role się odwracały, albowiem rozlana czerwień po niebie powoli rozmywała się. Pierwsze promienie białego światła przecięły karmazyn, padając ponownie na Wyzimę. Ulice. Ulice zaś spłynęły krwią szaleńców i nieszczęśników, którzy nie umknęli w porę. Posoka leniwie spływała w kierunku bramy.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2017-07-06 19:02:22)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#40 2017-07-07 12:24:43

Gniewomir

Przybysz z Everold

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Dla Gniewomira to miejsce było swego rodzaju zjawiskowe. Pomyśleć, że kiedyś żyła tutaj inna cywilizacja i to nie jakieś zapomniane imperium ludzi, które runęło u szczytu swojej chwały. Cywilizacja nie stworzona przez człowieka, to kłębiło umysł Gniewomira. Ciekawiło go jak wyglądała. Nie chodziło mu zwyczajnie o różnice kulturowe i społeczne, ciekawość budziła technologia, organizacja jaki siła, która pozwoliła im jakiś czas przetrwać. Czy zginęli w konfrontacji z cywilizacją człowieka, czy sami doprowadzili do swojej zagłady, a może jedno i drugie? Tego póki co nie było dane mu poznać.
Słowa nerdyjczyka o ichniejszych drugich od razu zagwarantowały jemu uwagę Gniewomira. Z reguły nie obnoszą się ze swoją zdolnością, są mniej liczebni i nie współpracują na taką skalę jak drudzy z Initium, warte uwagi fakty, ale to tylko komplikuje sprawę. Chociaż zanim wyrobie sobie do nich wrogie nastawienie powinienem bardziej zgłębić ich naturę
- Wiemy coś więcej o drugich z tego świata? - Skierował swoje pytanie do nerdyjczyka, zwracając swój wzrok w jego kierunku. - Jak odbierają ich mieszkańcy tych krain? - To go interesowało, jeśli mieszkańcy byliby po ich stronie, albo co gorsza traktowaliby ich jak jakiś kult, to jego plany likwidowania wszystkiego co magiczne mogłyby właśnie spalić na panewce. Idąc dalej wraz z innymi towarzyszami ekspedycji starał mieć się na baczności. W końcu poza nimi, wszystko dookoła było tu obce, nieznane i nawet potencjalnie niebezpieczne.

Offline

 

#41 2017-07-17 00:14:38

 Orlaith

Próba Traw

Miano: Orlaith de Eldingar
Rasa: człowiek
Wiek: wiosen może ze dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Powietrze stało się lepkie, tak samo zresztą jak ich ubrania. Wisiała wokół nich łuna duchoty i napięcia. Było coś jeszcze, słodka niewiadoma, rozbiegane oczy i pytanie - o co w tym wszystkim chodzi?

- Myślę, że przyda się pomoc. - kiwnęła głową przenosząc spojrzenie z mało istotnego dla niej w tamtym momencie Griffina, na dziewczynę, która nie pasowała do reszty hałastry. Nieco szarawe spojrzenie kobiety skupiło się najpierw na zasłoniętym, później odkrytym oku młódki. Można przypuszczać, że w pewnym sensie, starała się ją, jakkolwiek by to nie brzmiało, przejrzeć. Za chwilę jednak, jakby tracąc zainteresowanie, spojrzała po reszcie ludzi.

Kiedy młodzieniec, przedstawiający siebie jako Physalis, zadeklarował swoją przydatność, Orlaith nie mogła powstrzymać się od prychnięcia.

- Waćpan wie, że wyprawa - skrzyżowała ręce na piersiach. - w samo jądro ciemności, może okazać się niebezpieczna? - uniosła brwi. - Mimo to, składa warte społecznej pochwały deklaracje?

Nie potrzebowała odpowiedzi wcale, po raz kolejny wdała się w niepotrzebne i prowadzące donikąd dyskusje. Kto zresztą wie co będzie? Wyzima kręci się w wirze nieposkromionej mocy, która mogła być szansą na odkrycie czegoś ponad mizerną codziennością. Koniec końców, współpraca nie musi oznaczać katastrofy.

- Nie mamy czasu. - powiedziała, ponaglona przez Łysego do prawidłowego meldunku. Sięgnęła za dekolt i wyciągnęła stosowny papier. - Anomalie, choć nie dające się przeoczyć, wydają się niekontrolowane w czasie. Będziemy musieli trzymać się w pobliżu podobnych schronień. - powiedziała unosząc dłoń w niedbałym geście, tuż przed ponownym podejściem do drzwi. - Co sądzisz, kapralu? - Właściwie nie spodziewała się po nim niczego błyskotliwego. - Możesz ich tu ewentualnie zamknąć. Za zuchwałość. - zerknęła na Lisa.

