Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:57:27

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Dzikie pola

http://oi59.tinypic.com/x3egd3.jpg


Staruchy pod sobótkami kaplicy w Vizimborze seplenią, że na polach przed laty stały drewnem budowane obejścia, zaś pola owe regularnie obsiewał jęczmień i owies. Lecz w jedną noc burzy i huraganu wszyscy zagrodnicy przepadli, jakby ich zabrała ręka boża. Mówiło się, że to upiory z Kurhanów uniosły ludzi ze sobą w tany lub że Dziki Gon przecwałował wtedy między chmurami po niebie, krzesząc spod podków iskry jak błyskawice. Nie dający głowy przesądom ni zabobonom orzekli, iże za sprawą stało uciekające przez Pontar komando Wiewiórek, powodowane elfią mściwością oraz nienawiścią do ludzi. Wielu gada, że obejść i zagrodników nigdy nie było, a staruchy seplenią.

Puste pola, nietknięte więcej ręką człowieczą, łacno i bujno zdziczały. Zboża gęsto przetykają chwasty, czerwone maki oraz barwne kwiecie, od dzięcieliny po zarumienione główki dzwonków. Podmokłe gdzieniegdzie ostępy są pułapką nieostrożnego włóczykija. W zmierzchanie nietrudno zboczyć z zarosłych łąk w rozlewiska i mokradła, i postradać na grzęźlinie konia. Ponurego obrazu dopełnia tam pogubione, zbutwiałe drewno, jakby strzaskane ze ścian chałup oraz z częstokołów.

Czasem można nastać tu chłopców z pobliskich wsi, którzy dla zadartych kiecek chcą wykazać się odwagą, wychodząc na łany nocą lub w samo słońce, kiedy tańczą południce. Wieśniakom strach wziąć dzicz w karby, zaorać i obsiać. Wśród miejscowych krąży niesławna historia o Wędrowcy, przybierającego postać staruszka z kosturem i tobołkiem. Dosiada się on do podróżnych, którzy nierozważnie postanowili obrać sobie cień drzewa za postój i baja o dawnych czasach. Ceną za jego opowieści? Dusza naiwnego słuchacza.


Opis na podstawie opracowania Saliny.

Ostatnio edytowany przez Licho (2015-02-01 17:54:16)


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-02-04 15:54:49

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola


Zar szedł raptownym, niezgrabnym stępem, wyrywając ubłocone po nadgarstki nogi z grzęzawiska i spinając nerwowo mięśnie, ilekroć ptak zatrzepotał w mateczniku albo coś rozdarło się głosem niepodobnym do żadnego zwierza. Szybciej nie zdało się jechać — pobłądzili. Wydeptana między chaszczami ścieżyna rychło urwała się, kiedy tylko weszli na moczary i bez chłopaka za przewodnika, Ejira mógł kierować się jedynie własną intuicją oraz światłem przenikającym w oddali przez rzednące pnie drzew. Nie wiedząc nawet, jak daleko miał jeszcze do celu. Gniadosz był spieniony z nerwów, a on przemoczony słotą, potargany wiatrem, rzyć go bolała od kulbaki, a do tego raz na jakiś czas coś z uprzykrzeniem rzucało w niego z wysokich gałęzi żołędziami i znikało wśród liści z niemal ludzkim chichotem. Siąpiło. Las był szary, morowy, złowrogi. Sękate, stare chojaki zdawały się wodzić za przybyszem wzrokiem.

Dopiero kiedy wyjechali z bukowiny na zarośniętą dziko polanę, coś się zdało w końcu zacząć przypominać niezborny opis Pratta. Były złociutkie, zmoknięte pola, była knieja za plecami, knieja po prawo i lewo, gdzie wił się strumień, a po drugiej stronie leżał ponoć ów przeklęty żalnik. Tuż tuż był nawet chruśniak, może i ten sam, z którego na dwóch podrostków wyskoczyły złowrogie gołodupce. Ale ni śladu nieszczęsnego Bońka.

Wydawało się głucho i pusto, lecz w żadnej dziczy ani w żadnym polu taka cisza nie była naturalna.

I wtedy diaboł napadł go podstępnie, wrednie. Zaatakował z ukrycia. Nim żołdak zdążył choćby poniechać oględzin, wyskoczył z tego samego, gęstego chruśniaka, becząc jak koza w trąbkę i wpadając koniowi pod kopyta. Już wcześniej tęgo wypłoszony Zar z przerażanym kwiknięciem wspiął się raptownie na zadnich nogach i byłby runął z jeźdźcem na grzbiet, tak się odsadził. Zaskoczony Ejira fiknął kozła przez koński zad. Z ciężkim łupnięciem wylądował na ziemi, na plecach. Pociemniało mu przed oczami i na chwilę zgubił dech.

Nie na długo, bo naraz przyszło mu toczyć pojedynek na błotnistej, mokrej glebie. Coś — na pewno nie ów mały diaboł — z rykiem wybiegło drugie z krzaków, rzuciło się na niego i przygniotło. Siły miało tyle, co i byczek. Wojak czuł szorstki powróz, usilnie starający się pochwycić kolejno jego nadgarstki. Czuł też smród potu, zaschłej owsianki zlepionej w brodzie i mocnej gorzały w owiewającym mu twarz gorącym oddechu.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-05 10:27:45)

Offline

 

#3 2015-02-05 14:29:26

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Upadł na ziemię, przygnieciony przez dwa silne, górskie potwory - przynajmniej tak mu się zdawało. Krew tętniła w skroniach, oddech miał płytki. Co jak co, ale takiego powitania w leśnym królestwie się nie spodziewał. Miał nadzieję na nieco walki, ale po cichu miała to być walka równa, a na taką się nie zanosiło. Więc i on nie zamierzał grać czysto. Co więcej, odczuwał dziecięcą satysfakcję mając na uwadze to, jakie podchody będzie musiał zorganizować. Wiedział, że musi wyrwać się z pułapki, ale nie nadszedł jeszcze czas. Stanie się to dopiero wtedy, gdy będzie już wiadomo, co z Bońkiem. Nic nie będzie go zatrzymywać, a nie ma nic gorszego, niż wolny, rozeźlony wojak. Na samą myśl odczuł satysfakcję.

Przestał się szamotać i pozwolił opleść sobie lewy nadgarstek powrozem. Prawym natomiast starał się manipulować na tyle skrzętnie, że więzy powinny puścić pod nawet najmniejszą siłą. Zamknął oczy, musiał pomyśleć. W końcu szukał zaginionego chłopaczka, a dwie martwe rokity na nic mu się nie zdadzą. W lesie istnieje mnóstwo kryjówek, ale nigdy nie trafisz do tej, do której na ślepo chcesz podążać - potrzebujesz przewodnika. Vincent miał nadzieję, że takim przewodnikiem okażą się i te rogate łby. Opis Pratta całkiem celnie odpowiadał ich aparycji, zatem to musiały być one. I to pewnie przez nie Boniek nie wrócił z lasu.

-Ale żeby, kurwa, o kapustę nie zapytać? To po prostu jest czyste chamstwo- rzucił w myślach, jakby na odchodne.

Offline

 

#4 2015-02-06 14:14:15

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Brodacz na ułamek sekundy jakby zbaraniał, wyczuwając nagły bezwład ofiary, a potem z zapałem jął obwiązywać ciasno konopną linę wokół karwaszy wojownika. Nawet olbrzymowi nieskoro byłoby rozerwać tak ścisły splot, ale nie to zdało się być głównym zmartwieniem Ejiry. Kiedy silniejszy napastnik kończył wiązać go jak wieprzka, mniejszy doskoczył do niego i zaskakująco zręcznymi ruchami palców rozpiął przecinający pierś żołdaka pas z mieczem. W bezhołowiu i smrodzie nie mógł się on dopatrzyć obliczy chuliganów — zwłaszcza tego kudłatego — ale rychło usłyszał ich głosy.

Ej, worek! — zesrożył się szczekliwy falset, kiedy kudłaty szarpnął żołdaka na kolana jednym ruchem ramienia.

A, psiajucha, racja, Merlin. Ty złap ogiera, tylko ściągnij to z gęby, bo go znowu wystrachasz.

Wojownikowi pociemniało przed oczami na dobre — naciągnięto mu na głowę worek z juty i dopiero wtedy podciągnięto z klęczek na nogi. Pozostał słuch, węch. Słyszał kopyta Zara z mlaśnięciem zatapiające się w grząskim podłożu oraz czyjeś lekkie kroki. W mateczniku trzepotały ptaki. Słyszał głos, który był niski, szorstki i zdradzał, że właściciel od bardzo wielu lat nie stronił od wypitki. — Tutaj, tutaj. — Silne ramiona pchnęły go w nieznanym kierunku i Ejira nie miał innego wyboru, jak zacząć iść. Potykał się o korzenie, ale ramiona pilnowały, żeby nie runął na pysk. — Wprzódy, idź…

Nie gadaj z nim!
Nie gadam, psiajucha. Biedny skurwysyn…
Nie gadaj!

W ciemności żołdak stracił poczucie czasu i nie mógł być pewien, jak długo przedzierali się przez chaszcze i zadrzewia, czując pod stopami to wilgotny, miękki miech, to śliskie liście oraz błoto. Rozmaite zwierza porykiwały im do marszu, ale czasem czułe ucho mężczyzny wychwyciło coś znacznie bardziej interesującego — coś spomiędzy zdawkowych szeptów, wymienianych przez jego porywaczy, którzy z każdą chwilą zdawali się coraz mniej diabołowaci i coraz mniej rogaci. „Dh’oine”, „kolejny”, „kłopoty”, „nie gadaj!”… Nagle rogate diabły wydawały znacznie lepszą alternatywą w roli porywaczy.

Gdy przystanęli, Ejira był znużony, ale nie zmęczony. Worek ściągnięto z jego głowy gwałtownym ruchem i kiedy przedzierające się przez korony światło dnia przestało go chwilę oślepiać, na maleńkiej porębie ujrzał trzy postaci, przyglądające mu się badawczo z odległości dziesięciu kroków. Cztery, właściwie, lecz jedna klęczała i też się przyglądała, ino z trwogą. Młodzieniec miał rozchełstaną koszulę, pierś zroszoną deszczem i jaśniutkie włosy. I wydawało się z daleka, że złamany nos.

Bloede Arse! Kolejny? — krzyknął chudy, ciemnowłosy elf w szarej opończy, opuszczając strzałę na cęciwie łuku, chwilę wcześniej celującą w samą pierś Ejiry. Splunął.

Jego krewniaczka w kubraczku i z popielatym warkoczem otworzyła usta, ale przerwał im najbardziej niecodzienny uczestnik zbiegowiska. Mężczyzna w portkach i chłopskich chodakach zaczął pląsać dookoła jak wystraszona małpa, niemal rwąc sobie wąsy spod nosa. — Kurwa, kurwa, kurwa! Mówilim, że tak będzie! Szpiegi, pierdolone szpiegi! Juże po nas, juże nas garnizon najdzie! Sołtys za jajca powiesi, jak się wywie!

Glyswen, zabijmy an’givare i wynośmy się stąd! Komendant i tak nakaże ich zabić!

Ciúin! — uciszyła wszystkich elfka.

Byczek u boku Ejiry aż sapnął — żołdak mógł w końcu zaobserwować, że ze skołtunionej, brudnej brody w istocie wystawał kawałek twarzy oraz nos jak kulfon. Jego trzymający wodze Zara i z wysiłkiem dźwigający pochwę z mieczem towarzysz nos miał zaś charakterystycznie, wąski i długi przy swym niskim wzroście, a na twarzy resztę barwionej glinki.

Jeszcze ich nie zabijemy, nie będziemy ryzykować. Niedługo zjawią się ci od Scoia’tael. Jeszcze nic stracone. — Elfka miała włosy zszarzałe, ale była młoda. Bardzo ładna, przynajmniej kiedyś, bo jej twarz, nosek i wargi zniekształcała straszna blizna. Nie miała też chyba jednego ucha, ale nosiła przepaskę. Ani na niej, ani na jej pobratymcu wojownik nie zdołał się dopatrzyć wiewiórczego ogona. — Dh’oine! — zawołała do Ejiry. — Tyś z nim uciekał? Tyś był nad strumieniem?

Nie on… — burknął brodacz i skinęła mu głową.

Mów, dh’oine, aby prawdę, może ocalisz wtedy życie! Ktoś ty? I lepiej byś miał dobre wyjaśnienie, dlaczego Merlin i Dzik nastali cię na tamtej polanie!…

Offline

 

#5 2015-02-06 15:45:58

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Ejira rozejrzał się po okolicy. Stali na łysej, pokropionej złotym łanem polanie. Nie była zbyt szeroka - ledwie szeroka na kilkaset stóp, kończąca się z każdej strony twardym murem drzew, krzaków i wysokich traw. Gęsto rosły tutaj maki, dzieci krwi rozlanej na ziemi. Należało mieć tylko nadzieję, że dziś żadną juchą się nie nakarmią.

