Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2015-01-07 03:17:26

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Pracownia alchemiczna

http://i.imgur.com/8IIlvLY.jpg



Alchemik, jak na prawdziwego szlachcica przystało, za wywiezione z ojczystego Quurh-al-Chaq pieniądze zakupił był lokal na górnym piętrze jednej z kamienic w centralnej części miasta, tuż nieopodal miejskiego magistratu i krasnoludzkiego browaru. Lokal na tle innych nie wyróżnia się za bardzo — wiadomo, kryzys powojenny zrobił swoje i nikt nie marnuje funduszy na zbędne ozdobniki.
Nad solidnymi mahoniowymi drzwiami, wzmocnionymi blachą, widnieje herb rodu el-Khuffashich — Tigri , a przedstawia on łeb potężnego, zerrikańskiego tygrysa. Z pomarańczowo-rdzawego tła, na którym tu i ówdzie rozłożyły się pasy koloru wypłowiałego węgla, na potencjalnego gościa spoglądają dwa zawistne ślepia barwy lasu. Ot, syntetyczne szkło do złudzenia imitujące szmaragd. Złodziei nie brak nawet w potencjalnie strzeżonej dzielnicy, a prawdziwy fachowiec i ze strażą sobie poradzi. Po obu stronach herbu niczym pnie daktylowców sterczą dwie kamienne kolumny — niby uzupełniające konstrukcję framugi. Nie jest to nic, na co potencjalny amator cudów zwróciłby swoją uwagę, ot zwyczajny granit. Jednak Zerrikańczyk powlókł go naturalnym szkłem, w którym zatopione lśnią drobiny pustynnego piachu, przypominającego mu rodzinne krajobrazy.

Po przekroczeniu solidnych niczym słoniowa kość drzwi, gościom ukazuje się niewielki korytarz, który prowadzi do czterech pomieszczeń. Ozdób tam niewiele — ot, parę wieszaków, kosz na szpargały z zerrikańskiego rattanu i gliniana donica z rozrośniętym wawrzynem — nie ma to jak przyprawy z własnego krzaka!

Powiadają, iż najlepiej świadczy o człowieku jego miejsce pracy. Być może jest w tym porzekadle krztyna prawdy — alchemik urządził sobie w mieszkanku laboratorium z prawdziwego zdarzenia, oczywiście obrał nań największy z dostępnych pokoi. Wszystko wykonane według branżowych norm, by spełniało wszelkie aspekty bezpiecznej pracy. Wiadomo przecież, iż nieodpowiednie obejście się z większością ingrediencji może wywołać katastrofalne skutki — dlatego każdy fachowiec powinien odpowiednio przechowywać materiały i półprodukty zabezpieczone tak, by osoby trzecie ani czynniki zewnętrzne nie stanowiły zagrożenia. Solidne wzmocnione grubą blachą szafy i stół stały się swoistym schronieniem dla setek rozmaitych naczyń z niewiele mówiącymi laikom nazwami zawartości. To samo prawidło tyczy się sprzętu drobnego oraz narzędzi — bez tego alchemik jest niczym krasnolud bez brody... Jedyną rzeczą cieszącą oko w tym ponurym miejscu może być wielki krzak zerrikańskiej konopi, dodający uroku i wprawiający właściciela w nostalgiczną zadumę...

Nieopodal laboratorium znajduje się niewielkie pomieszczenie przeznaczone na schowek, wszakże w każdym domu walają się rupiecie, których akurat nie potrzeba mieć na widoku, nieprawdaż? Vis-a-vis schowka, skryte za parawanem z wijącego się zerrikańskiego pieprzu drzwi prowadzą do niczego innego jak pospolitego, aczkolwiek urządzonego z lekkim wygodnictwem wychodka — taki luksus to domena bytujących na zamku Radowidów w Tretogorze, wielmożów i kościelnych, tfu!, dostojników, niech ich mór pochłonie. Tuż obok pomieszczenia zwanego z nilfgaardzka klopem usytuowana jest łaźnia, mająca połączenie z pamiętającym jeszcze czasy Aen Seidhe akweduktem. Dziwne, że coś takiego zachowało się w dobrym stanie tyle lat po wyrznięciu pierwotnych mieszkańców tych ziem...

Z drugiej strony pracowni znajduje się obszerne pomieszczenie, prawie takiej samej wielkości jak laboratorium, w którym niemal codziennie alchemik wykonuje mikstury, które pozwolą mu zarobić na przysłowiowy chleb. W centralnej części salonu umiejscowiony jest kominek. Nie jest to byle jakie barachło, tak często spotykane w kamienicach łyczków i burżujstwa wszelakiej maści, tylko najprzedniejsza robota krasnoludzkiego zduna, wykonana z granitu — materiału niemal niezniszczalnego podczas normalnego użytkowania jak również i niecodziennych prób wytrzymałościowych — coś gruchnie, coś wybuchnie, coś się rozleje — jak to w takich pomieszczeniach bywa... Granitowe kolumny podtrzymujące całość konstrukcji powleczone są szkłem z inkrustacjami pustynnego piachu — takim samym jak te znane gościom z nadproża i ościeżnicy u wejścia do rezydencji. Za kolumnami, po bokach rosną sporej wielkości kalamondyny w pojemnikach z czarnej gliny. Oba cytrusy zazwyczaj upstrzone są pękami owoców — namiastek zerrikańskiego słońca w tej nieciekawej krainie. Róg po przeciwnej stronie zajmuje fajka wodna wypełniona sproszkowanym suszem z konopi — nie ma to jak chwila relaksu po skończonym dniu. Z salonu wiedzie kręty korytarzyk do pomieszczenia, które alchemik obrał za sypialnię. Mahoniowe meble w obu pokojach współgrają z egzotycznymi roślinami i ozdobami rodem z krain Orientu i Południa. Wszak w rezydencji nie mieszka byle hreczkosiej, a zerrikański szlachcic.

Ostatnio edytowany przez Konstantin (2015-01-07 18:29:26)

Offline

 

#2 2015-01-30 00:54:32

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Kolejny, nudny jak rosół królewski przygotowany przez nie za bardzo rozgarniętego kucharza dzień mijał na Zachodnim Bazarze dość niepostrzeżenie. Wielki Psuj raczył w końcu opuścić nieboskłon, by ustąpić miejsca Pyzatemu Księciu Nocy, którego obecności wzywają nie tylko dzikie wilki, lecz i alchemicy w czasie pracy z wrażliwym materiałem, a takiemu światło szkodzi tak samo jak zasiedziały reprezentant wiecznego ognia dobrobytowi mieszkańców sioła, nad którym sprawuje tak zwaną opiekę. Niech ich wszystkich szlag jasny trafi!
Póki dają się doić, niechże sobie działają, co innego, gdyby przestali...
Dziwnym trafem w pracowni wiało pustką, najwidoczniej potrzebujących pilnych odwiedzin alchemika coś tym razem odegnało od tego zamiaru. Pytanie: co to takiego i czy trzeba będzie na tę cholerę wynająć skrytobójcę, czy może wiedźmina?
Zerrikańczyk siedział sobie za kontuarem i przeliczał zasoby gotowych produktów, które od razu mogły trafić do rąk potrzebującego pomocy nieszczęśnika. Czas spędzania płodów miał dopiero nadejść, trzeba się więc zawczasu doń przygotować...

Offline

 

#3 2015-02-03 17:32:31

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

- Popatrz no Dietrich. Niby kryzys a mimo to zjeżdżają tu zagraniczni i urządzają sobie fronty jak malowanie.
- Szkiełka i imitujące materiały. Nawet moje plomby mają więcej karatów niż to.
- Przy kontrakcie na Andersena mówiłeś to samo o jego pierścieniu. Dziwnym trafem w składzie zapłacili ci za niego równowartość prawdziwego topazu.
-  Zaniechali dokładnego sprawdzania. Pewnie przez palec który był w komplecie.
- Z warsztatem w takim miejscu i tak musi być przy kiesie. Ceny pod kupno i wynajem są bezbożne a to i tak nie wliczając łapówek na samo pozwolenie. Ale warto organizować się w takim miejscu. Klientów raczej nie braknie...
- A propos, idzie kolejny.
- Witamy, w czym możemy pomóc? Nie, nie w kolejce. Tak, a to dopiero! Niestety obawiam się, że alchemik obecnie nie przyjmuje. Z powodu ewidencji asortymentowej. Przykro mi w żadnym wypadku. Nie jest pan pierwszy więc może pan spytać kupca Bondersena, który był tu przed panem. Oczywiście wtedy kiedy będzie już w stanie mówić. Co? Mój wspólnik może panu zademonstrować co dokładnie. Och, ale widzę jest pan rozsądniejszy więc obejdzie się bez demonstracji. Do widzenia.
- Już?
- Tak psiakrew. Ochujałeś z tym kastetem?
- Myślałem, że podkowa...
- Od myślenia jestem tu zasadniczo ja. Chowaj to. Widzisz tu kogoś jeszcze?
- Czysto. To co? Ja pukam ty mówisz?
- Jak zawsze.


Kilka szybkich uderzeń rozbrzmiało na powierzchni solidnych niczym słoniowa kość drzwi rozlegając się także w środku pracowni. Na zewnątrz Pyzaty Książe Nocy oświetlał skąpo dwie samotne postacie w burych opończach czekające na progu.

Offline

 

#4 2015-02-04 19:02:31

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

- Chwili spokoju nie ma!!! - grzmiał alchemik wyrwany z popalania konopi przy kominku.
- Ciemno niczym w wampirzej rzyci, a kurwie syny dobijają się Imut job jego mać wie po co! Czytać nie umieją czy co?! Już ja im pokażę, szemranym typom! - cedził z fajką w zębach, co i rusz puszczając potężną porcję dymu w powietrze. Słodkawy zapach wypełniał pracownię, istny błogostan, pomijając dwóch obwiesiów u wrót czekających zbawienia. Tego ostatniego to nawet alchemik nie zapewnia.
Niepostrzeżenie alchemik podszedł do drzwi, uruchomił mechanizm na nieproszonych gości -bo któż o tej porze przyłazi po zakupy- i przez szczekaczkę wrzasnął:
- Czego?! Nie widać, że zamknięte?!  Zapraszamy w godzinach otwarcia.
Buch konopnego dymu znów wypełnił korytarz.
Zza kamiennego bluszczu spozierały ruchome ślepia bacząc na każdy ruch pasożytów przed solidnymi drzwiami.  Tuż przed nimi zapadnia tylko czekała na oznaki słabości... Inshimut, jak mawiają zerrikańscy wyznawcy nowego kultu...

Offline

 

#5 2015-02-05 14:18:30

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Określenie "pasożyty" odniesieniu do dwójki intruzów czekającej przed drzwiami było zasadniczo błędem klasyfikacji. Obydwaj jegomoście wbrew pierwszemu wrażeniu byli innym rodzajem organizmu cudzożywnego. Z punktu widzenia nauk przyrodniczych terminem bardziej analogicznym dla studium ich przypadku był "oportunista" potocznie "padlinożerca" a oficjalnie "Dietrich i Vasermiler, novigradzka spółka windykacyjna".

- Nie przychodzimy tu w zwykłej sprawie panie Kufaszi. I w równym stopniu zależy nam na pośpiechu jak i dyskrecji.- Ten który mówił był wysokim, barczystym drabem o wychudłej nieco twarzy i wyjątkowo nieprzyjemnym, fałszywym uśmiechu obwoźnego handlarza garnkami lub szulera złapanego z piątym asem w talii do pikiety. Jego kompan niższy niemal o głowę łysol o fizys ogolonego krasnoluda stał tuż obok z wyrazem uprzejmego i cierpliwego zainteresowania przywodzącym na myśl dziedzica któremu odczytywano właśnie zawartość spadku po zmarłym niedawno w niejasnych okolicznościach dalekim stryjku.

- Ładna zapadnia. Pozwolę sobie pochwalić bo to świetna robota. Prawie nie widać szczeliny. To półautomatyczny mechanizm zamachowy, prawda?  Na pewno mniej kłopotliwy w użyciu i konserwacji niż te ustrojstwa miotające szpikulce które mają tendencję uruchamiać się nieproszone. Widzieliśmy już takie, prawda Dietrich?
- Mhm.- Nazwany Dietrichem łysy pokiwał skwapliwie głową. Jako eksperci od niezapowiedzianych wizyt w kwestii rozbrajania pułapek mieli poparte wieloletnią praktyką bogate doświadczenie. Świadectwa tego doświadczenia zdobiły twarz i dłonie Dietricha drobnymi bliznami i odbarwieniami po oparzeniach.
- Chcielibyśmy wejść i porozmawiać. Lub przynajmniej zaproponować panu inny, dogodny termin spotkania. Z tego co nam wiadomo nie miał pan ostatnio zbyt wielu klientów.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-05 14:22:52)

Offline

 

#6 2015-02-05 20:07:42

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Donnerwetter! Nie były to zwyczajne obwiesie tudzież pospolite złodziejaszki, łotry czekające na fałszywy ruch uprzednio obranej ofiary. Na niskiego sortu wywiadowców, nawet tego kutwy i ruchacza Foltesta także nie wyglądali, chociaż znali się na wypatrywaniu zasadzek na nieproszonych gości. Ciężki orzech do zgryzienia i przeżucia, a wielbrąda ni masz, coby zrobił owa czynność za ciebie... Alchemik słuchał tego, co dryblas ma do powiedzenia, lecz nic nowego się nie wywiedział.
- Na rozmowy to się przychodzi do hekhemm wikarego na plebanię. Ja tu prowadzę poważny interes, a nie jakieś siacher-macher i nie mam czasu na pierdóły. Słucham więc, o co chodzi. Ino prawdę gadać, jak sukienkowemu na spowiedzi! - chrząknął, a korytarz znów wypełnił się konopnym dymem.
Obaj  -niestety- przyuważyli zapadnię, co znaczyło, że albo ktoś ich wysłał, by niby to niepostrzeżenie sprawę wybadali, co o tak późnej porze jest dość wątpliwym, albo sami postanowili obłowić się na dekoktach, możliwe, że w roli posredników... Ichnie niedoczekanie.
- Nie zdradzamy sekretów zerrikańskich cywilizacji bele komu. Mogę powiedzieć tyle, że dziesięciu krasnali przez pół roku tylko nad tym siedziało, a i to praktycznie bez przerw. Niestety, już nie brodacze montowali toto pod drzwiami... Ten, kto to spartolił, dawno gryzie piach... - rzucił ot, tak, a słodkawy zapach palonego ziela dało się delikatnie wyczuć za drzwiami...

