Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:07:59

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Burdel „Passiflora”

http://oi61.tinypic.com/2h368na.jpg



Najbardziej znany zamtuz w Novigardzie i szeroko pojętych okolicach, nazwę czerpiący od egzotycznego, zamorskiego kwiatu. Jeszcze kilka lat temu ściągał do miasta równie pokaźną liczbę „wiernych”, co świątynie Wiecznego Ognia. Nieszczególnie oddanych idei toczenia wojny duszy z karnawałem, hołdując temu drugiemu bez wstydu. Dziś Passiflora straciła jednak dawny blichtr i blask. Nie przetrwała próby czasu oraz wojny, pustoszącej miasta ze zblazowanych mężów i ze spragnionych rozrywek kawalerów, osuwając się w cień konkurencji, takiej jak Jedwabny Szlak. Mimo to, czerwona latarnia nad kołysze się nad framugą przybytku, a dwupiętrowa kamienica utrzymywana jest z wysiłkiem we względnej dbałości, by bronić swego miejsca wśród najbardziej wziętych domów publicznych.

Na dostanie się do środka, gwoli tradycji, liczyć mogą jedynie ludzie i to pozbywszy się uwcześniej wszelkiego rodzaju broni — konkurowanie o względy urodziwych dziewek, nawet tylko zasobnością kiesy, nader często wzbudza zupełnie niepożądane w burdelu rodzaje namiętności. W głównej sali posłuchać można nastrajającego brzdąkania przygarniętych z ulicy grajków, napić się, niezgorzej zjeść. Najbardziej chodliwą i docelową rozrywką bywalców są jednak, rzecz jasna, dziewczynki. Ciemno- i złotowłose dziewki, sarniookie elfki, półelfki, egzotyczne cudzoziemki... Wszystkie łacno znają się na swym fachu, co poniektóre pamiętają jeszcze dni, gdy
Passiflora wyznaczała jakość wszystkim zamtuzom miasta. Wędrując na piętra i do przymykanych na skoble sypialni, za garść monet zaznać można swojej odrobinki miłości z każdą z nich. I tylko niekiedy słychać narzekania na wywleczone za drzwi burdelu choróbsko, a odważni wszak ryzyka się nie boją...

Opis na podstawie opracowania Saliny.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-06-12 22:30:01

Kawka

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Kopytka oślicy miarowo uderzały o bruk, kiedy ta wolnym stępem z jeźdźcem na grzbiecie wlekła się za towarzyszami dziwnej, nudnej jak dla osła przygody. Z resztą, mało co w życiu ciekawiło ta starą zgorzkniałą samicę. Marzyła tylko aby gdzieś się popaść, a tutaj w gąszczu uliczek nawet chwastów nie było.
Dziewczynka na jej grzbiecie miała mieszane uczucia.
Dziwna pochwała w postaci poklepania po głowie, przez Sępa  bardzo ją ucieszyła. Być może tak nagradza się psy, ale jej też się to spodobało. Czuła wielką dumę z samej siebie, że udało jej się zaoszczędzić sporo pieniędzy, co prawda nie swoich i pożytek jest z tego znikomy, ale zawsze. Zaraz potem jednak Sowa zniszczyła jej beztroski pełen szczęśliwego uniesienia nastrój. Nie umknęło niestety jej uwadze, że została pominięta w propozycji... że zwracała się tylko do Honbarta. Posmutniała niemal natychmiast, z jej ust zniknął uśmiech a oczy przygasły. No tak, a na co niby liczyła? Na to, że się przyczepi, że będą jak trzej dzielni rycerze? Głupia. Aż wstyd, bo nie żyje pierwszy dzień na tym ziemskim padole. Tak czy siak, zrobiło jej się przykro, nie odezwała się jednak. Pojechała za nimi w ciszy.
Teraz to już nie wiedziała czy się cieszyć z dzisiejszego sukcesu czy użalać nad sobą z racji tego co stanie się jutro... Właściwie to bardzo tego jutra nie chciała. Dlatego też wlokła się tak, że jechała nawet wolniej niż kuśtykała kobieta. Nie spieszyło jej się jakoś do wykonania do końca tego zadania. Chciała przedłużyć moment, przebywania w grupie jak najdłużej.
Nie pogoniła oślicy ani razu, bawiła się tylko jej skąpą sztywną grzywą. Wiedźma leniwa jest, sama więc nie przyspieszała z byle powodu. W tym momencie już nawet muchy jej nie przeszkadzały.
Dojechawszy pod budynek znanego jej i z reguły miłego miejsca wstrzymała osła. Spojrzała na czerwoną latarnię wiszącą nad drzwiami. Jej wyraz twarzy był jakby obojętny, chociaż w głębi serca liczyła, że z drzwi burdelu wyjdzie jakaś miła pani i rzuci jej bułkę.
Są smaczne.
Nawet te czerstwe.
- To co wchodzimy? - wymsknęło jej się przypadkiem.

