Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:12:49

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Karczma „Pod Pręgierzem”

http://oi61.tinypic.com/2h6hsm8.jpg



Dobre miejsce, gdy lza liczyć każdą koronę i nie przywiązywać szczególnej wagi do każdego zęba. Ale tylko wtedy. Karczma — speluna, jeśli pytać motłochu — mieści się w jednej z kamienic czynszowych i kopci z okien na parterze. Kulawy Dietere — karczmarz i właściciel — serwuje wiktuały iście dla konesera życia w slumsach Starego Miasta. Chrzczone piwo budzi srogie wątpliwości, co do tego, czy kiedykolwiek choćby postanęło obok piwa, zaś danie lokalu, czyli kasza z mięsem, skomponowana jest ze składników iście podejrzanego pochodzenia. Jedyną plotką, jaką gospodarz nie zwykł się jednak chwalić, to zaskakująco zadowalające raporty lokalnych przedstawicieli administracji na temat stale spadającej liczby bezpańskich zwierząt w okolicy.

Lokal od brudnego i zapaskudzonego przez drób klepiska, aż po powałę wypełniają kłęby dymu, zaś wkraczając doń, najlepiej jedną dłoń trzymać na sakiewce, a drugą na rękojeści noża, żałując braku trzeciej do osłonięcia gęby przed okrutną duchotą. Przykulić się, zgarbić czy uciec nieśmiało wzrokiem, to jak rozłożyć się na stole w charakterze ucztownego prosięcia. Co wieczór znajdzie się tam niejeden gotów zaciągnąć łatwą zdobycz za frak na zaplecze i ograbić ze wszystkich majętności, niekiedy łącznie z życiem. Przedstawiciele władz oraz powszechnego porządku zwykli zaglądać za progi
Pręgierza rzadziej, niż Dietere zwykł przecierać kufle. Amatorzy tendencyjnego ryzyka nie zawiodą się partią kart lub kości przy długiej ławie, amatorzy wygodnego spoczynku — wręcz przeciwnie. Nietania noc spędzona na cienkim, słomianym sienniku we wspólnej izbie gwarantuje opuszczenie przybytku bogatym w kolonię wszy, pluskiew i pcheł, za które karczmarz kuternoga nie omieszka gościa słono policzyć.

Opis na podstawie opracowania Saliny.

Ostatnio edytowany przez Licho (2015-02-01 21:35:38)


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-01-04 00:15:13

Ditko

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ditko - jak zwykle siedział w swoim kąciku, tak mało widoczny że prawie ukryty. Siedział cichutko, jadł sporą porcję grochówki z chlebem i popijał mlekiem z orzechówką. Robił to wszystko spokojnie, zachwycając się każdym kęsem. Nie jadł prawie dzień i zmókł strasznie w drodze, a gówno zrobił, bo jakiś drab sprzątnął mu cel zanim zdążył się rozejrzeć.
Nie ma to jak rekreacyjna przejażdżka Novigard = las =Novigard za darmo....

Offline

 

#3 2015-01-04 00:26:20

Howard Rakes

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Howard co prawda nie miał w zwyczaju bywać w tego typu podrzędnych lokalach, jednakże dzisiaj - być może nie ostatni raz - zrobił pewien wyjątek. W końcu muszą i istnieć takie miejsca, do których ciągnie wszelkie najgorsze szumowiny tego świata, prawda? Rakes nieufnym krokiem wszedł do izby karczmy i usiadł przy jednym ze stolików. Nie znajdował się on ani na środku, ani też nie w samych czeluściach zaciemnionych kątów. Po prostu lichwiarz miał znakomity widok na wszystkich innych bywalców gospody. Przyglądał się długo i wytrwale różnym osobistościom. A to pijacy, a to kurwy, a to jacyś życiowi dyletanci. Nic ciekawego. Jego interesowała zupełnie inna "warstwa społeczna", a mianowicie, że tak się wyrażę, "elitarne skurwysyństwo" - niby chamy, niby prostaki, ale uczciwe, robotne i w razie potrzeby obyte w dworskich manierach.
Gdy Howard tracił już prawie całą nadzieję, nagle dostrzegł niewielkiego mężczyznę, niziołka za pewne, który przesiadywał samotnie i konsumował obiad.
- Hmm, być może się nada.
Rakes w pierwszej chwili chciał dyskretnie zaprosić jegomościa do swojego stołu charakterystycznym gestem, jednakże zrezygnował z tego pomysłu i po prostu ruszył w jego kierunku.
- Można, szanowny panie? - zapytał przywdziewając twarz stanowczego, acz uprzejmego przedsiębiorcy.

Offline

 

#4 2015-01-04 00:37:48

Ditko

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ditko oderwał się niechętnie od jedzenia, przysunął miskę i kubek do siebie (nie wiadomo ki diabeł) i dokładnie obejrzał mężczyznę.
Kaj chuj, skąd się taki elegant trafił tutaj? Żeby nie chciał mnie jakoś uwalić... - pomyślał. Odsunął się odrobinę na ławie, robiąc miejsce.
-Żaden ze mnie szanowny, tym bardziej pan. Ale może pan usiąść.

Offline

 

#5 2015-01-04 00:50:06

Howard Rakes

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Howard łypnął z boku na wolne miejsce, którego użyczył mu nieznajomy, jednakże tylko uśmiechnął się krzywo i postawił sobie osobne krzesło, tak aby mieć rozmówcę przed oczami.
- A więc tak, sza... drogi nieznajomy. Pewnie się domyślasz lub nie, ale jestem miejscowym przedsiębiorcą, lichwiarzem, człowiekiem sukcesu... No wiadomo, biznesmenem naszych czasów, mówiąc idealistycznie. Co mnie tu sprowadza, pewnie spytasz - skinął nonszalancko w kierunku niziołka. - Cóż, tak się właśnie składa, że poszukuję..., że tak powiem, współpracownika od czarnej roboty. Ale spokojnie, nie mowa tutaj w żadnym razie o przerzucaniu gnoju w stodole czy coś w ten deseń. Byłbym niepoważny wystawiając takie oferty na stół, nieprawdaż?
Howard zaśmiał się pod nosem, a następnie momentalnie zmienił "twarz" z pogodnego dyskutanta na zdeterminowanego szefa, który dyktuje warunki.
- Szpiegostwo, kradzieże, podsłuchy, śledzenie, pobicia, okaleczania, mordowanie. Zlecenia przyjmuję ja, ty wykonujesz. Czas i podział wynagrodzenia do ustalenia, ale wstępnie, będąc już nauczonym nieco przez życie, proponuję wpierw 60 do 40 z korzyścią dla mnie, z czasem, jeżeli się sprawdzisz, 50:50 na zasadach partnerskich. Wchodzisz w to?
Rakes oparł łokcie o blat i spojrzał zimnym, przenikliwym wzrokiem w oczy niziołka.
- Pytanie pozostajesz jeszcze - wygładził swoją kozią bródkę - czy jesteś odpowiednim kandydatem na to stanowisko, yhm?

Ostatnio edytowany przez Howard Rakes (2015-01-04 00:50:52)

Offline

 

#6 2015-01-04 01:11:12

Ditko

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ditko, gdy mężczyzna zaczął mówić, szybko wrócił do jedzenia. Bardzo szybko, bo miał Przeczucie. Gdy takie rzeczy się dzieją, należy szybko jeść, bo potem może nie być okazji, rozmowa to jedyny spokojny czas. Gdy elegant skończył mówić, Ditko w skupieniu żuł ostatni kartofel z grochówki. Odetchnął, popił miodem z kubka i odpowiedział:
-Tak właściwie, to jestem Ditko. A co do sprawy...tfuj tfuj, mój dziadek mówił że układy z lichwiarzami to takie układy z diabłem, tylko gorsze, ale jestem w stanie się przekonać. Co do moich kandydatur - wystarczy spytać się najwyższej władzy. Ciągle bije zbójów na gościńcach, ustrzelę wszystko w zasięgu wzroku, no, może prawie wszystko. Coś umiem. - zaproponował gestem kubek z miodem z dodatkami - Myślę tylko czy chcę dla panicza pracować... Ja nie zabijam bezprawnie.  Coś tam może podsłucham, coś pozwiaduje, umiem wszystko, tylko nie wiem czy to będzie moralnye. Proponuje tak - pan mi da pierwszą robotę, powie stawkę, ja ocenię i ewentualnie zawiążemy umowę. Pije pan, to nie zatrute - podpowiedział, patrząc na kubek wyciągnięty w stronę bogacza.

Offline

 

#7 2015-01-04 01:25:58

Howard Rakes

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Howard spojrzał z zaciekawieniem na niziołka. Zarazem zbój i obrońca ludzkiej moralności. Hmm...
- Emm, dobra, dobra. Zabawa z tymi paniczami i jaśnie panami nie ma żadnego sensu. Liczą się interesy tu i teraz. Mówisz o kwestiach moralnych? Świat nie jest moralny, a jakoś przeżyć trzeba, prawda? Na tą chwilę jedynie pożyczam na procent, a dodatkowe oferty związane... z różnymi kwestiami dopiero zamierzam wprowadzić na rynek. Aktualnie nie mam jeszcze żadnych zleceń, ale jak tylko pojawi się podaż, pojawi się także odpowiednio duży popyt. Na ten moment potrzebuję sprawdzonej osoby, do której będę mógł odezwać się w razie potrzeby.
Rakes sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął zwitek papieru.
- Tu masz moje namiary, adres kamienicy, czyli zakładu, gdzie świadczę usługi lichwiarskie <na kartce widać imię i nazwisko>
W odpowiedzi na ofertę napitku jedynie pomachał rękę na gest odmowy.

Ostatnio edytowany przez Howard Rakes (2015-01-04 01:26:49)

Offline

 

#8 2015-01-04 23:43:33

Ditko

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ditko westchnął i upił ze swojego kubka.
Może i elegant, ale zachowanie ma świńskie, zaczyna od interesów i nie pije. Jak jakiś chujowy konfident. Ale pewnie przyzwyczaił się do otoczenia elegantów i bogaczy, a ci na kulturze znają się jak dupa na grze na trąbce.
-Jeśli nie mam do pana mówić panie, to może mi pan powiedzieć swoje miano. - skrzywił się odrobinę - ale rozumiem, panu się śpieszy.
Spojrzał krytycznie na papierek i zawijasy. Ten człowiek chyba bardziej nieuprzejmy być nie mógł.
-Może mi pan po prostu powiedzieć? Ja trafię, jestem miejscowy. - zapewnił.

Ostatnio edytowany przez Ditko (2015-01-04 23:58:55)

Offline

 

#9 2015-01-07 18:31:34

Howard Rakes

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Howard spojrzał wyczekująco na rozmówcę i skinął dyskretnie okiem na świstek papieru, na którym widniały jego pełne personalia. Przyłożył dwa palce do oczu, a następnie wskazał nimi kartkę.
- Tylko ciii..... - szepnął przykładając jeden palec do ust.
Uwielbiał tego typu misterne gestykulacje i podchody.
- Znajdziesz tutaj wszystkie dane, ale pamiętaj - nikomu ani mru mru. Załatwiamy to wszystko w ścisłej konspiracji. Nie możesz się zdradzić, a już na pewno nie mnie.
Rakes wstał i powoli odszedł od stołu.
- Będziemy w kontakcie, to Twoja życiowa szansa, koleżko - rzucił na odchodne i wykonał dziwny gest dłonią trzymaną blisko ucha.

Offline

 

#10 2015-01-07 19:28:45

Ditko

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Czy ten dureń nie może zrozumieć że nie umiem czytać? - pomyślał zirytowany i zanim zdążył zareagować, możliwy pracodawca odszedł.
Ditko podrapał się po bokobrodzie i myślał.
Mogłem jednak się uczyć literować, na starość by mi się przydało cholera... Co z tym zrobić? - memłał w dłoni kawałek papieru. - pójdę do jakiegoś kapłana, może mi przeczyta. Znaczy, to głupie jak cholera, ale kapłan może mnie nie udupi. Chyba że chce mnie udupić. Albo jakiegoś urzędnika znajdę, ale to też ni cholery sensu nie ma, bo tamten nakapuje do straży i będzie że robię na dwie strony.
Albo rzucić tą propozycję w cholerę i żyć dalej...
Spróbuję to odcyfrować u kapłana. Edukują młodych ludzi, to może wyedukują też jakiegoś starego niziołka.
Kurwa, ale On musi utrudniać.

Wstał od stołu, dopił mleko, wytarł kubek o szmatkę, schował go i wyszedł z karczmy.
z/t

Offline

 

#11 2015-01-26 21:12:05

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Taudiel przyszła do speluny ze szczerą niechęcią. Potrzebowała jednak pewnych, nie do końca legalnych składników. Jeżeli wierzyć handlarzowi, który ją tu pokierował, powinna spotkać tu osobę, z którą dobije targu. Nie oznaczało to jednak, że uśmiecha jej się siedzieć w śmierdzącej izbie nad kuflem obrzydliwego napoju, który gospodarz, wykazując się w tym względzie wielką inwencją twórczą, nazwał piwem. Że też sprzedawca tak bardzo boi się zakonu i chowa się po takich obrzydliwych miejscach.
Na wszelki wypadek czarodziejka miała ze sobą sztylet i niewiele złota. Ostrze wbiła w blat stołu przy którym siedziała. W rogu, mogąc bacznie obserwować pojawiających się ludzi. Na zwyczajny, biały strój naciągnęła podróżną szatę. Starała się trzymać cienia. Lepiej, żeby ludzie nie zaczęli gadać, po jakich lokalach włóczy się czarodziejka. Jej też nie zależało na zwracaniu na siebie uwagi zakonu.
Pospiesz się do jasnej cholery, nie będę tu siedzieć wieczność. Jakby na potwierdzenie myśli cicho zaburczało jej w brzuchu. Musi coś jeszcze zjeść, a przecież nie narazi swoich wyjątkowo czułych kubków smakowych na spróbowanie tutejszych specjałów.

