Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:59:30

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Chałupy i gospodarstwa

http://oi58.tinypic.com/10r5vd2.jpg


Vizimborskie zabudowania wyglądają zza prowizorycznych, dziurawych palisad — chałupy i obórki, stodoły, obejścia, stajnie oraz kurniki i zagrody z pasiekami dla bydląt. Niskie, stawiane drewnem i polepą domostwa pokrywa gruba strzecha — za wyjątkiem chałupy sołtysa z wielkim podejściem, która szczyci się dranicą — a podmalowane fasady pozadrapywał wiatr, rozmyły deszcze i zabrudził pył z podwórz. Vizimbora chwali się wcale dużymi połaciami ziemi, ogromem zwierzyny oraz pól uprawnych, a tedy i mieszkańców, aby nadążyć za potrzebami grodu tak wielkiego, jak Novigrad. Nie jest jedyną osadą łożącą do wyżywienia miasta, lecz najbliższą jego okolicy, rozłożoną malowniczo tuż, tuż murów i traktu tretogorskiego. Komu brzydnie gwar oraz duchota metropolii, nie ma daleko, by zażyć świeżości powietrza w Vizimborze, pozrywać malin w chruśniakach i popatrzeć na pasące się kuce, kręcąc nosem na muchy wlatujące za kołnierz oraz wszechobecną woń zwierząt gospodarskich.

W obejściach łażą kury, gęsi z sykiem pędzą szczypać rozbieganą smarkaterię, błąkają się chude psy oraz kozy. Dzieciaki bawią się wokół chałup oraz na balotach sian, kiedy baby pracują w zagrodach, zaś chłopi uginają grzbiety na polach, w pobliskim tartaku, na wyrębie i na groblach. Wsi spokojna, wsi wesoła. Póki żadna bestyje nie podejdzie spod kniei ani komanda Wiewiórek nie porwie morderczy szał.

Ostatnio edytowany przez Licho (2015-02-01 20:50:04)


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2014-12-25 22:08:42

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Nadjechał z południa. Ubrany w materiałową płachtę, okryty szerokim kapturem jeździec powoli zbliżał się do pierwszych zabudowań wsi. Wzbudził niemałe zaciekawienie wśród mieszkańców - wiele dziewcząt pochowało się po chałupach, zaś znikąd na ulicach znaleźli się mężowie i straż miejska, kątem oka obserwując jeźdźca.

Zbierało się na deszcz. Wiatr zagonił ze wschodu ciężkie, srebrnoszare kłęby chmur. miejscami pourywane kłębowiska dawały miejsce słońcu, tworząc złote pasma światła. Dochodziło południe, jednakże przez aurę pogodową wieś powoli zamierała, chowała się przed pojedynczymi kroplami. Bydło było zapędzane do obór, kaczki i gęsi pochowano po prowizorycznych kurnikach. Od strony pól nadchodzili chłopi z kosami, do których to dołączali inni robotnicy, chociażby drwale, czy kupcy. Wszystko dążyło do powolnego zamknięcia się w ciepłej chałupie i stagnacji na czas burzy.

W samym centrum zmobilizowanej bieganiny jechał Vincent, wraz z tysiącem nieprzyjemnych i pełnych niepokoju spojrzeń na plecach. Nikt nie lubił przyjezdnych, a tym bardziej takich, co noszą miecz na plecach.
Słyszał pomruki niezadowolenia, ale nikt nie odważył się jak dotąd stanąć mu na drodze i głośno powiedzieć to, co cała wieś uważała - żeby obcy wziął dupę w troki i czym prędzej wyjechał, bo może przyprowadzić ze sobą potwory lub zarazę jakąś. Sam nie zamierzał tutaj zostawać. Liczył tylko na ciepły poczęstunek i miejsce do odpoczynku po długiej podróży. Potem dupa sama ruszy w kierunku Novigradu szybciej niż Foltest zdążyłby wychędożyć Addę.

Offline

 

#3 2014-12-25 22:49:47

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Chłopi patrzyli. Usmarkany dzieciak pod kurnikiem przestał na chwilę dźgać glizdy końcem patyka, gapił się na jeźdźca z buzią rozchyloną niemądrze i gilem wiszącym spod nosa. W miejscach, gdzie co dzień zmieniała się tylko pogoda jeden sołdat na koniu był jak wojska paradne na obchodzie — tyle różnicy, że dziewki w chałupach pozamykano, miast im dać kwiaty do sypania koniom pod nogi. Ktoś młodym głosem zanucił „Jadą woje, jadą…” i zarechotał. Ejira zamyślił się w kulbace, a miast gospody, zaczęły mu majaczyć mury miasta i most zwodzony do bramy. Nie długo myślał, bo nagle gniadosz rzucił łbem i zatańczył płochliwie na gościńcu, a wojak zachwiał się w siodle — psy z podwórza obiegły zagrodę i wpadły im pod kopyta, ujadając bezmyślnie.

Wieśniak opierający się o palisadę i gapiący jako reszta poruszył brudnym wąsem, jakby zakpił. Odwołał kundle leniwie, a potem uderzył kijem o płot i psy podkuliły chwosty, czmychając w stronę bud. Wskazał żołnierzowi wolną drogą naprzód, a posklejany wąs znowu drgnął.

Jedziecie pan w pobór? — zagadał, kiedy Vincent przejeżdżał pod obejściem. Splótł potężne ramiona na wydatnym brzuszysku, czyniąc groteskowe wrażenie kilku worków uwalonych jeden na drugim. — Ano widno, że jedziecie. Niechaj śpieszno wam tedy… Słonko zajdzie, a się psubraty zamkną się bramą na tych koszarach i splunięciem w ulicę pogonią. Deszcz zaleje, a ani herbu nie uświadczycie pod chmurką — widział kto, żeby pies moknął? Jedźcie, jedźcie — odcharknął za jeźdźcem. — Tu porządne wsi są…

Offline

 

#4 2014-12-25 23:27:32

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Vincent z największym trudem opanował konia, aby ten nie zmusił go do upadku. Z całej siły pociągnął lejce w dół, by pysk, łącznie z cielskiem, z powrotem wylądował na czterech kopytach. Po mężczyźnie przeszła fala zimnego potu, która zaowocowała gniewem i chęcią mordu. Starał się uspokoić, jednakże dalej czuł łopoczące serce w klatce piersiowej, gotowe wyskoczyć w każdej chwili.

Poklepał wierzchowca po szyi, mruknął kilka długich, spokojnych słów. Zsiadł na jeszcze suchą drogę, by podnieść małą sakiewkę, która w wyniku wypadła mu z kieszeni. Nie dziwota, że nikt po nią nie sięgnął - być może dlatego, że wielce prawdopodobny byłby silny kopniak w mordę złodziejaszka. A końcówki butów zbrojone, także trzeba by było zbierać zęby z ziemi. Podniósł skórzany mieszek i jednym, delikatnym ruchem włożył do kieszeni. Nie miał nawet ochoty odpowiadać wieśniakowi, zgodnie z rozsądkiem. Po dłuższym namyśle postanowił jednak uderzyć rozsądek sromotnie w rzyć.

— Nie na pobór, dobry człowieku. Przejazdem. Jedyne porządne miasto w promieniu wielu mil, ot co. — Wtem spojrzał grubasowi prosto w twarz, nie zmieniając kamiennego wyrazu obojętności. Dążył do wręcz celowego zmierzenia chłopa z kawałkiem gówna i dojścia do wniosku, że nie ma żadnej różnicy.
— Psy być może i deszczu nie uświadczą, ale ostre mają kły, a ogony niczym baty. Nie zapominajcie o tym. Nigdy. —

Ostatnio edytowany przez Ejira (2014-12-25 23:29:59)

Offline

 

#5 2014-12-26 21:50:54

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Wieśniak chrapnął nadęcie, zestroszył wąsy i splunął pod nogi, odwracając się.

Do chałupy! — warknął na babkę z zydelka pod okapem, co przyglądała im się tylko, memłając. — Padać będzie.

Parada przejechała, widowisko się skończyło, a wieś oklapła na rzyciach i tylko smarkateria odprowadziła Ejirę do ostatnich zabudowań, wymachując orężem z patyków i z płochliwą fascynacją zagapiając się na mężczyznę w pancerzu oraz wierzchowego konia. Chmurzyło się, powietrze było gęste. Padało już wcześniej, pewno nocą, bo błoto mlaskało żołnierzowi pod okutymi żelazno butami, a kałuże musiał omijać slalomem. Wyłożona brukiem droga czekała tuż, tuż, na moście pod miejskie mury. Z daleka słyszał gwar w bramie, chyba poczuł nawet pieczyste z komina jakiejś karczmy.

Opuścił piechotą wieś, skręcił w wydeptaną ścieżynę, wiodącą z powrotem na trakt, kiedy niebo rozszczepiła pierwsza błyskawica. Zaraz za nią podążył grzmot i Zar odskoczył na chwilę nerwowo. Przytrzymując zaskoczonego ogiera, Ejira spojrzał w stronę starych zagród pod brzegiem lasu, nad którymi strzeliło i ujrzał widok iście niecodzienny. Jakiś biedny idiota zaplątał się na wpół nad palisadą. Nie widział dobrze, bo dzielił ich dobry kawałek łąki, ale sylwetka miotała się i wymachiwała z rozpaczą dziwnie skrępowanymi kończynami, walcząc o wydostanie się, jakby miała żywot postradać. Kiedy nie mruczała burza, wojak słyszał wrzaski o pomoc.

Offline

 

#6 2014-12-26 22:48:19

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Vincent zaśmiał się pod nosem. Scena wyglądała na przerysowaną - zbierało się na deszcz, przypadkiem jakiś człowiek żądał pomocy i to akurat hen daleko od jakiejkolwiek żywej duszy. Jeździec wzruszył ramionami. Idiotów trzeba ratować, bo bez nich nie odróżnilibyśmy granicy szaleństwa.

Zawróciwszy konia, ruszył kłusem przez łąkę. Dokładnie przyglądał się całej scence, jakby wypatrując nadchodzącego niebezpieczeństwa. Wiewiórki? Doppler? Wilkołak? Ki diabeł? Po tym świecie spodziewać można się wszystkiego, dlatego też warto chronić rzyć na wszelaki sposób. Ejira mocno zaciskał uprząż konną, żeby w razie czego cofnąć się na bezpieczną odległość. Gdy był w wystarczająco małej odległości zawołał do biedaka.
— Hej! Coście tam znaleźli, dupę samej Francesci Findabair? Nawet diabeł by się połasił.  —
Napięcie rosło z każdą chwilą, do żył zaczynała napływać adrenalina, serce mocniej biło. Vincent starał się usłyszeć najmniejszy szelest, wypatrzeć najmniejszy gest. Odruchowo wyjął miecz, trzymając go równolegle do nogi, ostrzem skierowanym od boku wierzchowca. Zapowiada się ciekawy dzień. Psia mać.

Ostatnio edytowany przez Ejira (2014-12-26 23:40:34)

Offline

 

#7 2014-12-27 01:04:28

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Ratujcie, panie, ratujcie! Miejcie litość nad duszą! — chłopek zaszamotał się i zaskowyczał jak pies. — Ratuuujcie!

Utknął głupio i pechowo, na wpół przerzucony przez połamaną palisadę. Wisiał na brzuchu niczym ustrzelony koziołek. Iści, musiał biec chyżo jak spłoszony jeleń i słabo wymiarkować sus za ogrodzenie, bo wpadł prosto w deski, zaplątał się w wiążące je powrozy i na dobre utknął za sprawą własnej panicznej szamotaniny. Koszula łopotała na nim rozdarta, a wytrzeszczone w zapadniętej, białej ze strachu gębie oczy utkwił w Ejirze, wykręcając niewygodnie głowę.

Panie, błagam! Zeżrą mię, porwą upiory! Psiakrew, ratujtaaa!

Chłop szarpał się i wył, jakby go diabli ogonami smagali, ale nic się pod lasem nie działo. Drzewa szumiały łysymi gałęziami, wiatr trochę marudził, trochę zawodził nad polem. Ni upiora, ni nawet wilczysko nie wychynęło spomiędzy pni, a tym bardziej Wiewiórcza strzała. Nawet Zar nie zastrzygł uchem, boczył się tylko trochę na wrzaski i na burzowe grzmoty. Mężczyzna był jednak przerażony, jakby się właśnie z własnej mogiły ledwie wydrapał, a takiego strachu nie wywoływali wilcy ani elfy z ogonami u czapek. Ani nawet dupa Franceski Findabair.

Offline

 

#8 2014-12-27 14:32:34

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Nadchodziły ciemne chmury. Wiatr nasilał się, kładąc całe pola, od wioski do palisady. Zaczął padać deszcz, przecinając gdzieniegdzie powietrze drobinkami lodu. Vincent zauważył przestraszone, odlatujące ptactwo na skraju lasu. Gęste powietrze wlewało się do płuc, ochładzając ciało.

Ejira podjechał nieco bliżej idioty, mniej więcej na trzy odległości miecza. Nie czuł żadnego zagrożenia, co potwierdził Zar - nawet nie zastrzygł uszami. Wszelkie fizyczne zagrożenie można by wyeliminować w większym stopniu, bowiem zawsze istnieje mała szansa, że głupia kobyła się pomyliła, a Ejira nie zamierzał gubić dziś tyłka. Z większą dozą prawdopodobieństwa stawiał na magię, być może magicznego potwora. Coś się kryło w mroku, za palisadą? A może w samym idiocie? Klątwa, czy jakieś inne gówno? Psiamać, ile by Vincent oddał za jeden z tych znanych wiedźmińskich medalionów. Podobno potrafią wyczuwać magię, a nawet i kłamstwo.
—Jak się nazywasz, człowieku?— wrzasnął, jakby chciał przekrzyczeć burzę. Delikatnie i nieświadomie zbliżał się do palisady, podnosząc miecz coraz to wyżej, ściskając lejce coraz to mocniej. Przeklął najwymyślniej, jak tylko umiał.

Offline

 

#9 2015-02-01 18:13:13

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa


   Mężczyzna zaczął szamotać się i wić niczym piskorz, kiedy Ejira postąpił ku niemu tak blisko, tak bliziutko, a nadal szalenie daleko i poza jakimkolwiek zasięgiem. Zdawał się równie groźny, co zasmarkane dziecko, cały pobladły i rozedrgany, z oczami jak szypułki utkwionymi błędnie w twarzy żołdaka. Nic się nie zadziało groźnego, wbrew ponurym przewidywaniom wojownika, poza tym, że płot zatrzeszczał z wysiłkiem pod tą szarpaniną.

   — Praaaatt! — zaszlochał chłopek, a w kącikach jego zapuchniętych oczu pojawiły się autentyczne łzy rozpaczy. — Kalesanty Pratt! Nie tnijcie, panie, błagam, pomóżcie! Ratujcie mię biednego! Ja nie zły, zaklinam się na duszę matuli, ja nie zły! Uwooolnijcie! — Zmagania z powrozami łacno wyczerpały Pratta, opadł bowiem w więzach i zwiesił smętnie kosmatą głowę z odstającymi uszami, chlipiąc cichutko. Trząsł się tylko, ilekroć z daleka uderzył grzmotem piorun. — Ja nie zły, ja się zaklinam… Głupi my, poszliśmy z Bonkiem na te pole, chłopaki gadali, że się nad rzeczką driady z gołymi cyckami kąpielują… A tam upiory, panie, pokraki z mordami diablimi! A Boniek jest syn komendanta! Przeca on mię zabije, jak się w garnizonie bez Bońka pokażę!

