Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:07:59

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Burdel „Passiflora”

http://oi61.tinypic.com/2h368na.jpg



Najbardziej znany zamtuz w Novigardzie i szeroko pojętych okolicach, nazwę czerpiący od egzotycznego, zamorskiego kwiatu. Jeszcze kilka lat temu ściągał do miasta równie pokaźną liczbę „wiernych”, co świątynie Wiecznego Ognia. Nieszczególnie oddanych idei toczenia wojny duszy z karnawałem, hołdując temu drugiemu bez wstydu. Dziś Passiflora straciła jednak dawny blichtr i blask. Nie przetrwała próby czasu oraz wojny, pustoszącej miasta ze zblazowanych mężów i ze spragnionych rozrywek kawalerów, osuwając się w cień konkurencji, takiej jak Jedwabny Szlak. Mimo to, czerwona latarnia nad kołysze się nad framugą przybytku, a dwupiętrowa kamienica utrzymywana jest z wysiłkiem we względnej dbałości, by bronić swego miejsca wśród najbardziej wziętych domów publicznych.

Na dostanie się do środka, gwoli tradycji, liczyć mogą jedynie ludzie i to pozbywszy się uwcześniej wszelkiego rodzaju broni — konkurowanie o względy urodziwych dziewek, nawet tylko zasobnością kiesy, nader często wzbudza zupełnie niepożądane w burdelu rodzaje namiętności. W głównej sali posłuchać można nastrajającego brzdąkania przygarniętych z ulicy grajków, napić się, niezgorzej zjeść. Najbardziej chodliwą i docelową rozrywką bywalców są jednak, rzecz jasna, dziewczynki. Ciemno- i złotowłose dziewki, sarniookie elfki, półelfki, egzotyczne cudzoziemki... Wszystkie łacno znają się na swym fachu, co poniektóre pamiętają jeszcze dni, gdy
Passiflora wyznaczała jakość wszystkim zamtuzom miasta. Wędrując na piętra i do przymykanych na skoble sypialni, za garść monet zaznać można swojej odrobinki miłości z każdą z nich. I tylko niekiedy słychać narzekania na wywleczone za drzwi burdelu choróbsko, a odważni wszak ryzyka się nie boją...

Opis na podstawie opracowania Saliny.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-06-12 22:30:01

Kawka

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Kopytka oślicy miarowo uderzały o bruk, kiedy ta wolnym stępem z jeźdźcem na grzbiecie wlekła się za towarzyszami dziwnej, nudnej jak dla osła przygody. Z resztą, mało co w życiu ciekawiło ta starą zgorzkniałą samicę. Marzyła tylko aby gdzieś się popaść, a tutaj w gąszczu uliczek nawet chwastów nie było.
Dziewczynka na jej grzbiecie miała mieszane uczucia.
Dziwna pochwała w postaci poklepania po głowie, przez Sępa  bardzo ją ucieszyła. Być może tak nagradza się psy, ale jej też się to spodobało. Czuła wielką dumę z samej siebie, że udało jej się zaoszczędzić sporo pieniędzy, co prawda nie swoich i pożytek jest z tego znikomy, ale zawsze. Zaraz potem jednak Sowa zniszczyła jej beztroski pełen szczęśliwego uniesienia nastrój. Nie umknęło niestety jej uwadze, że została pominięta w propozycji... że zwracała się tylko do Honbarta. Posmutniała niemal natychmiast, z jej ust zniknął uśmiech a oczy przygasły. No tak, a na co niby liczyła? Na to, że się przyczepi, że będą jak trzej dzielni rycerze? Głupia. Aż wstyd, bo nie żyje pierwszy dzień na tym ziemskim padole. Tak czy siak, zrobiło jej się przykro, nie odezwała się jednak. Pojechała za nimi w ciszy.
Teraz to już nie wiedziała czy się cieszyć z dzisiejszego sukcesu czy użalać nad sobą z racji tego co stanie się jutro... Właściwie to bardzo tego jutra nie chciała. Dlatego też wlokła się tak, że jechała nawet wolniej niż kuśtykała kobieta. Nie spieszyło jej się jakoś do wykonania do końca tego zadania. Chciała przedłużyć moment, przebywania w grupie jak najdłużej.
Nie pogoniła oślicy ani razu, bawiła się tylko jej skąpą sztywną grzywą. Wiedźma leniwa jest, sama więc nie przyspieszała z byle powodu. W tym momencie już nawet muchy jej nie przeszkadzały.
Dojechawszy pod budynek znanego jej i z reguły miłego miejsca wstrzymała osła. Spojrzała na czerwoną latarnię wiszącą nad drzwiami. Jej wyraz twarzy był jakby obojętny, chociaż w głębi serca liczyła, że z drzwi burdelu wyjdzie jakaś miła pani i rzuci jej bułkę.
Są smaczne.
Nawet te czerstwe.
- To co wchodzimy? - wymsknęło jej się przypadkiem.

Ostatnio edytowany przez Kawka (2015-06-12 22:34:11)

Offline

 

#3 2015-06-14 11:16:23

 Castor

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Ambalt, pewny siebie, postanowił zabawić się trochę z "publicznością" w burdelu. Ściągnął swój kapalin i skórzany czep, amortyzujący ewentualne szkody, wywołane przez uderzenia w hełm. Ściągnał swą opaskę, ujawniając paskudnie zdeformowane oko. Spojrzał w zwierciadło kurwy, która go obsłużyła jakiś czas temu. Dawno nie widział tej blizny w całej okazałości. Podłużny krater, zaczynający się od lewego policzka, pnący się ku górze, przecinający oko na pół i naznaczający czoło aż do szczytu głowy. Widział kto kiedy, ażeby przeciąć oko w połowie i dalej na nie widzieć? Nie jest to przyjemny widok jednak, ale kto by się tam przejmował dobrym smakiem tego motłochu na zewnątrz? Ambalt przymocował jeszcze drzazgę stalowymi kleszczami, połączonymi z obręczą, która przy odrobinie grawerii wyglądałaby jak diadem. Kleszcze mają za zadanie uniemożliwić drzazdze przemieszczanie się, co mogłoby prowadzić do uszkodzenia mózgu.

Ambalt siedział w ciemnościach. Atmosfera w pokoju była nader relaksująca. Miła pani już wyszła, gasząc świece i kadzidełka o zapachu dzikiej róży i wiśni. Z parteru dało się słyszeć brzdąkania harfty, akompaniowanej przez piszczałki. Szlachcic, bard lub wędrowiec mógł rozpoznać melodię bez problemu. Była to uwielbiana przez damy dworów Nilfgaardu, ballada pt. "Skowyt kochanków" autorstwa mistrza Jaskra. Pomimo, że mistrz komponował melodię na lutni, to o wiele lepiej brzmi ona w dzwiękach harfy, o czym Jaskier doskonale wiedział. Ambalt nie mógł się nazwać szlachcicem, ani tym bardziej bardem, lecz podróżował dużo. Głównie po nowe kontrakty. Swego czasu, tę melodię przygrywał każdy karczemny muzyk w całym Nilfgaardzie. Były momenty, w których palce harfiarki powinny ledwie muskać struny, by wywlec całą istotę piękna, a publiczność powinna wtedy zachować iście grobową ciszę, ponieważ jeno głośnie sapnięcie mogło wybudzić z hipnotycznego transu nawet największego słuchacza. Dlatego tak wiele grajków partaczyło robotę, harfę zastepując słabo podkręconą lirą. Ambalt jednak zwrócił uwagę na fakt, że tym razem słyszał coś wyjątkowego. Partie odgrywane były w idealnej harmonii, z delikatnością przysługującą motylowi. Był to wspaniały występ.

Smugi dymu szlachetnie tańczyły w blasku księżyca, przebijającego swe promienie przez brudne szyby przybytku. Gęsty dym dopalającej się pochodni przy drzwiach burdelu, przesłaniał widok zza okiennic, a raczej deformował go, sprawiając, że widok strażnic novigradzkich zniekształcił się na wzór wodnej fali. I właśnie wtedy, po dopiciu gorzałki,  Vastorg roztłukł pustą flaszkę o podłogę, założył z powrotem ekwipunek, to jest, jeden, srebrny jatagan, przemycony pod stalowym napierśnikiem, prócz kapalina, którego postanowił wyjątkowo nie zakładać, ukazując twarz najbrzydszego skurwysyna, jakiego widziało to miasto.

Gdy zszedł po schodach, spodziewał się westchnień i podszeptów, widoku zszokowanych twarzy osób, które nigdy wcześniej nie widziały takiego paskudnego oka. Nie zobaczył jednak szoku, nie usłyszał podszeptów. Zamiast tego, do jego uszu dotarła w końcu pełna gama dźwięków, wytwarzanych przez harfiarkę, dwóch flecistów i młodziaka, wystukującego rytm na tamburynie. W sali głównej przebywało kilkanaście osób. Jakieś bogate snoby w pantalonach z kupionymi dziewczynkami na kolanach, obsługa, kilku przyjezdnych i chyba z piętnastu mieszczan, którzy wydawali tu co tydzień swoją wypłatę. Nikt nie wydawał odgłosów. Zdawać by się mogło nawet, że przestali oddychać, by nie zakłócać spokoju harfiarki. Przeszła ona właśnie do najdelikatniejszej części utworu, w której nawet fleciści ucichli, by nasycić swe uszy. Sam Ambalt prawdopodobnie odziedziczył  zamiłowanie do muzyki po rodzicach, ktokolwiek go spłodził, ponieważ wątpił, aby to wiedźmini mu grali do kołyski. Melodia kazała mu zakryć swe oko, by czasem nie spłoszyć pięknej łani. Zanim jednak zdążył to zrobić, ta spojrzała mu prosto w twarz, nie przestając grać. Ambalt, stojąc jak wryty na schodach, szybko zareagował, spodziewając się ujrzeć na jej twarzy grymas obrzydzenia. Ta jednak tylko uśmiechnęła się lekko i wróciła do gry.

Po skończonym występie, nagrodzonym głośnymi brawami, zespół zszedł z podestu i zniknął w tłumie. Ambalt, kończąc potrawkę z wieprza, nie mógł wyrzucić z myśli muzyki, którą przedtem słyszał... ani muzy, którą zdołał ujrzeć obiema gałkami ocznymi. Przypominając sobie jednak swoje życie, postanowił nie ingerować w uczucia. To takie nieprofesjonalne. Odgryzł ostatni kawał nóżki wieprzowej, zagryzł bułką, wziął drugą na pamiątkę, odebrał i założył resztę swego ekwipunku i wyszedł z burdelu. Przed burdelem jeszcze ujrzał dziewczynkę, siedzącą na ośle. Kompletnie nie zastanawiając się nad sensem następnej czynności, pogrążony w myślach i marzeniach, rzucił małej bułkę, którą uprzednio wyniósł na zagryzkę.
-Masz, tobie bardziej się przyda.- Rzekł "Drzazga" z nieukrywanym uśmiechem, po czym poszedł w swoją stronę.

Offline

 

#4 2015-06-15 11:59:00

Myrtille

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Omijając kupy śmieci, psie nieczystości i śpiących żebraków, całkiem podobnie do nieczystości pachnących, Myrthiel wyprowadziła wreszcie swoich towarzyszy z plątaniny zaułków. Krzyżujące się ślepe zaułki, uliczki i wąskie przesmyki między domami stanowiły labirynt pozornie jeno nie do pokonania; dla pani profesor, spędzającej życie na zapamiętywaniu rzeczy, zapamiętanie kilku skrótów prowadzących przez miasto było właściwie odruchowe. Szła bez namysłu, kierując się ku obranemu celowi z bezbłędnością pocztowego gołębia wracającego do gniazda.

Po kilku chwilach, znacznie krótszych niż gdyby podróżowali głównymi miejskimi szlakami, ich oczom ukazała się fasada Passiflory. Oczom Myrthiel ukazała się także jej kamieniczka, przyklejona do burdelu jak nieczystość do buta. Stłumiła smętną chęć wbiegnięcia na piętro, zatrzaśnięcia za sobą drzwi i spędzenia reszty wieczności  w ciszy czterech ścian; tym się powinna zajmować, do tego przyuczała się całe życie, a nie do śledzenia jakichś pieprzonych kontraband!
No... w każdym razie, większość życia. Część. Ale tę ważniejszą.

Z okien Passiflory biło światło, zabarwione na kurwią czerwień przez wiszącą ponad drzwiami latarnię. Na ulicę wylewał się słodki zapach zmieszanych perfum, kadzideł i alkoholu, od sąsiednich budynków odbijał się pomruk głosów kontrapunktowany wysokimi kobiecymi śmiechami i piskami. I bardziej nieprzystojnymi piskami z drugiego piętra. W środku ktoś kończył akurat grać rzewną, popularną melodię ballady; Myrthiel rozpoznała utwór, choć pod groźbą miecza nie podała by tytułu. Nie kłopotała się zapamiętywaniem rzeczy bezużytecznych. Muzyka jak muzyka, lepsza czy gorsza, czymże jest wobec piękna konstrukcji kanałów słuchowych...

- Nie wchodzimy - odparła. - Ja wchodzę, tak będzie szybciej i zamieszanie mniejsze... mam nadzieję. Patrzcie czy Mel nie wieje jakimś oknem.
Z tymi słowami skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Wykidajło nastroszył się na widok kulawej, obszarpanej postaci, po czym jakby zeszło z niego powietrze gdy Myrthiel wkroczyła w krąg światła. Skinął jej głową, z tą obojętnością z jaką wita się osoby znane, ale niekoniecznie mile widziane. Odpowiedziała mu równie obojętnym uśmiechem i przekroczyła próg.

W środku, jak to zwykle. Kilka dziewczyn chichotało na czyichś kolanach, czyjaś pijana dłoń wpełzała nie do końca ukradkowo pod czyjąś spódnicę, inna para wspinała się na piętro. W kącie ktoś brzdąkał na jakimś strunowym instrumencie, z roztargnieniem świadczącym o właśnie wypełnionej sakiewce i oczekiwaniu na moment by się zmyć.

- Myrt! - ćwierknął jej do ucha kobiecy głos, szczupłe ramiona poufale otoczyły ją w talii. - Słyszałam, że wróciłaś, a ani na momencik nie wpadłaś się przywitać!
Obróciła się w uścisku kobiety niższej od niej o pół głowy; jasnowłosej, błękitnookiej, wymalowanej, otoczonej skąpą chmurką koronek i kwiatowym zapachem. Jakże jej było na imię? Pewnie Baśka czy inna Karolinka. Tu, w Passiflorze, nazywano ją Aliną. Słodką Aliną dla klientów, Aliną Plotkarą dla wszystkich innych. Szczęśliwy trafi, jeśli ktoś wiedział czy Krasna miała gościa, albo czy Mel w ogóle był na sali to właśnie ona.
- Witaj, Alu. Ledwo co wróciłam, jeszcze nawet do domu nie zdążyłam zajrzeć...
- Widać! Chcesz wziąć kąpiel? Mogłabym... nikogo dziś nie mam - obłudna nadzieja zabrzmiała w jej głosie, przymilny uśmiech wykrzywił usta. Dziś nic jeszcze nie zarobiła.
- Alu... jest ktoś u Krasnej? Chłopaczek taki, nazywa się Mel. Ubrany na niebiesko, żółty pątlik... widziałaś może?

Offline

 

#5 2015-06-15 21:58:17

 Honbart Cereza

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Kręte ścieżki spowite cieniem i różnymi woniami, zazwyczaj gównianymi i to dosłownie w końcu się skończyły.
Ich oczom ukazał się burdel Passiflora- chuj jeden wie skąd ta nazwa, ale jest i co zrobić.
Honbart jest mało finezyjnym, trywialnym facetem i gdyby on miał swój własny przybytek pewnie nazwałby go ,,Pijane Kurwy" czy ,,Dobre Cipki", albo jeszcze gorzej...
Mężczyzna podciągnął nosem i splunął w bok. Odruchowo spojrzał w dół a że akurat poruszał się, ujrzał pod butem jakąś ,,znajdźkę".
Postanowił ją wytrzeć o jakąś wystającą część bruku należącą bodajże do burdelu, przez co miejscowy wykidajło spojrzał na niego z pewną dozą wrogości w przymrużonych oczach.
-To idź. Ale pośpiesz się. -Odparł Myrtille, sprawiając wrażenie zainteresowanego wszystkim innym, tylko nie tym czym się akurat zajmują.
Ongiś w jego robocie znajdywali się tacy nowi, co też tak myśleli. Że wygląda na nieobecnego i nie zainteresowanego niczym na bożym świecie, to pewnie nie kontaktuje dobrze z otoczeniem.
Ale gdy już zaczynali sobie z tego żartować po kątach, lub przyczepiać się do niego czy wyśmiewać na inne wszystkie możliwe sposoby, któregoś razu zawsze spotykało ich nagłe zaskoczenie.
I gubili zęba, czy dwa.
Nilfgaardczykowi przeszło przez myśl dlaczego Kawka zna tutejsze kurtyzany, a dalej i czy wie czym dokładnie się one trudnią. To nie miejsce dla dzieciaków i dobrze pamiętał z lat młodości i zadawania się z miejscowym motłochem, że akurat burdel mimo dziecięcej ciekawości nie był miejscem często odwiedzanym, ani uznawanym za zbyt prestiżowe i warte uwagi.
Choć może jednak w Nilfgaardzie burdel to jedno, a burdel w państwach bardziej północnych, to drugie. Zastanowił się nad tym przez chwilę.
Zauważył też że energii jej coś odeszło, ale nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Dziecko to dziecko, raz się śmieje z czegoś prostego, a raz płacze przez coś błachego.
Choć chyba teraz powinna się już szeroko uśmiechnąć, Honbart ledwo dał wiary swym oczom.
W tym otóż dniu już drugi jałmużnik podarował jej jedzenie.
Półręki, stojąc o jakieś dwa kroki od Kawki zmierzył wzrokiem zakutego w zbroję klienta Passiflory.
Niski, na pewno wyraźnie niski jak dla wystającego zawsze ponad tłum Honbarta, ale za to krępy i barczysty.
W blasku latarni po chwili dostrzegł medalion. Niedźwiedź szczerzący kły.
Już kiedyś gdzieś widział taki, jeszcze na dalekim południu, identyczny bodajże nawet, jednak nie mógł sobie przypomnieć co on oznaczał.
W końcu jednak dał sobie spokój ze śledzeniem postaci nieznajomego i zwrócił wzrok ku oknom burdelu.
W którymś cienie grały swoją rolę, prawie dało się słyszeć jęk rozkoszy i woń mokrej kobiety.

Offline

 

#6 2015-06-20 21:07:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Niektórzy powiadają, że burdel ten nazwę swą zaczerpnął od wędrownej grupy zamożnych kupców, co to by się dobrze kojarzyło. Inni, ci wyedukowani, twierdzą, że elementem genezy był fioletowy kwiat, porastający niegdyś te tereny. Całkiem nowym skojarzeniem natomiast jest rozbicie nazwy na dwie części, Passi, czyli przenoszenie i Florę - bakterie, grzyby, wszelkiego rodzaju choroby. Wydawać by się mogło, że trzecie rozwiązanie jest najbardziej trafne, bowiem najbliższe rzeczywistości.

                                                                                  Ivan Rhen, "Novigrad, miasto folkforu"



⧫  ⧫  ⧫






Zaduch pomieszczenia wymieszany z silną wonią potu i alkoholu potrafił zakręcić w głowie. Wrażenie to pogłębiało krwiste światło bijące od zakrytych materiałem lampionów. Alina spojrzała z pewną nutą zaciekawienia, mrużąc oczy i przekręcając głowę. Splotła ręce na brzuchu i z charakterystycznym tonem osoby, dla której tajemnica jednej osoby jest sprawą publiczną, syknęła.
-A po co Ci wiedzieć, a? Krasna siedzi teraz w swoim pokoju, na górze. Ma przerwę, a i mnie widzieć nie potrzeba, co tam robi i z kim. Przecież wiesz, że nikomu do prywatki nosa nie wsadzam. - słodkie kłamstwo na pierwszy rzut oka, propozycja przekupstwa na drugi. Informacja była sprawą pierwszorzędną. Kto posiada informację, rządzi światem. Być może coś na zachętę odświeży Alinie pamięć?



⧫  ⧫  ⧫



Tymczasem na zewnątrz uwagę Honbarta i Kawki zwrócił niewysoki, starszawy facet. Ciemnej karnacji, łysy jegomość ubrany był w lnianą koszulę i czarne, skórzane spodnie, wciągnięte za cholewy butów. Pomimo braku zapięcia pochwy przy pasku poruszał się z gracją sugerującą niemałe doświadczenie w walce. Na samym początku wyminął dwójkę szerokim łukiem, by po kilku minutach zawrócić, i pospiesznym ruchem znaleźć się tuż przy Kawce.
-Sz... Szukacie tu aby czego? To je burdel, mości Państwo. To nie miejsce dla Was. Być możliwością chcecie wiedzieć, czy nie ma w środku kogo? W.. widziałem Was, stoicie jak te widły, w... ekhem... stogu siana i żem pomyślał, że pomoc potrzebna. Dzień jest piękny, wiatr goni chmury nad morze, to i człowiekowi raźniej się robi, jak inni uczciwi, pobożni, albo chociaż życzliwi, nie?
Skłonił się delikatnie i jął kierować swe kasztanowe oczy to na Honbarta, to na Kawkę.