Offline

 

#12 2015-01-26 21:47:20

Lasair

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Do speluny weszła w pewnym momencie dość wysoka zakapturzona postać. W dłoni niosła worek, który zawierał tajemniczą rzecz. Stali bywalcy lokalu jednak wiedzieli, że osobą, która weszła, była elfka, a to co niosła to jej zwyczajowa zapłata za posiłki. Kobieta odrzuciła kaptur, ukazując kruczoczarne włosy związane w warkocz. Tym razem ostre uszy nie były zakryte chustą. Widać było, że przybyszka niedawno wróciła z lasu, bo strzepnęła właśnie kilka liści, które się wplątały w płaszcz. Kobieta podeszła w końcu do lady i położyła przed karczmarzem lnianą torbę.
- To co zawsze - mruknęła. Człowiek zajrzał do torby i tylko kiwnął głową, chowając zawiniątko. Kobieta przez chwilę czekała, po czym stanął przed nią kufel piwa lub czegoś co miało za nie uchodzić. Chwyciła go i rozejrzała się po pomieszczeniu.
Los chciał, że wszystkie miejsca były zajęte, a Lasair nie miała ochoty siadać przy stoliku z jakimiś zakapiorami. Zwłaszcza że widziała spojrzenia tych, którzy nie przepadają za nieludźmi. Na jej szczęście jeden stolik w cieniu się zwolnił. Elfka co rusz podążyła do niego, po czym zasiadła, stawiając na brudnym blacie kufel. Jak najbardziej starała się nie dotykać lepkiego drewna. Zdejmując z siebie futerał z zefharem, zauważyła, że przy stoliku obok siedzi dość niepasująca do tego otoczenia osóbka. Lasair uniosła lekko brwi, zastanawiając się, czy przypadkiem nie kojarzy kobiety przy stoliku obok. Może nigdy jej nie widziała, ani z nią nie rozmawiała, ale z pewnością o niej słyszała. Kto by nie słyszał o czarodziejce podobnej do porcelanowej lalki. Elfie oczy wyłapały specyficzną urodę nawet w cieniu. Sztylet wbity w blat stołu tylko rozbawił elfkę, choć na jej ustach nawet nie pojawił się uśmiech.
Pijać piwo, obserwowała białowłosą kobietę. Nawet nie zamierzała ukrywać, że patrzy wprost na nią. Była zbyt ciekawa reakcji kogoś takiego w takim miejscu.

Offline

 

#13 2015-01-27 23:02:32

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Obserwowała przybysza od samego początku. Kaptur, który tajemnicza persona naciągnęła na głowę skutecznie uniemożliwiał jej rozpoznanie. Z pewnością jednak była to kobieta. Elfia lub ludzka, ewentualnie w jakimś stopniu mieszanka obu tych ras. Najwyraźniej zdarzało się jej tu bywać często. Gospodarz bez słowa sprzeciwu przyjął worek, który z pewnością nie był wypełniony pieniędzmi i w zamian podał dziewczynie kufel piwa. Była to pierwsza osoba, która wyglądała na kogoś, kogo oczekiwała czarodziejka. Nadzieja na to, że wreszcie się doczekała wzrosła, gdy kobieta ruszyła w jej stronę. Taudiel nie poruszyła się, jej twarz trwała w nic niewyrażającym bezruchu. Gdy nieznajoma zbliżyła się i usiadła przy stoliku obok, czujne oczy czarodziejki natychmiast zauważyły, że przybyszka była elfką. Ładną elfką, nawet jak na ludzki standardy. Zapewne dzięki oczom, nieco lżej skośnym, niż zazwyczaj.
Elfka uparcie przyglądała się Taudiel nie kryjąc się ze swoim zainteresowaniem. Ta odwzajemniła spojrzeniem i patrzyła prosto w szare oczy kobiety. Siedziały tak przez pewien czas aż czarodziejka podniosła się z gracją i podeszła do stolika obok, siadając na przeciwko nieznajomej. Sztylet położyła przed sobą.
- Jeżeli to przez ciebie siedzę w tym smrodzie i brudzie od niemalże godziny, lepiej by było, żebyś faktycznie miała to, czego potrzebuję - powiedziała beznamiętnym tonem patrząc w przestrzeń gdzieś nad prawym ramieniem elfki. Sięgnęła po kufel i wypiła łyk piwa. Wcale nie smakowało lepiej niż poprzednio. Ale nie przeszkadzało jej to zbytnio. Przypomniała sobie maksymę zasłyszaną w porcie w Cidaris - "Tanie piwo jest dobre. Bo jest tanie i dobre". I był to niezaprzeczalnie trafny argument, choćby smakowało jak szczyny utopca, przynajmniej nie wydało się na nie wystarczająco dużo, by żałować. Pociągnęła jeszcze jeden łyk. Dalej paskudne. Trzy zazwyczaj starczały. Ale może to były wyjątkowo uparte szczyny utopca.

Offline

 

#14 2015-01-28 22:42:55

Lasair

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Kobieta, która w końcu wstała i usiadła naprzeciw Lasair, naprawdę przypominała elfce porcelanową lalkę. Przynajmniej te, które widywała w sklepikach czy na bazarze. Na chwilkę wzrok szarych oczu spoczął na sztylecie, który białowłosa wręcz specjalnie pokazywała. Taki widok wciąż bawił czarnowłosą, ale wciąż tego nie ukazała. Jej twarz jak zawsze spokojna i tym razem nie została rozjaśniona uśmiechem. Wróciła do obserwowania kobiety po drugiej stronie stołu. Nim odpowiedziała, pociągnęła porządny łyk piwa, po czym lekko westchnęła. Trunek nie był to jakiś znamienity, ale Lasair nawet nie miała ochoty myśleć o kupowaniu czegoś innego w tym przybytku. W przypadku piwa przynajmniej smak się nie zmienia niezależnie od stopnia rozwodnienia. Zawsze jest tak samo niedobry.
- Witaj – powiedziała na początek elfka. Postawiła kufel na stole, po czym wyciągnęła nogi przed siebie, przybierając nieco bardziej rozluźnioną pozycję. - Zależy czego potrzebujesz, ale wiedz, że nikt cię tutaj nie trzyma na siłę – odparła. Reakcja Taudiel potwierdzała, to co już zauważyła łowczyni. Porcelanowa panna nie była na swoim miejscu i przyszła tutaj, bo czegoś chciała. Chciała czegoś, ale z pewnością nie od Lasair. - Jednak nie miałam pojęcia, że taka kobieta jak ty, chciałaby czegoś od takiej osoby jak ja – dodała, lekko przekrzywiając głowę na bok.
Skrzyżowała nogi w kostkach i znów pociągnęła z kufla. Czekała na reakcję, ciekawa czy białowłosa po prostu zacznie się zachowywać jak jedna z tych bogatych pannic i dyrygować wszystkimi na około, czy też jednak użyje głowy i skapnie się, że Lasair raczej nie jest tym, za kogo Taudiel ją wzięła.

Offline

 

#15 2015-01-28 23:30:03

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Taudiel nie zamierzała marnować czasu. Chociaż jako czarodziejka mogła spokojnie żyć sto lat, uważała, że nie stać ją na luksus tracenia choćby sekundy dłużej niż jest to absolutnie konieczne. A już w szczególności nie w takim miejscu jak to.
- Skoro najwyraźniej nie na ciebie czekam - uśmiechnęła się - to nie rozumiem, po co ci wiedzieć, co tu robię.
Wychyliła kolejne parę łyków. Zrobiło się znośne jakoś po szóstym. Taudiel dzieliła alkohole na trzy rodzaje, takie, które smakują od razu, takie, które w ogóle nie mają smakować i takie, których względne docenienie wymaga przyzwyczajenia kubków smakowych. Tutejszy napój należał do trzeciej kategorii. Kwalifikował się na całkiem wysokim miejscu jeśli chodzi o ilość łyków niezbędnych do oswojenia się z jego smakiem.
Spojrzała ponownie na elfkę. I coś ją tknęło. Przypomniała sobie zasłyszaną rozmowę między dwiema kobietami. Mówiły o jakiejś elfce. Czarodziejka nie pamiętała, jak ją nazywały, ale twierdziły, że należy do Wiewiórek. A Taudiel naprawdę potrzebowała tych ziół. A jeżeli gdzieś w lasach te rośliny rosły, najbardziej prawdopodobne było, że wiedzą o tym właśnie Scoia'tael.
- Chociaż w zasadzie... - zaczęła przymykając oczy i skupiając się - jest coś, czego mogłabym od ciebie chcieć. Znasz jakiegoś zielarza? Ewentualnie kogoś, to zna się na różnych roślinach i byłby je w stanie dla mnie zebrać? - Otworzyła oczy i przekrzywiła delikatnie głowę w prawo, jakby czekając na odpowiedź.
- Zapłata - dodała po chwili - i jej forma są do uzgodnienia.
Pociągnęła jeszcze jeden łyk piwa. Mogło się oczywiście okazać, że kobieta nikogo takiego nie zna i nie o niej rozprawiały przekupki. Ale w takim wypadku w najgorszym razie Tau nie otrzyma swoich ziół. Ryzyko było w zasadzie żadne, więc niezależnie od rezultatu, warto je było ponieść.

Offline

 

#16 2015-01-31 16:12:04

Lasair

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

A jednak kobieta jeszcze myślała i nie dała się złapać na wymijające odpowiedzi. No nic, Lasair się dzisiaj nie zabawi kosztem kogoś innego. Na szczęście nie psuło to planów na wieczór. Niestety zachowanie kobiety obok zaczynało lekko irytować. Czarnowłosa miała wrażenie, że Taudiel mimowolnie albo nawet celowo chce odwrócić kota ogonem i zwalić na Lasair winę, że teraz rozmawiają. Tak jakby to elfka zaczęła nękać czarodziejkę. Dlatego też czarnowłosa nie odpowiedziała i tylko pociągnęła z kufla kolejne dwa łyki. Jeszcze trochę i skończy się jej trunek, a kolejnego nie zamierzała zamawiać.  Spodziewała się też, że rozmówczyni stwierdzi, że marnuje czas i sobie pójdzie po braku reakcji na jej słowa. Cerbin jednak się myliła. Została zaszczycona pytaniem, które również było odpowiedzią na wcześniejszą ciekawość elfki. No tak, czarodziejka chciała ziół. Z tego co słyszała Las to jednak białowłosa była głównym dostawcą w mieście. Może plotki nie były takie prawdziwe.
- Jestem myśliwym – burknęła, mierząc kobietę wzrokiem. – Na ogół nie zajmuję się tym. Nie znam też nikogo, kto by pasował do tego opisu. No i szukasz w bardzo dziwnym miejscu. Na ogół na ziołach mogą się znać babcie na obrzeżach miasta, albo nawet w wioskach pod Novigradem. W środku miasta raczej mało kto odróżni bazylie od kolendry, nie wspominając o jaskółczym zielu. Mogłabyś też dać jakiemuś parobkowi rysunek rośliny. Jeśli jest rozgarnięty to by i znalazł te zioła. – zakończyła swoją przemowę opróżnieniem do końca kufla. Postawiła naczynie na blacie stołu i wytarła usta wierzchem dłoni. Spojrzała jeszcze na białowłosą i uniosła brwi w niemym pytaniu, czy zadowoliła ją odpowiedź Cerbin, czy też jeszcze czegoś chce.

Offline

 

#17 2015-01-31 19:45:06

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Elfka najwyraźniej nie wiedziała nic, co mogłoby jej pomóc. A szkoda. Potrzebowała konkretnej rośliny. I to koniecznie żywej. Chociaż miała przy sobie sporo składników, większość z nich była ususzona, a mandragora była silnie trująca jedynie świeża. Dlatego potrzebny był ktoś, kto nie tylko wiedział, gdzie ją dostać, jak wygląda, ale też potrafił wydobyć ją z ziemi w taki sposób, by nie utraciła wszystkich swoich właściwości. No i co najważniejsze, musi przy tym być w stanie wrócić i przekazać ją Taudiel. Czarodziejka postanowiła zawierzyć plotkom. Zgodnie z nimi właśnie w tym miejscu bywał ktoś, kto był to w stanie dla niej zrobić. Ale się nie pojawił. Przybyła za to elfka, która okazała się być myśliwym. Tau przez chwilę rozważała czy nie zaproponować jej wspólnej wycieczki poza bezpieczne mury miasta w poszukiwaniu rośliny. Jednak poczuła u rozmówczyni wyraźną irytację. I niezadowolenie. Żeby stwierdzić ten prosty fakt nie potrzebna była nawet znajomość magii. Wystarczył słuch.
- Mogłabym dać parobkowi rysunek i wysłać go na poszukiwania - jej głos stracił ton wyższości, brzmiała w nim cierpliwość, jakby Tau tłumaczyła coś dziecku - ale on mógłby nie wrócić. Albo źle się zabrać do wykopywania rośliny i zniszczyć to, na czym najbardziej mi zależy. Potrzebuję więc kogoś, kto zna się na rzeczy. Co do babć z okolicznych wiosek, to niewiele mi one pomogą. Jak zbierają mandragorę, to raczej tak, by jak najszybciej straciła trujące właściwości, a to na nich mi zależy. Innymi słowy, do tej roboty nadałby się ktoś, kto potrafi rozpoznać zioło, wie, co z nim zrobić i jak przy tym samego siebie nie skrzywdzić. A doświadczenie i plotki podpowiedziały mi, że takich najlepiej szukać w podejrzanych miejscach, gdzie dobrze ubija się nie do końca zgodne z prawem interesy. A, tu chyba się zgodzimy, miasto oferuje znacznie szerszy przekrój wszelakich łotrów od zwykłych wsi. Jak rozumiem, dalej nikogo takiego nie znasz?
Czarodziejka wychyliła jeszcze jeden łyk napoju. Był całkiem znośny. Tau już wcześniej zauważyła, że elfce skończyło się piwo. Wiedziała, że ich rozmowa nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Dlatego jeszcze raz rozważyła możliwość wyjścia na poszukiwania zioła z kimś, kto zna okoliczne tereny. Tylko, że nie miała pewności, czy to aby naprawdę był dobry pomysł.

Offline

 

#18 2015-02-02 20:25:51

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”


Ruda elfka wdarła się do karczmy z dzikim błyskiem w oku. — Ty! Ty, pokrako!

Krzywy, tyczkowaty młodzieniec, który wyglądał, jakby składał się z samych łokci i kolan zgarbił się przy szynku w beznadziejnej próbie całkowitego zniknięcia pomiędzy szerokimi ramionami gości „Pręgierza”. Beznadziejnej, bo dziewczyna minęła stoliki jak rozjuszona lisica i porwała chłopaka za kołnierz przy kubraczku, ciągnąc go na opustoszałe tyły gospody. Kulawy Dietere popatrzył znad rondelka, jak znikają za portierą na zaplecze, bez wzruszenia. Nieliczni nowi klienci zwrócili w rozgwarze uwagę na tę swawolę, ale szybko poszli w ślady stałych bywalców i przyjęli zajście za nudny obyczaj.

Ach, Jąkała, patrz, co mam! — zatarła dłonie Kotna, zanim złodziej zdążył wydukać choć słowo. — Pamiętasz ten twój łup z bazarku, o którym nie mogłeś się zamknąć pierdolone dwa tygodnie, łajzo? Patrz teraz, psiajucha. — Wyciągnęła zza pazuchy wisiorek na łańcuszku, który jął tańczyć w powietrzu i drgać leciutko. Połyskiwał ślicznie w wątłym, przydymionym świetle dnia, wślizgującym się do spichlerza przez zalepione brudem okno. Wisiorek był srebrny i wyobrażał rzeźbą pysk rozeźlonego kocura o nieprzyjemnych, żółtych ślepiach, wpatrujących się w nich złowrogo. Jąkała aż zadrżał.