   — Na mój żywot, ja nigdy bym kłamu o Bońku nie zadał! Porwały go, pokurcze chędożone! — lamentował dalej, zadzierając niewygodnie głowę. — Pomóżcie, panie, uwolnijcie! Błagam, komendant za ocalonego Bońka was każe grosiwem i zaszczytem obsypać, ja poręczę za was! Mus mi go znaleźć!

Offline

 

#10 2015-02-02 11:49:45

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Były żołnierz zaklął w duchu. Nie dość, że jakiś łachudra wzniecił zainteresowanie potworów, to musiał to na dodatek zrobić niedaleko wioski! Jak nie upiór, to z pewnością ludność miejscowa go ukrzyżuje. - Ejira nie czuł się pierwszą osobą do pomocy, ale szkoda mu było tego idioty. Zbliżył się do palisady i kilkoma silnymi zamachami uderzył ostrzem miecza po drewnianych blokach w nadziei, że przetnie więzy, w które się chłopak zaplątał. -Spróbuj się unieść! Przynajmniej spieprzysz się stamtąd na ziemię!- wojak zawył, próbując przekrzyczeć wiatr. Odwrócił się w stronę wioski. Żadnej żywej duszy na horyzoncie, pośród łanów zboża piszczało powietrze. Dalej kurczowo trzymał się uprzęży, starał się utrzymać spokój ducha, oddychał powoli i głęboko.

Syn komendanta? Chłystek miał przesrane. Ejira nie miał innego wyjścia, jak znaleźć Botka, czy jak mu tam. W tych lasach mało co jest w stanie zagryźć na śmierć, już ludność była groźniejsza. W takim razie co napędziło takiego strachu dzieciakowi? Musiał się dowiedzieć.

-Posłuchaj uważnie, Pratt! Jak wyglądał ten upiór? Gadajta żesz, ino zrozumiale, bo przy moim gniewie to i wilkołak dziewką jest! Co widziałeś w lesie? Kiego potwora widziałeś? Mów!-

Offline

 

#11 2015-02-03 18:35:15

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa


Nieszczęsne chłopaczysko z pomocą żołdaka ostatni raz zawalczyło z więzami, wyswobodziło się i z bolesnym stęknięciem runęło przez płot pod kopyta Zara. Oburzony rumak potańczył na napiętych wodzach. Liście i gałązki ułamane z drzew ciągle tkwiły podrostkowi w potarganych wiatrem włosach, a bladą twarz jeszcze nie muśniętą zarostem miał podrapaną od przedzierania się przez zarośla. Widno było, że nie łgał o ucieczce. Omal nie potknął się o własne nogi i nie fiknął kozła znowu, stając przed Ejirą z wielkimi oczami.

Ja… Ja nie wiem, panie, zaklinam się! — wydyszał zapalczywie. — Ja stąd jestem, vizimborski chłopak, jako mnie matula tamoj w chacie rodziła. Ja znam tę knieję, lasowych i boruty w krzakach widziałem, nawet tę ich kociozmorę, czy jak to zwali. Ale to!… To jakieś czarnoksięskie pokurcze były, tfu, i to na polach podle przeklętego żalnika! Ach, głupi my… — pokręcił głową, a jego wzrok zbłądził z przestrachem, ale w dyrdy się zmitygował, percypując sobie, że jego wybawiciel do cierpliwych nie należał. — Ja już wam rzeczę, panie! Dwa były, psia ich mać… Małe, pokurcze takie, ano piersi by nie sięgały, a paskudne! Mordy miały trochę jakby skrzacie, a trochę jakby elfie, ale zębaty niby te kociozmory! I wymalowane! A ślipia jak u węży, wielkie!

Panie, myśmy już z Bońkiem stracha mieli, bo ten żalnik nieopodal… To jak na nas diabły wyskoczyły z gołymi dupami zza krzaków, małośmy sami w zbroję nie narobili, ja kłamu zadawał nie będę! Myślałem, że Boniek za mną leci, jak żeśmy dali w długą nazad… Biegnę, biegnę, tchu mi nie starcza, juże widzę wieś i patrzę, a tu nie ma jego! A potem żem w te chędożone wnyki wpadł i wyjście, panie cudowny, zjechali!

Chłopak mało brakowało, a padłby przed Ejirą i Zarem, i błagał na klęczkach. — Ja proszę was, pomóżcie! Pomóżcie mi znaleźć Bońka, on mógł w sidła wleźć, mogły go te diably… Przeca mnie te diabły samego w jakieś paskudztwo zaczarują!

Offline

 

#12 2015-02-03 21:43:47

Mustafa

Trochę poświęcenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Ejira miał dość jazgotu chłopaczka. Silnym ruchem ręki wymusił na nim, by wreszcie zamilkł - trzeba było pomyśleć. Czarnoksięskie pokurcze, skrzacie mordy, niskie, wymalowane... Psiakrew, co to za wiejska gadanina! Zsiadłszy z konia, pierwej prostując rękawniki, złapał chłystka za kołnierz lnianej koszuliny i przysunął do siebie. Spojrzał mu dziko w oczy i wyszeptał -Wracaj do wioski, dzieciaku. Ino migiem! I nie waż się kłapać jadaczką, bo gdym zły, to żem gorszy od tech potworów, coś je w zadrzewiu widział. Biegnij!-


Żołnierz odwrócił się w stronę poszarpanej palisady. W tej chwili nie przejmował się Prattem - wiedział, że po takiej rozmowie w trzech susach doskoczy do chałupy, do łóżka pierzyną, srając gdzie popadnie i modląc się do Melitele, czy innego, ichniego Bóstwa. Spojrzał to na Zara, to na drewniany mur. Nie szło ani przeskoczyć, ani wyważyć. Mimo swego wieku zamoknięte drewno zdawało się wrosnąć w ziemię i z okrutnym uśmieszkiem  pokazywać, że prędzej noga na zawsze ugrzęźnie w rozmoczonej masie, niźli człowiek zdoła tędy przejść.
W końcu zdecydował się okrążyć palisadę, najlepiej od strony lasu. Wskoczył na Zara i kłusem ruszył w stronę zarwanej części muru. Wyrwa, szeroka na dwa wozy, była w rzeczywistości bramą, niegdyś zapewne podpaloną i wyważoną, co potwierdzała łysa, ciemna ziemia wokoło.

Ejira delikatnie zmusił konia do przejścia przez wyrwę. Gdy minęli poszarzały, kamienny schodek żołnierz przyjrzał się miejscu, w którym pierwszy raz zobaczył wijącego się Pratta. Po tej stronie widać było, jakie szczęście chłopak trzymał w kieszeni. W biegu wspiął się po beczce na jedyny bezpieczny i stabilny kawałek palisady, na tyle szeroki i tępy, że pod wpływem ciężaru ciała nabawić się mógł co najwyżej siniaków. Winorośl, która oplotła mu nogi, uchroniła go przed upadkiem na twardą ziemię, co w połączeniu z jego pędem dałoby tragiczny efekt.


Po kilku minutach Vincent jechał dokładnie tą ścieżką, z jakiej przybył Pratt. Minął wywróconą beczkę i po śladach stóp na rozmoczonej trawie kierował się w głąb gęstej leśniny. Po kilku krokach las zdawał się zamknąć za jego sylwetką, przytłaczając go wysokością drzew, rozpiętością koron na niebie, skąd dochodziło liche, szarawe światło dnia.

Słychać było jedynie szum drzew, a tutejsze ptactwo - jeśli takowe żyło - zapewne zamarło w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Tych nawet Ejira był ciekaw. Co mogło wystraszyć dwóch chłopaków w sile wieku? Czyżby Scoia`tael? Dziwożony? Skrzaty z ciemnymi mordami? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Tylko licho wie, co kryje się za pniami drzew, jaką tajemnicę skrywają krzewy i drzewa. Wkrótce miał się o tym dowiedzieć również i sam Vincent. A ta nauka nie będzie wcale przyjemna.

Offline

 

#13 2015-02-04 15:55:10

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa


Pratt nabrał haustem powietrza, jakby chciał jeszcze coś wielce istotnego dlań powiedzieć, lecz ani myślał zadrzeć z rozsrożonym, pobudliwym wojownikiem. Puszczony, wystrzelił w stronę zabudować jak pocisk z łuczyska, niezdarnie oglądając się w biegu. Nie zwolnił jednako. Ejira zasię dosiadł konia i truchtem pokierował się w stronę szumiących wrogo komyszy, podążając po śladach chłopaka. Przynajmniej jakiś czas.

z/t

Offline

 

#14 2017-07-27 02:07:15

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Przyszedł stąd

Vitav nie zawędrował daleko. Po bitce z elfami i zebraniu wszystkiego co miało jakąkolwiek wartość, ruszył przed siebie ku dalszym przygodom. Na swoje nieszczęście, jego wierny towarzysz nie domagał. Zrobione pospieszenie opatrunki nie były wystarczającym remedium na ranę po strzale i wkrótce koń zaczął wyraźnie kuleć, a tkanina bandaży zabarwiać purpurą. Kiedy jątrząca się rana zaczęła brzydko pachnieć, Vitav zdał sobie sprawę, że jest to ostatni moment aby zawrócić do wsi, w przeciwnym razie musiałby porzucić zwierzę, albo nieść je na ramionach.

Tym sposobem, Żyłka, jeszcze przed zmierzchem, znalazł się w Vizimborze. Zastał wieś tętniącą ostatkiem życia przed ciemną nocą. W drewnianych okiennicach tliło się światło z rozpalanych kominków, z których dym ulatniał się leniwie i ginął gdzieś nad strzechami domostw. W kuźni dało się słyszeć ostatnie brzęki stali uderzającej o stal, a wzdłuż głównych ścieżek zapalono łuczywa, wokół których ginęło nachalne robactwo. Vizimbora była niemal pogrążona we śnie i tylko w pobliskiej karczmie rozbrzmiewało stłumione echo biesiadującej gawiedzi, oraz, nieoczekiwanie, również w tartaku. Trwało tam poruszenie, a niewyraźne już o tej porze sylwetki poruszały się energicznie, nerwowo. Wszystkie były niskie i niepodobne było pomylić je z kim innym, bo nawet ślepiec domyśliłby się, że są tą krasnoludy.

Ich widok i zachowanie sprawiły, że Żyłka poczuł, że coś złego wisi w powietrzu. Nie miał jednak czasu, aby zajmować się nieludźmi, ani też żeby wszczynać kolejną awanturę, bowiem żywot Ropucha miał się coraz gorzej, a jego rana wymagała prześwietlenia przez kogoś kto miał z tym kiedyś do czynienia.

Offline

 

#15 2017-08-16 19:13:20

Robethus

Dziecko Niespodzianka

Miano: Brat Eckhart z Berden
Rasa: Człowiek
Wiek: 25-30 lat

Re: Chałupy i gospodarstwa

Eckhart spoglądał w dal, ku Novigradowi. Czuł z jednej strony ulgę mieszaną z podnieceniem, z drugiej zaś czuł też niepewność. Było tak z racji tego, że Novigrad oznaczał koniec jego kilkuletniej wędrówki po traktach i bezdrożach. Z pewnością nigdy nie był w tak dużym mieście, dlatego na jego twarzy gościł lekki uśmiech, który jednak był zaćmiony przez typowe dla niego spojrzenie pełne podejrzliwości. Skąd przecież mógł wiedzieć co przyniesie wizyta w Mieście Wiecznego Ognia? Z pewnością czeka go jeszcze tysiąc upokorzeń i dużo bólu nim stanie przed obliczem Hierarchy.

Postanowił więc, że nie da sobie możliwości czucia strachu w mieście. Musi zacząć od zrobienia dobrego wrażenia na pospólstwie. W końcu to tutaj pewnikiem będzie często wracał... Oczywiście zakładając, że lokalne świątynie jak zwykle nie będą miały dla niego miejsca - Eckhart wolał nie robić sobie złudnej nadziei.

Poszedł do chaty sołtysa. Doświadczenie sprawiło, że w oka mgnieniu znalazł odpowiedni dom. Jeszcze raz spojrzał się w dal, poprawiając położenie napierśnika. Zmówił krótki psalm, zawodząc cicho:

O nadziejo ludzka, o czysty Płomieniu
Ty co mroki oświecasz, serca rozpalasz,
Zechciej odwagi dodać, serca rozradować,
O boski Płomieniu...


Odetchnął z ulgą, odsuwając od siebie złe myśli. Wiara czyni cuda, mawiał niegdyś Sigurd i te słowa, oraz ta modlitwa uspokoiły go. Odwrócił się ku drzwiom i zapukawszy powiedział
- Otwórzcie, potrzeba we wsi czego? Służę obroną i słowem krzepiącym!

Raz jeszcze pomyślał o Wiecznym Ogniu, czyniąc znak ochronny.


"Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza."
Karta Postaci  | Monety: 80

Offline

 

#16 2017-08-19 03:22:24

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

[html]<style>#p3400 .postmsg {column-count: 1 !important;}</style>[/html]Akcja Vitava dzieje się na wieczór, z kolei aktualne poczynania Robethusa mają miejsce tego samego dnia, lecz nieco wcześniej, bo w późne popołudnie.

Offline

 

#17 2017-08-19 03:57:12

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

W pierwszej chwili Roberthusowi odpowiedziała cisza. Potem, po kilku chwilach, za drzwiami rozległy się stłumione odgłosy kroków i przekleństw, by nareszcie rygle zaczęły dudnić, a tuż później w progu mogła ukazać się sylwetka podstarzałego jegomościa z krzaczastymi wąsami i przerzedzonej, białej czuprynie. Mężczyzna, ubrany w przewiązaną w pasie koszulę i kożuch narzucony pośpiesznie na plecy, łypał spod zmarszczonych brwi na gościa i wcale nie ukrywał swojego oburzenia.

— A wy coście za jedni? Włóczęgostwo prawicie? Już ja ci po chałupach połażę, nicponiu jeden, a wprzódy kijów po rzyci nasadzę! — krzyknął i wyglądało, że człowiek, który uchodził za tutejszego sołtysa, miał zamiar spełnić swoją groźbę, bo począł rozglądać się dokoła, aż jego rozgorączkowany wzrok spoczął na stylisku od motyki.

— Uspokój się, do licha! — zawołał dobiegający z sieni kobiecy głos. — Czego ludzi napastujesz?! Zrobił ci on coś, aby? Słyszałam, ni wspomniał o jałmużnie, a pomóc chce jeno. Nie lza pogonić przybysza z progu, bo jak powiada...

— Milcz, babo! — warknął sołtys, czerwony na twarzy. — A któż to może być, jak nie kolejny oberwaniec tego bawidamka z miasta? Sami teraz tu tylko się schadzają, ze wsi mi jarmark czynią!

— Ciszej, bo usłyszy — syknęła kobieta. — I zada nam bobu, jako Chlipałom zadał.

— A co ja, byle chłop, co mu można rzyć kończugiem obić? Jam sołtys, lza mi wsi chronić, ludziom tutejszym przykład dawać. Bodaj tylko mi coś tamten mruknie, choć aby krzywo spojrzy, jeszcze w tę samą chwilę po komendanta poślę i skończą się całe te jasełka tak szybko, jak się i zaczęły! A ty — zwrócił się do Roberthusa — pójdź do swojego pana i powiedz mu, że my się tu nie ulękniem i niech uważa... Bo jak nie...