Ostatnio edytowany przez Kawka (2015-06-12 22:34:11)

Offline

 

#3 2015-06-14 11:16:23

 Castor

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Ambalt, pewny siebie, postanowił zabawić się trochę z "publicznością" w burdelu. Ściągnął swój kapalin i skórzany czep, amortyzujący ewentualne szkody, wywołane przez uderzenia w hełm. Ściągnał swą opaskę, ujawniając paskudnie zdeformowane oko. Spojrzał w zwierciadło kurwy, która go obsłużyła jakiś czas temu. Dawno nie widział tej blizny w całej okazałości. Podłużny krater, zaczynający się od lewego policzka, pnący się ku górze, przecinający oko na pół i naznaczający czoło aż do szczytu głowy. Widział kto kiedy, ażeby przeciąć oko w połowie i dalej na nie widzieć? Nie jest to przyjemny widok jednak, ale kto by się tam przejmował dobrym smakiem tego motłochu na zewnątrz? Ambalt przymocował jeszcze drzazgę stalowymi kleszczami, połączonymi z obręczą, która przy odrobinie grawerii wyglądałaby jak diadem. Kleszcze mają za zadanie uniemożliwić drzazdze przemieszczanie się, co mogłoby prowadzić do uszkodzenia mózgu.

Ambalt siedział w ciemnościach. Atmosfera w pokoju była nader relaksująca. Miła pani już wyszła, gasząc świece i kadzidełka o zapachu dzikiej róży i wiśni. Z parteru dało się słyszeć brzdąkania harfty, akompaniowanej przez piszczałki. Szlachcic, bard lub wędrowiec mógł rozpoznać melodię bez problemu. Była to uwielbiana przez damy dworów Nilfgaardu, ballada pt. "Skowyt kochanków" autorstwa mistrza Jaskra. Pomimo, że mistrz komponował melodię na lutni, to o wiele lepiej brzmi ona w dzwiękach harfy, o czym Jaskier doskonale wiedział. Ambalt nie mógł się nazwać szlachcicem, ani tym bardziej bardem, lecz podróżował dużo. Głównie po nowe kontrakty. Swego czasu, tę melodię przygrywał każdy karczemny muzyk w całym Nilfgaardzie. Były momenty, w których palce harfiarki powinny ledwie muskać struny, by wywlec całą istotę piękna, a publiczność powinna wtedy zachować iście grobową ciszę, ponieważ jeno głośnie sapnięcie mogło wybudzić z hipnotycznego transu nawet największego słuchacza. Dlatego tak wiele grajków partaczyło robotę, harfę zastepując słabo podkręconą lirą. Ambalt jednak zwrócił uwagę na fakt, że tym razem słyszał coś wyjątkowego. Partie odgrywane były w idealnej harmonii, z delikatnością przysługującą motylowi. Był to wspaniały występ.

Smugi dymu szlachetnie tańczyły w blasku księżyca, przebijającego swe promienie przez brudne szyby przybytku. Gęsty dym dopalającej się pochodni przy drzwiach burdelu, przesłaniał widok zza okiennic, a raczej deformował go, sprawiając, że widok strażnic novigradzkich zniekształcił się na wzór wodnej fali. I właśnie wtedy, po dopiciu gorzałki,  Vastorg roztłukł pustą flaszkę o podłogę, założył z powrotem ekwipunek, to jest, jeden, srebrny jatagan, przemycony pod stalowym napierśnikiem, prócz kapalina, którego postanowił wyjątkowo nie zakładać, ukazując twarz najbrzydszego skurwysyna, jakiego widziało to miasto.