— Ceadmil, Aen Seidhe. — pozdrowił elfów z wyraźną, spokojną manierą żołnierza. Uwagę skupiał na szarowłosej elfce, najwidoczniej przywódczyni całej bandy.

— Zwą mnie Echo, elfko. Jestem niczym więcej jak wiatr, przerzedzający zboże. Przejeżdżając przez pobliską wieś napotkałem wystraszonego chłopka, co uciekał przed...— Ejira rzucił wzrokiem po dwóch, rogowatych porywaczach. —... skrzatami z mordami malowanemi, przynajmniej tak się wyraził. Dodał też, że w lesie pozostał jego kompan, zakładam więc, że to ten blondyn.

— To jego szukałem. Swoją drogą nigdy nie słyszałem, żeby Scoia`tael podchodziło tak blisko osad ludzi. Ale widzę, żeście nie z tych. Ty i twój towarzysz to zupełnie inna pieśń, widać gołym okiem... Rozdarci w pół, między wyborem, którego podjąć nie potraficie, zależy wam tylko na neutralności. Czuję to w kościach.

— Naprawdę jesteście aż tak głupi, żeby zabijać dwoje ludzi? I to jeszcze w samym sercu Redanii? Nie przyszło na myśl, że ktoś w końcu będzie szukać ludzkiego dziecka? Skażecie się na niesamowite niebezpieczeństwo, elfko. Niewiele zostało Twoim pobratymcom miejsca w gęstwinie, gdzie mogą się skryć. Śmierć chłopaka oznacza i ich śmierć. Czy to jest to, czego pragniesz?

Offline

 

#6 2015-02-06 19:06:36

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola


Na wspomnienie o malowanych skrzatach, wypłaszających chłopaków krasnolud parsknął rubasznym śmiechem i klepnął gnoma w łopatkę, mało co go nie przewracając. Ryknął tak głośno, że po drugiej stronie polanki wieśniak kwiknął z przestrachem.

Mówiłem, że pomysł był dobry — wymamrotał Merlin, odzyskując równowagę.

Jednak z każdym słowem Ejiry tężała i szarzała twarz ciemnowłosego elfa, uzbrojonego w łuk, a jego gładkie oblicze zaczęły srożyć bruzdy złości, po chwili furii. — St’ar suas! — krzyknął, zbliżając się raptownym krokiem. — Bloede dh’oine, nie wiesz nic o naszej doli! Glyswen, pozwól mi zabić tego psa!

Popielatowłosa ściągnęła brwi. — Nie zrobisz nic takiego, Bury Wilku. Chodź tutaj, poczekamy na wysłańców komanda i rozwiążemy ten impas. Spokojnie. — Jej głos był opanowany, bez śladu uniesienia emocjami. Albo doskonale kontrolowała sytuację, albo ta była tak beznadziejna, że nie pozostawało jej nic innego, poza próbą zachowania resztek panowania nad sobą. Zwróciła się do skrępowanego żołdaka, kiedy krewniak ponownie zajął miejsce u jej boku. — Zdajesz się zgubnie ufny przeczuciu w swych kościach, wietrze przerzedzający zboża. Powiedz mi, cóż mam tedy z wami zrobić? Wypuścić, prawda? — uśmiechnęła się smutno. — Dwóch ludzi, którzy widzieli już zbyt dużo, żeby żyć. Mówisz, że oszczędzenie was oszczędzi śmierci mi i moim pobratymcom. Przeciwnie. My i tak jesteśmy już martwi. Za to jego śmierć, wasza śmierć, zagwarantuje, że przez tych dwóch idiotów z polany w Starym Mieście nie wybuchnie jutro pogrom. Że tuziny młodych nieludzi nie zawisną na gałęziach drzew, a do tamtej małej wsi nie wejdą ludzie z miasta, żeby powywieszać zdrajców. A wszystko to dlatego, że dwaj głupi smarkacze zapuścili się do lasu w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu.

Ten, który zbiegł, nie ujrzał nic, co mogłoby stanowić zagrożenie. Dużą grupę w oddali i „skrzaty z mordami malowanemi”. Zmusi nas do poszukania bezpieczniejszej lokalizacji, może przyczajenia się na jakiś czas. Ale wy… Wy widzieliście nieludzi z getta, widzieliście chłopa i wkrótce zobaczycie Scoia’tael. Poczekamy na posłańców komanda — zapewniła. — Reprezentują Wiewiórki, tak ten tutaj Jura reprezentuje kilku zagrodników ze wsi i mają prawo być przy decyzji, skoro pośredniczymy między obiema grupami. Ale nie liczyłabym na wiele, drogi Echo — spojrzała Ejirze w oczy. Jej były szare, jak skuty lodem kamień. — Żadnych obietnic, które złożycie, nie będziemy mogli wziąć za prawdę. Zresztą, on już je wszystkie złożył.

Chłopak o słomianych włosach pochlipywał na klęczkach. Wyglądał, jakby nie rozumiał połowy z tego, co mówiła Glyswen, a druga połowa go przerażała.

Powiedz mi, wietrze, cóżbyś zrobił, gdybyś nie stał teraz przede mną spętany i bez broni u boku? Gdybym nie poleciła Merlinowi i Dzikowi obserwować na polach, czy ktoś przyjdzie szukać chłopaka?

Offline

 

#7 2015-02-06 21:35:22

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Vincent dokładnie wiedział, w którą stronę zmierza rozmowa, która tak naprawdę nie miała żadnego znaczenia, bowiem wynik był z góry przewidziany. Przedstawienie miało na celu jedynie pokaz siły, stroszenie sierści zranionej zwierzyny. Aż dziwne, że widzem była inna zwierzyna, której los zapowiadał się nawet krótszy, niż jej oprawców. Być może i oni potrzebowali przedstawienia, by dalej wierzyć w umierające wartości, by ruszyć w decydującym zrywie i zginąć na rozdrapanej ziemi za coś, co tak naprawdę od dawien dawna nie istniało.

— Wiedz, elfko, że nie zrobiłbym nic. To nie jest moja wojna, szukasz u mnie na próżno gniewu. Nie, nie zamierzam składać żadnych obietnic. Wiem, czym jest chęć ochrony bliskich i wiem, że nie cofniesz się przed niczym. Widzę to w twoich lodowatych oczach. Widzę to w słowach, w każdym aspekcie waszej rozmowy. I ogarnia mnie smutek, bo znam koniec tej opowieści.

— Chłopak, który zbiegł, był przerażony, srał pod siebie jak mała małpka, nie sapnął nic o grupie elfów. Dopilnowałem, by wrócił do domu i by nie pisnął ani słowa o "skrzatach", więc na razie nikt o waszej obecności w tutejszych lasach nie ma bladego pojęcia. Nikt nie wie, że grupa Scoia`tael zapuściła się prawie że pod sam nos największego miasta świata. Miejcie na uwadze, że stąpacie po kruchym lodzie, który zarwie się pod wami z równie błahego powodu, z jakiego ja jestem tutaj. Idziecie w głąb Redanii, jak mniemam. Pytanie tylko: po co?

Ostatnia sylaba wbiła się w otaczające lasy, co chwila to powracając i pogłębiając ciszę. Wiatr przestał szumieć, drzewa znieruchomiały. Vincent usłyszał delikatny szmer, płynący do nich z północy. Wiedział, czym to pachnie. Już niedługo wszystko miało się wyjaśnić, a tym samym i piękna historia dwójki ludzi w lesie, wspaniale zawiązana w dwóch aktach, niedługo miała się skończyć. Nadchodziło komando Scoia`tael.









Offline

 

#8 2015-02-06 23:19:35

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola


Bury Wilk najeżył się i znowu kłapnął zębami. — Wszystko, co wylewa się z twoich ust to gówno, dh’oine! — prychnął. Miał tę samą twarz, której Ejira naoglądał się już w życiu, po drugiej stronie Jarugi i w szeregach nilfgaardzkiej partyzanki — pogardliwego starca w skórze młodzika. Oczy, które widziały za dużo pogromów i zaciśnięte w wąską kreskę usta, które zdawały się wiecznie powstrzymywać od krzyku. Jego towarzyszka była jednak zupełnie inna, a żadne z nich nie nosiło znaków sprzymierzania się z nieludzką rebelią, mimo wszystko. Ale Bury Wilk był gniewny. — Nic nie wiesz o naszych wojnach — wysyczał ze złością. — Ani o nas. Bloede dh’oine. Nasłuchałeś się o Wiewiórkach rzucających się na miecze i myślisz, że wiesz coś o elfach, o krasnoludach w gettach, o gnomach, o niziołkach. Gówno wiesz, dh’oine — splunął żołdakowi pod nogi. — Nie trać na niego dechu, Glyswen. Nigdy by nie zrozumiał.

Glyswen patrzyła smutnymi, stęsknionymi zimnymi oczami, ale już się nie odzywała. Knieja milkła powoli, ptaki zaprzestały w koronach drzew modlić się po deszczu. Przeczucie nie myliło Ejiry — nadchodzili posłańcy Scoia’tael. Żaden dźwięk ich nie zdradził ani nie zapowiedziało ich nic, poza cichnącym lasem, zasnutym mgłą białą jak mleko. W pewnej chwili po prostu rozchyliły się paprocie na granicy zadrzewia i spomiędzy nich wychynęły dwie charakterystyczne, smukłe sylwetki, przywdziane w opończe. Obie dzierżyły w dłoniach majdany łuków i po trzy strzały, a u ich boków kołysały się charakterystycznie zakrzywione pochwy na ostrza.

W tej samej chwili ziemia zaczęła drżeć ledwie wyczuwalnie, jakby z daleka. Łacno było przeoczyć to albo zignorować, kiedy na polanę wkroczyli ważni goście. Tylko Ejira nie mógł przeoczyć, był żołnierzem, poznałby to drganie przez sen. Nie zdążył jednako wykrzyknąć ostrzeżenia, tym bardziej zastanowić się, czy winien był to robić.

Ceádmil!…

Reszta utonęła w jazgocie, który w ułamku sekundy z odległego dudnienia przerodził się w ogłuszający ryk. „Bij, zabij!” — wrzeszczano. Konni wpadli na polanę zza pleców wojownika, taranując, co napotkali po drodze. W tym Merlina, Dzika i Ejirę. Dookoła zaroiło się od końskich nóg i podków ryjących wilgotny grunt, pryskając dookoła ziemią. Łomotało. Zar kwiczał dziko, pociągając pechowego gnoma prosto pod kopyta, ten upuścił brzeszczot. I chyba zginął. Tyle widział Ejira, przewrócony w trawie na bok, a uderzone żebra pulsowały mu bólem. Był pewien, że następnego dnia skóra miała na nich zsinieć w charakterystyczny, półokrągły kształt.

Wilku! — usłyszał głos szarowłosej, zanim wszystko stało się chaosem.

Dziesięciu konnych w barwach miasta Novigrad uderzyło ich jak kafarem. Zanim dojechali elfów, Bury Wilk błyskawicznym ruchem naciągnął strzałę na cięciwę i wypuścił ją prosto w gardło nieszczęsnego, klęczącego Bońka. Był świetnym strzelcem, zdążył wypuścić jeszcze jedną w słabiznę najbliższego z rumaków, zanim cios buzdyganu zmiażdżył pół jego twarzy. W tym samym czasie Glyswen odbiła się od ziemi z ostrzem i jednym cięciem rozchlastała tętnicę wieśniaka Jury, a drugim zderzyła się z żołnierzem w koszuli kolczej. Poruszała się szybciej, niż żaba na rozgrzanych kamieniach.

Ejira został sam i z poluzowanym od przewierania nadgarstkami powrozem. Kątem oka zauważył połyskiwanie okuć pochwy swojego oręża w trawie. A potem szarżującego na niego ze zdobycznym toporkiem Dzika, który chyba ściągnął wcześniej jednego z mężczyzn z siodła i zatłukł gołymi rękami.

Offline

 

#9 2015-02-07 00:21:55

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Ignorując głupiego elfa Ejira patrzył się smutno w oczy Glyswen. Cóż, kojarzył ten wzrok - wzrok lisicy zamkniętej w klatce, przygwożdżonej jarzmem siły i nienawiści. Nikomu nie życzył takiego losu, jaki potrafił wyczytać z jej pięknych, błękitnych oczu. Ah, elfko, cóżeś ty za Pani, co krwawymi łzami płaczesz rozlanemi.