M-medalion.
Wiedźmiński medalion, do kata! Czy ty wiesz, kozi cycu, ile to jest warte?
N-nie, ale…

Kurwa, ja też nie — stropiła się elfka i zmarszczyła nosek, oglądając z bliska zeźlonego kota. — Musi być sporo wart, nie? Magia i w ogóle. Cholera. Nie cierpię magii, tfu-tfu, psiakrew. Może jest zepsuty… Trzęsie się tak ciurkiem, mało mi chędożony nie wyskoczył na ulicy z kieszeni, a przeciem nie strzyga. Co myślisz?

Chłopak potrząsnął kosmatą głową. — Skąd wiesz, że jest wiedźmiński?

Jąkała, ruszże czasem tym kudłatym łbem. Zabrałam go wiedźminowi, rzecz jasna. Nie wytrzeszczaj znowu ślipi, zamknij tę gębę i poczekaj, zanim się zesrasz w zbroję — wiedźmin był martwy. Przypieczony jak indyk na Saovine, sama widziałam. Nie będzie gniewny, zobaczysz.

K-kotna!
J-j-jąkała! — przedrzeźniła go złośliwie. — Nie spazmuj. Chodź, opowiem ci.

Wrócili do wspólnej izby i wepchnęli się pomiędzy śmierdzących garbarnią miechowników przy szynkwasie. Elfka zawołała u Dietere swoją ulubioną pieprzówkę oraz kufelek dwójniaka dla Jąkały, żeby trochę go pocieszyć. Przeciągnęła się, dopóki nie postrzelały jej kolejno wszystkie kręgi na grzbiecie, a kiedy złodziej zdrapywał sobie skórę ze skroni i lamentował nad ich losem, rozejrzała koso po gospodzie. Wszystko stare konie: robociarze, bandziory, lokalni bibosze i hochsztaplerzy. Do parszywego obrazka nie pasowały jedynie dwie panny spod cienia fasady, które udawały, że ich wcale nie widać jak stokrotki na oborniku — jedna wypacykowana, a druga bez kaptura na głowie, tedy łacno dało się poznać, że elfka. Marie fuknęła.

K-kotna?...
Hę?
M-mówiłaś, że ktoś up-p-piekł wiedźmina…
Nieprawda — prychnęła, odwracając głowę. Rozkaszlała się pieprzówką i otarła łzę z oka. — Aaa, uh, pali zaraza! Tfu, ale dobre! — wyszczerzyła równiutkie ząbki. — Mówiłam, że znalazłam upieczonego wiedźmina, do diabła. Chyba. Nie wiem. Znaczy się, kurwa, śmierdział jakby go smażyli, ale… Chędożony nie miał śladu oparzenia, ni cholery, nawet szmaty się na nim tliły. Pierdolone czary, pierdoleni czarownicy. Kurwa mać, zaraza.

P-po co w ogóle go ruszałaś? — zapieklił się Jąkała. — Na p-pewno był martwy? Był t-tam jeszcze k-ktoś?
Psiakrew, dymił, czadził. To był swąd jak z opiekanego prosiaka. Nawet wiedźmin nie byłby takim baranim łbem, żeby dać się piec na wolnym ogniu. Po co ruszałam? Po łup, wystaw sobie. Co znalezione i reszta tego gówna. Miecz, amulet, buty, kurtka. Cholera, widziałbyś tę kurtę na nim… Ale wtedy, kurwa, musiały najść te idiotki w szatach — znaczy się, tylko je słyszałam. Bo przy świątyni leżał, tam pod chramem. To złapałam tylko medalion. I nie traktuj mnie więcej jak jakąś fujarę, bo cię zdzielę — widziałabym, gdyby ktoś tam był. Pusto. Tylko dziwnie śmierdziało.

Złodziej złapał się za głowę. — Ale, ale… P-po co ty poszłaś do chramu Meli-m-melitele, K-kotna? — drżącą dłonią podniósł kufel i upił duży, nerwowy łyk miodu. Elfka wiedziała, że sam był pobożny, chadzał do świątyń co sobótkę. Wieczny Ogień musiał zaiste czuwać nad tym biednym, nieszczęsnym szczurem, że nie zszedł przez nią w ten jeden rok na słabe serce. — M-mówiłaś, że ludzie w-wiary to „zgraja wszawych, skołowaciałych od kadzideł ofiar losu, które nie odróżniłyby pizdy od dziupli, choćby mieli rozszkicowaną obrazkową instrukcję”…

Tak powiedziałam? Prawda — zarechotała. — Poezja! Nawet się nie zająknąłeś… Ale nieważne. Jąkała, zamknij się i słuchaj, dobrze? A właściwie, niech to syfilis i trąd, po prostu się zamknij. Skończyłam. Chyba, że ty domawiasz.

N-nie, nie… Co zrobisz z medalionem?

Wzruszyła ramionami. — Eee, sprzedam? Zostawię sobie? Oświadczę ci się?... Ha, widziałbyś teraz swoją gębę, Jąkała! — wywaliła łajdacko język i odgarnęła z czoła potargane, lisie włosy. — Idź. Ja jeszcze krzynkę posiedzę, Dietere dziś jakby nieswój i szczodry. Ino… Psiajucha, nie myśl kręcić się tam koło chramu, co? Wiedźmina pewnie już nie ma, pewnie go sprzątnęli jak rozjechanego kota… — Nagle parsknęła śmiechem. — Ha, kurwa, rozumiesz? Kota, bo!... Ach, nieważne. Ale nie idź tam. Tam coś było niedobrego, aż mnie mierziło.

D-dobrze, K-kotna… — obiecał Jąkała, a elfka udała, że nie słyszy tkliwości w jego głosie. — U-uważaj na siebie.

Aye. — Rzuciła okiem przez ramię na złodzieja oddalającego się w stronę wyjścia jak niedorzecznie wysoki, chudy, kudłaty pajęczak. Ukradkiem zanurzyła dłoń w połach wyświechtanej kurteczki i dotknęła amuletu drżącego w jej palcach. Coś z nim trzeba, Maryjko, zrobić… Jutro, cholera.

Ostatnio edytowany przez Licho (2015-02-02 20:37:22)


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#19 2015-02-05 18:35:28

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Do Karczmy Pod Pręgierzem cały czas ktoś wchodził, wychodził, zaglądał, wpadał, wytaczał się, a czasem nawet wypełzał, co Taudiel zauważyła z niesmakiem, bo, jak to bywa przy pełzaniu, mężczyzna postanowił zadbać o stosowną substancję poślizgową, wymiotując wszystko, co zjadł, a raczej zdążył do tej pory wypić.

Energiczna, młoda kobieta natomiast się do gospody wdarła. W ślad za nią zafalowały zaś czerwone włosy. Pożar? - usłyszała Taudiel myśl jakiegoś pijaczka, który po stwierdzeniu, że ogniste pasmo gdzieś zniknęło i najwyraźniej mu nie zagraża, skupił się na gaszeniu swoich rozterek alkoholem. Czarodziejka też była gotowa wrócić do własnych problemów. Gdyby nie wyraźne podekscytowanie nieznajomej. No i może odrobinę poczciwej, magicznej wścibskości.

Dopiła piwo nie doczekawszy się odpowiedzi od Lasair. W tym czasie rudowłosa z mężczyzną, którego w mniemaniu wspomnianego pijaczka pochłonął ogień, wrócili do wspólnej izby. Taudiel licząca na odkrycie jakiejś myśli na temat znającego okoliczne tereny zielarza, swoją uwagę przeniosła na jąkającego się jegomościa i kobietę, która tak bezceremonialnie wyciągnęła go zza stolika.

- Gdybyś jednak znała kogoś, kto chce zarobić, zostaw wiadomość w banku Vivaldiego. Wystarczy, że powiesz, że znasz kogoś, kto szukał świeżej mandragory - powiedziała elfce na zakończenie konwersacji i wstała z miejsca, zabierając swoje rzeczy, które zniknęły pod brązową szatą. Przecisnęła się między próbującymi tańczyć gwardzistami, najwyraźniej opijającymi zakończenie patrolu. Udało jej się dopchnąć wystarczająco blisko rudowłosej i jej rozmówcy, by słyszeć ich rozmowę. Przynajmniej tak jej się wydawało. Niestety okazało się, że szum w karczmie skutecznie zagłuszał wszelkie słowa.

- Coś podać?
Dopiero po chwili Taudiel zrozumiała, że pytanie skierowano do niej. Karczmarz obdarzał ją niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Wino, jeśli macie z Toussaint, ewentualnie Cidaris. A jeśli nie, to cokolwiek - mruknęła, chcąc pozbyć się mężczyzny jak najszybciej. Po chwili przed nią pojawił się kieliszek wódki. Wzięła go w rękę, ale nie wypiła. Spoglądając na przezroczystą ciecz skupiła się na myślach mężczyzny, towarzyszącego rudowłosej.

Wiedźmin. Medalion. Dobre, cholera. Nieszczęście. Upieczony mutant.

Tyle wystarczyło czarodziejce, by wiedzieć, że przeczucie jej nie omyliło. Miała niepowtarzalną szansę, by dostać w swoje ręce najprawdziwszego wiedźmina. Ewentualnie jego zwłoki. Wolałaby żywego, ale najwyraźniej z braku takowego, zadowoli się truchłem. Chociaż, wiedźmini to odporne bestie, może jednak żyje.

Wychyliła kieliszek wódki. Ledwo powstrzymała się od kaszlu. Niestety łzy nie były już tak chętne do współpracy. Cholerny bimber. Z czego oni to pędzą?

Jej uwagę przykuł głośny śmiech rudowłosej. Taudiel obróciła w jej kierunku głowę. Błysnęły zęby. Nieznajoma nie miała kłów. Ciekawe, a mówią, że Novigrad to nie najlepsze miejsce dla nieludzi.

Poczekała aż elfka rozstanie się z towarzyszem i ruszyła w jej stronę.
- Mówią, - zaczęła wystarczająco głośno, by kobieta ją usłyszała - że medaliony wiedźmińskie to niebezpieczne zabawki. Ponoć, jeśli nosi go ktoś inny niż jego właściciel, spadnie na niego klątwa. Lub, co gorsza, sam zostanie mutantem.

Offline

 

#20 2015-02-06 10:39:51

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Kotna była w kulminacyjnym punkcie opowiadania obu miechnikom — uroczo zwanym Józio i Frózio — swojego popisowego dowcipu o jarlu-półolbrzymie i rivskiej szwaczce, gdzie pięść oraz przedramię elfki wyobrażać miały przyrodzenie jarla, zaś złączone wkoło niego palce drugiej dłoni… Cóż, do puenty i tak nie zdążyła dojść. „Wiedźmiński medalion” usłyszała i odwróciła się z błyskiem w wielkich, złocistych ślepiach. Bardzo podejrzliwym, groźnym błyskiem. Nastroszyła się jak kotka, objeżdżając kobietę spojrzeniem od eleganckich trzewików po oblicze tak porcelanowo pięknolice, że natychmiast nabrała chęci poprawić je plackiem z błota albo celnym strzałem dżemu z łyżki.

Wtedy sobie przypomniała — jejmość laleczka ze stolika w cieniu. Ta od ostrouchej gamratki. Nie dość takiej, że za panienkami, to jeszcze wszystko elfki — czarne, rude… Iście niedorzeczne perwersje sobie podobne osobistości upatrywały. Parsknęła, odrywając wzrok od kobiety raz, a dobrze.

Przez zęby wycedziła: — Mówią, że jak się myje syry w zimie, to zemrzeć można.

Maria zesrożyła się, bo jednego pojąć nie mogła. W gospodzie nad klangor i rozgwar unosiły się tylko gromkie ryknięcia robociarzy o dolewkę, ona ni razu nie była dość głupia, żeby sięgnąć błyskotkę z wewnętrznej kieszeni we wspólnej izbie, zawsze zaś — wbrew trwożliwym przekonaniom Jąkały — upewniała się, czy nikt nie próbuje nadstawiać ucha, nim zaczynała kłapać dziobem w ważkim interesie. Przynajmniej od czasu incydentu w ratuszu miejskim, o którym po ten dzień i tak nie wspominało się w dobrym towarzystwie.

Subtelne drganie medalionu przy boku, które złośliwie nie chciało ustać, odkąd go wzięła w dłoń, nagle zdało się jeszcze bardziej złośliwe i bardziej dokuczliwe. Elfka nie zlękła się jednak. Cokolwiek umyśliła sobie kuriozalna postać, starczyło jedno dość głośne „Dietere, konfident na salonach!”, żeby miała ładnych kilka chwil czystego, dzikiego chaosu na ewakuowanie się z gospody w odludne i bezpieczne miejsce. Zadarła głowę, strząsnęła z czoła lisią grzywkę.

Aye? — fuknęła z pociągłym rivskim akcentem, widząc, że wbrew pobożnym jej życzeniom, jasnowłosa eminencja nie rozpłynęła się wcale w powietrzu. — Czego jeszcze? Wymieniłyśmy ploteczki. Całunków nie wymienimy, wystawcie sobie, a tfu! Ja nie z takich!


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#21 2015-02-06 23:30:52

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Elfka, co całkowicie normalne i naturalne, nie ucieszyła się z powodu pojawienia się kogoś wtrącającego się w jej sprawy. Nie żeby Taudiel się tym jakoś specjalnie przejęła. Niemiłą odpowiedź rudowłosej puściła mimo uszu. Dopóki nieprzyjemności ograniczały się do słów, mogła sobie na nie pozwolić. Na dżem na twarzy musiałaby zareagować. Bardzo nie lubiła też błota na policzkach.

Zupełny brak zainteresowania ze strony posiadaczki wiedźmińskiego medalionu okazał się być zaskakująco irytujący. Czarodziejka jednak przełknęła rozdrażnienie i chciała ponownie zwrócić zajętą uwagę elfki na swoją skromną osobę, gdy poczuła jak ktoś łapie ją za ramię i bezceremonialnie obraca. Tego było już trochę za dużo.

- Jeżeli waszmość chcesz zachować te swoje paluszki w całości, radzę mnie więcej nie dotykać - warknęła i powróciła do rozmów z elfką. No, prawie rozmów.