Ostatnio edytowany przez Konstantin (2015-02-05 20:08:28)

Offline

 

#7 2015-02-05 23:33:22

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

- Wikarego? Plebanię?- Zapytał półgębkiem ten wyższy a Dietrich odpowiedział mu niemym wzruszeniem ramion. Nie miał pojęcia o co mogło chodzić a z ich dwóch tylko Vasermiller chodził do szkółki świątynnej. Gadał też coś sukienkowych i spowiedziach co mówiło im równie niewiele i pewnie z rzeczywistością miało równie dużo wspólnego co złoty smok. Nieznajomy operował dziwnymi pojęciami nawet jak na zagranicznego alchemika a zapach dobywający się z jego pracowni pomimo  przemowy składającej się z prawie samych sakralnych porównań raczej nie przywodził na myśl modlitewnego kadzidła. Łysy dyskretnie uniósł palec wskazujący na wysokość twarzy i pokręcił nim tuż przy skroni. Jego partner kiwnął mu głową potwierdzając jego przypuszczenia. Mieli do czynienia z tak zwaną "osobą niekonwencjonalną". Vasermiler określał w ten sposób wszystkich tych którzy mogli stwarzać trudności nieprzewidziane zwyczajowym kontraktem. Zupełnie jak ten stary gajowy z Vizimbory który od dwóch bez mała dekad łowił ryby w blaszanej wannie i uznał ich za werbunkowych nie żyjącego już od od kilku dekad z nawiązką wojewody Nurzyboba.

- A czy zerrikańska cywilizacja...- Zaczął dryblas ostrożnie nachylając się nad drzwiami dostatecznie blisko by być słyszanym pomimo obniżonego głosu.- ... zna coś takiego jak fisstech? Mamy jakby to rzec... Próbkę wyrobu do analizy. Zechce pan uchylić nieco drzwi czy nadal będziemy się pan bawił w trzy świnki?- Nieznajomy zaśmiał się cicho choć całkiem szczerze. Porównanie do starej bajki wydawało mu się tym bardziej dowcipne, że plotka głosiła jakoby zerrikańscy wyznawcy nowego kultu uważali wieprzowinę za nieczystą. Gorzej, że plotka ta nie miała w sobie nawet pół ziarna prawdy.
Towarzyszący mu Dietriech nie drgnął nawet na twarzy.  Sam nie znał żadnych bajek, jego ojciec był jurystą i czytał mu wyłącznie jego prawa a głównym z nich było prawo do zachowania milczenia. Chętnie korzystał z niego po dziś dzień, to Vasermiler zajmował się rozmową. On był tylko tym który puka.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-08 03:05:02)

Offline

 

#8 2015-02-06 01:01:07

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Fisstech! Że też alchemikowi do uradowanego konopnym dymem łba to dotychczas nie przychodziło! Ech, trzeba będzie ograniczyć palenie, to nie Zerrikania.
- Było tak od razu, a nie walenie w drzwi, jakby kto szturmował spokojny dotąd gród. Panowie wybaczą, różne indywidua się kręcą w pobliżu o tak nieciekawej porze. I najwidoczniej przesadziłem z konopiami. Tutejszy klimat wydaje się na nie zadziwiająco dobrze wpływać....
Drzwi zaskrzypiały, a po chwili oczom Konstantina ukazało się to, co było na zewnątrz pracowni, w tym dwóch podirytowanych "oportunistów".
- Świnki  -zaśmiał się- - dobre porównanie. Zapraszam. Takie rzeczy nie mogą czekać.

Offline

 

#9 2015-02-06 10:14:25

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

-Vasermiller- Przedstawił się ten wygadany kłaniając się po przejściu przez próg. Patrząc na dowodzącą co najmniej pośledniej proweniencji fizys od samego początku miało się wątpliwości co do autentyczności jego nazwiska. Maniera przyjmowania przez persony półświatka fałszywych mian i aliasów była jednak w Novigradzie na tyle powszechna by nikogo to nie dziwiło. Zaraz za nim jak młodszy brat albo wierny pies podążył łysy rzucając krótkie - Dietrich.- Co przypuszczalnie również było jego zawodowym pseudonimem a nie krasnoludzkim przekleństwem bo choć podobny do krasnoluda jegomość zdecydowanie był na niego zbyt wysoki i ogolony.

- Daemonorops.- Po introdukcji Dietriech odezwał się niespodziewanie jako pierwszy.- Zwany czarciukiem smoczym. Z łodyg wyrabia się piękne kije do chłosty, z charakterystycznej czerwonej żywicy barwniki i drogi atrament. Coś kurwa pięknego. Miał już inicjację kwitnienia?- Zachwycił się przystając w korytarzu prosto przed donicą z rattanem.
- Mój kompan interesuje się naukami przyrodniczymi.- Wyjaśnił w porę przerywając Vasermiler.- O roślinach i skałach wie chyba wszystko.
- Minerałach. Skały to...
- Panie Kuffashi? Moglibyśmy przejść dalej żeby omówić szczegóły?
- Wydłużone, równoległe wiązki, pojedynczy liścień...
- Jeżeli nie życzy nas pan sobie w laboratorium możemy zaczekać gdzieś indziej. Gdzieś gdzie nie ma roślin jeśli łaska.
- Jakie owoce? Pestkowce czy orzechy?

Vasermiler pozornie cierpliwy stał i uśmiechał się w oczekiwaniu. Z każdym słowem Dietricha coraz to szerzej i paskudniej aż do momentu w którym jego uśmiech należało uznać za ludożerczy.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-06 12:42:23)

Offline

 

#10 2015-02-07 16:29:43

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Wyszczekany chuderlak, który przedstawił się jako Vasermiller, co patrząc na całokształt owej persony od razu wzbudzało śmiech lub przynajmniej chichot u jakiegokolwiek rozmówcy. Półświatek powinien adekwatniej dobierać pseudonimy dla swoich żołnierzy. Małpy nie moje, cyrk także nie mój. Przynajmniej dopóki nie zjadają moich roślin...
Drugi z typów o fizys nieco pokiereszowanego przez geny i życie krasnoluda, znany jako Dietrich, lepiej dobrał sobie ksywę, w dodatku wykazywał inne zdolności niż tylko naparzanie nierozsądnego dłużnika kastetem po pysku.
- Widzę, iż flora dalekich lądów nie jest ci obca. Pogratulować spostrzegawczości. Kwiaty miał, nawet widać kolejne pąki, lecz wąchać ich nie polecam. Dziadostwo zapylane jest przez muchy, więc na stajania całe wali moczem, kałem, gnijącym mięsem. Zaletą jest to, że odstrasza koty, wałęsające się kundle, żebraków i karaluchy. Szczególnie te ostatnie nie znoszą obecności daemonoropsa w obejściu, do którego chciałyby się wprowadzić. Działa lepiej niż boraks.
- Przejdźmy do rzeczy, fisstech także jest pochodzenia roślinnego, chociaż słyszałem, że w Temerii dodają doń psiego sadła. Co kraj, to obyczaj... Skały zostawmy sobie na potem...
- Ciekawe, nieco irytujące, lecz to dobrze, że ktoś zna się na czymkolwiek i z taką pasją w głosie opowiada o swych zainteresowaniach. Przejdźmy więc do laboratorium, a co do roślin - poza wawrzynami i kalamondyną nie ma tam nic szczególnego, o ile wyżej wymienione krzaki nie wzbudzą niepotrzebnego zachwytu.
- Pestkowce. Piekielnie trujące, nieco przypominają owoc kakaowca. Świetna trutka na gryzonie i robactwo. Niestety, przyciąga srebrzyki, którym nic nie dolega po zjedzeniu odrobiny.

Offline

 

#11 2015-02-08 03:03:09

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Wyszczekany Vasermiller świetnie zdawał sobie sprawę z tego jak oczywisty dysonans skojarzeniowy mogło wywoływać jego miano oraz jak prezentował się w zestawieniu ze swoim partnerem przy którego zbitej i krępej sylwetce nawet pomimo szerokich barów i przedramion godnych zawodowego marynarza mógł uchodzić za chuderlawego.  Kontrasty i oczywiste dysonansy skojarzeniowe sprzyjały podkreślaniu utartych wśród ludzi stereotypów a te z kolei pomagały w sprawianiu odpowiedniego wrażenia. To ostatnie było drugą w stosunku co do ważności umiejętnością w ich zawodzie pozwalającą zaoszczędzić sporo pracy oraz przykrej niekiedy konieczności wykorzystywania umiejętności znajdujących się na miejscu pierwszym.

- Muchy, kał, gnijące mięso. Kundle, żebracy, karaluchy. Aha.- Wyraźnie zaciekawiony Dietrich chłonął uważnie każde słowo zerrikańczyka powtarzając je na głos. Powtarzając mimowolnie przywoływał myślami znajome z dzieciństwa obrazy rodzinnego miasteczka w którym dorastał kiereszowany przez życie i geny. Chciał jeszcze zapytać o srebrzyki ale w porę zobaczył twarz Vasermilera i zamilknął. Dopiero wtedy uśmiech zaczął znikać z twarzy jego kompana co odwrotnie niż u normalnych ludzi oznaczało, że sprawy przybierają zadowalający dla niego obrót a rzeczy dzieją się po jego myśli.

- Zatem do laboratorium. Idziesz Dietrich?
- Chwila, moment. Już.- Niższy podążył za nimi do laboratorium chcąc nie uronić ani jednego słowa z wywodu na temat rośliny. Kiedy znaleźli się w sercu pracowni zaczął się ciekawie rozglądać w poszukiwaniu kolejnych mogących go zainteresować zjawisk i eksponatów. Dostrzegając konopię ożywił się na moment lecz przyglądając jej się bliżej momentalnie przygasł nie odzywając się nawet słowem. Widocznie tej rośliny nie rozpoznał.

- Przychodzi czas, że trzeba albo srać albo zwalniać kibel.- Zaczął sentencjonalnie wyższy udając westchnienie i splatając ręce za plecami. - Jak już powiedziałem przychodzimy do pana w tej palącej i dyskretnej sprawie z kilku powodów. Zasadniczym jest to, że według naszych informacji nie posiada pan powiązań z lokalną gildią aptekarzy ani radą miejską. Jeśli w ostatnim czasie coś się zmieniło proszę wyprowadzić mnie z błędu.- Powiedział starając się zachować równe proporcje uprzejmości oraz dostatecznej rezerwy. W porównaniu ze swoimi kolegami po fachu szło mu całkiem nieźle bo ani razu nie użył słów "kurwa" lub "dupa" oraz powstrzymał się od plucia na podłogę i kradnięcia drobnych przedmiotów.

- To co teraz pan usłyszy oraz zobaczy zostaje między nami. Bezwzględnie. To gwarancja dalszej współpracy.- Przechodząc do sedna mężczyzna sięgnął w końcu za pazuchę po niewielkie, pozbawione typowych dla podobnych bibelotów ozdób puzderko wykonane z gładkiego, laminowanego drewna. Uchylając wieczko podał je alchemikowi.

- Widzieliście już kiedyś coś podobnego?-  W środku podanego mu puzderka znajdował się fisstech. Skupiony w formie kryształów o pięknej, błękitnej barwie i przejrzystych jak górskie jezioro w elfim rezerwacie. - Od jakiegoś czasu ktoś rozprowadza to w mieście.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-08 03:04:39)

Offline

 

#12 2015-02-08 20:21:13

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Vasermiller  przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, jak pomimo dupnego przydomka sprawiać wrażenie erudyty. Nie można było natomiast powiedzieć tego samego o jego kompanie, niejakim Dietrichu o posturze mocno pokiereszowanego przez życie krasnoluda. Ten jegomość co najwyżej mógłby za podnóżek do jazdy konnej robić u wielmożów. Do tego ów irytujący na dłuższą metę okołobotaniczno - hortikulturowy fiś, od którego towarzysz mało szczękościsku nie dostał. Dobrze, że zerrikańskie ziele konopne nie zrobiło na tym pokurczu takiego wrażenia jak daemonorops. Tyle wygrać - dobre i to.
- Spokojnie, nie podniecaj sie tak, naprawdę nie masz czym, przeca to zwykły badyl... - rzucił alchemik.
Następnie wszyscy trzej przeszli do laboratorium, które wydawało się najbardziej odpowiednim miejscem do przeprowadzania testów jakichkolwiek chemikaliów tudzież surowców otrzymanych ze wspomnianych wyżej chabazi.

- Dokładnie tak. Widać, iż konkurencja nie śpi, bo gdyby było inaczej, nie przychodzilibyście do mnie w samym środku nocy. Pytanie tylko, czy to, o czym rozprawiamy, jest rzeczywiście tym, co tak zachwalają, czy to tylko marny towar z gatunku bubel? Zobaczymy, wszak jesteśmy w laboratorium.
Macie aktualne informacje. Pierwszych mam gdzieś, to są idioci i kultystyczne lizodupy, drudzy natomiast nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, bo jakże to tak z obcym się układać... Co na to śmieszny ogień? - żenada. Ksenofobia i zacofanie. Syf i malaria! Radowida potrzeba, coby porządek zrobił i za jaja powywieszał! Wszystkich, co do jednego! - zacietrzewił się alchemik.

- Oczywiście, pełna dyskrecja gwarantowana.
To, co ukazało się oczom żołnierzy półświatka i alchemika, wyglądało niczym porządnie zrobiona porcja fisstechu extrapurum. Jednak nie wszystko złoto, co się świeci, więc należało toto przetestować i to bardzo skrupulatnie. Fałszerze potrafią być pomysłowi...

Konstantin uważnie oglądał tak opakowanie jak i cenną zawartość. Na oko majstersztyk, wszystko się zgadza z zerrikańskimi normami. Czas wytoczyć ciężkie działa!

- Cymes! Tak piękne cacuszka to bodaj w Zerrikanii widziałem parę razy. Ktoś nieźle się postarał, by to tak wyglądało. Mówisz, że ktoś robi wam koło rzyci - bardzo możliwe, trzeba więc zobaczyć, co to takiego...
Alchemik przystąpił do testów. Sprawdzał wszystko, co tylko się dało, począwszy od odczynu przez pomiar wilgotności, zawartość zanieczyszczeń, dziwacznych dodatków na próbie ingrediencji aktywnej kończąc. W cierpliwości mnicha z dalekich krain czekał na ostateczny wynik, rozstrzygający cały ten ambaras. A może to tylko początek? Czas pokaże...

Offline

 

#13 2015-02-11 02:24:13

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Dietrich milczał. Vasermiler stał i uśmiechał się wyjątkowo nie pokazując przy tym zębów oraz nie próbując w międzyczasie grozić ani przekupywać. Obydwaj trzeba im to przyznać, nie przeszkadzali alchemikowi przy pracy ni szmerem ni szustem. Żaden z nich nie ośmielił się nawet pomyśleć o powiedzeniu lub wykonaniu choćby jednej nadprogramowej rzeczy innej niż te za które im płacono.