Offline

 

#7 2015-06-21 13:44:19

Kawka

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Usta dziewczynki ułożyły się w podkówkę gdy patrzyła jak Myrtille znika w drzwiach burdelu. No i nici z bułek, słodkich jabłek i ciepłego słowa od miłych pań. Zamiast tego z wnętrza wyszedł pan z wyjątkowo straszną buzią i bardzo ładnym wisiorkiem na szyi. Odruchowo złapała się płaszcza Sępa.
Cóż nie zawsze to co wydaje się złe i przerażające w rzeczywistości takie jest. W kierunku młodej elfki poleciała bułka. Puściła więc płaszcz i złapała ją sprawnie w obie ręce zaciskając mocno, coby nikt jej nie ukradł.  Świeże pieczywo zachrupało pod jej palcami, a z ślinianek od razu zaczęła wydzielać  się ślina. Uśmiechnęła się do brzydkiego pana, zupełnie zmieniając stosunek do niego. Patrzcie jaki miły!
- Dziękuję! - pisnęła za nim uradowana. Zapamiętała tą twarz i zaszuflatkowała ją w swoich młodych zwojach mózgowych jako " Fajny koleś, karmi". Spojrzała w ślad za nim. Poszedł sobie, a szkoda. Z Honbartem, pewnie by się polubili są przecież tak do siebie podobni... Rozmyślając nad miłym brzydkim panem wsadziła bułkę do ust odgryzając sporą część. Sęp poruszył się gdzieś z boku i dziewczynce przypomniało się, że przecież na rybach nie jest. Trzeba się podzielić. Z bolącym sercem przetargała zdobycz na pół. I połówkę podała Honbartowi.
- Mamy dziś szczęście- oświadczyła wciskając mu ją do ręki. Od swojej połówki oderwała kawałek i poczęstowała oślicę. Wiedźma zjadła bułkę z wyraźną niechęcią. Świeżych nie lubiła, to stare fajnie chrupią. Żując bułkę bacznie obserwowała okolice, czy aby na pewno nikt nie wyskakuje w popłochu przez okno. Wtedy by go dopadła, dzięki szybkości oślich nóg. Takie zajęcie było jednak nudne, a mała bardzo szybko się rozpraszała. Zsiadła z oślicy aby dać jej odpocząć. Oparła się tylko o nią lekko.
- Jesteś rzeźnikiem? Po co ci taki duży tasak? Do czego on służy? zaczepiła Honbarta. Rzeźników nie lubiła, bo zabijali niczemu nie winne zwierzęta, które strasznie przy tym krzyczały. Dlatego na jej twarzy było widać wyraźne obrzydzenie i niechęć, dziecko nie za dobrze ukrywa swoje emocje. Rzeźnik czy nie Sęp to najlepsiejszy koleżka jakiego spotkała od baaaardzo dawna.
- Ciemno tu. Ale ja się nie boję. A ty boisz się ciemności? - Ziewnęła przeciągle i właśnie w połowie tego ziewania coś zaszło ją od tyłu i zaczęło gadać. Omal nie przygryzła sobie języka kiedy w popłochu odskoczyła do przodu i z cichym piskiem schowała się za Honabrtem. Mężczyzna był dobra tarczą. Wyjrzała zza jego pleców i zobaczyła staruszka. Zmrużyła swoje ślepia i spojrzała w górę na twarz Honabrta, szukając jakby wskazówki jak powinna zareagować i czy w ogóle się odzywać.
- Zależy czy jest pan dobry. A tak poza tym, to wypada się przedstawić proszę pana, bo z obcymi rozmawiać się nie powinno. Ja jestem Kawka. - powiedziała w końcu prostując się lekko, ale nie wychodząc zza pleców byłego kata.
A Wiedźma? Oślica przysnęła, mając ewidentnie w nosie całą tą sytuację.

Offline

 

#8 2015-06-21 23:37:58

 Honbart Cereza

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Półręki zbytnio się nie przejmował tym że mała doczepiała się regularnie do jego płaszcza, co dość wyjątkowym jeno jest przy jego osobowości.
Ale tak czy siak, nie zagłębiając się w to, lepiej dla Kawki.
Oby Myrtille poszło szybko. Albo chociaż aby szybko spłoszyła dzieciaka, a wtedy on nie będzie musiał się nudzić i złapie bachora. Przez chwilę nawet zaczął brnąć w myślach w pomysły na porządne spuszczenie mu łomotu, ale przypomniał sobie, że siłę perswazji i mięśni ma zostawić na później a dzieciakowi nic nie zrobić.
Kiedy Kawka chciała go poczęstować bułką machnął ledwo, od niechcenia dłonią w geście podziękowania i nie przyjęcia pieczywa.
-Nie jestem głodny. Ale ty jedz dziecko boś chuda jak zaraza. -Odpowiedział nie odwracając wzroku od okien burdelu.
Nie licznych okien, bo po co za darmo dawać przybłędom rozrywkę? A w tych które już były, w większości powieszone są czerwone zasłonki.
Przy okazji unikał konfrontacji spojrzeń z wykidajłem. Facet jest spokojny, ale widocznie jest zainteresowany tym że ich dwójka obrała sobie akurat okolicą wejścia do zamtuzu za postój.
Unikał przeto nie bo się bał, tylko dlatego że nie cierpiał jak ktoś się niego gapił. Nie cierpi ciekawskich spojrzeń, które przeradzają się w głupie gapienie się na jego postać. Toż to kurwa, aż taki ładny nie jest aby go podziwiać nie wiadomo ile.
Także dobrze znając swój charakter zapobiegawczo nie przyciągał jego wzroku, a gdy już się na nich patrzył, udawaj że tego nie widzi, bo jakby się zanadto tym rozjuszył to mógłby zrobić awanturę jakąś, a nie po to tutaj są.
-Rzeźnikiem? Tasak? Mówiłem ci już, że to nie tasak tylko berdysz. Berdysz dziecino. To taki, powiedzmy, środek przejściowy pomiędzy toporem a halabardą.
To broń używana przez piechotę przeciwko konnicy. Potrafi zmiażdżyć zbroję jadącego konno rycerza i przebić mu się do bebechów, zabijając go za pierwszym ciosem, nim w ogóle zdąży dosięgnąć do pieszego woja. W Nilfgaardzie to bardziej popularna broń niż tutaj.
A jestem... Teraz już jestem nikim dziecino. Tak jak ty.

Wydął usta w specyficznym grymasie, trudnym do określenia, ale chociaż przypominającym że jednak ma w sobie jakieś emocje.
Kiedyś byłem katem. -Nie będąc pewnym, czy dziewczynka wie czym jest kat podjął tłumaczenia.
Czyli człowiekiem który ścina ludzi. Przestępców. Złodziejom ucinało się dłonie, a tym którzy robili gorsze rzeczy, ucinałem co innego. I do tegoż służył mi duży tasak.
Zdarzyło się mnie i to że ściąłem kogoś tylko i wyłącznie za to.
-Dotknął jednym palcem jej spiczastego ucha.
Ale to nie była moja wola. To praktycznie nigdy nie była moja wola. Tylko osoby nade mną, która kazała to zrobić. Ale już nim nie jestem.
Może trochę ją nastraszył, ale niech będzie świadoma otaczającego ich świata.
-Nie, lubię nocną porę. -Odparł krótko zawieszając już wzrok na jakimś nieznajomym, który widocznie kieruje się do nich.
Pozwolił Kawce schować się za nim znowuż, a sam zmierzył nieprzyjemnym wzrokiem łysego jegomościa.
-O ile się nie mylę burdel to miejsce dla każdego kto chce pochędożyć i coś na dnie mieszka znajdzie.
A ja nie jestem pobożny, ani życzliwy, ale chętnie wysłucham czemu wyglądamy jakby nam pomoc była potrzebna i jaką to pomogę oferujesz.

Honbart nie zamierzał oczywiście mówić nic o Melu, licho go wie co to za przybłęda, a może gra w przeciwnej drużynie i pomocny jest owszem, ale nie dla nich.

Offline

 

#9 2015-06-22 14:02:56

Myrtille

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Ach, szarady, szachy i podchody!
Jakże Myrthiel ich nie znosiła. Sugestie subtelne niczym cios owiniętą w jedwab pięścią w nos, równie dyskretne co różowe uda Aliny wstające spod przykrótkiej halki. Owijanie w bawełnę. Konwenanse, twierdzące, że udzielanie prostych odpowiedzi na proste pytania jest grzechem wobec dowolnego bóstwa wyznawanego przez odpowiadającego. I oczywiście łapówkarstwo, wieczne łapówkarstwo, nawet za tę jakże drobną przysługę wobec kogoś kto całkiem za darmo rozpoznawał kiłę tudzież inny syf... zanim zaczynał psuć interesy.
Co za czasy, żeby nawet plotkarom trzeba było smarować łapy coby plotkowały.
Miała jednak rację ta elfia wróżbitka. Oto nastał czas pogardy.

- Zaiste - odparła z rozbawianiem. Alina, jak niosła wieść gminna, wiedziała nawet o każdym wytrysku; i zapewne szantażowała tych którym wieża zawaliła się przedwcześnie. A jednak za każdym razem
uznawała za celowe udawanie, że nie wie absolutnie nic. Nawet kiedy przyłapywało się ją ze szklanką przyciśniętą od ściany i okiem przy dziurce od klucza.
Myrthiel mimo to lubiła Alinę. Było coś odświeżająco cynicznego w jej bezczelne obłudzie.

- Zaiste - powtórzyła, a w jej dłoni zmaterializowało się kilka monet, które zaraz w sposób równie magiczny zniknęły w dłoni Aliny. Myrthiel nie miała cierpliwości do podchodów. Dziś ani nigdy, nawet przez sympatię dla dziewczyny. - Nikt by nie śmiał przecież nazwać cię plotkarą. Może jednak widziałaś, czystym przypadkiem, czy Krasna odpoczywa w towarzystwie mojego znajomego?
Ton głosu Myrthiel był przyjazny, i jej uśmiech był przyjazny, z daleka przynajmniej. Z bliska sugerował, by pamiętać kto w tej okolicy sprawiał, że wciąż tylko niewielki odsetek klientów opuszczał zamtuz z podejrzanym świądem krocza.
Wiedza to potęga. Zwłaszcza gdy dotyczy czyjegoś interesu.

Offline

 

#10 2015-06-22 19:04:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Mężczyzna, przysłaniając oczy dłonią, spojrzał na wystające znad dachów kamienic słońce. Mruknął coś do siebie, jakby miał utwierdzić się w przekonaniu, że dziś będzie upalny dzień. Rzeczywiście, chmury znikały za lasami na wschód od miasta.

– Wybacz, panienko – odezwał się w końcu. – Maniery dawno poszły w las. Dobrze, że są jeszcze tacy, którzy nie boją się ich przypomnieć.

Zgarbił się, przyklęknął na jednym kolanie i wyrównał poziom z Kawką. Mógł się jej teraz przyjrzeć, z wzajemnością. Dziewczynka powinna dostrzec delikatne szwy, ciągnące się od żuchwy aż do ucha, ledwo widoczny, zaniedbany zarost. Na prawej ręce nosił dwa pierścienie w kolorze żywicy, zaś na wewnętrznej stronie lewej dłoni namalowany był znak, który nic Kawce nie mówił.


– Nazywam się Dorian. Na co dzień pracuję przy rozładunkach towarów... To na statkach, to przy karczmach. Dziś akurat mam wolne, dostałem zapłatę, żona wreszcie się uśmiechnęła, to i czemu ja nie miałbym spróbować się uśmiechnąć? Widzę przecież, że kręcicie się po dzielnicy, przypadkiem nawet widziałem Was przy skwerku, co to na nim te sieroty siedzą dzień w dzień. Potraktujcie moją propozycję bardziej jak poryw serca, niźli cokolwiek innego... Parę osób znam, więc mogę pomóc.
Ulica zaczęła pustoszeć, choć gwar dalej był bardzo wyraźnie słyszalny. Co jakiś czas dało się usłyszeć głośne śmiechy klientów, piski i wrzaski dziewczyn, głośne tupanie, stuk narzędzi kuchennych, hałas wyładowywanych dóbr albo skrzypienie łóżek. Jednym słowem miejsce to można było opisać jako siłę napędową gospodarki całego miasta - gdyby wszędzie wrzała praca tak, jak tutaj, Nilfgaard byłby technologicznie do tyłu o jakieś 300 lat. Ludzie jednak zamiast robić, wolą chędożyć, ot natura ludzka, która musi posiłkować się tym, co jest, a nie tym, co może kiedyś być.

⧫  ⧫  ⧫


Na widok kilku złotych monet Alina uśmiechnęła się cwaniacko i szybkim ruchem schowała je w dekolt.
–No tak! Przypomniałam sobie! Niski chłopaczek, żółta czapka... Tak. Wchodził jakiś kwadrans temu, zapłacił na przedwejściu sowicie, kilka koron ponad cenę, aby tylko pobiec do dziewczyny na górę– rzekła z widocznym, udawanym rozweseleniem – Problem w tym, że na półpiętrze to swoje kwatery mają też inne dziewczyny, a ja naprawdę nie pamiętam, które są które. Aczkolwiek coś mi chodzi po głowie...–

–No dobrze. Pamiętam, jak kilka dni Krasna skarżyła się, że po kliencie Dolores zawsze pali jakieś zioła, co to przywiozła od wuja z Koviru i ciągle nalatuje jej do pokoju, od czego, jak sama powiedziała, dostaje "kociej sraczki". Trzecia z dziewczyn, Milena, ma pokój przy oknie, jestem tego pewna. Ale fakt pozostaje faktem, że od czasu pewnego incydentu zarówno ona, jak i Krasna nie mieszkają koło siebie. A czwarte drzwi... To musi być składzik, albo pokój, jak to mówią, technyczny. No, to by było na tyle. Dziękuję, kochana, za miłą wizytę. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy!–
Alina zniknęła w drzwiach pokoju, z którego wydobywał się znajomy zapach róży, potu i fisstechu. Myrthiel była zdana na siebie - tylko ona, jej myśli i głośne jęki dziwek.

Offline

 

#11 2015-06-22 21:10:13

Myrtille

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Myrthiel zawsze podziwiała lecznicze działanie złota. Było doprawdy lepsze niż cokolwiek mogli wymyślić lekarze. W tej krztynie kruszcu zdawały się tkwić nieograniczone możliwości. Leczyło problemy z pamięcią, pomieszanie zmysłów, agresję, próby samobójcze, głód, bród, pragnienie, chcicę i co tylko jeszcze przyjdzie chęć wymieniać. Oraz pozwalało na zakup drugiego najlepszego w historii ludzkości leku: gorzałki. Czego nie mogło złoto uleczyć, o tym samogon pozwalał zapomnieć.
Pani profesor uśmiechnęła się półgębkiem, podziwiając swoje ciężko zarobione pieniądze niknące za głębokim dekoltem nierządnicy. Wydawało się swego rodzaju cudem, że monety się tam mieszczą; już dotychczasowi mieszkańcy dekoltu niemalże wylewali się poza wątpliwe ograniczenie stanika.
Było na co popatrzeć.

Ukryte widowiskowo monety zaprocentowały informacjami wcale nie zaskakującymi. Żółtoczapkowy Mel był na piętrze. Chyba, że wyjątkowy z niego krótkodystansowiec i w ciągu kwadransa zdążył przywrócić poziom hormonów do normy przez próbę przedłużenia gatunku, a potem dyskretnie zwiał tylnymi drzwiami, jakimś cudem nie zauważony przez Alinę.
To była by sztuczka lepsza niż upychanie pieniędzy pod cyckami.

Myrthiel bywała na piętrze; jeśli któraś dziewczyna nabawiła się niepokojących pryszczy na kuperku i pragnęła je skonsultować, to tam właśnie. W swoim pokoiku. Zwiedziła więc jeden czy dwa pokoiki, diagnozując kiłę i opryszczkę, zwykłe uczulenie i ciążę. Nie była lekarzem. Mogła jednak powiedzieć dziewczynom czy lecieć w te pędy do kapłanek Melitele, czy tylko zmienić perfumy.
Od jej ostatniej wizyty w mieście zmieniła się wyraźnie sytuacja zamieszkaniowa Passiflorskich dam dworu.

- Niechybnie - odparła.
Zapewne, gdy te różowe plamy pod prawym uchem Aliny zaczną obłazić ze skóry i dziewczyna zacznie się obawiać liszaja albo grzybicy. Wtedy też kilka monet będzie musiało pożegnać się z tą chciwą parą cycków... czy też raczej, wrócić do mamusi.

Nie poświęcając drugiego spojrzenia Alinie Myrthiel odwróciła się w kierunku schodów, wyminęła jakiegoś dostojnie odzianego mieszczanina sprawdzającego jakość towaru w cieniu za słupem, przestąpiła ponad kimś kto nadużył wina i pod zgorszonym spojrzeniem roznegliżowanej towarzyszki dzielił się nim z podłogą, po czym ruszyła na półpiętro. Z pewnym trudem, bo obsługa kuli na schodach była dwa razy bardziej upierdliwa niż na płaskim gruncie.

Czworo zamkniętych drzwi i wąski korytarzyk sprawiały znacznie skromniejsze wrażenie niż czerwony, zdobny przepych panujący na dole. Wizualnie w każdym razie. Całe piętro rozbrzmiewało westchnieniami na różne tonacje i głosy, szelestem ubrań i sporadycznym krzykiem. Nos zamykał się w samoobronie przed gęstym zapachem ludzkich namiętności... i rzeczywiście, jakimś dymem, ostrym i korzennym, zupełnie innym od słodkich woni kadzideł i tanich perfum zwykle dominujących to miejsce.
Pociągając ostrożnie nosem Myrthiel spróbowała zlokalizować jego źródło. Nie bił za pewno zza ostatnich drzwi, bo te, położone koło okna, z pewnością należały do Mileny. Drzwi tuż obok Mileny za to na pewno nie należały do Krasnej... co zostawiało dwie możliwości, albo te tuż koło schodów, albo następne. Myrthiel zawahała się; żeby wywabić Mel miała to ich "specjalne" hasełko, ale jakoś nie widziało jej się wywrzaskiwanie go na cały korytarz.
Skąd więc bił zapach dymu?
Drzwi do schowka były też z pewnością rzadziej używane; drewno powinno być jaśniejsze, nie uwalane dotknięciami tylu spoconych dłoni.
Myrthiel rozejrzała się w uwagą, woląc zmitrężyć nieco czasu, niż potem tłumaczyć się jakiemuś wkurwionemu przerwaniem pochędóżki gburowi.

Offline

 

#12 2015-06-22 22:31:08

Kawka

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Cóż, Kawkę na samym początku zszokował jeden fakt, że ten cały... barkarydyszzekaeszzzz to narzędzie do zabijania koni. Czymże one zawiniły?! Przecież nie z własne woli szarżują na wrogów! Są przerażone! Kopane przez jeźdźców, spłoszone brzękiem stali... i muszą umierać. Nie wiadomo po co. Ludzie niech zdychają skoro chcą bić się wzajemnie, ale konie? W czym one zawiniły ? To nie ich wybór zostały zaciągnięte do wojska siłą, a po wojnie... ich życie będzie tylko gorsze.
Roztkliwiając się i w duszy opłakując wszystkie konie kawaleryjskie tego świata dziewczynka wypatrywała się w okna burdelu, a Honbart bezlitośnie kontynuował swoją opowieść. Dowiadywała się o coraz liczniejszych zastosowaniach tego narzędzia. A więc... Sęp to kat... znaczy były kat. Ścinał ludzi jak rolnik zboże w żniwa. Ciach i po głowie... Ale w sumie... Czemu by nie? Ludzie nie są zbyt dobrzy, ani dla siebie na wzajem ani dla innych rasy czy gatunków. Może to i lepiej, że ich ścinał skoro byli źli jak zapewniał... oj zaraz nie wszyscy byli źli. Dziewczynka odruchowo złapała się za uszy. Spojrzała w górę na Honabrata. Nie widać było w jej oczach strachu, o nie.
- To dobrze, że już nim nie jesteś. Chyba nie lubiłeś swojej pracy... takie odniosłam wrażenie. Robiłeś to co ci kazali i przez to żyjesz długo, przecież jesteś już stary. Też chciałabym być kiedyś stara. Ale nie będę. Bo mam to. - pstryknęła się w uszy. Przez chwilę wydawało się, że nie jest taka naiwna, że może czegoś jednak na ulicy się nauczyła. Zupełnie jakby była jednak świadoma tych wszystkich niebezpieczeństw które na nią czyhają... Niestety było to tylko złudzenie.
- Nie jesteśmy nikim. Ja jestem Kawką, a ty Honbartem którego wszyscy się boją. Nie możemy być nikim, skoro robimy to co robimy teraz. A teraz proszę pana to my mamy przygodę. - powiedziała dziewczynka zadzierając dumnie głowę.
Wracając do tego co zaszło później. Pan jej się nie spodobał. Czyżby za nimi chodził? Dziewczynka jeszcze bardziej zmrużyła oczy wychylając głowę zza płaszcza wielkiego mężczyzny.
- Honbart... on nas chyba śledzi - szepnęła gorączkowo starając się aby straszy pan tego nie słyszał.
- A to jest Honbart. Jest bardzo niebezpieczny. A my szukamy kogoś proszę pana. Ten ktoś zrobił coś bardzo złego. Hobart, powiesz mu szczegóły?
Dziewczynka nie była pewna swych słów. Nie byłą pewna, czy dobrze robi. Wszak jest tylko głupim dzieckiem. Honbart który ściął tyle głów zapewne się na nich zna... i na gębach się zna. Pewnie pozna się na starcu, a ona niech lepiej milczy. Ma dziesięć lat a świat jest zły i niebezpieczne. O!

Offline

 

#13 2015-06-29 15:25:43

 Honbart Cereza

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

-Trzeba by być spierdolonym żeby taka praca sprawiała przyjemność. Ale poniekąd jestem, bo przywykłem szybko.
Oczywiście nie w zupełności. Odbijało się to na nim, na jego relacjach z innymi ludźmi, po straceniu niektórych osób mędrkował na temat ich, swój i całego życia, a że filozofem nie jest to musiał wtem umoczyć mordę. A gdy już się zachlewał...
Po jej następnych słowach zastanowił się chwilę, nie przerywając obserwacji okien.
-Kiedyś jeden marynarz powiedział mi że jesteśmy warci tyle, na ile sami się wycenimy i na ile będziemy o siebie dbać.
Nie skomentował tego na głos, ale prawda jest taka że on się obecnie czuje nikim.
No kimżeś jest?
Zapijaczonym kaleką który udaje tak groźnego, jak ongiś był.
Kulturalny i pomocny się znalazł. Wiadomo, jeno nie każdy w mieście musi być szumowiną, chamem, przestępcą czy zwykłym kutasem... ale większość nimi jest i lepiej nikomu zaś dla bezpieczeństwa nie zaufać za szybko, a na pewno nie całkowicie.
Takie życie, co zrobić.
A Honbart jest typem osoby która trzyma się tego stereotypu jak swojego haka, reasumując- są nierozłączni.
Ale Kawka oczywiście musiała się wygadać... Jak to dzieciaki.
Przyjrzał się mężczyźnie z blizną na twarzy przez jakiś czas nie reagując w ogóle. Chętnie by trzepnął w łeb elfkę, ale trudno.
Aż tak zły aby ją uderzyć tu i teraz to chyba nie jest.
W końcu jednak odezwał się do jegomościa, nie wyglądało na to by chciał się odczepić, tym bardziej że Kawka już go naprowadziła na to że może im pomóc.
-Mały chłopak. Na niebiesko odziany, z żółtą czapą na łbie. Ponoć lubi tu chędożyć. Takiego szukam do mojej kolekcji dzieciaków które za mną łażą.
Może mężczyzna rzeczywiście będzie coś wiedział, skoro się tak kręci po mieście.