Gdy zszedł po schodach, spodziewał się westchnień i podszeptów, widoku zszokowanych twarzy osób, które nigdy wcześniej nie widziały takiego paskudnego oka. Nie zobaczył jednak szoku, nie usłyszał podszeptów. Zamiast tego, do jego uszu dotarła w końcu pełna gama dźwięków, wytwarzanych przez harfiarkę, dwóch flecistów i młodziaka, wystukującego rytm na tamburynie. W sali głównej przebywało kilkanaście osób. Jakieś bogate snoby w pantalonach z kupionymi dziewczynkami na kolanach, obsługa, kilku przyjezdnych i chyba z piętnastu mieszczan, którzy wydawali tu co tydzień swoją wypłatę. Nikt nie wydawał odgłosów. Zdawać by się mogło nawet, że przestali oddychać, by nie zakłócać spokoju harfiarki. Przeszła ona właśnie do najdelikatniejszej części utworu, w której nawet fleciści ucichli, by nasycić swe uszy. Sam Ambalt prawdopodobnie odziedziczył  zamiłowanie do muzyki po rodzicach, ktokolwiek go spłodził, ponieważ wątpił, aby to wiedźmini mu grali do kołyski. Melodia kazała mu zakryć swe oko, by czasem nie spłoszyć pięknej łani. Zanim jednak zdążył to zrobić, ta spojrzała mu prosto w twarz, nie przestając grać. Ambalt, stojąc jak wryty na schodach, szybko zareagował, spodziewając się ujrzeć na jej twarzy grymas obrzydzenia. Ta jednak tylko uśmiechnęła się lekko i wróciła do gry.

Po skończonym występie, nagrodzonym głośnymi brawami, zespół zszedł z podestu i zniknął w tłumie. Ambalt, kończąc potrawkę z wieprza, nie mógł wyrzucić z myśli muzyki, którą przedtem słyszał... ani muzy, którą zdołał ujrzeć obiema gałkami ocznymi. Przypominając sobie jednak swoje życie, postanowił nie ingerować w uczucia. To takie nieprofesjonalne. Odgryzł ostatni kawał nóżki wieprzowej, zagryzł bułką, wziął drugą na pamiątkę, odebrał i założył resztę swego ekwipunku i wyszedł z burdelu. Przed burdelem jeszcze ujrzał dziewczynkę, siedzącą na ośle. Kompletnie nie zastanawiając się nad sensem następnej czynności, pogrążony w myślach i marzeniach, rzucił małej bułkę, którą uprzednio wyniósł na zagryzkę.
-Masz, tobie bardziej się przyda.- Rzekł "Drzazga" z nieukrywanym uśmiechem, po czym poszedł w swoją stronę.

Offline

 

#4 2015-06-15 11:59:00

Myrtille

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Omijając kupy śmieci, psie nieczystości i śpiących żebraków, całkiem podobnie do nieczystości pachnących, Myrthiel wyprowadziła wreszcie swoich towarzyszy z plątaniny zaułków. Krzyżujące się ślepe zaułki, uliczki i wąskie przesmyki między domami stanowiły labirynt pozornie jeno nie do pokonania; dla pani profesor, spędzającej życie na zapamiętywaniu rzeczy, zapamiętanie kilku skrótów prowadzących przez miasto było właściwie odruchowe. Szła bez namysłu, kierując się ku obranemu celowi z bezbłędnością pocztowego gołębia wracającego do gniazda.

Po kilku chwilach, znacznie krótszych niż gdyby podróżowali głównymi miejskimi szlakami, ich oczom ukazała się fasada Passiflory. Oczom Myrthiel ukazała się także jej kamieniczka, przyklejona do burdelu jak nieczystość do buta. Stłumiła smętną chęć wbiegnięcia na piętro, zatrzaśnięcia za sobą drzwi i spędzenia reszty wieczności  w ciszy czterech ścian; tym się powinna zajmować, do tego przyuczała się całe życie, a nie do śledzenia jakichś pieprzonych kontraband!
No... w każdym razie, większość życia. Część. Ale tę ważniejszą.

Z okien Passiflory biło światło, zabarwione na kurwią czerwień przez wiszącą ponad drzwiami latarnię. Na ulicę wylewał się słodki zapach zmieszanych perfum, kadzideł i alkoholu, od sąsiednich budynków odbijał się pomruk głosów kontrapunktowany wysokimi kobiecymi śmiechami i piskami. I bardziej nieprzystojnymi piskami z drugiego piętra. W środku ktoś kończył akurat grać rzewną, popularną melodię ballady; Myrthiel rozpoznała utwór, choć pod groźbą miecza nie podała by tytułu. Nie kłopotała się zapamiętywaniem rzeczy bezużytecznych. Muzyka jak muzyka, lepsza czy gorsza, czymże jest wobec piękna konstrukcji kanałów słuchowych...

- Nie wchodzimy - odparła. - Ja wchodzę, tak będzie szybciej i zamieszanie mniejsze... mam nadzieję. Patrzcie czy Mel nie wieje jakimś oknem.
Z tymi słowami skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Wykidajło nastroszył się na widok kulawej, obszarpanej postaci, po czym jakby zeszło z niego powietrze gdy Myrthiel wkroczyła w krąg światła. Skinął jej głową, z tą obojętnością z jaką wita się osoby znane, ale niekoniecznie mile widziane. Odpowiedziała mu równie obojętnym uśmiechem i przekroczyła próg.