Vincent nie spodziewał się takiego obrotu spraw. W jednej chwili przed oczami zamalowali mu się jeźdźcy z herbem Novigradu, wokół chaos wgryzł się w sytuację, opętał wzrok i słuch. Ejira, nie namyślając się długo, rozszarpał delikatne więzy. Rozejrzał się po polanie, doskoczył do swojego miecza i przypiął z powrotem do pasa. Trzeba było działać. Problem w tym, że cały misterny plan zostać mógł zniszczony przez szarżującego na niego dzika. Szybkim ruchem wyjął miecz z pochwy, stanął szeroko na palcach i wrzasnął.
— Uciekaj stąd, kurwa! Schowaj się po krzakach, bałwanie! —
Miał nadzieję odbić nieco szarżę rogacza, uderzając go prostopadle mieczem, aby wyrządzić jak najmniej szkód.
W głowie już ułożył sobie plan. Doskoczyć czym prędzej do konia i rzucić się galopem do Glyswen. Zarówno Jura, jak i Boniek nie żyli, co przynajmniej zmniejszało listę powodów do martwienia się. Mógł skupić się tedy jedynie na najważniejszych sprawach - pomóc rannej zwierzynie, która za nic by nie odpuściła walki. Miał nadzieję, że zdąży dosięgnąć elfkę zanim zrobi to Novigradzka stal, a tej z każdą chwilą przybywało. Do końca życia nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zdążył. Winien to był i sobie, i jej. Nie wiedział dlaczego tak było, ale ufał swojemu przeczuciu bezgranicznie, zaś ono nigdy go nie zawiodło.

Offline

 

#10 2015-02-07 14:52:42

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola


Szeroka zastawa pomogła Vincentowi. Pomogła mu nie postradać życia, kiedy topór rozpędzonego krasnoluda rąbnął go, aż poczuł pieczenie i gruchot w łokciach, nadgarstkach oraz stawach kolanowych, przyjmując impakt spotkania całym ciałem. Szczęknęło metalicznie. Płaz jego miecza zazębił się z trzonem toporka, a na naplecznik żołdaka naparło ostrze. Zwarli się w próbie siły jak dwa młode buhaje. Wykrzyknięcia Ejiry zdały się na nic, Dzik nawet się nie zawahał. W jego oczach, ledwie widocznych spod kłębowiska ryżej brody i włosów oraz krzaczastych brwi, nie było nienawiści ani żądzy mordu. Tylko konieczność.

Dzik nie zamierzał pozwolić mu wyjść z tej polany żywym.

Był nieustępliwy. I był dobry. Każda próba wojownika, by wymknąć się z ciasnego starcia kontrowana była śmiercionośnym zawinięciem topora, zmuszającym go do rozpaczliwego bloku. Kilka razy poczuł już chłód szczerbatego szwu na skórze i że jego kości mają dość. Gdyby nie zbroja, chroniąca korpus oraz kark i jego doświadczenie w polu bitewnym… Cholernie dzwoniło. Dzwoniło mu w uszach, stal śpiewała swoją drżącą piosnkę, a kopyta dudniły o ziemię. Dzik zezwalał odskoczyć od się tylko na ułamki sekund, sapiąc niczym tur, póki znowu nie blokowali się wzajem w brutalnym natarciu. Ejira czuł, że opada powoli z sił.

Rozdzieliła ich dopiero pierś rumaka, którym jeden mundurowych wjechał prosto w walczących. Obaj padli od uderzenia, ale człowieka szarżownicy oszczędzili, minęli, a krasnoluda na jego oczach długi szpic gizarmy przybił do ziemi. Drzewce przeszły miękko przez nieosłonięty grzbiet Dzika i tylko rzygnął krwią w trawę, nim przestał się trzepotać.

Mężczyzna rzucił się do pozbawionego jeźdźca siwka bez zwłoki.

Żywcem ich! Żywcem brać, psubraty! — Słyszał rozkaz, ale nie widział dowódcy.

Elfy i tak były już bez cienia szans. Położyli zaledwie trzech Novigradczyków, w tym tego, którego Dzik zatłukł pięściami. Ostała się samotna Glyswen oraz jeden zwiadowca Scoia’tael, który odrzucił bezużyteczny łuk bez strzał i dobył zakrzywionego miecza. Przyparli go do lica kniei, wzięli kupą, powalili. W galopie Ejira dojrzał, że Aen Seidhe w ostatnim triumfie zdołał wyrwać zza pasa nóż i z krzykiem boleści zadać sobie ostatni cios. Spiął wierzchowca i miał szczęście, bo wysforował się ku przeciwległemu brzegowi poręby, gdzie zagoniono popielatowłosą elfkę. Większość żołdaków zeskoczyła z kulbak, gdy rozjechali nieludzi pierwszą szarżą. Wojownik widział Glyswen, jak dyszy z brzeszczotem w dłoni, zroszona krwią i potem.

Glyswen go też widziała. Dojeżdżając, wpadł w jej zimne, szare oczy, w których połyskiwała ta sama nie nienawistna konieczność. Ta sama, którą widział u Dzika, może i u Burego Wilka, zanim ten zastrzelił dwoje bezbronnych ludzi. Wielka konieczność. I wielka prośba.
My i tak jesteśmy już martwi. Glyswen złożyła ją krótkim, smutnym spojrzeniem, po czym zwinnie ruszyła rozpędzonemu wojakowi na spotkanie, wznosząc ostrze miecza.

Offline

 

#11 2015-02-07 16:40:02

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Vincent się zatrzymał. W ogniu dogorywającej walki widział tylko Glyswen - samotną, rozszarpaną duszę o lodowatych oczach. Duszę, której jedynym przeznaczeniem i celem jest śmierć. Wiedział, że chce umrzeć godnie, pośród swoich pobratymców, walcząc za wyższe idee nowego jutra, które tak naprawdę nigdy nie nadejdzie. Już niedługo spotka Szarego Wilka, spotka przodków Aen Seidhe, odpłynie do świata chmur - już dziś będą ucztować w niebie. Wojak nie chciał tego zrozumieć, ale wiedział, że bieg wydarzeń toczy się nieustannie, bez względu na działania jednej, małej pchły. Nie było wyjścia - przyjął wyzwanie elfki. Spiął konia, stanął w strzemionach, wyciągnął miecz i ruszył galopem naprzeciw umierającej duszy. Z ruchu jego ust można było wyczytać "Va fail, Glyswen", z oczu - nieprzeniknioną rozpacz, głęboki smutek bezsilności. Znał przyczynę tej historii - każdą lisią strzałę zastaną w oczodole ludzkiego posłańca, każdego nieludzkiego wisielca palonego na stosach miejskich, każdą żagiew podpalającą domostwo. Odwieczny konflikt, spowodowany pychą i egoizmem wszystkich, mający początek setek lat temu, zdeterminował przyszłość świata. Teraz dzieci miały zapłacić za błędy przeszłości własną zagładą.

Tętent koni.

Wrzask serca.

Martwe oblicze.

Lodowate oczy.

Ciął od dołu, ruchem szybkim, zaokrąglonym, kończącym się tuż nad głową wierzchowca. 

Offline

 

#12 2015-02-07 23:19:06

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Nawet się nie zasłoniła. Wzniosła odpowiednio brzeszczot dla pozoru, ale dziecko patykiem przebiłoby się przez taką zastawę — żołdacy nie mogli tego dostrzec, Ejira tak. Nie zawahała się. Ostrze chlasnęło ją od biodra po pachę, rozszarpało odzienie i przecięło tętnicę, z której siknęła krew, moc uderzenia pogruchotała jej żebra. Glyswen upadła w zroszoną deszczem trawę. Osnuła ją mleczna mgła. Umierała jakiś czas, cierpiąc i drapiąc ziemię paznokciami w ostatnich konwulsjach, dopóki się nie wykrwawiła. Zasnęła.

Siwek z garnizonu wyhamował pod knieją, cały w pianie. Poczciwie, wdzięczne zwierzę, cnotliwie dał sobą powodować obcemu człowiekowi. Wojownik mógł go zawrócić i ujrzeć pole, które zostawił za sobą.

Popielatowłosa elfka skuliła się do umierania, została tak, jak dziecko — tam, gdzie ją ciął. Po drugiej stronie poręby leżał rozkrzyżowany krasnolud, z którego już wyrwano gizarmę oraz ciągle uwieszony wodzy jego konia, poturbowany kopytami zezwłok Merlina. Na zachód od nich Bury Wilk, elfy, wieśniak i głupi, pechowy chłopak. Na kłosach osiadała czerwona rosa. Jedynie trzy trupy nosiły novigradzkie barwy na karwaszach, któryś zresztą jeszcze stękał. Echo był zdyszany, zmęczony, śmierdział potem. Gębę miał usmarowaną brudem i krwią. Czuł każdą kość, w którą przypieprzył mu obuchem topora krasnolud i dawno tak bardzo nie chciało mu się chłodnego piwa.

Stać! Schowajcie brzeszczot, zsiądźcie z konia! — Trzech mundurowych zbliżyło się do Ejiry powolnym łukiem, celowały w niego trzy długie, trójkątne groty drzewcowych broni. Czwarty — ten, który wydawał rozkazy — nie miał dobytego oręża ani nie podchodził w szyku. Miał za to stalowy wzrok i znaną byłemu żołnierzowi, oficerską manierę w wymowie. — Nie będziemy toczyć wam krwi! Zsiądźcie! — zapewnił. Westchnął też z udręczeniem, trącając czubkiem buta Glyswen. — Ech, psiakrew, trzeba było nie zarąbywać dziewuchy… Ktoście wy? Was takoż pojmali? Wraz z dzieciakiem i chłopem?

Reszta żandarmerii niezbornie porządkowała pole walki. Któryś przewrócił ciało Bońka twarzą do góry i zaklął paskudnie.

Offline

 

#13 2015-02-08 00:39:09

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Ciężka stal zawyła, tnąc ciało elfki w pół. Vincent dobrze wiedział, jak długo wyczekiwała ona na ten moment, w którym wreszcie będzie mogła odejść z tego świata - niedobrego, ciemnego zaułka krwi i pożogi. Uwolni się od strapień, z którymi Ejira będzie walczyć jeszcze długi czas. Ale się dziewczyna wycwaniła, nie ma co.


— Jestem podróżnym wojakiem, panie. Przez las przejeżdżałem, za zadanie miałem znaleźć tamtego chłopka— Vincent wskazał na blondyna. — Przy okazji jestem wynajmitą, czy jak mnie chcecie zwać. Poluję na różnego rodzaju zagrożenia, czyhające jeno na zwykłych, prostych ludzi. Żeście się, na szczęście, jednym już zajęli, widzę. — starał się grać tą szopkę najlepiej, jak mógł. Zsiadł z konia i schował miecz. Zachowując zimną twarz płatnego zabójcy podszedł do elfki i uklęknął przy niej. Trawa była oblana połyskującą krwią. Oczy dziewczęcia były martwe, choć dalej zdawała się trzymać w ręce brzeszczot, którym za chwilę sieknie Vincentowi przez głowę. Nigdy jej nie poznał, ale czuł, jakby znał ją od bardzo dawna.

— Gdy wykonuję książęcy rozkaz, to wszystko inne schodzi na dalszy plan. Wybaczcie, panie, taką mam dewizę. Przy okazji będę potrzebować ciała tej elfki. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia w pewnej osadzie na wschodzie. Przejeżdżając powieszę ją na głównym gościńcu, co by Wiewióry wiedziały, z kim tańcują. Ino szybko muszę to wykonać, kapytanie, bowiem jak mówiłem, książęcy rozkaz czeka. —

Cały czas klęczał przy Glyswen, jakby analizując strukturę i głębokość rany, aby tym bardziej utwardzić brygadę w przekonaniu o tym, co przed chwilą raczył im wygłosić. A musiał przyznać, w gniewie i smutku potrafił grać niezgorzej niż niejeden aktor teatralny.

Offline

 

#14 2015-02-08 17:52:46

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola


Sierżant — poprawił mężczyzna. — Sierżant Skaenn, nie kapitan. Ciekawa rzecz, żeście tu za zleceniem byli, kiedy zawiadomienie o napadzie i zaginięciu za wsiami ledwieśmy co przyjęli.

