Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 18:52:30

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

http://oi62.tinypic.com/219uotc.jpg



Subtelna, ale drżąca od namiętności woń kadzideł, płatków czerwonych róż, perfum i kobiecych ciał przesącza się przez szpary i szczeliny w mahoniowych drzwiach przybytku, wabiąc zasobnych w korony klientów z zatłoczonej Alei Dziewiarskiej. Bogaci kupcy i bankierzy, finansiści, kontrahenci novigradzkiej giełdy, przybysze o ciężkich sakiewkach oraz stała klientela z dzielnicy Nowego Miasta — nie urzędy, nie place targowe, banki ani dwory są miejscem, gdzie spotykają się osobistości grodu, lecz dom publiczny. Wnętrze budynku otula ich ciepłym, wonnym woalem, którym przesiąkają kosztowne meble, sztukateria oraz posadzki ze sprowadzonych zza Jarugi drzew. Piernaty w sypialniach, na których spocząć mógłby król nie pozostawiają żadnej wątpliwości co do tego, czemu Jedwabny Szlak nieuchronnie odsunął od interesu nawet najlepiej najlepiej prosperującą konkurencję, szybko i tajemniczo rozwijając się na rynku po zakończeniu wojny i podpisaniu Pokoju Cintryjskiego.

Dom publiczny świadczy luksusowe usługi, a dobiera sobie wśród luksusowych klientów. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że najcenniejszą i najbardziej pożądaną monetą przez właściciela przybytku, Arnolda Florenta — czyszczącego sobie imię powszechnie znanego członka półświatków prowadzeniem legalnego interesu oraz nieznanymi, ale potężnymi plecami — jest informacja. O tę nietrudno w miejscu, gdzie dziesiątki najprzedniejszych piękności Novigradu dniami i nocami dbają o to, by klienci
Jedwabnego Szlaku czuli się bardzo wyjątkowi oraz bardzo wylewni. Arnold Florent jest przedsiębiorcą mogącym pozwolić sobie na przebieranie wśród swoich gości i skrzętnie z tego przywileju korzysta. Nie będąc ani majętnym, ani dostojnym i ważnym, a tym bardziej już nie będąc człowiekiem, nie można liczyć na przekroczenie progu przybytku. Czuwająca nad jego bezpieczeństwem zbrojna ochrona o nieskalanej inteligencją aparycji nie pozostawia ku temu żadnych wątpliwości.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-11-29 14:35:22

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Syknął.
     Gorąca woda strumieniami przemywała wyrzeźbioną w jego prawej piersi ranę, układającą się w zestaw czterech pazurów. Robili to dla świętego spokoju — nie wiadomo, co ten skurwiały elf hodował pod paznokciami. Jeszcze tylko dwie powtórki i powinna być czysta. Chłopak poczuł na skórze chłodny dotyk delikatnej dłoni, kiedy druga przewiązywała jego tors bandażem niegdyś śnieżnobiałym, teraz nieco już zszarzałym. Oddawał się temu zabiegowi bez słowa sprzeciwu czy oznaki zniecierpliwienia. Po prostu siedział na zydlu, pozwalając zwiewnej sukience raz po raz ocierać się o jego odsłonięte plecy.
     - Gotowe - szepnęło stojące za nim dziewczę, wyciągając swe ramiona coraz niżej, by wreszcie przycisnąć swą główkę do jego karku. Czuł lawendowy zapach jej brunatnych włosów, aksamit jej skóry.
     - Dziękuję ci, Meyanno. - Physalis podniósł się ostrożnie, uwalniając z uścisku. Spojrzał do wiadra pełnego ciepłej wody. Zabarwione jego krwią, przypominało rozcieńczone wino, w którym pojawiło się oblicze chłopaka. Ciemny odcisk pięści na jego lewym oku bynajmniej nie dodawał mu uroku.
     - Ale żeś się załatwił. Tyle razy cię prosiłam, żebyś...
     - Żebym co? - przerwał jej ostro. Wziął głęboki oddech i spojrzał na nią, uśmiechając się delikatnie. - Mówiłem ci już, nie zrezygnuję z tego. Więc nie próbuj znów mnie przekonywać. Poza tym, tamten wygląda dużo gorzej. Nie przewidziałem tylko, że zacznie mnie drapać.
     Meyanna odwzajemniła uśmiech, jednak wypadł on raczej blado. Zupełnie, jakby skrywał się za nim smutek i rezygnacja. Opuściła wzrok.
     - Chcę tylko, żebyś na siebie uważał. Ja... - zawahała się. - To znaczy... Twoja matka zapewne martwi się o ciebie! Pomyśl, co ona czuje, kiedy tak znikasz i wracasz potłuczony. - Ciemne kryształy jej oczu wpatrywały się w jego twarz, przedzierając się przez gęstwinę opadających na czoło włosów.
     - Moja matka ma mnie gdzieś. Gdyby nie ona... - Zacisnął szczęki. - Zresztą, nieważne. Nic mi nie będzie, słowo.
     Podszedł do niej i położył ciężkie, szorstkie dłonie na jej drobnych, odsłoniętych ramionach. Złożył delikatny pocałunek na przykrytym grzywką czole, po czym narzucił na siebie leżącą obok koszulę. Złapawszy czarny płaszcz, wypadł przez okno, lądując na poprzecznej kładce i zniknął w mroku nocy. Przeskoczył następnie na balustradę sąsiedniego budynku, po czym wdrapał na balkon. Stamtąd przedostał się na wiszącą pomiędzy dwoma domostwami kładkę. Skrył głowę w kapturze, a poły ciemnego materiału narzucił na resztę ciała. Niemal niewidoczny, obserwował z góry samotne, kilkuosobowe oddziały, patrolujące okolicę.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#3 2015-11-29 18:11:59

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Noc była chłodna, a oddech zamieniał się w obłok pary. Słońce zgasło już jakiś czas temu za widnokręgiem, a niebo przybrało koloru czerni. Czerni, w którą Physalis wtapiał się, stając się jednym z wielu cieni igrających na ścianach kamienic. Nikt go nie widział i nikt go nie słyszał. Spacerujące patrole, w regularnych odstępach czasu przeczesujące ulice Novigradu, nieświadome niczego pogwizdywały raźno, w rytm kroku. Zapalone łuczywa pochodni rozświetlały im drogę, ciepłem ognia rozpraszając mrok, na chwilę tylko lizając postać chłopaka, siedzącego gdzieś wysoko nad nimi.

Było bardzo spokojnie. Miasto kładło się do snu.

Gdzieś z oddali rozbrzmiewał stłumiony gwar z pobliskich karczm, przeszywany od czasu do czasu głośną salwą śmiechu. Skądś bliżej wznosiły się mrukliwe przekleństwa kupców, uprzątających kramy na deski dwukołówek. W hutniczych szopach rozbrzmiewał dźwięczny brzęk żelaza, składowanego na kopy, a ulicami przechadzali się spiesznie ostatni mieszkańcy, chcący zdążyć do domów na wierzeczę.

Pod kładką, na której siedział Physalis przemknął wylniały, czarny kocur. Gdzieś nad nim zahuczała sowa. Nie działo się nic.

W końcu, nieopodal, pod drzwiami budynku po drugiej stronie ulicy zatrzymało się dwóch mężczyzn, ubranych w novigradzki rynsztunek wojskowy. Jeden z nich, wąsaty, oparł się o ścianę, drugi, ospowaty, podparł się pod boki, wpatrując się to na drzwi, to okno nad nimi. Za chwilę zaś rozejrzał się dokoła, po gmachach i dachówkach, po skrętach wątłej reputacji uliczek, po wyludnionym bazarze, który zamienił się w goły plac. Nie zauważył postaci na kładce.

– Powinniśmy zapukać? – zapytał, odwracając się ponownie w stronę drzwi. Wąsaty spojrzał na niego ponuro, choć było widać w nim poddenerwowanie.

– A skąd mi wiedzieć?

– Zapukam.


Zapukał. Ubrana w skórzaną rękawicę dłoń, uderzyła po dwakroć w drewno. Przez moment nie wydarzyło się nic. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Ospowaty zapukał raz jeszcze. I wówczas, skrzypiąc paskudnie, zawiasy rozwarły się na kilka cali, nie ujawniając niczego poza wąskim pasem czerni, między listwą futryny, a krawędzią drzwi.

– Kto? – rozbrzmiał zachrypnięty głos.

– Pomoc społeczna – odparł wąsaty.

Krótka cisza.

– Wejdźcie.

Obaj strażnicy weszli do środka, ostrożnie stawiając kroki. Obaj oparli dłonie na głowicach mieczy. Też bardzo ostrożnie. Obaj też zniknęli zaraz za drewnianą furtą domostwa.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-11-29 18:18:02)

Offline

 

#4 2015-11-30 12:07:55

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Siedział nieruchomo, śledząc szmaragdowymi tęczówkami przesuwające się po ścianach budynków języki światła, które jakoby pazury pełznącej bestii przesuwały się stale naprzód, wiedzione rozpalonym kawałkiem drwa niczym marchewką, co ją ktoś przyczepił do zawieszonego nad głową kija. Szybko jednak okręcały się, tonąc w bocznej uliczce i znikając chłopakowi z oczu. Wtedy to opierał swe szorstkie, ciągle nieco opuchnięte dłonie, przy przywierających do drewnianej belki biodrach, a odrzuciwszy głowę do tyłu, przyglądał się ogromnej liczbie tysięcy gwiazd, które ugrzęzły gdzieś tam – daleko. Nie wiedział dokładnie, ile ich jest. Słyszał jednak kiedyś, że tysiąc to bardzo, bardzo wiele.
     Strażnicy pojawiali się i odchodzili. Nikt nie zadał sobie trudu, by szukać nocnych wędrowców gdzieś po wyższych segmentach zabudowań. Może po prostu, z grzeczności, nie chcieli mu przeszkadzać w tej osobliwej formie medytacji i wyciszenia. Pozostawiony sam sobie miał czas dla siebie, mógł pomyśleć. Problem pojawiał się wtedy, kiedy Physalis łapał się na tym, że nie miał za bardzo o czym. Już dawno porzucił swoje nadzieje na to, że kiedyś, przy łucie szczęścia, uda mu się wyrwać z tej spływającej spermą nory i rozpocząć inne życie. Czasem jeszcze w snach miewał przebłyski niedoścignionego szczęścia, jednak i one, stopniowo wypleniane, coraz rzadziej przyprawiały go o szybsze bicie serca i mimowolny uśmiech.
     Siedział więc, niczym ptak na swej gałęzi, który, nauczony brać życie, jakim jest, nie potrafił i nie chciał już nic zmieniać.
     Drgnął mimowolnie, słysząc, że oto kolejni aktorzy pojawili się na jego prywatnej scenie. Naturalni, zupełnie nieświadomi faktu, że ktoś ich obserwuje. Rozejrzeli się wokół, jakby chcieli się upewnić w tym przekonaniu. Idioci. Chociaż to róbcie dokładnie. Jego uszu dobiegły poddenerwowane głosy, a następnie pukanie do drzwi, przy których się zatrzymali. Kiedy czyjś głos zaprosił ich do środka, Phys podciągnął nogi pod siebie i podniósł spokojnie ze swego siedziska. Ogarnął wzrokiem okolicę w poszukiwaniu innych uczestników przedstawienia, by mieć pewność, że i on nie stanie się jednym z nich. Pochylony, sunął przed siebie, niemal na czworaka, przedostając się przy pomocy kładki na dach jednego z domostw po drugiej stronie ulicy.
     Nie miał pojęcia, co tu się właśnie wyczyniało, jednak coś nie dawało mu spokoju. A może to po prostu zwykła ciekawość? Wojskowi bynajmniej nie przypominali nikogo, kto miałby nieść humanitarne wsparcie, tym bardziej o tak późnej porze. Postanowił to sprawdzić. Byś może natrafi na coś, o czym nie słyszały nawet jego koleżanki z Jedwabnego szlaku? Chociaż raz to on będzie w stanie podzielić się z nimi informacją, zamiast tylko korzystać z zasłyszanych przez nie plotek podczas średnio-pasjonujących gier wstępnych.
     Znalazł się na dachu domu, w którym chwilę wcześniej zniknęło dwóch mężczyzn, co przykuli jego uwagę. Przywarł do podłoża, próbując nasłuchiwać tego, co mogłoby się dziać wewnątrz. Spodziewał się posłyszeć strzępy rozmów, wspólne knowania albo, co gorsza, przeradzający się w jęk krzyk zarzynanego wieprza. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co dane mu było ujrzeć. Dłonie ściskające głowice oręża nie przywodziły na myśl niczego pozytywnego. On sam, dla pewności, przesunął palcami po ciemnym materiale w poszukiwaniu swojej broni. Uspokoił się, czując jej ciężar w dłoniach. Powrócił do dawnego zajęcia. Jeżeli nie mógł niczego usłyszeć, obszedł na ugiętych kolanach całą powierzchnię dachu, by znaleźć odpowiednie ku temu miejsce. Nie miał najmniejszego zamiaru schodzić. Przynajmniej na razie.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#5 2015-11-30 18:44:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Bydunek był wysoki i wdrapanie się nań nie było proste. Physalis poradził sobie jednak z tym zadaniem ze zręcznością właściwą swojej profesji. Miękko, jak kot, stąpnął po kruchych dachówkach starej kamieniczki i rozłożych się na nich, płasko, przyłożywszy ucho do podłoża. Wytężajac wszystek zmysłów, począł nasłuchiwać dźwięków ze środka, ale, straszliwie stłumione i niemożliwe do skojarzenia, nie wydobywały się na zewnątrz. Zmuszony okolicznością, wiedziony instynktem i ze wciąż żywym wspomnieniem dwóch jegomości z opartymi prawicami na głowicach mieczy – obszedł w pośpiechu, acz z dozą ostrożności, całą powierzchnie dachu, zbadawszy ją po dwóch stronach grzebietu kalenicy. Dopiero wychyliwszy się nieco poza jego krawędź, obaczył okno, lekko uchylone, wyraźnie ku wietrzeniu, przez które nie tylko mógł słyszeć pogłos rozmowy, ale także widzieć niejako co działo się w środku.

Trzy postacie siedziały w półmroku, przy okrągłym, dębowym stole, na tyle małym, by wszyscy razem omal nie stykali się łokciami. Dwie z nich były znanymi już Physalisowi strażnikami, trzecią zaś musiał być człowiek, który wpuścił ich do środka. Ubrany był w piaskowy płaszcz, a szyję okalała mu czarna opończa. Był siwy i wyłysiały; tylko nad uszami i zdawało się w uszach pozostał resztek włosów, a także na twarzy, ponurej i popielatej, w postaci wylniałych bokobrodów. Czoło znaczyły mu ciężkie zmarszczki, skropione plamami wątrobowymi. Facet nie wyglądał ani na młodego, ani też na zdrowego.