Próba odczynników wskazała na wyizolowany w fazie [i]albedo
alkaloid pochodzenia organicznego. Pomiar wilgotności zdradził sposób osuszania próbki w trakcie syntezy poprzez kalcynowanie nitrowe osadzające podczas destilatio ustalonej struktury w formie półproduktu o postaci sal. Rozpuszczanie i późniejsza koagulacja posłużyły w procesie amalgamowania z nieodzownym udziałem merkuriusza jako drugiego po sal elementum activum. Trzecim oczywiście musiało być balsamum naturae w postaci witriolu użyte jako katalizator i odsączone w procesie purificatio by jak reszta odczynników i woda użyta podczas syntezy móc uzyskać czystość porównywalną tylko z cnotą hrabianki Virginii z Caelf.

Konstantin Reinhard Ulrich von Drachenberg de Brabant de Nosfera el-Khuffashi alchemik z piętnastoletnią praktyką w Yaen’dryaee’Yiuff musiał się nieledwie zdziwić kiedy podczas ustalania ostatniego reagenta próbka towaru nie ekstrahowała z głośnym "pfff" i nie wydzieliła przy tym smrodliwej eferwescencji której nie byłyby w stanie odjąć wszystkie wonie Zerrikanii. Katalizatorem w procesie musiało być zupełnie coś innego, nie pozostawiającego widocznych śladów. To było coś dzięki czemu towar miał barwę nieoszlifowanego kalaitu w niczym nie przypominając zwyczajowego żółtego lub białego turbithum.

Dietrich dłubał w nosie. Vasermiler kiwał się bezgłośnie z pięt na podeszwę w przód i w tył do czasu gdy nie uchwycił spojrzenia alchemika.

- Tak? Skończył pan już? Odkrył intelektem to czego nie pojęły oczy zewnętrzne profanów i dyletantów?[/i]

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-11 18:12:01)

Offline

 

#14 2015-02-14 01:09:55

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Niebywałe! Wszystko wskazywało, iż alchemik i dwóch wysładych doń przez lokalny półświatek tak zwanych żołnierzy miało przed oczami z aptekarską dokładnością zsyntetyzowany pokaźny kawał kryształu fisstechu. Nie wszystko złoto, co sie świeci, a ludzie bywaja bardziej pomysłowi, niż ich się o taki stan umysłu podejrzewa. Nawet w takim -wydawać by się mogło zacofanym- Novigradzie jakiś łebski twórca doznał przebłysku geniuszu drzemiącego w nim od lat, co zaowocowało lazurową barwą fisstechu. Właśnie ów lazur nie dawał Konstantinowi spokoju. Barbarzyńcy mieliby przyczynic sie do czegoś, nad czym tęgie łepetyny Zerrikańczyków przez millennia całe siedziały i ... nic? Życie bywa zaskakujące.
- Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie ten cholerny lazur. Wyobraźcie sobie, że jakiś tęgi mózg: domorosły czarownik, naturalista, aptekarz lub alchemik wydobył na światło dzienne nowy rodzaj katalizatora tak potrzebnego, by nasz fisstech był tym, czym od stuleci jest. Ów tajemniczy składnik oszczędził wrażeń naszym nosom jak również łechtał mile wzrok błękitem morskich fal. Wiadomo, skąd toto przybyło do miasta? Nie wyglada mi na robotę miejscowych twór Redańczykow ani Temerczyków. Prędzej widziałbym tam reiklandzkie łapska - ich fiś na punkcie kolorów jast znany tu i ówdzie...

Offline

 

#15 2015-02-18 01:08:57

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

- Reiklandzkie?- Spytał Dietrich a jego kompanion uśmiechnąwszy się ledwie widocznie pokręcił głową nie znajdując żadnej sensownej odpowiedzi ani najbledszego nawet domysłu.
- Zapewniam pana, że sam towar nie oszczędza wrażeń nosom. A także dziąsłom i innym niewymownym miejscom posiadającym... Hmm.
- Śluzówkę.
- Właśnie. Produkt od jakiegoś już czasu krąży po rynku. Początkowo wyłącznie u bogatej klienteli, przygotowywany dyskretnie i na zamówienie naszych tytanów intelektu i dobrodziejów posiadających wpływy w radzie oraz kościele wiecznego ognia. Głównymi miejscami rozprowadzania były jak się pan zapewne domyśla burdele. Z czasem nasze luksusowe dobro upowszechniło się nieco. Chociażby w porcie i na starym mieście.
Vasermiler urwał chrząkając. Dietrich stał nieruchomo wpatrując się w kompana i strzelając rozmasowywanymi knykciami.

- Skoro ekspertyzę mamy już za sobą... Twierdzi pan, że widział już coś takiego wcześniej?  W takim razie zechce pan wyprodukować materiał wyglądający identycznie z okazanym.- Stojący naprzeciw żołnierz półświatka wyszczerzył wyjątkowo zadbane uzębienie w oczekiwaniu na odpowiedź choć to co przed chwilą wypowiedział na głos wcale nie było pytaniem.

Offline

 

#16 2015-03-04 23:49:24

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

- Cesarstwo położone jak wy to mówicie het het w pizdu za Zerrikanią. Pono tam powstała najstarsza ludzka cywilizacja, ale mniejsza z tym.
- To utwierdza mnie w przekonaniu, iż albo mamy geniusza, który sra miastowym koło nosa, albo ktoś zdobył reiklandzki przepis na ichni fisstech. Tylko ten cholerny błękit.... - dodał alchemik
- Jak zawsze - w życiu wszystko kręci się wokół pizdy, widać fisstech także...
Strzelenie knykciami przerwało myśl alchemika, która po owym wybuchu już nie zdążyła powrócić na miejsce przeznaczenia.
Gdy Vasermiler przestał strofować kompana, a wrócił do tematu fisstechu, alchemik odparł:
- Nie powiedziałem, że takiego, tylko podobnej jakości. Niebieskiego fisstechu nie widziałem do tej pory i nie wiem, jakiego gówna ów robiący wam koło nosów geniusz dodał, by to tak wyglądało, jak to mieliśmy okazję przed chwilą oglądać. Mogę zrobić coś nieustępującego jakościowo ani wrażeniami po zażyciu; wedle zerrikańskich bądź reiklandzkich prawideł i dodać tego lub owego, by koloru toto nabrało. Ćpuny się nie zorientują, a nasz spryciarz czuć będzie siarkowy oddech smoka na tyłku... Ciekaw jestem jego reakcji... - dodał na koniec.
- Jeszcze jedno. Ile tego potrzeba? Uprzedzam, że jakośc idzie w parze z ceną, ale o tym panowie wiecie doskonale, nieprawdaż?

Offline

 

#17 2015-03-16 11:10:38

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

- W takim razie nabijmy tego geniusza w butlę.- Ucieszył się Vasermiller za choć tym razem zrobił to całkiem szczerze. Nie spodziewał się, że interesy wyklarują się tak szybko a alchemik będzie skory do dobrowolnej współpracy. Widocznie nie wszystkie parszywe plotki na jego temat były prawdziwie, zresztą w te o pluciu żrącym ługiem i przemienianiu w kamień i tak nie wierzył. - Wiemy, że nadaje się pan do tej roboty. Kwestie ceny i ilości będzie pan negocjował bezpośrednio z naszym zleceniodawcą. Od tej chwili będzie pan traktowany jako wspólnik.- Vasermiller błysnął zębami, przeszedł się po pracowni. Dostatecznie blisko by nie musieć niczego dotykać. Większość obecnych tu eksponatów obchodziła go mniej niż teorie na temat pierwszych ludzkich cywilizacji.
- Jutro z rana...- Podjął po krótkiej chwili milczenia.- Przyjdzie pan do portu, pod  "Upadłą Gwiazdę." Będzie pan oczekiwany ale w razie jakichkolwiek niejasności...- Wyższy windyfikator zatrzymał wzrok na swoim wspólniku który czyścił zęby czubkiem paskudnego noża o szerokim ostrzu dobytego nie wiedzieć kiedy i skąd.- Proszę powołać się na Króla Skorpiona. Na nas już czas. Pożegnaj się Dietrich.
- Bry.
- Bywajcie w zdrowiu. Wkrótce się spotkamy!

Uśmiechając się po raz ostatni skłonił się i pociągając za sobą towarzysza ruszył w kierunku wyjścia zostawiając za sobą zawieszone w powietrzu pożegnanie, które pomimo najszczerszych chęci nadal kojarzyło się ze złowróżebną groźbą.

Offline

 

#18 2015-04-07 18:16:13

 Konstantin

Coś więcej

Miano: Konstantin el-Khuffashi
Rasa: Człek
Wiek: 35-40

Re: Pracownia alchemiczna

Dawno wyklarowana sytuacja zaczynała być dość obiecująca. Łebski żołnierz miejscowego półświatka -niejaki Vasermiller już zacierał ręce, by geniusza, który bruździł w mieście, posyłając swój reiklandzki lub pochodzący z dalszych jeszcze krain towar po kramach i zamtuzach, wreszcie ścisnąć za męderały, a pozbawiwszy go ich, przynajmniej ekonomicznie, ostatecznie wygnać z Novigradu.
- Niech idzie szukać szczęścia gdzieś indziej, bo tutaj nie będzie miał tak łatwo.
- Tak czy srak - czeka nas dzisiaj wiele roboty. Licho nie śpi, a Gieniuś może uderzyć w każdej chwili... - zażartował. Gdy skończył wypowiedź, windyfikator truł coś o niejakim "Królu skorpionie" Na Immuta, większego patafiaństwa nie mogli sobie na przydomek wybrać? Choć lepsze już to niż Kutas Wielgus, dajmy na to, mafiosi...
- Miejmy nadzieję, iż interwencja Króla Skorpiona nie okaże się konieczna. Nie chcielibyśmy fatygować Jegomościa bez potrzeby li tylko dlatego, że jakiś wykidajło spierdolił powierzoną mu robotę, nieprawdaż?
- Bywajcie w zdrowiu, a uważajcie jeno na strażników i wąpierze. Pono znowu się obudziły i krew z wędrowców żłopią. Salaim a-laikum!
Choć pożegnanie jegomościów nie wyglądało na kulturne, dobrze przynajmniej, że wszystko pozostało na swoim miejscu. Alchemik poczekał, aż goście znajdą się poza warsztatem, a zaraz potem zamknął i zaryglował solidne drzwi, by koniec końców udać się do laboratorium. Wszak fisstech reiklandzki sam się nie zsyntetyzuje...

Offline

 

#19 2015-04-19 23:51:38

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Ktoś nie śpi aby ćpać mógł ktoś. Z całej trójki goszczącej do niedawna w pracowni wyłącznie duet żołnierzy półświatka mógł odejść aby zaznać odpoczynku udając się do jakiejś miłej gospody w której nie znają ich na tyle aby z miejsca wzywać straż. I choć nie można było powiedzieć aby tamci dwaj zasnęli tej nocy snem sprawiedliwych to przynajmniej w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Tymczasem Konstantin pozostał teraz sam na sam razem ze swoimi retortami, atanatorem i całą resztą instrumentów, które przerywając ciszę uświęconego laboratorium symfonią bulgotu, syku i metalicznego brzęku utensyliów dadzą początek nowej kreacji. Mając w zanadrzu przepis stworzony i opisany w oparciu o Archaeus universalis alchemik mógł przystąpić do syntezy.



Spoiler:

Musisz odcyfrować przepis na podstawie legendy składników i procesów podanych w księdze. Możesz je sobie tłumaczyć i opisywać według uznania na tyle czytelnie i kolejno żebym wiedział co wybrałeś. W razie problemów z odczytaniem czcionki lub propozycji na dodanie własnych składników i eksperymentowania uderzaj na pw. 

Offline

 

#20 2016-01-14 00:02:31

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Ciąg dalszy wydarzeń spod "Grotu".

Oparty o próg przedsionka Bert, ze skrzyżowanymi rękami i wyrazem bolesnego znudzenia malującym się na twarzy, był obecnie w trakcie wysłuchiwania wygłaszanej obniżonym głosem lecz żywiołowej i niezwykle poważnej tyrady z ust jeszcze poważniej wyglądającego jegomościa o brązowych, lekko szpakowatych włosach, ubranego w zapinany płaszcz z postawionym kołnierzem, o którym jedyne czego Lottcie udało się dowiedzieć to to, że nazywał się Regenschein. A przynajmniej twierdził, że tak się nazywa.

I choć z każdą sekundą, monolog zdawał się pogłębiać znużenie młodego kota, ten zdobywał się na okazjonalne gesty zainteresowania i uwagi wobec rozmówcy, jak sporadyczne kiwnięcia głową lub mruczane od święta "aha". Przez cały czas wysłuchiwania tyrady Regenscheina nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, zbyt pochłonięty pozornie niechętnymi i pobieżnymi oględzinami wnętrza pracowni-mieszkania i tego co urządzała tam właśnie jego kompania, a o czym imć Regenschein przypominał mu co jakiś czas, w przerwach między momentami w których wściekał się za to co zostawili po sobie w "Grocie Włóczni".

Pomysł o tym, żeby przeczekać właśnie tutaj, wyszedł od najnowszego członka hanzy i Novigradczyka z urodzenia. Gaszący pragnienie w niejednym rynsztoku i kradnący chleb z niejednego pieca młodzieniec, uruchamiając swoje kontakty i wyczerpując zapas szczęścia na co najmniej najbliższe dwa lata, załatwił im tymczasową kwaterę. Sprawa była śliska i niejasna od samego początku, znać było to choćby po tym, że maczali w niej swoje długie łapy, jego starzy znajomi to jest "Dietrich i Vasermiler, novigradzka spółka windykacyjna". Podobno mieszkanie w kamienicy należało niegdyś do pewnego szurniętego zerrikańskiego alchemika, który bytował w mieście przez krótki czas dopóki nie przepadł jak kamień w wodę. Oficjalnie wpadł pod rozpędzony wóz, nieoficjalnie podpadł gangom. Podobno.

W każdym razie, nikt z drużyny nie wierzył w opowieść o byłym lokatorze i do samego przekroczenia progu zapowiadało się, że ich nowy przewodnik zbierze cięgi za łganie, że o przymusowym odstawieniu swoich ulubionych środków nie wspominając.

Kiedy jednak w końcu znaleźli się za solidnymi niczym słoniowa kość drzwiami, nikt już nie wątpił w słowa młodego, a kilku z nich wyraziło nawet oszczędne wyrazy uznania nim każdy, rozszedł się w swoją stronę, ku pokojom i pracowni.