- Świetnie całuski nie są wymagane ani nawet wskazane. Co planujesz zrobić z tym medalionem? Nosić jako trofeum? Z resztą, nic mi do tego. Ja chcę tylko wiedzieć...
Nikt nie dowiedział się, czego nachalna nieznajoma może chcieć od porządnej elfki, bo ni stąd, ni zowąd ponownie złapały ją jakieś dłonie. Udało jej się wyrwać, ale trójka łysych mężczyzn wystarczająco wielka, by pomylić ich ze stadem byków i druga trójka, znacznie chudsza, otoczyła czarodziejkę, rudowłosą i jej kompanów. W rękach szóstki napastników groźnie pobłyskiwały miecze. Choć nawet niewprawne oko mogło zauważyć, że fechtunku uczyli się na tyłach jakiejś szopy okładając się patykami.

- No proszę - zaczął czwarty byk uznawany najwyraźniej za herszta, wysuwają się przed swoich ludzi. - Cholerne elfy!
Wskazał palcem Józia i Frózia.
- Uciekajcie, bo gotowim pomyśleć, żeście przyjaciele nieludziów!
Jego oczy przeniosły się na kobiety.
- Novigrad to porządne ludzkie miasto. Rozumicie? Ludzkie! Nie chcemy tu zawszonych nieludziów.
Jakby na poparcie swoich słów wywinął mieczem młynka o mało nie upuszczając broni.
- Ale te cholerne nieludy ciągle tu przyłażą. Jak ten, zasrana jego mać, krasnolud Vivati. I jeszcze okrada porządne ludzie. My się na to godzić nie będziemy. Prawda, chłopy? Nie będziemy!
Odpowiedziały mu parę osób. Niektórzy po prostu chcący pokrzyczeć, inni faktycznie zgadzający się z łysolem.
- To my wam pokażemy, gdzie wasza nieludzia mać! Dalej chłopy.

Taudiel patrzyła na krzyczącego mężczyznę i cały czas nie mogła wyjść z podziwu, jak matka natura pozwoliła sobie na wydanie na świat takiego cepa. Nie miała jednak czasu zbyt długo nad tym dywagować. W stronę jej i elfki rzuciło się siedmiu uzbrojonych mężczyzn. Może i idiotów. Może i o fechtunku nie wiedzieli nic. Ale mimo to dźgać i siekać mieczykami potrafili, a to w połączeniu z głupotą było naprawdę niebezpieczne. Spojrzała na rudowłosą. Trudno...

- Elfia czarownica! Elfia czarownica!
Krzyk rozległ się zaraz po tym, jak Tau poczęstowała najbliżej stojącego niej człowieka ognistym pociskiem. Co za bęcwały, przecież ja nawet nie przypominam półelfki!
- Prowadź, jeśli wiesz, którędy - rzuciła do rudowłosej, którą straciła na chwilę z oczu. Trochę magii sprawiło przynajmniej to, że tłum się przerzedził i pojawiło się parę możliwych dróg ucieczki. O dopchaniu się do wyjścia jednak można było zapomnieć.

Offline

 

#22 2015-02-07 01:52:39

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Kurwa, kurwa, kurwa! Pierdolona wiedźma! Pierdolone czary!

Taki chuj! — zdążyła odkrzyknąć Kotna. — Dietere!… Konfidenci na salonie!

Przez chwilę zrobiło się naprawdę gęsto. Pójście w ruch kul ognia przegięło jednak pałę goryczy. Nie bacząc na nic i nikogo, elfka rzuciła się do ucieczki, susem przeskakując kontuar, by ją rozdzielił z wybuchającym w lot we wspólnej izbie chaosem. Pierwsza zasada podobnych „Pręgierzowi…” gospód wołała: jeśli ktoś dobywał ostrza, wszyscy dobywali ostrza. Tę zasadę sześciu chłopa naraz złamało, jak gdyby pierwszy wieczór bywali pod dachem Kulawego Dietere. I to o tak beznadziejnie niedorzeczny powód, jakim był rasizm — koronowany banał wśród motywów, żeby rozpieprzyć komuś szynk. To jeno jeszcze Maryjka potrafiła przełknąć jak gorzkie lekarstwo, silna duchem wiary w ludzką głupotę i powszechne skretynienie. Ale złamania drugiej nie potrafiła. Druga — elfka wymyśliła ją w locie — wołała, żeby nigdy, kurwa, na grób matuli i pod żadnym chędożonym pozorem nie rzucać czarów w karczmie. Żeby nigdy nie rzucać pierdolonych czarów.

Gdyby nie cała sala podrywających wraz rzycie z zydelków gości, wykidajła, gospodarz, a pewno wkrótce i bagiety ze straży oraz sześciu uzbrojonych głupców po drugiej stronie szynkwasu, Kotna sama przyłączyłaby się do linczowania czarodziejki. A przynajmniej sobie popatrzyła.

Runęła w stronę spichlerza — tego samego, który zwiedziła z Jąkałą — po drodze przewracając za sobą wszystko, co się dało przewrócić pod nogi indywiduum dość niemądremu, by gonić w tamtym zamęcie za jedną chudą elfką. Prysnęła jak łania, jak tylko mógł ktoś, komu na rejteradach zeszły szczenięce lata. Łacno sobie wykoncypowała, że przynajmniej przez kilka dobrych chwil uwaga agresorów skupiona będzie na tej, która w to całe bezhołowie kończyn, łbów i brzytew uznała wetknąć jeszcze żywy płomień. Jak patyk z gównem w gniazdo szerszeni.

W spichlerzu zasię było więcej miejsca, mniej magii, noży i było zalepione brudem okienko, w którym Kotna się mieściła — przydarzyła jej się już raz okazja, coby sprawdzić. Bez zastanowienia hycnęła do parapetu.

Przez chwilę może nawet w jej wrednym, małym sercu zakołatało się poczucie, że biedną czarodziejkę tłuszcza pewnikiem miała rozerwać tam na strzępy. Zamęczyć. Do tego niezasłużenie zwyzywać od elfów, juże bardziej słusznie — od wiedźm. Wtedy jednak skobel na okiennicy puścił i postanowiła spieprzać, póki żywa.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#23 2015-02-07 15:23:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ktoś wyskoczył przez okno, kogoś zadeptali, inny wymiotował, nie wiadomo czy od wódki czy z powodu smrodu przypiekanej skóry. Ktoś wrzeszczał, właściwie to wrzeszczeli wszyscy bez wyjątku.

- Jebańcy! Pierdziwory! Garnkoskroby!
- Gównojady!
- Uraaaaa!
- Jestem neutralny!


Cała sytuacja eskalowała równie szybko jak epidemia wszy w getcie.
"Pręgierz" nie po raz pierwszy trząsł się od awantur ale to co działo się w nim teraz poeta określiłby jako "ogarnięty pożogą bordel" a typowy bywalec karczmy jako "gruby pierdolnik". Gdyby nie obecność czarodziejki i scysja na tle rasowym z próbą użycia mieczy to nie byłoby w tej sytuacji nic niezwykłego czy niecodziennego.

Rozbawieni i deklarujący do niedawna przyjaźń Józio i Frózio uchodzili stąd czym prędzej zostawiając za sobą rudowłosą elfkę i drzemiącego od dłuższego czasu na blacie szynkwasu pijanego i trzeciego zwykle nieodłącznego towarzysza ich grupy. Zbudzony hałasem zwyczajowy kompanion Józia i Frózia znany jako Karol Baldwin alias "Job" aż podskoczył mrugając szybko nierozumiejącymi oczami bezskutecznie próbując ogarnąć zaistniała sytuację. Sześciu całkiem konkretnych zawodników z mieczami. Dwie dziewki, jedna ruda jak kot druga biała jak twaróg. Przyczajony za szynkwasem Dietere plujący i wymachujący lagą.  Wyrostek chudy jak głodzony pies. Trzech mieszańców z czego jeden bez buta, dwóch murarzy każdy z gąsiorem w ręku. Czołgający się krasnolud. I wielebny Rigard, niech Kreve ma go swojej opiece i towarzyszącą mu jawnogrzesznicę też.  Nie dostrzegając nigdzie pozostałych dwóch miechowników zerwał się z miejsca rycząc w głos jak raniony tur. Z całego towarzystwa to on był tutaj najsilniejszy i najgłupszy a więc mogący uchodzić za najbardziej odważnego.

- Ożesz mać gamratka!- Zawołał pełen oburzenia widząc zbrojnych w miecze drabów będąc z natury przewrażliwionym na punkcie uczciwości. - Ze sprzętem na hece? Ja wam dam obkurwieńce, czekajcie ino!
Chcąc ratować resztki bandyckiego honoru i tak już podłego przybytku samojeden zaszarżował pochwyconą oburącz drewnianą ławą na dwóch stojących najbliżej łysych.

Wtedy właśnie zaczęło się na dobre.

- Walcz wieśniaku!
- Nieludziu pierdolony!
- Wara!
-  Na miłość bogów litościowych, spok... Ach, wy skurwysyny!
-  Oddaj buta bloede dh'oine!
-  Oddajcie Dol Blathanna!!!


Grający w wymamłane kartoniki nazywane potocznie kartami szulerzy przewrócili stół i porżnęli się nożami. Ci którzy byli w stanie ustać na nogach zaraz przyłączyli się do awantury pomagając Flądrze duszącemu przy palenisku sprzedawcę fisstechu który okazał się na tyle lekkomyślny by jeszcze tego samego wieczora przypomnieć mu o długu. Druga co najmniej z obecnych na sali dziwek siedząca na kolanach przyjezdnego pasera szybko rozbiła mu gliniany kufel na łbie na dobre przywłaszczając sakiewkę którą trwożliwie próbował przemycić pod jej kiecką na czas zadymy. Dzbanki, michy i inne naczynia pofrunęły jak z katapulty kiedy jeden z grajków przeleciał przez poręcz półpiętra prosto na zastawiony stół. Obalony w ten sposób mebel posłużył za barykadę spokojnemu do tej pory i nie wychylającemu się niziołkowi który właśnie przeładowywał arbalet po kolejnym udanym strzale. Cała reszta znajdującego się w okolicy hultajstwa zwabiona hałasem jak ćmy światłem szybko uzupełniała braki wśród uchodzących z oberży a do tego by do zamieszania dołożyć własnej ręki nie trzeba było ich szczególnie zachęcać. Dietere nie nadążał z gotowaniem wrzątku by paradoksalnie- studzić nim zapały kolejnych chętnych na rozróbę.


- Cho no tu nadmidupo!
- Zaaabiliii! Feelczeeeraaa!
- Dawaj sam!
- Bogowie ratujcie!



Z tych którzy zaczęli całą rozprawę zdolnych do walki było jeszcze trzech z czego dwóch próbowało zajść czarodziejkę.

- Spaliła... Wiedźma prawie spaliła naszego Miszkę!
- Nie bój się, mam żółwi kamień!-
Skracając dystans jeden z napastników skręcił się w biodrach przymierzając się do zamachu trzymanym w ręku wyszczerbionym mieczem pamiętającym czasy króla Sambuka. Drugi z nich trzymał się dalej chwytając za ostrze równie tępe co jego pomyślunek próbując przy tym zagrodzić jej drogę ucieczki.



- Dziwko... Elfia suko... Już ja cię... Nauczę...- Trzeci z prowokatorów siłował się w spichlerzu z rudą elfką usiłującą uciec przez okiennicę. Złapawszy ją za jedną nogę i robił wszystko żeby uniknąć tej drugiej, mogącej wierzgać.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-11 18:14:32)

Offline

 

#24 2015-02-07 23:29:07

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Chuj ci w dupę! — zawyła Maria, celując obcasikiem buta w krocze napastnika. Wkurwiła się, drewniana ościeżnica wżymała się jej boleśnie w brzuch. — Puszczaj nogę!

Nie puścił. Kotna cyckami wisiała z już nad brukiem — tęskniła dusza do raju — tyłkiem jeszcze w spichrzu, trzymała się parapetu i wierzgała. Bandyta się zapierał, ciągnął. W wielkiej izbie Kulawego Dietere Czarni zza Jarugi robili trzeci najazd na północne królestwa. Ktoś ryczał jak Menno Coehoorn na rejterujących pod Brenną. Krokwie aż trzeszczały od zawieruchy, śmierdziało rzygami, spalenizną, rozlanym bimbrem. Kotną wkurwiał smród, wkurwiała tamta ościeżnica, wkurwiał ją bandyta. Ościeżnicy ani smrodu nie mogła zapierdolić jak psa. Zaparła się tedy lewym ramieniem z całych sił o zewnętrzną fasadę karczmy i ukradkowo sięgnęła wolną ręką do pasa po nóż.

Czepiła się parapetu jeszcze kilka chwil. Pomajtała kończyną dla wiarygodności, bluzgając. Potem zaczekała na ostatnie bardziej zdecydowane szarpnięcie agresora.

Chuj. Ci. W dupę.

Nieoczekiwanie pozwoliła ściągnąć się z okna za nieszczęsną nogę jednym ruchem. Przypieprzyła po drodze biodrem w tamtą zasraną ościeżnicę. Pozwoliła napastnikowi stracić równowagę od siły targnięcia. Pozwoliła się zakolebać. Wylądowała jak kocica na klepisku i z przygiętych kolan śmignęła niczym żmija. Ramię prostujące się ze skrętu tułowia, impetu lotu, ułamek sekundy. Dziabnęła go nożem w oko.

A mógł zostać i linczować czarodziejkę. Kotna byłaby już w połowie drogi do portu, oczodół bandyty byłby jeszcze pełen. Głupcy podejmowali głupie decyzje. Asinus asinorum in saecula saeculorum, jak mawiały nadęte świńskie pęcherze z Oxenfurtu.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#25 2015-02-08 21:30:27

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Odrobina współpracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Ale skoro rudowłosa w dość dosadny sposób dała do zrozumienia, co myśli o wszelkiej próbie działanie razem, Tau musiała zająć się wszystkim sama. Odpowiedź elfki dała przynajmniej tyle, że czarodziejka ponownie ją zobaczyła. Skoro biegła w takim, a nie innym kierunku, oznaczać musiało to jedno, tam było wyjście. Taudiel chciała za nią ruszyć jak najprędzej, jednak dwójka mężczyzn zamiast sprawdzić czy kolega żyje i spróbować znaleźć mu pomoc, postanowiła dokonać zemsty. Cóż, każdy ma swoje priorytety.

Posiadacz żółwiego kamienia przybliżał się wymachując mieczem. Drugi stał z tyłu, wystarczająco daleko, by się nim na razie nie przejmować. Tau nie miała jednak czasu na wymyślanie skomplikowanych zaklęć. Poza tym, nie miała pewności, czy duży wysiłek nie pozbawi jej zbyt wiele energii. Póki była przytomna, przynajmniej mogła się bronić. Po utracie świadomości czekała ją niechybna śmierć.