– … kto wymyśla te głupie hasła. Pomoc społeczna, doprawdy. Z was taka pomoc społeczna, jak ze mnie wierszokleta. – Głos nieznajomego był suchy niby papier ścierny.
– Dobrze wiecie, że to nie nasz pomysł i wiecie za jedno kto na takie wpada. Z reszta, co tu gadać po próżnicy, nie czas i miejsce na to. Dobrze wiecie po co tu jesteśmy. – Wąsaty nie miał już na głowie hełmu; czoło znaczyła mu czupryna czarnych i tłustych kołtunów.
– Mam wasze sto koron.
– Sto koron na głowę, ma się rozumieć – przypomniał stanowczo ospowaty, który, jak się okazało, był również i łysy.
– Sto koron na was dwóch, moiściewy.
– Jakże to! Nie taka była umowa. Okpić nas chcecie, Bohrus? Doskonale pamiętam – sto koron dostaniecie chłopcy – takoż nam powiedziano.
– I dostaniecie.
– Sto po dwakroć, za nas dwóch. Myśmy karku nastawiali, na garnizonowy wyrok narażali. Nie lza płacić tak marnie, oj nie. I nie szydźcie z nas, staruszku, bo dobrze wiecie, że z nami się takich cyrków nie wyprawia – ospowaty rozsierdził się, poczerwieniał. Guzy na jego twarzy też nabrały niezdrowej barwy.
– Pilnowaliście tylko magazynu – Bohrun postawił na stole kiełbasę skrojoną w talary i polał po kubkach czymś, co musiało być winem. – Choć, właściwie, nie pilnowaliście go. Po to was opłacono. Poszliście w pewnej chwili w krzaki, ulżyć pęcherzowi. Tyle, że spędziliście tam kapkę dłużej, niż zwykle. To nie była trudna robota.
– Jaką kapkę, do stu diabłów! Kazaliście nam tam siedzieć całe dwa kwadranse. Z własnymi szczochami pod nosem – warknął Wąsaty, skubiac kiełbasę i pociągając z kubka.

Bohrun odsunął zydel, na którym siedział i odszedł od stołu w stronę źródła intensywnego światła po drugiej stronie pomieszczenia. Physalis, z racji niefortunnego kąta widzenia, nie mógł wiedzieć co tam się znajdowało, a jedynie domyślić, że było to palenisko, zważywszy, że tuż za nim furczał dymem ceglany komin.

Starzec zakasłał rzęziście.
– Dobrze, dobrze, chłopcy. Nie ma się czym denerwować. Jestem pewny, że dojdziemy do konsensusu.

Offline

 

#6 2015-11-30 20:20:08

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Znalezienie dogodnej pozycji nie przychodziło mu tak naturalnie, jak mógłby tego po sobie oczekiwać. Oczywiście, zdarzało mu się już wcześniej podsłuchiwać, podglądać niczego niespodziewających się gości burdelu, jednak tam doskonale wiedział, co zrobić, gdzie się ustawić, aby przeszpiegi dały mu najlepsze efekty. W terenie było już trochę ciężej, ale i tam bez trudności łapał w lot ciekawe smaczki, którymi dzieliły się plotkujące baby czy też powracający z dalekich wypraw kupcy. Używali różnych słów, których on nie potrafił z niczym powiązać. Niektóre, zapewne nazwy odwiedzonych krain, brzmiały jakoby obce domy rozpusty albo zmyślone imiona pracujących tam dziewcząt. Nic więc dziwnego, że Physalis, nieobeznany w otaczającym go świecie, zwykł uważać wszystkich handlarzy za niewyżyte, perwersyjne świnie. Szczególnie, kiedy posłyszał nowiny w stylu: "Ty wiesz, jaką miałem ostatnio przygodę z Jarugą? Próbuję, raz za razem, ile mam sił, ale kurwa nie puści. Toteż stoję na mieliźnie i czekam. Dopiero kiedy jakiś się nade mną zlitował i mnie pchnął, to poczułem, że płynę." Tak, takich i innych smaczków nasłuchał się młodzian wiele. Tego, jak ważną rolę odegrała tutaj jego psychika, prawdopodobnie długo się nie dowie. Ciekawość nie pozwalała mu jednak zaprzestać tej, być może jednej z niewielu, prawdziwej rozrywki – życia należącym do kogoś innego życiem.
     Wreszcie legł na dachu, wyciągając się, jak tylko mógł, wychylając aż do wysokości klatki piersiowej. Tak jak się tego spodziewał, śledzeni nie należeli do najbardziej inteligentnych spośród ludności Novigradu. Zapewne myśląc, że dokonane wcześniej pobieżne oględziny gwarantują im sekretom, czy czemukolwiek, z czym przybywali w to miejsce tak późną porą, bezpieczeństwo. Chłopaczyna miał nadzieję, że to nie zmieni się zbyt szybko.
     Zdębiał, kiedy okazało się, że miał rację. Rzadko ją miewał, a tymczasem udało mu się odkryć, iż głupkowato brzmiące hasło faktycznie było formą tajnego kodu! Był to niewątpliwie jeden z największych przebłysków intelektualnych tej persony w tym miesiącu. No ale czego można by się spodziewać po kimś, kto wolne chwile pomiędzy oporządzaniem domu uciech spędza na tłuczeniu się po mordach z przypadkowymi typami spod ciemnej gwiazdy, z których drogami skrzyżują się akurat jego własne? On, bynajmniej, nie spodziewał się po sobie zbyt wiele.
     Pierwszy raz od dawna poczuł ogromną potrzebę, by coś zapisać. Gdyby tylko miał taką sposobność... Kawałek kartki i pióro... Odpowiednie umiejętności... Otrząsnął się z niezbyt górnolotnych marzeń i począł czym prędzej szeptać pod nosem zasłyszane słowa, starając się je zapamiętać. Najciszej jak potrafił. "Sto koron, sto, Bohrus, Bohrus, sto koron, magazyn?...".
     Miał pewne trudności z powiązaniem faktów. Dopiero kiedy nastąpiła dłuższa chwila przerwy, kiedy to dziadyga podniósł się ze swojego siedziska, prawdopodobnie pojął główny sens. Nie znał jednak żadnych szczegółów. Wodząc oczyma po wnętrzu izby, starał się zaobserwować coś, co pomogłoby mu ustalić profesję starca. Wciąż nasłuchiwał, wytężając zmysły. Nie chciał przegapić nawet pojedynczego słówka.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#7 2015-12-01 19:50:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

– Oczywiście, że dojdziemy – przytaknął zgodnie ospowaty, ale wcale nie przyjemnym tonem. Ściągnął z tacy dwa kawałki kiełbasy i przeżuł je głośno. W uzębieniu miał kilka ubytków. – Myśmy są novigradcy żołdacy, z nami tylko konsensuse i inne niuansy. Takoż powiadamy Ci, Bohrunie… Oh, tfu, ależ cienkusz… Powiadamy Ci Bohrunie, że nam ino o porozumienie się rozchodzi. Dacie dwieście, choćby i w jednym trzosie i nas, ot, nie ma.

– Jeśli jednak – wtrącił się drugi strażnik, oparty łokciami o kolana – będziecie próbować nas okpić, na głupców wystrugać, wtenczas inaczej porozmawiamy. No, nie patrzcie się tak, nie osądzajcie i nie rachujcie. Krzywdy wam nie zrobimy, nie będziemy mitrężyć czasu na kulawienie starego dziada. Są inne – uśmiechnął się brzydko – wcale ciekawsze i intratniejsze rozwiązania. Wżdy wiadamo i mi, i mojemu kompanowi Hurełce, że wy, bardziej od porachowanych kości boicie się wydania. I o ile my zdołalibyśmy się z tego gówna wymigać to was, a potem kolejno każdego waszego towarzysza, na kołek będą sadzać i na owych kołkach rzyć wam rozprują aż miło. Za takie przekręty, he, he, może i kołem połamią, he, he, albo końmi rozerwą…

– A po nitce dojdą i do kłębka. Kłebek zaś będzie nader podniecony. Rozumiecie o czym mowa, mości Bohrun, nieprawda to?

– Rozumiem. – Starzec wrócił do stołu, nie zasiadł jednak przy nim, a oparł się o jego krawędzie i spojrzał rozmówcom w oczy. – Nie ma potrzeby, aby taki scenariusz był w ogóle brany pod uwagę. Wygraliście, zapłacę. Niechaj będzie i te dwieście koron. Ani ja, ani mój… kłębek, nie szukamy rozgłosu. – Z powrotem odwrócił się w stronę poleniska i podszedł doń. – Gdzieś tu miałem odłożone korony…

Łysy Hurełka i jego wąsaty kamrat zarechotali pod nosami, spojrzeli po sobie, wyraźnie zadowoleni. Podnieśli kubki, stuknęli się, rozlewajac wino po palcach, zostawiając na drewnianym blacie fioletowane kleksy.

Starzec doskoczył do nich w jednym kroku, szerokim i szalenie szybkim zamachem rozwalając pierwszemu łeb pogrzebaczem. Plasnęło. Posoka krwi i kawałki mózgu ekspodowały, oblepiły podłogę i stół, zydle, pancerze i stojący nieopodal kredens. Drugi strażnik wrzasnął, odruchowo sięgnął po odpięty pas, który położył na podłodze. Nie zdążył. Bohrun wraził mu wciąż gorące żelazo w oko. Wąsaty zawył ponownie, huknął głową o blat, przewracając kubki. Znieruchomiał. 

Wonczas krawędź dachówki, na której Physalis się opierał, ukruszyła się, a potem poleciała w całości, rozbijając się z łoskotem o bruk. Spojrzenie Bohruna natychmiast powędrowało w stronę okna, napotykając oczy chłopaka. W ręku wciąż ściskał ociekający juchą pogrzebacz.

Offline

 

#8 2015-12-02 13:33:15

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Obserwował całą sytuację, nie przeczuwając tego, co mogło się za chwilę wydarzyć. Skupił się bardziej na szczegółach, pojedynczych słowach, które pojawiały się w wypowiedziach zebranych w izbie mężczyzn, starając rozwikłać zagadkę, w jaką się przypadkiem wplątał. Zanotował w pamięci imię jednego ze strażników, co przybyli po swe wynagrodzenie, naturalnie dla siebie mrucząc je pod nosem kilkukrotnie.
     Starzec na powrót zajął miejsce przy stole, by naraz obrócić się znów w stronę pieca, czy cokolwiek znajdowało się w miejscu, gdzie przed momentem przystanął na krótką chwilę. Przechylił się delikatnie, starając się dojrzeć coś ponad ramieniem Bohruna, niestety – na próżno. Jak miało się jednak okazać, ta informacja, prędzej czy później, i tak miała do niego trafić.
     Dziadyga rozpoczął swój taniec śmierci, zbierając przy tym nader obfite żniwa. Physalis rozdziawił usta w niekłamanym szoku, w jaki wprawiła go kondycja podstarzałego mężczyzny. Czy jego zły stan, jakiego był świadkiem jeszcze sekundę wcześniej, był tylko elementem jego gry, mającej na celu zmylenie nieprzychylnych mu jednostek, aby opuściły gardę? Zapewne, sądząc po tym, jak łatwo udało mu się nabrać nie tylko jego, ale i postawnych strażników prawa, choć może bardziej własnych interesów.
     Nim się spostrzegł, poczuł, jak targają nim konwulsje. Oczywiście – biorąc udział w niezbyt ciekawych elementach życia miasta, widział już wiele, mniej lub bardziej przerażających scen. Ta jednak nie mogła zostać porównana do żadnej z sytuacji, jakiej zdążył już doświadczyć. Szarpnął ręką, chwytając się za usta, by nie wypuścić zawartości; byłoby to równoznaczne ze zdradzeniem swojej pozycji. Pech chciał, że zahaczył o jedną z dachówek, zrzucając ją z dachu. Ta rozbiła się na kawałki, sięgając nierówno brukowanej drogi.
     Na moment spojrzenia chłopca i mężczyzny spotkały się, a oczy tego pierwszego rozszerzyły gwałtownie. Nie, nie, nie, nie! Natychmiast podniósł się, najpierw na klęczki, aż do pełnego wyprostu i pognał przed siebie, starając się jak najbardziej oddalić od tego miejsca. Miękkim susem zeskoczył z dachu. Biegł co sił, raz po raz biorąc ostre zakręty, by znikać w kolejnych, ciemnych alejkach. Kiedy dotarł do ślepego zaułka, z którego jedynym wyjściem było wdrapanie się na sporej wysokości mur, poznaczony wyrwami, jakich używał do tej czynności Phys, opadł na kolana, próbując złapać oddech.
     – Kurwa... – przecisnęło mu się przez gardło pomiędzy kolejną serią szalenie szybkich wdechów i wydechów.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#9 2015-12-02 20:17:42

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Skok. Physilis opadł twardo na ziemię, tym razem już nie tak zręcznie jak kot. W momencie zetknięcia stopy z brukiem, po kostce wyrostka rozlało się nieprzyjemne ciepło i pulsujący ból. Szczęściem, nie wyglądało to na nic poważnego. Kiedy zerwał się dalej do biegu, noga pobolewała jeszcze, ale nie utrudniała ucieczki. O wiele bardziej wadzący okazali się piesi.

– Co jest, kurwa...! – zawołał, o wiele mocniej zdumiony niż oburzony, kapłan, zbierający z ziemi pieczywo i owoce, które Physilis wytrącił mu wraz z koszykiem podczas gwałtownego skrętu. Niemniej szczęśliwy był beznogi bezdomny, kiedy jego cebrzyk poleciał na kilka stóp w powietrze, kopnięty nieopatrznie przez uciekającego. Zakląwszy paskudnie i dokonawszy cudu wstał, poczynając wybierać czym prędzej monety z gnojówki. Pod nosem mamlał coś jeszcze o skurwysynach, złodziejach i złośliwościach losu.

W końcu, mokry od potu i zdyszany uciekinier opadł w, zdawałoby się, bezpiecznym miejscu. Kostka nie spuchła mu, ale zaczerwieniła się brzydko i dokuczała nieintensywną, acz regularną katuszą. A kiedy zwrócił na nią swą uwagę, za jego plecami, po drugiej stronie muru, poczęły rozchodzić się wolne, nieregularne kroki. Z początku ciche i dość odległe, z czasem o wiele bardziej wyraźne. W końcu były już na tyle blisko, że Physalis nie musiał w ogóle wytężać słuchu.

A więc dziad z pogrzebaczem odnalazł go nawet tutaj…

– Tararra rira, tarrarara… – zanucił ktoś niewyraźnie, ewidentnie nietrzeźwym głosem. Za chwilę kroki ponownie ucichły, tym razem dalej, wzdłuż ulicy. Chłopak był sam, w tej chwili już na pewno. Teraz musiał jedynie podjąć decyzję co zrobić z nabytą informacją, niewątpliwie cenną i porządaną. Zameldować się u pana Arnolda? Zataić i narazić się na zdekonspirowanie? A może  poszukać jeszcze innego rozwiązania… Możliwości, zaiste, było wiele, wybrać, niestety, należało tylko jedną.