Ostatnio edytowany przez Orlaith (2017-07-17 00:31:50)


Karta Postaci  | Monety: 20 koron novigradzkich
EVENT: biała koszula, dobrze dopasowany kaftan, wysokie buty, jasne spodnie jeździeckie.

Offline

 

#42 2017-07-19 04:11:51

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Kociebor patrzył w rojącą się od kłów ciemność, maelstorm łopoczących skrzydeł, niosącą się wysoko symfonię pisku i imitacji chichotu, wzbudzoną nagłym poruszeniem na powierzchni i hałasem. Nikt nie usłyszy twojego krzyku ani bełtu przecinającego powietrze. Kotłując się w górze, spłoszone zwierzęta wpadają na siebie, z trudem orientując we własnym otoczeniu, fruwają chaotycznymi trajektoriami.

Jaka jest szansa na to, że w zupełnych ciemnościach trafisz w locie przerośniętego gacka znajdującego się dobre kilkanaście sążni nad tobą?

Przeciągły pisk ginie w morzu innych, gdy żelazny grot bełtu wbija się we włochaty korpus, drąc mięso i kłaki. Zabierając trafioną ofiarę w jej ostatni lot ciągnący się za nią kometą jasnej, tętniczej krwi. Zakończony spektakularnym upadkiem kilka stopni poniżej fortunnego myśliwego. Po dwakroć fortunnego biorąc pod uwagę, że w zastałej sytuacji nikt nie zdążył zwrócić uwagi na jego małe polowanie. Mieli własne problemy.

Chmara spłoszonych zwierząt przeleciała tuż ponad nimi, nieledwie zahaczając o ich głowy. Skupiona na otoczeniu Eirlys, pochyla się odruchowo, chcąc uniknąć konieczności bliższego obcowania z jaskiniową fauną. Na krótki moment, zaledwie chwilę, irracjonalny strach i przeczucie chwytają ją za trzewia. Wszechobecny pisk narasta w głowie do nieproporcjonalnych rozmiarów, kłując w uszy. Kończy się momentalnie, wraz z ostatnim odlatującym zwierzęciem. Ona sama ląduje na tyłku, miękko i bez konsekwencji, może tylko trochę obtłukując sobie łokieć. Zbudzona chmara rozminęła się z nimi zupełnie, mimo popłochu podrywając się ponad nich, by uniknąć zderzenia.

Obadawszy sytuację kątem oka, zauważa, że obyło się bez start w ludziach i dobytku.  Ten małomówny i niepokojący trzyma w jednej ręce kuszę, podnosząc z ziemi sakwę z pozostałym rynsztunkiem, przy pomocy drugiej, wolnej. Podczas lotu gadziny nawet o niego nie zahaczyły, unikając go jak ognia.

Bladolicy, utrzymujący się za archeologa, a teraz już nawet na niego wyglądający, także nie doznał najmniejszego szwanku, chyba że liczyć strącony nagłym podmuchem kapelusz. Stojący obok niego Niksar, spoglądał w kierunku stropu, powoli zdejmując dłoń z obciążonego bronią pasa.

Jak zło konieczne —  odparł na pytanie zadane przez Gniewomira zanim im przerwano, uprzejmie podając dłoń siedzącej Eirlys. — Wszyscy cali?

W tyle, nieopodal miejsca lądowania

Zimno marmuru i zalegająca wokół cisza była jedyną odpowiedzią. Tą samą, którą ruiny udzielały od setek lat. Kolejną był śmiech Pawła towarzyszący jej bezowocnym wysiłkom.

Patrz — jego ręka boleśnie przyciska jej własną do kamienia. Jego chłód miesza się z narastającym na wierzchu dłoni ciepłem, które wywołuje dotyk Pawła. Uczucie intensyfikuje się z każdą chwilą, Lorelei ma wrażenie, że ręka towarzysza jest jak żywy ogień. Nie mogąc uwolnić własnej, ból rozbłyskuje jej przed oczami bielą rozgrzanego żelaza.

Bielą żagli okrętów przybijających do brzegów dzikiej, niemal nieprzekształconej krainy. Łopoczący żagiel, wydęty od wiatru zmienia się, stając płatkiem róży. Róży białej jak śnieg, wyrosłej na kurhanach.

Aelirenn!   

Krzyczy gdzieś z oddali nadzieja straconych.

Krzyczy też mężczyzna, żywcem obdzierany ze skóry na tle płonącego grodu. I choćby grzechy wasze były jak szkarłat...

Biały płomień tańczy na kurhanach wrogów, na zgliszczach starego ładu, wykiełkowawszy z ziarna, które nie dało plonu.