W środku, jak to zwykle. Kilka dziewczyn chichotało na czyichś kolanach, czyjaś pijana dłoń wpełzała nie do końca ukradkowo pod czyjąś spódnicę, inna para wspinała się na piętro. W kącie ktoś brzdąkał na jakimś strunowym instrumencie, z roztargnieniem świadczącym o właśnie wypełnionej sakiewce i oczekiwaniu na moment by się zmyć.

- Myrt! - ćwierknął jej do ucha kobiecy głos, szczupłe ramiona poufale otoczyły ją w talii. - Słyszałam, że wróciłaś, a ani na momencik nie wpadłaś się przywitać!
Obróciła się w uścisku kobiety niższej od niej o pół głowy; jasnowłosej, błękitnookiej, wymalowanej, otoczonej skąpą chmurką koronek i kwiatowym zapachem. Jakże jej było na imię? Pewnie Baśka czy inna Karolinka. Tu, w Passiflorze, nazywano ją Aliną. Słodką Aliną dla klientów, Aliną Plotkarą dla wszystkich innych. Szczęśliwy trafi, jeśli ktoś wiedział czy Krasna miała gościa, albo czy Mel w ogóle był na sali to właśnie ona.
- Witaj, Alu. Ledwo co wróciłam, jeszcze nawet do domu nie zdążyłam zajrzeć...
- Widać! Chcesz wziąć kąpiel? Mogłabym... nikogo dziś nie mam - obłudna nadzieja zabrzmiała w jej głosie, przymilny uśmiech wykrzywił usta. Dziś nic jeszcze nie zarobiła.
- Alu... jest ktoś u Krasnej? Chłopaczek taki, nazywa się Mel. Ubrany na niebiesko, żółty pątlik... widziałaś może?

Offline

 

#5 2015-06-15 21:58:17

 Honbart Cereza

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Kręte ścieżki spowite cieniem i różnymi woniami, zazwyczaj gównianymi i to dosłownie w końcu się skończyły.
Ich oczom ukazał się burdel Passiflora- chuj jeden wie skąd ta nazwa, ale jest i co zrobić.
Honbart jest mało finezyjnym, trywialnym facetem i gdyby on miał swój własny przybytek pewnie nazwałby go ,,Pijane Kurwy" czy ,,Dobre Cipki", albo jeszcze gorzej...
Mężczyzna podciągnął nosem i splunął w bok. Odruchowo spojrzał w dół a że akurat poruszał się, ujrzał pod butem jakąś ,,znajdźkę".
Postanowił ją wytrzeć o jakąś wystającą część bruku należącą bodajże do burdelu, przez co miejscowy wykidajło spojrzał na niego z pewną dozą wrogości w przymrużonych oczach.
-To idź. Ale pośpiesz się. -Odparł Myrtille, sprawiając wrażenie zainteresowanego wszystkim innym, tylko nie tym czym się akurat zajmują.
Ongiś w jego robocie znajdywali się tacy nowi, co też tak myśleli. Że wygląda na nieobecnego i nie zainteresowanego niczym na bożym świecie, to pewnie nie kontaktuje dobrze z otoczeniem.
Ale gdy już zaczynali sobie z tego żartować po kątach, lub przyczepiać się do niego czy wyśmiewać na inne wszystkie możliwe sposoby, któregoś razu zawsze spotykało ich nagłe zaskoczenie.
I gubili zęba, czy dwa.
Nilfgaardczykowi przeszło przez myśl dlaczego Kawka zna tutejsze kurtyzany, a dalej i czy wie czym dokładnie się one trudnią. To nie miejsce dla dzieciaków i dobrze pamiętał z lat młodości i zadawania się z miejscowym motłochem, że akurat burdel mimo dziecięcej ciekawości nie był miejscem często odwiedzanym, ani uznawanym za zbyt prestiżowe i warte uwagi.
Choć może jednak w Nilfgaardzie burdel to jedno, a burdel w państwach bardziej północnych, to drugie. Zastanowił się nad tym przez chwilę.
Zauważył też że energii jej coś odeszło, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Dziecko to dziecko, raz się śmieje z czegoś prostego, a raz płacze przez coś błachego.
Choć chyba teraz powinna się już szeroko uśmiechnąć, Honbart ledwo dał wiary swym oczom.
W tym otóż dniu już drugi jałmużnik podarował jej jedzenie.
Półręki, stojąc o jakieś dwa kroki od Kawki zmierzył wzrokiem zakutego w zbroję klienta Passiflory.
Niski, na pewno wyraźnie niski jak dla wystające