Sorki że tak długo, nie było mnie ostatnio w domu kilka dni.

Offline

 

#14 2015-07-03 20:40:06

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Każda myśl Myrthiel zdawała się tworzyć rzeczywistość na nowo, odsłaniając to kolejne, skryte elementy krajobrazu. Rzeczywiście, drzwi Krasnej musiałby znajdować się albo tuż przy schodach, albo o jeden pokój dalej. Istniały więc dwie możliwości, jednakże znowu rzeczywistość była namalowana od nowa - pierwsze drzwi zdawały się być znacznie czystsze od pozostałych, natomiast miedziana gałka pokryta była dużą warstwą kurzu. Wybór stał się oczywisty. Ale co, jeśli to nieprawda? Jeśli tak naprawdę to nie jest pokój Krasnej, a Alina się pomyliła? Odpowiedź przyszła tak szybko, jak szybko pojawiło się pytanie - zza pożółkłych drzwi dochodziły ciche uniesienia, delikatne wzloty. Co jakiś czas delikatny, chłopięcy głos zdawał się brzęczeć, wirować, żeby nagle urwać się i po chwili znów wypełnić cichy korytarz. Był to głos znajomy, należał bowiem do chłopca w żółtym pątliku, tak bardzo przez Myrthiel pożądanego. Nadarzyła się okazja, której grzech nie wykorzystać. Należało się jednak zastanowić, w jaki sposób teraz to rozegrać.

⧫  ⧫  ⧫



-Hmm... Żółty patlik, niebieski strój... A! Tak! Kojarzę go, kasztanowe głosy, mały chłopaczek. Macie rację, często i gęsto się tu kręci. Widać lubi panienki, słyszałem nawet, że czasem to i dwa razy dziennie udaje się w to... dorosłe miejsce. Ale... Nie tym razem. Nie dziś. - mężczyzna odchrząknął.
Nie dziś, bowiem rankiem, kiedym szedł do znajomego browarnika mignął mi żółty pątlik, tak. Nie wszedł natomiast do tego bur... Domu zabaw, zniknął tuż obok, w drzwiach tamtej białej przybudówki. Cóż... Myślcie sobie, co chcecie, ale każdy ma coś na sumieniu, ja nie jestem inny. Dużo za młodu się rozrabiało, piło, grało w karty za pieniadze życia. I w tym przypadku nie jest inaczej - tak naprawdę to zamknięty lokal dla ludzkiego ścierwa, gdzie grając w karty możesz zdobyć wszystko, nawet człowieka. Widocznie chłopak musiał być naprawdę zdesperowany, czegoś tam szukając. Ale obcych nie wpuszczą, musicie znać hasło i odpowiednio je zaintonować. Ja pójdę jako pierwszy, mnie znają - to i Wam pozwolą wejść. Ale... Czy panienka na pewno chce to oglądać? Nie dzieją się tam rzeczy... najpiękniejsze. To nie miejsce dla panienki.

Offline

 

#15 2015-07-04 17:16:13

Kawka

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Dziewczynka zastanowiła się na chwilę słysząc powtórzone przez Honbarta słowa marynarza. No tak, to jasne przecież.
- W takim razie ty jesteś dużo wart, skoro potrafisz napełnić taki ogromny brzuch i jeszcze dać coś mi i Wiedźmie. - odparła.
Potem odezwał się staruszek. Mówił i mówił i zapewne gdyby nie była świadoma, że gra toczy się o wysoką stawkę, jeśli dobrze pamiętała, protezy nogi to zapewne usnęłaby w połowie... Na szczęście słuchała w pełni skupienia pomimo zmęczenia. Z resztą obiad nadal dodawał jej wiele sił, więc nie mogła na nie zanadto narzekać. Wysłuchała starszego i o dziwno miłego pana. Potem spojrzała na Sępa. Stanęła na palcach i pociągnęła go mocno za płaszcz aby się nachylił. Była świadoma, że to bardzo nie miło szeptać w towarzystwie, ale nie ufała do końca miłemu staruszkowi. Uciszyła więc stary głos nieznajomej osoby, który od zawsze upominał ją gdy zachowywała się nienależycie.
- Chyba nie mamy wyjścia. Honbart, chyba musimy za nim iść. I nawet nie myśl aby mnie tu zostawiać. To może być pułapka, sam sobie nie poradzisz, a jakby coś się działo to zwieje i wezmę pomoc. Zostawimy wiadomość dla Myrtille na Wiedźmie. Ona panią sowę... eee... znaczy Myrtille  zna, da się jej złapać, a przed resztą ludzi zwieje. Ja potrafię pisać, to napisze "Jesteśmy w białym budynku " na kocu węgielkiem okej ?
Och i masz coś do zakrycia moich uszu?
- zapytała. Jak to miejsce " to zamknięty lokal dla ludzkiego ścierwa", nie wpuszczą jej do środka jeśli zorientują się, że nie jest "ludzkim ścierwem".
- Ja wszystko chcę zobaczyć proszę pana i ja niczego się nie boję. Widziałam już brzydkie rzeczy na tym świecie i nic mnie nie obrzydza. - o tak nawet jak Fretka rzygał jak kot krwią i inni też zaczęli wymiotować, to z jej żołądka nie wyleciała nawet kropelka treści. Dziewczynka wyprostowała się dumnie. Podniosła z ziemi brudny kamyczek i zaczęła skrobać nim na i tak już brudnym kocu Wiedźmy. " Mytrille, jesteśmy w białym budynku, cel namierzony, zadanie w trakcie realizacji". Wysuwała przy tym język i starała się jak mogła aby litery były widoczne i wyraźne. Początek informujący o miejscu pobytu był dobrze widoczny, gorzej z końcówką. Ale to dobrze, źle by się stało gdyby wróg przechwycił tak ważne informacje.Już miała odwrócić się i poinformować, że jest gotowa kiedy przypomniało jej się, że jednak nie jest... Odwróciła się plecami do mężczyzn tak aby nie widzieli co wygrzebuje z worka. Negocjator, jej nóż zabłyszczał wyciągnięty na świeże powietrze. Zawinęła go w kawałek szmatki, również wyciągniętej z z worka i przywiązała do spodni. Prowizorka pełna, pewnie będzie musiała się naszarpać aby go z niej wydobyć ale lepsze to niż nic. Zawsze będzie mogła się czymś obronić.
Poklepała oślicę po zadzie a ta ruszyła się niemrawo kilka kroków w stronę Passiflory.
- Możemy iść prze pana. jestem gotowa. - powiedziała podciągając do góry spodnie. Spojrzała na drzwi białego budynku, a po jej plecach przebiegł dreszcz. Zaniepokojona powstrzymała się przed złapaniem za płaszcz Honbarta.

Offline

 

#16 2015-07-10 12:16:50

 Honbart Cereza

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Kawka jako dziecko tak pozytywnie rozpatrywała wszystko co jej mówił, nawet to co w jego głowie brzmiało posępnie lub owiane było pełną parszywością i wzgardą w dziecięcej głowie potrafiło nabrać innego znaczenia.
Honbart uważnie wsłuchał się w słowa mężczyzny- Doriana.
-Burdel
Rzucił pod nosem gdy Dorian zawahał się przed użyciem tego słowa. Następnym razem już sam prawie się poprawnie wysłowił, ale jak widać jednak mamka wkuła mu dobre maniery w głowę tak mocno, że została mu na niej blizna.
Półręki chciał już spytać mężczyzny na jakiej podstawie mają mu zaufać...
Skoro to takie złe miejsce, a Dorian jest takim porządnym, miłym człowiekiem to czemu je tak dobrze zna, że tylko powie hasło i dzięki temu wpuszczą tam ich wszystkich?
Hmm...
Nim cokolwiek odpowiedział zmierzył go znów swoim ostrym, agresywnym wzrokiem źle łypiącym spod zmrużonych oczu.
Oczywiście Kawka zaraz się znów przyssała do jego ucha, na odległość rzecz jasna biorąc pod uwagę bardzo znaczną różnicę wzrostu między nimi.
I co prawda chciał ją tutaj zostawić, pierwsza myśl była taka aby pobiegła po Myrtille gdy on tam się uda, ale co, nie poradzi on sobie bez pomocy kobiety? Znaczy, teraz dziecka na to wyszło, ale to on będzie musiał na nią uważać, a po za tym...
Jeśli można tam wygrać nawet człowieka, to czemu nie elfa?
Gdy ktoś będzie od niego czegoś wymagał, powie że przyszedł tutaj aby sprzedać tą małą elfkę.
Z pewnością jej się to nie spodoba, ale tak to wolał by ją tutaj zostawić.
Gdy się ma jedną rękę lepiej się troszczyć i o jedną głowę, nie dwie.
-To nie będzie potrzebne.
Odrzekł mierzwiąc jej włosy, tak aby w swoim nieładzie z lekka zakrywały jej uszy.
Następnie poparł jej słowa i przesunął się tak by zakryć nieco jej poczynania przed Dorianem, a różnica ich rozmiarów raczej temu sprzyjała.
-Nigdy nie słyszałem o tym lokalu a twoja wizja wnętrza i jego bywalców nie brzmi za dobrze... Wiedz, że jeśli właśnie wpakowujesz nas w jakąś pułapkę, to spierdolę stamtąd a następnie znajdę twoją żonę, która się dziś do ciebie uśmiechnęła...
Jego parszywy półuśmiech wyrażał więcej niż tysiąc następnych gróźb, więc na tym poprzestał. Dorian na pewno co miał na myśli Honbart.
Kiedy Kawka stwierdziła że mogą iść, skinął potwierdzająco głową.
-Ty przodem. -Wskazał mu kierunek jakby Dorian sam go nie znał... Lewą dłonią rzecz jasna, podczas gry prawą rękę wciąż skrywał pod płaszczem.

Offline

 

#17 2015-08-02 17:00:52

Myrtille

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Bliższe przyjrzenie się drzwiom, które Myrthiel scharakteryzowała jako należące do Krasnej, ujawniły kolejną przeszkodę na drodze do stłuczenia rzyci pewnemu nieuchwytnemu gówniarzowi... nie, znaczy, wypytania Mel o pewien cholerny transport.
Rygiel.
W całkiem oczywisty sposób zamocowany od wewnątrz, i w równie oczywisty sposób zamknięty, wystarczył rzut oka w szparę między framugą a wykrzywioną deską drzwi. Niestety, ten sam rzut nie pozwalał wzrokowi sięgnąć dalej i upewnić się, że gościem w pokoiku był poszukiwany osobnik. Głos głosem, a Myrthiel była świadoma własnych braków w dziedzinie muzyki. Ten konkretny mógł należeć zarówno do Mel, jak i do jakiegoś mijanego po drodze paniczyka w pierwszych stadiach mutacji.
O tyle dobrego, że był to głos młody, którzy nie wybije jej trzonowca jeśli się myliła.

Do sprawy można było podejść na dwa sposoby: na sposób kulturalny, którego należało oczekiwać od szanowanej pani profesor w pewnym wieku, lub na sposób niekulturalny, chamski inaczej, którego można było oczekiwać od brudnej, kulawej żebraczki, na którą wyglądała.

Uciskana kulą pacha rwała. Rwała noga niosąca samotnie cały Myrthielowy ciężar. Głowa rwała dla towarzystwa.

Z bólem serca wydobyła zza pazuchy szewską igłę, długą na dwa palce i grubą jak struna, wepchnęła ją w szparę między drzwiami a framugą i podważyła prostacki rygiel. Odskoczył z cichym zgrzytem.

- Puk puk – mruknęła, popychając drzwi ramieniem i zaglądając do pokoju z taką miną, jakby to było nie tylko jej prawo, ale wręcz obowiązek. - Kontrola warunków sanitarnych – dodała niemalże wesoło, przekraczając próg. - Nie przeszkadzajcie sobie.

Sorry. Wyjechałam na praktyki, a tu jak się okazuje internet nie jest codziennością, lecz wydarzeniem na miarę zaćmienia słońca.

Ostatnio edytowany przez Myrtille (2015-08-02 17:01:24)

Offline

 

#18 2015-10-17 23:37:53

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Burdel „Passiflora”

To był dobry wieczór. Jak każdy spędzony w tym przybytku. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Szczur z cichym wydechem opuścił "grotę rozkoszy" wychodząc do głównej sali. Muzyka, miły zapach perfum. Jak zwykle o tej porze ruch był, klientela raczyła się wdziękami dziewczyn. Standardowo ogarniając okolicę w okół siebie, wypatrzył kumpla z oddziału. Blacha jednak zajęty był biuściastą Aneczką, przyzwoitość nakazywała więc nie przeszkadzać.

Na zewnątrz było już ciemno, wypadaloby by zbierać tyłek w troki. Z drugiej strony, iść o suchym pysku? Trzeba jakoś się znieczulić przed naturalną wonią miasta. Krok Szczura momentalnie skierował się do szynkwasu. Po drodzę przepchnął się między kilkoma podpitymi kupcami, wracającymi z zapasami alkoholu do swoich wybranek. Ich bełkot puścił koło uszu. Nic nie mogło popsuć mu dziś humoru. Myślami wciąż sięgał do ostatniej godziny, ogarnął się dopiero dochodząc na miejsce.

- Kufelek stouta. - rzucił, opierając się dłońmi o blat. Czekając na zamówienie, jego piwne oczy spokojnie przeczesywały okolicę, najwyraźniej zboczenie zawodowe. Zatrzymując się oczywiście na chwilę na co ładniejszej dziewce.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2015-10-21 00:16:39)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#19 2015-10-20 21:54:40

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Szklany kufel z ciemnym piwem natychmiast wylądował na ladzie. Tym razem dodano nieco fistaszków w miedzianej misce.

Świat zaczynał kręcić się coraz wolniej, ale mimo to Szczur czuł, że traci nad nim panowanie. Kwaśny dym papierosowy zamieniał się w ciężkie, ciemne kotary, za którymi znikali i pojawiali się ludzie, podłoga i sufit znikały w oddali, tracąc swoje żywe kolory. Całość przypominała scenę w teatrze, gdzie pośród ciszy i ciemności istniał snop światła, w którym stał samotny aktor, czekając na podpowiedź suflera.

Ciężkość sytuacji nieco się rozwiała, gdy na deski weszła niska blondynka. Ubrana była w delikatne jedwabie, podkreślające smukłą sylwetkę i niektóre części ciała. Była raczej przeciętnej urody - nos zbyt wystający, oczy osadzone za głęboko, duże, niepasujące do karnacji usta. A mimo to zdołała zainteresować mężczyznę swoim głosem. Wysoki ton w połączeniu ze śpiewnym akcentem i charakterystyczną wymową niektórych spółgłosek zwracał uwagę, był bardzo seksowny. Kobieta miała to na uwadze. Usiadła tuż obok wojaka.

–Już wychodzisz? Myślałam, że zamówisz mi coś od siebie... Ulice zimne i niebezpieczne, czy jest sens wychodzić na taki ziąb, skoro można zostać i ogrzać się razem?

Offline

 

#20 2015-10-23 20:09:26

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Burdel „Passiflora”

Mężczyzna zgarnął piwo bliżej siebie, jednocześnie zgrabnie wysypując trzymaną w prawej dłoni garść monet. Jako stały bywalec doskonale znał cenę wszystkich atrakcji oferowanych w "Passiflorze". A w zasadzie wszystkich przybytkach serwujących takie usługi. Z uznaniem spojrzał na miseczkę fistaszków. Dbają o klientów. Nie dziwota, w końcu zostawił tu już połowę swojego żołdu. Dzisiaj.
- Dzięki. - dorzucił. Złapał pewnie kufel, na chwilę zaglądając w ciemną toń piwa. - Zasrane miasto. Ale burdele przednie. - trafnie skomentował Novigrad, ściszając jednak głos. Ostatnim czego chciał, to urazić kogoś w jego ulubionym lokalu.

Z niepisaną ulgą zamoczył w końcu usta w ciemnej ambrozji. W krótkim tempie pozbył się prawie połowy zawartości. Smutnym wzrokiem omiótł salę, wzdychając głośno. Do roboty nic lepszego nie było, to i oddał się kontemplacji rzeczy istotnych. Piersi Rudej. Powoli wpadał w otchłań, miękka otchłań. Otoczenie coraz bardziej przestawało mieć na znaczeniu.

Wszystko jednak zmieniło się, gdy na scenę wkroczyła blondynka. Sprawne oko wojaka od razu podchwyciło obecność płci pięknej w pobliżu. Omiótł dziewczę taksującym spojrzeniem. Zdecydowanie nie leżała w jego typie. Po pierwsze, wolał inny kolor włosów. Ale... Gdy dziewczyna się odezwała, coś w Szczurze spowodowało, że zapragnął przynajmniej odbyć pogawędkę z nią. Kącik jego uniósł się w łobuzerskim uśmiechu. A jakże, zostać i rozgrzać się. I stracić resztę pieniędzy. Wszakże to nie jego pierwszy dzień w burdelu.

- Brak Ci dziś szczęścia, Skowroneczku, a mi koron. Mogę natomiast wynagrodzić Ci to czymś do picia. - Temerczyk odwrócił się, gwiżdżąc na barmana. - Coś do picia dla tej pani. Cokolwiek sobie zażyczy. - złożył kolejne zamówienie, momentalnie wracając do rozmówczyni. - Niestety, taka robota. Nie zawsze się ma czas na przyjemności. Mam nadzieję, że potowarzysz mi chociaż przez chwilę, Ptaszyno?  - uśmiechnął się szerzej, ujawniając  swoje, o dziwo, wciąż kompletne uzębienie. Szczur skupił całą swoją uwagę na blondynce, czekając, aż znów się odezwie. Jej akcent był na tyle ciekawy, że podświadomie pragnął znów go usłyszeć.


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#21 2015-10-26 15:24:16

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

–Prawdziwy dżentelmen! – była rozbawiona rozmową. Widać było, że najlepiej czuła się podczas słownej szermierki - wykwintne, dwuznaczne zdania, uderzające półsłówka. Delikatny ruch ramion, ciche westchnięcie, przelotne spojrzenie - w rozmowie potrafiła przegadać niejednego dyplomatę. Z łatwością rozpraszała wokół siebie aurę silnej kobiety, a takich jak Szczur mogła łamać jak zapałki.
     –Czerwone Everluce, najlepiej słodką reservę w czajce, Casper.– Dopiero teraz mógł przypatrzeć się jej jadeitowym oczom, od których nie sposób było się oderwać. Odpowiedziała uśmiechem, obnażając małe, białe ząbki. Za chwilę zniknęły, a dziewczyna upiła nieco wina ze szklanego, kolorowego kieliszka - czajka podawana była jedynie znamienitym gościom lub ważnym personom, nie dziewczynom do towarzystwa.
     Założyła nogę na nogę, należycie odsłaniając to i owo. Z całego wieczoru Szczur będzie pamiętać całą paletę zdarzeń, będą one jednak całkowicie przyćmione i rzucone w kąt w związku z faktem, że dziewczyna nie nosiła bielizny. A nie była to jedyna niespodzianka, jaką miała w rękawie - wojak mógł nazwać siebie szczęściarzem.
     –Nazywam się Lynna.– po chwili zaczęła. –Nieczęsto tutaj bywam, ale jak już jestem, to w całej okazałości. Masz szczęście, przystojniaku, bo już miałam wychodzić.
Coś się zmieniło w jej głosie, stał się cięższy, głębszy, choć z początku wydawało się, że jest to niemożliwe. Zmieniła się też jej sylwetka, która uwypuklała najlepsze części ciała Lynny. Znaczyło to ni mniej, ni więcej, że dawała wojakowi pole do popisu i kto wie... Może dziś spotka go szczęście?

Offline

 

#22 2015-10-29 05:25:52

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Burdel „Passiflora”

Jej głos z minuty na minutę zdawał się bardziej fascynować Griffina. Musiał też szczerze przyznać, że potrafiła połechtać faceta, i to nie  tylko słowem. Szczur uśmiechnął się szerzej, wykonując swoisty ukłon w stronę jej umiejętności. Doskonale wiedziała, gdzie nacisnąć.
- Specjalne kobiety zasługują na specjalne traktowanie, nie mam racji? - odciął się w tym samym tonie. Skowroneczek złożył zamówienie, a wojak mimowolnie poczuł jak rumieniec oblewa mu twarz. Strzelił ładną gafę, biorąc ją w pierwszej chwili za tutejszą pracownicę. Mógł przecież się domyślić, z większością tutejszych dziewek był po imieniu. Nieco speszony wzrok skierował ponownie w odmęty zawartości swego kufla, szukając tam wsparcia.