Berta zatrzymał Regenschein, dołączywszy do nich w pół drogi od "Grotu", wściekły, spięty, milczący i dokładający wszelkich starań by zapewnić im możliwie dyskretną ewakuację. I co rychlej i poważniej rozmówić się z hersztem hanzy, w czym zaległości zdawał się teraz nadrabiać z wielkim zapałem. Co zresztą było widokiem rzadkim na miarę przelatujących po niebie co kilka wieków komet, gdyż człowiek ten wyjątkowo rzadko tracił panowanie nad sobą. Ale nikt prócz wiedźmina nie miał okazji zaobserwować tego dostatecznie długo, gdyż większość kompanii zaraz przeniosła się do salonu, by ogrzać się przy kominku i butelkach bimbru i nalewek, które znaleźli po drodze a które znaleźli i przywłaszczyli nie bez ogólnej i gromkiej wesołości.

Bert jeszcze w drodze zdążył pokrótce wyjaśnić siostrze kto jest kim, dzięki czemu mogła lepiej orientować się w sytuacji i otaczających ją nowych twarzach, które - gdyby nazwać je choćby i od samego wyglądu, nie miałyby ładnych pseudonimów. Mimo to poznała i zapamiętała ich imiona. Te prawdziwe, lub te najczęściej używane. Wiedziała na przykład, że przy ich stoliku (prócz Berta i Regenscheina) brakuje także Skira, odzianego w focze skóry, cuchnącego piżmem i moczem i czymś jeszcze gorszym żylastego wielkoluda, o ryżych, niemal czerwonych włosach, wespół z nienaturalnie rozrośniętą wokół twarzy brodą tworzącymi coś na kształt grzywy. Zdążyła podsłuchać i zauważyć, że Skir pochodzi z Wysp, ma fatalne maniery i kiepsko reaguje na panujący wewnątrz kamienicy klimat, co rusz kichając, parskając, spluwając klątwami i kręcąc się w kółko dopóki nie uciekł z plecionym gąsiorem do schowka, gdzie czuł względny spokój i komfort. W tym ostatnim względzie nie był zresztą całkiem odosobniony, gdyż jego obecność, nawet jego własnych kompanów zawsze napawała pewnym niepokojem. Skir ponad wszelką wątpliwość mógł uchodzić za istotę niebezpieczną i nieprzewidywalną nawet w towarzystwie takim jak ich własne. Istotą, gdyż kogoś kto szczerzył się taki sposób i przy pomocy podobnego garnituru zębów, trudno było w ogóle nazywać człowiekiem. Grymas ten, zresztą, zupełnie inaczej niż u ludzi,  nie oznaczał uśmiechu a coś zgoła odwrotnego.

Do biesiady nie dołączył również zielonooki (nomen-omen również rudy) małomówny mężczyzna, do którego towarzysze zwracali się "Res". O ile rzecz jasna w ogóle zwykli się do niego zwracać, gdyż poza Tibertem zdawał się nie rozmawiać praktycznie z nikim z obecnych. Skrzący się od zdobionej, barwionej skóry, obwieszony bronią Res, zdawał się czuć najbardziej na miejscu w nowym otoczeniu, już od wejścia spokojnym i momentalnie gasnącym uśmiechem kwitując wszechobecne zerrikańskie zdobienia, z których część powtarzała się na motywie jego karwaszy oraz noszonej u pasa saberry, ewidentnie zagranicznego pochodzenia. Kot zdaje się nawet zwrócił na to jego uwagę, rzucając dwa lub trzy, niezrozumiałe słowa, przypuszczalnie w obcym narzeczu na co Res tylko skinął głową wracając do rozglądania. Największą jednak atrakcją, okazało się dla niego samo laboratorium, w które wsiąknął niemal od zaraz, zajmując się oględzinami alembika i atanora, a obecnie od bitych kilkunastu minut podejmując się przetrzepywania szafek na składniki i zbierania ingrediencji.

Ostatecznie więc, przy jednym stole znajdowały się cztery osoby. Burza wiedziała już, że siedzący naprzeciwko niej, opróżniający kwaterki i pogrywający w kości dwaj mężczyźni o wyglądzie maruderów zwą się SzajbaSzczun i istotnie w czasach Drugiej Nilfgaardzkiej służyli w wojsku, choć nie dowiedziała się jeszcze jak długo i po czyjej stronie. Ich gesty i dziwaczny żargon ewidentnie zdradzały weteranów z armii zaciężnej, podobieństwo w mowie i w ruchach, w oczach postronnych, czyniło bez mała braci. Przy pierwszym poznaniu, tych dwóch, jednakowo barczystych i jasnowłosych wiarusów szło ich odróżnić właściwie po wąsach. Szajba je nosił, podczas gdy Szczun golił się gładko.

No i był jeszcze Franz, ich nowy nabytek, ciemnowłosy, garbatonosy, nadszarpnięty prochami młodziannoszący się w kolorowej koszuli i przystrajający się w modnego ostatnio wśród młodych żaków, szkolarzy i kurwiarzy "Jaskra"- imitację słynnego od Buiny po Jarugę nakrycia głowy, które wzięło swoją nazwę od swojego nie mniej znanego właściciela, podobno wielkiego poety. Siedzący tuż obok niej, spokojny i z miną mistrza tworzącego swoje opus magnum, zajmował się posypywaniem fisstechu i nabieraniem porcji "Łez" przy pomocy szklanej pipety znalezionej w laboratorium po drodze.

Zupełnie jak w moim rodzinnym Oxenfurcie — skwitował, wysuwając język w pełnym skupienia grymasie towarzyszącym odmierzaniu kolejnych porcji. — Kiedy studiowałem jeszcze na Wydziale Truwerstwa i Poezji. Nie myślałaś czasem nad czymś podobnym? Nie korciła cię podobna perspektywa?

Offline

 

#21 2016-01-16 17:25:46

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Nie — rzuciła sucho Lotta, nie przerywając apatycznego gapienia się w ścianę.

Zirytowało ją głupie pytanie tego fircyka, któremu zdawało się chyba, że szykowny beret czyni z niego prawdziwego poetę. Denerwował ją ten jego garbaty nos i sterczący nad czołem kosmyk włosów. Denerwowała idiotyczna koszula w papuzich kolorach. Denerwowała kretyńska mina. Choć z nich wszystkich tutaj i tak Franz wydawał się jakoś najsympatyczniejszy. Czy Burza rzeczywiście nigdy nie myślała o Oxenfurcie? Nie. Może przez chwilę, po tym jak opuściła mury Aretuzy. Przez bardzo krótką chwilę. Dopóki nie przypomniała sobie, jakim sukcesem były jej wszystkie dotychczasowe szkolne doświadczenia. Ale wdawanie się w dyskusje na ten temat było ostatnią rzeczą, na którą niedoszła czarodziejka miałaby teraz ochotę, stąd jej krótka — wręcz wyzywająco i niegrzecznie krótka — odpowiedź.

Ale potem coś w rękach młodzieńca dźwięknęło szkliście, przypominając jej o pewnej rzeczy, która na liście tych, na które miałaby chęć, znajdowała się aktualnie na znacznie wyższej pozycji.

Ze Łzami Emhyra, mimo beznadziejnego zamiłowania do nich, Lotta miała drobny problem — być może wszyscy go mieli, może była to wyłącznie jej indywidualna reakcja, a może zwyczajnie kwestia jakości specyfiku — chociaż czyniły świat niewiarygodnie pięknym dla oczu, to nierzadko po pewnym czasie działania narkotyku jeden z innych zmysłów zaczynał być mocno drażniony, dostarczając w efekcie wyjątkowo przykrych doznań. Na przykład każdy szmer potrafił bez ostrzeżenia stać się ogłuszającym wyciem. Albo słodkie wino było w stanie zostawić nagle na języku niemożliwy do zagłuszenia posmak zgnilizny. Mimo wszystko chwila oglądania świata przez zasłonę Łez była warta późniejszego cierpienia. Zazwyczaj.

— A więc jesteś poetą, tak? Napisałeś coś ładnego? — zagadała jakby milej, odwracając wzrok od przysuszonego cytrusowego drzewka i kierując go na tworzone przez Franza małe dzieło sztuki. A w szczególności na flakonik wypełniony Łzami. Westchnęła z zachwytem. — A co tam masz? To to, o czym myślę, prawda? Ej, dasz mi też kropelkę? Małą, malutką... — Lekko szturchnęła go kolanem pod stołem i przechyliła głowę niby zaciekawiona czymś sikoreczka, w jednej chwili przeistaczając się z ponurej i chmurnej strzygi w całkiem sympatyczną dzierlatkę. — Tylko ciiii, nic mu nie mów, dobra? — Palec na ustach i znaczące zerknięcie w stronę Tiberta. Uniesiona wysoko brew. Nie, Lotta nie chciała, żeby brat wiedział o jej niezbyt zdrowych i niespecjalnie przystających porządnej panience zamiłowaniach. Nawet jeżeli sam nie prowadził się przesadnie zdrowo i porządnie.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2016-01-16 17:27:22)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#22 2016-03-29 01:24:32

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Usypawszy to co miał usypać, domniemany młody poeta, za to niedomniemany próżniak i kłamca raz jeszcze przyjrzał się swojej robocie i pełen zadowolenia przebierając palcami, sięgnął po leżącą nieopodal słomkę by podążyć białą ścieżką ku kolejnej nieprzespanej nocy. Zamiar ten zupełnie nieumyślnie udaremnił mu siedzący obok Szajba, w ferworze wygranej kolejnej partii, waląc pięścią w stół i wysyłając część narkotyku w powietrze. Łypiąc na niego z ukosa i z niejakim wyrzutem, pozgarniawszy to co udało mu się ocalić, Franz przesunął się na skraj stołu robiąc użytek to z jednego to z drugiego z nozdrzy.

— Ach!— Zamykając na moment oczy i pociągając nosem pozwolił narkotykowi ponownie wejść w obieg, zapijając nadchodzący spływ czymś z kubka, który znajdował się przed nim na stole. — A zna panna może poemat "Jeb się z psem sieroto"? — Fircyk, wyraźnie już odprężony odchylił się nieco na oparciu rzeźbionego krzesła, dmuchnięciem poprawiając niesforny kosmyk. — To moje. Jam to, nie chwaląc się, sprawił.

— O? Nie myślałaś? A Tibert mówił, że zamiaruje... No, wspominał, że interesujesz się sztuką. No.

— Pewnie, częstuj się. — były żak wyszczerzył się, ochoczo podając dziewczynie rurkę by mogła nią sobie zakropić oczy. — Brońcie bogowie. Ani słóweńka. Otóż uważasz, panna, gdybyś zamiarowała odwiedzić kiedykolwiek miasteczko Oxenfurt, moglibyśmy wybrać się tam razem. Ot, w towarzystwie zawsze raźniej a ja mogę ci tam pokazać to i owo...

Czyjaś ręka wylądowała na kolanie dziewczyny. Pochłonięte kośćmi wiarusy obok zupełnie nie zwracały na nich uwagi.

Offline

 

#23 2016-03-30 02:15:50

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

Nie. Burza – choć być może powinna była to zrobić – nie poderwała się wówczas tknięta złym przeczuciem i nie zaczęła gwałtownie wypytywać Franza, co takiego niby zamiaruje jej brat, a o czym zapewne wyłącznie z braku czasu nie zdążył jej jeszcze powiedzieć. Nie zaprotestowała też na czcze przechwałki poetyckie kolorowego kawalera, lecz machnęła na nie ręką. W końcu wszyscy czasem kłamiemy. Ci z nas zaś, którzy czynią to nagminnie, najczęściej dla czystej, niemądrej uciechy, w szczególności winni powstrzymać się od osądzania bliźnich.

— Nawet jeśli do tej pory jakoś nie myślałam o Oxenfurcie — podjęła panna świergotliwie — to muszę przyznać, że teraz narobiłeś mi apetytu. Niezmiernie jestem ciekawa wszystkiego, co chcesz mi pokazać... w Oxenfurcie i nie tylko tam. Bo zaraz znać, że bywały młodzieniec z ciebie, taki co niejednego w życiu posmakował.

Dłoń dziewczyny, przyjemnie chłodna, powędrowała ku twarzy kłamliwego poety, by poufałym gestem odgarnąć mu z czoła ów niesforny lok. W drodze powrotnej przemknęła zupełnie przypadkowo skrajem kolorowego kołnierza koszuli.

— Pomożesz mi? — Lotta zapytała z udawaną nieśmiałością, pomalutku obracając w palcach drugiej dłoni szklaną rurkę. — Proszę? Powiem ci w zamian ładny wiersz, co ty na to? Przyznam ci się, że choć szaleję za Łzami, to bardzo nie lubię robić tego sama. Zawsze się boję, że mi ręka drgnie. Zobacz sam, trzęsie się okropecznie, prawda? Ciach i nie ma oka. A ty... — dodała z błyskiem w źrenicy i śladem uśmiechu w kąciku ust — ty masz bardzo pewne ręce, Franz.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#24 2016-05-11 01:00:55

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

— A co!— Bywały młodzieniec jakim był Franz istotnie posmakował w życiu niejednego, bo jeśli istniało miejsce i czas odpowiedni do tego by popróbować wszystkiego po trochu to były nim właśnie lata studiów. I choć nie tak młody za jakiego chciał uchodzić, birbant, swoją karierę studenta zakończył przedterminowo i w otoczce skandalu, w duchu nadal pozostawał tym samym hulaką i świszczypałem co w dniu swojego pierwszego zjawienia się w miasteczku Oxenfurt, które z miejsca pokochał, miłością równie wierną co beznadziejną, każącą wspominać o niej przy każdej możliwej okazji.

— Na miłość bogów litościwych, istotnie! — Kogut udatnie naśladował przejęcie, chwytając najpierw dłoń dziewczyny, a zaraz potem swoją twarz w miejscu, gdzie przed momentem go dotknęła. — A zimna aby okruch lodu. Trza by troszku wina spożywać. W małych ilościach nie tylko rozgrzewa ale i uspokaja drżenie — zawyrokował przybierając minę bezapelacyjnego autorytetu i znawcy, którą zmałpował od jednego z dawnych wykładowców.

— Pomogę. — Wstając z krzesła znalazł, się za dziewczyną, mieszając szklaną rurką w naczynku i przyglądając się jej zawartości pod padające z kominka światło, tańczące po całym pomieszczeniu.