Offline

 

#10 2015-12-02 21:14:27

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Stopa wykręciła się w kostce nienaturalnie, zaczerwieniając w momencie. Chłopak zaklął tylko, mieszając przekleństwo z nierównym oddechem, który ciężko wydostawał się spomiędzy rozchylonych coraz szerzej warg. Starał się nie oglądać za siebie, jednak ciekawość, czy przyczajony bandyta rozpoczął swą pogoń, wzięła nad nim górę. Zerkał zatem przez ramię raz po raz, wpadając na kolejne postaci. Kto by się spodziewał, że  w środku nocy, będzie musiał uważać na spacerujących po nocy duchownych? Ta postać wydała mu się nieco podejrzana. Skąd mógł wracać o tak późnej porze, z koszem pełnym owoców i pieczywa? Czy on także miał coś na sumieniu, spędzając całe noce na knowaniach i planowaniu kolejnych przekrętów, podczas gdy jego codzienne zajęcie było dla niego tylko wygodną przykrywką dla właściwej działalności...?
     Zacisnął pięść, wbijając paznokcie w skórę dłoni. Musisz się uspokoić, Phys. Wpadasz w paranoję. Skręcił w obrany na początku szaleńczego wyścigu z samym sobą zaułek, opadł na kolana, a dłońmi oparł się o bruk. Dokładnie tak, tego właśnie potrzebował w tamtej chwili – odciąć swe myśli od tego, co zobaczył. W przeciwnym wypadku zwariuje. Oddychał głęboko, czując, jak jego serce wreszcie zaczęło zwalniać. Przymknął oczy na moment, jednak w cieniu powiek znów ujrzał tę ohydną postać. Zadrżał, a jego szczęka rozdygotała się. Musiał coś zrobić z tą informacją. Nie mógł tego tak zostawić.
     Wdrapał się na wyrastający za jego plecami mur. Przykucnął na szczycie, obserwując uważnie okolicę spod czarnego kaptura. Wodził oczyma, jak gdyby czegoś szukał. Wreszcie, w jego głowie zrodził się pomysł. Ruszył czym prędzej w doskonale sobie znanym kierunku.
     Wpadł do "Jedwabnego Szlaku" i zerwał z głowy kaptur. Nie zwracając uwagi na śpiące wokół kobiety, które zapewne poczęły się budzić na wskutek jego nagłego pojawienia się w pomieszczeniu, przebrnął przez nie i miękko zbiegł po schodach na parter. Dotarł wreszcie do strzeżonych przez strażników drzwi, za którymi zwykł odpoczywać Arnold Florent.
     - Pozwólcie mi przejść. Przybywam z ważną wiadomością, niecierpiącą zwłoki. - Celowo mówił zbyt głośno, by przy okazji zbudzić swego przełożonego. Znał dobrze tych tępych osiłków i nie spodziewał się, by mogło ich to przekonać. Wiedział jednak, co miało większą szansę na sukces. - To, z czym przychodzę, może znacznie umocnić pozycję pana Arnolda. Być może będzie mógł zarobić na tej informacji. Muszę tylko z nim pomówić. W tej chwili - zakończył twardo, czekając na ich reakcję.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#11 2015-12-03 01:42:17

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Bogdan Kravec już przysypiał, kiedy zamęt zrodzony przez smarkacza postawił go na baczność.

– I czego się tak drze? – warknął, oblizując  spierzchnięte, mięsiste wargi. Physalis i Bogdan znali się od dawna, choć trudno było mówić o nawiązaniu przez nich jakiejkolwiek więzi. Jeżeli obaj robili coś razem, to z zasady polegało to na tym, że ten drugi ćwiczył tego drugiego po łbie, grzebiecie, nerkach, rzyci i po czym tylko jeszcze. Bez większego znaczenia pozostawało też narzędzie. Waligóra czuł się dobrze zarówno ze zwykłą pałką owiniętą skórą, jak i stalowym prętem, obuchem, oraz, jak ostatnio zauważył, berdyszem, którego tępy trzon pozwalał wywołać cieszący oko efekt. – Kto ci tak ślipia podbił, wyskrobku? – zarechotał. – Jak nic ktoś się połapał, jak żeś przegrzebywał mu kiesy! Doczekam kiedyś dnia, jak będą ci łapy ucinać, a kikuty w smole gotować.

Bogdan wstał z zydla, który znajdował się między ścianą a drzwiami, w samym rogu, w miejscu, gdzie cień był tak intensywny, że niemal materialny. Wyraźnie się nie spiesząc, podciągnął rozluźniony pas, znad którego wystawało potężne brzuszysko, zapiął dodatkowe dwa guziki w brunatno-żółtej kamizeli. Odkorkował stojący pod krzesłem gąsiorek, a popiwszy i przeczesawszy się, spojrzał na Physalisa ciężkim i ostrzegawczym wzrokiem.

– Oby to było rzeczywicie coś ważnego. – Zapukał trzy razy, w równych odstępach. Potem zaś nasłuchiwał chwilę, ze łbem do szczętu przyciśniętym do drzwi, aż w końcu otworzył klamkę i pewnym krokiem wszedł do środka zamykając za sobie wejście. Nim czekający w przedsionku chłopak zdążył odmówić Zdrowaś Melitele, drzwi otwarły się ponownie, a stojący w progu wikidajło oznajmił beznamiętnie: – Wejdzie.

W środku było dość ciemno. Małą okrągłą komnatę, której ściany pokrywały gobeliny przedstawiające obce Physalisowi arcydzieła, gdzie nadzy ludzie biegali po ogrodzie, bezwstydni i uśmiechnięci, oświetlał tylko jeden kandelabr z pięcioma ramionami i piecioma wetkniętymi weń świecami. Stał na biurku, przy którym zaś siedział sam Arnold Florent w swojej smukłej, bladej postaci, skąpanej długimi, modnie zaczesanymi lokami. Nosił na sobie bordowy szlafrok zdobiony złotą nicią i mitrężył nad czymś, co z  daleka przypominało pieczyste z puree i warzywami podanymi w oddzielnej, figlarnej miseczce. W momencie, kiedy do środka wszedł chłopak, mężczyzna miał nadziany na widelcu pomidor.

Spojrzał na przybysza pytająco i niechętnie.

Offline

 

#12 2015-12-03 20:04:59

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Nigdy nie obdarzał go choćby uncją szacunku. Ot, głupi mięśniak, który tylko czekał na polecenie swojego pana, by już lecieć za nim jak szczeniaczek za rzuconym kijem. Jakby sens jego istnienia zależał tylko i wyłącznie od tego, co Florent miał w tej sprawie do powiedzenia. Najbardziej jednak denerwowało go w ochroniarzu to, że w pewnym sensie dzielili ten sam los. Obaj byli skazani na decyzje Nilfgaardczyka, nie mogąc wziąć życia w swoje ręce. Niewolnicy.
     Physalis nie zamierzał wdawać się w niepotrzebną wymianę zdań, która i tak nic by nie wniosła. Mając na uwadze poczynione obserwacje, zamierzał wreszcie coś zdziałać w swej sprawie. Zapewnić sobie nowe możliwości, zakosztować smaku gry, jaką toczyli najbardziej poważani w mieście ludzie. Dołączyć do grona stanowiącego tutejszą elitę, z której zdaniem powszechnie się liczono. Wiedział jednak, że to małe, niedoścignione marzenie mogło okazać się niemożliwym do spełnienia. Wystarczającą nagrodą pocieszenia byłoby samo obracanie się w tych kręgach, spróbowanie innego życia. Tego nikt nie mógł mu zagwarantować; poza nim samym. Musiał jakoś wkupić się w łaski wyższych sfer. Jak? Robiąc to, co potrafił najlepiej! Tylko czy dało się coś osiągnąć przypadkowym wpadaniem na niewygodne dla innych mieszkańców informacje lub drobne kradzieże? O tym nie był już tak przekonany.
     Pewnie przekroczył próg sypialni. Omiótł pomieszczenie beznamiętnym spojrzeniem, by nagle zdać sobie z tego sprawę. To działo się właśnie w tej chwili. Skup się, chłopcze! W jego oczach zaiskrzył pierwiastek podniecenia, a i reszta ciała przygotowywała się do tej teatralnej etiudy. Stanął na baczność, jak gdyby miał zamiar złożyć raport przed swym generałem, jednak waga informacji, jaką przynosił, była zbyt wielka – ramiona rozedrgały się, jednak chłopak, niby to walcząc sam ze sobą, zdołał je jako tako opanować.
     – Wielmożny Arnoldzie Florent. Przepraszam, że śmiem zaburzać panu czas spoczynku, jednak przybywam w sprawie, która nie może czekać – zakończył krótki pokaz recytatorski, czekając na to, by został mu udzielony głos. – Rzecz dotyczy kradzieży pewnego towaru z jednego z tutejszych magazynów. Śmiem zatem sądzić, iż sprawa związana jest z nikim innym, jak samym Hugo Vimmleitem.
     Dał sobie moment na złapanie oddechu, choć w rzeczywistości chciał pozostawić swojego przełożonego na chwilę z tym przypuszczeniem sam na sam. W ten sposób mógł rozbudzić jego ciekawość i podarować mu czas na uświadomienie sobie, że większość magazynów należała właśnie do persony, którą wspomniał. Zamierzał w ten sposób przygotować go na to, co zamierzał.
     – To jednak nie wszystko. Sprawca pozbył się świadków, pozostawiając po sobie dwa trupy. – Jego oczy błyszczały najwyższą formą ekscytacji. Chłopak miał nieodparte wrażenie, że mężczyzna również potrafi dostrzec, jak cenną informację mu przyniesiono.  – Więcej nie mogę niestety powiedzieć – uczynię to dopiero w obecności samego pana Hugona. I nie próbowałbym wpłynąć na mą decyzję, gdyż w podobnym razie zapomnimy o całej sprawie, a Pan straci okazję do zjednania sobie osoby Vimmleita, a może i jego kiesy. A przecież nie chcielibyśmy tego, prawda?
     Skryta pod przykrywką euforycznego uniesienia pewność siebie spozierała na Arnolda milcząco. Czuł, że ma go w garści.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#13 2015-12-05 02:57:02

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Arnold Florent nie odzywał się. Nie przerwał Physalisowi ani razu, nieśpiesznie kontynuując konsumpcję posiłku. Odkrajając raz po raz kawałki pieczystego i popijając wino ze zdobnego pucharu, kończył wieczerzę. Jego twarz nie mówiła absolutnie niczego – była, jak chłopak mógł słusznie zaobserwować – tak samo zimna i beznamiętna co zawsze. Przedstawiała wszystko i nic, pozostając tradycyjnie nieczytelną, twarzą po której można było się spodziewać zupełnie każdej, możliwej reakcji. Nie zmienił się jej wyraz nawet wóczas gdy wspomniane zostało nazwisko Vimmleita, ani gdy chłopak uparcie przekonywał jak bardzo intrantny cynk dostarcza.

W końcu sutener odsunął pusty talerz i wyciągnął długą fajkę, z pieszczotliwie okraszonymi srebrną ryciną cybuchem i kominem. Do bólu apatyczny i niemiłosiernie przeciągający ciszę, w której słychać było ćmy bijące skrzydłami o witraże komnaty, nabił główkę fajki i zapalił wetknięty weń tytoń, opierając własną głowę o oparcie fotela, wypuszczając za chwilę z ust małe, pełne obłoczki. Ostatecznie spuścił wzrok, ale nie na Physalisa, a na swojego wikidajłę. Patrząc na niego, wymusił na postawnym mężczyźnie wzruszenie ramionami, co z kolei Arnold musiał potraktować jako odpowiedź. Przekręcił się na swoim siedzisku tak, że miał przed oczami jeden ze swoich obrazów i to na nim skupił swoją uwagę.

Dwójka małych, nagich dzieci obrzucających się brunatnymi, jesiennymi liśćmi.

– To bardzo poważne oskarżenia – oświadczył, przerywając bezgłos. – Ale dobrze. Dobrze. Bogdan, pójdziesz z chłopakiem. Niech wskaże ci miejsce. Sprawdźcie je, a potem przyjdźcie do mnie. Rano.

Kravec kiwnął głową, zerknął na Physilisa, ale małe, kaprawe oczka ochraniarza nie mówiły niczego. Dygnąwszy, ruszył w stronę drzwi i otworzył je na pełny zawias, pozwalając i sugerując jednocześnie, aby człowiek, którego niedawno nazwał wyskrobkiem poprowadził ekspedycję do miejsca zbrodni.

Offline

 

#14 2015-12-05 16:30:40

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Przed osiągnięciem najczystszej euforii powstrzymywała chłopaka postawa osobnika, któremu zdecydował się powierzyć swoje odkrycie. Wszystko wskazywało na to, że wieść, z jaką przybywał jego podwładny, nie zrobiła na nim większego wrażenia. Młodzian, choć zbity z tropu, nie dawał za wygraną. Wciąż starając się utrzymać na twarzy wyraz podniecenia poufną informacją, oczekiwał jakiejkolwiek reakcji ze strony pracodawcy. Ta w końcu nadeszła, jednak w żadnym stopniu nie spełniła oczekiwań Physalisa.
     Usłyszawszy polecenie Arnolda, zbladł. Nic nie przekonałoby go, by miał wrócić w tamto miejsce, nawet pod eskortą wykidajły Florenta. Poza oczywistym faktem, że każdy normalny człowiek jak najszybciej opuściłby swój dom, będąc nakrytym na gorącym uczynku lub pozbył się ciał, w jego głowie zrodziła się jeszcze jedna wizja. Bohrun, spodziewając się ponownego przybycia młodzieńca w tamte rejony, mógł zasadzić na niego pułapkę, pozbywając się w ten sposób zapewne jedynego świadka niewygodnego dla starca zdarzenia. Tym bardziej, że – jak sam wspominał – nie pracował w pojedynkę. Bezpośrednie narażenie się zorganizowanej grupie przestępczej raczej nie wchodziło w grę. Nie na to się pisał.
     – Z całym szacunkiem, ale ja nie mam zamiaru tam wracać. Nie zdążyłem wspomnieć, że sprawca dojrzał mnie na miejscu zbrodni, toteż zapewne ciała zostały już dobrze ukryte, a on sam zdążył zbiec. Jeżeli pan jednak pozwoli, chciałbym zaproponować inne rozwiązanie. – Zamilkł, oczekując na pozwolenie, aby mógł przedstawić swoje stanowisko. – Proponuję zapytać komendanta, czy wszyscy jego ludzie powrócili ze swoich patroli. Jedną z ofiar jest bowiem człowiek, którego nazywano Hurełką, prawdopodobniej zajmujący się pilnowaniem ograbionego magazynu. W ten sposób będzie miał pan pewność, że mówię prawdę.
     Choć wcześniej błądził wzrokiem po podłodze, teraz uniósł spojrzenie, przeszywając nim osobę Arnolda. Miał nadzieję, że zaproponowane rozwiązanie spotka się z jego aprobatą, a scenariusz, w którym udają się na przeszpiegi w zbroczone śmiercią i kłamstwem miejsce, pożrą płomienie, pozostawiając po nim jedynie kupkę popiołu.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#15 2015-12-07 18:31:38

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Arnold Florent wypuścił przez nos powietrze, a wraz z nim zalegający w płucach dym. Kiedy Physalis podniósł nań wzrok, jego twarz stwardniała i w jednej chwili wyzbyła się oblepiającej ją senności. Mężczyznie wyraznie taki objaw śmiałości się nie podobał i, jak się okazało, wcale nie miał zamiaru tego kryć. Obrócił się twarzą do rozmówcy, bystro na niego bacząc, na wprost już, nie profilem, zasiadając. Ciemne wilgotne oczy kipiały niechęcią, a jednocześnie tak bardzo podkreślały majestat tej postaci, że wyrostek mógł poczuć się bardzo mały i nieznaczący, całkowicie, rzekłbyś; niepotrzebny.