- Swoją drogą, do... - zaczął po chwili, kierując spojrzenie na dziewczę w idealnym momencie. Mógł bowiem przekonać się, że kobiecie wcale nie było zimno. Bez bielizny. - ... oskonały gust. - dokończył, gdy zgrabna noga spoczęła na drugiej. Nie dane było mu pozbyć się rumieńca. Ciemne oczy temerczyka z trudem uniosły się, by zajrzeć głęboko w jadeitową toń jej oczu.
- Piękne imię dla pięknej kobiety, Skowroneczku. Faktycznie, na pewno bym zwrócił uwagę na takie cudo. - Oj tak. W całej swojej okazałości, doskonale ujęte. Pomimo wysiłków, wzrok Szczura znów opadł na biust rozmówczyni. - Oboje w takim razie oboje mieliśmy już wychodzić. I mam wrażenie, że oboje też zostaniemy tu chwilę dłużej. - pewny, zawadiacki uśmieszek wrócił na twarz wojaka. Bądź co bądź, uwielbiał szermierkę. Nawet tą słowną, a szczególnie z kobietami. - Co więc dzisiaj Cie przywiało pod Pączek Róży? Na brak uwagi na pewno nie cierpisz.
Lynna wywołała w Griffinie ogromną falę ciepła. Mało której się to udało, zważywszy na jego podejście do kobiet. Jednak w niej... Było coś specjalnego. I potrafiła tego używać. Nie był w stanie wręcz odwrócić od niej wzroku.  Mężczyzna odruchowo sięgnął po kufel, jakby chcąc schłodzić się kolejnym łykiem stouta.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2015-10-29 05:28:12)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#23 2015-10-31 20:38:05

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Jadeitowe oczy zniknęły pod pasmami włosów, dziewczyna zaśmiała się pod nosem i obdarzyła mężczyznę ciepłym spojrzeniem. Być może sama nie zdawała sobie z tego sprawy, ale i ją do niego ciągnęło.
–Nie przesadzajmy, aż tak dużego zainteresowania nie wzbudzam, jak widzisz.– pochyliła się w stronę Szczura, kryjąc śmiech. –Ale może to dlatego, że wszyscy są tutaj tak pijani, że nie daliby sobie rady z dziewicą.
Najwidoczniej dziewczyna dość już miała podchodów, bo wstała, złapała rękę Griffina i pociągnęła za sobą, do jednego z pokoi na piętrze, co spotkało się z owacją i brawami pozostałych gości, którzy po chwili wrócili do swoich spraw.
   Jej dłoń była zimna i delikatna, paznokcie pomalowane tym samym, ostrym jadeitem. Co mogło dziwić, miała dosyć mocny uścisk, jak na dziewczę tych rozmiarów. To samo tyczyło się chodu, który pomimo seksowności, wtłaczał do pomieszczenia żołnierską nutę. Być może to ona chciała dziś grać dominantę.
Wyjęła z dekoltu klucz i otworzyła drzwi na końcu korytarza, a gdy już oboje weszli do elegancko urządzonego pokoju w kolorze kurewskim, rzuciła go na wielkie łóżko, uśmiechając się diabelsko zamknęła drzwi na klucz.
"Zaczekaj..." rzuciła pośpiesznie i wyszła do drugiego pokoiku, zamykając za sobą drzwi.

Po kilku minutach stłumionych dźwięków, pisku otwieranego okna i głośnym stuku weszła do pokoju, jednak teraz ubrana w obcisłą, oplecioną kurtę i spodnie w kolorze ciemnogranatowym. Włosy zawinięte w kok z pojedynczym pasmem włosów spadających na twarz. Stała po żołniersku, wyprostowana i twarda.
–Dziękuję, Reszka. Zajmę się resztą, spocznij.– do pokoju wszedł starszy, siwy mężczyzna o urodzie kota. Pociągła twarz, duże, brązowe oczy, spłaszczony nos - a wszystko to niby przyćmione pokaźną brodą, spiętą prostą zapinką w kolorze szkarłatu, co nijak współgrało z jego ciemnogranatowym ubraniem, podobnym do tego, jaki założyła Lynna.
–Przepraszam Cię, Griffinie, że spotykamy się w takich okolicznościach. Ale chciałbym, żebyś zrozumiał, że moja persona nie może być widziana na terenie tego miasta - nigdy mnie tu nie było i nigdy ta rozmowa się nie odbyła, zaznaczam na wstępie.– głos miał szorstki i zdarty, ale nie sposób było przeszkodzić mężczyźnie w monologu.
–Bo widzisz chłopcze, gdzie moje maniery... Nazywam się Zigo Fitzgeralt, a przed chwilą spotkałeś moją podwładną, Ivonnę Lindershaft, pseudonim Reszka. Zresztą nieważne, kim jesteśmy lub kim byliśmy! Ważne natomiast jest to, czym się zajmujemy. Musisz wiedzieć, drogi Griffinie, że my wiemy, kim jesteś. Wiemy, kim jest Roche. Obserwowaliśmy Cię od bardzo długiego czasu, w zasadzie od wojny. Jesteśmy niedoszłą jednostką specjalną, Wyzimskimi Służbami Informacyjnymi. Ja, Ivonna i jeszcze dziewięciu agentów. Dlaczego niedoszłą? Niedługo Ci odpowiem. Wracając, jedenastu ludzi należy do nieoficjalnej grupy WSI, która ma za zadanie utrzymać pokój za wszelką cenę. Tylko kilka osób w królestwie wie o naszym istnieniu, w tym Roche, tak tak. To on podpowiedział mi, kogo powinienem zaprosić na rozmowę. Spośród was kilku Vernon wybrał właśnie Ciebie. A do czego? Cóż, sprawa jest dosyć skomplikowana. Jak powinieneś wiedzieć, po wojnie z Nilfgaardem Temerii brakowało spójnego środka, brakowało jej centralnej siły. Dlatego też powstały Niebieskie Pasy i Zamieć, bądź tego świadom, chłopcze. Były to dwie odrębne grupy, z zupełnie innymi celami i interesami. Tyle tylko, że mój oddział zajmował się głównie, ekhem, pracami polowymi. Mimo świetnie wyszkolonych podwładnych, z każdej misji wracała mniej niż połowa załogi. Kurewsko trudne zadania i brak jakiejkolwiek pomocy przesiewał nas, do niedawna zostało właśnie jedenaście osób. Zamieć miała znikome zaplecze intelektualne, brakowało nam informatorów, szpicli, kogoś zaufanego. Wtedy właśnie postanowiłem zawiązać nowy oddział, Wyzimskie Służby Informacyjne. Problem w tym, że jeden z moich ziomków, niejaki Bertram, zawadiaka o nieludzko krwiożerczej naturze, wyłamał się. Od początku był pierdolnięty w szynkwas, ale nie spodziewałem się z jego strony zdrady. Musisz wiedzieć, chłopcze, że ten skurwysyn miał krew na ustach. Gdy dochodziło do przesłuchań, albo gość odpowiadał tak, jak sobie tego Bertram zażyczył, albo go wynosili, obdartego ze skóry, z odciętymi genitaliami, powiekami. Rzadziej bawił się w wyrywanie paznokci, ale powiem Ci, że do dziś wrzaski z tych tortur nie pozwalają mi spać.–
Zegar w korytarzu wybił właśnie godzinę dwunastą, zaś goście powoli rozchodzili się z do pokojów.
–Zawsze tego skurwysyna ograniczałem. Nie potrafiłem patrzeć na jego bestialskie metody, raz czy dwa o mało co chłopaka nie zabiłem, mówię Ci. Cóż, i odwdzięczył mi się z nawiązką, niszcząc lata mojej ciężkiej pracy. Z charakterystyczną dla swojej osoby krwiożerczością i barbarzyństwem zwrócił przeciwko mnie każdą ważniejszą personę. Na szczęście zarówno mój oddział, jak i Vernon Roche, a co za tym idzie Niebieskie Pasy nigdy się mi nie sprzeciwiły. Chociaż raz mogłem cieszyć się z tego małego zwycięstwa, choć jedynie przez chwilę, bowiem nasze kontakty zostały całkowicie odcięte. I tak przesiani już informatorzy padali jak muchy, partnerzy odwracali się plecami w obawie przed Bertramem. Uciekliśmy, ja i mój oddział. Wiedziałem, że skoro ta gnida nie umie wyłączyć nas od środka, będzie powoli niszczyć nas od zewnątrz. Domyślałem się, że zdarzyć może się wszystko, dlatego zdecydowałem się ulotnić. Słuch po nas zaginął, tylko, jak już wspominałem, nieliczni wiedzą, gdzie mnie szukać. A tego nie wie nawet sam Foltest. I tak, drogi Griffinie, dochodzimy do Ciebie. Jesteś nam potrzebny przy wyeliminowaniu Bertrama. Wiem, że się zgodzisz, bo wiem, że wierzysz w nasz naród, w Temerię, w Niebieskie Pasy, w Roche`a i w srebrne lilie skąpane w czerni. Ktoś taki jak ten skurwysyn jest zagrożeniem dla nas wszystkich. Kieruje się żądzą mordu, udowodnienia temu światu, że coś on znaczy. Ten człowiek jest kurewsko niebezpieczny, chłopcze. Jeśli go nie powstrzymamy, Temeria runie. Spłoną miasta, związane bratobójczą walką. Spłonie kraj, zdradzony przez sąsiadów. I wreszcie spłoną ukochane przez Ciebie lilie, a ogień rozświetli noc. Czy jesteś na to gotowy?–

Offline

 

#24 2015-11-01 00:05:58

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Burdel „Passiflora”

To na prawdę będzie dobry dzień. A raczej noc. Kufel z ostatkami wylądował na blacie, a wojak skupił pełnię swej uwagi na swej jakże uroczej rozmówczyni. W jej obyciu było coś, co rozbrajało Szczura, ku jego pewnemu niezadowoleniu. Jej spojrzenie, a do tego śmiech wywołały kolejna falę ciepła. Mimowolnie dołączył w nim do Lynny.
- Wiesz, nie wszyscy są aż tak pijani. - Odpowiedział znacząco, puszczając do blondynki oczko. I to chyba zadziałało! Przez moment zaskoczony przejściem do konkretów, szybko dostosował się do sytuacji. Jak przystało na prawdziwego wojaka. Energicznym krokiem ruszył ciągnięty przez swoją towarzyszkę. A słysząc owację klienteli, przez moment poczuł się jak podczas zwycięskiego wmaszerowania do Wyzimy. Dziewczę ewidentnie nie lubiło się opieprzać. A to mogło być nadzwyczaj przyjemne. Może przyjdzie mu poszerzyć swoje doświadczenia w strefie intymnej?

Po wejściu do pokoju, omiótł jedynie wnętrze. Ot, zamtuzowy pokój. Nie to było ważne. Nim zdążył jednak objąć dziewczynę, wylądował na łóżku. Ogromny uśmiech z miejsca zawitał na twarzy Szczura. To będzie dobre! Skowroneczek jednak wykradł się do drugiego pokoju. Wojak postanowił nie tracić czasu czekając na swoją kochankę. Błyskawicznie rozpiął swój gambeson, zgrabnie zostawiając go na pościeli. Wyszarpał koszulę ze swoich spodni i w pośpiechu zaczął rozpinać pasek. Myśli Griffina krążyły już tylko w około jednego tematu. Pewnie Lynna poszła założyć coś bardziej kusego i pobudzającego zmysły. Może pończochy? Albo gorset? A może jedno i drugie? Ewentualnie...
Ubrała się w pełne ciuchy, przypominające wręcz jego mundur. Do tego pełny gracji krok jak i postura zmieniły się w typowo żołnierski dryl. Burza jej włosów została uporządkowana. Temerczyk zamarł na łóżku, wciąż trzymając swój pasek. Jego szczęka zaś opadła, a po chwili wydobył z siebie przeciągły jęk zawodu. Stało się jasnym, że pochędóżki nie będzie.
- Ale... - wydukał po chwili, ogarniając się. Gdy do pokoju wszedł również mężczyzna, Szczur zerwał się na równe nogi. Pewny, że zaraz coś się będzie działo, puścił swoje spodnie, które opadły do kolan. Mimo to przyjął obronną postawę, co musiało wyglądać komicznie.
- Co tu się, do kurwy, wyprawia? Reszka? - Zmierzył wzrokiem obydwoje ludzi. Barwy przywoływały mu na myśli jego konfratrów z Niebieskich Pasów. Coś się kroi. Lecz gdy starszy mężczyzna odezwał się, Griffin uspokoił się nieco. Skoro jeszcze nie miał bełtu wystającego z klatki piersiowej, postanowił wysłuchać gościa. I ubrać się. Podciągnął więc spodnie, wpuszczając w nie zawczasu koszulę. Oho, tajna rozmowa. Pewno jakieś gierki wywiadu, oni tak lubią. W odpowiedzi kiwnął jedynie głową, prędko zawiązując spodnie. Na moment odwrócił się, by sięgnąć swój gambeson.
- Ivonna, co? Też ładne imię. - Powiedział pod nosem, bardziej do siebie niż Zigo i Ivonny, jak zdali się nazywać jego goście. Przez chwilę pojawił się cień uśmiechu. Słysząc kolejne słowa jednak, twarz Szczura uformowała się w kamiennym wyrazie.
Na początku zabrzmiało groźnie. Obserwują od wojny? A co on, jakiś chędożony hrabia czy inny diuk? Roche? Jego dowódca, jak mało kto, potrafił maskować swoją działalność. Przypadkowy człowiek nie mógł tego wiedzieć. Temerczyk zapiął do końca swój gambeson i splótł ręce na piersi,  by w milczeniu wysłuchać do końca Fitzgeralda. Zamieć? Wyzimskie Służby Informacyjne? Nigdy o tym nie słyszał. Z drugiej strony, nie musiał, jest tylko żołnierzem. Ma wykonywać rozkazy. A z pewnością szykowała się grubsza impreza. Słysząc  o zamiłowaniach Bertrama, zmarszczył czoło. Tortury były czasem potrzebne, jednak to było już czystym bestialstwem. Zerknął kątem oka na drzwi, jedynie na moment, gdy dobiegł go dźwięk zegara. Na zakończenie dowódca WSI nacisnął jeszcze odpowiedni guzik w umyśle Griffina. Temerię. Jeśli ten człowiek faktycznie był tak niebezpieczny, by móc pogrążyć jego ojczyznę w ogniu wojny, należało go powstrzymać. Szczur postanowił więc zaufać niedoszłym gościom z wywiadu. Skoro Vernon im ufał. Nie bez przyczyny zapewne wskazał im właśnie jego. Westchnął ciężko.
- Jeśli to co mówiłeś, panie Fitzgerald, jest prawdą, to ta gnida musi zdechnąć. Skoro kapitan Roche przysłał Was do mnie, jestem do dyspozycji. Zastanawia mnie tylko, jak mocno ten cały Bertram się usadził? Czy nie prostszym sposobem byłoby wynająć kilku rębajłów którzy by go utłukli, można by to podpisać o napaść na tle rabunkowym czy ki chuj. - Na moment uniósł ręce w obronnym geście. - To tylko luźne spostrzeżenie. Nie znam pełnych danych operacyjnych.
Ponownie splatając ręce, skierował tym razem wzrok na Lynnę. A raczej Ivonnę. Obdarzył ją na początku spojrzeniem z lekkim wyrzutem, jednak po chwili uśmiechnął się ciepło. Bądź co bądź, nadal była na swój sposób... Urocza.
- Swoją drogą, mogliście wybrać mniej... Bolesny dla mnie sposób na kontakt. Jakieś sygnały dymne, kamień z wiadomością wrzucić przez okno, czy jak wy tam się bawicie w wywiadzie. -
Niedoszły wywiad, ale ciągle wywiad.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2015-11-01 05:31:50)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#25 2015-11-05 13:56:53

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Fitzgeralt uśmiechnął się ciepło, może to z sympatii, może z politowania. Młodość rządzi się swoimi prawami, a jednym z nich jest założenie, że szturmem zdobyte może być wszystko.
–Co do sposobu... Cóż, to nie był mój pomysł, Griffinie.– dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, nie zważając na mężczyzn. Zigo po raz kolejny zwrócił się do rozmówcy. –Wracając do sedna... Dobrze, że zaznaczyłeś, że nie znasz środowiska, bo pomysł jest co najmniej gówno wart. Bertram to wielki, tłusty knur. Byle bandyta z wykałaczką co najwyżej pobrudzi mu buty swoją krwią, niestety. Dlaczego więc nikt z Zamieci go nie wyeliminuje, pytasz? Otóż odpowiedź jest prosta. On zna nasze metody, wie jak działamy. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że któryś z agentów spierdoli robotę. A jeśli tak się stanie, to może być po nas. Aktualnie balansujemy na linie, a Bertram stoi po jednej stronie z nożyczkami. Jeśli dowie się, że nie zawiesiliśmy działalności, wytropi nas. Wolałbym wtedy zostać pożarty żywcem przez utopce, uwierz mi. Potrzebujemy kogoś spoza systemu, ale z umiejętnościami. Jesteś kandydatem idealnym, zresztą i bez spotkania wiedziałbym, że na Roche`a mogę liczyć.– Tutaj był czas na twardą, zajmującą ciszę. Nie trwała ona wiecznie, choć taka mogła się wydawać. Fitzgeralt wyjął małą, drewnianą fajkę, nabił ją tytoniem i zapalił.
–Sprawa nie jest prosta, jak już mówiłem. Jednak myślę, że z odpowiednim przygotowaniem poradzisz sobie z Bestią – tak go nazywamy w podziemiu. Niestety, wyrasta nam tutaj kolejny problem. Ivonna, podaj mi list, proszę.– Zwróciwszy się do swojej towarzyszki w jednej chwili otrzymał zapieczętowaną, brunatną kopertę. Przypominała nieco te królewskie, ale była od nich dużo mniejsza i zdawać by się mogło, że w jej stworzeniu pomagała silna magia - koperta prawie niezauważalnie lśniła niebieską poświatą.
–Dokładnie trzy dni temu nasz informator wszedł w posiadanie listu wysłanego do Bertrama. Napisał go niejaki Boz, ważna ikona w kręgach i partner naszego świniaka. W rękach trzymam kopię pisma wraz z opisem i portretem Twojego celu. Chyba nie myślałeś, że jesteśmy na tyle głupi, żeby podpierdolić oryginał? Jaki w tym byłby sens? Na szczęście mój znajomy zakonnik wykonał kawał dobrej roboty, kopiując literę po literze. Tak, dokładnie, zasrany znak po znaku. I tutaj dochodzimy do sedna problemu, albowiem list jest, kurwa moja mać, zaszyfrowany. Będziesz musiał załatwić ten problem, jedyne, co mogę podpowiedzieć, to fakt, że gdzieś w liście musi zawarty być kawałek tekstu charakterystyczny dla każdej formy pisanej. W przypadku Boza to musi być coś związanego z Radowidem albo Temerią. Dlaczego? Bowiem Bertram potrafi wykorzystać każdą okazję, aby tylko oczernić kogoś w oczach króla. Po trupach do celu, jak to mówią. Myślę więc, że gdzieś musi istnieć fragment załatwiający tę sprawę. Wszystko, czego potrzebujesz znajdziesz w kopercie, drogi Griffinie. Na nas już pora, prawda, Ivonno? Dokładnie, gołąbeczku.– Zigo i dziewczyna zbierali się do wyjścia, a na odchodne Szczur został poinstruowany: –Jeśli będziesz potrzebować pomocy, poproś barmana o Czarną Kawkę. Gdy robota będzie skończona, skontaktujemy się z Tobą.
Wojak został sam w pokoju, a gdy otwierał list, zegar wybijał godzinę pierwszą. Zawartość koperty wyłożył na dębowy stół. Teraz znajdowały się na nim treść listu, opis Bertrama oraz jego portret.

Treść listu:

Spoiler:

Sł T,
Xgsugąw jgk uę ohuw sqg.
Zęhbuąę Hęmuę.
Uętgehu ue jłtl Ęsęgę g Xgsł.
Bnxęfę MZĄ Hęsłxgsłxg,

Tłu.


Opis Bertrama i użyteczne informacje:

Spoiler:

Bertram Fitzgeralt, pseud. Bestia
Data i miejsce urodzenia: nieznane
Aktualna lokacja: nieznana Prawdopodobnie okolice Novigradu
Weteran dwóch wojen, zabójca Leona Di Catte.
[...]
Wysoki na ponad dwa metry, gruby i tłusty, zajebany waga równa dwóm rosłym mężczyznom.
Nad wyraz niebezpieczny, należy zachować szczególną ostrożność.
[...]
UWAGA: nasi informatorzy donoszą, jakoby był w posiadaniu talizmanu o właściwościach teleportacyjnych.
[...]



Dołączony portret przedstawia wysokiego mężczyznę o wadze piątej części konia wyścigowego. Łysawy szlachcic w dorodnym wąsem ubrany jest w ozdobny kontusz i wąskie spodnie z lampasami, wszystko w kolorze mniej lub bardziej wyblakłej czerwieni. Małe, łypiące oczka ukryte pod krzaczastymi brwiami, wielki, czerwony nos i ziemiste usta uwydatniały świńskie podobieństwo. Na szyi Bertram zawiesił mały, okrągły kamień, iluminujący czernią. Jak na szlachcica przystało, nosi przy boku ozdobą, srebrną szablę, dużo większą od przeciętnego miecza jednoręcznego.

Offline

 

#26 2015-11-09 07:55:33

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: Burdel „Passiflora”

Szczur przez kilka chwil nie odrywał od blondynki oczu. Uśmiechnął się szerzej, widząc jej uśmiech.
- Domyśliłem się, że Ty byś mi tego nie zrobiła. - Pozwolił sobie na moment oderwania się od poważnych spraw. Ten jednak minął, gdy Zigo zabrał głos. Jak przystało na wojaka z krwi i kości, temerczyk skupił cała swą uwagę na Fitzgeralcie. Należało wysłuchać wszystkich informacji. Poczucie obowiązku wobec Temerii zawsze było na pierwszym miejscu. Na kolejne słowa agenta, skrzywił się na moment. Zawsze szpionom rzyć ratować trzeba.  W milczeniu przyjrzał się ceremonii nabicia fajki. Nigdy nie rozumiał, dlaczego z taką pieczołowitością robią to miłośnicy tytoniu. Poza tym, co w tym miłego? Śmierdzi, a i niczego nie daje. Lepiej już ten cały fisstech strzelić. Albo po prostu dobrą żytnią.