Na szczęście Taudiel miała wystarczająco dużo czasu, by zastanowić się, co zrobić zanim mężczyźni w panującym tłoku, latających ławach i lejącym się wrzątku zdążyli ją okrążyć. Kiedy drab wziął zamach swoim sfatygowanym mieczem, uchyliła się w prawo prowokując cios. Za duży zamach, zbyt mocne, niewprawne cięcie sprawiły, że mężczyzna stracił równowagę, gdy jego ostrze nie napotkało oporu gładko przechodząc przez iluzję. Niewidzialna czarodziejka w tym czasie ruszyła za elfką, licząc, że znajdzie wyjścia. Gdy tylko znalazła się wystarczająco daleko, by napastnicy mieli problem ze znalezieniem jej w panującym chaosie, zwolniła zaklęcie.

Przejście, które rudowłosa próbowała zawalić było względnie odgruzowane przez poprzedni pościg. Dlatego wszystko ponownie trzeba było poprzewracać, by je zagrodzić. Taudiel zobaczyła jak elfka wpada do środka wciągnięta przez osiłka, nóż błysną jej w dłoni, a po chwili elfka zniknęła za oknem. Czołgająca się czarodziejka. To dopiero będzie żałosny widok.

Offline

 

#26 2015-02-11 15:03:58

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Napastnik w spichrzu trzymał jak gamracki syn, nie puścił nawet wtedy kiedy obcasik uchodzącej przez okienko elfki wylądował na jego kroczu. Ktoś kto wespół z uzbrojonymi koleżkami napada w trzykrotnej przewadze liczebnej nie mógł mieć jaj.

Ściągnąwszy ją nagle z ościeżnicy z trudem zachował równowagę. Przytrzymując się skleconych byle jak półek obalił kilka słoików z marynatą, zastukały przewracane butelki z grubego szkła o podejrzanej zawartości. Wolną dłonią dobył po omacku miecza chcąc jak najszybciej skrócić dystans zanim przyczajona jak wściekła kotka elfka zdołałaby do niego doskoczyć i wzorem wszystkich wściekłych kotek- wydrapać mu ślepia. Zbierał się już nawet do wypadu kiedy nagle wypuścił miecz z dłoni. W jego ramieniu tuż powyżej zgięcia łokcia tkwiła zatopiona po sam grot strzała.
Zanim krzyk zdążył opuścić jego płuca nóż rudej rozciął mu pół gęby razem z lewym okiem. Krew zmieszana z mazią którą nadęte świńskie pęcherze z Oxenfurtu nazywały corpus vitreum rozlała się po jego twarzy ściekając na przód przepoconej koszuli i prosto do rozwartych ust.
Zanim krzyk zdążył opuścić jego płuca po raz drugi łysy zwymiotował gwałtownie a obficie po czym runął prosto na pysk. Eventus et dolor - stultorum magistri.Chociaż nie zapowiadało się by jeszcze kiedykolwiek miał okazję wyciągnąć naukę ze swoich błędów.



Śmierdziało rzygami, spalenizną, marynatą, rozlanym bimbrem. Woń tego ostatniego zintensyfikowała się jakby. Kolejną nutą dopisaną do całej tej symfonii olfaktorycznej był słaby zapach lasu mieszający się z zapachem wódki. Ubrany w płaszcz z kapturem niziołek z rozłożonym w ręce łukiem zaglądał do środka przez okienko.

- Z mieczami na strzelaninę. Ale głupie te ludzie.- Powiedział kręcąc głową. - Tak w ogóle to jesteś pewna, że chcesz stąd wyjść? Charakternik którego okradłaś zmierza tutaj i gada coś o goleniu.- Kurdupel mimowolnie przejechał dłonią po jednym ze swoich bokobrodów.

- Mogę dostać moją strzałę z powrotem?- Spytał wskazując na podrygujący jeszcze zewłok na podłodze.


W międzyczasie w głównej izbie gdzie na nowo rozgrywały się Brenna i Sodden razem wzięte ostrze jednego z bandytów przeszło gładko przez iluzję klinując się na dzierżonej przez szarżującego wielkoluda drewnianej ławie. Odrzucając mebel razem z wbitym w niego ostrzem Karol Baldwin alias Job po raz kolejny dowiódł trafności swojego przydomka i przypieprzył łysemu z taką mocą, że tamten pomylił nocne niebo z gwiazdami z ich odbiciem przed swoimi oczami. Co w międzyczasie działo się z drugim z podjudzaczy który starał się zajść magiczkę od tyłu nie wiedział nawet on sam kiedy już po wszystkim przyszło mu odzyskać przytomność.

Czołgająca się czarodziejka byłaby dość żałosnym widokiem gdyby nie fakt, że w momencie czołgania pozostawała niewidzialną. W panującym wewnątrz karczmy zamęcie pozostawanie kompletnie niezauważonym mogło okazać się zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem. Coś kulistego wyrżnęło w jej plecy na wysokości prawej łopatki. Ktoś nie dostrzegając jej zderzył się z nią z rozpędu przewracając. Inny potknął się o nią kiedy padając na klepisku usiłowała złapać równowagę a chwilę potem ktoś nadepnął jej na dłoń. Z każdej strony posypać się mogły kolejne niezapowiedziane razy i kopniaki.

Awantura niczym wprawiony w ruch mechanizm trwała i przybierała na sile pomimo tego, że bezpośredni jej sprawcy dawno zostali już spacyfikowani.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-11 18:04:12)

Offline

 

#27 2015-02-11 22:58:12

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Marie odstąpiła krok od leżącego twarzą w rzygowinach oblejmura, oparła się o popsuty regalik, zabluźniła i splunęła mu na pozbawiony kępki szczeciny czerep. — Skurwysyn… — wydyszała, wycierając płaz noża o koszulę. Zatknęła go z powrotem na miejsce, a kciuki za pas. Nie chciała wcale zabijać chłopa, krzynę się tylko rozzłościła. Odgarnęła z czoła gęste, lisie kosmyki włosów i spojrzała z ukosa na niziołka, który niczym nieopierzone ptaszysko przycupnął sobie w oknie, śmierdząc jakby wykulał się z bimbrowni.

Co?… — Pochyliła się i wyrwała nieboszczykowi drzewo z ramienia, ale nie spuściła łucznika z oka, łypiąc złociszem jastrzębio. Zasrany amulet ni chybi przynosił pecha, powinna była pomyśleć, kiedy wiedźminowi ujść z rożna nie pomógł. Wzięła się pod boki. — Pff! Pierwsze słyszę, że wziąć z zabitego, co mu się więcej nie zda to pierdolona kradzież. O kradzieży wiem, co lza, wystaw sobie — fuknęła. — Twój charakternik nie żyje, leżał, nie dychał, nie drgnął nawet i śmierdział. Słyszysz? Zdechły jak rozjechany furmaną kot! — Kopnęła zezwłok nieszczęsnego aferzysty, wywalając z niesmakiem język. Łysielec cuchnął. Ani jego pęcherz, ani kiszki chyba nie wytrzymały ekscytacji umierania. — Jak ten. Ino jego nikt zastrzelił ani nie dźgnął. I nie zrzygał się.

Oddała usmarowaną juchą strzałę właścicielowi. Niziołek był wielce osobliwy, ale chuda elfka tylko zmarszczyła nosek — spotykała w tym olbrzymim, głośnym mieście potworniejsze dziwadła. Spalonych łowców poczwar bez śladu płomienia na skórze, na przykład. Jakimś tajemniczym przyczynkiem kurdupel wiedział jednako, że miała w kieszeni kurteczki to drżące ustrojstwo, nawet skąd je wzięła. A stawiała swój miecz i ulubioną kobyłkę za parę ciżemek, że on nie miał wcale magicznego czytania w myślach i inszych sondacji do swojej dyspozycji, coby znać takie tajemnice. Ażeby Jąkała dał się pociągnąć za język, w to nie wierzyła.

Łżesz — oświadczyła, splatając ramiona na piersi.

Od razu krzynę zwątpiła. Jako figura sama w sobie wybitnie doświadczona w materii, miała się za całkiem niezłą w demaskowaniu rozmaitej blagi. A podstawą bytu blagierstwa był jego sens, cel i potrzeba — tu ich nie było. Ale chciałam się dziś już tylko napić wódki… — zamiauczała w myślach.

Najeżyła się. — No dobrze, psiakrew! Może i nie łżesz… Może i twój martwy charakternik idzie tu między ludźmi, śmierdząc jak baranina. Puścisz mnie do tego okna czy nie? Mam tu czekać i sprawdzić, czy przyjdzie? Niedoczekanie! — Podciągnęła hardo bryczesy. Nagle bardzo zapragnęła się już znaleźć w porcie, w swoim przytulnym, kocim gniazdku. Nagle perspektywa rychłego spieniężenia medalionu w lombardzie i żarcia wreszcie, picia i życia jak człowiek miesiącami wcale nie była aż taka kusząca. — Nadal nie wierzę, wystaw sobie! Był nieżyw, sama widziałam!


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#28 2015-02-12 02:04:09

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

-E? Czarownik żyje, nie ubity. Wystaw sobie, że sam też widziałem na własne oczy jeszcze pod świątynią. Wychodziłem z tego ich chramu kiedy się napatoczyłaś. Chwilę potem jak go obszukałaś na zewnątrz zaraz po mnie wylazła jakaś damulka, sztywna zdawałoby się jak nasz klient. Przyklękła przy nim, pomacała, coś błysnęło, wiedźmak zachłysnął się powietrzem, wstał a ta go skrzyczała. Gadali coś jeszcze ale nie pomnę o czym.

Niziołek odebrał strzałę i chwilę w milczeniu gapił się na jej umazany grot zastanawiając się czy nie wytrzeć go w spodnie. Nie wytarłszy schował za pazuchę i podrapał się w głowę.

- Tego ten, potem czarownik mnie rozpoznał bo tak się złożyło, że spotkaliśmy się już przelotnie. A że akurat lezę do lombardu zapłacił mi żeby wywiedzieć się co z amuletem, tak. Znalazłem od razu bo zadyma jak w pogrom. Aha!- Przypomniał sobie nagle pokurcz mrużąc skryte pod kapturem czoło w wysiłku. - Mam powiedzieć, że medalion ema...emancypuje czarami od których dostaje się czyraków na rzyci a od noszenia przy sobie może odpaść kuśka. Jak to będzie kobieta powiesz, że uschną jej cycki i urodzi jeża. Tylko ja wiem jak zdjąć klątwę więc musi go oddać. Zapamiętaj i powtórz. No!- Wystękał z wysiłkiem najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.


-Nie łżę.- Wzruszył ramionami nie pomny zarzutu. - Nie takie rzeczy się zdarzają. Smarkacz szurzego mojego znajomka z Hirundum dostał kiedyś piorunem podczas burzy. Nie dychał, nie czuć było tętna aż w końcu się obudził. I żyje. Tylko nie pozwalają mu się bawić latawcami.-
Niziołek złożył łuk zawiesiwszy go na plecach.

- Ale komu w drogę temu szkło w nogę. Swoje zrobiłem i gówno mi do reszty. A nie, czekaj. Nie znasz może żadnej czarodziejki? Bo posłali mnie też po jedną ale wciórności, zabucałem jak się mogla zwać.

Offline

 

#29 2015-02-12 16:02:03

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

W Karczmie "Pod Pręgierzem" zabawa była przednia. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy podłogi. Taudiel jednak nie podzielała opinii przewijających się nad nią ludzi. Kopniaki były naprawdę bolesne, jednak  dopiero mężczyzna, który stanął jej na dłoni sprawił, że przez chwilę w oczach czarodziejki, mimo jej woli, pojawiły się łzy. Na szczęście nikt tego nie widział. Zamrugała szybko, pozbywając się niechcianego nadmiaru wilgoci. Przywarła do ściany, oplotła się dokładnie brązową szatą podróżną, którą przezornie ubrała zanim się tu pojawiła. Naciągnęła kaptur i zwolniła zaklęcie.

Pojawiająca się znikąd kobieta w takim zamieszaniu nie wzbudziła specjalnego zdumienia. Ot, kolejny element wszechobecnego chaosu. Pod ścianą nie było wiele bezpieczniej niż w innych częściach karczmy, ale przynajmniej potencjalne ciosy mogły spadać tylko z jednego kierunku. Drzwi były blisko. Ale przejście tam przez tłum okładających się po łbach ludzi i nieludzi znacząco zwiększało odległość. Można było temu w prawdzie jakoś zaradzić, ale Taudiel nie zamierzała atakować ich, przynajmniej dopóki sami się na nią nie rzucą. Poza tym, chociaż wcale nie miała się ochoty się do tego przyznawać, czuła się za tę burdę odpowiedzialna.

Kiedy pojawił się koło niej sporych rozmiarów mężczyzna, użyła prostego zaklęcia, zmuszając go, przynajmniej przez chwilę, do trzymania wszelkich ciosów oraz potencjalnych osób chcących na nią wpaść na pewien dystans i zaczęła skandować zaklęcie wykonując rękami dziwne ruchy. Po chwili na tyłach karczmy wybuchł pożar, a pomieszczenie wypełniło się zapachem palonego drewna. Ogromne płomienie szybko sięgnęły sufitu sprawiając, że nawet najbardziej oporny idiota musiał je zauważyć. Biło od nich ciepło.

Ogień rozrastał się w zastraszającym tempie. Na szczęście, w iście magiczny sposób pozostawił wystarczająco dużo miejsca, by dopaść drzwi i przez nie uciec przed nieopanowanym żywiołem. Płomienie wyglądały jakby wyganiały tłum z karczmy. Spanikowane gąski.

Do nozdrzy Taudiel doszedł bardzo wyraźny zapach spalenizny. Dużo silniejszy niż jeszcze chwilę wcześniej. Czuła, jak zbliżają się do niej gorące płomienie. Cofnęła się wchodząc w nie, chowając przed tłumem. Pozwoliła osiłkowi uciec przez drzwi zaraz po tym, jak przekrzykując zgiełk zmusił swoje płuca do niesamowitego wysiłku.

- Pożar! Ludziska! Paaali sięęęęęęęę!

Iluzja była całkowicie nieszkodliwa. Nie zniszczyła ani kawałka karczmy. Ciepło bijące od płomieni było prawdziwe, ale niewystarczające do poparzenia kogokolwiek. A zapach, cóż, był specjalnością czarodziejki. Wplecenie w wyimaginowany ogień odrobinę aromatu palonego drewna wcale nie było zbyt trudne. Skomplikowane jednak było utrzymanie iluzji, którą non stop ktoś naruszał. Dlatego Taudiel skandowała zaklęcie utrzymując iluzję i mając nadzieję, że panika na widok ognia wystarczy, by zakończyć burdę w karczmie.