– Jedno, przyjść tutaj – oznajmił, powoli, rozkoszując się każdym słowem – a drugie pozostać, kiedy każę wyjść i starać się jeszcze podsuwać mi pomysły. Jak myślisz, Physalisie, byłbym tu gdzie jestem, gdybym miał za doradców takich obdartusów jak ty? Czyżbyś zapomniał kim jestem i jaką władzę w novigradzkim półświatku dzierżę? Zna mnie każdy, od dowódców tutejszych straży, przez recydywy i kumoterię w nieludzkich kompaniach i podziemiach, a imię me przysparza ciarki samym kapłanom Wiecznego Ognia, co to, ponoć, niczego się nie lękają. Bo to ja, nie oni, znam prawdziwe ludzkie grzechy. Proszę, zasiądź, pozwól, że coś ci wystawię.

Ni stąd ni zowąd, w dłoniach Bogdana znalazł się drewniany zydel, który usłużnie i w milczeniu postawił naprzeciw biurka, gdzie Physalis miał spocząć.

– W Novigradzie jest całe mnóstwo wszelakich magazynów, składów i pakamer – kontynuował Nilfgaardczyk. – Jeszcze więcej piwnic pełnych czegoś zupełnie innego niżeli poprzegryzanych przez szczury worków ze zbożem. Ja sam jestem w posiadaniu takowej. Jeden magazyn, spośród wielu innych, został splądrowany, a dwóch strażników ktoś odesłał na drugi świat. Doprawdy, przykro mi. Co więcej, nalegasz abym spotkał się z Hugo, przy czym, z jakiegoś powodu, miałbym zabrać ze sobą syna kurwy. Czyżbyś – warknął – zapomniał kim jesteś? Jeżeli tak, przypomnę ci.

Nie było żadnych gestów, ani słów. W oczach chłopaka eksplodował snop iskier, kiedy na jego twarz spadła pięść Kravca. Physalis osunął się z zydla i zderzył boleśnie z podłogą. Tam zaś spadły niego kolejne ciosy w postaci kopnięć, z których każden kończył się pełnym satysfakcji stęknięciem osiłka.

- Jesteś nikim, Physalisie – oświadczył gospodarz. – Psim nasieniem, który ma czelność srać wyżej niż ma rzyć. Jeżeli brak ci odwagi wrócić na miejsce zbrodni, to najlepiej w ogóle przestań parać się podglądaniem i skakaniem po dachach i ucieknij, jak twój ojciec, z którym puściła się twoja matka kurwa, bo u mnie takie darmozjady nie są ani potrzebne, ani tolerowane.

Po twarzy młodzieńca ściekała strużka krwi.
– Kim bym jednak był, gdybym nie dał komuś szansy na rehabilitację... – powiedział pod nosem Florent, jednak na tyle głośno, aby został usłyszany.

Offline

 

#16 2015-12-08 19:59:18

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

     Kiedy tylko spojrzał w oczy Arnolda, zrozumiał, że poczynił błąd. Co sobie wyobrażał w tamtej chwili? Przecież ciągle nosił na sobie ślad będący upamiętnieniem jednego z występków, jakich dopuścił się względem siedzącego naprzeciw mężczyzny. Może i teraz przynosił mu coś, w jego mniemaniu, wartościowego, jednak najwyraźniej nie znaczyło to, że mógł się nadto spoufalać w rozmowie z nim, co wcześniej błędnie założył. Spodziewał się natychmiastowej reakcji ze strony opasłego strażnika, jednak ten, zamiast przyłożyć mu jedną z ciężkich pięści, sięgnął po stołek i postawił przy nim. Nie było koniecznym, aby padło choć jedno słowo więcej – Physalis doskonale wiedział, że tym razem samobójstwem byłoby się sprzeciwić.
     Zasiadł więc, w myślach, niczym zębach, mieląc posłyszane obelgi, mniej lub bardziej skryte w gąszczu paplaniny Florenta. Nie cierpiał gnoja. Odkąd sięgał pamięcią był dla niego niczym kundel albo osioł domokrążcy, z tym że ten pewnie lepiej traktował swego towarzysza podróży, mimo obładowywania go monstrualnych wielkości tobołami. Nie patrzył w oczy mężczyzny, nie popełni już tego błędu w najbliższym czasie. Śledził zatem ruchy wąskich warg, które to tak często widywał skrzywione w swoim towarzystwie, bardziej czytając, niźli słuchając tego, co Arnold miał mu do powiedzenia.
     Kiedy w sposób zbyt dosadny, nawet jak na niego, przypomniał mu o zawodzie jego matki, oparta o zydel dłoń drgnęła, niemal przebijając się paznokciami wgłąb drewnianej deski. Nim jednak na twarzy młodziana zdążył pojawić się jakikolwiek grymas, już wykręcał się w bok, niesiony potężnym ciosem Bogdana. Ciało oderwało się od stołka, opadając z łoskotem na posadzkę. Zdążył jedynie skulić się, osłaniając jedną ręką głowę, drugą natomiast opasając wokół brzucha. Kolejne uderzenie zapoczątkowało serię, która zdawała się nie mieć końca. Miał wrażenie, że przy każdym kopnięciu Kravec dawał upust swojej ekscytacji związanej z aktem całkowitego poniżenia, co poniekąd wpisywało się w jego barbarzyńską naturę. Gdyby tylko to on mógł raz być oprawcą – grubas nie przeżyłby tej pogawędki.
     Jednak nie sam fakt tego, że jego kości ledwie wytrzymywały pod naporem kolejnych razów wykidajły, był dla niego największym upokorzeniem. Do jego uszu docierały bowiem słowa, którymi Arnold rył w umyśle chłopaka znacznie poważniejsze rany. Phys mylił się. Wcale nie cierpiał Florenta. On go nienawidził. Nienawidził z całego serca. Gdyby tylko był w stanie zebrać myśli... Wyobraziłby sobie ich spotkanie, z dala od świadków i obstawy. Niech no on tylko go dopadnie w swe ręce! Jednak i na to przyjdzie jeszcze czas. Jeszcze nie teraz...
     I nagle wszystko ucichło. I gradobicie ciosów, i potok zajadłych niczym pełzające wśród traw gadziny. Nie otwierał jeszcze przez chwilę oczu oraz nie opuszczał mizernej gardy, wciąż formowanej przez coraz bardziej rozedrgane ręce. Zaklął jeszcze w myślach i przewrócił na obolały brzuch. Próbując wstać jak najzgrabniej, by nie dać satysfakcji przełożonemu z efektywności jego nauk, stęknął cicho. Ból żeber był niewyobrażalny. Najchętniej wziąłby gorącą kąpiel, a później skorzystał z usług leczących każdą męską dolegliwość kobiecych dłoni. Miał jednak coś do udowodnienia. Wyprostował się, choć nie tak idealnie, jak sobie zamierzył. Ciągle nie otwierał oczu, zdając sobie sprawę, że nie potrafiłby się zdobyć na przyjemne spojrzenie, jakiego Arnold zapewne od niego oczekiwał.
     – Jak sobie życzysz. Udamy się w tamto miejsce.
     Obrócił się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Dopiero, kiedy stał plecami do mężczyzny, rozchylił powieki, by poczuć, jak jedno oko zaczyna napływać krwią. Przetarł je rękawem jasnej koszuli, który wystawał spod czarnego płaszcza. Skierował się ku drzwiom frontowym, choć jego sposób poruszania się pozostawiał wiele do życzenia.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#17 2015-12-13 02:10:02

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Aura wściekłości Arnolda jakby zgasła, a wraz z nią oczy mężczyzny. Wstał i wyszedł zza biurka, wcześniej sięgając do szuflady, z której wyciągnął białą chustę. Powolnym, acz pewnym krokiem podszedł do chłopaka i z troską obrócił go ku sobie. Wpatrując się w rozbity łuk i lejącą się z niego krew, ostrożnie, marszcząc własne brwi, począł wycierać i umywać ranę. Przez chwilę nie mówił nic, co mogło Physalisa tym bardziej zbić z tropu. Pachniał mocną wonią perfum, przeraźliwie słodkich i mdłych.

– Nie ma potrzeby abyś tam wracał – mruknął, nie przerywając czynności. Stał na tyle blisko, aby opatrywany mógł widzieć dokładnie dwoje zmarszczek wokoło jego ust i podkrążone, szare oczy. – Mam dla ciebie o wiele lepsze zadanie. I nie mniej mi tego za złe, Physalisie. Nie chciałem cię skrzywdzić. Jesteś dobrym chłopakiem, tyle, że czasem zdarza ci się zapominać o miejscu w szeregu i chciałbyś więcej niżeli możesz. Rozumiesz, o czym mówię? Oczywiście, że rozumiesz, jak na bystrego młodzieńca przystało Odpuść sobie te kocie wybryki i łażenie po nocach. Bądź posłuszny, wykonuj moje polecenia. – Arnold przyjrzał się zakrwawionej chuście, odwrócił się z powrotem w stronę biurka. – Widzisz, kiedyś ten interes będzie trzeba komuś przekazać. Byłbym bardzo dumny, gdybym mógł oddać go w ręce kogoś, kto u mnie przepracował słuszny czas. Udowodnij, że jesteś człowiekiem znającym się na rzeczy. Dam ci ku temu szansę.

Zasiadł, dokładnie tam skąd przed chwilą powstał. Wyciągnął spod blatu kartkę pokrytą pismem drobnym jak mak. Układało się w kolumnę, wąską, w krótkie wyrazy, pojedyncze, czasem podwójne w jednym wierszu.

– Oto nazwiska – kontynuował Florent. – Dłużnicy i podobni jegomoście. Trzeba im pokazać… No właśnie, trzeba im pokazać miejsce w szeregu. Potrafiłbyś tego dokonać, chłopcze?

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-12-13 02:12:08)

Offline

 

#18 2015-12-15 20:25:55

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

   Poczuł na sobie dłoń pracodawcy i zamarł w miejscu. Zagryzł szczękę, czekając na jakikolwiek akt z jego strony, który wyprowadziłby go z równowagi. Kolejne słowo obelgi, a może on sam zechciałby dorzucić od siebie choćby jeden cios, czując niedosyt po widowisku, jakie przygotował dla niego ten bezmózgi Kravec, wciągając przy tym do tańca samego Physalisa. Spodziewał się czegoś, co mogłoby go skłonić do zaciśnięcia pięści na rękojeści skrywanego pod przykryciem płaszcza sztyletu, by wreszcie wykonać jeden, śmiertelny zamach. W końcu czekał na tę możliwość tyle czasu.
   Nic takiego jednak się nie stało. Zamiast tego Arnold obrócił go ku sobie, by sięgnąć białą tkaniną ciągle otwartej rany i zabrudzić chustę krwią chłopaka. Nie wiedział, jak ma się zachować. Z jednej strony był to czyn, świadczący o jego trosce. Z drugiej sprawiał za to, że Phys czuł się niekomfortowo – w końcu sam mógł o siebie zadbać. Poza tym jeden akt miłosierdzia niczego nie zmieniał. Złodziejaszek nie potrafił poczuć do Florenta nic poza niechęcią i odrazą. Faktycznie, nawet jego zapach odrzucał go od osoby stojącej tuż przy nim.
   Wyraźnie odetchnął jednak, kiedy ten zrezygnował z pomysłu powracania na miejsce zbrodni. Zamiast tego złożył mu propozycję. Kolejny raz tego wieczora mężczyzna zaskoczył go do tego stopnia, że Physalis nie potrafił zebrać myśli. W pierwszej chwili był przekonany, że przełożony żartuje. Odważył się na obrzucenie go ukradkowym spojrzeniem, starając się dojrzeć w jego oczach coś, co potwierdzałoby tę wersję.
   Poczuł, jak coś stanęło mu w gardle. Z wielkim trudem przełknął ślinę, pozbywając się nieprzyjemnego uczucia. Czyżby miał być jego chłopcem od czarnej roboty? Dlaczego więc prosił go o zaprzestanie nocnych wędrówek? Przecież poniekąd o to go właśnie prosił, prawda? Młodzieniec miał nadzieję, że Arnold zdaje sobie z tego sprawę.
   – Tak jest. Jeżeli takie jest pana życzenie...? – podświadomie zaakcentował końcówkę odpowiedzi w taki sposób, że przypominała potwierdzenie, jakim obdarzała monarchów jego służba. Co uważniejszy doszukałby się jednak nutki niechęci. Skoro chłopak uczył się wcielania w inną postać od najmłodszych lat, wątpliwym było, by właściciel przybytku zorientował się w jego prawdziwych odczuciach. Co prawda, był ciekawy, czy rzeczywiście Florent dotrzymałby danego mu właśnie słowa. Z drugiej za to miał  wrażenie, że w ten sposób chce go wpakować w kłopoty tak poważne, że chłopaczyna nie będzie miał najmniejszej szansy sobie z nimi poradzić. W ten sposób będzie mógł pozbyć się utrzymanka, umywając ręce, jak to miał w zwyczaju.
   Postanowił jednak zaryzykować.
   Stanął już znacznie prościej przed biurkiem Arnolda i oczekiwał, aż ten poda mu świstek papieru, by następnie pozwolić mu udać się na spoczynek.
   Gdy tylko zniknął za drzwiami, odetchnął. Miał wrażenie, jak gdyby nie oddychał od dłuższego czasu. Wciskając notkę pod niezakrwawiony skrawek bandaża opasającego jego tors, wtoczył się po schodach na piętro, gdzie zamieszkiwały tutejsze piękności. Odnalazł jedno ze stojących tu i ówdzie wiader napełnionych wodą (które sam zresztą tu przytachał) i obmył twarz. Świeża rana na szczęście przestała krwawić tak obficie, zdobiąc teraz jego twarz grubym, ciemnobarwnym skrzepem. Następnie, wycieńczony nazbyt intensywnym dniem, wtargnął do pierwszego lepszego pomieszczenia, upadając na posłanie tuż obok jednej z kobiet.
   Obudził się tuż przed nią. Kiedy wymykał się z łoża, dojrzał, że ta otwiera oczy. Rozpoznał w niej dziewczynę, z którą niegdyś studiował księgę traktującą o szkodliwych roślinach. Postanowił skorzystać z jej pomocy.
  – Dzień dobry, słoneczko – rozpoczął, jako że nie mógł przypomnieć sobie jej imienia. Wbił w nią swoje spojrzenie, w którym rodziło się pożądanie. – Nieziemska jak zawsze... Potrzebowałbym twojej pomocy. Mogłabyś zdradzić mi, o czym tu piszą? – otrząsnął się, przypominając o celowości jego wizyty. Uśmiechnął się niczym szelma i wciąż spoglądał na nią niezmiennym wzrokiem. Lewą dłoń wsunął pod koszulę, by dosięgnąć otrzymanej od Arnolda listy. Pochwyciwszy ją, pokazał kobiecie, nie zmniejszając jednak dzielącej ich odległości.