— Bierz to dalej Franca, to w blady dzień nie zobaczysz czubka własnej kichawy — mruknął niespodziewanie, nie podnosząc wzroku Szajba, jeden z dwóch zajętych sobą i kośćmi najmitów. — Niejednemu któremu przyszło patrzeć na to co wojna zrobiła ze światem sięgał po tę truciznę a potem już nigdy więcej nie ujrzał własnych dziatek ni światła dnia. Zupełnie jak stary Bornstein, ten od wojewody Lugana. Po Angrenie już nigdy nie był taki sam. — Weteran pokiwał powoli głową gdy odległe echo wspomnień sprawiło, że jego oblicze stężało w posępnym zamyśleniu.
— Akurat. — Drugi, ten bez wąsów, potrząsnął skórzanym kubkiem. — Bornstein oślepnął bo chlał na blankach z Ochotniczym Hufcem. I nie po Angrenie tylko po Mayenie.
— A może.— Kości potoczyły się po stole, ku krawędzi gdzie Szajba zgarnął je szybkim ruchem dłoni.

— Głowa, w górę. Teraz ostrożnie— Młodzian poinstruował dziewczynę, przykucając przy jej krześle i prowadząc jej dłoń, przy pomocy swojej własnej ku oczom jak niebo przed burzą, rozlewając po ich powierzchni chłodną ciecz, zupełnie tak jak jej dawna mistrzyni poprawiała własne mandragorą. Jego wolna ręka wsparta była poufale na nodze dziewczyny w miejscu, gdzie kończyła się pewność a zaczynała bezczelność.

— Powinniśmy się przemieścić. Za dużo tu światła, a wzrok musi się przyzwyczaić — oznajmił tuż przy jej uchu, chcąc pomóc wstać jej od stołu i chwytając za ramię. W obecnej chwili oglądała świat przez rozedrganą, wodnistą zasłonę zmieniającą otoczenie w kalejdoskop układających się z grubsza w kształty i sylwetki fasetek, przetykanych błyskami jaskrawego światła mieniącego się tęczą przy każdym ruchu.

Ostatnio edytowany przez Ivan (2016-05-11 01:07:06)

Offline

 

#25 2016-05-11 21:14:07

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Bezapelacyjnie. — Lotta dla żartu sprzedała Franzowi pstryczka w nos. Oczywiście dopiero wtedy, gdy zabrał ręce i szklaną rurkę na bezpieczną odległość. — Za dużo światła w oczach szkodzi, wiem o tym — oświadczyła, nie gorzej od swego towarzysza udając największy autorytet po tej stronie Wielkiego Morza. — Można od tego oślepnąć i co gorsza osiwieć. Chodźmy stąd.

Wspierając się wzajemnie o swoje ramiona wylegli na korytarz. Tu panował przemiły, aksamitny mrok. Gęste cienie, które się tu snuły, nie były wcale straszne. Przemykały pod ścianami jak puchate koty. Prawie dało się słyszeć ich mruczenie.

W jednym z kątów, zasadzony w wielkiej donicy, dogorywał zasuszony krzak. Jego przedziwny cień mógłby przestraszyć jakąś bardziej płochliwą dzierlatkę, zwłaszcza że w swoim wygięciu, w swoim makabrycznym poskręcaniu po ciemku bardzo przekonująco udawał straszydło, do którego tylko wzywać wiedźmina. Jednak nie dla rozsrebrzonych łzawym światłem oczu Lotty. Jej przypominał elfią królewnę z romantycznej legendy - królewnę, która uciekała przed zakochanym czarownikiem Gustawem przez pół świata, by wreszcie trafić do Brokilonu, gdzie dobre siostry-driady zaklęły ją w laurowe drzewko. Oczywiście Lotta nie miała bladego pojęcia o tym, że zupełnie przypadkowo legenda styka się tu z prawdą, bo tym, co usycha w glinianej donicy, jest właśnie najprawdziwszy laur.

— Myślisz, że jest tu gdzieś wyjście na dach? — Lotta westchnęła rozmarzona, rękawem wycierając kurz z podzielonego ozdobną kratką okna. W szybce zamigotał blady, lecz czarowny blask wieczoru.

Gwiazdy — rozbłyski tęczowe — zsuwały się z granatowego nieba jedna po drugiej. Opuściwszy swoje niebiańskie domy zamieszkały pod powiekami młodej poetki, oddając się tam przemiłym igraszkom.

Upewniwszy się dwa razy, że udało jej się znaleźć już poza zasięgiem wzroku brata, Burza nachyliła się do swojego przemiłego kolegi, by niespodziewanie dać mu zupełnie niepoważnego całusa w ucho. Nim zauważył, obróciła się na pięcie, zamiotła mu po twarzy czarnym wichrem włosów i jak burza wbiegła do byle którego z pozostałych, należących dawniej do alchemika, pokoików.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2016-05-11 21:14:57)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#26 2016-05-16 03:31:03

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Kolorowy wagant, chwiejąc się i utykając na chudych, obleczonych w modne nogawice nogach, wyprowadził dziewczynę z pomieszczenia, macając wolną, wyciągniętą ręka po ścianie i przytrzymując się jej. Tkwiący w szponach hazardu Szajba i Szczun nie zwrócili na nich uwagi, nie zauważając lub nie chcąc zauważać tego, że młodociana dwójka właśnie oddaliła się od stołu, kominka i coraz bardziej dusznego od pitego przez nich bimbru powietrza. Bądź co bądź jako młodzież kulturalna i odpowiedzialna, potrafili bawić się bez alkoholu.

Puchate cienie przebiegające pod ich stopami, gęstniały z każdym krokiem, przechodząc w ciemny dym wypełniający ciasny korytarz aż po sufit nad ich głowami. Po zażyciu "łez" nawet mrok zdawał się mieć więcej niż tylko jeden odcień i składać z wielu, niepasujących do siebie kształtów, wciąż zmieniających się i kłębiących w powietrzu, zupełnie jak gdyby burzowe chmury naprawdę zaległy wewnątrz tego zapomnianego domostwa.

— Sprawdzaliśmy, tu nie ma dachu —
oznajmił Franz, doganiając Lottę i pochylając się nad nią i nad oknem. — Wiem bo byłem tu z chłopakami, jeszcze zanim twój brat i Pan Regenschein kazali znaleźć mi miejsce na kwaterę. Zastaliśmy wszystko zupełnie jak teraz. Czyste i nie ruszone. Bez śladu po właścicielu. — Ciemnowłosy nachylił się nad jej szyją i za moment zachwiał się, gdy ta uciekła jego ustom, ruszając dalej, w głąb domu. — Mówią... — Były szkolarz i łże-poeta ruszył za dziewczyną, zniżając głos do konfidencjonalnego szeptu. — Że to sam diabeł skręcił mu kark i porwał jego duszę do piekła. — Nim zdążył przypuścić kolejny atak, sam dostał z rozpędu w ucho a zaraz potem, nim zdążył się zrewanżować, uderzył go w twarz, lekki, zwiastujący przygodę powiew.
— Hej, wracaj tu! — Wysyczał na fali wzbierającego w nim chichotu, goniąc za dzierlatką niczym Gustaw za elfią królewną.

Wbiegając do najbliższego pokoju, mrok zdawał się sam wciągać ją do środka i pochłaniać, otaczając swym zwiewnym płaszczem, tak że zdawało jej się, że niemal czuje go na swojej skórze. Cuch i duchota panujące wewnątrz, były zaskakujące nawet jak na miejsce zamieszkania alchemika. Piżmo i lekko mdlący, przypominający siarkę zaduch wypełniał pomieszczenie wespół z ciemnością. Miejsce w którym się znalazła było ciasne i prawie całkiem zapełnione. Materialne, poskręcane cienie o rozmaitej fakturze i kształcie wyrastały naprzeciwko niej lub natychmiast odnajdowały ją i trącały, gdy dziewczyna próbowała się poruszyć. Wspomnienie gwiazd, rysujące się barwnym powidokiem pod jej powiekami, rozkwitło tutaj na nowo, wypełniając ciemne tło grą gasnących i rozkwitających niczym fajerwerk pośród nocnego nieba wielobarwnych plam. Dwie z nich, czerwone niczym para karbunkułów utrzymywały się dłużej, pozostając naprzeciw niej wbrew wszystkim pozostałym, które w przeciwieństwie do nich znikały po każdym mrugnięciu. Gdy wyciągała po omacku rękę przed siebie, poczuła dotyk na swoim nadgarstku. Pośród kompletnej ciemności i ciszy, w której się znalazła, słyszała dobiegające z daleka okrzyki ich dwóch niedawnych towarzyszy i łoskot znajdującego się za jej plecami Franza wślizgującego się właśnie do środka przez uchylone drzwi.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-05-16 03:35:49)

Offline

 

#27 2016-05-16 14:03:47

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Sam diabeł? Okropieństwo — zakpiła dziewczyna, pozując na nieustraszoną pogromczynię diabłów. — A więc nie ma dachu? Co ty opowiadasz... Gdyby nie było dachu, to kapałoby nam na głowę. Gdyby akurat padał deszcz, znaczy. Ale zawsze może. "Nie ma dachu"! Głupi jesteś, Franz!

Zanosząca się śmiechem Lotta wpadła w miękką ciemność, a właściwie śmiało w nią wstąpiła... by za moment dać się otoczyć przez coś miękkiego i gęstego, a potem zahipnotyzować przez pomału gasnące tęczowe rozbłyski i przez dwa najpiękniejsze na świecie rubiny, które zawisły nieruchomo gdzieś przed nią. Oczy? Czyje, diabła? Drgnęła, serce podeszło jej do gardła, ale tylko na moment. Bardziej była zafascynowana, niźli przestraszona.

— Ktoś tu jest? Hej? Halo? — wyszeptała dziewczyna, zamglonym spojrzeniem usiłując przebić się na drugą stronę mroku. Znów wyciągnęła dłoń, usilnie szukając tego, co musnęło przed chwilą jej nadgarstek.

Przy okazji próbowała zorientować się w przeznaczeniu pokoju, do którego weszła, co po ciemku i z deszczem narkotycznych iskier w oczach było niełatwym zadaniem.

— Wiesz? Chyba znalazłam tego twojego diabła! — zawołała beztrosko do Franza, z lekka pociągając nosem. Wedle znanych jej opowieści diabły z jakiegoś powodu lubowały się w perfumach o ciężkiej nucie siarki.
— Chodź tu i potrzymaj mnie za rękę, bo bardzo się boję — zażądała, sama już zresztą niezupełnie pewna, czy faktycznie się boi, czy tylko kokietuje, jak pierwotnie zamierzała. — Franz! Franz, no jesteś tam? Nie widzę cię...

Ostatnio edytowany przez Aishele (2016-05-16 21:27:49)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#28 2016-05-18 14:32:05

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Powstrzymując się prychnięcia i kaszlu, Franz wszedł do środka, schylając głowę by nie przygrzmocić we framugę, w duchu przeklinając płochą smarkulę, że zbiegła mu akurat tutaj. Złość przeszła jednak szybko jak się pojawiła, obrócona w śmiech wywołanym przez zapach wspomnieniem o gabinecie starego Węglosmrodora oraz skojarzeniami związanymi z królującymi wewnątrz pokoju ciasnotą i ciemnością, przypominającymi mu o tym, że to nie pierwsza komórka w jego życiu.

— Taka duża dziewczyna i wierzy w diabły. — Ostrożnie stawiając kroki w ciemnościach, Franz nadchodził ku dziewczynie z rozpostartymi szeroko ramionami, mrużąc załzawione oczy i usiłując wypatrzyć jej zarys w panującym wokoło mroku.  — Zełg... Ubarwiłem, żeby Cię nastraszyć, wracaj tu, bo coś zniszczysz. Diabłów nie ma!

— Yaebl? Yaebl y badraigh mai an cuach, faleadde snorr — odpowiedział za Lottę warkliwy, zachrypnięty głos.

Ciężkie nuty siarki ułożyły się w całą symfonię skierowaną w ciepłym powiewie prosto w twarz dziewczyny, a ona sama mogła poczuć się tak jak gdyby to sam Baal-Zebuth otworzył wierzeje swego podziemnego królestwa postanawiając je w końcu przewietrzyć. W dodatku jak gdyby postanowił przewietrzyć  po całonocnej libacji, bo powiew wzbogacony był zapachem niedawno trawionego alkoholu, którego rocznik - wnioskując po bukiecie- dało się określić jako zeszłą środę. Coś chwyciło ją za rękę, a właściwie zacisnęło się na jej przedramieniu z mocą szczęk żyrytwy, pociągając w bok jak zawieszoną na jednym sznurku marionetkę.

Dwie czerwone gwiazdy, dwa rubiny zmieniły położenie cofając się przed wątłym snopem półświatła sączącego się do środka przez uchylone przez Franza drzwi, wsparte przeciągiem. Cienie rozpierzchły się na moment odkrywając przed nimi cmentarzysko przykrytych zakurzonymi tkaninami mebli, stosy niegodnie potraktowanych książek w podniszczonych oprawach  a także ustawioną w rogu przeszkloną szafkę z wypełnionymi konserwującym płynem i czymś nieładnym czego nie dało się wyraźniej dostrzec, słoikami.

— Skir, voerle! En fraete! Caelm, ell'ea? — krzyknął Franz, w pokojowym geście unosząc obie ręce i podchodząc do długiego, poszarpanego, sięgającego sklepienia konturu który wcześniej zdawał się być zupełnie nieruchomy.

—Neen hunn e fraete ar me — odwarknął mu kontur, spod zasłaniającej oblicze skołtunionej kurtyny włosów trzymając w jednej ręce coś co wyglądało na pozostałości butelki, a w drugiej nieprzerwanie rękę młodej poetki. Czerwone ślepia spojrzały w dół, prosto na nią.

I skurczyły się w przerażeniu.

— Geas Muire!— puszczając ramię poetki, zupełnie jak gdyby było żywym skorpionem, wielkolud skoczył przed siebie, obalając po drodze kulawy stolik, dobrze wypchaną najeżkę, kawał zaśniedziałego miedziorytu przedstawiającego uzbrojoną amazonkę dosiadającą konia i stojącego na drodze Franza. Plując, charcząc i przeskakując nad przewróconymi sprzętami, rozbił resztki naczynia o podłogę i czym prędzej oddalił się w kierunku wyjścia.

—Geas. Geas. Bloede Geas — wychrypiał jeszcze, oglądając się na dziewczynę, stanąwszy na progu drzwi i spluwając gęstą śliną. Drzwi zamknęły się z powrotem i znowu pogrążyli się w ciemnościach. Gdzieś na wysokości podłogi odezwał się cichy jęk Franza.