Wąs miał iście sierżancki, na głowie bobrowy kołpak i herb miasta Novigrad naszyty na rękawach. Kiedy machnął dłonią, żołdacy złożyli broń. Odprawił wszystkich. Zbliżył się, zatykając kciuki za gruby pas, mierząc wojownika badawczym wzrokiem. Sceptycznym wzrokiem. — Panie, możecie tu być na rozkaz samego króla Radowida, a słowo komendanta to słowo komendanta. Zdajcie imię i nazwisko, i wasz interes w mieście. Pojedziecie z nami do grodu, tak jak rzekł — każdy, kogo nastaniem na polanie i będzie żyw, by mówić. Teraz jeszcze, kiedy chłopaka zastrzeliły te wiewiórcze pocioty, pewno rad będzie, żeby ktoś się przyznał, co się tu, kurwa, nawyprawiało.

Jesteście teraz jedyni świadkowie porwania i mordu na dwóch poczciwych obywatelach, i mało brakło, żeby trzecia jego ofiara. Złożycie zeznania w komandorii na Powroźniczej, tam możecie wyjaśniać się tyloma książętami, iloma wam wola w duszy zagra. Ino nie mi. Chłopaki sprzątną pole, zajedzie furmanka, zabierze ciała. Może wydadzą wam dziewkę, jak się sprawa wyklaruje i was komendant zwolni…

Ajuści, jeszcze ciepła! — zarechotał któryś z żołdaków.
Wy pierwej, szeregowy, przestańcie kuśkę w dziuple wtykać!
Młodsi mundurowi zanieśli się rżącym śmiechem.

Sierżant obrócił się z powrotem do Ejiry. — Taki jest rozkaz straży novigradzkiej. Ostawcie elfkę, znajdźcie sobie luzaka i pojedziem nazad do miasta. Możecie wziąć siwka, jeśli wam trzeba. Biedny sukinsyn Keller już z niego użytku mieć nie będzie. Brunn, Vesno i Jasny, wy z nami! Do koni!

Offline

 

#15 2015-02-22 21:26:50

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Dzikie pola

Vincent zmarszczył brwi, wykrzywił twarz w nieciekawym, kwaśnym wyrazie. — Mam nadzieję, że nic nie sugerujecie, sierżancie Skaenn  — zgrzytnął zębami wojak — Bo kto domniema zawczasu, mierzy się z konsekwencjami.

Odwrócił się, rozglądając po polanie - szukał Zara. W końcu zlokalizował wierzchowca niedaleko wielkiego dębu, karmiącego się wysoką trawą. Po kilku sekundach żołnierz siedział na jego grzebiecie, czekając na dalsze instrukcje od Skaenna. Kątem oka widział zakrwawioną elfkę, zwiniętą i cichą, niczym ostatni płatek śniegu na rozgrzanej, kamiennej posadzce. Spojrzał wściekle na rekruta, który zdobył się na jakże świńską wzmiankę. W głębi duszy cieszył się, że Glyswen ominie męczarnia przesłuchań, pobić i ewentualnych gwałtów. Była już wolna, zaś on siedział po uszy w gównie. Jeszcze posądzą go o dywersję, o pomoc Scoia`tael. Ciężko się będzie z tego wykręcić. "Wycwaniła się, nie ma co" rzucił w myślach.

— Uważaj gnojku, żebyś Ty był dalej ciepły — nie wytrzymał. Był wkurwiony każdym metrem tej zawszonej ziemi i ludzi na niej mieszkających. W Nilfgaardzie takie rzeczy nie miały prawa bytu. Tutaj panowało prawo tylko dla biednych, bogatym udostępnione jest bezprawie. Przynajmniej piwo mają dobre, kurwa ich mać. Poprawił miecz przy pasie, starł ciemną krew z kirysu i twarzy.

Trzech idiotów pakowało się na kulbaki równie żwawo co na swoje dziewki, najpewniej. Żadnej, kurwa, rezerwy, żadnego przekonania, sama ciemnota, chuj, dupa i kamieni kupa. Szkoda gadać.

— Prowadźcie, sierżancie Skaenn — rzucił do niechcenia.

















Offline

 

#16 2015-02-23 21:39:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Młodsi żołnierze skwitowali wybuch Vincenta zdumiałymi, krzywymi spojrzeniami, ale sierżant rozkazał sprzątać burdel na pobojowisku, to jęli sprzątać burdel na pobojowisku. Zgorzkniały wojownik mógł w spokoju oporządzić siebie oraz ocalałego wierzchowca, towarzyszyły mu jedynie pomruki, szepty i okazyjne parsknięcia rżącego śmiechu, na które nie mógł nic uradzić.

Skaenn zrównał się z nim na wielkim cisku i ruszyli stępa w milczeniu. Tylko kontrmasterzy Brunn i Jasny rechotali na tyłach, płosząc ptactwo. Vesno flankował Nilfgaardczyka razem sierżantem, nie spuszczając świadka z oka. Opuścili zroszoną krwią polanę, rozpływając się w cienkiej mgiełce i w mateczniku otulającym ich zielenią między drzewami.

z/t

Offline

 

#17 2017-01-23 23:12:08

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Piękny to widok, którego ludzka dłoń jeszcze nie tknęła. Aż mi się Zgniła Knieja przypomniała, też takie odludzie pośrodku lasu, pośrodku niczego. I jeszcze ta kurwa głupia, przez którą to z wioski odejść musiałem. A mówili mi, żebym się nie żenił, że to baba, że ona głupia. Ale ja nie posłuchałem, bom łasy był na dziewictwo dzierlatki takiej, oj łasy żem był! - Na wspominki się Żyłce wzięło, gdy samotnie przez dzikie pola się przeprawiał. Właściwie to nie tak samotnie do końca, bo zawsze mu Ropuch, jego konisko dzielne, towarzyszyło. Choć jak jest wiadomo, ze zwierzem nie pogadasz, pyska do niego nie otworzysz, a nawet jeśli, to jedynie rżenie w odpowiedzi dostaniesz. Mówił więc Vitav tak sam do siebie, pod nosem. Czasem coś nucił, czasem gwizdał, jeszcze innym razem wykrzykiwał jakieś głupoty, będąc pewnym, iż nikt go tutaj nie usłyszy. Ale i to mogło być złudne, bowiem na swej drodze już kilku chłopów ze wsi okolicznych spotkał. Czuł jednak, że odjechał na tyle daleko, by móc pozwolić sobie, na uwolnienie swojej dzikiej strony. Pośpieszył Ropucha i gnał tak, w pełnym galopie, przez krainę tę piękną, brudem ludzkich rąk nieskalaną. Właściwie to nie miał celu w tej chwili żadnego, był jedynie żądny przygody. Żądny czegoś co zapewni mu napływ adrenaliny, sprawi że znów będzie czuł, że żyje, że jakiś sens jest w tym wszystkim. Mord! Tego mu brakowało! Ile to już tygodni, czy nawet miesięcy minęło, odkąd ostatnia dłoń od torsu odpadła, za sprawą Vitava i jego morderczego Szlocha? Nie pamiętał, nawet nie pamiętał jak się znalazł właśnie tu. Całe swoje życie zawsze poświęcał losowi, tak było więc i teraz...


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#18 2017-02-19 16:10:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Vitav poganiał swojego konia poprzez dzikie, zarośnięte pola dawniej będące pod kontrolą tutejszych ludzi. Teraz wszystek zarosło chwastami i kwiatami polnymi, zboże mieszało się z makami, stokrotkami i multum innej polnej flory, w tym ostami, rdestem czy nawet babką. Widok był doprawdy piękny, a także kojący wzburzone myśli. Piękno dzikiej, od lat niedotykanej niczyją ręką natury zapierało wręcz dech w piersiach. Gdzieniegdzie rosły brzozy, buki lub lipy, a także jabłonie, gdzie ktoś, kto zapuścił się w te rzadko uczęszczane rejony, mógł odpocząć sobie w cieniu tychże drzew. Wiatr, dujący dosyć silnie, wzburzał kolorowe morze zbóż i reszty tutejszej roślinności, które pod jego naporem sprawiały wrażenie morskich fal nieustannie toczących między sobą bitwę. I w twarz Żyłki, pędzącego na swym Ropuchu, uderzał wicher, zapierając mu dech w piersiach i wyzwalając tę najdzikszą część jego natury.

Do Novigradu było jeszcze daleko, nigdzie, gdzie by okiem nie sięgnąć, nie widać było murów miasta, podobnież do pojedynczych osobników tudzież nawet mniejszych lub większych grupek. Mimo tempa, jakie nadał swojemu wałachowi Vitav, do cywilizacji wciąż było daleko i mężczyzna mógł cieszyć się dziewiczymi widokami. Jednakże wciąż czegoś mu brakowało w tej chwili, co odkrył po krótkiej chwili kontemplacji. Niestety nigdzie jak na razie nie było widać ofiary, która zapewniłaby mu rozrywkę, która nakarmiłaby Szloch i dała mu zastrzyk adrenaliny, od której zdawał się być lekko uzależniony. Chociażby dziecko, czyż nie? Przecież nie miał oporów przed zamordowaniem niewinnej, nie zdającej sobie sprawy z wielu rzeczy duszyczki. Czy gdyby przypałętało mu się pod nogi jedno z nich, które zrządzeniem losu zgubiło się w łanach zboża, to czy Żyłka by zdobył się ponownie na akt takiego okrucieństwa?

Trudno jest to ocenić, chociaż okazja nadarzyła się po chwili. Pędząc przez dzikie ostępy, Vitav zauważył w oddali coś nietypowego – nieco po jego prawej, przy rozłożystym buku, było jakieś zamieszanie. Z tego, co mężczyzna mógł widzieć, ktoś się tam kręcił. Ktoś w liczbie więcej niż jeden. Ropuch nieustannie zbliżał się do nich, pozostało mu zaledwie kilkaset jardów do przemknięcia obok grupki. Czy Żyłka Landberg ruszy w tamtą stronę, czy raczej ominie tajemniczych podróżników?

Offline

 

#19 2017-03-07 20:00:34

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Spokój, spokój i... jeszcze raz spokój. Ta cisza, te niezmącone niczym dźwięki wiatru szalejącego pomiędzy wysokimi trawami, ten śpiew ptaków i ten przeklęty spokój. To wszystko zaczynało się już robić irytujące. Może i jakiś byle romantyk, czy inna sierota, która w ręku miecza nigdy nie trzymała, znalazłaby w tym wszystkim ukojenie, coś co wypełni pustkę w sercu. Nie dla Landberga jednak takie widoki były przeznaczone. Żyłka wolał żyć szybko, mieć stały dopływ adrenaliny do swych żył, wiecznie ciążące nad nim widmo możliwej rychłej śmierci. Jego podziw wobec tutejszej, nienaruszonej ludzką dłonią, natury szybko minął i przemienił się w gniew. Gniew, który miał ochotę jak najszybciej wyładować. Na domiar złego, Ropuch wydawał się być bardziej leniwy niż zwykle, a zamiast mknąć jak dziki mustang przez pola, wlekł się niczym żółw.

- Ruszże się, parszywa bestio. Tylko żresz i żresz, ale jak gdzie przyśpieszyć trzeba, to wleczesz się jak pierdolony osioł. - wycedził przez zęby, po czym splunął na rosnący nieopodal kwiatek. Prawdziwy pokaz zła, które przepełniało serce mężczyzny.

A kogóż to moje piękne ślepia widzą... człowiek! Tak, kurwa! W samą porę, bo bym z tego spokoju, z tej przeklętej ciszy zaraz zaczął się z Ropuchem bić! - takie oto myśli głowę Landberga przepełniały, gdy tylko ujrzał na horyzoncie ludzką sylwetkę. Nawet nie jedną, a więcej! Z tej odległości co prawda ciężko dojrzeć było, ileż to chłopa się tam kręci, a może nawet dziewka jaka by się znalazła? Żeby na czym sobie poużywać było? Eee tam... Pokręcił głową. Nie ma co tak od razu napotkanych szanownych panów stalą szczuć. - Co nie, Ropuch? - poklepał konia po łbie, a ten zarżał, jakby na zgodę.

Jak to grupka, to pewnie z czwórka, albo i piątka ich będzie. Wiadomo, że ich sam nie pozabijam, aż tak głupi to ja nie jestem. Czas najwyższy zacząć trzeźwo myśleć. Adrenalina to jedno, chęć walki to drugie, ryzyko to trzecie, ale pewna śmierć to już czwarte, piąte i szóste. Nie było sensu, nawet najmniejszego, wszczynać walki z zdecydowanie większą liczbą oponentów naraz. To byłoby czystym wydaniem na siebie wyroku.

Żyłka oczywiście jak to Żyłka, ciekawski ruszył w stronę grupki ludzi. Już z daleka starał się wypatrzeć co przy sobie mają, w co się ubierają, jak chodzą, czy głośno rozmawiają. Czy wyglądają na bardziej przyjaznych, czy wrogich? Wiele czynników stanowiło o tym, czy warto się do osobników tych zbliżać, czy może jednak nie. Póki co jechał w miarę powoli, bez pośpiechu. Nie starał się ukrywać, ale i nie starał się robić hałasu. Nawet się nie odzywał. Po prostu zmierzał w ich stronę...