Ostatnio edytowany przez Physalis (2015-12-16 10:37:52)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#19 2015-12-20 01:43:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Obudziła się i spojrzała na niego. Jego ostre rysy, surowe, ale ze wciąż młodzieńczym odcieniem, zatarły się głęboko w jej pamięci. Physalisa kojarzyła każda. I nie było to określenie błądzące gdzieś daleko na wyrost. Wśród tutejeszych dziewcząt, a nawet i tych z miasta, plotki o chłopaku o zielonych, hipnotyzujących oczach rozchodziły się i snuły, jak żywe sny, z czasem przybierając postać prawdziwych legend, sprośnych historii o jurnym młodzieńcu, przez którego głowę przechodzi blizna, najprawdziwsza, żelazem wykuta. Powiadali, blizna równie głęboka i straszna, jak te pozostawione na żywocie dziewek, z którymi się zadawał. Bo zadawał się, jak się okazywało, najczęściej przelotnie i rzadko kiedy zobowiązująco.

Felin nie lubiła gnojka. Nawet teraz, kiedy sen zmorzył jej powieki, a jej samej wszystko zdawało się obojętne — niechęć do niego odżyła w niej i chciała dać mu w twarz. Przykładowo i zapobiegawczo. Próżno jednak próbowała zmusić do tego swoje ramię. Zapach młodzieńca i jego bliskość sprawiała, że jej członki doznawały obezwładniającego paraliżu, nie mogła się ruszyć, chociaż bardzo chciała, a za sprawą kolejnych prób rodząca się w niej wściekłość szukała ujścia już nie na nim, tym przeklętym bezecniku, a na niej samej. Co gorsza, z jakiegoś powodu chciała się poddać temu paraliżowi. Z jakiegoś powodu kołdra zbyt mocno grzała, a w małej komnatce brakowało powietrza.

Było jej dobrze.

Oczywiście, że jestem nieziemska, pomyślała z przekąsem. Nie znalazłbyś ładniejszej. Jestem Felin, ta Felin, z Jedwabnego Szlaku, pożądana i namiętna, jak zakazany owoc. Ta, która ci pomogła, gdy jej potrzebowałeś i ta sama, o której szybko zapomniałeś, kiedy dostałeś to, czego pragnąłeś.

Jej źrenice rozwarły się na chwilę, szybko i niezauważalnie, kiedy chłopak wsunął rękę pod koszulę. Z jakiegoś powodu uznała to za sygnał i przez chwilę była gotowa na to co stanie się za chwilę… Ale wyjęty zwój wprawił ją w osłupienie. Zręcznie się z niego otrząsnęła i w tej samej chwili zarumieniła, tyle, że wcale nie ze wstydu, a ze zwykłej, ludzkiej złości.
— Przychodzisz do mnie tylko jak czegoś chcesz — wyszeptała. — Wiesz dobrze, że tego nie lubię. Tak samo, jak tych twoich głupich, pustych jak wydmuszki komplementów. Zachowaj je dla tych naiwnych podfruwajek, którym kolaną miękną na twój widok. — Felin przewróciła się na bok i opatuliła kołdrą, tak, że tylko rude loki i ciepło półnagiego ciała zdradzały o jej obecności. — Mógłbyś chociaż raz poprosić… — jęknęła z wyrzutem.

Offline

 

#20 2015-12-26 01:28:33

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

   Dostrzegł jej wzrok. Może i mniej bacznemu obserwatorowi umknęłoby to drobne zawahanie, jakie pojawiło się w jej spojrzeniu, kiedy zanurzył dłoń pod materiałem koszuli, ale nie jemu. Od dawna przyglądał się z najwyższą uwagą wszystkiemu, co działo się wokół niego, a już w szczególności jeżeli obiekt zainteresowania, choćby chwilowego, mógł się poszczycić taką paletą walorów. Tak jak i teraz, poczuł się jak koneser sztuki, mający przed sobą płótno, które dopiero co opuściło warsztat mistrza malarskiego, by w tej chwili mamić go serią sprośnych propozycji. Patrz na mnie. Podziwiaj mnie. Pożądaj.
   Physalisowi nie trzeba było niczego ponad to, co otrzymał. Felin z pewnością nie ustępowała urodą żadnej z obecnych w przybytku dziewcząt, których wdzięki codziennie musiał znosić, starając się skupić na pracy. Ale czy teraz nie miał do wykonania ważniejszego zadania, również zleconego przez pana Arnolda? Bez jej pomocy nie miał co liczyć na rychły progres w postawionej przezeń misji. Do tego zaś potrzebował się wkupić w jej wdzięki.
   Uchylił usta, wykrzywiające się powoli w lubieżny uśmiech. Mrużąc swoim zwyczajem oczy przyglądał się odkrytym fragmentom jej ciała, których jeszcze nie zdołała schować pod kołdrą. A może nie chciała? Chłopak zmełł zwitek w palcach, by następnie odłożyć go na jednym z drewnianych mebli. Celowo zahaczył o blat paznokciami spracowanej dłoni. Przejechał nią w jej kierunku. W ślad za wysuniętym nadgarstkiem ruszyła cała reszta ciała, kiedy zbliżał się, lekko niczym duch lub powiew wdzierającego się przez uchyloną okiennicę wiosennego powietrza, ku odwróconej kobiecie.
   Nie zwracał uwagi na jej ściszone uwagi, może i przesycone przekorą i złością, ale tak mało ważne w jego odczuciu. Już dawno nauczył się, korzystając z rad jej własnych koleżanek, by nie skupiać się na tej całej grze słów, które toczą najczęściej tylko po to, by mieć dla siebie jakąś wymówkę. Powtarzają ją później jak mantrę, tłumacząc samej przed sobą sytuację, w której decydują się pójść za ciosem i gonić pragnienie. Czasem wstydliwe.
   Przykucnął na zmiętym prześcieradle przy krańcu łóżka, po czym nachylił się ku kłębowisku rudych włosów. Wciągnął w nozdrza ich zapach, zanurzył w nich dłoń, odsłaniając kark. Następnie przylgnął do niej, niemal kładąc się za jej plecami, by złożyć na delikatnej skórze krótkie muśnięcie warg.
   — Proszę...? — Jego szept odbił się na jej szyi gęsią skórką.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#21 2016-09-06 19:38:43

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Felin nie ruszała się. Zastygła w bezruchu, kiedy Physalis przywarł do niej, krótkim pocałunkiem muskając odkrytą szyję. Przeszedł ją spazm dreszczu i odruchowo przycisnęła pościel do ciała. Zrobiło jej się głupio, że tak się przed nim otworzyła. Zdradziła mu swój słaby punkt, a on teraz to bezczelnie wykorzystał. Nienawidziła go.

Pragnęła odwrócić się, odsunąć. Nie potrafiła. W zamian usiadła, objęła kolana w ramionach i westchnęła. Burza jej rudych loków, teraz jeszcze bardziej zmierzwionych i dzikich, otuliła ją jak płaszcz. W pewnym stopniu współczuła Physalisowi. Wszystkie dziewczyny wiedziały, jak był traktowany przez Florenta. Stary wampir znęcał się nad nim, nierzadko torturował, a potem, zmieniając tony, niczym harfa w palcach wyćwiczonego muzyka, karmił złudnymi nadziejami na awans i świetlaną przyszłość. Felin uważała Physalisa za głupca. Gdyby miał trochę oleju w głowie, myślała, uciekłby stąd już dawno temu. Był zdolny, szybko gdzieś by się przyuczył, może zostałby przyjęty gdzieś na czeladnika, tu, czy w Vizimborze.

I wtedy pomyślała o sobie. O tym kim sama jest.

– Daj mi to – wyciągnęła rękę po kartkę, a kiedy trzymała ją już w dłoni, spojrzała na pergamin badawczym wzrokiem. Jej brwi zmarszczyły się, a oczy zbystrzały. Zerknęła na Physalisa, nie ukrywając zdziwienia. – A to co? – zapytała. – Będziesz się teraz zajmował wymuszaniem dla Arnolda? Ścigał dłużników? Phys… – pokręciła głową, westchnęła. Usiadła na skraju łóżka, wygrzebując się z pościeli. Jej piegowate plecy były koloru mleka. – Stać cię na więcej – powiedziała. – Nie pakuj się w to bagno, nie pakuj się, póki nie jest jeszcze za późno. Sam wiesz lepiej, jak kończą ci, którzy już zaczną.

Offline

 

#22 2016-09-06 20:08:22

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

   Wystarczyła mu krótka chwila, aby był w stanie pojąć, że już ma ją w swych sidłach. Od tej chwili, cokolwiek nie miałoby się stać, nie umiałaby mu odmówić. Wiedział, że był dla niej ważny, w końcu był jej najbliższym mężczyzną. Nie sposób było jej się przecież wiązać emocjonalnie z kolejnymi klientami, ani tym bardziej z pracodawcą - opiekunem, który, w mniemaniu Physalisa, miał tak naprawdę w głębokim poważaniu, co dzieje się z jego podopiecznymi, póki przynosiły mu zyski. To on był tym, z którym mogła porozmawiać, liczyć na wsparcie, a nawet obdarowywać uczuciem. Czy to na niego padło? Mógł się tylko domyślać. W każdym razie zdawał sobie sprawę z tego, że Felin, podobnie jak większość dziewcząt przybytku, miała do niego słabość. A on potrafił i lubił to wykorzystywać.
   Z uśmiechem na ustach podniósł się na ramieniu, odbił od posłania i sięgnął po zwitkę papieru. Rozwijając ją zwinnymi palcami jednej tylko dłoni, wręczył kobiecie. Miał nadzieję, że zacznie czytać na głos, nie zasypując go wcześniej tonami mądrości i pouczeń na temat jego zajęcia. Skrzywił się niezauważenie, widząc, że rozpoczęła lekturę w ciszy. Kiedy dostrzegł na sobie spojrzenie jej oczu, wiedział już, że nie pójdzie mu tak łatwo.
   - Przecież to jest lista gości na przyjęcie, które wydaje Arnold. Kazał mi ich zaprosić, tłumacząc, że nie może posłać którejś z was, bo przecież nie wypada, żebyście włóczyły się po mieście. Sam też nie pójdzie, bo podobno świadczyłoby to o tym, że nie ma odpowiedniej pozycji i sam musi zajmować się tak błahymi sprawami. - Wymyślił te kłamstwa naprędce. Był jednak do tego przyzwyczajony, toteż nie powinien mieć najmniejszego problemu, żeby przekonać dziewczynę. - To jak, pomożesz mi, czy mam się po raz kolejny narazić staremu?
   Postanowił wziąć ją na litość. Był to może nieczysty chwyt, ale miał nadzieję, że zagwarantuje mu on zwycięstwo. Wbił w nią swe zielone oczy w oczekiwaniu.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#23 2016-09-06 21:10:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Dziewczyna sięgnęła po karafkę na stoliku nocnym i nalała sobie wina do małego, zdobnego kielicha. Założyła nogę na nogę i wysłuchała Physalisa w milczeniu. Jej twarz znaczył jedynie zagadkowy grymas, przypominający zamyślony uśmiech. Wyglądało, że tylko ona mogła wiedzieć co oznacza, bo kiedy chłopak skończył, powzięła naczynie do rąk i podniosła się powoli. Skierowawszy się do garderoby, przebierała jedną ręką wiszące sukienki, z drugiej popijając wino. Nie odzywała się przez chwilę, jak gdyby chcąc przeciągnąć ciszę, zbudować napięcie. A może po prostu nie chciała mówić.

W końcu wybrała zgniłozieloną, zwiewną szatę. Rozłożyła ją na łóżku, przeprasowała dłonią, nerwową obciągając kanty.

–  Pierwsze nazwisko to Kern Vindingan. Potem jest kolejno Hiob, zwany Muszką, Bigun Ardens, Wyłoszczuk, Siostra Kalina, Feen Tyczka i „Dekarze”, cokolwiek to znaczy – przemówiła, odstawiając kielich. Zgarnęła oburącz włosy w gęsty kuc, nie związała go jednak, puściła zaraz, pozwalając lokom swobodnie opaść. – To wszystko. 

Wciągnęła na swoje smukłe ciało sukienkę. I wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, gdyby nie niebieskie oczy, teraz wyraźnie wściekłe, skrzące się od gotującej się w nich złości. Kiedy Felin skierowała je na Physalisa, ten mógł poczuć jak ogarnia go niemal namacalna wrogość.

– Aha, przy nazwiskach są też sumy. Kolejno pięćset, dwieście, trzysta pięćdziesiąt, osiemdziesiąt pięć, sześćset i tysiąc sto koron. Wątpię żeby to była zaliczka dla Florenta za wstęp na ten jakiś bankiet. Wynoś się, Physalisie, wynoś się i nigdy więcej nie pokazuj mi na oczy jeśli nie będziesz musiał – powiedziała, otwierając na rozcież drzwi. Nie patrzyła już na niego, a wbiła wzrok w podłogę, zaciskając szczęki.