List? Od razu przykuł uwagę Szczura. Na oko standardowa przesyłka dyplomatyczna. Jednak pieczęć była inna. I sama koperta... Przykuwała uwagę. Czyżby lśniła? Skupił się ponownie na Fitzgeralcie, najwyraźniej zbliżało się wyjaśnienie. Wysłuchał go do końca. No tak, nie dziwota, że to nie doszły wywiad, jak nawet nie rozszyfrowali listu przez te dni.
- Już się zbieracie? A nawet herbaty żeśmy się nie napili. Czarna Kawka, co? Te tajne hasła... - Wojak zbliżył się do stołu, odprowadzając wzrokiem gości. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, Skowroneczku.

Został sam na sam z papierkami. Przejrzał pobieżnie opis postaci i na dłuższy moment pozostał przy portrecie.
- O skurwesyn, ale bydle. Nie dziwota, że musi używać teleportu. - Mruknął pod nosem, odkładając malunek na stole. Ten amulet z teleportem to chyba bujda. Gorzej, jeśli nie. Należało teraz odszyfrować ten przeklęty list. Łamigłówki nigdy nie były mocną stroną Szczura, ale jak mus to mus. Głupi też nie był. Chyba. Przeczytał więc kilka razy zaszyfrowany tekst. Nie należał do najtrudniejszych z jakimi miał styczność. Zważywszy na informacje dostarczone przez WSI, szybko odgadł pierwsze litery. A później było już z górki.

Do B,
Widzimy się za trzy dni.
Karczma Rajza.
Weź ze sobą Adaia i Wido.
Chwała JKM Radowidowi,
Boz.

Chwała JKM Radowidowi? A więc skurwiel knuje z Redanią?
Spytany o to, czy nienawidzi kogoś bardziej niż Czarnych, Szczur bez wahania odpowiedziałby, że zdrajców ojczyzny. Bertram miał przesrane.
- Widzimy się za trzy dni... I dorwali to trzy dni temu? Zaraza. - Na szczęście, Rajza była niedaleko Novigradu.
Griffin pośpiesznie spakował zawartość koperty i schował ją do kieszeni po wewnętrznej stronie aketonu. W pośpiechu opuścił pokój, równie prędko zszedł po schodach i uderzył prosto w kierunku wyjścia. Od wykidajłów "Passiflory" odebrał swój sprzęt. Brygantyna od razu wylądowała na jego grzbiecie. Po chwili spiął ją porządnie pasem i poprawił miecz. Kusza została przerzucona przez ramię, a w rękę złapał swój hełm i szal. Od razu ruszył na spotkanie z nocą i novigradzkim powietrzem. Nie pożegnał się nawet z Blachą, jeszcze obecnym w burdelu. Szykowała się długa noc. Na szczęście jednym z plusów bycia członkiem sił specjalnych, była dużo większa swoboda w porównaniu z regularnym wojskiem.

Na zewnątrz nie czekał ni chwili. Poklepał swoją klacz po szyi i wskoczył na siodło. Usadowiwszy się wygodnie, zarzucił szal na szyję i kawałek twarzy. Następnie hełm, z zasłoną otwartą. Kto wie, jak to się potoczy. Może być gorąco. Szczur prędko przejrzał więc swój ekwipunek i poprawił szalik na twarzy. Westchnął głęboko, chwytając wodze. Spiął konia i pognał na spotkanie z nocą. I Bestią.


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#27 2016-08-15 19:13:10

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Zapach tego przybytku od zawsze drażnił czuły nos Deidre.
Odpatulając się z ciężkiego płaszcza, przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu. Niegdyś najbogatszy, najbardziej chwalebny i czysty burdel Novigradu dzisiaj przyświecał pustkami. Dziewczynki kołysząc słodko biodrami posyłały mistrzyni magii jakże kuszące spojrzenia, zatrzymując wzrok w okolicy tego, czym oddychała. A miała czym, co podkreślała ciemnoniebieska, obcisła satynowa suknia, którą ubrała na tę jakże radosną okazję. I choć de Berrant nie była dzisiaj zainteresowana towarzystwem żadnej z nich, odpowiadała spojrzeniem równie kusząco prowokującym.
Jednak była przecież w pracy.
Kobieta rozsiadła się wygodnie przy jednym z pustych stolików, na ławie pokrytej w miarę świeżą skórą z białego wilka. Zakładając nogę na nogę przywołała stanowczym gestem jedną z kelnerek, prosząc o butelkę dobrego, czerwonego wina. Po czym nie omieszkując zlustrować jej zgrabnej figury, odprowadziła ją wzrokiem na zaplecze. I czekała. Czekała równie zaintrygowana tajemniczością dostarczonego wczoraj listu, co podirytowana jego treścią. A ściślej mówiąc - brakiem jakiejkolwiek treści poza datą, miejscem i godziną spotkania z kolejnym… hm. Towarzyszem po fachu.
Jak zwykle stawiła się przed czasem, jak zwykle roztaczając wkoło woń irysów, mięty i atmosferę niecierpliwej snobki. Nie lubiła tych listów, bo z każdym z nich wiązało się ryzyko, iż jej życie wymknie się spod płochliwej kontroli. A jednak praca to praca, obowiązki ją wzywały a z tymi, którzy zafundowali jej tak miły azyl nie było przelewek. Nie raz nie dwa była świadkiem sytuacji, który tylko potwierdzały te regułę. Od niej nie było wyjątków, och nie było.
Stawiła się więc na spotkanie z nieznanym, jakże usłużnie i potulnie, by przed czasem popijać czerwone wino przyniesione przez kelnerkę, po uprzednim ostrzeżeniu, że jeśli następnym razem nie otworzy butelki przy niej to dostanie palcem między oczy. I rozglądała się po skąpanym w półmroku pomieszczeniu, z ustami skąpanymi w wytrawnym winie, by końcu… by w końcu go dostrzec.

Ostatnio edytowany przez Deidre (2016-08-15 21:34:19)

Offline

 

#28 2016-08-15 20:46:44

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Tak, rzeczywiście jakiś mężczyzna wszedł do Passiflory. Był postawny, przystojny i pięknie wystrojony. Zwracał na siebie uwagę sali, tak siedzącej przy jednym ze stolików czarodziejki jak również wszystkich dziewczyn pracujących w tym zdrożnym przybytku. Jedna z nich, mała i czarnowłosa podbiegła do mężczyzny, aby założyć mu ręce na ramionach w uścisku i namiętnie pocałować. Natychmiast zaciągnęła go do jednego z gościnnych pokojów. Widocznie był tutaj stałym bywalcem, nie był też tym kimś na kogo czekała de Berrant.
Tak też było z kolejnymi mężczyznami wchodzącymi do zamtuzu. Kilku nawet chciało zagadać do czarodziejki, albo chociaż spojrzało na nią napastliwie, jednak lodowate spojrzenie natychmiast ich odrzucało. Nie byli tymi właściwymi. Wkurzona blondwłosa piękność czekała już dziesięć minut dłużej niż powinna. Przybytek zapełniał się coraz szybciej, wraz z nadejściem nocy. Czasem stworzonym dla cielesnej miłości, który jak lep na muchy ściągał tutaj mężczyzn, oraz kobiety. Lekko otyła, ale przystojna barmanka doglądała czy wszyscy dostawali swoje napitki w odpowiednim czasie. Co chwilę posyłała w stronę czarodziejki dziewkę z winem, bo z dziesięciu minut szybko zrobiło się pół godziny, a mina klientki zaczęła tężeć. Młoda kelnereczka naprawdę nie chciała zajść za skórę, ani przełożonej, ani jaśnie pani, dlatego biegała wte i we wte coraz częściej. Po około czterdziestu pięciu minutach od umówionej godziny spotkania otworzyła drugą butelkę, a pamiętając o uwagach kobiety, zrobiła to na jej oczach. Była pewna, że kobieta zaraz wyjdzie. Albo spali ją wzrokiem.
Nagle jedna z dziewczyn do wynajęcia, która wcześniej posyłała lubieżne spojrzenia czarodziejce zeszła ze swojego podestu i kołysząc biodrami podeszła do stolika zdenerwowanej blondynki. Zgrabnym ruchem wyminęła służebną dziewkę, a ta widząc że nadszedł ratunek czmychnęła czym prędzej. Chuda dziewczyna o długich nogach, oraz brązowych lokach uśmiechnęła się do de Berrant słodko, po czym szepnęła:
- Chodźmy na górę. Dostaniesz tam to na co czekasz. - wyciągnęła do kobiety swoją dłoń gotowa poprowadzić ją do jednego z pokojów gościnnych.

Offline

 

#29 2016-08-15 21:22:09

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Jej upatrzony współpracownik nie okazał się jej współpracownikiem, ani pierwszy z kolei, ani drugi, ani trzeci, ani żaden następny. Zirytowana de Berrant sączyła z milczeniu wino, zmyślając kurwami na prawo i lewo każdego napotkanego wzrokiem mężczyznę, każdą kobietę, każdy przedmiot w jej polu widzenia. Nienawidziła czekać, nie tolerowała spóźniania się, ani co gorzej - niesłowności. Jeśli okaże się, że została wystawiona do wiatru, a jej męcząca wycieczka aż do progów śmierdzącej Passiflory to jakiś słaby żart, to teleportuje się zaraz do miejsca, gdzie się to wszystko zaczęło i spali cały księgozbiór de Montsegur’a na jego zasranych, zmrużonych i tchórzliwych oczach. A potem podpali jego, i będzie na to patrzeć z dziką satysfakcją.
No dobrze, bądźmy szczerzy - o tym mogła tylko marzyć. Podobnie jak o fakcie, że płochliwa kelnereczka przestanie się przy niej kręcić niczym niechciana mucha. Oraz o tym, aby ten rozochocony trubadur przestał ją rozbierać wzrokiem. Tudzież o tym, by znaleźć się już w domu i zażyć ciepłej kąpieli mający zmyć z jej ciała stęchły swąd absurdalnie drogiego seksu.
Kończąc drugą butelkę, stało się jednak niemożliwe. Najprawdopodobnie najodważniejsza osoba na sali podeszła do niej, chybocząc biodrami na prawo i lewo, i nachyliwszy się odpowiednio blisko Deidre (czytaj na tyle, by mogła poczuć stare piżmo, ostry pot i „nacieszyć” oczy widokiem niebotycznego biustu) szepnęła jej do ucha magiczną formułę.
Albo i nie. Zdziwiona złotowłosa zmarszczyła lekko brwi, nieprzyjemnie zaskoczoną tym nagłym zwrotem akcji, bowiem spodziewała się usłyszeć co innego. Jednakże wzięła poprawkę na to, że jej kontakt był już spóźniony ponad godzinę a ona nie miała nic innego do stracenia. Może nastąpiła nagła zmiana planów? Czasem i tak się przecież zdarza.
Ignorując wyciągniętą dłoń, de Berrant wstała spokojnie z miejsca, prawie wcale nie odczuwając skutków wypicia dwóch butelek touissanckiego wina. Z całą dozą nonszalancji, jaką skrywała na specjalne okazje pod powierzchowną opryskliwością, sięgnęła po sakwę skrytą gdzieś w okolicy biustu. Rzuciwszy należność za wino na stół, spojrzała z pogardą na kelnerkę po czym opuściła salę w ślad na chudonogą brunetką.
Nauczyła się nie odzywać nieproszona, dlatego też nieproszona nic nie powiedziała. Kierowała po prostu swe kroki na górę, po trzeszczących schodach, mijając piętra z sypialniami nabuzowanych libido, udawanych westchnień i tanich perfumów. Prowadzona ciemnymi korytarzami, z pogardą wymalowaną na twarzy myślała o wszystkich tych ludziach, którzy wrócą do swoich żon i dzieci. O dziwkach nienawidzących swojej pracy i o tym, jak nisko upadła jej godność skoro bywa w takich miejscach.
- To tutaj - usłyszała głos chudonogiej, która już otwierała drzwi do izby podobnej do każdej innej. De Berrant minęła dziewczynę bez słowa, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem jej na wpół rozpiętej bluzki mimo niedomkniętych na korytarz drzwi.
- Długo kazałeś na siebie czekać - powiedziała półszeptem, gdy dziewczyna już usiadła na łóżku. Jednak nie ona, nie jej gładkie, półnagie i pachnące piżmem ciało było przedmiotem zainteresowania Deidre. Owym był mężczyzna oparty o ścianę, w miejscu skrytym przed światłem.

Offline

 

#30 2016-08-15 22:21:04

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

W pokoju palił się pojedynczy kaganek. Słabe światło tłumiło jaskrawe kolory ścian, nieprzyzwoite obrazy pomagające na potencję, podwójne łoże i wielkie poduchy. Jak pomyślał mężczyzna spoglądający za okno zza okiennic - gówno w złotej szkatule. Całkiem jak niektóre osoby, z którymi musiał się zadawać. Na jego szczęście, tym razem nie był pewien co do tego gówna wewnątrz. Nie znał czarodziejki aż tak dobrze, chociaż podejrzewał że jej kaprysy i grymasy to tylko gra. Każdy musi mieć jakąś maskę, a ona wybrała sobie najbardziej pospolitą ze wszystkich masek, które przyodziewały czarodziejki. Czyli najlepszą.
Mężczyzna westchnął głęboko odchodząc od okna i przeciągnął się lekko. Wieża zegarowa widoczna z pokoju wskazywała odpowiednią godzinę. Prawdopodobnie za chwilę zjawi się tutaj kurew, wraz z Deidre de Berrant - czarodziejką z Toussaint o ognistym usposobieniu, oraz podobnie wybuchowych umiejętnościach. Ciężko było zapomnieć tę kobietę, głównie ze względu na ten cholernie wybuchowy charakter. Były jednak osoby, którym zależało na byciu z nią w dobrych stosunkach.
Przez głośne udawane jęki za drzwiami przebił się cichy, teraz już prawdziwy jęk drewnianej klepki. Mężczyzna cicho niczym kot zrobił krok pod ścianę, w miejsce gdzie światło starannie skryło jego twarz. Zawiasy poruszyły się, do środka weszły obie kobiety. Jedna z nich, dzierlatka zarabiająca tutaj na życie z udawanym chichotem usiadła na łóżku, jakby czekając na pierwsze momenty miłosnego aktu. Drugą zaś była dobrze znana mężczyźnie czarodziejka. Wysoka, prawie wyższa od niego, o kształcie powabniejszym niż którakolwiek z kurew w Passiflorze. Ostre rysy twarzy, blond włosy. To na pewno ona.
- Won. - rzucił ladacznicy chudy mieszek, zaraz po tym jak Deidre skończyła mówić. - Wezmę czarodziejkę sam. - dziewczyna zmieszała się ostrą odpowiedzią, ale wybiegła natychmiast, właściwie to ciesząc się że zarobi bez rozkładania nóg. Mężczyzna zamknął drzwi za dziwką, a następnie będąc odwrócony plecami do czarodziejki zamknął drzwi na włożony w zamek klucz. Odwrócił się.
- Rozbieraj się. - rozkazał głosem nieznającym sprzeciwu, ale jego twarz była zupełnie obojętna. Minął czarodziejkę, sięgnął pod łóżko.
- Wiem, że lubisz być poskramiana, a dzisiaj wrócisz do swojej wieży obolała. - mówił bardzo głośno, wciąż klęcząc. W końcu wstał. Ze schowka wyjął księgę o czerwonej okładce. Mężczyzna miał przystrzyżoną brodę, jasne przyprószone siwizną włosy i był ubrany w zwyczajne ubrania, które zupełnie nie wyróżniały się z tłumu. Nagle przyłożył sobie rękę do ust, zacisnął wargi na kurtce, po czym zaczął wydawać dźwięki jakby zakneblowana kobieta krzyczała. Z rozkoszy.
- Podoba Ci się. To dobrze. - Znów powiedział to bardzo ostro i znów z najbardziej znudzonym wyrazem twarzy jaki Deidre widziała na oczy. Zastygł, spojrzał na cień pod drzwiami, który po chwili zniknął. Mężczyzna odczekał jeszcze dziesięć sekund, a następnie szepnął spokojnym barytonem:
- Musieliśmy poczekać, aż pójdzie. Przepraszam za ten cyrk. - Mężczyzna usiadł na krześle na przeciw łóżka z księgą w dłoni. - Usiądź sobie wygodnie, bo błękitne róże z Nazairu już zakwitły.

Offline

 

#31 2016-08-15 23:11:25

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Zaintrygowana tym obrotem sprawy, zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, choć nie sądziła iż coś ją jeszcze dzisiaj zaskoczy. A jednak. Każdy gest, słowo a nawet i spojrzenie mężczyzny, rozpoczęte od kaskady śmiesznego, godnego pożałowania „rozbieraj się” wprawiało Deidre w jeszcze większe zdziwienie. Przyzwyczaiła się do tego, że jej życie to nieustanna farsa, gra pozorów, ciche podszepty i tajne hasła - lecz do udawania stosunku w najznamienitszym burdelu na południe od Jarugi - jeszcze nie. Słowem komentarza to całkiem śmieszne, w końcu tyle dziewcząt robiło to tu codziennie.
No dobrze, więc podczas gdy mężczyzna na klęczkach udawał za ich oboje kobieta również nie marnowała czasu. Szybkimi ruchami zdjęła stukające pantofle, chcąc w ślad za gospodarzem najciekawszego z jej ostatnich wieczorów, robić jak najmniej podejrzanego hałasu, po czym powolnym ruchem i odpowiednim szeptem przygasiła nieco świetlisty kaganek. Następnie, nie bez obrzydzenia, rozsiadła się na przykrytym czerwonym suknem fotelu powtarzając sobie, że częściej służy jako wieszak niźli cokolwiek innego.
Obserwowała ze stoickim spokojem jak długonoga i najwyraźniej długoucha dziewka znika z spod ich drzwi, po czym spojrzała na mężczyznę najmilszym spojrzeniem na jaki było ją stać. Była zniecierpliwiona, nieco głodna i prawdopodobnie całkiem pijana, czego nie dała po sobie poznać z racji wyuczonej odporności na alkohol. Ponadto jak na niewyżytą, pełną chuci i zepsutą czarcią wiedźmę, pośród atmosfery tego miejsca podsycającej to rosnące w piersi... czuła niechęć do erotyzmu podszytego tym formalnym, bądź co bądź, spotkaniem. Reasumując, próbowała się uśmiechnąć ale jedyne, co Hannes ujrzał na jej twarzy to grymas potulnego „przejdź już proszę do rzeczy”.
- Zakwitły? To świetnie. Od teraz daruj już sobie ceregiele i przyznaj szczerze co dla mnie masz, tylko szybko. Kolejny romans? Sabotaż? Tylko proszę cię, nie mów że mam się zadawać z tymi zabobonnymi idiotami Wiecznego Ognia, bo drugi raz już nie dam rady. Poza tym chyba nauczyli się wyczuwać zaklęcia kamuflujące - szepnęła głosem spokojnym, ale rzeczowym. Bardzo cichym, niskim lecz jednocześnie artykułowanym na tyle starannie, że w ciasnym pomieszczeniu było słychać wszystko, co powiedziała. Pomimo udawanych pisków, pomimo miarowych trzasków łóżek o ścianę, które wprawiały Deidre w obrzydzenie, Hannes zrozumiał wszystko co do sylaby.
Wyrzuciwszy to z siebie, razem z całą irytacją rosnącą w miarę czekania, kobieta oparła się o ścianę mrużąc oczy przyzwyczajające się do półmroku. Po czym uświadomiła sobie ciszę, dzwoniącą w pomieszczeniu głośniej niż dzwony touissanckiej światyni Lebiody, bowiem nieprzyzwyczajona była do niestosowania się do tego, o co prosiła. I nagle tknęło ją to dziwne przeczucie, że siedzący przed nią człowiek to nie byle kto, nie byle chłystek na posyłki którego zamordują gdy dowie się zbyt wiele. Co więcej - to chyba był ktoś, kogo mgliście kojarzy. I choć nie dała po sobie tego poznać, serce zaczęło kołatać jej w piersi na samą irracjonalną myśl, że to mógłby być… on?
Ale to nie mógł być on, wyczułaby magię a poza tym mężczyzna nie pachniał tak samo. Lecz pachniał znajomo, i ton jego głosu przez chwilę brzmiał znajomo i jego postura także mgliście przypominała kogoś, kogo znała z przeszłości na tyle odległej, co teraz właściwie już mitycznej. To przykuło uwagę Deidre większą niż zazwyczaj.
- Mów - powiedziała tonem, nieznającym sprzeciwu z grymasem na twarzy innym niż poprzedni, jednocześnie groźnym i zachęcającym. Poprawiła przy tym obcisłą suknie w okolicy szczupłego brzucha i ładnie zaokrąglonych piersi, wytaczając dwie bronie na raz. Złotowłosa ciekawa czym łatwiej przekona do siebie rozmówcę - groźbą czy propozycją.