— Skończ już!

Sołtys umilkł, przecierając rękawem koszuli spienione usta.

Offline

 

#18 2017-08-19 12:23:02

Robethus

Dziecko Niespodzianka

Miano: Brat Eckhart z Berden
Rasa: Człowiek
Wiek: 25-30 lat

Re: Chałupy i gospodarstwa

Gdy sołtys zaczął się wydzierać na Eckharta, ów chciał mu przerwać stanowczo, jednak zaniechał tego widząc, że w ten sposób na niczym by nie zyskał. Zamiast tego westchnął tylko i postanowił sobie zaczekać na koniec tyrady. Dla własnego bezpieczeństwa rozglądał się tylko i dłoń miał w pogotowiu by w razie czego natychmiast buzdyganu dobyć.

Zdziwił się, gdy sołtys wspomniał o jakimś "bawidamku". Domyślił się, że musiał zostać zabrany za jakiegoś sługę lub zbrojnego kogoś kto nachodzi wieś. Gdy więc starzec skończył Eckhart najpierw wzruszył ramionami, a potem powiedział:

- Nie wiem o kim mówicie, sołtysie. Jam jest brat Eckhart z Berden, wędrowny misjonarz i... rozwiązywacz problemów - uśmiechnął się nieco, chcąc rozluźnić atmosferę - Skoro jednak mówicie o jakimś człowieku wam się uprzykrzającym i to z taką werwą, iż nawet mego habitu nie poznaliście to znak, że stanowi on problem. - przerwał na chwilę układając myśli w głowie.

- Jak już mówiłem służę obroną i słowem. Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza. Pomóc więc w czym? Nie biorę opłat, bo służę przecie. - zaśmiał się z własnego porównania i uśmiechnął się rubasznie.

Myślał tedy - O krzepiący Ogniu... już żem sam sobie humor poprawił.


"Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza."
Karta Postaci  | Monety: 80

Offline

 

#19 2017-08-22 03:32:28

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Słowa Eckharta musiały zrobić nie lada wrażenie na sołtysie, bowiem ten umilkł i zdawać by się mogło, że wcale już z siebie słów nie wydusi. Nad starszym człowiekiem nadal panowała konwulsja i gniew, ale pierwszy zew nienawiści, którą magazynował w sercu od dłuższego czasu, wywołała w nim swoistą ulgę. Sam przybysz, stojący przed progiem i ubrany na wzór mnicha, który przed chwilą wrócił z wojaczki, nie sprawiał już wrażenia intruza, choć sołtys nadal mu nie ufał i patrzył na ów jegomościa z niepohamowaną podejrzliwością.

— Dość rabanu i krzyku — stwierdził. — Wejdździeże do środka, nie będziem się dysputować przez próg.

Tymi słowy, mężczyzna cofnął się do chałupy, pozostawiając drzwi otwarte dla Eckharta. Kiedy brat podążył za gospodarzem, zrazu znalazł się w wąskiej i skromnej, acz zadbanej sieni, w której stał wieszak, kilka par łapci, ciżm i lipowych chodaków. Główna izba, do którego Eckhart został zaprowadzony, była równie surowa co wcześniejsze pomieszczenie. Przy okrągłym stole, nakrytym lnianym obrusem i zastawiony glinianymi naczyniami, stały cztery drewniane karły. W środku panował zaduch, którego źródłem był chochlujący się na palenisku nieopodal kociołek.

— Usiądźcie, wędrowcze. To moja żona, Baryna, coście ją pewnie słyszeli. — Sołtys nie musiał wskazywać na pulchną kobietę ubraną w szary surkot i białą chustę na głowie. Stała obok, krzątając się po kuchni. Nie czekając na żadne polecenie, ani tym bardziej nie pytając wcześniej gościa o zdanie, nalała do drewnianej miski świeżo ugotowany gulasz na zajęczym mięsie i podała go gościowi.

— Jedzcie, przeto widać po was, żeście z daleka przybyli — oznajmiła.
— To się jeszcze okaże.
— Oh ty, uparty!
— Lepiej powiedzcie
— sołtys nastroszył wąsa, przyniósłszy sobie fajkę i mieszek z tytoniem — gdzie to tacy mnisi chadzają, co to im buzdygan się o kolana obija, a po twarzy idzie wżdy rozpoznać, żeście więcej ludzi na świat odprawili mieczem, niżeli sakramentem. Vizimbora to porządna wieś — kontynuował, siadając na bujanym fotelu, który stał nieco dalej od stołu, tuż przy palenisku, w stronę owego gospodarz wyciągnął zmęczone nogi — i o pod protekcje hierarchy się ubiega. Jeśliście jaki cudak to zaraz się przyznajcie, bo kłamstwo, niczym gnom, golenie ma krótkie i nim się obejrzycie, prawdziwi braciszkowie wam pięty za łgarstwo będą przypiekać.

W międzyczasie Baryna postawiła obok miski Eckharta kubek zimnego piwa.

Offline

 

#20 2017-08-22 20:25:49

Robethus

Dziecko Niespodzianka

Miano: Brat Eckhart z Berden
Rasa: Człowiek
Wiek: 25-30 lat

Re: Chałupy i gospodarstwa

Eckhart wszedł ze spokojem do domu sołtysa nie rozglądając się niemal wcale, gdyż nie chciał obrazić gospodarza zbytnią ciekawością. Usiadł więc, a gdy podano mu jedzenie lekko ukłonił się gospodyni i słuchając mowy gospodarza zaczął jeść łapczywie ów gulasz. Widać było, że musiał albo od dawna nic nie jeść, albo być po prostu głodnym.

Po usłyszeniu o "protekcji hierarchy" odłożył miskę i wytarł spływające po brodzie resztki. Zamyślił się nieco i posmutniał gdyż dumał nad tym co powiedzieć. Gdy zaś sołtys skończył napił się trochę zimnego piwa, westchnął i rzekł:

- Takich jak ja dotąd nie widziałem, gospodarzu. Można rzec, że jestem albo jedyny w swoim rodzaju, albo mam diabelskiego pecha do spotkań... - powiedział Eckhart patrząc na podłogę, przy tym cały czas mówił z zadumą.

- Nie dziwię się, że mi nie ufacie, ale to dobrze o was świadczy. Widać od razu, że dbacie o swoją wieś. Dużo podróżowałem po świecie i widziałem już wiele osad, które niejednokrotnie były w opłakanym stanie. - mówiąc to spojrzał w oczy sołtysa i kontynuował - Nigdy nie zabiłem człowieka, a jedynie bestie, czy zaś były ubrane w ludzką skórę, czy nie, nie ma dla mnie znaczenia. Jeśli wy też macie takie problemy to z chęcią je za was rozwiążę. Nie chcę wiele, nie biorę za to pieniędzy, a jedynie życzliwość, strawę i choćby miejsce w stajni. Ja też jestem jak i wy chłopem. Urodziłem się i wychowałem pośród znoju, ale właśnie dlatego was rozumiem...

Przerwał na chwilę by popić piwa. Westchnął i zjadł trochę gulaszu dając sołtysowi czas na pomyślunek. Po chwili kontynuował, mówiąc już z większą werwą i charyzmą w głosie:

- Jestem misjonarzem i obrońcą. Działam na chwałę Wiecznego Ognia, który nie raz podtrzymywał mnie gdy byłem bliski upadku. Jeśli jest coś co trapi waszych ludzi to chcę wygładzić wasz problem. Nie jesteście pierwsi, którym w ten sposób pomagam. Dla ludzi mogę nawet umrzeć jeśli miałoby to podnieść ich na duchu i sprawić by mogli żyć lepiej niż ja kiedykolwiek żyłem. Gospodarzu, pozwólcie, że dokończę tego pysznego posiłku dla ciała, wy zaś zastanówcie się nad mymi słowami. Razem możemy zdziałać więcej!

Kapłan uśmiechnął się i poklepał starca niczym starego przyjaciela po czym wrócił do posiłku pałaszując go w oka mgnieniu i zapijając piwem.

Dziękuję ci, Nadziejo Gorejąca... Znów czuję, że żyję! - myślał podczas jedzenia Eckhart.


"Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza."
Karta Postaci  | Monety: 80

Offline

 

#21 2017-08-27 00:05:37

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Chałupy i gospodarstwa

Ani nie przygnało go na rączym rumaku. Nie wpadł też do wsi niczym burza. Wszedł zwyczajnie, a droga, bez cienia wątpliwości, wiodła go ku wielkiemu, wspaniałemu i śmierdzącemu miastu Novigrad. Pierwsze razy z podeszwy poszły w wiejską glebę hej! Nogi mieniając się raz za razem, raźnym krokiem wytrawnego tuptusia wędrowniczka nosiły przez osadę człeka-wielkoluda, weterana wielu wojen, byłego żołdaka a obecnie najemnika na usługach brzęczącej monety.
- Tutaj staniem. - Orzekł, a palec wskazujący prawej ręki pokazał na ubitą ziemię. Rysław - niech pies po dwakroć jebie to imię - mówił, sprawa to jasna, do swojego mniejszego towarzysza. Hurn, takie nosił imię osobnik robiący za towarzysza oraz wsparcie w walce, któremu wierzyć nie wolno, jeśli mówi, iż to Rysław jest tylko wsparciem, bo to wierutna bzdura jest i paskudne łgarstwo, zrodzone z zazdrości a także poczucia niższości.
Odwrócił się. Spojrzał na niebo, potem na kamrata. Niebawem miało nadejść południe, wiatr rześki im sprzyjał, słońce zaś wrogich mocy nie objawiło.
- Zgadzasz się ze mną, nie? Tamój, w mieście, cholera wie czego uświadczysz, a nim się wybierzemy, tutaj o robotę można popytać, nie? - Spojrzenie mówiło to samo co usta. Znaczy, że pytające było.
- Ja wiem... wiem... małe szanse. Ale pono piwo mają dobre. Rejza, tak mówili ci cośmy ich mijali? -Sam odpowiedział. I znowu zapytał. Ewidentnie potrzeba mu było tego piwa, albo jebnąć komuś z brzytwy, bo nieswój się stawał i od rzeczy mówił bardziej niż zwykle.

Ostatnio edytowany przez Kanel (2017-08-27 00:13:27)


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#22 2017-08-27 00:54:09

Geriath

Dziecko Niespodzianka

Miano: Hurn Vinden
Rasa: Terminator T-800 Model 101.
Wiek: 35

Re: Chałupy i gospodarstwa

Hurn splunął. Jego nieznacznie o trzydzieści centymetrów wyższy towarzysz mówił niestety dość sensowne bzdury. Sensowne, bo do miasta na razie wolał nie iść, nie wiedząc jakie nastroje są w środku.  Z Novigradu można było nie wyjść, jeśli się weszło o złej godzinie. Bzdury, bo najwyraźniej ta dodatkowa stopa sprawiała że wolniej mu dopływała krew do mózgu i mówił jak potłuczony.

Przecież Hurn, jako rozum całej operacji, wiedział że jego towarzysz chciał chociaż jeden dzień przepić w gospodzie, a i sam cierpiał na braki alkoholowe, celowo więc obrał ten kurs ledwie parę godzin temu na rozstajach. Ach, gdyby to Rysław planował ich operacje, dawno skończyliby w jakiejś jaskini, podziobani przez wiwernę czy inne paskudztwo. Dla ogólnej informacji, w jaskiniach nie ma piwa. No, chyba że ktoś tam przytaszczy antałek. Ale rzadko się to zdarza, tak raz na piętnaście jaskiń. Teraz bardzo dużo jaskiń miało lokatorów. I ten półgłówek jeszcze miał czelność nazywać Hurna SWOIM towarzyszem. Taaa, a krowy Nilfgaardzkie nauczono latać w szyku bojowym, i obsrywać wroga na rozkaz.

- Jak znajdziesz gdzieś na tym zadupiu ową "Rajzę", tylko coby w niej szczyn krasnoludzkich do piwa nie wlewali, to można się zatrzymać na kufelek. Albo pięć. – Miał dziwne  wrażenie że o czymś zapomniał. O czymś bardzo ważnym. Hmm…

- A, no i o robotę też dałoby się popytać. Trza nam pieniędzy trochę zebrać, bo ostatnio krucho z koronami. – Powiedział, poprawiając kapelusz nałożony na hełm dla ochrony przed słońcem. Pozornie idiotyczny, lecz szalenie praktyczna konstrukcja chroniła hełm przed nagrzaniem się od słońca. A jego towarzysz musiał się pocić. Ha! I kto tutaj należy do wsparcia, a kto do głównych sił, Rysławie? Zapytał siebie w myślach. Było oczywiste kto. Przynajmniej dla niego.

Ostatnio edytowany przez Geriath (2017-08-27 00:55:51)


Na jesień też wszystko się pierdoli. W sumie to zawsze wszystko się pierdoli. Ot, pierwsze prawo uniwersum.

Karta Postaci  | Monety: 50 denarów.

Offline

 

#23 2017-08-27 01:40:44

 Kanel

Starsza Krew

Miano: Rysław Payens
Rasa: Człowiek
Wiek: 26-29

Re: Chałupy i gospodarstwa

Szalony on i jego konstrukcja! Głupi Rysław to tam wolał ten hełm zdjąć, gdzie i tak byłże ów to kłobuk, trocząc go sobie do pasa. Na łbie też trzymać nie zamierzał pikowanego kaptura ze kolczugą. Bo i po co? Do nagłej walki? Z kim, z wiewiórami? Jak bandyty one, odstrzelą zza krzaka i te pikowańce ni huk im nie dopomogą, walki nie będzie zaś trupy dwa będą. Ta... jeden taki wielki, a drugi znacznie niższy.

- Pewno, że znajdę. O... to nie to, i nie to, i nie to, ani chybi to to. - Pokazał kolejno kilka chłopskich chałup, a potem dużo większy budynek, który wyróżniał się na tle reszty zabudowań.
- Ani chybi, tak mówię, to jest ów przybytek. Abo chałupa sołtysa. Zaraz sprawdzimy. - Zarządziwszy marsz, pierwszy poczynił kroki, coby kompan jego mógł w ślady pójść i trafić, tak zgadza się, bez pudła wprost na majdan przed karczmą.

Rajza - tak  to gospodę ową zwą. Dobrą sławę ma, to mówili podróżni. Napitek nielichy, jadło dobre i w cenie rozsądnej - o tym też wspomnieli.

Z większością ruchomości na plecach, przeróżnie ulokowanym opancerzeniem, a także wędką trzymaną pod lewą pachą ruszył w objęcia przybytku, szukać napitku i więcej koron do sakiewki. Biednej sakiewki, takiej chudej i zagłodzonej.

Ostatnio edytowany przez Kanel (2017-08-27 01:46:08)


Na wiosnę wszystko się pierdoli

Karta Postaci  | Monety:  2 korony i 95 denarów

Offline

 

#24 2017-08-27 04:09:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

@Odpis dla Roberthusa, chata sołtysa.