***



Bogdan Kraviec czekał już przed „Jedwabnym Szlakiem”. Podrzucając z roztargnieniem jabłko, opierał się o ścianę, przy której przybito żeliwną tabliczkę, pokrytą napisami w starej mowie. Ubrany był w tą samą kamizelę, co wczoraj wieczorem, na nogach z kolei nosił workowate spodnie z nogawkami ukrytymi w cholewach wysokich, zadbanych butów. Kiedy zobaczył Physalisa, wyprostował się ospale i przemówił poważnym tonem:

– Masz nazwiska? Będę Ci towarzyszył. Rozkaz z góry.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-06 21:18:09)

Offline

 

#24 2016-09-06 22:24:02

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

   Pewny siebie Physalis spoglądał uważnie na osobę dziewczęcia, która sięgnęła po alkohol. Wiele razy widział, jak damy tego domu upajały się smakiem wina, zanim przychodziło im oddawać się w objęcia mężczyzny. Chłopak nawet nie starał się ukryć, że podoba mu się taki scenariusz. Kiedy przebierała wśród swych ubrań, w głowie brzmiały mu tylko jego własne myśli. Te wszystkie sukienki nie będą ci potrzebne, kochanie. Zaraz się ich pozbędziesz. Sam sięgnął do rzemieni swej koszuli i jednym pociągnięciem rozsupłał węzeł, obluzowując koszulę.
   Wreszcie Felin zaczęła mówić. Młodzieniec uśmiechnął się zadziornie, dochodząc do wniosku, że ostatecznie dziewczyna zdecydowała się nie droczyć się dłużej i ulec mu. Zapisywał w pamięci nazwiska, które już gdzieś wcześniej słyszał. Przynajmniej takie miał wrażenie.
   - No widzisz? Nie mogliśmy tak od razu? - odezwał się przyjemnym głosem, kiedy skończyła. Chciał się do niej przysunąć, objąć, obdarzyć pocałunkiem, jednak jedno jej spojrzenie wystarczyło, by zorientował się w sytuacji. Dziewczyna nie wyglądała na taką, która miałaby chęć na uprawianie z nim miłosnych igraszek. Raczej na taką, która była gotowa pożreć go żywcem. Physalis zastygł w bezruchu obserwując scenę złości. Z trudem zapamiętał trzy pierwsze sumy. Nie próbował nawet jej obłaskawić, gdy stanęła przy drzwiach i zasugerowała, żeby zostawił ją samą. Przechodząc obok, sięgnął tylko po kartkę i bez słowa przeprosin wyszedł na zewnątrz.

***



   Dostrzegł tego cymbała już wlokąc się po schodach. Syknął pod nosem niedbałe przekleństwo, po czym uchylił drzwi. Nie przywitał się nawet skinieniem głowy, jak gdyby zupełnie go zignorował. Przystanął jednak obok, zdając sobie sprawę, że we dwójkę będzie im raź... wróć! Przynajmniej nie będzie musiał się z delikwentami rozprawiać sam. Tym bardziej, że Physalis już wielokrotnie miał okazję podziwiać Bogdana w akcji. Niestety nie stawał wtedy w jego obronie. Może jednak tym razem miało się to zmienić? W końcu ten głupi kundel był na każde zawołanie Arnolda. A młodzieniec, dla odmiany, starał się spełnić jedno z jego poleceń.
   Na pytanie osiłka, wydobył z kieszeni płaszcza zwiniętą listę. Natychmiast jednak schował ją, tym razem jednak przy lewej stopie. Może nie był wielkim taktykiem, jednak wydawało mu się, że w wielkim zamieszaniu łatwiej stracić płaszcz niż zawartość buta. Zebrane na jednej kartce informacje mogłyby być niewygodne zarówno dla nich, jak i Florenta.
   - Mam. Pierwszy to Kern Vindigan. Wiesz, gdzie go znajdziemy?
   Oparł dłonie na bokach, końcówkami palców sprawdzając mocowanie sztyletów do paska.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#25 2016-09-09 00:18:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Kraviec podrapał się po brodzie i wgryzł w owoc. Z uwagą obserwował Physalisa, a jego spojrzenie zatrzymało się na komplecie ostrzy przymocowanych do paska chłopaka. Nie skomentował tego jednak, choć zdawało się, że miał ochotę.

– Kojarzę klienta – powiedział, całkiem obojętnym tonem. – Chodź.

Nie czekając na Physalisa, ruszył przed siebie. Jego kroki sprawiały wrażenie dość powolnych, lecz w rzeczywistości trudno było za nim nadążyć. Kraviec był potężny, to nie ulegało wątpliwości. Poza jednak górą mięśni i żywej masy, człowiek ów wydawał się zagadkowy. Physalis nie wiedział o nim wiele. Bogdan przedstawiał w jego życiu dość istotną rolę, lecz zważywszy na jej charakter, nie było zaskakujące to, że nigdy nie obchodziło go kim tak naprawdę jest.

– Ten cały Kern Vindigan to kawał łotra. – Bogdan minął z Physalisem mały skwerek, gdzie przy studni ustawiła się milcząca kolejka. – Nie daj się zwieść jego niewinnej posturze. Ten niziołek w jednej chwili potrafi uśmiechać się od ucha do ucha, w głowie opracowując plan jak wrazić ci nóż w plecy. Kretyn handlował fistechem, a odkąd to wiemy każemy sobie odpalać działkę z zysków. W przeciwnym razie nasz mały braciszek ląduje w lochu.

Tuż przy nich, siedzący żebrak podsunął pustą blaszaną miskę. Waligóra minął go, jakby ten w ogóle nie istniał.

– To ma być dla ciebie trening. Masz zyskać nowe umiejętności, przy okazji twój charakter zostanie poddany swoistemu testowi. Pan Florent chce sprawdzić, czy sobie poradzisz. Zasady są takie – rozdzielili się, przechodząc po dwóch różnych stronach ulicy, chcąc ominąć ogromną kałużę – masz nie zabijać i zebrać gotówkę – kontynuował Kraviec, kiedy znowu szli ramię w ramię. – Dlatego te twoje nożyki raczej ci się nie przydadzą. Wchodzisz do jegomościa i wychodzisz z kasą. Proste. Nie obchodzi mnie jak tego dokonasz. Czy rozwalisz mu łeb o gzyms, czy ładnie poprosisz. Rozumiesz? Masz tylko nie zabijać.

Śpiew mew stawał się coraz wyraźniejszy. Zbliżali się do portu.

– Kutas mieszka przy targu rybnym. Jeżeli uda nam się go zastać w jego własnej chałupie – bułka z masłem. W wypadku gdyby przyszło nam go znaleźć w miejscu publicznym, nie podchodzimy, a czekamy aż znajdzie się gdzieś na uboczu. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi. To ostatnie co jest jest nam potrzebne. Ta zasada dotyczy wszystkich klientów, tych dzisiejszych i tych z przyszłości.

Przechodząc pod bramą flisacką, weszli do portu, skąd momentalnie uderzył w nich smród zbutwiałego drewna przegryzający się z zapachem morskiej soli, oraz fetorem ryb. Wszystko zagłuszało głośne larum targujących się kramarzy, dyskutujących ze sobą grup wilków morskich, składających się w większości z chlejących i wrzeszczących marynarzy, grających na beczkach w karty, zdrowo już zaprawionych wódką i rumem.

– To tam – Kraviec wskazał na małą chatkę, tuż obok urzędu portowego. – Wchodzisz, robisz swoje. Ja zostanę tu na zewnątrz. Dzisiaj do ciebie należy brudna robota. I pamiętaj o czym ci mówiłem. To nie jest zabawa. Jeśli spierdolisz, skończysz w jednej z tych beczek, na dnie Pontaru. – Uśmiechnął się paskudnie. – Dopilnuję tego osobiście.


[html]<fieldset><legend>Notka</legend>
Kolejny post piszesz w tej lokacji. Powodzenia!</fieldset>[/html]

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-09 00:19:17)

Offline

 

#26 2016-10-29 19:25:07

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Wrócił do miejsca, którego od dawna nie zwykł nazywać już domem, kiedy miasto powoli budziło się do życia. Wschodzące słońce przechadzało się po okiennicach kolejnych domostw, gasząc przy okazji przydrożne lampy. Chociaż z "Passiflory, na miękkich nogach wytoczył się, jak przyzwyczajony był mierzyć czas, już dobrych kilka razów wcześniej, urządził sobie jeszcze orzeźwiający spacer. Próbował złapać przed snem trochę świeżego powietrza, wolnego od tanich perfum dziwek i unoszących się wszędzie smrodu potu i alkoholu, wydzielanych przez umęczone ciała gości przybytku. Znalazłszy się w najlepiej sobie znanej okolicy, gdzie każdy zakamarek miał swoje miejsce na mapie, którą młodzieniec skrzętnie pielęgnował w swojej pamięci, wskoczył naraz na niskie schody, skąd wgramolił na taras pierwszego piętra sąsiedniego domostwa. Stamtąd już tylko niski murek i prowizoryczna kładka dzieliły go od okna jednego z pokojów "Jedwabnego Szlaku". Ostrożnie rozchylił okiennicę, zaglądając przezeń, by wreszcie zsunąć się na podłogę cicho niczym dachowy kot. Przemknął bezszelestnie przez pokój, w którym spały przytulone do siebie dwie dziewki, a znalazłszy się w końcu na korytarzu, wpadł do pierwszego lepszego pokoju. Zauważywszy wolne posłanie, zsunął z ramion ciemny, niezbyt gruby płaszcz, rozsupłał rzemienie opasające go w pasie, szarpnięciem nóg pozbył się skórzanych, znoszonych butów, by ostatecznie zakopać się w przyjemnych objęciach prześcieradeł. Byle na krótkie kilka razów, choćby na chwilkę.
Ze snu wybudziło go powstające z nocnej zadumy życie przybytku Bazaru Zachodniego. Jak zwykle, słońce już dawno ktoś zawiesił wysoko na nieboskłonie, prażąc karki uwijających się w pocie czoła robotników, od rana pędzących to w tę, to w drugą stronę. Założył spodnie, przetarł wewnętrznymi częściami dłoni zmiętą koszulę i wsunąwszy bose stopy w rozrzucone obuwie, zszedł po schodach na dół. Ściskając kurczowo zwitek, skrzętnie chowany w jego dłoni, zastukał w solidne drzwi, prowadzące do komnaty Florenta. Gdy tylko ten zdał się zaprosić go do środka, pchnął je, by przywitać pana Arnolda lekkim skinieniem głowy.
Dzień dobry. Bogdan już pana wczoraj odwiedził, prawda? Mam nadzieję, że wszystko się zgadza. – Zbadał wzorkiem, czy aby na pewno przełożony był zadowolony z jego pierwszej akcji. – Czy mógłby mi pan przypomnieć, kto był następny i o jaką należność chodziło? – Wysunął przed siebie listę, którą dostał od niego kilka dni wcześniej. Arnold Florent musiał zdawać sobie sprawę, że Physalis nie umie czytać, bo niby skąd? Chłopak miał więc nadzieję, że zmiękczony powodzeniem z dnia poprzedniego mężczyzna pomoże mu w tej kwestii.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#27 2016-11-10 02:00:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

— Physalis — mruknął pod nosem Florent, wsuwając na półkę kredensu księgę. Ubrany w długą i zwiewną, turkusową szatę, z uśmiechem przywitał gościa i gestem zaprosił go na stojące przy biurku krzesło. Te same, z którego, nie tak dawno, przybyły chłopak został boleśnie zrzucony. — Oczywiście, Bogdan mi już o wszystkim opowiedział. Wiesz, że bywam skąpy w pochwałach, ale tutaj nie mogę zrobić inaczej, jak wyrazić aprobatę.

Florent zasiadł na swoim fantastycznie zdobnym fotelu i przez kilka chwil wpatrywał się w noszącą jeszcze znamiona chłopięcości twarz Physalisa. Sam Arnold nigdy nie należał do grona ludzi o szczególnie przyjemnej aparycji. Był bardzo szczupły, wręcz kościsty, jednak nie wątły. W jego smukłym ciele widoczna była siła, nawet jeśli rzadko prezentowana, to na pewno drzemiąca gdzieś w zastałych i przyzwyczajonych do wygód gnatach. Bez wątpienia, największy atut jego prezencji stanowiły oczy. Płonące zielenią tęczówki, dzikie i parszywe. Physalis mógł więc poczuć, że skóra na jego ciele kurczy się pod mocą tych ślepi, z kolei wyobraźnia poczynała płatać figle; wizja spotkania na swojej drodze dłużnika Arnolda, który posiadałby równą potęgę co sam ten czart. I nie, nie chodziło choćby o potęgę wśród społeczeństwa, nie o polityczny status, ani władzę.

Potęgę grozy zdolnej być wykrzesaną jedynie przez nielicznych.

— Mogę. Teraz odwiedzisz Hioba, zwanego Muszką. Ponownie uda się z tobą Bogdan. On udzieli ci niezbędnych szczegółów i z pewnością uraczy cię kilkoma radami. Z resztą, sam wiesz najlepiej. — Florent uśmiechnął się. — Musimy coś z tym zrobić. Z twoim pisaniem i czytaniem, mianowicie.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-11-10 02:03:10)

Offline

 

#28 2016-11-12 11:41:46

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Miał szczęście nie przerwać Florentowi w wykonywaniu żadnej czynności, toteż natychmiast znalazł się w jego komnacie. Pomieszczenie to nie przywodziło na myśl nader przyjemnych wspomnień. Jednoznacznie kojarzyło się chłopakowi z licznymi naganami, czy — jak to niektórzy zwykli nazywać — próbami wychowania, które nierzadko kończyły się siniakami i innego rodzaju skaleczeniami. I, bynajmniej, nawet nie z ręki samego Arnolda, który tego dnia postanowił spłatać mu figla i przywitać go uprzejmym uśmiechem. Był to widok dla niego tak nietypowy, że na chwilę chłopak zdębiał, doznając chwilowej amnezji. Zdawał się całkowicie zapomnieć o swojej zasłudze dla sprawy swego przełożonego, zastanawiając się przy tym, czy to aby na pewno nie jakiś podstęp. W poszukiwaniu odpowiedzi zajrzał w oczy mężczyzny, co tylko przyprawiło go o dreszcze.  Szybko zaniechał więc tej czynności, wbijając spojrzenie w wąskie usta, kiedy tylko zasiadł na wskazanym sobie krześle. Wtedy to Arnold postanowił przyjść Physalisowi z pomocą, naprowadzając go na przyczynę jego nadzwyczaj dobrego humoru.

Dziękuję — wymamrotał, ciągle jednak nie spoglądając zimne, zielone tęczówki, kolorem do złudzenia przypominające jego własne, a mimo to tak bardzo odmienne. Wysłuchawszy wskazówek, odezwał się znowu. — Oczywiście, jeżeli taka jest pana wola, chętnie podejmę się nauki. Sprawą Hioba zajmę się natychmiast, jeżeli, rzecz jasna, moja pomoc nie jest bardziej potrzebna tutaj, przy pracach związanych z domem.

Zmusił się do kontaktu wzrokowego, który udało mu się tym razem utrzymać znacznie dłużej. Podświadomie założył sobie, że w ten sposób pokaże, że może być traktowany z powagą. Starał się przy tym za wszelką cenę brzmieć elokwentnie, choć efekt mógł być różny. Czyżby to ze względu na przedstawioną mu wcześniej obietnicę, jakoby Florent faktycznie widział w nim pewien potencjał i zamierzał go "awansować"? A może chodziło o to, że wreszcie poczuł się doceniony za coś ambitniejszego, niż tylko poświęcanie swego czasu na trywialne zadania, którym mógł sprostać każdy...?