Offline

 

#32 2016-08-16 15:47:07

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Pobłażliwy uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny w momencie, w którym się odezwała. Lubił Deidre pomimo przybranej pozy stereotypowej czarodziejki - wrednej wywłoki, wokół której należało skakać. Zawsze wydawała się być lotną osobą, o nieprzeciętnej inteligencji. Inaczej nie opanowałaby magicznych zdolności nie dołączyłaby do cechu. Teraz jednak paplała od rzeczy, na dodatek zbyt głośno jak na jego gust. Postanowił więc w milczeniu zaprotestować i odczekać, aż kobieta uspokoi swoje emocje. Rozumiał, że można być wzburzonym czekaniem na kogoś, ale powinna zdawać sobie sprawę, że spotkałby się z nią tylko wtedy jeśli byłby pewien, że nikt jej nie śledził. Mężczyzna spojrzał więc w ciszy, kątem oka wyglądając za okno osłonięte przymkniętymi okiennicami. Przyjemny, chłodny wiatr wywiewał seksualną atmosferę pokoju uciech. W przeciwieństwie do niej nie zwracał uwagi na odgłosy zza ścian, po prawdzie to nawet ich nie słyszał.
- Spokojnie. - odezwał się w końcu. - Na wszystko przyjdzie pora, przede wszystkim rozluźnij się i przestań skupiać się na tym gdzie jesteś. Wtedy przestanie Ci to przeszkadzać. - miał przyjemny ton głosu, a uśmiechał się całkiem życzliwie. W rękach mielił odruchowo księgę i zdawał się być nawet rozbawiony okolicznościami ich spotkania.
- Nazywam się Hannes Vermeer i jestem antykwariuszem. Bardzo mi miło. - Jasnowłosy rozmówca czarodziejki wychylił się na prostym drewnianym krześle, podał jej księgę, po czym z powrotem opadł na oparcie. Mógł wzbudzać w czarodziejce wrażenie jakby go znała, ale jednocześnie nie przypominał nikogo z kim się bliżej poznała.
- Mam dla Ciebie list. Jest wewnątrz księgi. Aha, dwie z pośród wszystkich stron zapisanych jest Starą Mową. Dzięki nim zrozumiesz treść listu. - Mężczyzna znowu uśmiechnął się przyjaźnie i niewymuszenie. Sięgnął za nogę krzesła i wyciągnął butelkę wina. Starą, jeszcze zakurzoną.
- Nie będę ukrywał, że nie podoba mi się jak bardzo bezpośrednio do wszystkiego podchodzisz. Zanim otworzysz list mam z Tobą porozmawiać i zastrzec, że zależnie od tego jak ta rozmowa pójdzie będę zmuszony pomagać Ci w czymkolwiek o czym jest w owym liście wspomniane. - mężczyzna wolną ręką potarł szczeciniastą brodę, po czym jakimś kawałkiem metalu wyciągniętym z kieszeni odkorkował wino, a następnie odłożył na podłogę obok siebie aby pooddychało. Wytłoczony w szyjce butelki napis w Starej Mowie wskazywał na pochodzenie trunku. Lekkie, białe i musujące wino z Dol Blathanna było jednym z lepszych jakie można było dostać. Ale tego nie trzeba było Deidrze dwa razy powtarzać, przecież na alkoholu znała się jak mało kto.

Offline

 

#33 2016-08-16 23:02:29

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Pomimo tego, że mężczyzna wyglądał na sympatycznego, miał miły ton głosu i przyjemny dla oka uśmiech, Deidre nie dała się udobruchać od razu. Miała swoje powody, bardzo treściwe i nieprzyjemne wspomnienia, aby nienawidzić każdej nici seksualności tam, gdzie nie powinno jej być. A Hannes, czy tego chciał czy nie, siedział właśnie na krześle usłanym z tej nici, oddychając powietrzem pachnące tą nicią, dotykając jej każdym calem swojego ciała. I całe szczęście, że był bardziej rozbawiony niż speszony okolicznościami ich spotkania, co oczyszczało go to ze ewentualnych podejrzeń, jakoby on wybrał to feralne miejsce ich rozmowy. A ktoś, kto je typował, nie mógł trafić gorzej.
I choć miał on, do jasnej cholery, pełną rację - minęło kilka długich minut, zanim cięty język touissanckiej czarodziejki schował się za malinowymi usteczkami. To prawda, nie powinna była tak rzeczowo przechodzić do sedna sprawy, nie powinna wspominać klechów Wiecznego Ognia trzy sekundy po tym, jak tamta brunetka przestała ich podsłuchiwać. Problem jednak polegał na tym, że jej cierpliwość wyczerpała się tam, na dole, wśród obleśnych spojrzeń i idiotycznych rechotów pijanych, bogatych zboczeńców. Co nie zmieniało faktu, że w razie gdyby coś poszło nie tak, nie jego a ich głowy zawisną na wysokich miejskich murach, więc należało wziąć się w garść.
- Deidre de Berrant, podła czarownica, do usług - uśmiechnęła się kpiąco w ciemnym pomieszczeniu, podsuwając pod nosem mężczyzny ni to żart, ni to groźbę brzmiącą tak ponuro wśród trzasków starych łóżek. Z pewnym wahaniem sięgnęła po wyciągniętą doń księgę, nie zaszczycając pierwszej strony nawet mglistym rzutem oka. Na razie cała jej uwaga skupiona była wokół przeczucia, że skądś powinna go znać, ale skąd? Przez jej życie przewinęło się tyle mężczyzn, tyle ludzi, że nie sposób wszystkich spamiętać a jednak ten wydawał się odznaczać na ich tle. Być może dlatego, że nie kulił się lękliwe przed jej nieprzyjemnym obyciem. A to się ceni.
Wyjmowanie starych, dobrych, elifch muskatów również. Ale nie zwracanie jej uwagi.
- Słuchaj, Hannes. Ja nie lubię, gdy ktoś się spóźnia, więc jeśli mamy pracować razem radzę ci tego więcej nie robić - rzuciła zakładając nogę na nogę i wychyliła się do przodu. Zupełnie zignorowała zarówno dreszcz w jej skutym lodem sercu, mieszankę podniecenia i strachu przed zwitkiem papieru dzierżonym gdzieś w głębi książki trzymanej w ręku, jak i sympatię jaką poczuła dla antykwariusza. A już na pewno nie zwróciła uwagi, na podziw za śmiałość, jaką czuł w jej osobie. Tak, w innym życiu na pewno go znała. Skąd inaczej mógłby wiedzieć, jakie wino lubi?
- Masz ze mną porozmawiać, tak? Tylko to chciałeś powiedzieć, czy masz dla mnie coś jeszcze? - mruknęła cicho i lubieżnie, a zarazem równie starannie jak parę chwil temu. Powstrzymała w zalążku chęć naruszenia przestrzeni, która bezpiecznie dzieliła ich ciała, bo od razu można było poznać, że Hannes myśli górą a nie dołem. A tacy mężczyźni byli najtrudniejsi. Z nimi trzeba było grać ostrożnie, albo i nie grać wcale ale Deidre nie byłaby sobą gdyby nie rzuciła kości na stół.
- Może rozlejesz po kieliszku?

Ostatnio edytowany przez Deidre (2016-08-16 23:20:34)

Offline

 

#34 2016-08-17 00:45:42

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Światło przygaszonego przez magię Deidre kaganka dziwnym przypadkiem lekko oświetlało środek pokoiku, w tym rozdekoltowaną kobietę o pięknych kształtach. Przypadkiem. Dla Hannesa nie było wątpliwości co do tego w jakim celu tu przybył. To, że wybrał na spotkanie miejsce które służyło innym w zaspokajaniu swoich chuci miało swój cel. Przychodziło tutaj dużo ludzi, część z nich również życzyło sobie pozostać anonimowymi, więc w Passiflorze nie zadawano pytań, nie oglądano się dwa razy, a pokój był sanctum którego nie wolno było naruszać. Nawet straży miejskiej. Inna sprawa, że co nieco wiedział o swojej rozmówczyni, kilka lat temu widywał się z nią dosyć często i zdążył sporządzić sobie dossier jej osoby. Wiedział jak bardzo drażliwa jest na punkcie seksualności, pomimo zgrywania wampa. Znów uśmiechnął się do niej szczerze.
- Bardzo mi miło. - kurtuazji stało się zadość. - Nie spóźniłem się. Musiałem się upewnić, że nie byłaś śledzona. Zaprosiłem Cię do siebie dopiero, kiedy byłem tego pewien. - wyciągnąwszy się na krześle skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie miał postury osiłka, stojąc wyglądałby całkiem przeciętnie, teraz jednak było w jego pozie i ruchach coś z kota. Spokój i lekkość. Za to czarodziejka swoją postawą przypominała teraz modliszkę. Ciche mruknięcia, eksponowanie wdzięków. Miała ochotę wciągnąć go w swoją, grę a on dobrze o tym wiedział. Dlatego też jego jedyną reakcją na zaloty Deidre było uniesienie jednej brwi.
To nie tak, że kobieta nie wydawała mu się atrakcyjną. Podobała mu się i z chęcią poddałby się jej, gdyby nie wiedział jak bardzo jest niebezpieczna. Wzrok Hannesa zjechał na jej dekolt doceniając widok, ale natychmiast wrócił na właściwe miejsce - między jej oczy. Znał niektóre chwyty czarodziejek, a że miał łeb na karku to się ich najprościej mówiąc bał.
- Tylko porozmawiamy. I z chęcią nam naleję. - Antykwariusz wstał natychmiast łapiąc za butelkę. Miał nadzieję, że czarodziejka nie orientuje się jak ciężko jest jej nie ulec. Całe szczęście, był już przyzwyczajony do takich decyzji, więc ta nie odbiła się w żaden sposób na jego twarzy. Napełnił kieliszki stojące na stole i podał jej jeden, po czym wrócił na swoje krzesło i wychylił łyk.
- Zadam Ci kilka pytań. Możesz odpowiadać mówiąc tylko tak lub nie. Zaczynamy. - Vermeer wypił jednym haustem kieliszek. - Czy jesteś w kontakcie z Lożą? Czy Loża ma duże wpływy w Novigradzie? Czy od czasów Kaedwen kontaktowałaś się, z którymś z drapieżnych ptaków? Czy ktoś się z Tobą zaprzyjaźniał? Czy filtrujesz kogoś w Novigradzie? Czy wciąż można na Ciebie liczyć? Jaka jest Twoja cena? - To prawda, testował ją. Ale były to standardowe pytania, na które Deidre na pewno odpowie szczerze i prawidłowo. Skąd wie? Bo zna się na ludziach, bo wie jak kłamać. Z uprzejmą przyjemnością lustrował ją poczciwym wzrokiem kupca.

Offline

 

#35 2016-08-18 00:06:23

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Małomówność, małostkowość i groźba czająca się w każdym ruchu jej rozmówcy, utwierdzała w Deidre przekonanie, że szeptacze to zazwyczaj bardzo dziwni ludzi. Nie, nie bez powodu kaganek podkreślał jej skromny bo skromny (De Berrant nie należała do pokroju Tych czarodziejek, co stroiły się w prześwitujące tiule i sukienki, które mogły by być koszulami) dekolt. Nie bez kozery wpatrywała się w twarz Hannesa ze świdrującą ciekawością. I nie przypadkiem wykorzystała wobec niego broń, której się brzydziła.
Bądź co bądź, każdy - prędzej czy później - dawał się złapać w jej sieć.
Obserwowała więc spojrzeniem wyrażającym pewność siebie posturę, ruchy i aparycję antykwariusza rejestrując w pamięci każde powiedziane doń słowo. Deidre pielęgnowała w sobie uwagę dla słów i zdarzeń, która nie raz nie dwa wybawiła ją z najcięższych opresji. Poza tym była pewna, że Hannes postępuje dokładnie tak samo.
Rejestrując mgliste spojrzenie lawirujące w okolicy jej klatki piersiowej, z tryumfem pęczniejącym w sercu odebrała pełny kieliszek wina. Nawet jeśli, czego nie mogła już tego wykluczyć, wpadła mężczyźnie w oko, ten nie dał tego po sobie poznać zachowując tą swoją kamienną twarz. I choć była w pracy, choć powinna trzymać emocje na wodzy miała niezwykłą ochotę sprowokować go w jakikolwiek sposób, byleby tylko zburzyć jej kamienny spokój.
- Na tylko rozmowę jestem w stanie się zgodzić - szepnęła filuternie, bowiem wszystko co mówili było zaledwie mglistym podszeptem w półmroku. I wcale nie przeszkadzało jej już, że łóżka trzeszczały, piżmo unosiło się w powietrzu, a siedzący przed nią mężczyzna kazał na siebie tak długo czekać. Koniec końców muskat, w którym moczyła teraz usta, leżakowały lata dłużej niż ona sama wytrzymała. Minut.
Gdy jednak przeszedł już do rzeczy, jej spojrzenie stało się jakby całkiem uważne a erotyzm, którym sztucznie podszywała rozmowę, przeszedł już dawno do historii. W interesach lubiła być konkretna i niezwykle rzeczowa, a przede wszystkim słowna. Szczera była od święta.
- Nie. Tak, wydaje mi się, że tak - na dwa pierwsze odpowiedziała jednym tchem, komentując pochłonięcie lampki wina starszej od ich dwóch razem wziętym o jedno spotęgowanie. No ale jak kto lubi - Tak, tak. Ale już tego nie robi - rzuciła krótko, ale z groźnym błyskiem w oku po raz kolejny łamiąc zastrzeżenie Hannesa. Rzecz jasna, robiła to z paskudą premedytacją - Tak, tak. Wysoka, bardzo wysoka - rzuciła, po czym zapadła niezręczna cisza.
Milczała, bo zastanawiała się w jaki sposób to ona ma przejąć inicjatywę. Nie mówiła nic przed dłuższą chwilę jeszcze z jednego powodu, czy dzielić się z Hannsesem podejrzeniami w sprawie Keiry? Deidre, jakakolwiek nie była, nie była podła - przynajmniej nie w stosunku do niektórych - a swej mentorki już w szczególności zdradzić nie mogła. Lecz miała pewne podejrzenia, tropy, które należy sprawdzić zanim zgłosi raport dla Lalkarza.
Lecz co do tego, że Loża istniała i miała całkiem spory wpływ na losy Novigradu… nie miała żadnych wątpliwości. Widać było to zarówno w ulgowym rozliczaniu podatków od magicznych wież jak i w honorowych polowaniach zarządcy novigradzkiego ratusza z rzecznikiem Aretuzy na południe od Jarugi. I choć dla niektórych było to mało, dla niej było to w sam raz aby stwierdzić, że niemłode czarodziejki decydują o losach otaczających ich krain.
- Mam pewne podejrzenia co do loży. Poluję na jedną z nich członkiń, której rzekomą tożsamość zdradził mi Tojad. Zaraz po tym po tym jego żona dowiedziała się o nas i posłała go w głęboką wodę z kamienieć u szyi. Szkoda, wiedział o Loży tyle, że grubas, gdyby żył dałby sobie uciąć nogę za takie dane - rzuciła cicho odpędzając od siebie wspomnienie redańskiego szpiega, którego miała zaszczyt poznać osobiście na jakimś bankiecie.
Poza tym popijała w międzyczasie wino.
Poza tym czekała aż Hannes skończy sptyki.
Poza tym list, który dzierżyła w dłoni wraz z ksiązką kusil swą zawartością z każdą minutą coraz bardziej.

Offline

 

#36 2016-08-18 01:48:37

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Twarz mężczyzny nie zmieniła swojego wyrazu, kiedy wsłuchiwał się w jej odpowiedzi. Znając niektóre ze sztuczek, jakimi posługiwały się czarodziejki, Hannes sprytnie omijał wzrokiem jej oczy. Najczęściej patrzył między nie, albo na jej nos. Wolał nie dać się zbałamucić jakimś niespodziewanym zaklęciem, bo nie ufał Deidrze pomimo że pomyślnie przeszła weryfikację. Na wszystkie pytania odpowiedziała szczerze, oczywiście odpowiedzi na nie były bardziej zawiłe niż proste "tak", lub "nie", na które pozwalał test, ale wystarczało że generalnie kobieta wpisywała się wciąż w plany Lalkarza. Kupiec wierzył w wyuczone zasady, a pierwszą z nich było aby nie ufać nikomu. Dzięki temu, wiele spraw pozostawało wewnątrz, a ptaki były czujne.
Wysłuchał na spokojnie tego co miała mu do powiedzenia, zapamiętując każde słowo. Tojad zapewne był kapitanem straży, o którego śmierci rozprawiano po karczmach. Jakie podejrzenia wobec Loży mogła mieć czarodziejka? Na pewno mieszanie się magiczek do polityki nie było niczym dobrym dla zera. Zbyt wielu graczy mogło się pojawić na szachownicy, a tłok nie sprzyja porządkowi.
- Jakie podejrzenia i kim ona jest? - pytanie przecięło ciszę, pomimo że padło szeptem. Hannes był ciekawy domysłów Deidre. W końcu, szanował ją i wiedział jaka jest, dzięki ich poprzedniej znajomości, o której kobieta nie pamiętała. I nie dziwił się, bo w końcu wyglądał zupełnie inaczej. Przy okazji walczył ze sobą, oczywiście bez okazywania tej walki na zewnątrz, aby się nie zaśmiać z faktu jak szybko flirciarski ton głosu kobiety zniknął. Jak zawsze, potrafiła pokazać jak dobrze kłamała. I całe szczęście, bo wolał mieć pewność, że zero ma najlepszych ludzi.
- Muszę przyznać, że trafiłaś na godną siebie przeciwniczkę. - tym razem jednak pozwolił sobie na szczery uśmiech, oraz żart. Nie mogli przecież siedzieć tutaj cały dzień w atmosferze napięcia. Mężczyzna poprawił brązowy kaftan i koszulę, po czym schylił się aby nalać sobie kolejny kieliszek wina.

Offline

 

#37 2016-08-19 11:23:45

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Deidre ochłonęła, zanim podzieliła się z Hannesem podejrzeniami co do Loży. Kalkulowała jeszcze parę sekund, czy wsypać dawną mentorkę w sam środek bagna, w którym siedzi czy dać sobie jeszcze czas aby upewnić się, że może tego nie robić. Bądź co bądź, stawka dla ich obu była wysoka. Nadając Keirze ewentualny pseudonim narazi jej życie na szwank, zachowując informację dla siebie narazi swoje, podając niesprawdzony cynk pogrąży je obie. Nie, lepiej poczekać - wolała porozmawiać z magiczką na osobności - wybierze się do Wyzimy albo skontaktuje się z nią przez megaskop, zanim wywoła przysłowiowy pożar w burdelu.
Na razie sprzeda coś pewnego.
- Dobre sobie, porównujesz mnie z tą jędzą? - prychnęła rozbawiona wstając z krzesła ruchem gwałtownym na tyle, że wino zakręciło jej w głowie. Przeszła więc parę kroków przy otwartym oknie, stojąc przy nim, wdychając ostatnie hausty świeżego powietrza. Czuła, że list nie może dalej czekać, że ciekawość pali ją gdzieś z tyłu głowy, że zaraz eksploduje i straci docześnie całą cierpliwość, więc jednym szybkim ruchem zamknęła po cichu okno.
- Loża za chwilę - szepnęła pewnie i rzeczowo, bowiem to, co miała w planach nie mogło trwać krócej niż kilka sekund. Musiała przekazać Hannesowi sporo informacji w krótkim czasie, a to wymagało od niej niezwykłego skupienia., szczególnie w stanie względnego upojenia w którym się znajdowała. Dlatego lawirując zręcznym ruchem dłoni prześwietliła nieco kaganek, po czym nie cierpiąc już ani chwili zbędnej zwłoki dobyła kartkę z księgi i odszyfrowywała list patrząc raz na jego treść, raz na spisany pewną ręką kod.
Trwało to parę chwil, może trzy może pięć minut zanim dokładnie zrozumiała i zapamiętała tekst. Spodziewała się innych rewelacji, to fakt, chociaż  z drugiej strony ciężko byłoby być ślepym na to, co się działo w mieście. Zadowolona z faktów, jakimi były jasne polecenie, podsunięte tropy i pomoc w postaci rzetelnego (miejmy nadzieję) partnera, zmięła list w kulkę po czym spaliła go szybkim zaklęciem.
Nie tracąc ani chwili dłużej, podwinęła suknię i trzema szybkimi krokami usiadła na kolanach Hannesa. Przysunęła jego twarz do siebie, niemalże stykając malinowe usta z jego uchem i wyszeptała całą treść odszyfrowanego listu, szybko, dokładnie i bezbłędnie. O ile nie odurzyła go woń irysów i mięty, powinien wszystko złapać w lot a nawet jeśli nie, Deidre była w stanie powtórzyć to wszystko ze swoich i jego wspomnień.
Gdy skończyła przekazywać list, wzięła głęboki oddech. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, podczas gdy ona sklecała rzeczowe.
- Olcha, kojarzysz ten pseudonim? Podczas mojego pobytu w dwójce nabyłam podejrzeń, teraz jestem pewna. Tojad znalazł się we właściwym miejscu, w właściwym czasie. Na moje polecenie zwinął poezję wampirów, w której stało jasno i wyraźnie, że jest członkinią loży. Wpadła przez wadliwy megaskop, to wszystko - rzuciła, po czym zsunęła się z jego kolan. Dobyła butelki wina i bez słowa zbędnego komentarza nalała sobie lampkę. Zanurzyła usta w płynie, podchodząc do okno, które z powrotem otworzyła na oścież.