— Iście, za szlachetnego męża się uważacie. — Sołtys podrapał się po głowie, a potem począł nabijać fajkę tytoniem. Robił to z wyraźną wprawą, lecz nawet wytrawny palacz potrzebuje chwili, aby odpowiednio się przygotować. Zanim więc gospodarz skończył nabijać, a potem rozpalać; raz na próbę, aby w kominie wszystko zaczęło się żarzyć, jednak tak, by nie spopielić zawartości, drugi, już prawidłowo, rozkoszując się pełnym aromatem, miarowo pykając, pozwalając uwolnić z tabaki cały smak, minęło trochę czasu. Sołtys, kontent przyjemności, której się oddawał i milczący do tej pory jak głaz, ponownie zwrócił swą uwagę na mężczyznę, którego wpuścił w swoje progi, i który zdążył go zaintrygować. Tu, w Vizimborze, rzadko się zdarzało, aby ktoś nie żądał za swoje usługi grosza, bo dziś nawet pacholęciom na wysyłki trzeba dać dukata, gdy onegdaj wystarczyło ledwie groszy pięć, a jeśli na to smark kręcił nosem, dostawał pęk rózeg.

— Pozwólcie więc, że wam opowiem na czym wszystko stoi. — Na te słowa Baryna także zasiadła przy stole, jakby wiedząc, że historia nie będzie do krótkich należeć. — Otóż, aby czasem daleko nie odbiegać, jakieś dwa tygodnie już będzie, kiedy do wsi zjawił się pewien jegomość. Młody, dobrze ubrany, cały w skórę przyodziany, modnie, po miejsku przystrzyżony. Nie szukał zaczepki, jeno chciał chatę wynająć, mówiąc, że-li wczasów chce zażyć, od miejskiego zgiełku odpocząć. Płaci sowicie, powiada, byleby prywatę mieć. Jako, że tutejsze chłopstwo groszem nie śmierdzi, na prędce zjawili się petenci, co jeden przekrzykując się, że ten i ów może mu użyć swojej izby, a znajdowali się tacy, co dorzucali do oferty swoje własne baby i dziewki. Jegomość zdecydował się na chatę naszego drwala, Morejki, i od tamtej pory właśnie tam urzędował. Co tu dużo gadać, grzeczny chłopak był. Czasem go tylko widzieliśmy, jak nad Pontar chodził, brodząc przy brzegu, wyraźnie czymś strapiony. Panny do niego sznurem stawały, jakoby nie przymierzając, muchy do gnoju, takie to głupie istoty. Obawialim się z początku, że zaraz wszystkie będą zbrzuchacone i że te głupie sikorki przyjdzie pozamykać w chałupach, ale jak się licho okazało, wczasowiczowi dziewczęce wdzięki były nie w smak, bo zasadnie to wcale się nimi nie interesował. Wracał zaraz do swojego pensjonatu w tartaku i siedział tam do kolejnego świtu. — Sołtys zwilżył usta piwem, chwilę milczał, jakby rozprawiając nad tym, jak ma ubrać w słowa to co chciał przekazać. — Wszystko zaczęło cuchnąć, kiedy chłopak z dnia na dzień począł pojawiać się w towarzystwie jakiegoś snoba, który za dziwoląga uchodzić musiał. Wysoki, w czapce z rondem, w lnianych szubach, brodaty, w okularze. Też wprowadził się do chaty drwala, ale i za niego komorne zostało legalnie uiszczone. Nic się gwałtem nie działo. Jeszcze. Dopiero się kwasu narobiło, jak do chaty drwala zaczęli ściągać inni. O nie, ci już nie byli tak dostojni. Znam ja się na ludziach. Istne oberwańce, widać że jacyś szubrawcy. Ci, oczywista, w chacie nie urzędowali, lecz poza nią, urządzali sobie swawole. Brali, bez zgody niczyjej kuraki, jajka, cebry z mlekiem. Potem i za dziewki się zaczęli brać, pokrzywniki. Kilka zaciągnęli na stogi, a jak się chłopy pobuntowali, to zrazu im łby obili, śmiejąc się przy tym rubasznie, żarty sobie czyniąc, bo lubowali się najbardziej w spuszczaniu gaci i laniu gołych rzyci płazami mieczy. Skarżylim się i do tego chłopaka, lecz on nic sobie z tego nie robił. Powiedział, ze nie ma wpływu na to, co chłopcy robią, że jego to nie obchodzi, a i nie ma co się dziwować, bo oni to z nudów robią, a w gruncie rzeczy, to problem lichy, bo on lada dzień się stąd wynosi, a razem z nim oni. — Mężczyzna pokręcił głową. — Minęło od tamtej pięć dni. Nic się nie zmieniło. Dalej robią sobie tamci co chcą. A tego chłopaka, co za ich herszta uchodzić musi, zwą Muszką i wszyscy, jakom zauważył, boją się go jak diabła i posłuszni mu są jako szczenięta.

Offline

 

#25 2017-08-27 20:43:05

Robethus

Dziecko Niespodzianka

Miano: Brat Eckhart z Berden
Rasa: Człowiek
Wiek: 25-30 lat

Re: Chałupy i gospodarstwa

Poskromiwszy głód kapłan jął słuchać z uwagą gospodarza. Przez cały czas trwania opowieści był spokojny tak bardzo, że nawet nerwów na jego twarzy widać nie było. Oparł łokcie na udach, a dłonie splótł i na nich oparł czoło. Gdy zaś sołtys skończył głęboko i głośno westchnął spoglądając w górę i przymykając oczy, a ręce rozłożywszy.

- Niech Płomień nieugaszony wypali tych, którzy czynią nieprawość... - wyszeptał Eckhart tłumiąc w sobie chęć odwetu na gburach. Potem wstał, poprawił położenie napierśnika, wziął w dłoń tarczę i upewnił się, że buzdyganu łatwo dobędzie. Uczynił znak ochronny, a następnie pobłogosławił ręką domowników mówiąc:

- Oby was Wieczny Ogień w spokoju zachował, a ten dom uchronił od głodu, chorób i wojny... - głos zakonnika zrobił się poważniejszy i dało się w nim wyczuć nutę bólu - Ja zaś pójdę tam, pierwej pogadam, bo bywa, że niektórzy słuchają mowy kapłana bardziej niż mowy człowieka... Jeśli zaś to nie poskutkuje to zrobię użytek też z innych rzeczy. Gospodarzu, dzięki za wszystko. Postaram się załatwić wasz problem, módlcie się, bym wyszedł z tego cało.

Potem oddalił się od nich i poszedł w stronę tartaku nucąc słowa psalmów:

- Gdy nadchodzi godziny próba, niech nie dosięgnie nas zguba... O Ogniu Zwycięstwa, O Płomieniu czysty, ty dodaj nam siły, rozgrzej serca piece, miej nas w opiece...


"Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza."
Karta Postaci  | Monety: 80

Offline

 

#26 2017-09-01 00:55:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

— Niechaj was Lebioda ma w opiece nieznajomy — powiedziała sołtysowa,  z należytym nabożeństwem składając dłonie i wypatrując z nieba znaku. — Iście, tylko on mógł was tu zesłać.

Sołtys nie powiedział nic, poprzestając na aprobującym skinieniu głową.

Tym sposobem Eckhart opuścił domostwo  i udał się w stronę tartaku, gdzie jak wieść niosła, urzędować miał niesłynny Muszka, co to we wsi od jakiegoś czasu używał sobie srogo, dając się tutejszym we znaki. Nim tylko nasz pobożny mnich zdążył zrobić kilka kroków na rozmiękłym i błotnistym gumnie, zrazu mógł usłyszeć głośne, pękate salwy śmiechu, które jak najlepszy przewodnik naprowadziły go na tartak. Utwierdzić go w przekonaniu, iżże trafił w odpowiednie miejsce, miał zapach żywicy i trocin.

Przed chatą, o której wspominał w swej opowieści sołtys, stało więcej niż pół tuzina sylwetek. Wszystkie, co do jednej, były iście paskudne, i można było czytać z nich jak z otwartej księgi; hultaje, pokrzywniki, urwipołcie, gamonie. Ludzie i krasnoludy. Ubrani na żołnierską modłę, nosili przy pasach broń, najczęściej miecze, toporki, pałki i puginały. Część grała w karty na pustych po miodzie beczkach, część wygrzewała sie na słońcu, jedni drzemali pod kłodami drzew, a jeden, młody blondyn o niebieskich oczach, siedział na progu przed drzwiami, polerując słomą znoszony karwasz. To właśnie ten ostatni zauważył zbliżającego sie Eckharta i rzucił mu zaciekawione spojrzenie, wypluwając w tej samej chwili źdźbło przeżutej trawy.


Następny post piszesz w tartaku.

Offline

 

#27 2017-09-12 19:48:24

Robethus

Dziecko Niespodzianka

Miano: Brat Eckhart z Berden
Rasa: Człowiek
Wiek: 25-30 lat

Re: Chałupy i gospodarstwa

Kapłan odeszedł do tartaku.


"Jeśli to wam pomoże, to możecie mnie porównać do proroka Lebiody bo i ja pomagam, choć w przeciwieństwie do niego potrafię też przyłożyć kiedy trza."
Karta Postaci  | Monety: 80

Offline

 

#28 2017-11-09 19:59:08

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Skrzywił się, kiedy nazwano go synem. Z matką nie miał najlepszych relacji, z ojcem — żadnych. Zdarzało się też, że sam Florent zwracał się do niego w ten sposób, z reguły jednak nie kryjąc przy tym szyderstwa. Tym razem miał usłyszeć to określenie od typa, z którym lada moment rozpoczynali przygotowania do... polowania na ludzi. W tamtej chwili młodzieniec pogodził się z myślą, że prawdopodobnie nigdy słowo te nie nabierze dla niego pozytywnego wydźwięku.

Idąc za radą Traszki, którą odebrał jako osobistą wskazówkę, zaniechał pomysłu pozbycia się swojego oręża. Co prawda narażali się w ten sposób na zdemaskowanie, jednak w razie czego była to być może ich jedyna szansa na pozostanie przy życiu. Przyjrzał się uważnie towarzyszowi, poszukując zagłębień i uwypukleń jego odzienia, które mogłyby wskazywać na skrywaną broń.

Oczy chłopaka ożywiły się naraz, gdy tylko dostrzegł pierwsze od dawna zabudowania. Serce zakołatało radośnie na myśl o nadchodzącym zadaniu, choć jego twarz, poza zaciekawionym spojrzeniem, nie zdradzała nic więcej. Upewnił się, że kordy spoczywały w pochwach, przytroczonych z tyłu paska tak, by nie rzucać się w oczy, całkowicie ginąc pod materiałem peleryny.

Gdy tylko wóz się zatrzymał, Physalis zeskoczył z wozu lekko i niemal bezszelestnie. Przeciągnął się, po czym rozejrzał po okolicy, którą wieczór przepasywał już coraz dłuższymi i głębszymi cieniami. Wyglądało na to, że wieś powoli udawała się na spoczynek. Oj nie, jeszcze dzisiaj zatańczymy.

Chłopak ruszył ku Traszce, który począł już ogłaszać ich przybycie, przygotowując główną atrakcję w postaci pękatych beczek.

Pomogę ci, tato — spojrzał na mężczyznę wzrokiem najnormalniejszym na świecie. — Powiedz mi tylko, co robić.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#29 2017-11-12 21:15:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

— Nie wiesz? Otwórz jedną beczkę, ale nie ściągaj jej z wozu.

Nie musieli długo czekać. Zaraz po pierwszym nawołaniu, ciekawe głowy zaczęły wyglądać z okiennic i z drzwi chałup. Wielu, nieudanych jeszcze na spoczynek mężczyzn, snujących się leniwie po wiosce, patrzyło z zainteresowaniem na przybyłych i na to co mieli na wozie.

Wkrótce, pierwsze lody zostały przełamane i pierwsi chłopi zaczęli pytać o cenę.
— Denar za kubek.
— A ile w kubku?
— A ćwiarteczka.


Informacja ta rozniosła się zaraz po tłumie i fala chętnych napływała, a wraz z nią rosnący gwar. Traszka, czekając aż Physalis nabierze gorzały do blaszanego kubka, przekazywał go później chłopu i wrzucał denara do skórzanego worka, w którym niedługo później zaczynało coraz mocniej brzęczeć.

— Przedni samogon.
— Ponoć z samego Hołopola.
— Moja dziatka podobny ważyła, gdyby tylko starej receptura nie zginęła, ważyłby człowiek taki sam i by na wozie stał, jako i tamten.


Z czasem, wszystkie blaszane kubki poszły w ruch i przestały wystarczać. Zaradne chłopstwo jednak, zrazu przyniosło własne naczynia, w których nie brakowało misek, glinianych dzbanuszków, a nawet chochli i łyżek. Słowem, dawano wszystko w co tylko można było nalać alkohol. Traszka wcale przy tym nie protestował, więcej, można było się domyślić w tym jego planu. Wyglądało bowiem na to, że ograniczona ilość kubków była przemyślana, a mając na uwadze skłonność biedniejszych do cwaniactwa i szeroko rozumianej chciwości, od początku zdawał sobie sprawę, że Ci będą przynosić co większe naczynia, byleby tylko nabrać jak najwięcej za jak najmniej. Tym sposobem, Traszka udawał że absolutnie nie widzi litrowych garnków, tudzież dzbanków i innych, podawanych za „ćwiarteczki” grzmotów, wszystkie wypełniając za denara. Nie minęło wiec długo, gdy w gwarnym tłumie zaczynało kurzyć się z czupryn i towarzystwo stawało się coraz weselsze.  Po odszpuntowaniu trzeciej beczki, gdy słońce ledwie tylko iskrzyło zza horyzontu, Traszka przetarł czoło i spojrzał na równie zmęczonego Physalisa, którego plecy mogły już boleć od ciągłego schylania się i od wyciągania wypełnionych, już nie blaszanych kubeczków, a ciężkich dzbanów.

— Trzymasz się? — zapytał.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-11-12 21:19:22)

Offline

 

#30 2017-11-14 20:39:59

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Bystre oczy chłopaka błyskały raz za razem odbijającymi się w okiennicach płomykami zapalanych tu i ówdzie pierwszych lamp, kiedy ten bacznie obserwował gromadzących się wieśniaków. Rozjarzone tęczówki mocno kontrastowały z zasępioną miną, jakoby młodzik odbierał pracę przy rozwozie samogonu jako karę, którą odbywał nazbyt często. Przypatrywał się chętnemu napitku chłopstwu, doszukując co lepiej zbudowanych jednostek. Musiał przyznać, że praca na polu istotnie była wyśmienitym treningiem dla ciała, bo choć przewijające się co chwila sylwetki w niczym nie przypominały postaci Kravca, zdecydowanie nie należały do chuderlaków. Szerokie łapska, ściskające spływające gorzałką naczynia, z pewnością potrafiły spuścić nieszczęśnikowi niezły łomot w razie potrzeby.

Dopiero, kiedy usłyszał pytanie Traszki, Physalis poczuł, jak po jego skroni toczy się pierwsza kropla potu. A może wcale nie była pierwszą? Sądząc po opadających na czoło mokrych włosach — zdecydowanie nie. Wtedy to uświadomił sobie, jak bardzo wyraźnie czuł większość swoich mięśni.

Jasne, wszystko gra — odparł po chwili, choć nie do końca zgodnie z prawdą. Nie chodziło bynajmniej tylko o przepracowane ciało. Od ciągłego nachylania się nad beczką, nawdychał się oparów zebranego weń alkoholu, który przyprawiał go o delikatne zawroty głowy i mdłości. Wyprostował się, przeciągając niczym kot i zaczerpnąwszy świeżego powietrza, cieszył natychmiastową ulgą. Po raz kolejny wziął od mężczyzny dwa naczynia, przypominające raczej gliniaki niźli kufle, po jednym do każdej dłoni, po czym z równą zwinnością zanurzył je w beczce, wypełniając po samą krawędź.