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#29 2016-11-19 01:19:34

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

— A zatem — Arnold splótł swe długie palce w piramidkę — postanowione. Podejmiesz nauki pisania i czytania. Jesteś bystry, ufam więc poradzisz sobie z tym zadaniem bardzo zwięźle. — To powiedziawszy mężczyzna rozparł się w fotelu i z figlarnym błyskiem w oku uśmiechnął się, lecz tym razem już dużo bardziej powściągliwie. — Z jakiegoś powodu — mruknął pod nosem, ledwie słyszalnie dla uszu Physalisa — nie mogłem sobie wyobrazić odmowy z twojej strony. Stajesz się bardzo posłusznym człowiekiem, mój drogi. Posłusznym i użytecznym! Nie mógłbym chcieć więcej.

Tymi słowy Florent, najpopularniejszy w Novigradzie stręczyciel, skinął głową, dając do zrozumienia gościowi, iż audiencja dobiegła końca.

Okazało się przy tym, że Physalis nie będzie miał zbyt dużo czasu na mitrężenie. Za drzwiami gabinetu Arnolda stał bowiem sam, w swej zwalistej postaci, Bogdan Kraviec. Oparty o ścianę olbrzym, z potężnymi ramionami splecionymi na jeszcze większej klatce piersiowej, łypał sennie na przeciwległą część korytarza. Wykidajło wyglądał właściwie tak samo jak dzień wcześniej, z wyjątkiem brody, którą zgolił, pozostawiąc jedynie na ogorzałych policzkach gęste bokobrody.

— Gotowy? — zapytał. Nie czekając na odpowiedź, sięgnał po spoczywającą na zydlu kuszę i przewiesił ją sobie przez ramię. — Dzisiaj czeka nas ciężki dzień — westchnął, ruszając w stronę wyjścia.

Offline

 

#30 2016-12-01 01:46:00

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Physalis siedział nieruchomo na swym niezbyt wygodnym siedzisku, obserwując uważnie najciekawszy ze wszystkich elementów, współtworzących obraz tego pomieszczenia. Arnold Florent, ten znienawidzony przez chłopaka skurwysyn, uśmiechał się teraz doń, chwaląc go przy tym. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać, gdyż późniejsze słowa mężczyzny dały młodzieńcowi do myślenia, co do przyczyny czynienia takich uprzejmości. Jego kłykcie odruchowo przylgnęły do spodniej części krzesła, zaciskając się boleśnie na drewnianej płycie. Za nic nie chciał przyznać się sam przed sobą do tego, co właśnie podkreślał Florent. Nigdy, przenigdy, nie mógłby pogodzić się z myślą, że stał się jego wiernym sługusem, chłopcem na posyłki lub do innego typu brudnej roboty.

Tak czy inaczej, w ten właśnie sposób kreowała się rzeczywistość.

Mógł szczerze nie znosić mężczyzny siedzącego naprzeciw, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że raczej nie miał zamiaru przeciwstawiać się jego poleceniom. Nie chodziło już tylko o ciągłe uprzykrzanie życia poprzez nawał niepotrzebnej roboty, której niewykonanie skończyłoby się chłostą lub bliższym spotkaniem z osiłkiem, który gdzieś tam czekał na niego, by wyruszyć z kolejną "misją". Physalis raczej nie liczył już na to, że bez żadnych konsekwencji mógłby porzucić paranie się negocjacjami wątpliwej reputacji. Wiedział już zbyt dużo, widział zbyt wiele. Ostatnim, czego mu było trzeba, to śmiertelny wróg i to jeszcze z odpowiednimi środkami, by już pierwszej nocy zatrzymać jego krwiobieg w martwym sercu. Choć z jednej strony te wnioski przyprawiały go o niechęć i obrzydzenie postacią Arnolda, chłopak nie krył się ze szczerym podziwem, jaki w nim wzbudzał. Oto zupełnie, wydawać by się mogło, niepozorny mężczyzna, prowadzący cieszący się nie najgorszą sławą burdel, a potrafił złapać za jaja największe persony tego miasta i czerpać z tego zyski. Chciał się tego nauczyć. I nieważne, czy będzie musiał wejść w spółkę z samym diabłem, uosobionym w osobie Florenta. Nieważne nawet, jak bardzo narazi się tym wszystkim poważanym ludziom, obracających się w bardziej lub mniej wpływowych kręgach. Miał zamiar dobrze wykorzystać daną mu szansę i, wzorem pana Arnolda, dostrzec w tym świetną okazję i wycisnąć ją jak cytrynę, odnosząc korzyści nawet tam, gdzie z pozoru nie dało się ich znaleźć.

Zaciśnięte wcześniej dłonie odpuściły, stukając teraz niesłyszalnie o dno siedziska.

Podtrzymanego pomysłu odnośnie rozpoczęcia nauki czytania pisma i jego zapisu już nie skomentował. Dopiero na całkiem wyraźne polecenie opuszczenia pokoju, podniósł się bezszelestnie i okręciwszy na pięcie, wychynął na korytarz.

Gotowy! — odparł znacznie żwawiej Physalis, zamykając za sobą drzwi. Ruszył za starszym członkiem tej dwuosobowej drużyny. — Kim jest ten cały Muszka? I ile mamy od niego wyciągnąć? — zdał sobie sprawę, że nie przypomniano mu, o jaką kwotę się rozchodziło.

Ostatnio edytowany przez Physalis (2016-12-01 01:46:46)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#31 2017-04-01 01:39:23

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

z Karczmy „Pod Pręgierzem”

Zastali Florenta na parterze, rozłożonego na kanapie, ubranego tylko w aksamitny, zielony szlafrok. W milczeniu przyglądał się tańczącej kobiecie, sącząc wino ze srebrnego, zdobionego pucharu. Z początku udał, że nie słyszy porozumiewawczego pochrząkiwania Bogdana, ani też jego ostentacyjnego szurania obcasami.

Odezwał się dopiero kiedy dziewczę, przyodziane w niemal przeźroczystą podomkę, zakończyło pokaz, wraz z którym umilkł również muzyk, skrzętnie schowany w kącie, dzierżący w dłoniach fletnię. Grajek, elfi, jak się okazało, natychmiast schował instrument i wraz z kobietą wyszedł, nie mówiąc ani słowa.

— Tak? — głos Florenta był beznamiętny jak zawsze. W pewien sposób doskonale wpasowywał się w ciche trzaskanie paleniska, nieopodal którego spoczywał.

Bogdan wyszedł na środek, ku światłu.
— Niepokoję Cię, panie, ponieważ oczekuję instrukcji dotyczącej Muszki.
— A co z nim?
— Zbiegł z Novigradu, na wieś. Mówi się, że nie przesiaduję sam, a w konfraterii. Na razie jeszcze nieznane są tożsamości poszczególnych osobników.

Florent zaklął pod nosem.

—  Wiedziałem, że tego sukinsyna trzeba trzymać krótko, za jaja — warknął. — Chędożony szuler, kolejna gnida w tym mieście, która wrzucona do kloaki, miast utonąć, nauczyła się w niej pływać. Myślisz, że z kim mógł się sparować, co?

— Możliwe, że z jakimś czarownikiem. Wszyscy wiedzą, że lubi się obracać w takim towarzystwie. Przypuszczam samego Robertiusa de Jaak.

— On? Nie, szczerze wątpię aby ktoś taki chciał robić za wykidajłę byle szalbierza.

— Panie, znasz Muszkę. — Bogdan splótł dłonie za rozłożystymi plecami. — Tym, których ogrywa w karty nie zawsze każe spłacać dług w monecie. Często wybiera przysługi, początkowo tylko wywołując ulgę u przegranych, która znika w momencie, kiedy upomina się o swoje. To nie byle kto. Miał nam płacić taksę za możliwość gry na bazarze, lecz w pewnym momencie uznał, iż równie dobrze może być niezależny, bo uzbierał sobie kilku potężnych przyjaciół.

— Z doświadczenia wiem, że czarodzieje to kiepscy przyjaciele. De Jaak zostawi go przy najbliższej sposobności, to pewniejsze niż wschód słońca. — Zielone oczy Arnolda Florenta zatrzymały się na chwilę na płomieniach, których figlarny blask zatańczył w jego źrenicach. — Czas Muszki nastał końca. Trzeba go będzie zlikwidować. To niezbędne dla klarowności naszych interesów i wpływów. Wyrósł nam wrzód i przyszła pora go wyciąć. — Przeczesał palcami swoje długie włosy. — Zajmiesz się tym Bogdanie?

— Naturalnie. Martwi mnie tylko dlaczego Muszka nie uciekł do innego miasta, skoro wie, że tu w Novigradzie ma Ciebie, panie, za wroga. Jego pozycja nie jest aż tak silna.

— Nie zrobił tego, bo jest przebiegły. Wie, że jeśli uda mu się uniezależnić ode mnie, wówczas zyska na statusie, a także zdobędzie przychylność moich wrogów, którzy tylko czekają aż ktoś mi zagra na nosie. Może nawet ucieknie pod czyjąś protekcję. Nie, jego trzeba się pozbyć, póki jeszcze leży to w naszej sile. Szybko i pewnie, to ma być chirurgiczne cięcie, czysta, szybka robota. — Arnold wyprostował się, ruchem nadgarstka kołysząc puchar. — Zbierz dobrych ludzi, mają znać się na rzeczy. Żadnych zajazdowych rębajłów. Oczekuję profesjonalistów, pokryję wszelakie koszta.

— Tak, panie.

— Bogdan, nie możesz mnie zawieść.

— Wiem.
— Skinąwszy głową, olbrzym ruszył ku wyjściu, dając znak Physalisowi, aby uczynił to samo.

— Physalisie — zawołał Florent, nim chłopak zdążył opuścić pomieszczenie. — Twoja matka, pytała dziś o ciebie. Powinieneś się z nią zobaczyć.

Offline

 

#32 2017-04-01 23:35:28

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Domyślam się — mruknął pod nosem, podnosząc się na ramionach opartych o lepki blat ławy, przy której siedzieli. Nie miał najmniejszego zamiaru wskazać Ergona jako tego, którego widział tamtej pamiętnej nocy. Ostatniej dla dwójki typów, którym przyszło załomotać do jego drzwi. W ciągu tej krótkiej rozmowy nauczył się więcej, niż można było się po nim spodziewać. To informacja miała być walutą, którą można było targować za większe pieniądze, przy odpowiednio mniejszym ryzyku w porównaniu do jego dorywczego zajęcia, kiedy to opróżniał sakiewki kolejnych, nieostrożnych przechodniów.

Tym bardziej nie miał zamiaru dzielić się swoją wiedzą z kimś, kto nie potrafił docenić jego pozytywnego wkładu we wspólne przedsięwzięcie. Fakt, ryzykował sporo, ale najważniejszy jest końcowy efekt.

Przez całą drogę nie odezwał się nawet słowem. Nie miało się to zmienić również po przybyciu na miejsce, gdzie z początku przyszło im jeszcze czekać, aż jaśnie pan nasyci swe pożądliwe oczy krągłościami roznegliżowanej tancerki. Zaszczycił ich uwagą dopiero wtedy, kiedy opuściła pomieszczenie. Physalis mógłby przysiąc, gdyby tylko przywykł do składania jakichkolwiek obietnic, że gdy przechodziła obok, jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na jego osobie, a twarz przyozdobił nieśmiały uśmiech.

Ruszył w ślad za Bogdanem, zatrzymując się kilka stóp za nim. Spodziewał się, że mężczyźni nie będą mieli w planach, aby włączyć go do rozmowy. Ta natomiast miała być dla niego dobrą sposobnością, aby wywiedzieć się odnośnie powagi sprawy Muszki. Całą uwagę skierował na prowadzoną konwersację, zapominając nawet o wdziękach kobiety sprzed chwili.

Przełknął ślinę, starając się zrobić to jak najciszej. Wszystko wskazywało na to, że kimkolwiek nie był osobnik, na którego szykowali obławę, zaszedł Florentowi za skórę bardziej, niż mógł podejrzewać. A więc nadchodził czas egzekucji. Oby tylko ofiary poniosła odpowiednia strona, pomyślał. Sądząc po przygotowaniach, jakie należało podjąć, wynik konfrontacji mógł być różny. Zapewne powodem tak zaostrzonych środków ostrożności była prawdopodobna obecność czarodzieja w towarzystwie Hioba. Physalis poczuł, jak włosy na rękach stają mu dęba. Będzie to pierwszy raz, kiedy zobaczy magię w użyciu. O ile oczywiście jest on brany pod uwagę jako członek wspomnianej grupy profesjonalistów.

Tak zrobię, dziękuję. — Odrzekł krótko, kiedy mężczyzna wspomniał o jego matce. Na wzór olbrzyma, skinął głową i opuścił pomieszczenie. Wdrapując się na piętro, przebył kolejne korytarze, wypełnione tu i ówdzie jękami rozkoszy obu płci docierającymi zza zamkniętych drzwi. Dotarł wreszcie do kompleksu pokojów, w których przesiadywały nie zajęte w tym czasie kobiety. Przekroczył próg jednego z nich.

Witaj, matko. — Oparł się o ścianę tuż przy drzwiach. Jego spojrzenie nie zdradzało żadnych emocji. Gdyby zobaczył się z perspektywy osoby trzeciej, niechybnie odniósłby wrażenie, że to kolejna z rzeczy, których podświadomie zaczerpnął od postaci Arnolda Florenta. — Podobno mnie szukałaś?


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#33 2017-04-03 20:43:28

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

— Tak — odpowiedziała. Ubrana w gruby, wełniany szlafrok, kobieta wstała od toaletki i przyjrzała się swojemu dziecku. Sama trzymała się bardziej niż przyzwoicie. Burza loków, koloru wrzosu, z których słynęła za młodu, była już nieco przerzedzona. Z kolei oczy, dawniej podkreślane makijażem, teraz były nim maskowane. Oczy koloru zieleni, takie same jak te u Physalisa. — Usiądź, proszę. Pytałam o ciebie, bo tak rzadko mnie odwiedzasz... Właściwie nigdy, jeśli cię o to nie poproszę, albo ty sam nie masz takiej konieczności.

Wciąż była piękna. W ten kobiecy, tajemniczy sposób.

Usiadła na skraju łóżka, przykrytego białym posłaniem. Źle ukryty, i przez to jeszcze bardziej widoczny, grymas bólu błąkał się po jej twarzy. Zmęłła pomalowane na czerwono usta, spojrzała się gdzieś, gdzie na jej polu widzenia nie stawała sylwetka chłopaka.

— Jak się czujesz? — zapytała.

Offline

 

#34 2017-04-03 22:25:21

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Wydaje ci się — odrzekł, siląc się na uprzejmy ton.  Oczywiście oboje zdawali sobie sprawę z tego, jaka była prawda. Ulżyło mu, widząc, że matka nie próbuje swojego wyćwiczonego, przymilnego uśmiechu, po który zwykle sięgała w sytuacjach niezręcznych, takich jak ta.