Offline

 

#38 2016-08-19 17:57:21

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Hannes uśmiechnął się po raz kolejny, kiedy usłyszał wyrzut z jakim czarodziejka zareagowała na jego żart. Szczerzenie się do ludzi zawsze nadawało roli wiarygodności. Nieważne, jako kogo mieli postrzegać go ludzie, uśmiech zawsze pomagał. Drugą, bardzo ważną rzeczą była czujność. Spostrzegawczy mężczyzna wnet zauważył delikatne zachwianie równowagi podczas wstawania Deidre z fotela. Wino zaczynało działać, czyli punkt dla niego. Kolejny ważny czynnik - trzeźwość. Im bardziej osoba pijana, tym gorzej kłamie i wolniej myśli.
Pokój zrobił się jeszcze ciemniejszy, gdy zamknięciem okna odcięła go od blasku księżyca oraz światła ulicznych pochodni. Oczywistym było, że czarodziejka otworzy teraz list, a potem przekaże mu jego treść. Spokojnie obserwował ją w skupieniu odcyfrującą szyfr. Śledził wzrokiem jej oczy szybko prześlizgujące się z kartek książki na list i na odwrót. Nigdy nie wątpił w jej intelekt, przecież była czarodziejką, a tylko najlepsze były w stanie przejść trudne studia. Ciekawiło go dlaczego oddano ją do Aretuzy, albo gdziekolwiek indziej? Co skłoniło rodziców z na pewno wysoką pozycją społeczną, aby jedna z córek została czarodziejką? Zapewne była fizycznie zdeformowana, jak większość adeptek, przez co nie sposób było znaleźć jej męża. Te i inne myśli towarzyszyły jego skrupulatnej obserwacji, gdy nagle Deidre zaskoczyła go zupełnie.
Vermeer z wyraźną konsternacją spojrzał jak jej suknia unosi się, odkrywając część nóg. Naprawdę pięknych, długich nóg, a potem te nogi zrobiły trzy kroki w jego stronę. Nie opierał się kiedy zrozumiał, że chce usiąść mu na kolanach. Podświadomie jednak napiął wszystkie mięśnie i z ogromnym wysiłkiem powstrzymał odruch sięgnięcia po wbitą w nogę krzesła długą szpilę. Tak cienką, że niewidoczną w otaczającym ich półmroku. Próbował się rozluźnić, ale nie mógł, a opanowanie się było trudniejsze wraz ze znikającym dystansem oddzielającym ich twarze. Udało jej się na sekundę zerwać mu maskę.
Walcząc ze sobą wysłuchał treści listu. Lalkarz przekazał im naprawdę ważne informacje. Maska z powrotem wróciła na swoje miejsce. Hannes nawet nie zdawał sobie sprawy jak głęboko siedzieli tutaj nie tylko wieśniacy, ale też galernicy. No i ta konfrontacja z mieczami Rybaka... Niedobrze, równowaga została zachwiana i jeśli zero nie wyjaśni sytuacji, Novigrad mogą spłynąć krwią. Wszyscy poczynają sobie tutaj zbyt agresywnie. Od myśli na temat zadania odciągnął go melodyjny głos Deidre. Jej zapach utrudniał mu skupienie się, cholerna kobieta, pachniała miętą bardziej niż zielnik aptekarza. Spojrzał jej w oczy utrzymując kamienną twarz. Wiedział kogo nazywano olchą, znał też jej powiązanie z siedzącą mu na kolanach de Berrant, ale nie mógł uwierzyć w jej szczęście. Informacja właściwie wpadła jej do łóżka. Czasem zazdrościł, że nie jest kobietą. Zdobywanie sekretów było wtedy o wiele łatwiejsze. W końcu czarodziejka zsunęła mu się z kolan. Dopiero teraz z powrotem się rozluźnił.
- Brawo, jestem pod wrażeniem. - nie był, ale brzmiał szczerze. Jak już było powiedziane, uważał ten sukces za czysty fart. - A skoro jestem do Twojej dyspozycji, to Ty zdecydujesz kiedy odwiedzimy naszego kornika. - kontynuował rzeczowo, przyglądając się jak Deidre nalewa sobie kolejny kieliszek. Sam zaś wziął księgę, wyrwał dwie strony i w ogniu kaganka spalił szyfr. Doszczętnie. Następnie wyrwał jedną z kartek, po czym napisał na niej wyciągniętym z sakwy węglem: "Miejsce i datę napisz na kartce. Nie lubię wampirów." Szepty dało się podsłuchać. A pisma już nie.

Ostatnio edytowany przez Hannes (2016-08-19 17:58:28)

Offline

 

#39 2016-08-19 23:12:39

 Deidre

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

Jeśli Hannes choć przez chwilę myślał, że Deidre jest w stanie mu zaufać - podle się mylił. Kobieta nie była w stanie już zaufać komukolwiek, a tym bardziej mężczyźnie, a już na pewno nie szpiclowi, któremu tak gładko wpakowała się na kolana. Irytowała ją chęć dominacji u tej brzydszej płci, którą magiczka przypisywała wybujałemu testosteronowi. A u Hannesa, czy tego chciał czy nie, wręcz kipiał pod maską nonszalanckiego sarkazmu, humoru, obojętności. Takich jak on znała na wylot, od takich od zawsze trzymała się z dala, bowiem ten typ mężczyzny przypominał jej Willego. Lecz antykwariusz nie był Willim, nigdy nie dorośnie mu do pięt i nigdy nie wykorzysta Deidre, jak to już bywało. Powód był prosty.
Nigdy mu nie zaufa.
Dobrze, była dzisiaj lekkomyślna. To fakt, może nie przewidziała jego gwałtownej reakcji, broni dobywanej gdzieś tam w kącie i pod osłoną mroku. Nie spodziewała się jej otumaniona dwoma lampkami i dwoma butelkami mocnego wina, a do tego była cholernie głodna. Niemniej jednak, co przebiło się przez jej zamroczoną sokiem z winogron podświadomość, zaobserwowała u partnera pewne spięcie ciała, sztywność, kompletną pustkę w głowie i niemożliwość ruchu. Punkt dla niej. Hannes miał co do niej przewagę o tyle, iż pamiętał i znał ją z przeszłości, którą ona już dawno wyparła z pamięci. Teraz wyjęła jednego asa z rękawa - nie spodziewał się bowiem tak gwałtownego przełamania zawodowego profesjonalizmu. To dobrze, to bardzo dobrze - skwitowała w myślach Deidre opierając kieliszek wina o ładnie podkreślony biust. Pomimo tego, że Hannes ją intrygował i wzbudził w pewien dziwny sposób jej sympatię nie mogła sobie pozwolić na utratę kontroli. A to było ciężkie, szczególnie po pijaku.
- Nie, nie jesteś - mruknęła cierpko, sącząc słodkie wino wolno i niespiesznie. Po pijaku była też szczera, głównie szczera wobec samej siebie i tego, jaką gównianą robotę wykonuje. Inne czarodziejki odziane w atłasy doradzały koronowanym głowom: Foltestowi, Radowidowi, Zuleyce i wielu wielu innych. Ona, odziana w czary maskujące usypiała idiotów dosypanymi do ale ziołami i wyciągała z nich informacje podczas gdy spali z głową na jej kolanach. Bez porównania. Kim się stała i dlaczego upadła tak nisko?
Wrażliwa na to pytanie, odwróciła się nagle w stronę antykwariusza, pierwszy raz o dłuższej chwili. Zlustrowała wzrokiem podaną doń kartkę, rumieniec (albo i nie?) przykryty starannie pielęgnowaną szczeciną, sztuczne rozluźnienie ciała i piękny uśmiech, w który nie chciało jej się wierzyć.
Założyła pantofle, które zostawiła tu wchodząc postępując dwa chwiejne kroki, których nie sposób było zauważyć. Ale jej twarz wypełniał spokój, jej oczy lodowaty chłód a malinowe wargi pobłażliwy uśmiech. Wzięła wyciągnięta przez Hannesa kartkę, napisała na niej szybkie ‚Jutro zaraz po zachodzie słońca, przy Bramie Zachodniej po czym złożyła ją ostentacyjnie w pół. Usiadła potem na łóżku, nie na obskurnym fotelu jak parę chwil temu i dopijając wino szepnęła.
- Coś jeszcze? - rzucając mu kartkę na kolana. Nawet na niego nie patrzyła, szczerze mówiąc nawet nie rejestrowała smrodu piżma i szkarłatu przyokiennych zasłon. Po prosu chciała do domu zwyczajnie. Chciała schować w nim przed wspomnieniami z Willim, które atakowały ją raz po raz, dotkliwiej uświadamiając sobie jak podobny jest do niego ten cholerny antykwariusz.

Offline

 

#40 2016-08-20 00:42:58

Hannes

Dezerter

Re: Burdel „Passiflora”

- Nie igraj ze mną, to do niczego nie prowadzi i tylko przeszkadza. - W ten sposób odpowiedział na jej bezczelność. Zupełnie niepotrzebną. Mogli sobie nie ufać i nawet nie zamierzali, ale niech chociaż ona przestanie sabotować swoim zachowaniem jakąkolwiek współpracę. Hannes wstał i w dwóch szybkich krokach znalazł się przy stole, na którym stał kaganek. Kartka z adresem dołączyła do kupki popiołu. Spalona, stracona na zawsze. Chciał już usłyszeć trzaśnięcie zamykanych drzwi, stukot obcasów, jakikolwiek znak że kobieta poszła już w cholerę. Miała swoje humory, a Lalkarz skazał go na nią na długi czas, więc jeśli Vermeer miał jakkolwiek to przeżyć, musi robić sobie od niej przerwy.
- I nie pij tyle. - dorzucił jej na odchodne, chcąc zrobić jej przykrość bardziej niż konstruktywnie skrytykować. W końcu zasłużyła wyprowadzając go z równowagi wtedy na krześle. Jeden ruch więcej, a długa szpila wchodząc przez ucho zrobiłaby jej małą lobotomię zanim zdążyłaby pisnąć choćby słówko. Mężczyzna zgasił kaganek, kiedy w końcu wyszła. Lubił ją, tam wtedy w Kaedwen. Była bystra i nie taka... wyrachowana. Bo jedną rzeczą jest być wyrachowanym w tym co się robi, a drugą być wyrachowanym w tym jakim się jest. Hannes był zdecydowanie tym pierwszym, tym drugim bardzo rzadko i tylko dlatego, że poświęcenie było dla niego ważniejsze. Podszedł do okna. Zza zamkniętych okiennic spojrzał na ulicę poniżej. Była pusta, a jedyny mężczyzna który nią przechodził był okutany w czarny, długi płaszcz. Zatrzymał się w jednej z bram kamienic na przeciwko Passiflory. Po kilku minutach z drugiej strony ulicy pojawił się inny mężczyzna. Wyglądał jak strażnik miejski. Postać w czerni ominął go wzrokiem, ale gdy zauważył że z tego samego kierunku idzie ktoś inny, wycofał się do cienia. Zaraz w ciemność wkroczył ten drugi. Zanim jednak to zrobił spod zielonkawego rękawa płaszcza na sekundę wychynął złocony mankiet. Zawiało i płaszcz odchylił kawałek poły. Czerwień błysnęła, a potem zniknęła w cieniu.
- Nienawidzę kurewskich wampirów. - Hannes mruknął niezadowolony. Potargał pościel na łóżku, przesunął fotel. Kilka chwil później był już z powrotem w swoim antykwariacie. Następny dzień miał być pracowity, więc szybko się położył.

Deidre de Berrant i Hannes Vermeer następnego dnia, o zmroku udają się do Bramy Wielkiej.

Ostatnio edytowany przez Hannes (2016-08-22 01:19:58)

Offline

 

#41 2016-09-10 15:47:07

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Burdel „Passiflora”

Ledwo nastał świt, niebo z ciemnego granatu poznaczonego białymi, migocącymi punkcikami zmieniło swój kolor na szary, a na wschodzie czerwieniło się, zwiastując nadchodzący dzień, gdy Elenora wstała. Nauczyła się tego przy Jinie, z którą od bladego ranka do późnego wieczora ćwiczyła strzelanie z łuku, czy oprawiała upolowaną zwierzynę lub szukała jakichś roślin. Teraz, gdy znowu wróciła do Passiflory, automatycznie się budziła o tej samej porze, dzień w dzień. Novigrad wtedy dopiero otwierał swoje oczy. Ostatnie niedobitki nocnych libacji zataczały się po ulicach miasta, próbując trafić do swojego domu lub kartonu, niektórzy ciągnęli za sobą wózki, zmierzając na targ, chcąc zarobić pieniądze na chleb, a Elenora wciągała fatałaszki i szła do kuchni. Dzisiaj nie miała specjalnie humoru, toteż wybrała pierwsze lepsze spodnie i jakąś pomiętą koszulkę. Włosy pobieżnie poczesała, choć te i tak zaraz z powrotem opadły jej na czoło, zasłaniając widok na świat. Przecierając oczy, zeszła do kuchni, gdzie już teraz krzątała się Uma, brzydka, stara kucharka, która dokarmiała tutejsze kobiety i gotowała dla gości chętnych dziwek, piwa i dobrej pieczeni. Kiedy El tutaj się przypałętała jako mała dziewczynka, ona już tutaj była, jak zawsze zrzędliwa i piorąca po łapach za podkradanie słodkości czy zaglądnie do garów. W gruncie rzeczy była jednak dobrą kobietą i dziewczyna lubiła jej towarzystwo. Odkąd wróciła, co ranek przychodziła do kuchni i będąc przed Umą, robiła sobie i jej śniadanie, a dopiero potem gotowały dla dziewcząt.

Tak więc, gdy minął ranek, a u kucharki nie było niczego do roboty, Elenora szła zamiatać. O czystość ktoś tutaj musiał dbać, a ona, nie mając nic lepszego do roboty, robiła to niemalże codziennie. Zaprawiona w boju, szybko się z tym uwinęła i poszła do Herminga. Tam pomagała alchemikowi, przeważnie tylko coś mu podając lub obsługując klientów w jego małym sklepiku, przyjmując zamówienia i sprzedając to i owo – jakieś proszki, mikstury i inne cuda alchemii. Dzisiaj też nie było inaczej. Tutaj przyszła jakaś panienka, co chciała jakąś maść na trądzik dla córki, tam jakiś mężczyzna z burakiem na twarzy pytał, czy nie mają czegoś na erekcję... co jakiś czas Elenora zamykała sklep i szła do pracowni Ernesta i zaglądała przez ramię i pytała, co też on teraz robi. On na to, że zamówienia, bo za coś trzeba żyć, przy okazji ponarzekał, że nigdy nie ma czasu na własne eksperymenty i tak zleciało dziewczynie południe i popołudnie.

Słońce powoli chowało się za horyzont, a cienie w ciasnych uliczkach powoli się wydłużały, sprawiając, że mrok gęstniał i coraz bardziej niebezpiecznie było wędrować ulicami starego miasta. Elenora szybko dotarła do swojego domu, nie zamierzając bez celu szwendać się i narażać tym samym, szczególnie, że parę stałych bywalców znało jej twarz i uważało, że jest taka sama, jak pozostałe lokatorki Passiflory. Wolała więc słuchać jęków i sapań, pijackich wrzasków oraz śpiewów, komplementów i przekleństw, niż narażać się na niebezpieczeństwo.

Szybko umknęła do Umy, pomagając jej w gotowaniu. Z głównej sali dochodziły śmiechy i brzdąkanie czyjejś lutni – był już wieczór, więc klienci po ciężkiej harówce przychodzili się odprężyć. Elenora po jakimś czasie zrobiła sobie przerwę od siekania i pilnowania, coby mięso się nie przypaliło, poszła więc poobserwować główną salę i wszystkich klientów, którzy jeszcze nie zniknęli w pokojach z jej koleżankami. W ten sposób, opierając się o ścianę, z dala od epicentrum hulanek, słuchała i obserwowała, z czystej ciekawości. W ten sposób mogła dowiedzieć się wielu rzeczy, jednych bardziej ciekawych, drugich mniej...


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#42 2016-09-10 21:21:19

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Wieczór, jak to wieczór. W Passiflorze pełno było wszelakiej maści klientów, otoczonych wdziękami dziewczyn. W tym sporo lokalnych szych, którzy cenili sobie wypracowaną renomę tego burdelu, niż blichtr nowszych lokali tego typu. Elenora rozpoznawała kilka znajomych twarzy. Piżmak, Novigradzki kupiec i człowiek od prawnej roboty Gildii. Arnold Florent, Nilfgaardczyk z pochodzenia i ogromny fan elfickich niewiast. Nieraz uderzał do El, zawsze odchodząc zawiedziony w objęcia Aen Seidhe. Był nawet sam członek Rady Wiecznego Ognia, wielebny Ferevinius. Kapłani byli zawsze najbardziej nieprzewidywalną klientelą. Uwadze półelfki nie umknął jednak totalny brak temerskich oficjeli i żołdaków, którzy również upodobali sobie ten wspaniały przybytek.

Elenora przez lata wyczuliła się na gości Passiflory, wręcz automatycznie zapamiętując kto się pojawia. Kto preferuję którą dziewczynę i jakie zabawy go interesują. Koleżanki Yarrid, które tu pracowały, jeszcze w tym pomagały, nigdy nie szczędząc szczegółów. Nawet gdy wróciła po długiej przerwie, stare nawyki wróciły. Szybko więc uzupełniła listę bywalców o nowe twarze.
Nie to było najdziwniejsze tego wieczoru. A atmosfera, która tu panowała. I to, że tylko ona zdawała się ją odczuwać. Spośród chichotu i wspieranych przez alkohol, radosnych krzyków ktoś zdawał się ją obserwować. Niby nic wielkiego, przecież nie codziennie się na nią gapią. I kilka razy dziennie ktoś oferował jej sto koron w zamian za kilka upojnych godzin. Ale teraz... Teraz to było co innego. Wyczuwała ciężką atmosferę. I spięcie.

Z rozmyślań wyrwał ją Knut, stary wykidajło ze Skellige. Pracował tu już kilkanaście dobrych lat, nijako zaczepiając się w "rodzinie", jaką była Passiflora. Zawsze miły i uprzejmy wobec niej i innych dziewczyn. Na tyle, na ile miły i uprzejmy mógł być wyspiarz. Może i był stary, ale nadal wielki i krzepki.
- Dziecinko? Ktoś chce się z Tobą widzieć. Przed lokalem. Prosi na zewnątrz, koniecznie. Czekaj, jak mu było...? Herring? Ernest Herring? Jakoś tak. Znasz go?
Brodacz splótł ręce na piersi, jakby miał cichą nadzieję, że Elenora zaprzeczy.

Offline

 

#43 2016-09-11 00:13:05

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Burdel „Passiflora”

Obserwowanie przewijających się codziennie od rana do późnej nocy twarzy było jedną z ulubionych rozrywek Elenory. Najpierw, jako mała dziewczynka, pałętająca się między rozochoconymi panami, lubiła patrzeć, co też oni robią. Studiowała ich twarze, zapamiętywała imiona, nieraz wypytywała o profesje i inne rzeczy. Potem coraz mniej czasu spędzała w burdelu, preferując pracownię Ernesta, w końcu za namową cioci Eshy całkiem się stąd wyniosła, zamieszkując w okolicznej kniei. Wiele oblicz się zamazało, te mniej charakterystyczne zostały całkiem zapomniane, a reszta została bladym wspomnieniem. Potem Elenora wróciła po kilku latach do starego domu i znowu poczęła obserwować. Stare nawyki powróciły, a El znowu zaczęła bawić się w obserwację person nawiedzających przybytek. Nie była już tak śmiała, jak kilkanaście lat temu, nie łaziła między klientami, ale wpatrywała się w nich i nasłuchiwała. Rozumiała teraz o wiele więcej niż wtedy, potrafiła czytać między wierszami, a tych, którzy często odwiedzali jej dom, miała już rozpracowanych. Był więc dla przykładu kapłan Wiecznego Ognia, Piżmak, kupiec oraz nachalny Arnold, Nilfgaardczyk, który preferował wszystko, co ma choć trochę spiczaste uszy.  Bywali mężczyźni, którzy od żon woleli kurwy, samotne osobniki szukające miłości, wędrowcy, którym zwyczajnie się zachciało towarzystwa kobiety... do wyboru do koloru, a Elenora za każdym razem musiała się od większości opędzać, odkąd wróciła z puszczy. Stała się błędnie kojarzona z resztą jej małej przyszywanej rodziny i choć uparcie udowadniała, że wcale nie pracuje tutaj w sposób, jak wszyscy myślą, co chwila, codziennie znajdował się ktoś spragniony jej usług. To stawało się... męczące. Jako czternastolatka nie odczuwała tak tego. Teraz natomiast była młodą kobietą, która pałętała się po miejscu, w którym kobiety były kojarzone tylko z jednym.

Dzisiaj natomiast, gdy El stała pod ścianą, z umiarkowanym zainteresowaniem wodząc wzrokiem za co ciekawszymi okazami napędzających sakiewkę Passiflory, mogła wyczuć coś zgoła innego. Prócz wszechobecnej wesołości i przebijających się przez nią okrzyków rozkoszy dziewczyna czuła coś innego. Atmosfera, przynajmniej dla niej, była za ciężka. Do tego miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Oczywiście za każdym razem, gdy pałętała się po lokalu, była obserwowana przez mających na nią chrapkę klientów... trudno było to wytłumaczyć, ale to mimo wszystko nie był ten rodzaj wzroku.

Nim jej myśli całkiem zajęło to dziwne uczucie, podszedł do niej Knut, tutejszy wykidajło. Elenora uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny. Zawsze czuła do niego sympatię. Można było powiedzieć, że swego czasu zastępował jej ojca, którego nigdy w życiu nie poznała. Teraz natomiast przyniósł jej naprawdę dziwną wiadomość. Zmarszczyła brwi, słysząc ją. Jeszcze całkiem niedawno widziała się z nim, więc co mogło się takiego wydarzyć, że ten zechciał pofatygować się ze swojej ukochanej pracowni aż pod Passiflorę? Elenora poczuła ukłucie niepokoju, spotęgowane na dodatek poprzednim uczuciem.

- Herming? Tak, uczę się u niego alchemii, ale... nieważne. Dzięki, już do niego idę – odpowiedziała ochroniarzowi, myślami będąc już przy dziwnym zdarzeniu. Zaraz też przepchnęła się między podchmieloną klientelą, co i rusz strącając czyjąś dłoń, po czym wyszła na zewnątrz. Chłodne powietrze od razu dmuchnęło w jej twarz, tak bardzo odmienne od dusznej atmosfery panującej w Passiflorze. Dziewczyna od razu zauważyła alchemika. Stał przy pozostałych wykidajłach, nawet nie przebrany, wciąż w tym swoim starym fartuchu. Chudy jak tyczka, całkowicie nieogarnięty zarówno pod względem fizycznym, jak i w samym życiu, Ernest był mężczyzną w średnim wieku, którego El żartobliwie lubiła nazywać staruszkiem. Jego sięgające ramion, tłuste włosy koloru słomy okalały szpetną, kwadratową twarz przyozdobioną orlim nosem, wąskimi ustami oraz co najmniej miesięcznym zarostem. Widać było, że alchemik o siebie nie dbał. Jak zwykle był roztrzepany, a jego niebieskie oczy przeskakiwały z osoby na osobę, dopóki nie zatrzymały się na wychodzącej właśnie Elenorze. Tak jak ona, miał wiele blizn po poparzeniach na dłoniach, twarzy i zapewne innych częściach ciała, wynik nieostrożnego podchodzenia do eksperymentów.

- Cześć staruszku, co ty tutaj robisz? Ponoć chciałeś się ze mną widzieć? - spytała dziewczyna, kiwając mu głową na powitanie.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#44 2016-09-11 06:25:16

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Wiekowy alchemik rozglądał się po okolicy, ewidentnie czegoś szukając. Lub kogoś. El wiedziała, że trud jest prawie że daremny. Wiek Ernesta odcisnął piętno na jego wzroku, tak samo jak niezliczona ilość żrących substancji, w otoczeniu których spędził całe swoje życie. Był krótkowidzem, z dość potężną wadą. Do tego wieczór już był ciemny, co praktycznie przekreślało jego szanse na wypatrzenie kogokolwiek. Jednak słuch miał dobry. Momentalnie odwrócił się, gdy drzwi zamknęły się za Elenorą.