Offline

 

#29 2016-05-18 19:05:16

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Łuuu, taka jestem straszna! Łuuu-hu! —  krzyknęła Burza za Skirem. —  Uciekaj, uciekaj! Jeszcze więcej hałasu narób, pewnie! Cholerny świr. Słyszysz?! Świr! — celowo i jakże dowcipnie przekręciła imię ryżego wielkoluda, nie zważając na to, że pewnie i tak już jej nie słyszy. A nawet jeśli, to chyba nie rozumie po ludzku. — Sam jesteś przeklęty! Przeklęty i zdrowo porąbany!

Cała ta złość wzięła się chyba stąd, że okropnie, okropnie ubodła Lottę sugestia, jakoby miała mieć związek z jakąś klątwą. Całe życie starała się udawać, że to nieprawda.

Starając się rozmasować obolałą jeszcze od uścisku Skira rękę i zapomnieć o wymalowanym w jego oczach przerażeniu, poetka rozglądała się po pokoju. Oczywiście z dość marnym skutkiem. Nie była wiedźminką. Kiedy jednak w końcu wzrok przywykł jej odrobinę do ciemności i zlokalizowała sylwetę, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa musiała należeć do Franza, ruszyła ostrożnie w tamtą stronę pomiędzy zakurzonymi sprzętami, przy okazji zasypując chłopaka gradem niecierpiących zwłoki pytań.

— O co mu chodziło? Ty wiesz? Bo ja nie mam pojęcia. A niech mnie, skąd wyście go wzięli, co? Co to w ogóle za gość? Dzikus okropny. Co on tu robi? Heeej, Franz? Jesteś tu? Chodź, pomogę ci wstać... Nie zabiłeś się? FRANZ!

Dłoń, którą Burza poufale chwyciła w geście bezinteresownej pomocy, okazała się lodowato zimna i nieruchoma. Pierwsza myśl "zaraza, jednak się zabił!" prędko ustąpiła spostrzeżeniu, że zerrkikańską rzeźbę figuralną zadziwiająco łatwo po ciemku pomylić z żywym człowiekiem. Szczery podziw dla kunsztu nieznanego rzeźbiarza z dalekiej krainy przez chwilę dzielił miejsce w myślach młodej poetki ze swego rodzaju żalem, że te kamienne muskuły nie są jednak prawdziwe. Chwilę później jedno i drugie wypłoszył z jej głowy nieopanowany chichot.

— Nic ci nie jest?

Dławiąca się śmiechem Lotta przysiadła na stercie książek, bezskutecznie próbując się uspokoić.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#30 2016-05-24 03:34:33

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Drzwi zamknęły się za uchodzącym z podkulonym ogonem Skirem, ściganym przez własny smród i wyzwiska krzyczane przez młodą Burzę. Pogrążony w ciemności Franz dawał względnie wymierne znaki życia oddychając głośno, szurając po podłodze wszystkimi czterema kończynami i dysząc co jakiś czas pojedyncze i niewyraźne klątwy.

— Skirfir. Skelligeńczyk i wzięty bandyta. Był w tej drużynie jeszcze przede mną — ostatni warunek nie był szczególnie trudny do spełnienia, jeśli brało się pod uwagę fakt, że Franz członkiem hanzy był od jakichś dwóch tygodni, nawet jeżeli nadymał się że z Bertem znali się już wcześniej i wobec zaistnienia tego warunku, należy mu się taki szacunek jak reszcie jego kompanów. — O co mu chodziło? — Były szkolarz jęknął i ozwał się umęczonym śmiechem z głębi mrocznej przestrzeni niewielkiego pokoju.  — Nie pytaj mnie, bo na wszystkie sztuki wyzwolone, nie wiem. Nie wiem i nie chcę wiedzieć co siedzi w tym pokręconym łbie.

Franz usiadł lub wstał, co dało się poznać po krótkim i głuchym tąpnięciu i chwilowym ustaniu innych hałasów, jeśli nie liczyć krótkiego odgłosu szklanych okruchów przemieszczających się po posadzce i krótkiego syknięcia.

— Ładnie, kurwa — mruknął do siebie młodzieniec, tak by dziewczyna go nie usłyszała. — Trafił mnie! — odkrzyknął jej już wyraźnie,  na poły ze sztucznym dramatyzmem, a na poły z dumą. Butelka którą trzymał w ręce zdziczały wyspiarz zahaczyła Franza o czoło i choć było to ledwie draśnięcie i po krwawieniu wkrótce nie miało być śladu, młodzieniec zamierzał obnosić się ze swoim skaleczeniem jak z raną godną co najmniej weterana spod Sodden. — Ale to nic, grunt że tobie nic się nie stało — orzekł ze skromnością i niefrasobliwością przystającą tylko prawdziwym bohaterom.

Kierując się rozbrzmiewającym śmiechem artystki, wagant niczym w ciuciubabce odnalazł ją w ciemności, siedzącą na stercie książek, które- choć nie mogli tego zobaczyć- nie traktowały bynajmniej o sztuce uzdrawiania chorób ani alchemii.

— Bo nie stało, prawda? Może powinienem cię obejrzeć? Wiesz, trochę się na tym znam — Ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie usłyszała czując muśnięcia oddechu na swojej skórze, a wkrótce i samych ust, gdy jej towarzysz, na wzór wampira wyższego przycisnął je do jej szyi, odnajdując drogę wśród naelektryzowanego morza włosów. Podczas gdy jedna ręka przebierała w materiale sukienki w poszukiwaniu jakichkolwiek tasiemek, guzików i wstążek, druga uprzedzała ją bezceremonialnie, wślizgując się okrężną drogą pod materiał, błądząc po jej plecach, cal po calu przesuwając się delikatnie po skórze.

— To tatuaż?— spytał wyczuwając bliznę, kiedy oboje osunęli się do półleżącej pozycji pod rozsypaną pod nimi stertą książek. — Nie mówiłaś, że masz jeden, co przedstawia? — zaciekawiony żak szybko rozpoczął poszukiwania innych znaków na jej ciele, pochyliwszy się i podnosząc rąbek sukienki, by podążyć w górę i z powolnym sceptycyzmem sprawdzić czy wzorem wielu innych młodych dziewcząt nie przyszło jej do głowy naznaczyć swojego ciała popularnym motywem pąsowej róży, zgodnie z tradycją wykonywanym zazwyczaj w jasno określonym miejscu.

Offline

 

#31 2016-05-30 03:49:27

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

Stając u bram ogrodu, Franz – podobny niejako do bohatera starej pieśni Asma Asmaton – gotów był zabrać się za łapczywe spożywanie najsłodszych owoców choćby i zaraz. Po chwili wahania postanowił jeszcze zbłądzić wśród balsamowych drzew, strumieni i krzewów winnych w poszukiwaniu pąsowej róży – na próżno – oraz furtki, którą to wreszcie znalazł w postaci kilku chłodnych, metalowych guziczków na dziewczęcej piersi. Zwyczajem jednak wszystkich łajdaków i łotrzyków tego świata, kolorowy bażant nie czekał, aż otworzy mu się drzwi, a samowolnie prześlizgnął się poprzez mur. Wtedy zaś jego nieostrożna ręka trafiła tam, gdzie swego czasu uderzył piorun. I wzbudziła w Lotcie niemiłe wspomnienie, które wraz z dreszczem pobiegło wzdłuż jej krzyża.

— Nie tatuaż. Nie dotykaj, nie tutaj — syknęła Burza, wymykając się na moment dłoniom chłopaka, po to jednak tylko, by zaraz złapać je pewnym chwytem i położyć je sobie w miejscu, gdzie zdawały jej się bardziej przydatne. Nawet jeśli nie kwitły tam róże.

Lotta, tak jak i Franz urodzona do figli i psot, umyślnie poślizgnęła się na jakiejś grubej księdze, planując odegrać komedyjkę pod tytułem "Boli, ratuj!". Lecz skołowane przez płynący w głowie narkotyk ciało prawdziwie zgubiło na moment równowagę, co skończyło się całkiem nieudawanym bólem wskutek randki w ciemno z jakimś nadspodziewanie solidnym meblem.

— Boli, ratuj! — po tonie jęku Lotty dało się poznać, że ta mimo wszystko nie zamierza wyjść z przyjętej roli.
— Bardzo boli, pocałuj — zażądała dziewczyna tuż przy uchu Franza, podsuwając młodzieńcowi pod nos swoje nieszczęśliwie rozbite kolano. Na białym perkalu pończoszki gwałtownie zakwitła pąsowa róża. Aż żal, że po ciemku nie było jej komu podziwiać. — Pocałuj natychmiast.

Pocałował.

— W kolano, głupku.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2016-05-30 03:53:05)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#32 2016-06-15 01:33:44

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Franz, podobny nieco do oblubieńca z Asma Asmaton a o ileż bardziej do słynnego lisa chytrusa z powszechnie znanego bajecznego cyklu, był już w ogródku i witał się z gąską. Zwyczajem wszystkich łotrzyków prześlizgnął się chyłkiem, ukradkiem, drogą na skróty, błądząc wśród balsamowych drzew, kryjąc w cieniu wysmukłych cedrów, przeprawiając przez wijące się strumienie, plącząc się pośród bujnej winorośli.

Ulegając ciekawości i tracąc w zapamiętaniu szlak nieomylnej drogi, stoczył się na samo dno raju.
Prosto do jaru, którego spękana powierzchnia znaczyła przejście samego Chaosu i pocałunek jego płomiennej klingi. Ziemia zatrzęsła się, umykając przed intruzem, przegnawszy go precz, hen daleko ponad doliny, do krain na południu gdzie nie znano róż i królowały szerokie stepy.

Schwytany za rękę Franz, z tupetem i niereformowalnością przystającą rasowemu łajdakowi, nie przejął się zbytnio swym wygnaniem i już począł obmyślać dalszą podróż na północ. Obiegając step, podążył umiłowanymi dolinami, wypływając na ciepłe i spokojne wody dotarł do przeciwległych ziem, gdzie jego dłonie ponownie postanowiły się rozdzielić. Prawica, bardziej praktyczna i racjonalna, świadoma drogi oraz przyświecającego celu, ani myślała zaprzestania żeglugi. Rozwinąwszy wszystkie pięć żagli, manewrując między cieśninami, była zdecydowana przetrzeć szlak do tych lądów, w których czekało na nią bogactwo perkalu i innych tkanin tak delikatnych, że przystających co najmniej księżniczkom. Będąc tą dominująca spośród dwójki rodzeństwa, wypadało założyć że jej decyzje zwykle oznaczały stan określany jako de facto in spe, nawet jeśli przy wprowadzaniu de facto przyszłoby jej wydzierać upatrzone skarby siłą i z udziałem ofiar.

Z kolei lewa, gnana ciężarem tęsknoty, wierna swojemu mianu i prawdziwie artystycznym sentymentom, podobna do umiłowanego podobnego do gazeli, mknęła przez wzgórza i pagórki, aż do samej furtki, dopinając swego i rozpinając ją od wewnątrz. Kilka guzików zastukało o podłogę a przyjemna bryza wpadła do ogrodu, pokrywając gęsią skórką owoce, którymi był brzemienny. Niedojrzałe owoce, jak skonstatował. Ale mimo wszystko słodkie - pomyślał konstatując jeszcze bardziej. Oderwane wspomnienie wraz z dreszczem, również i młodemu sowizdrzałowi przebiegły w dół krzyża. Jednak w przeciwieństwie do tych Lotty, nie zaliczały się w poczet niemiłych.

Randka w ciemno szybko zmieniła się w randkę grupową, gdy do solidnego mebla szybko dołączyło opadające, niedawno rozcięte czoło byłego żaka zeswatane z jej własnym, w krótkim zetknięciu przypominającym zaloty śnieżnych muflonów.

Może Lottcie udałoby się zachować równowagę, gdyby nie fakt ograniczonych ruchów w kostkach, przez co lądowanie na łożu z ksiąg okazało się nieuniknione. Młoda poetka była w owej sytuacji (choć wiedzieć o tym nie mogła) nadzwyczaj podobna do dam, z którymi zwykł zadawać się pewien bardziej jej nieznajomy niż znajomy wiedźmin.

Wiedźmin, którego pamięć może nie była i świętą ale wciąż obecną i realną. W zupełnie niepoetyckim tego słowa znaczeniu.

Całuj mnie w nos — warknął stary Kot i żachnął się, zupełnie po swojemu, ścierając krew płynącą z rozbitego kolanem dziewczyny (a może jeszcze pięścią Tiberta?) nosa, zanim para jego nienaturalnych, odbijających się w ciemności oczu nie zniknęła jej z widoku w momencie, gdy szykował skryć się z obitą twarzą tam, gdzie nie zagroziłyby jej żadne twarde ani wystające części.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-06-15 01:34:04)

Offline

 

#33 2016-06-24 11:39:08

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

Burza w pierwszym rozsądnym odruchu chciała krzyknąć ze zgrozy, zerwać się i uciec, ale coś zmąciło jej rozum i zamiast tego tylko starła swoim rękawem krew z wiszącego nad nią czoła, po czym odchyliła się ostrożnie na łoże z ksiąg i upomniała wiedźmina miękko, łagodnie, jak gdyby jego obecność tutaj była co najwyżej trochę niespodziewana, ale nic ponad to:

— Jakert. Zapomniałeś że nie żyjesz?

Och, zresztą i tak ucieczkę miałaby ponad miarę utrudnioną, spętana przez te wszystkie perkale, batysty i trzymające ją w zdecydowanym chwycie dłonie. W ogóle nie było o co walczyć.

Nauczyciel Tiberta wydał się Burzy teraz dużo bardziej pociągający niż wcześniej, za jego życia. Być może winić należało emhyrowe łzy, które nawet jemu dodały urody, być może panującą w komnatach alchemika ciemność, być może jakieś ukryte, perwersyjne upodobania dziewczyny, może zaś po prostu niesprzyjające okoliczności, w jakich przyszło im się spotkać poprzednim razem. I tym jeszcze poprzednim, którego Lotta wprawdzie nie pamiętała, lecz który zostawił jednak niezatarty, choć niewyraźny ślad na dnie jej umysłu. Och, kimże był przy Jakercie Franz? Raptem szczeniakiem niepoważnym, chłopaczkiem-niedorostkiem przy mężczyźnie, nastroszonym kogucikiem przy sokole chmurnookim. Tak, Jakert nie był podobny ani do oblubieńca, ani do gazeli, ani do lisa, lecz do sokoła, którego szponom nie sposób było umknąć.

— Dlaczego tu w ogóle jesteś? — poczuła się w obowiązku zapytać, mając świadomość, jak kretyńsko to brzmi. Wcale nie przeszło jej przez myśl, że to tylko zwidy zatrutego narkotykiem organizmu. — Dlaczego mi to robisz...? Hej, ale nie mówiłam, że masz przestać, cholera!