Nielicho tu ludzi — zagadnął, niby najzwyczajniej w świecie, oddając dzbany. Ze zgrozą, ale i ekscytacją, spojrzał po biesiadnikach, utrzymując przy tym niewzruszony, umęczony wyraz twarzy. — Sporo pracy nas jeszcze czeka — zauważył. Czy rozumiał przez to następną kolejkę, czy może nadciągającą nieuchronnie atrakcję wieczoru? Jego oczy roziskrzyły się na moment, by na powrót zająć podawanymi mu już naczyniami.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#31 2017-11-20 11:05:53

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Słowa Physalisa były iście prorocze. Wkrótce do wozu podeszła grupa chłopów, którzy bez kozery poprosili o całą beczkę. Traszka, zażyczył sobie za nią piętnaście denarów. Odpowiedział mu niezadowolony pomruk. Po prawdzie, nie mógł zrobić inaczej. Gdyby chciał mniej, mógłby zwrócić na siebię uwagę, a nie o to przecież chodziło.

Beczkę kupiona tak czy siak.

Odszpuntonomo ją na środku gołego placu, by zacząć polewać sobie nią głowy. Był to częsty nawyk chłopstwa i niespotykany w Novigradzie, co mogło wywołać w Physalisie obrzydzenie. Mężczyźni nacierali sobie gorzałę karki i zanurzali twarze w toni. Traszka nie wyglądał na przejętego, wręcz przeciwnie, osiadłszy na skraju wozu, obserwował wszystko z zainteresowaniem godnymi człowieka oglądającego zajmujący spektakl. Incydent tak zajął obojga, że nie zauważyli zbliżających się zbrojnych. Było ich trzech. Dobrze wyekwipowani nosili znoszony ale wciąż solidny rynsztunek, który mimowolnie wzbudzał respekt. Jeden z nich, ryży, z podogdorą głową i w lekkiej, stalowej zbroi położył rękę na wozie i klepnął go jak dobrego konia.

— Widzę, że handel sprzyja — rzekł. — Czemu tak tanio sprzedajecie, co, młody? — zapytał Physalisa, wiercąc go na wskroś niebieskimi oczyma.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-11-20 11:06:31)

Offline

 

#32 2017-11-20 20:27:58

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Chłopak nie spodziewał się, że nadejdzie czas na coś większego kalibru niźli dzbany, tymczasem siłował się już ze sporych rozmiarów beczką, przyciągając ją wreszcie do krawędzi wozu. Nie stała tam nawet przez moment; porwana do tańca, oblewała radośnie kolejne mordy strumieniami trunku. Physalis przyglądał się temu ze skrzętnie skrywaną żenadą.

Kompania zbrojnych zaskoczyła go. Choć obiecywał sobie być czujny, obrzędy odczyniane z opróżnianą powoli beczką okazały się zbyt zajmujące. Natychmiast zlustrował ich wzrokiem, starając się ocenić ewentualne zagrożenie z ich strony. Usilnie starał się dojrzeć, czy wzięli ze sobą jakąś broń. Zachowanie wojaków zdradzało ich przesadną pewność siebie, a młodzieniec nie mógł wyzbyć się wrażenia, że tylko czekają na pretekst do wszczęcia nikomu niepotrzebnej burdy. Miał nadzieję, że w razie czego rozjuszeni wizją zakręcenia kurka z okowitą chłopi staną za nimi murem.

Ja tam nie wiem, panie — silił się na naturalność, starając się udzielić poprawnej odpowiedzi. — Tyla razy żem tatce powtarzał, że trza by było więcej tych monet zbierać. Aż wreszcie mi przemówił, że nawet najlepszy samogon potrzebuje być tak wyceniony, coby klejenta zwabić. Bo w towarze o jakość idzie, a wśród klejentów o ilość.

Nie ugiął się pod świdrującym spojrzeniem drugiego, mierząc swą zieleń z błękitem jego oczu. Łganie w żywe oczy zdawał się już opanować, bodaj do perfekcji. Przyjął pokorną minę, jakie to malują się zwykle na twarzach biedoty, gdy tej przyjdzie zostać zagadniętego przez kogokolwiek z wyższej kasty.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#33 2017-11-22 00:49:55

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Ryży zbrojny wydawał się nie być w ogóle zainteresowany odpowiedzią Physalisa i uznał, że jego pytanie było czysto retoryczne. Wziąwszy się pod boki, rozejrzał się po zebranej gawiedzi i hulaka, której się oddawali.

— Jak widać się opłacało — stwierdził Traszka, również spoglądając pobieżnie po ludziach. — Po co drogi nadkładać?

— Jakiej drogi?

— Przyjechaliśmy z samego Hołopola. Nawarzyliśmy gorzały po sufit, ale że wojna dokoła, nie jest nam po drodze udawać się za Pontar.

— Za Pontarem sprzedalibyście to za dwa, może trzy razy więcej niż tu. Dorobilibyście się nie lada kapitału — wtrącił się stojący z tyłu brodaty mężczyzna w kapelinie. — Może nawet tytułu pańskiego, gdyby przyszło wam zainwestować w jakiś folwark.

— Tak, jak rzekłem — Traszka przesunął palcem po jednej z beczek — za Pontarem wojna. Dezerterzy, grasanci, potwory. Nie stać nas na ochronę. Miałem plan objechać okoliczne wsi, aby pozbyć się towaru. Tutaj i tak nie sprzedam wszystkiego.

Ryży jakby tylko na to czekał. Pokiwał głową i odsunął się na kilka kroków.
— Zatem jedźcie choćby i zaraz. Sprzedaliście dosyć, a nam nie po drodze, aby chłopstwo się popiło. Kto wie, może na odchodne kupimy cosik. W dzisiejszych czasach ciężko o dobrą gorzałę.


— Nie będziem po nocy jechać — skontrował Traszka. — Nie ma co kusić losu o tej porze. Pojadę o świcie.

— Wybacz, człecze, ale zgody na to nie ma.

— Dajcie mi się zatem zobaczyć z sołtysem

— Nie ma takiej potrzeby.

— Doprawdy?


Wydawało się, że czas się zatrzymał.

— Sołtys tu władzy, tymczasowo, nie sprawuje.

— Kto zatem?

— Ktoś o wiele bardziej kompetentny. Dość pytań, dziadku, zanim miast mleść ozorem, będziem inaczej retorykę prowadzić.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-11-22 01:06:13)

Offline

 

#34 2017-11-22 13:25:58

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Od momentu pojawienia się trójki wojaków, Physalisa nie opuszczało przeczucie, jakoby to nie chłopi, ale oni właśnie mieli się im naprzykrzać. Dumni jak pawie, kręcili się wkoło wozu, choćby swojego dobytku pilnowali, zaglądając to tu, to tam. Traszka najwyraźniej wyczuł to samo, starając się zapobiec ewentualnym incydentom przez nawiązanie, zdawać by się mogło, luźnej pogawędki. Młodzieniec bynajmniej nie spodziewał się, że przyniesie ona upragnione rezultaty. Mimo to był mu wdzięczny, że ten przejął inicjatywę, bo wszystko wskazywało na to, że, nie dziwota, osobę syna jakiegoś bimbrownika mieli oni sobie za nic.

Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli. Zbrojni coraz dosadniej nastawali na pozbycie się ich z wioski, co krzyżowało im plany. Młodzieniec zerknął po zebranemu tałatajstwu. Co prawda wypili już ogromne ilości, jednak chłopak nie spodziewał się, by były one wystarczające. Spragniony wieśniak, jak zakładał, potrafił wypić znacznie więcej niż nawet najbardziej znane, mieszczańskie ochlejmordy.

Musiał działać. Nie wiedział tylko, w jaki sposób. Wtrącanie się do rozmowy, która przybierała charakter coraz bardziej agresywny, mogłoby podziałać jak zapalnik. Zerknął raz jeszcze po okolicy, by zorientować się w sytuacji i...

Mości panowie! — zakrzyknął, stojąc ciągle na wozie pełnym beczek, częściowo już pustych. Wzrokiem i teatralną wręcz gestykulacją ściągał uwagę jednak nie opancerzonych mężów, ale coraz to bardziej chwiejących się pijusów. — Komu następną kolejkę? Kupujcie, póki jeszcze coś zostało, bo beczki już prawie puste!

Było to najzwyklejsze w świecie łgarstwo. Nie wysprzedali nawet połowy z tego, co przywieźli ze sobą. Zapewnienie o kończących się zapasach miało na celu jedynie podsycić pragnienie nawalonej hołoty, motywując do poderwania zada i wręcz podjęcia walki o to, co się im przecież należało po długim, znojnym dniu. Physalis może i nie był dobry z arytmetyki, jednak potrafił ocenić, że troje to zbyt niewielu, by opamiętać szarżujący w stronę wozu tłum. Oczywiście mogliby próbować ostudzić ich zapał przy pomocy zimnej stali, jednak na ile chłopstwo puściłoby to płazem? Tym bardziej, że, jak chłopak zdążył już kilkukrotnie zaobserwować, alkohol nader często dodawał spożywającym animuszu. W szczególności zaś, gdy próbowano im ten alkohol odebrać.

Kątem oka obserwował zachowanie zbrojnych, by upewnić się, czy nie zdecydują się zakończyć tej farsy, zanim się jeszcze rozpocznie; na przykład eliminując jednego z nich.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#35 2017-11-25 23:55:22

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Mężczyźni cofnęli się ściągając dłonie z głowni mieczy. Kiedy Physalis przemówił, tłum zafalował, zwracając ku niemu głowy, i zawrzał wesoło pokrzykując. Nikt się jednak w stronę wozu nie rzucił, bo i po prawdzie nie było po co. Samogon rozlewał się po kosmatych rękach, w kiesach była już pusto, a i z czupryn się kurzyło na tyle, że nikt nie miał zbytniej ochoty aby więcej poswawolić. Z brakiem chęci większego święta wiązała się również obecność zbrojnych. Ich byt wprowadzał niepokój, który krępował ducha Vizymbory, sprawiał, że tutejsi stawali się zaszczuci. Od dłuższego czasu gnębieni, tłamszeni i uciskani szukali, tak jak lont ognia, punktu zaczepienia, znaku, symbolu, czegoś co by popchnęło by ich do zmiany swojej fortuny.

Tym kimś był stający na wozie młodzieniec o zielonych oczach. To, że coś złego wisi w powietrzu, zauważyli też zbrojni z ryżym na czele. Kiwając się niespokojnie na nogach, odeszli, rzucając Physalisowi groźne spojrzenia.

Za chwilę nie było po nich śladu.

— Zaraz zmierzch — powiedział Traszka, patrząc w niebo.

Tymczasem tłum się gotował.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-11-25 23:57:16)

Offline

 

#36 2017-11-27 18:21:37

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Nie spuszczał wzroku z ryżego i jego kompanów. Odprowadzając ich wzrokiem, sprawdzał, dokąd się udawali. Miał przy tym nadzieję dostrzec miejsce pobytu samego herszta tej bandy, spodziewając się, że był to nie kto inny jak właśnie Muszka. Zeskoczył z wozu i stanął ramię w ramię z Traszką.

Myślisz, że mogliby się nam przydać? — zapytał, wskazując brodą na coraz bardziej pijany tłum. Nie zdecydował się komentować uwagi, jaką uczynił mężczyzna. Głos chłopaka ginął w harmidrze innych głosów; nie miał w sobie nic z żarliwości, z jaką dopiero co nawoływał do dalszej zabawy. Mimo to powstrzymał się, by powiedzieć zbyt dużo, zachowując wszelką ostrożność. Tym bardziej, że jego towarzysz sprawiał wrażenie raczej domyślnego.

Nie to, żeby chłopakowi szczególnie zależało na tym, by chłopi stanęli nie przeciw nim samym, ale tym uzbrojonym pizdom. Na próżno byłoby szukać u niego choć krzyny sympatii lub współczucia dla tych, którzy według planu mieli właśnie opróżniać kufle i dzbany po raz ostatni. Po prostu dodatkowe pary rąk i kilogramy mięsa oznaczałyby tyle, że sami nie musieliby się zbytnio napocić.

Physalis rzucił Traszce szybkie spojrzenie, kiedy odbijał się od wozu, by ruszyć w tłum. Sprawny obserwator dostrzegłby w nim nie tylko pewność siebie, ale i troskę o towarzysza. Miał nadzieję, że pod jego nieobecność mężczyzna nie da się zaskoczyć. Uśmiechnął się przy tym w taki sposób, w jaki robią to podróżnicy wyruszający na wyprawę w nieznane.

Jeżeli tylko nie spotkał się z poleceniem pozostania przy wozie, młodzian znikał już wśród spoconych, zroszonych alkoholem biesiadników, a przysiadłszy się do co większej gromadki, zagadnął o jakość spożywanego trunku.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#37 2017-12-08 02:22:06

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Traszka spojrzał na Physalisa i wydawszy z siebie dźwięk, który był czymś pomiędzy parsknięciem a cmoknięciem, pokiwał głową.

— Nie możemy — powiedział tylko. Następnie spojrzał za oddalającymi się i ginącymi w cieniu chałup zbrojnymi, a potem w stronę lasu, na zachód od wioski. Milczał.

Tymczasem tłum wrzał. Miejscowi pili i bawili się, nie robiąc sobie niczego z nadchodzącej nocy jak i incydentu sprzed chwili. Wyglądali jak dzieci, które, znagła wolne od rodziców, mogły ulżyć swojej rubaszności i braku pokory, wyhasać się i wyswawolić jak tylko można wśród znajomków. Nie minęło więc długo gdy doszło do pierwszej bójki i dwóch chłopów chwyciło się za łby i zaczęło tarzać w gumnie. Część, za pewne krewni, poczęli ich rozdzielać, podczas gdy cała reszta rechotała, klaskała i tupała, biła się po kolanach, nie kryjąc uciechy z widowiska. Pod tym względem, Vizimbora, choć w Redanii, nie różniła się niczym od innych wsi, położonych tu, w Temerii, czy Nilfgaardzie. Prostego człowieka nie interesowało jutro, a o teraźniejszych troskach zapominał, kiedy tylko zakropił głowę.

Jeżeli zaś chodziło o sam alkohol, spryt Kravca był godzien podziwu. Do upicia chłopstwa, jak się okazało, wystarczyły cztery beczki. Na wozie pozostawało jeszcze sześć, wciąż nieodszpuntowanych. Coś, kto ktoś mógłby uznać za błędną kalkulację, było w rzeczywistości wliczone w pomyślność planu. Nie zbywając do końca towaru, Physalis i Traszka mieli powód aby pozostać w wiosce.

— Tamci ludzie — powiedział Traszka, przegryzając pieczeń, którą musem musiał dostać od którejś z kobiet — byli od Muszki. Całe szczęście, że nie udało się nam ich sprowokować. To prawdziwe zbóje, w otwartej walce poszatkowaliby nas jak cielęcia. Rzecz w tym, że nie pozbyliśmy się ich. Poszli, podejrzewam, zareportować stan rzeczy swojemu szefowi. Z tym, niestety, zrobić nic nie możemy, jakowoż we dwójkę to się możem nawzajem jeno poszlachtować. — Tu starzec zamilkł na chwilę i przeczesał resztki swoich siwych kołtunów, które do tej pory skrywał pod czepcem. — Idź — rzekł w końcu — i jakoś załagodź chłopów. Rozbrój ich, aby mądrze tylko. Pozabieraj niepozornie wszystko, co mając w ręku, może rozbudzić ich agresję. W końcu bowiem sobie przypomną o tych tutaj, a wówczas... Wówczas będzie nieszczęście.