Gigantyczna wieża, pnie się ku niebu, smukła, gładka i lśniąca. Nad jej szczytem roztacza się zorza. Lorelei zbliża się do niej, zaczynając rozumieć, gotowa dotknąć tajemnicy. Piorun przecina zorzę, rażąc szczyt Wieży. Wśród jego rozbłysku dostrzega kawalkadę widmowych jeźdźców cwałującą po pociemniałym niebie.

Nie dla was! 

Wyje wraz ze zrywającym się wichrem jadący na czele pochodu upiór, szczerząc przegniłe zęby. 

Nie dla profanów!

Ucieka przed nimi szpalerem olch, w gęsty i ciemniejący las. W długi, czarny korytarz, niekończącą się otchłań pełną drzwi. Rozwierających się bez końca wrót o ciężkich skrzydłach, jedne po drugich, bez końca. Upada.

Skrzydła nietoperzy uderzają w powietrze nad ich głowami. Dostrzega pochylonego nad sobą Pawła. Spokojnego jak zawsze, choć znała go na tyle, by dostrzec w masce jego oczu coś osobliwego. Niepokój?

Obudziłaś się. Zdaje się, że znieśliśmy skok między światami gorzej od pozostałych, zostajemy w tyle.

Offline

 

#43 2017-07-20 08:37:46

Kociebor

Przybysz z Everold

Miano: Kociebor
Rasa: Człowiek
Wiek: 20

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Szansa na trafienie, szczęście, może przymus losu. Coś pchnęło gacka na nieszczęsny tor lotu.
Miał teraz i szczęśliwy łowca swojego nietoperza. Zjeść go nie sposób toteż musiał nieco poczekać. Choćby tyle żeby inni stracili go z oczu. Wszak już dość ryzykował w tym momencie. Cudem chyba nie zauważyli go teraz. Choć czuł że wzbudza nieufność.
W końcu miał powód, jak tamci by zareagowali gdyby widzieli jakim jest potworem? Mutantem stworzonym by zabijać. Jeśli dowiedzą się tego kiedy trzeba wtedy kiedy będą potrzebowali potwora może będą nieco bardziej przychylni.  Cóż nawet gdyby go odkryli zawsze mógł spróbować ich zabić. Wystarczyło jedno ukąszenie. Ale było ich zbyt wielu, no i ten Nerdyjczyk. On był zagrożeniem.  Przez jego szaty jego kły jadowe mogą się nie przebić.
Pomyślał spokojnie. Cóż mu zostawało jak tylko iść za grupą. Zwierzęta odlatują, on też może już tylko iść na powierzchnię. Tam gdzie ciągnie powiew powietrza. W końcu będzie mógł ujrzeć ten świat na własne oczy.

Ostatnio edytowany przez Kociebor (2017-07-22 14:59:11)

Offline

 

#44 2017-08-12 11:19:58

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Usłyszał prychnięcie, będące zapewne reakcją na jego słowa. Zignorował osobę zarozumialca, uznając tenże moment za nieodpowiedni, by po raz kolejny wdawać się w utarczki słowne.

Odsunął się nieco od przybrudzonej kurzem i juchą okiennicy. Skrzyżowane dotychczas na piersi ramiona opuścił wzdłuż smukłego ciała, w całości odzianego w czerń. Chociaż panienka, przedstawiająca się jako Belle, nie zatrzymała na nim swego nieco rozbieganego wzroku na dłuższą chwilę, co świadczyłoby o krztynie zainteresowania jego osobą, Physalis przyglądał się jej z uwagą. Starał się złowić choć jedno spojrzenie błękitnego oka, by spróbować odgadnąć, kto właściwie kryje się za tą maską przyzwoitości i skromności. Choć oczywistym stał fakt, że była to dziewka przeznaczona wojakowi, szczerze powątpiewał, aby tylko z racji swego przywiązania do mężczyzny wyruszyła naprzeciw nieznanym siłom. Chyba nie była tak głupia, by marzyć o pięknej śmierci u boku kochanka, mierząc się z magiczną mocą, która w ułamku sekundy obojga pozbawi tchu?

Drgnął, wyrwany z zamyślenia, kiedy kapral Griffin (cóż za pompa, tfu) zwrócił się do niego i stojącej obok Elenory. Pokręcił głową z niedowierzaniem, kiedy ten znów wspomniał temat tych nieszczęsnych świstków. Jak można było pozostawać takim służbistą nawet w obliczu dziejącej się właśnie wyzimskiej apokalipsy?