  Kiedyś — a zdawać się mogło, że upłynęły już całe wieki od tamtej chwili — młoda poetka zastanawiała się głośno, w jakiej to dziedzinie Mistrz Jakert osiągnął mistrzostwo. Teraz chyba miała na ten temat pewną teorię. Westchnęła i złapała go za włosy, by nie stoczyć się samotnie w otchłań. Otchłań absurdu.

— Czemu więc zawdzięczam ten zaszczyt?

Ostatnio edytowany przez Aishele (2016-06-24 11:40:07)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#34 2016-06-28 13:29:14

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Tańczące na deskach sekretnego teatru cienie, aktorzy zrodzeni z mariażu zalegającej czerni i skromnego woalu światła, grali role tych, którzy już dawno powinni byli zejść ze sceny a uparcie na nią powracali, wzorem stworzeń posiadających więcej niż tylko jedno życie, lubo upiorów przyciągniętych ku padołowi łez echem dawnych sentymentów i pragnieniem ciepła śmiertelnych ciał i obmywającej je krwi.

Szarlatani wypełzający z samego dna otchłani,  wykorzystujący okazję w chwili gdy wpatrujący się w nią z lękiem i czujnością rozum zasypiał na swojej warcie. Zasypiał długim, pełnym marzeń i lęków czarownym koszmarem, z którego budził się z krzykiem. Tym specyficznym rodzajem krzyku przepełnionego bólem dziwnie kojarzącym się z przyjemnością.

Wiedźmin nie przestawał. Wiedział, że by osiągnąć mistrzostwo w swojej dziedzinie nie wystarczały przemożne pragnienie, entuzjazm, ani zapał. Konieczne była konsekwencja i warsztat. Choć pracownia w której przebywali nadawała się również, nawet jeśli otaczające ich pokłady spisanej na papierze wiedzy traktowane były zupełnie niegodnie i lekceważąco. Pozbawiony uniwersyteckich studiów wiedźmin jako automat nieskomplikowany i prosty na wzór drzewca halabardy, ani myślał korzystać ze źródeł pisanych. Szczególnie tych małą literą.

Wysnuta przez dziewczynę teoria szybko znalazła swoje potwierdzenie w części empirycznej quod erat demonstrandum et quod erat votis. Pochmurne wejrzenie sokoła przestało odmierzać szeroki step, spostrzegając poniewczasie, że schwytana, wijąca się pośród jego szponów ofiara sama stała mu się paścią.

Coś zimnego i metalicznego, ani chybi koci medalion, drgnęło, kłując dziewczynę w miejsce bliźniacze do tego, na którym wcześniej wykwitła pąsowa róża. Wiedźmin zadrżał, z zupełnie nieskrywanego afektu, któremu zamierzał dać wyraz. Krążący nad nią sokół nie omijał ni gór, ni lasów, ni dołów i bystrych nurtów. Pikował i wzlatywał nad nimi, pytał je, wszystkie naraz i każde z osobna lecz było już za późno by się uwolnić.

Dalej spadali już razem. Spleceni w uścisku, prosto w Otchłań Absurdu, z samego szczytu rażonej piorunem wieży błaznów, ona —  zamknięta w niej księżniczka i on —  idiota- królewicz który niebacznie postanowił ją uwolnić. Profani mający zostać pogrzebani pod stosem ksiąg. Kurhanem papieru i twardej, wyprawionej skóry pokrywającej grzbiety ksiąg mieszającej się z jasną i delikatną pokrywającą ich własne grzbiety. Odkrywaną w pośpiechu i bezładzie niczym nowe, nie mające jeszcze imiona lądy przez przedzierających się przez nie zdobywców, wyrywający je skrawek po skrawku i cal po calu pośród bladego światła księżyca oraz wilgotnego,dusznego klimatu.

— A zgadnij, zgadnij.

Staczali się na dno. Lecz nikt nie wołał "biada", gdyż staczali się we wspaniałej kompanii, przy akompaniamencie muzyki płynącej w ich żyłach i oddechach, hołdując dwóm bliźniaczym i zarazem przeciwstawnym popędom natury i ukrytej w niej Mocy. A obecność tej ostatniej nie ulegała dyskusji, inaczej wytłumaczyć się tego absurdu nie dało.

Offline

 

#35 2016-06-30 03:24:32

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Słuchaj no, jakoś nie mam humoru na zgadywanki, więc może lepiej mi po... mm... Jakert, powiedz... hmm... no odpowiedz mi!

Wiedźminowi było jednak w głowie zupełnie co innego, niż udzielanie odpowiedzi na niewygodne pytania. Zdecydowanie dał temu wyraz. Burza oplotła go ramionami i stłumiła jęk, wbijając zęby w okolice jednego z runicznych tatuaży. Niby strzyga. Na jego szczęście uzębienie miała zwykłe, dziewczęce, nie zaś potworne. Kto chciałby całować strzygę tak jak ten, o tu, całował Lottę?

Młoda poetka w mroku pracowni zupełnie nie widziała cieni, jej wzrok podążał wyłącznie za dwoma gorejącymi bursztynami oczu, kiedy tym akurat zdarzyło się wynurzyć na chwilę zza gór, zza lasów czy z głębi nurtów bystrych.

Ona sama była jeszcze zbyt młoda, by osiągnąć mistrzostwo w jakiejkolwiek dziedzinie. Zbyt młoda i za mało znała się na mężczyznach. Musiała nadrabiać zapałem i przemożnym pragnieniem, a tego na pewno jej nie brakowało, kiedy z trudem łapiąc oddechy starała się dotrzymać Jakertowi kroku w gonitwie po najwyższych górskich szczytach. Przetoczyli się kilka razy po podłodze, wzburzając burzę kurzu z pergaminów starszych niż świat. Korzystając z krótkiej chwili triumfu, kiedy Kot niebacznie dał się uwięzić w klatce jej białych ud, kiedy ręce i rozum miał zajęte, Lotta bezczelnie odebrała mu medalion. Patrząc na kochanka z góry i wysoko zadzierając i tak już zadarty nos przywiesiła kocią paszczę na swojej piersi.

Później długo spadali, długo frunęli. Lecz każdy, kto frunie, kiedyś musi wylądować. Nawet jeśli bardzo by pragnął, żeby ten wiatr we włosach i cudowny bezwład lotu nigdy się nie kończyły. Upadek był miękki, lecz wciąż był upadkiem.

— Nie chcę psuć nastroju, nie chcę być niemiła, ale czy naprawdę nie wydaje ci się, że powinieneś teraz gnić w ziemi? — Strapiona Lotta znów podjęła temat, powoli głaszcząc kochanka po włosach. Wtulona w niego jak kocię, w oczywisty sposób życzyła mu szczęścia, zdrowia i dalszych sukcesów, ale on już był martwy i oboje o tym wiedzieli. Tylko jedno z nich zdawało się mieć to w nosie. — Jakert, ja nie żartuję. To poważna sprawa.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#36 2016-07-18 03:35:57

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

— Powinien — odpowiedział za niego głos należący do pary bursztynowych oczu od niedawna przyglądającej się im w milczeniu. Franz jęknął, a jego ciało zadygotało przenosząc na wtuloną weń dziewczynę wstrząs wymierzonego pod żebra kopniaka. Powietrze, z głuchym rzężeniem, uleciało z niego jak wino z przebitego bukłaka w czasie krótszym niż zajmuje zrobienie wdechu i wypowiedzenie słów "To nie tak jak myślisz".

Zwijając się w krótkim spazmie, skulił ramiona i schował kark, odruchowo osłaniając wciągnięty brzuch.
Długa sylwetka cienia o odbijających światło oczach wyrosła nad nim bezszelestnie i częstując drugi z jego boków obcasem przy próbie podniesienia się na klęczki. Stos ksiąg zafurkotał i zaszeleścił stronicami, a niedawno opadłe resztki zalegającego na nim kurzu na powrót wzbiły się tumanem ponad podłogę.

Stojący w lekkim rozkroku Tibert bez żenady taksował otoczenie, niby od niechcenia rozgrzebując czubkiem buta rozrzuconą wokół garderobę, zalegającą między całą literaturą i antykami, z łapiącym płytkie oddechy, zwijającym się za jego plecami Franzem. Rozejrzawszy się wokół, przeszedłszy się to tu, to tam zatrzymał przy Lottcie. Dotyk obleczonej w skórzaną rękawicę dłoni ścisnął jej podróbek, unosząc jej twarz by zajrzała w jego własną, a potem targnął zawieszonym na jej szyi rzemykiem z przywiązanym doń puzderkiem na narkotyki, jednym ruchem ściągając go z niej w zwinnym, pojedynczym ruchu.

— Chciałbym powiedzieć, że to nic osobistego — odezwał się — Ale naćpałeś moją siostrę, Franz.

Młody Kot nie potrzebował wyjaśnień. Powoli i nie spiesząc się, podszedł do gramolącego się właśnie z podłogi przewodnika. Bert pochylił się, coś trzasnęło, a Franz znowu wylądował na ziemi. W snopie wpadającego do środka światła zobaczyła jak jej brat przyklęka przy leżącym i wykręca mu nogę. Ostro i dosyć niewprawnie, ale poddany zabiegowi nie zdążył uronić słowa skargi, zbyt pochłonięty omdlewaniem.

Ponownie, bez niepotrzebnego pośpiechu, młody wiedźmin wyprostował się i ciągnąc za sobą rozchełstanego bażanta, sunącego za nim po ziemi z rozkrzyżowanymi rękami podążył w kierunku światła mającego swoje źródło w korytarzu za drzwiami.

Offline

 

#37 2016-07-22 00:28:31

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— Tibert, daj spokój, sama się naćpałam — mruknęła gdzieś tam w tym wszystkim siostra bezlitosnego oprawcy. Szturchnęła brata w brzuch, kiedy do niej podszedł. Choć właściwie to mruknęła i szturchnęła bardziej po to, by mieć czyste sumienie, nie z prawdziwego przejęcia i zaangażowania, no bo...

Franz? Pierwszy odruch, owszem, skłaniał by pobiec, krzyknąć, zaprotestować, nie pozwolić, ale... ale to był tylko Franz, nie Jakert, a losy Franza w zasadzie znaczyły dla niej tyle co nic. Franz, osoba bez znaczenia. Był pasikonikiem, co nieszczęśliwie wpadł do wiadra, z którego piją konie; nikt nie zważa przecież na utopionego pasikonika, zwłaszcza kiedy akurat płonie stadnina. Kolorowy bażant miał pecha i szkoda go było, lecz jeszcze bardziej szkoda było na niego słów i czynów, on i tak jawił się już Burzy jako stracony.

Oczywiście gniewała Lottę bezpodstawna przemoc, lecz nieporównanie bardziej gniewała ją postawa Tiberta wobec niej samej. Brat zdawał się traktować ją jak swoją prywatną własność, nie jak osobę, osobę która w dodatku jest już duża i może robić co chce. I z kim chce. I po takich narkotykach, na jakie akuratnie jej przyjdzie ochota.

Zamierzała wyłożyć mu to krótko i dobitnie. Lecz to mogło − musiało − poczekać. Gdy tylko za intruzami zamknęły się drzwi i ciemność na nowo zaległa we wszystkich kątach, Burza przetoczyła się bezsilnie pod ścianę i tam zamknęła łzawo rozlśnione oczy, a potem momentalnie zasnęła, chwytając się jeszcze resztki cichej nadziei, że we śnie spotka kogoś znajomego − kogoś kto zniknął przed momentem zbyt prędko i bez żadnych wyjaśnień. Poetka nawet nie przyjmowała do wiadomości, że wszystko to była nieprawda. Myśl taka byłaby niezgodna z jej poetyczną duszą.

I mała Burza wyśniła sobie zaraz wielką burzę, burzę z prawdziwego zdarzenia, taką co łamie drzewa jak patyczki, burzę siejącą błyskawice tak jasne, że widzą je nawet ociemniali. Stojąc na szczycie pagórka obserwowała, jak kępy soczystej trawy kładą się przygniecione ogromną masą wody, jak strugi deszczu czeszą zielone źdźbła i układają je w fantastyczne wzory zapomnianych, bardzo starych znaków pisma. Gdy wreszcie napadało dość, by pagórek w całości zniknął pod falami żywiołu, ona w małej łódeczce popłynęła przed siebie, pracując wiosłem z całych sił, roztrącając nim liście nenufarów, żółte kwiaty grążeli i długie skrzypiące trzciny. Wiosłowała uparcie w kierunku wodospadu, który jak gigantyczna góra z huczącego szkła czekał nad nią na końcu rzeki, a w spienionej masie wód rozsiewał drobne tęczowe łuki. Grom uderzył w szklaną górę, a powłoka wód rozpadła się na tysiąc tysięcy drobin, z których każda zmieniła się po chwili w pobrzękującą w ostatnich drgnieniach życia muchę. Pod szklaną pokrywą wodospad okazał się zaś wielką falą krwi i Lotta wiedziała, do kogo ta krew należy. Bez wahania zbliżyła się tam, gdzie spieniony szkarłat uderzał o lustro wody. Kaskada krwi, niby ucięta nożem, zupełnie ustała, zdradzając sekret − hucząca ściana wód skrywała wejście do niedużej groty. Wtedy Burza wyskoczyła z łódki, chybotliwie skoczyła po kamieniach i śmiało wstąpiła w mrok jaskini. Po jej ścianach przemykały cienie.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#38 2016-08-06 03:46:34

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Cienie trzymały się tuż za Lottą, podążająca samotnie w głąb tunelu, uzbrojonej jedynie w kaganek, który je zrodził. Zimny, pozbawiony ciepła płomień nie przebijający mroku, a jedynie wyłuskujący ściany i wąski skrawek drogi tuż przed nią. Odgłosy ścigających ją kroków przybrały na sile, zmuszając do przyspieszenia tempa wędrówki.
Znajdowała się w teatrze. Na jego deskach koncertował Gawron, usiłując wydobyć śpiew z poderżniętego gardła. Stojąca w pierwszym rzędzie widownia płonęła, ktoś łkał, całkiem blisko. Ktoś inny wył, zupełnie nieludzko, napierając z resztą powiększającego tłumu w kierunku sceny.

— ...wielki miecz mu dali. Aby nim zabijał, i by od niego zginął, gdy już świat podpali.

Korowód zmierzający prosto w kierunku ognia, wzorem bezmyślnych ciem, stawał się gęstnieć z każdą chwilą. Ciżba ludzi, elfów i krasnoludów, parła na wprost przed siebie, nie zatrzymując się ani nie obserwując tego co działo się wokół. Dziewczyna nie rozpoznawała prawie żadnej z mijających ją twarzy, a te które jej się udało, miała zapomnieć zaraz po przebudzeniu.