Offline

 

#30 2015-02-12 21:43:31

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”


Emancypacje, latawce, pioruny, czarostwa… Strasznie pierdolisz, niziołku — zdenerwowała się Kotna. Ale chytra mina jej zrzedła i pobladła na buzi, słuchając o odrażających klątwach, jakie niechybnie ściągał na niewinnego człeka zafajdany koci amulet. Pecha na pewno. Elfka potrafiła wymienić całą listę powodów, dla których już od maleńkości nie ufała niczemu, co używało fajerwerków i inkantacji do zabicia czegoś, co i tak zdychało, kiedy to walnąć prosto w łeb. Dlatego też bardzo pożałowała, że w ogóle wpakowała się w to magiczne gówno i to wpakowała się po samą brodę. Bodajby ją ktoś kiedyś dopuścił na długość ramienia do całej magii na świecie — zapierdoliłaby.

Zawsze żałujesz, Mania, zawsze! A kiedy się uczysz? Nigdy! Teraz już za późno, teraz pora pić piwo i łykać gorzkie lekarstwo, nie żałować.

Fuknęła krewko. — No dobrze! Już dobrze… — Pokręciła głową, że jeszcze brała w tym wszystkim udział, potarła nosek i zapsioczyła. Szaleństwo, wszystek szaleństwo. Westchnęła z udręką. — Kurwa… Skoro wasz wiedźmin iście żyje i tak wielce mu ten paciornik potrzebny, to przecie zwrócę, nie ma co się stroszyć i grozić klątwami — nadąsała się. — Mówiłam, żem nie myślała nikogo okradać. Gdzie ten charakternik? Bo czarodziejkę, imaginujesz sobie, nastaniesz jedną tam, w gospodzie. Ino sam ją wiedźminowi ratuj, o ile jeszcze dycha…

Wtedy nastał jakiś wyjątkowo donośny ryk i ruch na sali zajezdnej, nawet jak na dotychczasowe agitacyje. Ludziska jęły drzeć się wniebogłosy. Ktoś zawołał: kurwa, toć to pożar! i rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a Dietere zawył jak wściekły pies. Marie nie słyszała huku pożogi, ale słyszała tętent tratujących się do wyjścia bumelantów. Naoglądała się już idących z dymem spelun, śmierdział jej ten pożar, bynajmniej nie siarką. Śmierdział żywą czarodziejką.

Bodajby dopuścili ją kiedyś do całej tej magii…


Spoiler:

Jeśli sprawy mają się powoli ku z/t, to jam gotowa.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#31 2015-02-13 02:03:24

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Spoiler:

Graj muzyko.

W Karczmie "Pod Pręgierzem" zabawa była przednia. Choć przybytek nie płonął naprawdę a przynajmniej nie cały to i tak było wesoło. Kiedy płomienie zawitały pod strzechę wielu myślało, że to sam Baal-Zebuth przybył by zasiąść w tej oberży. I choć trudno to sobie wyobrazić, tumult i bajzel jaki panował w środku od dłuższego czasu jeszcze bardziej przybrał na sile.


- Zamknąć ich tam nieludziów! I elfich kochasiów!
- Stać! Gęśle! Zostawiłem tam moje gęśle!
- Sztuka umarła, zastawiaj!
- Trzymać!
- Pchać!
- ...twoją mać!


Czarodziejka wycofała się w płomienie zanim ktokolwiek uczynny z tłumu wpadł na to by samemu ją tam wrzucić. W samą porę jak się okazało bo swąd spalenizny który dobiegał jej nozdrzy został szybko stłumiony przez wylewającą się z nich juchę. Podtrzymywanie iluzji i szarmu rzuconego na wielkoluda stanowiło spory wysiłek który odzywał się jej w skroniach i dole brzucha znajomymi falami bólu i pulsującym tętnieniem pobudzającym krew do szybszego krążenia. Jednak jej plan jakkolwiek szalony i ryzykowny wydawał się być skutecznym. Spanikowane gąski czując na skórze zwiastujące przetopienie na smalec gorąco nacierały na drzwi lub próbowały uchodzić drąc błony i wybijając cienkie szkło w nielicznych okienkach choćby po to żeby wystawić głowę. Ciżba, opuszczała płonący przybytek w tempie porównywalnym tylko z opuszczaniem przez nich świątyni po zakończonym, przedłużającym się kazaniu wielebnego Rigarda. Z placu boju umykał nawet niezmordowany Karol Baldwin, miechownik, kumpel Józia i Frózia. Ogniowi i czarom przypierdolić nie mógł, nawet mając je na wyciągnięcie ręki żaden mocarz tego świata, waligóra ani osiłek.

- Pożar! Ludziska! Paaali sięęęęęęęę!
- To kara boska za wasze grzechy wy bezbożne łby!
- Ha! Było się ubezpieczyć!
- Straż! Straż!
- Morda kapusiu!
- Ała, ogniową kurwa, ogniową!


Później mówiono, że człowiek ten nadszedł ze wschodu od bramy klasztornej. Niewiele było w tym gadaniu prawdy. Przeważnie dlatego, że to nie był człowiek i wyglądał jakby przypełznął tu prosto ze Starej Nekropolii.
Dietere twierdził, że był to wiedźmin i że nawet dał mu w mordę ale mało kto dawał staremu oberżyście wiarę. W końcu widział kto wiedźmina bez medalionu?

Pomagając sobie łokciami przybysz przedzierał się przez rzekę mniej i bardziej ludzkiej masy śmierdzącej wszystkim tym co zdążyło się tego wieczora wydarzyć. Jego nadludzkie zmysły rejestrowały to z detalami. Nadludzka wytrzymałość żołądka nie pozwalała by dołożył na klepisko coś od siebie. Zatrzymał się dopiero kiedy zobaczył czarodziejkę w płomieniach.

I wtedy poszedł przez ogień wstecz się nie oglądając chociaż w ogóle jej nie znał. Skoczył dobywając miecza i rozcinając nimi języki ognia na pół. To nie były zwykłe płomienie ani zwykły miecz. Jeden tylko skok dzielił go od białowłosej.

- Od razu pierdolisz.- Obruszył się niziołek przebywający z rudą elfką w spichrzu. - Zajmuję rozmową jak mi kazali.- Niziołek zamilknął słuchając wrzasków i brzęku szkła. - Aha. Czyli już. No to z fartem. Zlecenie wykonane.- Zakapturzony halfling zaparł się o ościeżnicę kopniakiem przewracając jej na łeb stojący najbliżej okna zepsuty regalik a razem z nim, przetwory, bimber, suszone grzyby i solone ryby.
I tyle go widzieli.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-13 02:06:36)

Offline

 

#32 2015-02-13 22:28:28

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Wśród płomieni było ciepło. Nawet, jeśli były jedynie iluzją, ukrycie się w nich przed tłumem sprawiało prawdziwą rozkosz. Czarodziejka skupiona na inkantacji zaklęcia i płynnych ruchach rąk przestała nawet słyszeć gwar dobiegający z zewnątrz.

Ból brzucha, pulsowania w skroniach. Czuła, jak jej ciało protestuje przeciwko używaniu magii. Jeszcze chwila. Tylko odrobinę dłużej. Wytrzymaj do cholery.

Zwolnienie zaklęcia, utrzymującego osiłka w jej woli, pomogło. Krew spowolniła nieco swój bieg. Pulsowanie w skroniach na chwilę ustało. A potem wróciło. Iluzja była coraz większa, rozrastała się, wymagała coraz więcej mocy. Naruszały ją kolejne nogi i dłonie, których właściciele uciekali z karczmy. A brzuch bolał w dalszym ciągu.

Gwar ucichł. Stał się stłumiony. Jakby dobiegał gdzieś zza ściany. Albo jakby Taudiel była pod wodą i słyszała rozmowy toczone gdzieś na powierzchni. Przez krótką, przerażającą chwilę była pewna, że traci przytomność. Ale to większość gości po prostu opuściła lokal ratując swoją skórę.

Otworzyła do tej pory zamknięte oczy. Na czas, by zobaczyć nieznajomego z mieczem idącego w jej kierunku przez płomienie. Nie bał się, nawet na sekundę nie zawahał. I to wzbudziło w Tau czujność. Zaprzestała inkantacji tuż po tym, jak dostrzegła obcego. Coś podpowiedziało jej, że ma do czynienia z wiedźminem. Wiedźminem, delikatnie sprawę ujmując, nie w humorze. Nie miał medalionu. Co by się nawet zgadzało. Rudowłosa elfka z wiedźmińską błyskotką i łowca potworów jej pozbawiony niechybnie sprowadzały się do przedzierającego się do czarodziejki jegomościa.

Kurwa.

Czego mógł chcieć wiedźmin? W życiu go na oczy nie widziała. Ale szedł w jej kierunku z mieczem. To zazwyczaj nie był dobry znak. A ona? Ona była zmęczona, nie miała siły ani czasu na żadne skomplikowane zaklęcia. Coś prostego. Coś szybkiego. Coś niewymagającego dużo energii.

I jedynym, co przyszło jej do głowy było zaklęcie nieco rozwinięte zaklęcie kneblujące. Tyle, że rzucone na kończyny. To powinno zatrzymać przeciwnika, przynajmniej na chwilę. Powinno dać Taudiel czas na ucieczkę. Powinno pozwolić jej podążyć drogą elfki, która już zapewne gdzieś uciekła. I tak by było. Gdyby nie była zbyt zmęczona, a rzucone zaklęcie nie wyssało z niej jeszcze więcej sił. Zakręciło jej się w głowie, zatoczyła się.

- Czego on kurwa chce?

Nawet nie wiedziała, że pytanie usłyszał ktokolwiek poza nią. Nie miała jednak zamiaru dywagować nad taką drobnostką. Po prostu ruszyła trasą, którą wcześniej obrała elfka. Gdyby wyszła głównymi drzwiami najpewniej czekałby ją lincz, na który wyjątkowo nie miała ani czasu, ani ochoty.

Zaklęcie powinno zatrzymać wiedźmina przynajmniej na chwilę. Zanim zwykły człowiek odzyska czucie w nogach, mogło minąć trochę czasu. Temu delikwentowi zapewne zabierze to nieco mniej czasu.

Kurwa.

Offline

 

#33 2015-02-14 19:31:46

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Mały skurwiel! Kotna uskoczyła. Ale w ciasnym spichrzu mogła sobie uskakiwać szybko jak fretka, nie miało to ni krzyny znaczenia. Nie było gdzie splunąć, co dopiero uciekać. Elfka zdążyła jedynie spleść ramiona nad karkiem w odruchu, by kryć łeb. Regał runął, szkła i słoje zabrzęczały, Marie skuliła się, kurwiąc wszetecznie na cały hobbici ród i cudem uniknęła pogruchotania sobie wszystkich żeber naraz. Poczuła ból i ucisk od mostka w dół, i chwilę nie mogła złapać tchu, płuca miała jakby odbite od klatki piersiowej. Przywaliło ją. Wręcz na ament, nie mogła się oderwać od podłogi.

…rrrwa mać! — Podparła się na dłoniach i spróbowała wyczołgać spod pułapki. Bezskutecznie. Dziewka ważyła dziewięćdziesiąt i pięć funtów w pełnym moderunku, w porywach, a regał stał chyba tam na zapiecku od czasów króla Sambuka, bo go nikt nie miał krzepy ruszyć. Zaszamotała się ze frustracją, ale coś jej tylko chrupnęło we grzbiecie. — Ała, kurwa! Pierdolony niziołek! — wściekła się. Naraz zgniatało jej miednicę, plecy i już dostatecznie zmaltretowaną rzyć. Dychała z trudem, zziajana z wysiłku, włosy opadały jej w nieładzie na czoło. A jeśli do tego w izbie Dieterego iście wyła najprawdziwsza pożoga, to miała zdrowo przejebane.

Chędożony niziołek… Zabiję skurwysyna! Skurwego syna zatłukę, zajebię go na kotleta! — Na ogniu złości poderwała się znowu, zaparła, zaciągnęła na naprężonych, chudych ramionach jak przeczołgujący się pod płotem pies… Drgnęła na milimetr do przodu i opadła z sił, dysząc. Przeklnęła. Sytuacja była beznadziejna.

O nie, nie zezwalam — pomyślała hardo. Nie dam się zaczadzić jak kot w worku! Nie tak, niech to syfilis i trąd, nie w ten sposób! Nie dam sobie łba ukręcić! Zasługuję… na… sąd… i szafot!… Ha, kurwa!

Zachłysnęła się triumfalnie. Kiedy wymierzyła półce na ślepo naprawdę srogiego kopniaka, coś trzasnęło z tyłu i Kotna co nieco oswobodziła się w pasie, łapiąc w końcu prawdziwy haust powietrza. Czas jej się ino kończył, ni chybi. Pogwar tratującej się klienteli jakby ustąpił odgłosom znacznie bardziej podejrzanym, łomotowi kroków na wyłożonym deskami klepisku, roztrącanym zydelkom. W powietrzu zamiast swądu spalenizny, unosił się dziwny, charakterystyczny zapach ozonu, niczym lato tuż przed burzą. Goście wygalopowali przed płomieniami, ale elfka wcale nie była sama. Zmieniła tedy taktykę. Ostrożnie, by nie pokaleczyć przedramion o roztłuczone odłamki naczyń, wcisnęła rękę pod się i do pasa, po nóż. Potem zamiast się trzepotać niczym ptaszyna aż do wyczerpania, jęła się wyczołgiwać z potrzasku powoli i z dzikim uporem, chwytając się każdego luzu. Nie zamierzała tanio sprzedać skóry, dać się nastać pod tym chędożonym regałem bezbronna jak dziecko.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#34 2015-02-17 01:49:48

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Wiedźmin był już w połowie skoku kiedy zobaczył jak czarodziejka unosi dłoń do zaklęcia. Odruchowo spróbował złożyć znak. Bez medalionu mógł sobie próbować. Tracąc władzę w nogach zaklął szpetnie i wpadł na nią po czym obydwoje wylądowali na klepisku tuż obok kałuży rzygowin i martwego szczura przybitego widelcem do podłogi. Obecność gryzonia nie była bardzo zaskakująca, niewinne ofiary w wojnach międzyrasowych pozostawały normą.