Ostatnio edytowany przez Vitav (2017-03-14 14:16:44)


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#20 2017-03-19 22:30:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Jedno słowo – Scoia'tael. To mógł wywnioskować Żyłka, zbliżając się do grupki przy buku. Czterech, jeden łucznik, trzech posiadało krótkie ostrza. Z tej odległości trudno było wywnioskować mężczyźnie, czy były to dobrej jakości bronie, choć postacie zdecydowanie nie wyglądały na porządnie ubrane, czy ogólnie mające za co żyć. Koni nie mieli, tylko jakieś podróżne torby oraz zniszczone łachmany. Widać było, że źle im się powodzi, lecz to nie było wszystko. Była i piąta postać, której z początku Vitav nie zauważył z bardzo prostego powodu: otóż dziewczyna ta leżała na ziemi, kopana przez długouchych. I tak, wszyscy zachowywali się głośno, choć w różny sposób. Drobna szatynka płakała i prosiła, by przestali, natomiast tamci śmiali się i szydzili z niej. Szybko jednak umilkli, gdy ujrzeli nadjeżdżającego Żyłkę. Łuk jednego z nich, długowłosego blondyna, napiął się w tempie błyskawicznym. Grot strzały podążał za Landbergiem, drżąc niezauważalnie.

— POMOCY! — wrzasnęła dziewczyna, a zaraz zakwiliła, gdy but kolejnego z elfów wylądował na jej twarzy. Tymczasem dystans między bukiem, a Vitavem zmniejszył się znacząco i mężczyzna mógł zauważyć rozdartą kieckę młódki, która odsłaniała nieco za dużo, zapewne wbrew jej woli. Elfy natomiast nie wyglądały na mistrzów szermierki, szczególnie patrząc na jakość ich mieczy, lecz napięta cięciwa łuku mogła zatrzymać Landberga na odległość, nawet pomimo niepewności wymalowanej na obliczu łucznika.

Oni byli młodzi i niedoświadczeni, to pierwsze przychodziło do głowy Żyłce, gdy się im przyglądał. To było czuć. Młodzieńcza krew, która mogłaby dać życie nowym elfiątkom, właśnie się marnowała na jakąś wiejską dziewkę. Nastoletni bunt skończył się głodowaniem i posuwaniem się do takich niecnych czynów...

— Jedź dalej, a nie będę musiał do ciebie strzelać! — powiedział łucznik głosem niepewnym, widząc posturę Żyłki. Pozostali także nie byli już tacy pewni siebie, gdy znęcali się nad dziewczyną.

Offline

 

#21 2017-03-20 20:46:34

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Kurwa ich mać była, elfy chędożone! A to ci huncwoty, człowiekiem się zabawiają. Już się w myślach Vitav cieszył, że długouchych mu spotkać dane było. Sytuacja dla niego wręcz świetna, gdyby nie tylko ten przeklęty łucznik. Poczuł jakby zwolnił czas, choć w rzeczywistości nic takiego się nie wydarzyło. To po prostu resztki rozumu Landberga zaczęły intensywnie pracować. Teraz miał chwilę na zastanowienie się co robić. Sytuacja malowała się jego oczyma następująco: cztery społeczne odpadki z niezbyt zadbaną bronią, znęcające się nad jedną ludzką kobietą. Cóż, każdy czasem lubi sobie poużywać, prawda? Gdyby to nie były elfy, to Żyłka machnąłby ręką i pojechał dalej, ale jego nienawiść do innych ras nie pozwalała na to. O nie, co to to nie! Jeszcze żeby to były krasnoludy, albo inne tałatajstwo to jakoś by się powstrzymał.

Miał nadzieję, że ta grupka będzie tak głupia, na jaką wygląda. Wiedział, że ryzykuje, więc stale utrzymywał Ropucha w ruchu, chcąc w razie czego mieć choć nikłą szansę uniknięcia śmiercionośnej strzały. Dłoń łucznika jednak drżała - to był dobry znak.

- Słuchajta chłopaki, ja się zamiaru z wami siekać nie mam, bo dla mnie elfy to jak bracia! Lat to już wiele minęło, odkąd jeden, zwany Galhuirem chyba, mego ojca przed śmiercią niechybną uratował. - Głośno westchnął - A ja to już podróżą zmęczony jestem, a i sam bym sobie na dziewce poużywał. Co wy, chłopcy na to, żebymy sobie tu ogień wzniecili i nieco pobiesiadowali? - szczerze wątpił w to, by jakikolwiek, nawet najgłupszy elf, dał się nabrać na takie coś. Ale jeśli łucznik choć na moment opuści łuk, przestanie pilnować wzrokiem Landberga, czy nawet zdejmie strzałę z cięciwy, to zwyczajnie zaszarżuje na niego Ropuchem.

Jeśli więc będzie miał do tego okazję, tak uczyni. A jeśli cwaniak spróbuje zrobić unik, to Vitav postara się złapać go jedną dłonią za ucho, włosy, kaptur (czy cokolwiek co będzie dało się uchwycić) i pociągnąć ze sobą. Na wystarczającą odległość, by móc zejść z konia i skręcić długouchemu kark, a przy tym mieć chwilę czasu na wyszarpnięcie miecza z w połowie otwartej pochwy.

Ostatnio edytowany przez Vitav (2017-03-23 19:10:18)


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#22 2017-03-25 23:33:29

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Od elfów i przygotowywanej do gwałtu dziewki dzieliło Landberga dosiadającego Ropucha kilkanaście stóp. Elfy spojrzały więc po sobie, gdy Żyłka używał blefu, wyraźnie niepewne tego, co mają robić. I to wystarczyło mężczyźnie, jedynie odwrócenie przez łucznika wzroku, aby gwałtownie przyspieszyć Ropucha w jego stronę. Koń zarżał i posłusznie pognał tam, strasząc całą czwórkę. Posiadacz łuku cofnął się w bok gwałtownie, gdy widział zwierzę szarżujące prosto na niego, potykając o jakiś kamień leżący w trawie, tym samym unikając dłoni Vitava przecinającej powietrze. Plan spalił na panewce, choć miny długouchów świadczyły o tym, że wcale aż tak bardzo w złej sytuacji Żyłka nie był.

Dziewka zaczęła pełznąć na bok, pochlipując co chwila, próbując zapewne umknąć z epicentrum walk zaczynających się tutaj rozgrywać. Landberg musiał więc zdecydować, co teraz zrobić. Jego celowi łuk wypadł z dłoni, a on sam dopiero podnosił się spanikowany, zapewne z zamiarem ucieczki lub oddalenia się na bezpieczną odległość. Chwycił właśnie za broń, podczas gdy jego towarzysze jako tako zaczęli obchodzić mężczyznę, nadal jednak trzymając się na dystans. Strach był tym, co dawało władzę w rękach jeźdźca...

Offline

 

#23 2017-03-26 17:24:52

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Gdyby nie fakt, że Vitav był właśnie prawie w środku starcia, pewnie uderzyłby się dłonią w czoło. Widząc niezdarnego elfa, co to nawet nie chciał wykonać jakiegoś wyszukanego uniku, a jedynie się odsunąć. Pech chyba się chłoptasia trzymał, bo ten zahaczając o coś butem, wywinął orła i zaliczył spotkanie pierwszego stopnia z glebą. Przynajmniej łuk gnojkowi z łap wypadł. - pomyślał Landberg, krzywiąc się przy tym. Śmieszność sytuacji kończyła się w miejscu, w którym przeciwnika nie ubyło, a reszta znała teraz prawdziwe zamiary Żyłki. Nawet nie sobie nie wyobrażał, by teraz zejść z konia, nawet jeśli głupie elfy były przerażone, ich ręce się trzęsły, a zwieracze popuściły. Choćby i gówno z nieba spadać zaczęło, Vitav nie miał najmniejszego zamiaru opuścić wygodnego siodła Ropucha. Zamiast tego zaczął krążyć wokół bandy niezdar. A pamiętać trzeba, że nawet niezdary w grupie potrafią być silne, bo w kupie siła.

- Dobra, psubraty! Rozwiążemy to inaczej. Przeżyje każdy, kto zerżnie i spuści się w dziewce w mniej niż sześćdziesiąt sekund. Jak się nie zgadzata, to bez głów skończycie, bo się ja i mój kolega - zaczął znów blefować i spojrzał gdzieś w dal, w miejsce gdzie rosło  najwięcej drzew - zajmiemy wami po mistrzowsku. Ino łapcie ją szybko, bo chyba wam spierdala.- dokończył.

Ciągle jednak na oku miał łucznika i był gotowy znów zaszarżować, gdy tylko ten znów zacznie powoli unosić broń w stronę Landberga. Póki co jednak popędzał Ropucha i czekał na reakcję reszty. Od niej zależało to jak potoczą się dalsze losy Żyłki.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#24 2017-03-26 23:07:55

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Panowie wyglądali na lekko zdezorientowanych, gdy tylko Vitav zaproponował coś tak niespodziewanego. Jak to, kto szybciej zgwałci, ten przeżyje? Było to tak niedorzeczne, że cała banda popatrzyła się nierozumiejącym wzrokiem na Żyłkę. W końcu jeden z nich zdołał wydukać:
— Co? — i to w sumie tyle było, co wyszło z ich ust. W tym czasie łucznik miał w dłoni już swą broń i na poły na czworaka, na poły schylony, począł uciekać od zgrai. Dziewczyna doczołgała się w tym czasie do drzewa, a elfy zerknęły na nią z powątpiewaniem. Nie wiedziały co robić, były zdezorientowane. Wszystko to zadziałało się stosunkowo krótko, w przeciągu kilku sekund. Landberg mógł więc spróbować dopaść strzelca lub wykonać inną akcję...

Offline

 

#25 2017-03-27 21:12:20

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Gdyby elfów była dwója, to Vitav by już pewnie stwierdził, że ma je w szachu. Jednak była to aż czwórka. Jednak na jego szczęście, długouche kreatury już trzęsły portkami. Jeszcze chwila i pewnie sami się pozabijają, albo rzucą broń i ruszą w pogoń. Ha! I długo czekać na to nie musiał. Pierwszy do ucieczki rzucił się łucznik. Ożesz ty, kurwa, gagatku. - Przebiegło przez myśl Landbergowi. W tym samym czasie pozostali nie wiedzieli co czynić. Wydawali się być całkowicie zdezorientowani. I tu was, psie chuje, mam! - rzekł w myślach sam do siebie.

- Co, kurwa, co?! Głuche, chuje długouche, jesteście? Porty w dół i do pizdy kurwiska! Ino szybko, bo śpieszno mi! - kłamał, oczywiście.

Chwilę później Vitav popędził konia i pognał slalomem za łucznikiem. Na celu rzecz jasna miał całkowite staranowanie uciekającego, przeklętego, urwipołcia, by pokazać mu najlepiej jak się da, że wcześniej niepotrzebnie zaczął celować w Żyłkę, a w dodatku próbował go zastraszyć! Phi!

- No Ropuch, pokaż no jeszcze raz na co cię stać. - pogonił łagodnie konia, tak żeby czworonożnej bestii przypadkiem coś nie odbiło. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, to elfy, które zostawił za sobą zaczną uciekać w przeciwnym kierunku, a on dogoni i unieszkodliwi łucznika. Pewnie i by zostawił go w spokoju, gdyby nie fakt, że był znów uzbrojony i mógł stanowić zagrożenie.

Ostatnio edytowany przez Vitav (2017-03-27 22:07:47)


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#26 2017-03-27 23:28:37

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Młoda dziewuszka, na oko dwunasto-trzynastoletnia wsparła się na drzewie i zapłakana poczęła dźwigać z klęczek. Brudna kiecka rozdarta była na dekolcie oraz mocno pomięta w okolicach pasa, co świadczyło o niedoszłych zamiarach elfów. Wyglądała na jeszcze bardziej zdezorientowaną od elfów. Cóż, każdy miałby mętlik w głowie, gdyby jego wybawiciel wywrzaskiwał takie rzeczy. To w końcu on jest jej wybawicielem, czy nie?

O dziwo jeden z elfów tak omotany tym wszystkim począł chyba coś robić w kierunku nakazanym przez Vitava, lecz szybko zrezygnował, gdy jego kamrat szprechnął coś do niego po elfiemu.Zdawał się być bardziej zdecydowany od pozostałej dwójki i nawet miał lepszy miecz. Jednoręczny, do tych drogich nie należał, ale w porównaniu z żądełkami jego braci prezentował się całkiem godnie. Gładki ostrouch ruszył w stronę Ropucha, lecz ten gnał już w stronę łucznika.