Tutaj Traszka spojrzał wymownie na Physalisa.
— Zastanawiasz się pewnie, o co tutaj chodzi, co? Czemu zachowujemy tyle ostrożności, czemu nie rzucimy głodnego tłumu, który w ostatnim czasie był trzymany pod obcasem Muszki, i nie pozwolimy zadziałać prawu natury. Stado krów zadepcze wilka. Muszka nie jest głupcem. Zapamiętaj to sobie. A teraz idź, ja będę miał w tym czasie na wszystko oko.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-12-08 02:25:16)

Offline

 

#38 2017-12-10 23:16:43

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Stał, oparłszy się plecami o załadowany beczkami wóz, krzyżując ramiona na piersi. Wydawać się mogło, że młodzieniec zamarł, zasłuchawszy się w to, co starszy ma do powiedzenia. W istocie jego źrenice śledziły jednak co gwałtowniejszy ruch w rozhulanym tłumie, starając się wypatrzyć cokolwiek, co mogłoby przyczynić się do przedwczesnej śmierci kogokolwiek, kto miałby to nieszczęście się napatoczyć.

Physalis nie rozumiał, po prawdzie, dlaczego posłużenie się znerwicowanym tłumem było w mniemaniu Traszki tak złym pomysłem. Może obawiał się, że w kotle szamoczących się chłopów Muszka zdoła się wymknąć? A może herszt zbrojnych faktycznie miał swoje sposoby, by utrzymywać wieśniaków w ryzach i gdy przyszłoby, co do czego, wcale nie mieliby ochoty stawać przeciw niemu?

Masz rację, nic z tego nie rozumiem. — zdobył się na szczerość, mierząc wymowne spojrzenie towarzysza ze swoim własnym. — Zaufam ci jednak i posłucham twej rady. Bądź ostrożny.

Młodzieniec ruszył w stronę rozochoconej bandy i nim zdążył zatopić się w tłumie, spojrzał raz jeszcze na pozostawionego przy wozie mężczyznę. Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że widzi go po raz ostatni. Dziwne przeczucie odzywało się w nim mieszanką żalu i ekscytacji, której nie potrafiłby jednak wytłumaczyć.

Przeciskał się przez wir rozchwianych ciał, starając się umykać przed wpadającymi na niego raz po raz niestabilnymi jednostkami. Dostrzegłszy nóż przytroczony do pasa jednego z chłopów, zamarkował uskok przed nieistniejącym zagrożeniem z drugiej strony. Ledwie tylko otarłszy się o uzbrojonego mężczyznę, już krył nóż za pazuchą płaszcza w jednej z wielu głębokich kieszeni, ostrze kierując ku górze. Physalis ocenił ryzyko akcji jako minimalne — otoczony zewsząd przez kłębowisko biesiadników, osłaniał się przed wścibskimi spojrzeniami. Nawet gdyby, jakimś cudem, pijana ofiara grabieży zorientowałaby się w sytuacji, chłopaka już by nie dostrzegła.

Celował głównie w niewielkie przedmioty, które bez problemu mógłby zatrzymać przy sobie. Gdyby udało mu się zebrać ich już kilka, przy pierwszej możliwej okazji, schowałby fanty gdzieś z dala od centrum libacji, np. w beczce czy wśród gałęzi krzewów, pod pretekstem opróżnienia pęcherza.

Od czasu do czasu wdawał się w niezobowiązującą rozmowę, czy to dotyczącą wypitego trunku, czy trudów pracy. Physalis, pozornie słuchając, przytakiwałby tylko i bulwersował się od czasu do czasu, gdyby ton rozmówcy tak sugerował. W tym samym czasie rozglądał się w poszukiwaniu co większych przedmiotów, nad których ukryciem musiałby popracować nieco dłużej. Spodziewał się, że obietnica korzystnej zniżki na kolejną rundkę (oczywiście w tajemnicy, byle nikomu o niej nie powtórzyć) skutecznie zachęciłaby właścicieli do nierozważnego pozostawienia swojego oręża bez opieki.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#39 2017-12-11 00:20:58

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

W rzeczywistości Traszka nie uszedł tak daleko jak Physalis sądził. Zeskoczywszy z wozu, udał się za winkiel, gdzie najpierw ulżył pęcherzowi. Później młodzieniec go już nie widział.

Ludność bawiła się w najlepsze. Po prawdzie, nikt nawet nie zauważył obecności chłopaka z blizną, tym bardziej, że nie brakowało podlotków jemu podobnych, którzy chodzili i myszkowali korzystając z nieuwagi dorosłych, chowając pełne dzbany pod koszulę i czmychając gdzieś hen, w stronę polan. Samo zadanie, jakie Traszka powierzył Physalisowi, okazało się dużo łatwiejsze niż można było przypuszczać. Mało który z chłopów miał przy sobie broń; większość już jakiś czas temu popuściła pasa, a wraz z nimi przytroczony doń prymitywny oręż. Physalis musiał więc jedynie pozbierać te pasy, a skoro te i tak leżały gdzieś na uboczu, coby nie plątać się koło nóg, nie było mowy o jakichkolwiek trudnościach.

Kiedy Physalis obrabiał tak chłopstwo, jeden jedyny jegomość z wąsem i wydatnym brzuchem obrócił się dokoła, kiedy coś mu zawibrowało przy biodrze, lecz nie spojrzał nawet czy coś mu ubyło, kontynuując dalej przerwaną rozmowę.

Schowaniem oręża do beczek było dobrym pomysłem. Coraz intensywniejszy zmierzch skrywał chłopaka z blizną i tak jak uprzednio zbierał żelastwo, tak teraz je wyrzucał nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Dopiero gdy wracał, ktoś go zaczepił pośród tłumu, zapytał skąd jest i dlaczego jego twarz nie przypomina mu nikogo znajomego. Na szczęście, do dyskusji wtrąciła się wówczas osoba druga, oznajmiając, że Physalisa zna, a do tego nie raz już miała okazję z nim rozmawiać. Na to ten pierwszy odparł, że to niemożliwe. Niedługo później obaj się ciągali za poły koszul i tłukli po łbach sękatymi kułakami.

Wkrótce ktoś rozpalił ognisko i poczęto patroszyć prosiaka. Zapach krwi i rezonujący kwik zwierzęcia przebijał się przez gwar, drażnił nozdrza i kuł uszy. Rozpalono ognisko, którego płomienie sięgały na sążeń, za chwilę ktoś zorganizował rożen i pajdy chleba.

Dwie młode dziewki o rumianych, pełnych twarzach i grzechu wartych wdziękach, zakręciły się dokoła Physalisa, zachichotały, ciągnąc go za rękaw. Obłapiając go jednoznacznie, ale z zachowaniem subtelności, nie przestawały się uśmiechać, prezentując śnieżnobiałe, równe zęby. Była to letnia, ciepła noc, nosiły więc na sobie tylko białe giezła, kusząco przyległe do ich wilgotnych od potu ciał. Miały w ręku gliniany garnuszek, z którego po kolei się napiły, a potem wcisnęły go Physalisowi w dłonie. Nim zdążył odmówić, gorzki i niezwykle mocny alkohol wlał się mu do gardła.

— Chodź — szeptały. — Chodź kochasiu...
— Ma oczy jak kot. Patrz, świecą mu się!
— Tym lepiej, więcej zobaczy.


Obie wybuchły ujmującym śmiechem, prowadząc swoją zdobycz za gospodarstwa.

— Żeby nas tylko tatko nie zobaczył, bo nam da bobu... — powiedziała jedna, lecz jej w głosie nie było nawet nuty strachu. Mając dopiero teraz sposobność się jej dokładniej przyjrzeć, Physalis widział zroszoną piegami twarz i rude kosmyki włosów nań zawadiacko opadające.

— Tatko już dawno śpi pijany. Wypił tyle, że do jutra nie wytrzeźwieje. A ty, słodki rumaku, zabawisz nas chwilę, prawda? — powiedziała druga, niebieskooka, na przekór pierwszej całkiem inna, bo o słomkowych włosach.

Pociągając za kołnierz giezła wyswobodziła krągłą, jędrną pierś.

Offline

 

#40 2017-12-11 01:43:13

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Wszystko szło jak po maśle. Ni razu nie zdarzyło mu się, by ktoś zorientował się w jego zamiarach, choć kilkukrotnie, nauczony doświadczeniem, zaniechał akcji tuż przed przystąpieniem do głównego punktu programu. Dopiero kiedy uzbierał, jak mu się wydawało, cały komplet niebezpiecznych przedmiotów, który notabene nie był zbyt pokaźny, zdał sobie sprawę, że zadanie nie należało do najtrudniejszych.

Swojska fiesta zdawała się rozkręcać coraz bardziej. Powietrze zadrżało od jazgotu zarzynanego świniaka, by po chwili napełnić się soczystym zapachem przypiekanego mięsiwa. Zerknął w stronę wozu, którego miał pilnować Traszka. Teraz, kiedy wypełnił już powierzone mu zadanie, mógł spokojnie wspomóc towarzysza. Tym bardziej, że zapewne chłopstwo miało za chwilę znów nabrać ochoty na napitek, przy okazji posiłku.

Nie dane było Physalisowi dojrzeć mężczyzny. Jego wzrok przyciągnęły za to dwa podlotki, wyraźnie odwzajemniające jego zainteresowanie. Nim się zorientował, czuł już na sobie ich dotyk, który z nieśmiałością miał niewiele wspólnego, a gardło zalał strumień gorzałki. Odkaszlnął, starając się przy tym zachować pozory niewzruszonego, na ile to było przy tej okazji możliwe.

Nie wiedział, czy to nad wyraz mocny trunek, czy jednak bezdyskusyjne wdzięki dziewcząt wywarły na niego taki wpływ. Wystarczyło bowiem tylko lekkie szarpnięcie za rękaw, by ruszył śladem prowadzących go dziewek. Nim nazbyt się oddaliły, naraz roześmiały się, po raz kolejny ukazując rzędy równych zębów.

Wtedy dotarło do niego to, czego zdawał się nie zauważać do tej pory. Zestawienie tych perlistych uśmiechów z zalewającymi się samogonem po karkach chłopami było aż nader oczywiste i wręcz... brutalne. Gdyby miał iść o zakład, prędzej widziałby te rumiane panny wśród uzbrojonych chamów, z którymi wcześniej mieli do czynienia. Oczywiście nie mógł wiedzieć, jak było naprawdę. Obserwując jednak choćby zachowanie samego pana Florenta, zdążył pojąć, że niejednokrotnie to właśnie kobieta była idealnym narzędziem do osiągnięcia upragnionego celu.

Nie dając niczego po sobie poznać, zatrzymał się i spojrzał po towarzyszkach.

Panienki wybaczą, ale mój ojciec jeszcze ciągle trzeźwy. Pójdę mu z pomocą, a kiedy już gorzałki nie będzie trzeba tyle lać... — Przyjrzał się im, przybierając przepraszającą minę. Wtedy to zdał sobie sprawę, jak bardzo się różniły. A przecież, jak twierdziły, miały być siostrami. - Wtedy dokończymy. I to nie przez byle chwilę. — Oczy chłopaka na powrót rozbłysły. Chociaż podejrzewał podstęp, nie mógł udawać, że nie był zainteresowany ich propozycją.

Postąpił kilka kroku w tył, uważnie obserwując reakcję dziewcząt.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#41 2017-12-17 02:21:13

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Odmowa Physalisa była subtelna i być może jej zamiar miał prawo się powieść, ale dziewczęta na które trafił, a przede wszystkim stan w jakim się znajdywały nie współgrały z cierpliwością. Zachowanie chłopaka, z początku niezrozumiałe, po chwili nabrało wybrzmienia i sięgnęło uczuć niewiast, być może jednak nie w sposób w jaki powinno.

— Nie to nie — odpowiedziała ruda, siląc się na obojętność. — Odejdź. Ale już nie wracaj.

— Idź do tatka, psichwoście — wycedziła niebieskooka chowając obnażoną pierś. Odmowa Physalisa, po tym jak odkryła przed nim intymną część ciała, szczerze ją ubodła. Nie zamierzała tego ukrywać. — Obyś oparszywiał. Chodź, Klara.

Dziewki zawinęły się i wróciły do tłumu, w który się zaraz wtopiły, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Wbrew podejrzeniom Physalisa, nie były żadnymi agentkami, a po prostu szukającymi przygody na jedną noc podlotkami, którym akuratnie przypadł do gustu. Teraz sprawa była już zamknięta, niesprawiedliwym byłoby jednak obwiniać chłopaka za przezorność, biorąc pod uwagę fakt, że nie przyszedł tu aby się bawić, ale pracować.

Traszka zniknął jak kamień w wodę.

Wóz, przy którym Physalis mógł spodziewać się go zobaczyć, stał osamotniony, nie licząc kilku gołowąsów, którzy wykorzystując nieobecność właścicieli, myszkowali, szperając bargały na wozie i zaglądając do beczek. Koń, wciąż zaprzężony, młócił niespokojnie kopytami ziemię, prychając i zarzucając łbem.

Physalis mógł mieć wrażenie, że się we wszystkim pogubił. Wytyczne były proste, podążać za Traszką, robić co każe, podać, wziąć, uciec, ukraść... Lecz teraz nie było Traszki, nie było nikogo kto mógłby cokolwiek narzucić. Z jednej strony, taka postać rzeczy wydawała się dla kogoś takiego jak ów młodzieniec niepokojąca; wiedział przecież, że lada moment ludzie Kravca ruszą, że rozpocznie się walka, a on, uzbrojony i czekający na ten moment od dawna, tylko na to czekał. Wiedział, że się przyda i będzie miał okazję się wykazać. Z drugiej jednak strony... był wolny. Poza murami Novigradu, miał teraz okazję lepszą niż kiedykolwiek aby wziąć nogi za pas, porzucić niewolniczy etat u Florenta, aby rozpocząć nowe życie. Być może taka szansa już nigdy się nie powtórzy.

Uciekaj — powiedział głos w głowie Physalisa.

Zobaczył na niebie kometę. Zaskakująco małą jak na spadającą gwiazdę, podłużną i ognistą. Leciała łukiem, kontrastując z czarnym już niebem, by za chwilę okazać się nie gwiazdą, ale czymś zupełnie innym.

Nim Physalis zdążył jakkolwiek zareagować, kometa uderzyła w wóz. A tak w zasadzie ogromna, płonąca strzała. Fala uderzenia przewróciła najbliżej stojących. Kilku podrostków, których Physalis wcześniej zauważył, natychmiastowo zajął ogień i a ich płonące członki rozczepiły się i wyleciały w powietrze niczym fajerwerki.

Nastąpiła panika.

Ludzie poczęli zrywać się z siedzisk, niewiasty krzyczały, chłopi szukali czegoś dokoła, w popłochu ktoś się przewrócił, ktoś zasłabł, kilkoro trzeźwiejszych pobiegło ku studni.

— Pożaaar! — zawołał czyjś głos, ginący zaraz wśród innych.

— Ratujta się kto może!

W uszach Physalisa dzwoniło. Moc eksplozji była piorunująca. Gdyby stał bliżej, prawdopodobnie skończyłby jak niedorośli rabusie. Gdzie był Traszka? Co miał robić? Uciekać? Udać się tam, dokąd wcześniej uszli zbrojni?