- Ładna iluzja. Dopiero teraz poznałem.- Wychrypiał dźwigając się na ramionach tuż nad leżącą białowłosą czarodziejką. Nieznajomy o żółtych, kocich oczach śmierdział krwią i spalenizną. Ściskany w dłoni znajdujący się nieopodal jej głowy miecz wywoływał nieprzyjemne uczucie potęgujące wyczerpanie związane z pokazem jaki tu przed chwilą urządziła. - Mistrzyni magii Taudiel, bez wątpienia. Miło poznać, cała przyjemność po mojej stronie. - Pomimo wiele sugerującego położenia poznanie było czysto powierzchowne a żadne inne przyjemności nie miały między nimi miejsca. Głównie za sprawą braku odpowiedniego nastroju i faktu, że nieznajomy stracił czucie od pasa w dół. Krzywiąc twarz równie w tej chwili bladą co jej własna uśmiechnął się niemrawo, choć to co pojawiło się wtedy na wysokości jego ust przypominało bardziej pękającą bliznę niż uśmiech. - Traf zesłał mi cię tutaj czarodziejko. Przywróć mi proszę czucie w nogach jeśli... Ach, już nie trzeba. Przepraszam na moment.- Gdy czar przestał działać, niezgrabnie jak kawalerzysta po całej bitwie przebytej w siodle charakternik bez medalionu zgramolił się z bladolicej czarownicy, wziętej iluzjonistki i piromantki.
Wciąż szalejące gdzieniegdzie iluzje płomieni falowały i znikały napotykając wleczone po podłodze ostrze które nieznajomy ciągnął za sobą do znajdującego się na zapleczu spichrza. Kiedy miecz znalazł się dostatecznie daleko od niej, Taudiel mogła poczuć się wyraźnie lepiej i nie chodziło tutaj tylko o komfort psychiczny.


- Ruda hiena. Padlinożerna wiewióra.-  Cedząc przez zęby stanął nad przygniecioną całym tym bajzlem elfką niczym świeżo zmartwychwstały prorok Lebioda. Z tą różnicą, że z mieczem opartym o bark i wyjątkowo paskudnym wyrazem gęby przywodzącym na myśl przypowieść o wściekłym wilku a nie łagodnym pasterzu.
- Medalion.- Warknął przydeptując przegub jej dłoni z nożem tytanicznym wysiłkiem powstrzymując się by nie wkopać jej pod stos z którego wypełzła.


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#35 2015-02-17 17:49:02

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Świat zawirował po rzuceniu zaklęcia. A następnie wywrócił do górny nogami. Taudiel przez chwilę nie wiedziała czy to leci ona, czy po prostu rzeczywistość wokół niej się rozpadła. Zastanawiała się też, czy przekleństwo, które było jedynym sygnałem, że coś jest nie tak, było zaklęciem czy ostrzeżeniem. Gdzie się podziała ziemia? A potem boleśnie przekonała się, gdzie.

Wyczerpanie odzywało się w głowie czarodziejki tępym bólem gdzieś z tyłu czaszki. Brudna podłoga odbijała się siniakami na jej biednych plecach. Wiedźmin odbijał się miażdżąco na jej żebrach. Jedynym fragmentem ciała, który jej nie bolał, były stopy. A potem nawet one stały się nieprzyjemnie obolałe. Wibrująca magia wbijała się niczym szpilki w każdy fragment ciała. Nawet w małe palce.

Do nozdrzy Taudiel docierały dwa zapachy dymu. Ten, który jeszcze przed chwilą tworzyła i zmieszanego z krwią, bijący od mężczyzny. Przynajmniej tak jej się wydawało. Cały świat skupił się na chwilę w pulsującym bólem miejscu z tyłu głowy, by zaraz potem wybuchnąć feerią barw tuż przed oczami czarodziejki. Zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy. I to był błąd. Wydawało jej się, że spada, obracając się bezwładnie w zawrotnie szybkim tempie. Żołądek natychmiast zamienił się miejscem z przełykiem. Skuliła się. A przynajmniej spróbowała. Przygniatający ją ciężar pozwolił jej jedynie napiąć mięśnie i nieznacznie ruszyć jedną nogą. Na szczęście udało jej się powstrzymać wymioty. Świat powrócił do względnej i niezmiernie kruchej równowagi.

Wiedźmin emanował magią w bardzo irytujący sposób. i to nie w ten subtelny sposób, który wyraźnie wyczuła, gdy lecąc musnęła jego dłoń. Coś znacznie silniejszego wystawiało jej wrażliwe na moc ciało na nieprzyjemną próbę. Głowa bolała ją znacznie bardziej niż powinna ze zwykłego zmęczenia.

Na komplement dotyczący iluzji zareagowała uprzejmym uśmiechem, przynajmniej miała nadzieję, że tak to wyglądało. Wbrew pozorom, ucieszył ją. A jeszcze bardziej doceniła fakt, że wiedźmin uniósł się na rękach, sprawiając, że nacisk na żebra stał się lżejszy. Była mu za to wdzięczna. Szczególnie, że to ona go wywróciła,
więc mógł prosty fakt przygniatania jej swym ciężarem uczynić nieprzyjemnym orężem zemsty. Wzięła głęboki wdech i spojrzała w żółte oczy mężczyzny. W dalszym ciągu znajdowały się blisko jej twarzy. Pulsujący ból głowy jednak całkowicie zajął myśli Taudiel. Dopiero, kiedy nieco odetchnęła, miała czas, żeby zastanowić się, co by pomyśleli ludzie widzący tak leżącą dwójkę.

Na pozdrowienie również postarała się odpowiedzieć uśmiechem. Musiała się zastanowić, dlaczego nieznajomy tak na nią działa. I bynajmniej nie chodziło tu o żadne uczucia. Miała na to trochę czasu, gdy po kulturalnym przeproszeniu za niedotrzymanie towarzystwa, poszedł szukać elfki i medalionu.

Kiedy oddalił się na tyle, by Tau mogła zebrać myśli, odetchnęła głośno pozbywając się nieco paskudnego bólu głowy. Następnie wstała równie niezgrabnie, co nieznajomy i podeszła do nieuszkodzonego szynkwasu. Opierając się o niego zaczęła stawiać coraz pewniejsze kroki. Po chwili szła całkowicie samodzielnie. Choć uważała na to, gdzie stawia stopy, było całkiem nieźle. Dotarłszy na miejsce, w którym zazwyczaj urzędował Kulawy Dietere zaczęła rozglądać się za czymś do jedzenia. Znalazła nałożoną do miski kaszę ze skwarkami i popiła ciepłym, rozwodnionym rosołem. Od razu poczuła się lepiej. Zawroty głowy ustały, pozostał ból, ale ten minie jak weźmie kąpiel i się prześpi. Krótki rekonesans potwierdził, że nie uszkodziła sobie nic ważnego. Ból w klatce piersiowej mógł być zwykłym stłuczeniem, które szybko się wyleczy. Tak samo jak resztę siniaków. Odrobina maści i będzie prawie jak nowa. Mniejsze rozcięcia, których pewnie też się gdzieś nabawiła stanowiły nieco większy problem, ale dalej nie były poważnymi uszkodzeniami.

Wiedźmin... Wiedźmin nie był źródłem magii. Dotknęła go. W prawdzie tylko przez chwilę, ale wtedy na pewno zauważyłaby coś więcej poza mrowieniem. To musiało być coś innego. A skoro nie miał medalionu, to czyżby miecz? To by wyjaśniło, dlaczego bez wahania wszedł w płomienie tnąc je swoim ostrzem. Czyżby wchłonęło moc? Nie była znawcą, ale nie wydawało jej się, by każde wiedźmińskie ostrze było w stanie robić takie cuda. Czarodzieje by na to nie pozwolili. Za bardzo wkracza w ich kompetencje. Za bardzo im zagraża.

Odwróciła się w stronę, w którą poszedł mężczyzna. I tak nie miała wyboru. Na zewnątrz czekali ludzie gotowi się ne nią rzucić za zniszczenie karczmy. Podeszła kawałek, na tyle, by słyszeć rozmowę i widzieć niewyraźne sylwetki. Przez moment zrobiło jej się nawet szkoda elfki. Ale po chwili przypomniała sobie, że ta nie przejęła się zbytnio jej losem. Dlatego Tau została na swoim miejscu i opierając się o ścianę obserwowała, co się dzieje.

Offline

 

#36 2015-02-17 20:35:16

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

W dupę jeża nietoperza. Nie łgał!

Bez ochyby, niziołek nie skłamał, zasię charakternik żył i dychał. Mało mu było po tym — wkroczył do spichrzu z tak kwaśną gębą, że Dieteremu pewno wszystkie ogórki się w beczkach same ukisiły, szczury pochowały się pod miotłami, a Marie uniosła głowę i użyła słowa, które dotąd nawet ona uważała za nieznośnie wulgarne. Wiedźmin niecywilizowanie mocno przydepnął jej nadgarstek, elfka aż zapiszczała. — Ała, ała, ała! Kurwa, złaź! Poddaję się! — Wypuściła kozik z palców, szarpiąc ramieniem. Kapitulacja była wcale nieunikniona, zważywszy, że dziewucha nie zdążyła stanąć jeszcze na nogi ani dobrze wyczołgać się spod pakułów karczmarza. — Złaź, psiakrew! Jak mam, do stu chujów, oddać ten medalion, kiedy mi depczesz po ręce? — wściekła się.

Z obrażoną miną wyrwała czarownikowi dłoń i łypnęła złowrogo, złociście. Nie bolało aż tak dotkliwie, nawet nic nie zachrzęściło, ale i tak się zborsuszyła, a przegub krzynkę jej spuchnął. Kotna prychnęła. Miała dotąd jeno jedną jedyną okazję w życiu, by wyrobić sobie zdanie o wiedźminach — zbiesiałych świszczypałach o pretensjonalnym nawyku paradowania z klingą na wskroś grzbietu i gębami permanentnie skrzywionymi jak po kiepskiej wódce albo bezowocnej wizycie w wychodku. Aliści, Marie była strasznie smarkata na elfią miarę, ale już wiedziała, że świat zaiste był prosty i ludzie wszędzie tacy sami.

Niech to kiła i trąd, nie dziwota, że was kamieniami obrzucają… — wymamrotała, rozmasowując nadgarstek. — No już, już, psiakrew…  I tak miałam oddać to ustrojstwo, wystawcie sobie — gdybyście żyli. A nie żyliście. Kurwa, pokręcone to… Zresztą, medalion jest rozpieprzony, takim go już znalazłam. Drży cięgiem jak srający pies, nawet teraz czuję, jak się wierci. Tyle zachodu o trefny fant… — zamknęła się, bo narzekała bardziej do siebie i spojrzała na charakternika z ukosa. — Pomożecie mi, czy nie? Półka mi leży na rzyci, jeśliście ślepi — jak mam niby wcisnąć pod to rękę i sięgnąć wasz wisiorek?


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#37 2015-02-18 15:07:32

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Gwar rozlegający się na zewnątrz zdawał się cichnąć z każdą  chwilą. Większość obijbruków i moczymordów dosyć miała już wrażeń na dziś a elitarne grono zdolne utrzymać się jeszcze na nogach co rychlej przenosiło się do "Grających Rogów" albo "Pod Kotwicę".
Nic nie zapowiadało tego by w najbliższym czasie motłoch miał zamiar na powrót wtargnąć do "Pręgierza" i zgotować czarodziejce prawdziwy, nieiluzyjny stos. Większość obecnych za pożar i całe mające tu miejsce zamieszanie i tak obwiniało Egwina Schutza, krasnoludzkiego szewca ze starego miasta który akuratnie miał pecha wyjść wysikać się na róg tawerny w tym samym momencie w którym podchmielona kompania lokalnych patriotów szukała okazji do zaczepki. Niewinne ofiary w wojnach międzyrasowych pozostawały normą a na cywilnych niezwiązanych z partyzantką nieludziach szło wyładować się najłatwiej. Całą resztą ciekawskich gapiów dość skutecznie odganiał przedsiębiorczy właściciel przybytku, Kulawy Dietere. Czekając na przedstawiciela towarzystwa ubezpieczeniowego na miejscu pozwolił zostać wyłącznie świadkom którzy potwierdzą jego wersję zeznań. Tym samym co zawsze.
"Pręgierz" wbrew zawistnym nadziejom kilku tutejszych był ubezpieczony i nie po raz pierwszy przyszło mu odradzać się z popiołów jak legendarnemu feniksowi lub wypełzać ze zgliszczy jak żywotnemu karaluchowi które to porównanie było o wiele bardziej przystające do rzeczywistości. Na zewnątrz słychać też już było odległe dzwony straży ogniowej. Stłumione i niezbyt pospieszne bo "Pręgierz" znajdował się od ratusza i rezydencji wielmożów dostatecznie daleko by ewentualnie rozprzestrzeniający się pożar nie mógł im zagrozić.

Posilająca się przy szynkwasie czarodziejka poczuła się zdecydowanie lepiej a posiłek o dziwo przyniósł ulgę podobną co przy leczeniu ciężkiego kaca. Nie było to szczególnym zaskoczeniem bo wycieńczenie i ból który ciągle jeszcze odczuwała był całkiem zbieżnym z jego objawami po całonocnej popijawie. Spoglądając znad poplamionego drewnianego blatu Tau mogła ogarnąć wzrokiem całe wnętrze karczmy oraz zniszczenia które mniej lub bardziej pośrednio sama spowodowała. To co widziała teraz przed oczami potwierdzało, że za pomocą magii można było robić rzeczy wielkie i straszne, niekiedy bardziej aniżeli się chciało.


Gdyby gospodarz nie ubił ostatniej kury jeszcze tego samego dnia przed całym zamieszaniem trup ścieliłby się teraz na klepisku gęsto. Szczęśliwie jedyne ciała zalegające podłogę należały do pięciu przypuszczalnie ludzi i jednego ponad wszelką wątpliwość szczura. Pierwszy delikwent leżał na podłodze koło przewróconego stołu i rozsypanych kart. Wystająca spomiędzy łopatek rękojeść puginału sugerowała ciężkie przedawkowanie żelaza. Dwa pozostałe nieruchome ciała należały do nowych znajomych. Dwaj z pięciu podobnych do siebie jak bracia prowokatorów leżeli koło siebie pod ścianą jeszcze trudniejsi do odróżnienia niż przedtem z powodu krwawej miazgi w miejscu tęskniącej za rozumem twarzy. Jeden z nich- mający na sobie przypaloną koszulę i zafajdane na brązowo nogawice niezawodnie wskazujące, że to on był celem pierwszego fatalnego dla dalszego rozwoju wydarzeń zaklęcia oddychał niekiedy choć z wyraźnym trudem. Innym zdającym się pozostawać przy życiu członkiem rozróby był wąsaty grubas w sznurowanym kaftanie rozłożony z rękoma na wznak niemal na samym środku pomieszczenia. Oddech tego był jednak na tyle wyraźny, że zwisające ze zbutwiałego żyrandola bezpańskie femurały znajdujące się tuż nad jego głową poruszały się ilekroć wypuszczał powietrze z płuc. Ostatni delikwent był siny na twarzy i leżał tuż pod zakrytym rybią błoną okienkiem. W rozwartej dłoni trzymał cudem ocalały woreczek fisstechu o niecodziennym, błękitnym odcieniu.

Potłuczone sprzęty, odłamki naczyń, połamane instrumenty oraz wymazane piwem i strawą stoły w rozmaitych, konfiguracjach tworzyły malowniczą mieszaninę dającą pojęcie o tym jak wyglądałby zakład stolarski po zderzeniu go z browarem zahaczywszy po drodze o jarmark i lupanar.