Od dawna miał do niej żal o to, że przyszło mu się wychowywać w takich warunkach. Chociaż nigdy nie był przeciwnikiem nadmiaru nagości, takie miejsce nie zapewniało dobrego startu w dorosłe, samodzielne życie. Z początku nie zdawał sobie z tego sprawy, a kiedy już zaczął, cóż, zorientował się, że nie ma przed sobą żadnych perspektyw.  Nie dostrzegał co prawda tego, że brakuje mu wielu przymiotów, które winien był przyswoić w trakcie wychowania, bo nie miał o tym pojęcia. Wiedział natomiast, że nie nauczono go żadnego rzemiosła, co skutecznie zmniejszało jego szanse na podjęcie jakiejkolwiek pracy. Czytać też nie umiał, więc nie mógł nawet udawać jednego z tych mądrusiów, taszczących wszędzie różnego rodzaju pergaminy i księgi.

Na szczęście potrafił się bić i kraść, a zdążył już pojąć, że to często wystarczało, by zapewnić sobie ciepłą strawę i przy okazji wielu wrogów. Tym jednak zdawał się nie przejmować. Był z tego tytułu dumny, jako że to tylko on, nikt inny, przyczynił się do rozwinięcia jego największych atutów.

Wiedział, co prawda, że matka troszczyła się o niego. Tak przynajmniej wynikało ze słów, którymi rozpoczynała niemal każdą rozmowę. Nie potrafił jednak tego docenić. Za bardzo bolał go fakt, że nie podjęła ona ryzyka rozpoczęcia nowego życia. Zamiast tego uczyniła go poniekąd niewolnikiem Florenta. Faktycznie, miał jej za co być wdzięcznym.

Czuję się dobrze — podjął, by urwać na moment. Wyczytał bowiem z jej twarzy więcej, niż chciałaby pokazać. — Ale to chyba nie o mnie powinniśmy rozmawiać. — Odbił się miękko plecami od podpieranej ściany, by zbliżyć się do niej i przykucnąć przy łóżku. Chciał ją w ten sposób zmusić do nawiązania kontaktu wzrokowego. Wiedział, że w ten sposób nie będzie mogła nic przed nim ukryć. — Co się dzieje?


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#35 2017-04-08 23:22:22

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Wzruszyła ramionami.

— Nic. Wszystko po staremu. I może w tym problem. — Uśmiechnęła się, sama do siebie. Uniósłszy oczy na Physalisa, zmierzyła go nimi z góry na dół. Potem wstała, podeszła do małego stolika, przy którym nalała sobie do małej szarej filiżanki coś, co z daleka przypominało herbatę. Odwróciła się w stronę chłopaka, trzymając oburącz naczynie. — Jesteś już mężczyzną. Ten czas... Umyka tak szybko. Jeszcze niedawno ledwie składałeś pojedyncze sylaby, bardziej pełzałeś niż chodziłeś. Co chwila łkałeś. — Kobieta delikatnie przechyliła głowę. — A teraz wspinasz się po dachach. Chodzą plotki, że snujesz się między ulicami niczym cień.

Przestudiowała paznokcie u prawej dłoni. Przez krótki moment wpatrywała się w srebrny pierścień z zielonym kamieniem na serdecznym palcu.

— Kern Vindigan. Ten niziołek. Zabił się. Wyłowili go dziś z Pontaru. Podobno byłeś ostatnią osobą, która się z nim widziała. Nie, nie chcę żebyś mi się tłumaczył. Po prostu... Nie takiej przyszłości dla ciebie chciałam. Miałam nadzieję, że choć ty nie pójdziesz w moje ślady i zarobisz grosza w bardziej uczciwy sposób. Wiem, byłam i jestem okropną matką. Nie powinnam mieć prawa robić ci wyrzutów. Chcę ci tylko powiedzieć, abyś uważał. To miasto może zrobić z ciebie barona, jak i równie dobrze zjeść i wypluć gdzieś w psim dole z poderżniętym gardłem.. Nie daj się zabić, o tyle cię proszę.

Offline

 

#36 2017-04-11 00:18:54

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”



Physalis nie był sentymentalny. Tym bardziej nie przepadał za wysłuchiwaniem rozemocjonowanych wspominek, nawet jeżeli miały dotyczyć jego samego. A może właśnie z tego powodu? Słowa, nie mające przełożenia na obecną sytuację, uważał za bezwartościowe, niegodne uwagi. Tak było i w tym przypadku.

Sama wiesz, ile plotki mają wspólnego z prawdą — podniósł się, przybierając na powrót wyprostowaną postawę. Ramiona splótł na wysokości klatki piersiowej. — Ludzie gadają różne rzeczy. Najchętniej sami włożyliby ci do ręki sztylet, kiedy tylko odkryją trupa. Nie obchodziłoby ich to, że mogliby się pomylić, nawet jeżeli wyszłoby na jaw, że nieszczęśnikowi przyszło zawisnąć na stryczku.

Wiadomość, traktująca o niezbyt szczęśliwych losach nowego "znajomego" nie przejęła go bynajmniej. Spodziewał się, że ta odrażająca kreatura prędzej czy później ucieknie się do najprostszego w jego mniemaniu rozwiązania problemów niziołka. Parszywy szczur, jedynie z postury wciąż przypominający namiastkę istoty rozumnej. Chłopak nie miał dla niego niczego, poza odrazą.

Jestem ciekawy, skąd bierzesz te wszystkie rewelacje, matko. — Spojrzał na przysłoniętą lekkimi zasłonami, ledwie uchyloną okiennicę, zawieszoną ponad jej ramieniem. Nie dostrzegłszy za nią niczego wartego uwagi, skierował wzrok na trzymaną przez kobietę filiżankę. — Nie martw się o mnie, nic mi się nie stanie. Musisz wiedzieć, że ostatnim, czego bym sobie życzył, to towarzystwo takich szumowin, jak ten nieboszczyk... Kern? — zaakcentował pytanie niemal teatralnie, udając, że imię Vindigana wypadło mu z głowy. — Nawet jeśli przyjdzie kiedyś taka konieczność, potrafię o siebie zadbać. Możesz być spokojna.

Podszedł do rozmówczyni i bezceremonialnie chwycił oburącz dłoń, którą tak wnikliwie studiowała.

A gdyby ktoś wpadł kiedyś na pomysł, coby wpędzić mnie do grobu - spojrzał prosto w jej oczy i uśmiechnął się bezczelnie — Zabiorę go ze sobą.

Ostatnio edytowany przez Lis (2017-04-11 00:22:13)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#37 2017-04-11 02:06:51

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Kiara, matka Physalisa, pokręciła głową i odwróciła się do okna. Jak gdyby szukając w zgiełku za szybą inspiracji, nie odzywała się, nieruchoma jak posąg, pozwalając człowiekowi, który uchodził za jej syna, wypowiedzieć się do końca. O tym, że się z nim nie zgadzała, nie musiała mówić. Założyła z góry, że Physalis będzie to wiedzieć. Nie potrafiła jednak ukryć tego, jak bardzo jej się to nie podoba.

— Proszę, miej do mnie choć trochę szacunku i nie kłam mi w oczy — powiedziała, zamykając powieki. Physalis mógł zauważyć jak pod jej rzęsami skraplają się łzy. — Bogdan mi powiedział, a on... On o takich rzeczach zawsze mówi prawdę. — Odwzajemniła uścisk. Tak jak tylko matka mogła to zrobić. — Nie będę cię oceniać. Nie chcę. To twoje życie, masz prawo zrobić z nim co chcesz, powtarzałam ci to nie raz. Moja rola w nim już jakiś czas temu dobiegła końca. Ja... — Wszystko w niej puściło. Na tyle niespodziewanie, że nie zdążyła tego w żaden sposób zatuszować. A nawet jeśli miałaby czas, Physalis i tak stał zbyt blisko. Nie panując już nad płaczem, zaczęła mówić szybko i niezrozumiale. — Pewien rozdział się kończy. Tak musi być. Z kolei ty musisz wiedzieć, że wszystko mogło być inaczej. Nawet nie wiesz ile straciliśmy. Ile mogliśmy stracić. — Uśmiechnęła się, gwałtownymi ruchami wycierając twarz. Pociągając nosem, cofnęła się, bawiąc nerwowo pierścieniem na serdecznym palcu.

— Idź już, proszę. Idź synku, nie męcz matki. Muszę odpocząć. I proszę, uważaj na siebie. Słyszałam, gdzie jutro zmierzasz i zdaję sobie sprawę, jak może się to skończyć. A także przed jak niewielkim wyborem cię postawiono. Jednak, jeśli wrócisz... Gdy wrócisz, udaj się do "Korony", lombardu na zachodnim bazarze. — Zrobiła pauzę, siadając na łóżku. — Właściciel, Imenberg, będzie coś dla ciebie miał.

Położyła się.

— Dobranoc — szepnęła, ale tego Physalis już nie mógł usłyszeć.

Offline

 

#38 2017-04-11 09:45:43

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Syn nie spodziewał się takiej reakcji. Karmił matkę kłamstwami od lat i chociaż udawała, że mu wierzy, wiedział, że jest bodaj jedyną osobą, której nie potrafiłby do końca przekonać do fałszywej wersji zdarzeń. Jednak odpowiedź kobiety nigdy dotąd nie przypominała lamentu tak dosadnie, jak tym razem.

Jeżeli znacie to uczucie, kiedy nie wiecie, jak się zachować, w obliczu histerii kogoś wam bliskiego, to właśnie dla Physalisa nadszedł ten moment. Chciał coś powiedzieć, by zatrzymać słowotok, który wpędzał kobietę w coraz bardziej podły nastrój, jednak nie mógł dobrać odpowiednich słów. Chciał wyciągnąć ku niej ramiona,, aby zdławić histerię, zamykając ją w szczelnym uścisku, ale, nie wiedzieć czemu, nie zdobył się na ten gest. Chciał wreszcie dać jej do zrozumienia, że była dla niego ważna, choćby spojrzeniem, ale nie potrafił unieść wzroku wbitego w drewnianą podłogę.

Pozwolił jej wyrwać swoją dłoń z uścisku. Pustkę, którą po sobie zostawiła, zapełnił materiał koszuli, którą odruchowo chwycił. Zmełł ją w palcach, słysząc, że matczyny głos zaczął drżeć i nieznacznie załamywać. Zdobył się na to, by zmierzyć zieleń jego oczu ze szmaragdem jej tęczówek, które natychmiast jednak zniknęły pod opuszczonymi powiekami, zbierającymi wilgoć pod podkreślonymi jakimś atramentem rzęsami.

Wysłuchał jej, a słowa przezeń wypowiadane wyryły się w duszy głębokimi bliznami. A przecież obiecał sobie kiedyś, że przestanie baczyć na jej morały i pouczenia. Tego dnia coś unosiło się jednak w powietrzu, czego nie sposób było wytłumaczyć ani zrozumieć.

Kiedy odsunęła się od niego, on uczynił podobnie, wycofując się powoli z pokoju. Dotarł wreszcie do ściany przy drzwiach, którą swoim zwyczajem podpierał. Tym razem stał względnie wyprostowany, spoglądając na roztrzęsioną kobietę.

Bywaj w zdrowiu, matko — odparł, skinąwszy wcześniej głową na znak, że zrozumiał jej instrukcje.

Jeden krok w tył wystarczył, aby znaleźć się na korytarzu. Natychmiast odwrócił się na pięcie i ruszył wzdłuż holu. Natknąwszy się na uchylone drzwi, zerknął przez szczelinę. Dostrzegł Rosalię, dziewczę na oko młodsze od Physalisa, jednak w istocie starsze o kilka wiosen. Kasztanowe fale opadały poniżej odkrytych ramion, zahaczając figlarnie o pełny, odsłonięty teraz biust, kiedy to kobieta zajęta była zmianą odzienia.

Zastukał dwukrotnie i nie czekając na reakcję, pchnął lekko drzwi. Powitał ją skinieniem głowy i uśmiechem, który nie zdradzał więcej, niż tylko fascynację jej osobą. Adorując ją spojrzeniem, zamknął za sobą wejście.


Obudził się, kiedy za oknem było jeszcze ciemno. Zwlókł się z posłania, przywdział prędko rozrzucone w nieładzie ubranie i przeciągnąwszy się, bezszelestnie wychynął na korytarz. Schody doprowadziły go do wejściowej sali, gdzie zamierzał poczekać na Bogdana i resztę świty, którą miał skompletować ten gnój. Ten chędożony plotkarz. Jaki miał cel w informowaniu jego matki o ich poczynaniach?

Usiadł przy oknie, obserwując pogrążoną we śnie dzielnicę.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#39 2017-04-14 09:45:50

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Dom publiczny „Jedwabny Szlak”

Ciepło słońca rozlało się po Novigradzie wraz z nadejściem świtu. Kiedy przyszedł Bogdan Kraviec, na oknie, przy którym siedział Physalis, ścigały się dwie krople rosy. Chłopak nie zdążył zobaczyć, która dotarła na parapet pierwsza.

Olbrzym ubrany był w solidny i dobrze skrojony, skórzany strój, w kolorze kawy. Nieogoloną, pełną twarz okalała para bokobrodów. Do pasa, który mógłby objąć jeden ze słynnych, druidzkich dębów, przytroczono potężny buzdygan.

— Nazwij mnie samobójcą, ale idziesz dzisiaj na akcję — ogłosił. — Musisz wyrobić sobie imię, zyskać szacunek chłopaków. To niezbędne, jeśli chcesz coś w tym świecie znaczyć. Inaczej nie będziesz nikim więcej jak burdelowym chłopcem, który przez całe swoje krótkie życie będzie drżał, zastanawiając kiedy pan Florent go wykopie, znudzony jego całkowitą bezużytecznością.

Mężczyzna skrzyżował na swojej piersi parę ogromnych ramion.

— Do rzeczy jednak, nie ma co gadać po próżnicy. Dzisiaj puszczę cię w samopas i dam instrukcję, wedle której możesz postępować, albo i nie. Twoja wola. — Kraviec położył na parapecie mały mieszek. — Masz tu trochę grosza. Idź, zjedz coś porządnego, potem nie będzie czasu. Udaj się do kuźni, najlepiej do Zigga, i kup jakiś godziwszy oręż, nie chcę cię widzieć z tymi nożami. Jak starczy ci gotówki, dobrze byłoby gdybyś miał przy sobie coś, czym możesz usiec na dystans. Albo lepiej nie — powiedział po chwili. — Jeszcze zrobisz krzywdę któremuś z naszych. Nie potrzebuję cię przy szpicy w południe, masz więc czas wolny. Możesz pomodlić się przez ten czas do Melitele. — Kraviec uśmiechnął się cynicznie. — Po południu widzę cię przy bramie oxenfurckiej.

Nie mówiąc już nic więcej, Bogdan odwrócił się i wyszedł.

Spoiler:


W mieszku jest 25 denarów. Dopisz sobie.

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.metal-damage.pun.pl www.f1-transmisjeonline.pun.pl www.preity.pun.pl www.cagiva.pun.pl www.gloria-victis.pun.pl