Słysząc tętent końskich kopyt, elf przyspieszył kroku, nagle dostając w nogach takiego wigoru, jakiego nie miał zapewne jego ojciec podczas aktu tworzenia. Na próżno jednak, bo wkrótce Ropuch dogonił młodzieńca i ten rzeczywiście został staranowany. Żyłka usłyszał pod sobą trzask łamanych żeber, gdy kopyto jego szkapy miażdżyło klatkę piersiową tej delikatnej istoty. No a potem to ten koń zarżał wniebogłosy i stanął dęba, zrzucając zaskoczonego Vitava prosto w trawę, goniąc zaraz po tym przed siebie. W boku tkwiła mu strzała, co było o tyle dziwne, że jedyny łucznik został właśnie zmiażdżony.

No, nie jedyny. Znikąd tak naprawdę z perspektywy Żyłki pojawił się drugi strzelec, który właśnie celował w Vitava i wcale na takiego siusiumajtka nie wyglądał. Ba, z jego twarzy można było wywnioskować, że jest najstarszy z tej grupki i bardziej doświadczony, co potwierdzał grymas wykwitły na jego licu. Odezwał się stanowczo, lekko uśmiechając.

— Jak raz was kurwa zostawiłem, żeby się odlać, a wy już sracie w gacie przed jednym Dh'oine — wypuścił jeszcze jedną strzałę tuż pod nogi Landberga, co było prędzej ostrzeżeniem, niźli chybionym strzałem. Nałożył kolejną strzałę na cięciwę. — Kolejna strzała trafi ci w kutasa lub w dupę, zależnie od położenia. Ani ruszaj, jasne? — panowie elfy nagle stali się nieco bardziej pewni siebie w towarzystwie charyzmatycznego towarzysza i nawet zdobyli się na drwiące uśmiechy, które wcześniej tak szybko Vitav im starł z gąb. Przodownik powiedział coś do kompanii, a ci jak w zegarku ruszyli — dwóch, w tym ten z lepszym mieczem po Żyłkę, jeden podszedł do panienki i złapał wrzeszczącą za włosy. Cokolwiek natomiast tamci chcieli zrobić z mężczyzną, dobrych zamiarów nie mieli. Tym bardziej, że osłaniał ich ubrany w lekki pancerz, z krótkim mieczem u boku elf, który pognał Ropucha.

Offline

 

#27 2017-03-28 15:04:55

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

- Ha, i tu cie mam, zajęcouchy kurwisynu! - krzyknął do elfa, któremu końskie kopyta właśnie miażdżyły żebra. Głośno się zaśmiał, jak najpodlejsza szelma. I już miał zawracać, już miał rozkoszować się widokiem długouchych, którzy nieporadnie próbują zgwałcić młodą dziewkę, a ze stresu przyrodzenie im się do gotowości włączyć. Oczywiście, do zbałamucenia nieletniej by nie doszło, a wtedy Landberg mógłby spokojnie poucinać falusy elfów i wsadzić im je do pysków nabitych na pale. Rzeczywistość jednak nie okazała się tak łaskawa dla Żyłki. Ba! Wszystkie plany pokrzyżowała mu strzała, która jakby znikąd pojawiła się w okolicach zadu Ropucha. Vitav runął na ziemię w momencie, gdy zwierz stanął dęba.

- Już ja was kurwie przebrzydłe pozabi... - zaczął się drzeć, jednak nie dokończył ostatniego słowa. Policzył przeciwników po raz kolejny, bo coś mu się nie zgadzało. Żesz kurwa ich mać była, gdzie się ten psisyn schować musiał, żem go nie zauważył. Ja ci dam, wchodzić mi w szkodę i Ropucha kaleczyć, ty cholero jedna ty. - przeleciało mu przez myśl.

Nie musiał długo czekać, żeby usłyszeć groźby od, zdaje się, przywódcy elfiej bandy. Zdecydowanie odstrzelony kutas, albo druga dziura w dupie nie była Landbergowi potrzebna, tak więc póki co się nie ruszał. Póki co. Uważnie wysłuchał co obszczajnoga miał do powiedzenia, by chwilę później splunąć na ziemię i wyszczerzyć zęby.

- Strach cię, malusieńki, obleciał, co? Jakby chciał, to już by mnie zabił, a tak to swoich chłopaczków, którzy jeszcze przed chwilą w gacie srali posyłasz? - na moment przerwał, przypatrując się jak jeden z długouchych ciągnie dziewczynę za włosy. - Chędożone elfy, w piątkę na jedną dziewkę, ha! -

Vitav rzucił groźne spojrzenie na parszywca, który właśnie zmierzał w jego kierunku i bezczelnie się uśmiechał. A przecież jeszcze parę sekund temu był tak wystraszony, że nawet walki nie chciał podjąć. Mając trzech kamratów u boku. Żałosne.

Sytuacja mimo wszystko nie była zbyt ciekawa. Elfy wręcz okrążyły Żyłkę. Dwóch z przodu, jeden z tyłu. W dodatku łucznik, któremu już ręce tak nie drżały. Póki co tylko czekał, aż przeciwnicy podejdą. Chciał zobaczyć co pragną zrobić, by móc w porę zareagować, a nawet zrobić z jednego z nich żywą... w sumie to martwą tarczę ze skręconym karkiem, pozwolić skurwysynowi z łukiem wystrzelić w nią strzałę, i rzucić się wprost na niego. W tej chwili jednak tego nie zrobił.

Ostatnio edytowany przez Vitav (2017-03-30 21:53:21)


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#28 2017-04-04 17:23:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Pola były wysokie, drzewo rozłożyste, a tereny owe wcale tylko dziko rosnącym zbożem i kwiatkami porośnięte nie było. Zdarzały się krzaki i krzewy dosyć wysokie, zasłaniające sylwetki, toteż Vitav nie musiał widzieć, kto i gdzie sra. Tak więc dał się złapać w pułapkę, siedząc aktualnie na tyłku i będąc pod ostrzałem szefa elfich padalców.  Zbliżało się doń dwoje elfów, uprzednio mogących jedynie podskoczyć Żyłce, teraz mającego go w szachu. Mający za swoimi plecami elfa-przywódcę, zyskali nieco pewności siebie, buty, a także nierozwagi.

Dziewka była waleczna, to trza przyznać.  Najpierw Landberg usłyszał siarczyste przekleństwo wymówione w Starszej Mowie, potem jego wzrok skierował się w tamtą stronę mimochodem wręcz. No więc, ofiara elfiej chuci właśnie wgryzała się w rękę ostroucha, może niekoniecznie z głodu czy innej perwersyjnej żądzy, lecz w samoobronie! Zwróciła tym samym uwagę całej kompanii, dając jednocześnie Vitavowi pole do popisu.
Czy wkurzony socjopata wykorzysta brak skupionej uwagi na sobie i uratuje tyłek swój oraz walecznej dziewki?

Offline

 

#29 2017-04-04 18:02:43

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Właściwie, to Vitav już był gotowy rzucić się na najbliższego elfa, przygotowując się tym samym na najgorsze - strzała w pysku. Może i tak by się stało, gdyby nie... Ha! Ta bezużyteczna dziewka, jednak taka bezużyteczna nie jest, no no, może nawet i jej nie wygrzmocę po tym wszystkim! Dziewczyna zaczęła się szarpać, gryźć, kląć, właściwie robić wszystko, byle długousi się nią nie zajęli. Znając życie, zda się to na niewiele, a przynajmniej tak będzie, jeśli Landberg swymi czynami nie będzie w stanie nic wskórać, choć zamiary miał nieco inne. Oh, ile by dał, żeby teraz móc obdzierać ze skóry i odcinać po kawałku ucha każdego z tych zajęcopodobnych skurwysynów. A gdyby tak... - nawet nie skończył myśli, nie było na to czasu.

Dla elfów pewnie były to tylko marne sekundy, dla Vitava zaś cenny czas, który mógł uratować jego przerośnięte dupsko. Czym prędzej rzucił się w stronę leżącego na ziemi, pogruchotanego oponenta, który nie dawał już większych oznak życia. Chwycił go mocno i podniósł do góry, by przerobić delikwenta na... pół-żywą tarczę. A może już całkowicie nieżywą? Chuj tam go, jak żywy, to i lepiej. Może koleżki odstrzelić za szybko chcieli nie będą. Jakieś opory, tfu kurwa, moralne chyba jeszcze mają! - Pomyślał, po czym splunął prosto w tył głowy unieruchomionego biedaka. 

- Są dwie opcje. We mnie strzelić, gnój parszywy, chciał będzie, to i strzeli. A ja się tym kurwisynem zasłonię, to jak potem zaszarżuję, to na miejscu zabiję! Jeno tego chama przebrzydłego, co mi Ropucha pilnuje, jeszcze na oku mieć muszę, bo kij jeden wie, co mu do łba strzeli. Teraz cicho tylko być trzeba, żadnych ruchów gwałtownych. Przyczaić się i zabić.  Druga zaś zakłada, że urwipołeć nie strzeli... i wtedy będę w dupie. - jak pomyślał, tak zrobił. Stalowe nerwy, żadnych szybkich i niespodziewanych odruchów, a w szczególności zachowanie postawy niewzruszonego, całkowicie pewnego siebie woj... łotra. Pozostało czekać na rozwój wypadków.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#30 2017-04-06 22:53:15

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Ciało jego byłego oponenta było lekkie, toteż Vitavowi nie było ciężko go podnieść, tym bardziej, że siedział na dupie całkiem niedaleko niego. Zasłonił się nim akurat w takim momencie, gdy uwaga szefa bandy z powrotem skupiła się na Żyłce. O ile wcześniej pogruchotany przeciwnik mógł jeszcze dychać, tak teraz ze strzałą w piersi jakoś nie za bardzo mogło mu się to udać.

Cały czas się nim zasłaniając, Landberg zaczął wstawać. W tym samym czasie już do niego doskakiwał ten z lepszym mieczem, zamierzając chyba go zranić... i o ile nim Vitav przejmować się nie powinien, to o tyle nadal pozostawał łucznik, który znowu celował w niego, czekając, aż ten opuści ludzką tarczę i będzie mógł władować mu strzałę prosto w jakieś miejsce. Więc teraz Żyłka musiał zdecydować, co zrobić dalej.

Offline

 

#31 2017-04-08 18:00:16

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Idiota, strzela do swoich. Chociaż i to przekuć mogę na swój sukces, ha, jeszcze cię, skurwysynu przeklęty, dorwę! - Myślał szybko, bo szybko też musiał działać. Nie było czasu na zwłokę, każda chwila zawahania mogła przeważyć o życiu lub śmierci Landberga, a to zdecydowanie się Vitavovi nie podobało. W końcu miał nadzieję zabić jeszcze parę długouchych sukinsynów.

Muszę znaleźć jakąś broń, szybko. Nie ma szans,  nie zdążę wyjąć miecza. Chociaż... zaraz! Ten śmieć na pewno ma przy sobie jakiś sztylet, gdybym tylko... - Zaczął się ostrożnie rozglądać na boki, czy przypadkiem nikt nie stara się go zaatakować. Przy tym utrzymywał stale w powietrzu swoją ludzką tarczę, zwróconą ku łucznikowi. W momencie, gdy był w miarę bezpieczny, poszukiwał wzrokiem sztyletu, miecza, czy jakiejkolwiek innej ostrej rzeczy, którą elf mógł mieć przy sobie.

Jeśli Landbergowi udało odnaleźć się to, czego poszukiwał to stara odsunąć się od pozostałych oponentów w taki sposób, żeby żaden z nich nie stał mu na drodze do łucznika. Robi to w miarę szybko, starając się nie wywrócić i utrzymać równowagę. Cały czas sztywno trzymał tarczę. Kiedy miał czyste pole, postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zaszarżował w stronę elfa trzymającego w dłoni łuk. Gdyby znalazł się blisko niego, wbiłby mu wcześniej "odnalezioną" broń prosto w serce, a przynajmniej tam celował. Następnie rzuciłby trzymanym elfem w przeciwnika, który mógł go gonić, by po chwili wyszarpnąć z pochwy swój miecz. Skończyło się pierdolenie. - pomyślałby.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#32 2017-04-08 21:38:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Vitav miał wszystkich elfów przed sobą — zarówno łucznika, jak i pozostałą, posługującą się mieczami trójkę. Bronił się stosunkowo lekkim, aktualnie martwym ostrouchem, któremu z piersi sterczała strzała jego kompana, dowód na to, że tamten nie ma żadnych oporów przed dobijaniem swej bandy. Młoda dziewka srogo przypłaciła za swą niesubordynację. Elf, który się nią zajmował, właśnie kopał ją raz po razie po brzuchu, twarzy, biuście i gdzie jego noga trafiła. Widać bardziej go zajmowała właśnie ona, niż problemy jego towarzyszy. Najwyraźniej uznał, że poradzą sobie z jednym człowiekiem.