O, dzięki ci, łaskawco. — Zamarkował ukłon. Podniósł czoło, patrząc przy tym bezczelnie prosto w jego oczy. — A jakże, przyda mi się pomoc z tutejszym chłamem. Chyba że panienka ma ciekawsze rzeczy do roboty albo ostatecznie wolałaby pozostać w bezpiecznym miejscu. — Przysunął się bliżej Elenory, siedzącej, wydawać by się mogło, spokojnie na jednym z krzeseł. Położywszy delikatnie, niemalże pieszczotliwie, dłoń na jej zmierzwionych włosach, przesunął po nich, nadając im nieco schludniejszego wyglądu. Kącik jego ust drgnął mimowolnie na myśl, co musiało w tamtej chwili czuć dziewczę, uznawane obecnie za kobietę jego życia.

Naprawdę, Griffin... — zatrzymał się w połowie zdania, które przygotował dla uszu gawiedzi, by zreflektować nad swym zachowaniem. — To znaczy kapralu Griffin — skinął głęboko głową, co miało być oznaką jego uniżenia. Nie trzeba było geniusza, by dostrzec prawdziwą intencję tegoż aktu. — Naprawdę sądzisz, że panna de Eldingar zaprzątałaby sobie głowę jakimiś papierkami, by uniknąć konfrontacji z jednym czy drugim strażnikiem wyzimskiej racji? Przecież tak cudowna osoba, jak Orlaith nie potrzebuje dbać o takie szczegóły. — Skonfrontował wreszcie zieleń swych tęczówek z oczami czarodziejki. — Wystarczy tylko pokazać parę niewytłumaczalnych sztuczek, by wszystkim zamknąć gęby, prawda? I jedno spojrzenie, by dać im do zrozumienia, jak niewielcy są w porównaniu z jej niezwykłością.

W zasadzie, gdyby ktoś zadał mu pytanie, po co szukał zwady z długowłosą, nie potrafiłby odpowiedzieć. Czy to jego urażona duma dawała o sobie znać? A może to pogarda, jaką emanowała postać rzekomej czarodziejki, wyprowadzała go z równowagi? Czy wreszcie jej niezwykłość była tak pociągająca, że nie chcąc się poddać pożądaniu, chłopak uciekł się do najbardziej prymitywnych zachowań?

Na szczęście nikt nie pytał.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#45 2017-08-16 23:53:21

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Terra ex machina — przygoda międzyforumowa

Półelfka, siedząc półdupą na swoim siedzeniu, w milczeniu wodziła wzrokiem za każdym, kto raczył w danym momencie otworzyć usta i wypowiedzieć swoje zdanie. Ona sama, bądź co bądź lekko  oszołomiona ostatnimi wydarzeniami, siedziała, opierając dłonie na kolanach i próbując wywnioskować coś poza tym, że ten chciał od tamtej glejt, coś się dzieje w jakimś dworzyszczu, ten uparty młodzian cwaniakuje, a poza tym, to jeszcze parę mało istotnych w tym momencie rzeczy. Ucisk na skroń nie zelżał ani trochę, nawet pomimo oddalającej się anomalii i po chwili Elenora wyłączyła się z konwersacji, skupiając się na tym, by nie skupiać się na bólu. W jej przypadku było to całkowicie zrozumiałe – za dużo stresu się najadła w ostatnich dniach i odbiło się to na niej teraz.

Zaczęła kontaktować mniej więcej w chwili, gdy Physalis nadal postanowił odgrywać szopkę z tym narzeczeństwem i ni stąd ni zowąd zaczął głaskać ją po głowie. Zatopiona we własnych myślach El spojrzała z dołu na niego wzrokiem mocno zdezorientowanym, próbując zrozumieć, po jaką cholerę to robi. Zmrużyła nawet oczy, do tego zmarszczyła brwi i zerknęła nań pytająco. Nieco zbyt gwałtownie uchyliła głowę przed jego dłonią i wstała w ten sam sposób, postępując od razu krok do tyłu. Poprawiła łuk na ramieniu i przejechała dłonią po fiolkach przypiętych do specjalnego pasa czy poukrywanych w fałdach ubrania, a następnie pokręciła głową z dezaprobatą w stronę złodzieja, nadal nieco mając zaróżowione policzki.
Owszem, mam ciekawsze rzeczy do roboty — odrzekła, przewracając oczami, po czym z ciężkim westchnieniem dodała: — Ale ostatecznie mogę pomóc przez chwilę. Chwilę, bo nie zamierzam się w to pakować po uszy, życie mi jeszcze miłe. Jasne?

Pytanie, rzucone w teorii w eter, tak naprawdę bylo skierowane ku Physalisowi, który ubzdurał sobie coś i odgrywał tę szopkę nader sumiennie.

A poza tym, coś więcej wiadomo o Dworzyszczu? Ktoś tam próbował wejść i obadać sytuację?


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.forum4u.pun.pl www.mazurski-ots.pun.pl www.karczmadnd.pun.pl www.razem.pun.pl www.crimecraftforum.pun.pl