Piękny koń, który ciągnął wóz, leżał kilka kroków dalej. Wyglądało na to, że żył, lecz trudno było powiedzieć coś więcej.

Powietrze uszło z płuc chłopaka, kiedy ktoś go potrącił w pełnym biegu, a on wylądował plecami na ziemi. Ktoś nadepnął mu na dłoń, szczęściem gleba była wilgotna i ją zamortyzowała. By nie zostać stratowany przez spanikowany tłum, Physalis musiał wstać i zadecydować o własnym losie.

Offline

 

#42 2017-12-17 12:41:34

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Rozejrzał się za Traszką raz jeszcze, próbując przedrzeć wzrokiem przez kłębowisko ciał. Bez skutku. Wyglądało na to, że mężczyzna przepadł jak kamień w wodę. Pewnie sam właśnie legł gdzieś z zaniedbywaną przez męża chłopkę, której marzył się miejski kutas. Physalis zaklął pod nosem.

Nie wiedzieć czemu nie brał pod uwagę innych możliwości. W końcu Traszka, pod jego nieobecność, mógł paść ofiarą zbrojnych, których Muszka wreszcie zmobilizował do działania. Mógł również stać się celem pijanych wieśniaków, chcących nacieszyć się darmowym winem. Mogło się wreszcie okazać, że oto nadszedł czas przystąpienia do dalszej części planu, o czym ktoś, przypadkiem zapewne, zapomniał go poinformować.

Nie zastanawiając się długo, ruszył w kierunku wozu, by przegonić panoszącą się wokół dzieciarnię. Zaczął nawoływać nań już z daleka, w nadziei, że nie będzie musiał szamotać się z bachorami zapijaczonej hołoty. Gdzieś ponad ich głowami zamajaczyła na niebie jasna łuna, mknąca po nieboskłonie ogonem spadającej gwiazdy. Nim zdążył się jej przyjrzeć, ta poczęła opadać, kierując się prosto w ich stronę. Młodzieniec wytrzeszczył oczy i niewiele myśląc, odruchowo rzucił się ku ziemi, kryjąc głowę w ramionach.

Trzasnęło, a wybuch szarpnął podłożem, przyprawiając go o mdłości. Eksplozja pozostawiła po sobie przeraźliwy hałas, odbijający się echem w uszach chłopaka. Szybko uniósł głowę, by rozeznać się w sytuacji. Zerwawszy się na równe nogi, począł rozglądać wkoło w celu zaobserwowania... Sam w sumie nie wiedział, czego poszukiwał. Nie miało to zresztą większego znaczenia, gdyż przy wszechobecnym chaosie ciężko było skupić uwagę na czymkolwiek.

Ktoś wpadł na niego nieostrożnie, zwalając go z nóg. Otrzeźwiony samą potrzebą wytrzeźwienia chłop nawet nie obejrzał się za nim, biegnąc w sobie tylko znanym kierunku. Physalis, wciąż leżąc na ziemi, dostrzegł nieopodal leżącego konia. Bezzwłocznie rzucił się w jego kierunku, by sprawdzić, czy żyje. Przykucnął przy jego pysku, by w razie czego spróbować uspokoić spłoszone zwierzę. Przy jego pomocy mógłby wydostać się z tego pierdolniku.

W każdym wypadku jego celem stały się rozciągające się wokół polany drzewa, czy to przy pomocy konia, czy też bez. Stamtąd miał zamiar przyglądać się rozwojowi wydarzeń, próbując sobie przypomnieć, czy któryś z jego kompanów był wyposażony w łuk. Innym możliwym sprawcą wybuchu był wspominany niegdyś, rzekomy towarzysz Muszki, parający się magią. Wolał nie ryzykować pozostania w pojedynkę w samym centrum wydarzeń, które w okamgnieniu mogło zaroić się od zbrojnych, zmieniając obiecaną walkę w istną rzeź.

Obserwował, szukając jakiejś znajomej twarzy lub ewentualnego celu.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#43 2017-12-17 20:01:05

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Zwierze żyło. Wyglądało na ogłuszone i spłoszone, ale nic nie wskazywało na to, aby dolegało mu coś poważniejszego. Kiedy Physalis położył nań dłoń, koń znieruchomiał i pozwolił oddać się pieszczotom. Nieśmiało podnosząc się, zmusił chłopaka do odejścia na kilka kroków, aby nie zostać przewróconym.

Chłopstwo szybko się zmobilizowało i każdy kto był w stanie rzucił się do pomocy. Kobiety napełniały wodą cebry, a każdy zdolny mężczyzna je odbierał i wylewał na szalejące płomienie. Nikt jak dotąd nie zwrócił uwagi na to, jak w ogóle do wybuchu doszło. A było to w istocie warte uwagi. Beczki z samogonem nie eksplodowały, nawet trafione płonącą strzałą. Dlaczego jednak wybuchły, tego nie mógł wiedzieć żaden ze świadków.

Koń, na którego Physalis planował wsiąść, nie nadawał się do jazdy. Stąpając tępo kopytami, szedł tam gdzie chłopak go poprowadził, nie było jednak mowy o wejściu na jego wierzch i oddaleniu się, czy też obserwowaniu zeń. Koń strzygł od czasu do czasu uszami, niespokojny i ruszał się z prędkością żółwia.

Panika w tłumie ustała i zastąpiła ją determinacja. Gaszony pożarł zajął atencję wszystkich, prócz wypatrującego brzegów lasu, zielonookiego chłopaka. Patrząc na ponure zarysy koron i pni drzew, nie było widać pośród nich niczego poza przytłaczającym mrokiem. Znajomych twarzy też próżno było szukać, teraz, w całym zgiełku, ciężko było odpowiednio zarejestrować nawet te obce.

Co teraz?

Choć dokoła panował chaos i zewsząd dochodziły krzyki, coś z tym wszystkim nie współgrało i było jak niepasujący element do całej układanki. Coś rzucało się w oczy i w uszy Physalisa, ale chłopak nie potrafił rozpoznać co to takiego. Im dłużej to trwało, tym bardziej dojmujące i irytujące stawało się to uczucie. W pewnym momencie zaczęło nawet zakłócać rozsądek młodego człowieka i kazało mu w jakiś sposób zareagować: obojętnie jak, byleby teraz nie stać bezczynnie i nie czekać ani chwili dłużej.

I wówczas Physalis odkrył co się dzieje.

Krzyki dochodziły spoza obszaru zniszczeń, gdzieś dalej, wśród domostw znajdujących się na skraju wioski. W miejscu gdzie był tartak i gdzie wcześniej udali się zbrojni z rudym na czele.

Być może należało się tam udać. Być może lepiej było jednak poczekać na rozwój wypadków tutaj.

Ktoś wręczył Physalisowi ceber z wodą.

— Nie stój jak widły w gnoju! — warknął na niego podstarzały facet z rozchełstaną koszulą i zasmolonym wąsem. — Bierz i polewaj! Żwawo, żwawo!

Offline

 

#44 2017-12-17 22:41:30

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Zaklął brzydko, choć słowa Physalisa zupełnie zgłuszyło wszechobecne pokrzykiwanie. Wyglądało na to, że jego jakże wspaniały plan, w którym to szkapa pomoże mu w przedostaniu się przez tłum rozemocjonowanych chłopów, wcale nie był taki wspaniały. Tyle chociaż dobrego, że krocząc przy koniu, uchronił się przed kolejnymi kolizjami. Najwyraźniej wieśniacy mieli na tyle oleju w głowie, by starać się ominąć potężne zwierzę. Chłopak złapał po drodze jakąś linę, a znalazłszy się wśród zadrzewień, przerzucił ją przez szyję konia. Pętlę zamknął mizernym, potrójnym węzłem, będącym szczytem jego możliwości w tej kwestii. Takim samym przywiązał drugi koniec do jednej z co grubszych brzóz.

Teraz, znajdując się z dala od centrum wydarzeń, mógł we względnym spokoju nie tylko ocenić sytuację, ale i zastanowić się, co powinien uczynić. Wśród docierających doń wrzasków, oprócz komend i nawoływań chłopskiego szwadronu przeciwpożarowego, rozpoznał również inne. Zdawać by się mogło, że gdzieś tam, poza zasięgiem jego wzroku, toczy się prawdziwa jatka. Naraz przypomniał sobie słowa Traszki. Czyżby więc cała akcja z wozem miała być jedynie dywersją, odciągając uwagę chłopów od gwoździa programu?

Z zamyślenia wyrwał go chłód naczynia, które ktoś wepchnął mu w ręce. Młodzieniec spojrzał tępym wzrokiem na dziada, który właśnie próbował ponaglić go do pomocy prymitywnymi okrzykami. Physalis poczuł się w obowiązku odpłacić mu tym samym.

Sam sobie polewaj, kmiocie! — Cisnął cebrem pod nogi wieśniaka, bezczelnie gapiąc mu się prosto w oczy. Niemal zasłoniwszy je głębokim, czarnym kapturem, obrócił się na pięcie i rozpłynął w ciemności niczym nocna mara, spłoszona pierwszymi promieniami porannego słońca.

Pędził przed siebie na złamanie karku, zwinnie przemykając pomiędzy drzewami. Trzymał się tuż przy krawędzi nakreślonej przez docierające tam światło. Pozostając niewidocznym, nasłuchiwał odgłosów walki. Szeroko otwartymi oczyma, wyłaniającymi się spod krawędzi kaptura, łowił kolejne twarze, wypatrując tych bardziej znajomych. Serce znowu biło mu jak oszalałe, coraz szybciej pompując przesyconą adrenaliną krew. Oddech stał się szybki, choć wciąż pozostając miarowym. Ostrze świeżutkich, jeszcze niesplamionych krwią kordów, świsnęły w powietrzu, kiedy wydostane z pochew, zażądały złożenia pierwszej ofiary.

Wreszcie dotarł do celu. Mając nadzieję natrafić na bitkę z prawdziwego zdarzenia, postanowił zrobić to, w czym prawdopodobnie był najlepszy — zaatakować znienacka. Przyglądając się scenie, modlił się w duchu, by nie przybył za późno. Nie dlatego, że wątpił w umiejętności kamratów. Bynajmniej, nie chciał tylko, by ominęła go cała akcja. Starał się zlokalizować co bardziej odsłoniętych wrogów, by wreszcie dołączyć do zabawy.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#45 2017-12-28 01:04:04

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

— Ty chamie — burknął chłop, podnosząc przewrócony i pusty ceber. — Obyś okulawiał, pierdoło.

Odsunął się i odszedł nie mówiąc nic więcej. Prawdopodobnie, przy innych okolicznościach, poprawiłby sobie humor, wyprawszy mordę chłopaka kułakami, lecz teraz nie było na to czasu.

Czas, jakby na przekór, nie stanął w miejscu, lecz mijał z przeraźliwą szybkością. Jeszcze nie dawno powietrze pękło od potężnej eksplozji, a już dogaszano ostatnie tlące się szczątki wozu i tego co stało dokoła. Kiedy Physalis biegł, ludność za jego plecami nie biegała już w panice, a pojedyncze jednostki zatrzymywały się na pogawędkę, wyraźnie zdając sobie sprawę, że już wszystko było pod kontrolą.

Noc była ciepła. Physalis zmierzał w kierunku, z którego dochodziły wcześniej usłyszane odgłosy. Bieg więc pośród opuszczonych chałup, każda jedna rodzina pobiegła bowiem na pomoc, ku pożarowi. Było bardzo pusto i nawet psy, widząc obcego, nie szczekały, a czmychały do swych bud.

Oczywistym, chłopak nie znał wioski. Wychowany wśród novigradzkich murów nie mógł kojarzyć wiele pośród tego, co znajdowało się poza nimi. Vyzimbora była w zasadzie zbitką poszczególnych gospodarstw i nie wyróżniała się niczym na tle innych mniejszych miejscowości, jednakże, nawet tu należało się w jakimś stopniu orientować. Physalis, dowiedział się zatem, że jest w okolicy tartaku dopiero w chwili, kiedy rzeczywiście postawił tam swoją stopę.

I faktycznie, to właśnie stąd dochodziły okrzyki. Jednak ku swojemu zdziwieniu, nie zobaczył wcale żadnej bitwy. Na ogromnym podwórzu, na którym piętrzyły się stosy drewna, zarówno tego już porąbanego, jak i w postaci całych pni, stała chatka. Była niewielka i łatwo się można było domyśleć, iż należała do tutejszego właściciela tartaku.

Przy chałupie stało pięciu mężczyzn. Ich zbójeckie twarze zrazu zdradzały profesję, którą się parali. Ubrani w całkiem przyzwoity rynsztunek, ustawili się niemal w równy szereg. Przed nimi stały trzy postacie. Wszystkie, co do jednej, wysokie i potężne. Tą w środku Physalis poznał natychmiast.

— Muszka może wyjść — powiedział Bogdan Kraviec, obserwując wrogie twarze. — Obędzie się bez jatki. Niech odda się w nasze ręce, a i wy pozostaniecie wolni sobie samym. Nie interesujecie nas. Po co zatem ginąć w cudzej sprawie?

— Zbędna gadka — odpowiedział młody, szczupły chłopak, o niebieskich oczach i krótkich, jasnych włosach. — W środku jest nas drugie tyle, a może i więcej. Ciężko zliczyć. Do tego, nie jest tajemnicą, mamy ze sobą czarodzieja. Nim zdążysz znowu powiedzieć coś głupiego, być może rozsadzi cię jak żabę jednych ruchem palca. To ty lepiej powiedz, Kraviec, po co ci oddawać ducha w tak piękną noc? Nie lepiej ją spędzić w łożu, razem z Florentem?

Wszystek zbrojnych naprzeciw olbrzyma zarechotało. Kiedy Physalis się wyłonił i stanął przy swoim przełożonym, dwóch spośród pięciu wymierzyło w niego kuszami.

— Powtarzam po raz ostatni — Bogdan przyjął pojawienie się młodzieńca z równą obojętnością co słowną zaczepkę — poddajcie się i wydajcie nam Muszkę. To nie musi się tak skończyć.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-12-28 01:07:41)

Offline

 

#46 2017-12-28 21:45:16

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Zwolnił, gdy tylko dotarł do celu. Wyglądało na to, że los mu sprzyjał, gdyż do żadnej jatki jeszcze nie doszło. Choć planował pozostać w ukryciu, nie zorientował się w porę, by się zatrzymać, natychmiast zdradzając swoją pozycję. Dlatego też niespiesznym krokiem kierował się w stronę swoich, przy okazji rozglądając dookoła, ze szczególną uwagą przypatrując się pilnującym chaty zbrojnym.

Nie dostrzegł jakiejkolwiek reakcji Kravca na obelgę, jaką go obrzucono. Physalis napotkał spore trudności, starając się przywołać inną sytuację, w której to Bogdan wykazałby się podobną biernością. W tej chwili nie przypominał on tego wiecznie rozeźlonego oprycha, czekającego tylko na sygnał, by móc przyozdobić czyjąś twarz szeroką blizną.

Stanął przy boku novigradzkich zbirów, natychmiast zorientowawszy się, jak bardzo odstawał od nich postawą. Przy pozostałych musiał wyglądać jak chłopiec do bicia. Mimo to poczuł na sobie groty spoczywających jeszcze w objęciach kuszy bełtów, śledzących każdy jego ruch.