Przy zwłokach łucznika rzeczywiście tkwił sztylet, dokładnie przy jego lewym boku. Prosty, stalowy, w jednym miejscu wyszczerbiony. Widać było, iż banda korzystała z tego, co im trakt przyniesie, czyli nierzadko coś o znacznie gorszej wartości. Żyłka wyciągnął więc ostrze, nadal się zasłaniając jego właścicielem i ruszył w lewo, w stronę przeciwną od dwójki nadciągającej po niego. I rzucił się na łucznika z ciałem jako tarczą i sztyletem,  Z impetem wpadł na elfa,wytrącając mu łuk z dłoni i wbijając broń w jego pierś. Weszła dosyć głęboko, raniąc mocno ostroucha. Vitav mógł słusznie podejrzewać, iż pozbył się najgorszego przeciwnika.

Ciało nieszczęsnego łucznika poleciało w stronę nadciągającego elfa, upadając do jego stóp. Ten potknął się o nie i wyrżnął w ziemię. Żyłka z powrotem był jeden przeciw trójce siusiumajtków, którzy nie wiedzą, jak trzyma się miecze. Jeden z nich dopiero niezdarnie próbował się zbierać, drugi (ten z lepszym osprzętem) kierował się ku prawej stronie Landberga, podczas gdy ciemiężyciel panienki wyszarpnął swoją broń i szedł całkiem od lewej, a nawet nieco z tyłu. Herszt bandy nadal dychał, chociaż trwał w pozycji półleżącej. Plama na jego odzieniu rozrastała się wprost proporcjonalnie do blednięcia jego twarzy.

Offline

 

#33 2017-04-10 18:45:21

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Gdyby Żyłka nie był w środku walki, to pewnie na jego twarzy malować zaczęłoby się zdziwienie. Zdziwienie, że wszystko poszło gładko i po jego myśli. Gdzieś wgłębi umysłu nie wierzył, że coś się zaraz, kolokwialnie mówiąc, nie spierdoli. Ba! Przez chwilę był pewien, że za moment zza drzew wyskoczą kolejne elfy - które tym razem dla odmiany srały, zamiast szczać w gęstwinie. Landberg jednak usilnie starał się odrzucać wszystkie myśli, które mogłyby nieco osłabić jego pewność siebie... i rzec trzeba, że wychodziło mu to całkiem nieźle. Jednak nie czas na rozważania. Elfy nie próżnowały, choć pewnie znów zaczęły robić w gacie.

Co prawda ten pierdolony łucznik leżał już na ziemi i wydawałoby się, że już więcej nie wstanie i nie naciągnie cięciwy. Żyłka jednak był przezorny, czym prędzej odkopnął łuk w stronę dziewki, po czym odskoczył, gdy zobaczył, że oponenci zaczynają powoli się zbliżać. Jeden dopiero wstawał, po tym jak dostał z równowagi wytrąciło go ciało pobratymca. Drugi kierował się ku prawej Vitava, a trzeci... cóż, postanowił porzucić jakże zacne zajęcie dręczenia dziewki, by ruszyć na odsiecz swym długouchym przyjaciołom. I sytuacja ta Landbergowi zupełnie się nie spodobała. Nie spodobała do tego stopnia, że miecz, który wyszarpnął chwilę temu z pochwy, miał ochotę wykorzystać jeszcze bardziej. Jeszcze bardziej brutalnie.

- Cóż to, moi  długousi przyjaciele? - Spytał agresywnym tonem, spluwając przy tym na ziemię - Dalej się łudzicie, że coś jeszcze tu wskóracie? Po moim trupie, kurwiesyny! - dodał, po czym na moment przerwał. Naszła go jedna setna sekundy refleksji. - Zaraz... zaraz... mojego trupa tu, kurwa wasza pierdolona mać, zajęcouche kreatury, nie będzie! - wydarł się wręcz na cały głos, rozzłoszczony sam na siebie słowami, które sam wypowiedział. Cóż, nikt nie mówił, że Żyłka nie potrafi zirytować się na własną osobę, prawda?

Pierwszym przeciwnikiem, którego zamiar miał obalić, był elfi chłopaczek, co to niewiastę okładał. Skierował więc ku niemu swój absurdalnie długi miecz. Wykrzywił kącik ust w złośliwym uśmieszku i ruszył z wrzaskiem na elfią pierdołę. Miał zamiar po prostu ciąć płasko, na wysokości połowy tułowia przeciwnika. Wykorzystując to jak ogromny w ręku oręż trzymał. Jeśli nie udałoby mu się przeciąć elfa, to przynajmniej miał nadzieję, na obalenie go na ziemię. W swoim biegu nie zamierzał się zatrzymywać nawet na moment, by przypadkiem żaden z koleżków, którzy zostali na tyle, nie wbił mu ostrza w plecy.  Co prawda plan był prosty i zakładał, że elfy faktycznie nie znają się zbytnio na sztuce fechtunku, a ich miecze to gówno znalezione na trakcie. Gówno, które rozpadnie się przy próbie zablokowania ataku wyprowadzonego przez Landberga.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#34 2017-04-13 17:43:28

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Łuk został zapobiegawczo odkopany jak najdalej od herszta bandy, w razie, gdyby ten jednak jakimś cudem mógł przeżyć bliskie spotkanie ze sztyletem swojego kompana w piersi. Krwi wiele nie było, a elf jeszcze nie zdechł, na razie oddychając ciężko i prawie w ogóle się nie poruszając. Tylko oczy wodziły  za Vitavem, lecz nie mogły go powstrzymać przed przelaniem krwi elfów. Wszakże były tylko oczami.

Prawy elf przekrzywił nieco głowę, ze zdziwieniem wpatrując się w toczącego monolog Żyłkę. Potem tylko nieznacznie wzruszył ramionami i dalej ostrożnym, wolnym krokiem starał się okrążyć Landberga, który za cel obrał sobie zainteresowanego do tej pory dziewką ostroucha. Znów zaszarżował, tym razem z własnym mieczem w dłoni. Elf, wyraźnie zaskoczony,  zdołał zasłonić się swoim żądełkiem — dało się zaraz usłyszeć mocny brzęk, a broń wyleciała z jego rąk pod wpływem siły włożonej w cios Vitava. Młodzian zachwiał się i cofnął o dwa kroki, nadal jednak jako tako się trzymając. Vitav okrążył go i i stanął twarzą do całej trójki. Rozbrojony chłopak szybko zaczął się wycofywać, zaś jego kompani już powoli się zbliżali. Nie byli pewni swego, ale dzielnie się trzymali, jakby jeszcze liczyli na wygraną walkę.

Offline

 

#35 2017-04-13 18:02:59

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Mlasnął pod nosem, gdy elf sparował uderzenie. Co prawda długouch stracił swój oręż, który odleciał gdzieś hen daleko, ale jednak nadal żył. Na całe szczęście chyba się zeszczał, przynajmniej psychicznie, bo zaczął się wycofywać. Byle skurwiel nic nie kombinował. Żyłka stał się teraz nieco poważniejszy. Szczególnie, że teraz zamiast jednego urwipołcia, miał do odgonienia dwóch. Dwóch nieznośnych zajęcopodobnych psubratów, którzy nawet po klęsce trójki swych pobratymców nadal chcieli walczyć. Nie było słów na to, jak bardzo taka postawa Vitava irytowała i podniecała zarazem. Postanowił zagrać w tę grę. Spojrzał tylko kącikiem oczu na to jak ma się skopana dziewucha. Teraz by się przydało, żeby znów nabrała takiego wigoru jak wcześniej i zaczęła się rzucać, wić, kopać, gryźć, srać i rzucać gównem w elfy. Cokolwiek.

- Wstawajże kurwa, chwyć za ten pierdolony łuk! - krzyknął do niewiasty. Nie miał zbyt dużych oczekiwań wobec niej, ale jeśli by chociaż wstała, chwyciła za jakąkolwiek broń, nawet cholerny sztylet, to w elfach wykiełkowałoby się kolejne ziarno niepewności. To z kolei sprawiłoby, że w Landbergu narosłaby jeszcze większa, niż dotąd, pewność siebie. A to już byłoby niebezpieczne. Dla ostrouchów rzecz jasna.

- A ty na co się gapisz, łotrze paskudny? Dzisiaj będę wpierdalał twoje uszy na kolacje, pierdoło! - krzyknął i zaczął się śmiać. Okropnie głośno. Chciał ich nieco zdekoncentrować, zdezorientować, wywołać jakikolwiek strach - cokolwiek.

Ponownie przyjął postawę bojową, obserwując przy tym ruchy przeciwników. Nie miał zamiaru po prostu wyrywać się z atakiem. Oponenci co prawda byli głupi, ale nie wolno zbytnio pokładać nadziei w ich durnocie, czasem przebłyski geniuszu ma i najgorszy debil, prawda? Prawda! Właśnie dlatego miał zamiar po prostu pierdolnąć mieczem elfa, który wyrwie się jako pierwszy. Lecz nie z całej siły, tak jak uczynił to poprzednio. Teraz musiał móc szybko wrócić na powrót do poprzedniej postawy, nie mógł sobie pozwolić nawet na sekundę opóźnienia. Znów ważyło się jego życie, a jego nie miał zamiaru tak łatwo oddać. Nie w starciu z długouchymi. Obecnie przyjął taktykę uderz i uciekaj. Jeśli jednak jeden z przeciwników się przewróci, lub po prostu przez wzgląd na swój idiotyzm nadzieje się wprost na miecz Żyłki, ten bez zawahania rzuci się na drugiego, by jak najszybciej pozbyć się kolejnego elfiątka. A później wykończyć resztę.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#36 2017-04-14 22:31:53

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Krzyk często odnosi dwa skrajne skutki — albo motywuje albo jeszcze bardziej pogrąża. Nic więc dziwnego, że młoda dziewka wcale nie posłuchała mężczyzny, lecz wycofała od niego, kuląc się nieznacznie, wyraźnie przestraszona władczego i groźnego tonu Vitava. W tym czasie rozbrojony elf, chowając się za swymi pobratymcami, nie szukał broni i nie zamierzał ponownie atakować Żyłki. Nie, on po prostu odwrócił się w końcu na pięcie i zaczął uciekać gdzie pieprz rośnie. Dwoje jego braci zerknęło po sobie bardzo niepewnie, po czym jeden z nich drżącym ze strachu głosu powiedział cicho:

— Wygrałeś, tak? Nie musisz już nic robić, my już pójdziemy, dobrze? Weź tę dziwkę sobie, Dh'oine — krok i dwa do tyłu postąpiły obydwa elfiątka, mieczyki trzymając w pozycji defensywnej, jakby nadal obawiając się ataku Vitava. Widocznie poszły po rozum do głowy i wolały przeżyć to starcie, niźli popełniać wręcz samobójstwo, rzucając się na Landberga. Tylko teraz pytanie, co Landberg zrobi z nimi?

Offline

 

#37 2017-06-08 17:27:52

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Poddają się! A to ci kurwipołcie! Ale to dobrze, bardzo dobrze. Gdybym jeszcze miał się z tą dwójką użerać to bym pewnie całkiem padł. Nieco się z formy wypadło, oj wypadło. Za dużo na Ropuchu żem polegał. Głowę Vitava wiele myśli zaprzątała w tym momencie, za to niewiele brakowało, żeby na głos myśleć zaczął. Prócz tych co bardziej oczywistszych przemyśleń Żyłki, przez łepetynę też mu raz po raz przelatywało pytanie kimże, do pieruna jasnego, jest ta dziewka? Jednakże w końcu miał odsapnąć... co wcale nie znaczyło, że długouche cwaniaki też sobie odpoczną.