Spędziła z nim sporą część swojego życia i znała go jak mało kto. I nie było w tym przesady, bowiem Herming nie otaczał się wieloma przyjaciółmi. Dziewczynę obdarzył akurat szczególnym przywilejem pod tym względem. Tak też nauczyła się czytać ze staruszka jak z księgi. Stał przed nią zdenerwowany. Faktycznie, wcześniej tego dnia zdawał się być ździebko rozkojarzony, ale zdarzało mu się bywać już takim i wcześniej. Zaciśnięte usta. Rozbiegany mętny wzrok. Prawa dłoń, która drżała ledwo zauważalnie. Spocił się.

- Elenora! Jak dobrze, jak dobrze... - Głos również zdradzał, że coś jest na rzeczy. Alchemik zbliżył się do półelfki. Zapachniało jego standardowym bukietem zapachowym, różnorakimi składnikami.
- Wybacz starcowi jego wieczorne najście. Nie wyrywałbym Cię z własnego widzimisię. El, mam pewien problem. I wiem, że Ty możesz mi pomóc. Możemy porozmawiać... W cztery oczy? - Staruszek rzucił znaczące spojrzenie na Knuta i jego ekipę, strzegących wrót Passiflory.
- I nie w środku. W lokalu... Nie jest bezpiecznie. Tak. Będą wiedzieć. Będą jak nic. - Wymamrotał nieskładnie i odchrząknął, jakby zakłopotany swoimi słowami. - Wysłuchasz mnie, prawda? Wiem, że tak.
Chwycił dłoń El, swoją własną. Drżącą. Wyczekująco wpatrywał się w twarz młódki.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-11 06:29:20)

Offline

 

#45 2016-09-11 10:39:38

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Burdel „Passiflora”

Czasami El się wydawało, że ten stary piernik powinien iść na emeryturę. Jedyne, co w nim pozostawało sprawne, to słuch. Tak też momentalnie wiedział, gdzie znajduje się dziewczyna. Co ciekawe, zdawał się być lekko podenerwowany. Zmarszczyła brwi, mocno skonfundowana podejrzanym zachowaniem staruszka. Coś musiało się stać od chwili jej wyjścia, co tak wytrąciło go z równowagi i zmusiło do zwrócenia się o pomoc do Elenory. Niepokoiła się coraz bardziej, tym bardziej, gdy alchemik zaczął mówić. Jego słowa były tajemnicze, głos drżał, a młoda panna coraz mniej wiedziała. Rozglądnęła się wokół siebie, jakby szukając w pustych ulicach źródła podenerwowania mężczyzny, ale oczywistym było, że nic nie znalazła.

Z jednym zdecydowanie się zgadzała. Passiflora nie była miejscem na konspirację i prywatne rozmowy. Tam zawsze ktoś podsłuchiwał. Ściany mają uszy, jak to mówią, a tymi uszami mógł być każdy. Do tej pory przeważnie Elenora robiła za ten narząd, dzięki czemu dowiadywała się wielu rzeczy... ale w tym przypadku jej dom mógł zwrócić się przeciw niej, jeśli to, czego dowiedziałaby się od Ernesta, miałoby dużą wagę.

- Oczywiście, że cię wysłucham – odpowiedziała El, ściskając dłoń staruszka. Zerknęła na Knuta i jego kolegów i uśmiechnęła się do nich pokrzepiająco. Wiedziała, że nie podoba im się to. - Zaraz wrócę. Prowadź, staruszku.

Ruszyła za Hermingiem, wpatrując się w tył jego głowy i zastanawiając intensywnie, co mogło się stać. Co mógł do tej pory ukrywać staruszek, a chciałby jej teraz powiedzieć? Może zalega z jakimiś długami i ktoś się o nie upewniał? Jego zdenerwowanie zaczęło udzielać się Elenorze, dlatego dziewczyna jeszcze w drodze postanowiła spytać go o całą sytuację. - O co chodzi? Co się stało?


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#46 2016-09-11 20:29:51

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Faktycznie, stary Skelligijczyk nie wyglądał na zadowolonego. Ufał jednak Elenorze na tyle, by ufać i jej decyzjom. Nie była bezbronną dziwką i potrafiła poradzić sobie bez pomocy chłopaków. Kiwnął jej głową na odchodne i odprowadził wzrokiem, dając jej świadomość, że jest gotowy do interwencji na jedno zawołanie.
Ernest natomiast poprowadził dziewczynę tuż za róg Passiflory, schodząc tym samym z linii wzroku wchodzących czy też wychodzących klientów. I oczywiście bramkarzy z Knutem na czele. Uliczka była ciemna, ale i pusta. Jedynie kilka skrzyń i beczek wyróżniało ją od zwykłego korytarza, składającego się z nierównych ścian. Alchemik moment przyglądał się ciemnościom, w których nawet młoda Yarrid nie widziała prawie wcale. Otarł swoje czoło fartuchem i ponownie skierował się do półelfki.

- Wkopałem się. Strasznie się wkopałem, El. I przy okazji Ciebie. - zaczął nędznie. Nie mógł powstrzymać rozbiegano wzroku. - Czy opowiadałem Ci kiedyś o moim krótkim epizodzie w... Eghm.
Odchrząknął, stopując na kilka chwil, by zastanowić się. W końcu westchnął głęboko.
- W wojnie wywiadów. Parę ładnych lat temu zdarzało mi się obracać w nieco bardziej wpływowym gronie. Wtedy wielu ceniło moje rzemiosło... - nim jednak odpłynął w ponownie w świat swojej młodości, do porządku doprowadziły go krzyki podchmielonej i usatysfakcjonowanej klienteli, która właśnie opuściła lokal.

- Przepraszam, El. W każdym razie, dałem się wtedy uwikłać w gierki szpionów. Chyba ze wszystkich Królestw Północy. Na początku nie mogłem narzekać. Wszystkie strony obsypywały mnie pieniędzmi za informacje. Ale z czasem chcieli więcej. Chcieli bym dla nich grzebał, wywlekał brudy osób których chcieli zaszantażować. W końcu chcieli, bym nawet zabijał. Trucizną, jednak nadal. W końcu odsunąłem się o wyższych sfer, stając się niezbyt przydatnym dla nich. Dali mi spokój w końcu. I widzisz... Oni wrócili. Nie chodzi im o mnie, obawiam się. Nawet jeśli, i tak jestem już stary. Nie mam wiele do stracenia. Ale... Oni pytali o Ciebie, El. Zadawali mnóstwo pytań.
Nie żartował. Widziała to w jego śmiertelnie poważnych oczach.

Offline

 

#47 2016-09-11 21:25:13

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Burdel „Passiflora”

Daleko nie zaszli, ledwo za róg Passiflory, gdy Ernest ujawnił, co tak go gryzło, przynajmniej po części. Pierwsze słowa Elenora przyjmowała ze zmartwieniem. Przykro było jej słyszeć takie rzeczy o swoim nauczycielu, aczkolwiek.. byli dobrymi znajomymi z Eshą, a przecież jej burdel to było jedno wielkie siedlisko szpiegów, nie powinno więc jej dziwić, że i alchemik w tym siedzi. Właściwie to siedział, wnioskując z jego wypowiedzi. Tego o nim nie wiedziała. Zresztą, jak miała wiedzieć, skoro pobierając u niego nauki, miała ledwo dziesięć lat i wciąż mało rozumiała prawa rządzące tym światem? Gdy wróciła, nie przejmowała się zbytnio jego przeszłością. Zależało jej na samej alchemii, chciała się jej nauczyć, a nie słuchać opowieści o mrocznej przeszłości Ernesta Herminga. Cóż, może powinna zapytać.

Na jego ostatnie słowa krew zmroziła się w dziewczynie. Na początku mówiąc, że ona też jest w to uwikłana, nie rozumiała, zresztą, tak jak teraz. Stojąc jak kamień, nie poruszając nawet mięśniami twarzy, wpatrywała się w oblicze alchemika. Na usta cisnęło jej się jedno pytanie.

- Co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - w końcu wykrztusiła. - Nie rozumiem. Nigdy w życiu nie mieszałam się w politykę, palca nawet w niej nie zamoczyłam. Czego oni ode mnie chcieli? Kiedy byli? O co pytali? Co im powiedziałeś? - nieświadomie podniosła głos o ton, czując, jak zimny pot oblewa jej ciało, a strach zaczyna kiełkować gdzieś w głębi. Przecież trzymała się od tego z daleka, tak jak ciocia Esha chciała. Może nie tyle chodziło o politykę i szpiegowanie, ale o puszczanie się za pieniądze, ale od tamtej kwestii też chciała ją ochronić. Wysłała ją na odludzie tylko po to, by dziewczyna mogła wyrosnąć na normalną dziewkę, a tymczasem Ernest właśnie jej oświadczył, że została uwikłana w coś, o czym nie miała nawet pojęcia. Nieświadomie i bez jej wiedzy. Kto o niej wiedział, co od niej chcą? Po co im Elenora, skoro mogą wynająć którąś z dziewczyn? Większość z nich wie o rzeczach przeznaczonych teoretycznie tylko dla wybranych uszu... El nie była jedną z nich, to, co wiedziała, jest tylko skrawkiem prawdziwej informacji, które na poważnie nigdy nie brała. Może chodzi im o alchemię? Tylko wtedy musieliby wykazać się skrajną ignorancją, bo w warzeniu trucizn Yarrid była kompletnie zielona. Albo stała się obiektem szantażu? Co, jeśli chcą skrzywdzić ciocię? Wzrok panienki przewiercał na wskroś jej mentora. Ona chciała jak najszybciej się dowiedzieć, dlaczego o nią wypytywali.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#48 2016-09-13 01:01:59

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Ernest czuł się winny. Widać to było w jego smętnych, zmęczonych oczach, jak i prawie że skulonej posturze. Chude, zabliźnione dłonie miętosiły fartuch.
- Przepraszam, El. Nie chciałem Cię w to wciągać. To nie moja wina. A pytali się o ogół. Kiedy wróciłaś do Novigradu. Co robisz w Passiflorze, kim jesteś dla pani Yarrid... I czego Cię nauczyłem. Pytali też o...

Jego oczy rozszerzyły się nagle, jakby zobaczył ducha. W tym momencie i półelfka coś dostrzegła. Nie coś, ale dwójkę postaci wyłaniających się z mroku za alchemikiem. Wysokości człowieka, ale nie mogła powiedzieć w co byli ubrani. Zlewali się z mrokiem wręcz doskonale. Kimkolwiek byli, wiedzieli co robią. To nie byli amatorzy. Elenora zdążyła jedynie spiąć mieśnie do jakiejkolwiek czynności, gdy ktoś pochwycił ja z tyłu. Nim wypowiedziała w pełni jakiekolwiek słowo, nawet zawołanie o pomoc, lniana chusteczka nasączana jakimś specyfikiem, bliżej jej nie znanym. Poczuła się jednak przeraźliwie zmęczona. Wszystkie siły opuściły jej mięśnie i z przerażeniem mogła stwierdzić, że jej ciało wiotczeje w uścisku napastników. Wtedy też usłyszała tętent końskich kopyt i cichy zgrzyt drewna, zbliżał się jednak w zatrważającym tempie. Ernest Herming, alchemik, został potraktowany w ten sam sposób co ona. Najwyraźniej jednak stary organizm był słabszy i bardziej podatny na środek, bowiem był już nieprzytomny. Dwóch jegomościów uniosło staruszka. Brązowe, luźne płaszcze i kaptury. Tyle zdążyła zauważyć w ich ubiorze, nim odpłynęła po raz pierwszy.

Ciemność.

Ocknęła się po upadku na deski. Nie mogła się ruszyć, jedynie bezsilnie spoglądać przed siebie na skórzane buty jednego z ich oprawców. Ktoś pognał konia. Szarpnęło. Ruszyli znów, a Elenora osunęła się ponownie w...

Ciemność.



Obudziła się w dusznym pomieszczeniu... A nie. To był worek na jej głowie, utrudniając dostęp powietrza. Nie mogła się poruszyć. Powodem był nie uprzedni specyfik, który zdaje się przestał działać, lecz więzy. Siedziała na krześle, cholernie niewygodnym krześle. Stolarz musiał być co najmniej po kilku głębszych. Przywiązana była do jego oparcia z rękoma wzdłuż tułowia. Nogi zaś w kostkach do obu nóg, jak się domyślała. Była też boso, skazana na nieprzyjemny, lodowaty dotyk kamiennej podłogi.
Po chwili zerwano z niej worek, tylko po to by znów oślepić przeraźliwym światłem. Dopiero po jakimś czasie szło się przyzwyczaić. Wtedy też mogła ogarnąć swoje otoczenie. Komnata była kamienna, to pewne. I cholernie zimna, bardzo możliwe, że była zlokalizowana gdzieś pod ziemią. Przed nią był stół, na którym stała lampa z odbłyśnikiem ustawionym w jej kierunku. Źródło światła było na odpowiedniej wysokości, idealnie świecąc w oczy. Za nią widać było kontury jakiejś postaci, zdawało się że mężczyzna, po kształtach. Do niego dołączyła kolejna, najpewniej ta, która zdjęła worek z jej głowy. Poza tym nie było nikogo innego, w tym Ernesta.

- Witamy, witamy, panno Yarrid. Troszkę panienka pospała.
Głos był zdecydowanie męski. Niski i zachrypnięty. Dało się też odczuć jego pewną pogardę dla rozmówczyni.
- Elenora Yarrid. Yarrid... Czy aby na pewno? Nie wydawało mi się, by pani Esha miała córkę. A już na pewno nie z elfem... Ach, mniejsza o to. Nie jest to istotne dla sedna sprawy. No ale właśnie. Skoro już zaszczyciła nas panienką swoją obecnością, zadamy kilka pytań. Dobrze? Zacznijmy może od tego, co panienka wie na temat wiecznego ognia?

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-13 02:53:40)

Offline

 

#49 2016-09-13 20:50:13

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: Burdel „Passiflora”

El westchnęła ciężko. Coraz mniej rozumiała z tego, co się tutaj dzieje. Miała się odezwać, zapytać, dlaczego, kim byli ci ludzie, kiedy zobaczyła coś za Ernestem, zdaje się w tej samej chwili, w której on zachował się podobnie do niej – obydwoje spojrzeli za plecy rozmówcy i obydwoje wyglądali, jakby ujrzeli duchy. Dziewczyna widziała dwa zarysy, które skradały się ku alchemikowi. Drgnęła i otworzyła usta, chcąc go ostrzec, gdy i ją dopadnięto. Złapano podle od tyłu, a nim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, przystawiono jej do ust i nosa coś śmierdzącego. W ostatnim akcie desperacji chwyciła ręce, które ją oplotły i próbowała wyszarpnąć się z ich uścisku, ale nadaremno. Czymkolwiek nasączono chusteczkę, dobrze zadziałało. Już po chwili Elenora poczuła się słabo, siły opadły jej mięśnie, a wraz z nim szarpanina, jaką toczyła z napastnikiem. Wkrótce przestała się opierać. Zdążyła usłyszeć rżenie koni, pomyśleć, czemu Knut nie przyszedł jej na ratunek oraz zarejestrować, jak postacie w brązowych kapturach miotają nieprzytomnym staruszkiem. Potem jej oczy się przymknęły, a za chwilę już zwisała w ramionach porywacza.

Widziała czyjeś skórzane buty. Chciała wstać, ruszyć palcem, ale nie mogła. Leżała na deskach. Ktoś pognał konie. Szarpnęło, a dziewczyna znowu usnęła.

Gdziekolwiek się nie znajdowała, było parno i z trudem przychodziło jej oddychanie. Dopiero po chwili zarejestrowała, że to nie wina miejsca, w którym się znajduje, ale worka na głowie, który jakimś cudem tam się znalazł. Wtedy po raz pierwszy się ruszyła. Niestety za wiele nie mogła zrobić, a to za sprawą więzów ciasno wiążących jej kostki i nadgarstki do bardzo niewygodnego krzesła. Sapnęła poirytowana. Na dodatek ktoś zdjął jej buty, przez co zimna posadzka raniła swym zimnem jej stopy. Szarpnęła się raz jeszcze, ale więzy na jej nieszczęście nie puściły.

Długo nie musiała czekać na ogólnikowe wyjaśnienie sytuacji, w której się znalazła. Ktoś zdjął worek z jej głowy. Od razu do tej pory prześwitujące przez materiał światło oślepiło jej oczy, dlatego została zmuszona do ich zmrużenia. Po krótkiej chwili przyzwyczaiła się do światła zwróconego w jej oczy i mogła zrozumieć, gdzie się znajduje. Cóż, prawie zrozumieć. W każdym razie, była to prawdopodobnie kamienna komnata, być może gdzieś pod ziemią, bo było zimno. Źródło oślepiającego blasku stało na stole znajdującym się naprzeciwko niej. Zaś za wspomnianym meblem widać było ciemny zarys postaci, barczystej i przypominającej w gruncie rzeczy mężczyznę. Właśnie dołączał do niego drugi z nich. Niestety, El nie potrafiła rozpoznać porywaczy.

Drgnęła, gdy zaczęli mówić. Nie kojarzyła niestety głosu, ale gdy paplali, próbowała przejrzeć cienie i zobaczyć chociaż kawałek twarzy. Możliwym było, że odwiedzali oni Passiflorę. Jeżeli tak, to może Elenora ich kojarzy. Zaraz też połączyła pewien niepokojący fakt – gdy wyszła z kuchni, miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Potem spotkała się z Ernestem, a chwilę potem ktoś zaszedł ją od tyłu... czyli, że prawdopodobnie wyszedł z burdelu! Tylko kim oni byli...

- Nie wasza sprawa kto z kim i gdzie – warknęła na wzmiankę o swoim nazwisku. Było mylące, owszem, bo od małego Esha mówiła jej, żeby tak się przedstawiała. Nazwisko nadawało małej El swego rodzaju osobowość, a potem do niej przylgnęło i ułatwiło kontakty między właścicielką domu towarzyskiego, a nastolatką. W każdym razie, tamtych nie powinno to obchodzić.

Elenora ogólnie rzecz ujmując się bała. Serce mocno kołatało w jej piersi, ale jak na razie napastnicy nie dawali jej wyraźnych powodów do obaw. Jasne, była przywiązana i na łasce oprawców, aczkolwiek nie dostała namacalnego dowodu, że oni są źli do cna i zrobią jej trwałą krzywdę. Dlatego miała w sobie jeszcze pokłady odwagi i brawury. Jeszcze.

- Tyle, co każdy – odburknęła, gapiąc się za światło i wytężając wzrok, aby dojrzeć sprawców tej tragedii. - Kim jesteście i gdzie jest Ernest? Czemu mnie więzicie? Pokażcie gęby, a nie kryjecie się jak szczury po kanałach.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#50 2016-09-14 03:50:16

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Burdel „Passiflora”

Śmiech.

Zaniósł się nim porywacz. Rubaszny dźwięk odbijał się echem od ścian pomieszczenia, tworząc po chwili niezrozumiały zlepek. Nie trwał jednak długo. Mokry, ciężki kaszel uderzył go w płuca, jak wszystkich innych po uszach. Długą chwilę zajęło mu odzyskanie oddechu. Niestety, nawet gdy ten miotał się w swoich konwulsjach, nie dała rady wypatrzeć twarzy. Mężczyzna trzymał się cały czas w odpowiedniej odległości, za lampą.
W końcu opanował kaszel i otarł usta rękawem, jak zdawało się Elenorze.
- Jaka odważna, butna! - głos dopiero po kilku słowach wrócił do swojego poprzedniego stanu. - Lubię jak stawiacie opór. Wtedy użycie siły wydaje się dużo bardziej uzasadnione. Chociaż najbardziej lubię jak ich głos załamuje się. Z pewnego siebie, twardego staje się piskliwy i uległy. Tak. Ta przemiana jest najbardziej satysfakcjonująca. Wtedy wiesz, że jesteś dobry w tym co robisz. Ale właśnie, panienko. Kto z kim i gdzie jest jak najbardziej naszą sprawą. Więc radziłbym przemyśleć swój ton wypowiedzi albo spotkasz się ze swoją znajomą, Jiną, odrobinę szybciej niż byś chciała.

Odchrząknął, przebierając w papierzyskach na stole przed nim. Na to przynajmniej wyglądało. W końcu zebrał wszystkie do kupy, ułożył plik i wyrównał o stół.
- O czym my tu? Ach tak. Na znak mej dobrej woli, odpowiem Ci co nieco. Kim jestem? Możesz mi mówić Wielebny. A reszta obecnych to braciszkowie oddani sprawie. Twój stary przyjaciel jest w dobrych rękach, oto się nie martw. A gęby nie pokażę, bo mogę. Jak będziesz wystarczająco uparta to może zobaczysz kilku braciszków.
Rozległ się głuchy huk. Wielebny, jak siebie nazywał, uderzył pięścią w stół. Brzmiał i sapał jak rozsierdzony byk.
- Dość gierek. Tyle co każdy? Masz mnie za półgłówka i myślisz, że wyłgasz się w tak oczywisty sposób? Jeszcze może wspomnisz Jego Świątobliwość? Wieczny ogień. Dobrze wiesz, że mówię tu o tym co stworzył Herming, nie o Wiecznym Ogniu który chroni nasze ukochane miasto. Więc skończ te gierki i gadaj. Jesteś jego adeptką, uczyłaś się u niego kilka lat. Ostatnio znów Ci mentoruje. Musiałaś więc widzieć chociażby proces tworzenia, ale zapewne znasz recepturę. Opowiedz nam o wszystkim. Ze szczegółami, jeśli łaska.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-09-14 03:54:58)

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.netkomp.pun.pl www.sasiedzi.pun.pl www.jpog-center.pun.pl www.lwie-wzgorze.pun.pl www.discordia-forum.pun.pl