Wszystkie poza należącą do Kerta, wstępującego na szczyt żywego stosu aby umrzeć po raz trzeci i nie powrócić, pozostawiając po sobie tylko cień odbity na ścianie jaskini.

Mała Burza zbudziła się, tuż przed tym jak Bert wśliznął się do środka, wzorem wszystkich złodziei, kochanków - i wiedźminów -bezszelestnie i bez pytania. Nie licząc braku Franza, otoczenie nie zmieniło się wcale. Panujące wokół ciemności sugerowały również, że nie zmieniła się także pora dnia, a okres pomiędzy snem a przebudzeniem był raczej kwestią minut niż godzin.


— Ubieraj się. Nie zabawimy tu dłużej — polecił brat, podając jej przyodziewę, a samemu poprawiając przewieszony przez plecy miecz oraz zapięcia klamer na butach. Z oddali słychać było podniesione głosy i szybką wymianę zdań towarzyszącą nagłej krzątaninie, zwykle z rodzaju tych poprzedzających niespodziewane wizyty.

Offline

 

#39 2016-08-13 15:51:32

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— He? — wyrwana ze snu siostra nagle popatrzyła na brata szeroko otwartymi oczami. W oczach tych było widać przez moment całe piekło. — A co ty mi znowu rozkazujesz? — Popchnęła Tiberta ze złością, choć bez sił. — Dlaczego niby znowu gdzieś się musimy wynosić? Znowu, znowu! Znowu ty coś nabroiłeś albo ci twoi, pożal się losie, koledzy? Po co włóczymy się z tą bandą kretynów? Co to za życie z tobą! Nawet nie usiadłeś jeszcze ze mną, nie porozmawiałeś, nic nie wiem, kim ty teraz jesteś, czego chcesz, co ze swoim życiem robisz. A to jest chyba ważne, nie uważasz?

Cały czas mówiąc, dziewczyna zakładała kolejno: wypłowiałą koszulę z resztką koronki przy brzegach, białe pończochy − właściwie jedną pończochę, bo tę drugą, rozdartą i przyklejoną do zakrwawionego kolana, wciąż miała na sobie − później szare ciżemki, kiedy już udało jej się je odnaleźć, a na końcu ciemnogranatową sukienkę, z zasznurowaniem której musiała się dłuższą chwilę użerać. Łatwo w zapale zdjąć, trudniej znów założyć i doprowadzić do porządku. Tak jak ze wszystkim w życiu.

Po uporaniu się z garderobą przyszła trudna konieczność, by rozprawić się z całą resztą.

Zdmuchując z twarzy rozwichrzone, naelektryzowane włosy, Burza podeszła do Tiberta, który toczył akuratnie walkę z nieposłuszną klamerką buta. Westchnęła, pochyliła się nad nim i także z jego czoła odgarnęła opadający kosmyk. Nie czarny, jak zapamiętała. Rudy.

— Muszę pilnie iść do świątyni Melitele. Teraz. Zaprowadzisz mnie? Boję się sama chodzić nocą po mieście. A po drodze do chramu moglibyśmy wreszcie w spokoju porozmawiać, dobrze?

Jeszcze jeden, ostatni rzut oka na koncertującego Gawrona. Jeszcze wydzierający z piersi powietrze bieg za wstępującym na stos Jakertem. Burza nie zdążyła zapomnieć, jak na pół oddechu przed końcem snu dopada do niego i kładzie głowę na jego kolanach, a stary Kot jest już tylko figurą usypaną z popiołu, która pod jej dotykiem rozpada się bezgłośnie w ciemny pylisty obłok i wygląda to jak bardzo cichy i bardzo druzgocący koniec świata.

Oszalałymi myślami Lotta wciąż pozostawała w swoim chorym śnie, lecz z całych sił starała się powrócić do tego, co obecne i prawdziwe, do tego, co naprawdę się teraz liczy. Do swojego brata, kimkolwiek się stał.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#40 2016-08-14 01:10:23

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Pchnięty Tibert cofnął się miękko, tanecznym niemal krokiem omijając obaloną rzeźbę figuralną herosa i nadeptując leżącego na podłodze "Jaskra", jedyną rzecz jaka pozostała po niedawnym kochanku jego siostry. Schylając się ku butowi, drugą ręką zgarnął wymięty kapelusik, chowając go za pazuchę. Jako wiedźmin znał się na tropieniu, stary Kert wpoił mu jak szukać śladów i czytać zapisane w nich historie. Niepozostawianie ich za sobą, było drugą, nie mniej ważną lekcją, której przyszło mu się nauczyć i praktykować na szlaku. Zwłaszcza, że był jednym z Kotów, wiecznych włóczęgów naznaczonych piętnem banicji. Od dziecka tylko lasy i gościńce, strzemię w strzemię i ramię w ramię z kimś czyich zamiarów nigdy nie mógł być pewien. Pewny był tylko ruch. Wieczna tułaczka i poszukiwanie. Walka. Przeznaczenie. Obsesja.

Bert słuchał Burzy, nie dziwiąc jej się zbytnio i wspominając niezapowiedzianą pobudkę urządzoną mu przez starego na ich pierwszym szlaku, podczas postoju w gelibolskiej dziczy, nieopodal zakola rzeki Braa. Wyrwanego ze snu, sponiewieranego jak po Próbie Traw całonocną medytacją nad ogniskiem, siłą postawił do pionu, jednym ze swoich chwytów subtelnych jak uścisk wściekłej żyrytwy. Potem, w samej tylko koszuli i z jednym mieczem w ręku kazał mu się czołgać po dnie jaru, prosto do jakiejś śmierdzącej stęchlizną dusznej jamy pełnej gronostajowego gówna. Gdy w końcu, spędziwszy tam bity kwadrans na poszukiwaniach, wyszedł nareszcie na zewnątrz, siedzący na pniaku nauczyciel sklął szpetnie swoich wiedźmińskich konfratrów, którzy pomylili się lub skłamali mówiąc mu, że w tej jaskini mieszka gorgon.

Tibert parsknął, wracając do teraźniejszości, tego co obecne i prawdziwe.

— Rozkazuję? Nie, ja tylko stwierdzam fakty, Lotko. Musimy opuścić to miejsce i się rozdzielić. Ja i moja banda kretynów. —  Młody kot uniósł twarz, stając nieruchomo naprzeciwko Lotty. Spod odgarniętego kosmyka patrzyła na nią para błyszczących oczu, które choć tak różne od jej własnych, stanowiły odbicie tego samego miejsca. — Jestem twoim bratem. — powiedział do niej wyraźnie, wśród zapadającej w ciemnościach ciszy otaczając ją ramieniem, z jej głową na swym barku i piersi. — To kim teraz jestem tego nie zmieni. Nigdy. — Wiedźmin zwolnił uścisk, odstępując od Burzy i ruszając w kierunku drzwi. Przez moment, zanim się odwrócił znów widziała jego oczy, zawieszone w ciemnej toni, do pary z nieobejmującym ich uśmiechem nadających mu wygląd kogoś kto nie tylko oglądał piekło ale komu podobało się w nim bardziej niż na tym padole pełnym łez.

— Dobrze, pójdziemy do chramu. Pospiesz się, porozmawiamy w drodze. — Usłyszała nim zniknął w otwartych drzwiach, zalewając cały pokój światłem i narastającym gwarem rozmów toczonych w wyraźnym ferworze i pośpiechu.

— ...genschein nie ma momentu, żeby nie podskakiwał i się nie gorącował o to co urządziliśmy w tamtej knajpie. Jak się dowie jak sprawił Franza po wywleczeniu, to na nas nakabluje i będziemy sterczeć na jednym palu, zobaczysz— biadolił z różnych stron przemieszczający się głos, któremu towarzyszyły odgłosy ciężkich buciorów.
— Do tego jeszcze daleko, ale współpraca na cienkim dynda włosku. Oj zabierą nam korony, wstrzymają szczodrą rękę co nas karmi, skończą się dziwki i kości.  I wódka, taka ich mać, też się skończy. Przyjdzie robić w mokrych kontraktach albo wozić dupę z karawanami i wystawiać rzyć na strzały — zawtórował mu drugi, wśród brzdęku butelek i odgłosu przesuwanych mebli. 
— A to wszystko przez jedną gówniarę.
— Ciszej — pierwszy syknął, słyszalnie przystając.  — Bo Tio gotowy usłyszeć. I zrobić kolejne Tridam.—
— Kiedy ja dalej nie mogę pojąć...
— Ja też, Jansen. I nie próbuję. Wystarczy mi to co widzę wokół siebie. A widzę co Tibert urządza z jej powodu. Wszyscy wiemy jak postąpił z drugim charakternikiem, wtedy gdy dotarliśmy na miejsce. Ja słyszałem o tym jak jej szukał i co się działo z tymi wszystkimi po drodze. Widziałem jaki po spotkaniu z nią był Skirfir, ten sam skurwiel, który podczas jednego podjazdu wyczynia rzeczy gorsze niż cała banda pijanych maruderów i żre surowe mięso. Ja patrzyłem na Restefesa, na co dzień gada ze ścianami i zamyka ogień we flaszy, to on za nią wszedł wtedy do gospody potulny jak gówniarz, nawet nie mruknął. To mi wystarcza. Franz tego nie widział. Regenschein zaczyna widzieć, dlatego się rozdzielamy. I powiem ci, że jakoś mi z tym, kurwa, spokojniej.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-08-14 01:17:32)

Offline

 

#41 2016-10-21 23:00:00

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Pracownia alchemiczna

— A po co mam się spieszyć, co to, pali się? Już nie przesadzaj, nie popędzaj mnie bez przerwy — odparła Burza, marudna jak mała dziewczynka. — No dobrze, DOBRZE, już idę, wezmę tylko coś do ubrania i jestem gotowa! — dodała, widząc wymowne spojrzenie brata.

A kiedy ten wymaszerował z pokoju, zawołała za nim cicho:

— Kocham cię!

I nie kłamała. Bała się go, niepokoił ją, to oczywiste – nawet jeśli nie chciała się do tego przed sobą przyznać, to takie były fakty. Ale z drugiej strony ten krótki i niespodziewanie ciepły uścisk miał w sobie wszystko, czego jej było trzeba, by poczuć że naprawdę odzyskała wreszcie coś dawno straconego i bardzo cennego. Może to była prawda. Niezależnie od tego, kim się stał, był przede wszystkim jej bratem. W krótkim przebłysku powróciło kilka obrazków ze wspólnego dzieciństwa. Kilka słów z ich własnego języka, którym zwykli ze sobą rozmawiać. A później to uczucie nieodżałowanej straty, kiedy zabrano jej go na długie lata.

Dziewczyna westchnęła, zamrugała kilka razy, chyba żeby zebrać siły, i układając sobie w myślach listę spraw, które musi poruszyć w zbliżającej się rozmowie, ze zmrużonymi oczami opuściła pomieszczenie. Starała się zostawić w nim, w jego duchocie i ciemności, wszystkie demony, które się tam narodziły. Ale demony tylko zachichotały złośliwie na tę propozycję.

— Macie jakiś problem?! — warknęła młoda poetka, przechodząc koło koleżków Berta, nie zatrzymując się jednak przy nich. Nawet wzrokiem. Nie czekała też za bardzo na odpowiedź. — Tak? Ja też się cieszę, że wreszcie się rozdzielamy i nie będę musiała więcej oglądać waszych brzydkich mord!

Wychodząc z domu alchemika Lotta żywiła nadzieję, że ta elokwentna i godna prawdziwej poetki młodego pokolenia wypowiedź to ostatnie słowa, jakie przyszło wymienić jej z kompanią Tiberta.

I że nie natknie się na żadne ślady tego, jak sprawił Franza po wywleczeniu. Bała się wiedzieć.

Chłodny nocny wiatr sprawiał, że futerko przy kołnierzu peleryny miło głaskało jej policzki. Bardzo mądrze, że zaaferowana nie zapomniała przed wyjściem się ubrać. Miłość grzeje, ale wiatr wieje, jak mówi pewne mało znane, bo i niezbyt chwytliwe przysłowie (jednego nie można mu odmówić – rymuje się, więc musi być prawdziwe).

— Jesteś tu? — Lotta rozejrzała się za Tibertem i za śladami kaźni. — Możemy już iść?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#42 2016-11-15 01:55:25

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Pracownia alchemiczna

Brzydkie, zmęczone mordy zawodowych morderców zwróciły się w kierunku mijającej ich dziewczyny.
Odeszła, nie czekając na odpowiedź. Nie dostrzegając tego co kryły ich płonące w półmroku oczy. Smutek, współczucie. I ostrzeżenie. Odprowadziwszy ją wzrokiem, bez słowa powrócili do swoich zajęć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogli odetchnąć z ulgą świeżym, pozbawionym demonów powietrzem.

Wypatrzyła Tiberta zaraz po wyjściu. Jego miecze i skóra z ćwiekami rzuciły jej się w oczy, gdy stał nieopodal ściany magistratu, gawędząc z chudym młodzieniaszkiem obsmyczonym tanimi błyskotkami w złym guście. Nie słyszała o czym rozmawiają, ale z każdym kolejnym krokiem, pokonując opór gwiżdżącego w uszach wiatru, była w stanie rozpoznawać pojedyncze słowa.

Franz. Pytanie. Coś na sprzedaż. Potwierdzenie i towarzyszący mu szybki, nerwowy śmiech tego drugiego. Głos odwróconego Tiberta, sięgającego za pazuchę. Wyciągającego coś małego i błyszczącego. Podchodzisz bliżej. Rurka do zakrapiania oczu "Łzami". Kolejne pytanie, kiwnięcie głową. Masz tego więcej? Twarz brata widziana z boku, niedostrzegalny grymas na niej. Szybki ruch w kierunku tamtego. Jego zgięcie, potem upadek na kolana. Na twarz. Szloch i zdławiony krzyk. Tibert przyglądający mu się w spokoju z góry.

— Jeszcze raz cię tu zobaczę, to cię spalę — dobiegło cię, gdy znalazłaś się dostatecznie blisko, tuż obok brata, wypuszczającego coś z dłoni.

Rzucona na ulicę szkatułka, roztrzaskuje się na bruku. Fisstech rozsypuje się koło głowy leżącego jak aureola, mieszając z czymś ciemnym wyciekającym w miejscu gdzie jego twarz stykała się z ziemią. Tio zasłania ją plecami.

W drogę. Uśmiecha się, odwracając w twoim kierunku, czystą ręką poprawiając futrzany kołnierzyk. — Ja też cię kocham, siostrzyczko.


Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.nakacu.pun.pl www.gloria-victis.pun.pl www.cagiva.pun.pl www.preity.pun.pl www.metal-damage.pun.pl