– Złoto. – wypowiedział – Sakiewki na ziemię i spierdalać, pókim dobry! – dokończył starając się utrzymać groźny ton i wymuszoną chrypkę. Miał nadzieję, że sobie jeszcze nieco na swych serdecznych przyjaciołach choć trochę zarobi. Kij jeden wie kiedy więcej pieniędzy mu się przyda, a elfy, mimo że na bogate nie wyglądały, zawsze przy sobie jakąś monetę mieć mogą. – I wyrzućta te gówniane mieczyki, natentychmiast! – dodał jeszcze. Lepiej żebym potem nie skończył z tym cholerstwem w plecy wbitym.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#38 2017-06-23 00:32:30

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Elfy były bardzo przestraszone. Tak bardzo, że zachowywały się w tym momencie jak takie posłuszne pieski, które właśnie zrugano. Aż czuć było te podkulone ogony i posłuszeństwo. Pan huknął? Pan kazał? To trzeba zrobić. Wręcz bezwolnie porzuciły swoje miecze, drżąc ze strachu. Szybko przeszukały kieszenie i znalazłszy tam jakieś monety, wyrzuciły je w trawę przed Vitavem, po czym odwróciły się i pędem zniknęły, zaskakująco szybko nawet jak na siebie biegnąc przez wysokie pola. Łkająca dziewka ze strachem wymalowanym na licu spoglądała zaś na mężczyznę, zapewne nie wiedząc, co o nim myśleć. Zerknęła to na niego, to na umierającego herszta, to na łuk leżący niedaleko niej, odkopany tam, by pomogła Landbergowi. W końcu wybuchła przeraźliwym płaczem, podniosła się na szybko i sama również pomknęła przerażona w swoją stronę, potykając się co i rusz. Jej wycie niosło się jeszcze przez chwilę, aż w końcu ustało. Tyle było po uratowanej dziewczynie.

Elf przestał oddychać i po prostu tkwił w swojej pozycji. Oczy wpatrywały się pusto w przestrzeń,  usta były lekko rozchylone, pierś całkiem znieruchomiała. Żyłka, po przetrząśnięciu ubitego trawska, znalazł w sumie w drobniakach 2 korony, przeliczając to na novigradzką walutę. Miecze raczej do niczego się nie nadawały. Herszt nie miał przy sobie o dziwo niczego, ale Vitav nie mógł już go raczej zapytać, dlaczego. Mężczyźnie więc pozostało chyba iść dalej... i rzeczywiście, poszedł.  Koń jeszcze przez chwilę spłoszony, ze strzałą w udzie uciekał, ale w końcu, zbyt wierny swemu panu, zawrócił. Żyłka musiał wyjąć drzewce z niego i nie obyło się bez paru przekleństw, ale w końcu udało mu się i po opatrzeniu konia nadawał się jako tako do jazdy. Utykał jednak i nie mógł osiągnąć pełni swoich możliwości. Aż tak źle jednak nie było i Vitav Landberg mógł ruszyć dalej, w nieznane.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-06-23 00:51:17)

Offline

 

#39 2018-03-03 15:13:28

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Elfy za wiele przy sobie nie miały, ale Landberg był już przyzwyczajony do tego, iż jego ofiary zwykle do najbogatszych nie należały. Zabić wieśniaka, obdartusa i zwykłego biedaka to jedno, ale napad na personę o większych wpływach, a co za tym idzie – o większej sakiewce, mogłaby się niestety skończyć mniej przyjemnie dla Żyłki. Tacy raczej podróżowali z niezgorszą obstawą gotową stawić czoła każdemu niebezpieczeństwu... Za odpowiednią cenę rzecz jasna. Sam Vitav niegdyś myślał czy dobrym pomysłem nie byłoby znaleźć sobie stałe zajęcie w postaci pozostania strażnikiem karawany, dotąd jednak nie miał szczęścia uczciwie zarobić.

Uspokojenie konia chwile zajęło, a jeszcze dłużej wydobycie elfiej strzały z cielska wałacha. Biedne zwierzę szarpało się na boki, gdy tylko czuło ból, nie miało zielonego pojęcia, czemu ktoś miałby zrobić mu krzywdę.

— Spokojnie, Ropuch, spokojnie — wyszeptał do końskiego ucha, lekko poklepując swojego wierzchowca po szyi.

Nadal pozostawała jednak kwestia samej dziewki, co to niemal przez elfy – jak i nie pozostającego bez winy Żyłkę – zgwałcona została. Kto wie, może to jakaś zamożniejsza dziewoja zapuściła się w złe rejony... Choć równie dobrze mogła to być zwykła wieśniaczka, co było najprawdopodobniejszym ze scenariuszy. Ale o tym Landberg miał się za moment przekonać, bowiem czym prędzej zbliżył się do kobiety i mocno złapał ją za rękę. Przyciągnął w swoją stronę, a gdy ta obiła się o jego klatkę piersiową, nie zwolnił uścisku.

— Gadaj skądś się tu wzięła i czemu cię długouche skurwiele napadły? Kimże jesteś? — mówił dość głośno, tym charakterystycznym dla niego agresywnym tonem. Od walki z przeklętymi elfami jego organizm nieco się też zmęczył, przez co głośno dyszał. Resztki elfiej krwi delikatnie wpływały na kolor jego brody, która dotychczasowo była czystym brązem, a obecnie przybierała miejscami barwę ciemnego szkarłatu. Podobno zresztą było z odzieniem wędrownego wojownika. W tej scenie musiał wyglądać zaprawdę nieprzyjaźnie oraz groźnie.


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#40 2018-03-03 16:04:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Mizerne dziewczę coraz wolniej przebierało nogami, czy to myśląc, że wystarczająco zwiększyła dzielącą ją i Żyłkę odległość, czy to tracąc siły do dalszego biegu. Jej szloch i nierytmiczne tąpnięcia stóp o ziemię niemal całkowicie ucichły. Vitav jednak zdawał się zreflektować nad swoim zachowaniem, a podjąwszy decyzję o dogonieniu młódki, natychmiast wprowadził plan w życie. Ciągnąc za sobą ranną kobyłkę, która co i rusz pochrapywała, próbując spowolnić tempo biegu, mężczyzna dopadł do niej wreszcie i pochwycił. Młódka na powrót eksplodowała donośnymi, irytującymi dźwiękami, a łzy polały z zaciśniętych mocno oczu.

Ja... Ja nic nie wiem! Ja... Zostaw mnie! Puść mnie! — Niemal dławiła się, próbując wyrwać z uścisku. — Proszę cię... Ja nic nie wiem... — Wyraźnie spuściła z tonu, powoli godząc się z nieuniknionym.

Hej ty! — Dało się słyszeć męski krzyk, docierający zza pleców Żyłki. — Puść ją, ale już!

W ich kierunku zmierzała dwójka mężczyzn. Jeden z nich, ten biegnący na przedzie, wyglądał dokładnie tak, jak każdy z nas wyobraziłby sobie typowego przedstawiciela chłopskiej społeczności. Był pewnie dwukrotnie młodszy od Vitava, znacznie od niego mniejszy, twarz pokrywała szczecina jasnego, rzadkiego zarostu, a włosy były „wieśniacko” wręcz ostrzyżone. Za nim, znacznie wolniej, podążała jego prawdopodobnie starsza, karykaturalna kopia. Gęstsza broda posklejana była zaschniętą krwią, szczególnie w okolicach nabrzmiałego nosa. Jednego oka nie było widać wcale, gdyż niemal całkowicie skrywało się za napuchniętą, fioletową powieką. Widoczne ślepię świdrowało postać rębajły groźnym spojrzeniem. Pierwszy z nich natomiast, najpewniej rozeznawszy się w sytuacji, zatrzymał się kilka kroków od szamoczącej pary, a wzrok jego złagodniał.

Tylko spokojnie, na pewno się jakoś dogadamy — podjął próbę załagodzenia sytuacji ten znajdujący się bliżej. Wyciągnął ostrożnie ręce ku niemu, czyniąc przy tym delikatne, odruchowe gesty, jakie wykonuje się w celu uspokojenia rozmówcy.

W tym momencie zrównał się z nim ten drugi. Żyłka mógł zauważyć, że kuleje.

Amela na pewno nie byłaby w stanie wyrządzić panu żadnej krzywdy. Jeśli jednak, to na pewno można to jakoś załatwić. — Jego wzrok wędrował pomiędzy dwojgiem pozostającym w uścisku, aż wreszcie spoczął na rannej kobyłce. — Pana koń... Mógłbym go opatrzyć. Tylko proszę, niech pan zostawi Amelę w spokoju.

Offline

 

#41 2018-03-04 12:15:14

 Vitav

Dziecko Niespodzianka

Miano: Vitav "Żyłka" Landberg
Rasa: Człowiek
Wiek: 40

Re: Dzikie pola

Spokój. Chwila wytchnienia. Dwie rzeczy, których w tym przeklętym świecie jak zwykle brakowało. Dopiero co trzeba było pozbyć się bandy natarczywych elfów, a teraz jeszcze do całej tej sprawy wtrącać zaczęli się jacyś okoliczni wieśniacy. Co prawda z ich słów Żyłka szybko wyciągnął prosty wniosek – właśnie trzymał za rękę Amelę, a oni bardzo nie chcieli, by to nadal robił. Zresztą dziewka wydawała się już być bezużyteczna, tylko się darła i powtarzała, że nic nie wie, a w dodatku okazała się być prostakiem z jakiejś dziury nieopodal dzikich pól. Tak więc siłą rzeczy Landberg odwrócił wzrok w stronę osiłka i chuderlaka, zrezygnowany odepchnął kobietę w ich stronę i twardo odparł.

Koń i pieniądze. Przez nią straciłem więcej, niż wam się wydaje. Pierdolone elfy — splunął na ziemię, a potem pociągnął nosem — Szczęścia wam nie brakuje, gdyby nie moje ostrze, to wasza Amelka właśnie leżałaby pod jakimś elfem i krzyczała w nieboskłony, hehe — rzucił niesmacznym żartem — Skąd w ogóle jesteście? — spytał jeszcze, a potem chwycił za lejce i podprowadził Ropucha bliżej mężczyzn.

Żyłka nie uznawał wsiurów za możliwych oponentów, w razie czego od jednego był niemal dwa razy większy, a drugi najprawdopodobniej był równie tępy, co rosły. W dodatku kulawy, jak takie coś, kurwa, może czegoś żądać. Dobre sobie! – przeleciało mu przez myśl. Póki co kierował się jednak świadomością, że na omal nie zerżniętej dziewce chłopom zależało, to i wdzięczni za podprowadzenie jej być winni. A Ropuch się sam przecież nie wykuruje, strzała weszła w koński zad na tyle głęboko, że pozostawało jedynie modlić się o brak zakażenia. Cóż, należało czekać na rozwój sytuacji...

Ostatnio edytowany przez Vitav (2018-03-04 12:37:41)


Karta Postaci  | Monety: 17

Offline

 

#42 2018-03-04 21:13:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dzikie pola

Rzucona wręcz w stronę dwójki mężczyzn kobieta potknęła się, a od upadku uchronił ją tylko wcale niezgorszy refleks chudszego z nich. Najpewniej pokusiłby się o skomentowanie takiego zachowania mniej lub bardziej kąśliwą uwagą, gdyby tylko nie pewne informacje, których udzielił mu Żyłka, a których nie sposób było przemilczeć.

Amelka, a cóż to...? — widocznie poruszony, starał się uspokoić dziewuszkę, obejmując ją nieporadnie i głaszcząc włosy. Jej szloch nie ustawał, choć wyraźnie tracił na sile. — Już wszystko gra. Już wszystko będzie dobrze...

Dzięki Wam, panie... — rozpoczął ten drugi, niemal natychmiast zawieszając głos. Był on chrapliwy i tubalny. Wymowna pauza sugerowała prośbę o zdradzenie swojego imienia. — My biedni są, ale co mamy, to się podzielimy, a jakże! My mieszkają nieopodal, we wsi, koło tartaka. Chodźcieże za nami, jakąś strawę przyrządzimy, prześpicie się. Pewnoście zmęczeni.

Zamahał na niego, by ten ruszył za nim. Posiniaczony mężczyzna ruszył powoli za idącymi kilka kroków przed nim Amelę i pocieszającego ją chłopa.

Ja żem Staszek, a ten tu to mój brat, Kazek. Obaj żeśmy w tartaku pracują. Amela też mieszka w naszej wsi, kilka chat obok. To takie dobre dziewczę. Całe szczęście, żeście przechodzili tędy akurat. Ale pospieszmy się, zaraz ciemno bydzie. A do chałupy jeszcze kawałek.

Faktycznie, słońce chyliło się ku zachodowi. Na szczęście, po kilku dłuższych momentach wypełnionych niesłyszalnym już prawie zawodzeniem, z kolejnym zakrętem ścieżynki, spomiędzy drzew wyłoniły się pierwsze domostwa. Posklecane z byle czego nie zachęcały bynajmniej, by do nich zajrzeć, za to idealnie oddawały statusy majątkowe mieszkającej tu ludności.

Następny post piszesz tu, o ile zdecydujesz się za nimi podążyć.

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.omnia.pun.pl www.madrystudent.pun.pl www.wale-z-axsa.pun.pl www.linkomania.pun.pl www.goldenarmy.pun.pl