Jego twarz pozostawała w cieniu narzuconego na czoło kaptura, podczas gdy zaciskające się na rękojeściach kordów dłonie kryły się pod czernią płaszcza. Młodzieniec stał i w napięciu oczekiwał rozwoju wydarzeń. Choć dla postronnych mogli być na przegranej pozycji, Physalis wciąż miał w głowie obraz całej kompanii, która spotkała się przy Bramie Oxenfurckiej.

Niech się już zacznie!


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#47 2018-01-06 04:07:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

— Wszystko skończy się tak, jak się skończy. Dokładnie tak, jak zapisał to los. — Młodzieniec powoli odpiął skórzany pas, wydobył miecz i zakręcił nim młynka. Tysiące gwiazd odbiło się mglistą poświatą od błyszczącego ostrza. — A mi los ostatnio sprzyja. Wystaw sobie, że pan Muszka dał mi tę klingę w dzierżawę. Co ciekawe, przyobiecał mi przy tym, że jeśli osobiście zatopię ją w twoich śmierdzących trzewiach, wówczas odda mi ją na własność. Chyba dość sprawiedliwy układ, nie sądzisz?

— Sądzę, że jesteś naiwny, Hildergod. No, nie patrz się tak na mnie, trochę o tobie wiem, taką mam pracę. — Choć Physalis nie mógł tego widzieć, mógłby przysiąc, że Bogdan się teraz uśmiechnął. — Nie ukrywam jednak, że cię podziwiam. Jesteś jedyny w swoimi rodzaju, nawet jeśli ktoś mógłby stwierdzić, że pełno jest takich zabijaków jak ty w całym Novigradzie. Lecz nawet jeśli wielu uważa cię za wybornego fechmistrza, dla mnie jesteś tylko szczurem. Być może dzisiaj polegnę, być może Muszka dzisiaj zwycięży. Obaj wiemy wszelako, że czeka go wówczas otwarta wojna z Florentem. Ale może i wygra ją? Tylko że, niestety, będzie po niej krwawić. A wtedy, reszta novigradzkiego półświatku się do niego dorwie. Tak jak stado hien do rannego lwa. Muszka jest skończony, a już na pewno tu w Novigradzie. Ty z kolei, Hildergod, jesteś szczurem. Nie obchodzisz nikogo. Gdy twojemu panu zacznie się kopcić pod rzycią, będzie chciał walczył o swoje życie zagrywając każdą dostępną kartą. Ty będziesz jedną z nich. Zarżną cię w jakimś rynsztoku, nie zdążysz nawet zobaczyć ich twarzy. Tak postępują ze szczurami. Jest ci pisana śmierć, Hildergod. Wiem to ja i wiesz to ty. A teraz — Kraviec ruszył do przodu, nie dzierżąc w ręku niczego — zejdź mi z drogi.

Chłopak zadrżał, bynajmniej jednak nie z trwogi. Słowa Kravca uderzyły z pełną siłą w jego jestestwo i wzbudziły w nim, młokosie, niewiele starszym od Physalisa, niepohamowany gniew. Co on wiedział, za kogo się uważał? Hildergod był zły, jak nigdy przedtem. Pragnął rzucić piękny oręż gdzieś w dal, w gęstą trawę i dobrać się do gardła olbrzyma gołymi rękoma. Zdołał się jednak opanować i przełknąwszy w gardle żółć, rzucił Bogdanowi nienawistne spojrzenie.

— Skoro już skończyłeś — wycedził — nie ma sensu ani chwili przedłużać. Twoje życie należy do mnie, skurwielu, choćby miały mnie same diabły porwać na księżyc. Tańcz!

Hildergod postąpił krok do tyłu, tylko po to aby nabrać impetu do wypadu w przód, podczas gdy jego kompani poszli od razu w jego ślady i również zaatakowali. Ci, którzy trzymali kusze wznieśli je ponownie, wydawało się, że za chwilę wystrzelą, zabijając bezbronnych ludzi Bogdana, kiedy nagle waligóra podniósł swoją urękawiczoną prawicę. Nastąpił dziki świst. Coś dmuchnęło przy uchu Physalisa, Hildergod i reszta jęknęli głucho i zwalili się pokotem na ziemię. Z ich ciał sterczały zatopione głęboko bełty. Wszyscy byli martwi w ułamku sekundy.

— Jak szczur — powtórzył Bogdan, przechodząc nad zwłokami niebieskookiego blondyna. —  A teraz pora na prawdziwą zabawę.

Stanął przed drzwiami chaty i otworzył je szeroko. Ruchem głowy nakazał Physalisowi i dwójce jego towarzyszy iść za nim.

Znaleźli się w niewielkiej izbie. W środku panował zaduch, wszystkie okna były zabite, a z paleniska hurczał ogień. Po przeciwnej stronie drzwi, na drugim końcu pomieszczenia znajdowała się ława, a za nią siedział mężczyzna o kruczoczarnych włosach, zaczesanych zawadiacko do tyłu i bystrych czarnych oczach. Uśmiechnął się na widok Bogdana i rozłożył szeroko ramiona, nie podnosząc się z siedziska.

— Jest i mój gość, na którego tyle czekałem. Piękne widowisko na podwórzu, pozwoliłem sobie zerknąć — Muszka, ubrany pod kolor włosów i oczu w czarny kaftan, miał skórę niemal równie bladą co mleko. Tuż za nim stał wysoki i chudy jak patyk brodaty jegomość w ciężkim wełnianym płaszczu, wiszącym na kościstych ramionach. Drzwi obok Muszki otworzyły się i wyszło stamtąd trzech zbrojnych, w nowych, płytowych pancerzach, jeszcze nie splamionych krwią, ani nie draśniętych wrogą stalą. Ich długie miecze trzymali już obnażone. — Sprawiłeś mi ogromny smutek. Hildergod był porządnym pracownikiem, zasłużył na lepszy los. Nie zmieniłeś się ani trochę, Bogdan, jak zawsze pogrywasz nieczysto.

— To koniec — Kraviec wydawał się zmęczony słownymi utarczkami. Wydobył swój buzdygan i zważył go w ręku. — Zawsze byłeś sprytny, lecz muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Tylko trzech siekaczy i jeden czarodziej? Myślałem, że stać cię na więcej. Jak pewnie zauważyłeś, dom jest otoczony, wioskowi ludzie zajęci, a ty w żaden sposób się z tego nie wywiniesz.

— Na poprawę twojego humoru zapewnię cię, że nie zamierzam nigdzie uciekać. Ah, Bogdanie, powiem więcej, jestem uradowany twoją wizytą! Tak bardzo wszystko upraszczasz, sprawiasz, że robota staje się o wiele łatwiejsza. Hej, zielonooki — Muszka spojrzał na Physalisa wzrokiem drapieżnego ptaka — nie pasujesz do tej kompanii. Co cię tu sprowadza?

— Nie odpowiadaj — słowa Kravca były niczym uderzenie bicza. — Nie pogrywaj w jego gierki. Gra na czas.

— Tak uważasz? Wydaje mi się, że to po prostu ty się ociągasz. Dalej, śmiało, zrób to, po co tu przyszedłeś. Zabij mnie. Oh, czybyś to jednak ty grał na czas? Nie. Wydaje mi się, że cię coś trapi. Zdecydowanie. Zaczynasz podejrzewać, że to pułapka. Mój entuzjazm jest dla ciebie niepokojący.

— Milcz.

— Zabij mnie.

— O niczym innym nie marzę.


Bogdan powziął zamach i cisnął z całą siłą buzdyganem... w okno. Rozległ się huk, kiedy broń uderzył w okiennice, a wówczas olbrzym odwrócił się i krzyknął w stronę swoich:

— Padnij!!!

Offline

 

#48 2018-01-06 13:47:56

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Hildergod nie mógł być dużo starszy od Physalisa, o ile w ogóle był. Stojąc dziarsko przed kompanią Florenta, pieprzył coś o losie, przeznaczeniu, czy innych bzdetach. Zapewne chciał sobie w ten sposób dodać animuszu, choć młodzianowi daleko było do pewności w tej kwestii, jako że puszczał jego poszczekiwania mimo uszu. Zajęty był bardziej rozmyślaniem nad samą osobą prężącego się przed nimi małolata. Czy i jemu, na wzór blondyna, padającego teraz od celnego bełtu, przyjdzie kiedyś zginąć w tak błahy sposób, ślepo oddanemu sprawie, która właściwie nie była przecież nawet jego sprawą? Tuż przed marnym końcem przekonując sam siebie, że nie był w oczach Arnolda tylko zwykłym szczurem?

Nie drgnąwszy nawet na widok kilku świeżych ciał, ruszył w ślad za Kravcem, przestępując nad nimi. Stanąwszy tuż przy drzwiach, począł rozglądać się po pomieszczeniu, bacznie obserwując nie tyle samego Muszkę, co wątłego czarodzieja. Pamiętał rozmowę z Ergonem, w której to Bogdan zdradzał swoje obawy odnośnie magii. Chłopak chciał mieć pewność, że będzie gotowy, gdy tylko czarownik przystąpi do czynienia swoich... rzeczy. Nawet jeżeli nie potrafił sobie wyobrazić, do czego ten byłby zdolny.

Na zaczepkę Muszki nie odpowiedział, nie miał takiego zamiaru. Wbił tylko w niego swoje złe spojrzenie, mierząc się z jego wzrokiem. Młodzieniec nie miał pojęcia, czy wściekłość tę bardziej potęgowała sama osoba Hioba, czy raczej polecenie Bogdana. Przecież sam dobrze wiedział, co ma robić! Nie potrzebował, by ktoś go niańczył. A już na pewno nie Kraviec.

Zgrzytnął zębami, na powrót wpatrując się w osobę magika. Pobieżnie przysłuchiwał się jeszcze utarczkom słownym obu mężczyzn, by wreszcie posłyszeć coś, czego się nie spodziewał — szybką komendę. Nim rozeznał się w sytuacji, poczuł szarpnięcie ku ziemi. Nie wiedział, czy to jego instynkt samozachowawczy zdał egzamin, czy może któryś z kompanów zatroszczył się o los niedorostka.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#49 2018-02-14 14:51:04

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Buzdygan rąbnął w zabite okiennice, odbił się od podłogi i potoczył po niej, grzmiąc w zapadłej ciszy niczym rozpędzony zaprzęg po drewnianej kładce. Kraviec, jego obstawa i Physalis nie  podnosili się, niepewni tego co nastąpiło. Ich przywódca dał sygnał i coś powinno nastąpić, lecz nie działo się nic. Przeciągająca się chwila nieświadomości i zaskoczenia stawała się coraz bardziej wyraźna.

— I tak oto, Bogdan Kraviec, mój anioł śmierci, padł przede mną zanim zdążyłem go o to poprosić — powiedział Muszka nie siląc się jednak na przesadną złośliwość w tonie. Splótł dłonie i oparł na nich swój spiczasty podbródek. — Wiedziałem o wszystkim. Od samego początku. Bo i od samego początku miałem swojego człowieka pośród twoich ludzi. — Spojrzał na Physalisa. — Wiedząc jaki jest twój plan, musiałem tylko uważać, aby się nie zdradzić zbyt wcześnie. Dlatego pozwoliłem ustrzelić Hildergoda. Prawda, rzadko bywam tak okrutny, ale tu stawka była znacznie większa. Cel uświęca środki, powiadają. — Widząc jak wzrok Kravca spoczął na leżącym nieopodal buzdyganie, Muszka podniósł dłoń. — Oni wszyscy nie żyją Bogdan. Ich truchła zaczynają już gnić. Zabiłem każdego, który był w lesie. Nawet nie widzieli twarzy swoich morderców.

Bogdan dźwignął się na kolana.

— Łżesz. Łżesz jak pies, od pierwszego dnia, w którym się poznaliśmy.

— Nie zamierzam cię przekonywać, doskonale bowiem wiem, że zaczynasz miarkować już wszystko. Tak bywa, że czasem łowca staje się ofiarą.

— Nie potrzebuję pomocy. Zabiję cię choćby w pojedynkę.

— Dalej, śmiało. Pan Florent przesyła pozdrowienia. Kazał mi was zgładzić. Wypadłeś z gry, Kraviec, przykro mi. A do Was moi drodzy
— zwrócił się do Physalisa i reszty — radzę zostawić tego człowieka. Kopał dołki pod swoim pracodawcą i gorąco wierzył w to, że utrzyma to w tajemnicy. Pan Florent od początku wiedział, co zamierzasz, Bogdan i od początku byłeś skazany na niepowodzenie. Dałeś się zwieść jego pozornej flegmatyczności i wpadłeś w sieć niczym komar. — Wzrok Muszki spoczął na Physalisie. — Odejdź, albo dołącz do nas. Nie chce mieć na rękach niewinnej krwi.

Bogdan zaśmiał się, ściskając na nowo buzdygan w dłoni.
— Jeżeli Florent kazał nas zabić, to miał też na myśli tego chłopaka. Nawet nie masz pojęcia kim on jest. Jak ważnej osobistości jest to krew. Ale ode mnie się już tego nie dowiesz, a od Florenta tym bardziej, jeśli puścisz go wolno.

Muszka się zawahał, podczas gdy ustna stojącego obok maga poruszały się bezdźwięcznie.

Offline

 

#50 2018-02-14 17:49:36

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa


Było źle. Było bardzo źle.

Z każdą myślą, jaka pojawiała się w głowie Physalisa, przekonywał się, że ten tak wielce wyczekiwany element planu miał nie dojść do skutku. Podniósł więc czoło, wpierw przypatrując się jedynie butom zebranej wokół hałastry, by wreszcie dostrzec kompletnie niewzruszone oblicze Muszki. Wyglądało na to, że nagła komenda Kravca, na skutek której wręcz przykleili się do ziemi, nie wywarła ani na nim, ani na żadnym z jego kamratów najmniejszego wrażenia.

Nim chłopak zdążył się połapać, że coś w ich planie szło nie tak, z pomocą pospieszył sam osaczony. Mocując się z nim raz za razem na spojrzenia, począł odpowiadać na niewypowiedziane pytanie podrostka, napełniając młodzieńca niepewnością. Chociaż ten musiał brać pod uwagę możliwość, że Muszka kłamie, wbrew rozsądkowi zaczynał mu ufać. Gdyby tylko ktoś raczył mu przedstawić szczegóły plan, którego stał się częścią... Być może sam mógłby zweryfikować prawdziwość jego słów.

W ślad za Bogdanem, również i on zwinął się tak, by w razie czego móc szybko zareagować. Kompletnie zagubiony, postanowił zdać się na swoje instynkty. Przede wszystkim na jeden z nich — podobnież najsilniejszy — instynkt przetrwania. Odruchowo rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Naraz dostrzegł twarz chudego brodacza, najwyraźniej mamroczącego coś pod nosem. Natychmiast wydobył sztylet z cholewy i świsnąwszy w powietrzu, zamarł, ostrzem celując w gardło czarownika.

Żadnych czarów! — warknął. Nie znał się może na magii, ale mówienie do siebie nigdy nie kojarzyło mu się dobrze. — Albo będzie to ostatnie zaklęcie dla nas obu.

Poczuł, jak pot skrapla mu się na karku. Wytężając wszelkie siły, starał się nie okazać zdenerwowania. Koncentrując się na tym zadaniu, jak i pozostając możliwie uważnym na ewentualne zagrożenia, odcinał się od kłębiących w jego głowie pytań. Pytań, na które nie było dobrych odpowiedzi.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.grupa7pcz.pun.pl www.minecraftworld.pun.pl www.wampiry.pun.pl www.nonsensecrew.pun.pl www.kp500x.pun.pl