- Hej, dawno temu na strychu... Ładnam była, młoda. Wziął mnie zasię...- Skryta do tej pory za przykrytą skórami wnęką koło paleniska starucha, przypuszczalnie matka Dietere lub przygarnięta przez niego przybłęda zamamlała i zaśmiała się chrapliwie. Pomarszczony babsztyl bredził coś pod nosem siedząc na zydelku z gąsiorkiem zwędzonej w zamieszaniu okowity na kolanach. Wypraktykowane miejsce na kryjówkę oraz zupełne lekceważenie dla panującego wokół pobojowiska wskazywało, że nie była to dla niej pierwszyzna. Repertuar nuconych pod nosem piosenki dowodził z kolei braku piątej klepki lub przepicia. Albo obydwu naraz. - Deeszczeee nieeespokojneeee...

Oprócz niej i białowłosej czarodziejki jedynym pozostałym na placu boju bez szwanku był pręgowany kocur którzy przysiadłszy na jedynym nieprzewróconym stole w kącie sali z pełnym namaszczenia skupieniem zadzierając ogon wylizywał sobie tyłek.


Na zapleczu wiedźmin  schował miecz i kopnął majcher elfki pod ścianę. Niepomny jej paplaniny stał chwilę w zupełnym milczeniu przyglądając się jej z kamiennym wyrazem twarzy. W końcu wielkodusznie uniósł  nieco przygniatający ją mebel na tyle żeby mogła się czołgać.
- Mów jak mnie znalazłaś. Z detalami i w miarę możliwości uwzględniając to co zobaczyłaś wcześniej.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-18 15:33:47)

Offline

 

#38 2015-02-19 20:08:24

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Taudiel trzy razy w życiu miała kaca. Raz po skończeniu szkoły. Drugi raz z mistrzynią, gdy skończyła swoją naukę u niej. I ostatni, trzeci, o którym wolałaby nie pamiętać. Do dzisiaj miała pamiątkę po tym nieumiejętnym czarowaniu. Uczucie, które wtedy ją nawiedziło skutecznie hamowało jej zapędy do picia zbyt dużo. Ból głowy, szum w uszach, suchość w ustach, czuła się dokładnie tak jak w tym momencie. A nie wypiła dostatecznie dużo. Niestety, nadużycie magii prowadziło do takich samych efektów jak kac. Nawet kuracja wyglądała identycznie. Jedną z różnic był jednak fakt, że po nieumiarkowanym spożywaniu alkoholu często zapominało się o pewnych zdarzeniach. Czarowanie takiego luksusu nie dawało. Tau pamiętała paskudny smród spalenizny, kiedy nieco zbyt pochopnie zareagowała na rzezimieszków.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, które jeszcze przed chwilą wypełnione było ogniem i uciekającymi przed nim osobnikami obu płci i wszystkich niemalże ras. Teraz została zaledwie piątka ludzi. I szczur. Tym ostatnim czarodziejka niespecjalnie się przejęła. Tym z wbitym ostrzem w plecy też nie. Niewiele mogła dla niego zrobić.  Doświadczenie mówiło jej, że takim pomoże już tylko dobry grabarz. Na środku leżał wąsacz, który oddychał na tyle wyraźnie, by można to było stwierdzić ze sporej odległości. Kolejną ofiarą rozróby był poparzony. Taudiel byłoby go może i szkoda. Gdyby przed chwilą nie chciał zabijać elfów. Nie lubiła rasistów. Co nie znaczyło, że nie wyrzucała sobie zbyt pochopnej reakcji. Dlatego z niechęcią podeszła do mężczyzny. Zdjęła z siebie podróżny płaszcz, odkrywając wyjątkowo krótką suknię z dużym dekoltem, która sprawiała wrażenie najmniej przejrzystej na rękach w okolicy nadgarstków. Wyjęła sztylet i niewiele myśląc pocięła szatę, którą przed chwilą na sobie miała, na paski szerokości dłoni. Wrzuciła ją do wciąż gotującego się na ogniu wrzątku. Cieńszą resztką związała sobie długie włosy.

Po podejściu do sinego jegomościa okazało się, że w ręku trzymał narkotyk. Ciężko jednak było powiedzieć, co było przyczyną jego niecodziennego koloru skóry, dlatego Tau, na wszelki wypadek mając ze sobą sztylet, klęknęła przy nim, szukając owego powodu, któremu miała nadzieję zaradzić.

Wiedźmin i elfka zdawali się załatwiać swoje sprawy, w które Tau nie chciała ingerować. Tak długo jak nie zaczną się zabijać nie czuła potrzeby wtrącania się. Wróciła do gotujących się szmat. Znalazła jakąś dużą chochlę, którą potrzymała przez chwilę we wrzątku, a następnie użyła jej do wyciągnięcia czegoś, co jeszcze przed chwilą było płaszczem. Operując chochlą i sztyletem udało jej się powiesić szmaty na wszystkim, co wydało jej się w miarę czyste. Stanęła na przeciwko jednego z kawałków materiału i wzięła głęboki wdech. Najgorsze, co można robić na kaca, to zażywać to, co już raz zaszkodziło. I nie miało znaczenia czy jest to alkohol, czy magia. Zaklęcie schładzające było jednak całkiem łatwe. Nie zamierzała przecież niczego zamrażać. Tylko trochę obniżyć temperaturę. Opatrunek na oparzenia musi być chłodny. Uniosła ręce i wymówiła zaklęcie. Nie wiedziała czy zadziałało. Przed oczami zrobiło je się ciemno. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Nie walczyła o utrzymanie równowagi. Pozwoliła swoim kolanom uderzyć głucho o podłogę. Rękami oparła się o ziemię. Oddychała dość ciężko.

W takiej pozycji zastała ją babinka, która wyraźnie nie przejmowała się niczym. Póki co Taudiel obdarzała ją podobnym brakiem zainteresowania. Bardziej zajęła się dochodzeniem do siebie. Miała wrażenie, że z nosa pociekła jej krew. Wstała ostrożnie. Spojrzała na swoje dzieło. Dotknęła bandażu ręką. Był chłodnawy. Przynajmniej tyle. Podeszła do poparzonego. Po chwili zastanowienia stwierdziła, że do zrobienie porządnego opatrunku potrzebowałaby pozostałych trzech pasów, a one dalej były za ciepłe. Westchnęła tylko i zaczęła rozcinać to, co miała, na mniejsze fragmenty i układać na skórze w miejscach, gdzie wyraźnie widać było ślady po jej zaklęciu.

- Babciu, idź po medyka - rzuciła do starszej kobiety, choć nie miała specjalnej nadziei na efekt, który w zamierzeniu miała przynieść jej prośba.

Offline

 

#39 2015-02-19 22:25:26

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Uwolniony spod znacznego ciężaru kręgosłup odpłacił elfce błyskawicą bólu, co skwitowała siarczyście i bardzo wulgarnie. Wywinęła się pułapce z kocią zwinnością i stanęła pod okienkiem na lekko ugiętych nogach, jakby jeszcze przyczajona, bacznie lustrując charakternika spod potarganej, rudej grzywki. Prychnęła cichutko. Nie ustąpiła mu pogardliwością i zanim otworzyła gębę, w milczeniu otrzepała wyświechtaną kurteczkę z kurzu i otynkowania, podciągnęła rajtroki na chudym tyłku, podwinęła rękawy. Z wewnętrznej kieszeni kurtki sięgnęła wiedźmiński medalion, podrygujący w słabym świetle spichrzu jak żywa rtęć. Bardzo niechętnie zwróciła go właścicielowi. Co łup to łup. Uważała, co by przypadkiem go przy tym nie dotknąć. Marie nie wierzyła ani krzyny w bajania, że od dotknięcia wiedźmina lza oparszywieć, ale była bardziej ostrożna z natury, niźli się mogło zdawać. Zwłaszcza względem magicznych pociotów.

Martwego — odszczeknęła się. — Sztywnego jak… Nie dychałeś, psiakrew. Za to śmierdziałeś kapkę gorzej, niźli teraz, ino spalenizną. Rozwalony na wznak na klombie z bratkami, miecz obok, trawa wydeptana, ale nikogo nie było pod chramem, widziałabym. Dopiero potem naszły te trzpiotki od Melitele. To ostawiłam cię na tym klombie. Wzięłam tylko amulet — troszkę się tlił, a potem zaczął trząść, jak go dotknęłam. To o klątwie, to łganie było, prawda?… Kurwa… — Kotna wzięła się pod boki z ciężkim westchnieniem. — Macie swoje detale — fuknęła. — Wcześniej widziałam krzaki. Koty wrzeszczące na dachu, żebraka bez nóg, rąk i zęba, i ktoś się albo mordował, albo bździł z dziwką pod murkiem. Albo jedno i drugie. Pomocne? No, ja myślę, że nie…

Elfka zapsioczyła pod nosem i rozejrzała się z rezygnacją po zdemolowanym przez nią, niziołka i po troszku nieszczęsnego bandytę spichlerzu Kulawego Dietere. Jeszcze zaś nie drzewiej, jak godzinkę temu zmierzała na wódkę z szerokim uśmiechem, przekonana o geniuszu swego dzisiejszego dokonania.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#40 2015-02-21 00:45:26

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”



Przy egzaminowaniu sinego sztylet nie zdał się na wiele. Nawet bez niego już na pierwszy rzut oka udało jej się rozpoznać śmierć przez zadławienie z dwoma kończynami górnymi w charakterze narzędzia zbrodni, przypuszczalnie cudzymi.

Czarodziejka wrzuciła paski materiału celem przegotowania do cudem ocalałego kotła z wrzątkiem.
Po krótkiej chwili wyłowiła je zręcznie z powrotem. Odchodząc mogła zauważyć jak na powierzchnię wypływa coś co przypomina gęśle.

Przy schładzaniu opatrunku czarodziejka oddychała ciężko. Trudno było orzec czy bardziej za sprawą wysiłku spowodowanego zaklęciem czy od smrodu ekskrementów jej ofiary.
Sam stopień spieczenia łysego można było  ocenić jako bardzo krwisty, lekko obsmażony.
Kiedy skończyła układać na nim opatrunki poczuła pewną ulgę. Była to ulga trywialnie organiczna niewiele mająca wspólnego z pomocą udzieloną ofierze zbyt pochopnej reakcji. Większość zgromadzonej Mocy opuściło jej ciało a krótki odpoczynek od wysiłku i podtrzymywania kilku zaklęć na raz wyszedł jej wyłącznie na dobre.

Zagadnięta babuleńka odstawiła na moment gąsiorek i spojrzała na białowłosą czarodziejkę. Biorąc pod uwagę okoliczności, wcale trzeźwo.

- Medyka? Oj wnusiu, kiej by tu trzeba po łopatę bieżyć. Więcej ich jak łońskiego tygodnia. Hej, hej! Kolorowych jarmarków!




Czarodziejka nie odczuwała potrzeby wtrącania się w sprawy wiedźmina i elfki tak długo jak ci nie zaczną się zabijać. Potrzeby wiedźmina w tej chwili diametralnie różne od potrzeb czarodziejki  pozostawały z kolei z zabijaniem w związku bardzo ścisłym.

Charakternik odebrał medalion mocując go na spinających jego pierś klamrach. Słuchał tego co ma mu do powiedzenia nie przerywając i zupełnie ignorując pytania o klątwę pozwalając się jej liczyć z ewentualnością klapniętych cycków i urodzenia jeża. Gdyby już wtedy znał elfią złodziejkę nieco lepiej stwierdziłby, że jeż czy nie jeż, wszystko co wyszłoby z jej łona niewątpliwie okazałoby się potwornym skurwysynem lub tyranem, może nawet samym cesarzem Nilfgaardu.
Kręcąc się po spichrzu deptał po kamionkowej kaszy, śledziach i obalonym łysym. Cięgiem wykonywał przy tym szybkie i dziwaczne gesty poruszając  palcami obydwu dłoni. Zmieniając położenie co rusz mruczał pod nosem klątwy, które z magią miały raczej niewiele wspólnego za to sporo z kobietami o wątpliwej reputacji i ich bękartami. W chwilach w których nie mruczał zgrzytał zębami z taką mocą, że gdyby wsadzić pomiędzy nie żelazne kulki ani chybi starłby je na proch.
Medalion drgał rzadziej niż przedtem. Ale drgać nie przestawał. Podobnie jak sam właściciel, który trząsł się równie silnie ewidentnie ostrzegając elfkę przed nachodzącym niebezpieczeństwem.


- Sprzedam cię do burdelu sakramencka strzygo. Albo od razu zawlokę do zwierzyńca.- Urękawiczona dłoń nie wiedzieć kiedy wystrzeliła ku jej gardłu. Wiedźmin obnażając kły jak kot na świeżo odzyskanym medalionie zajrzał jej prosto w oczy bardzo żałując, że wcześniej tak lekkomyślnie usunął sobie jej nóż z zasięgu.
Wtedy uścisk zelżał.
Trzymał ją na tyle krótko by nie zdążyła zsinieć nawet w połowie tak pięknie jak pechowy sprzedawca fisstechu znajdujący się nieopodal w głównej izbie. Puścił na tyle szybko by nie mogła odczytać odsłoniętego na moment wytatuowanego ciągu znaków na jego przedramieniu. Gdyby pozwolił jej czytać zapewne posiniałaby na tyle, że niczym już nie różniłaby się od strzygi.

- Rozstroiłaś mój medalion. - Stwierdził w końcu a wyraz jego twarzy znów był opanowany jak gdyby rozegrał przed chwilą partię kości albo zebździł dziwkę pod murkiem. Przez moment uśmiechnął się nawet. Uśmiechem który jednak miał więcej wspólnego z demonstracją uzębienia niż jakimikolwiek pozytywnymi uczuciami. - Ale nic nie szkodzi bo jest teraz skorelowany z tobą. Dla ciebie oznacza to tyle, że będziesz miała niepowtarzalną okazję zobaczyć wiedźmina przy pracy. Doceń zaszczyt jaki cię kopnął albo sam  będę zmuszony zachęcić cię kopniakiem. Idziemy.- Pociągnął ją za sobą. Na tyle delikatnie by nie przemieścić jej stawu barkowego co w obecnej sytuacji można było optymistycznie uznać za wyjątkowo mocną pieszczotę.

- Spróbujcie nekromancją.- Wiedźmin już z medalionem stanął w drzwiach spichrza spoglądając na klęczącą koło obesranego poparzeńca czarodziejkę. Jedną ręką trzymał elfkę a drugą zapierał się o futrynę na wypadek gdyby tamta nie okazała się dostatecznie kooperacyjnie spolegliwa. - Ale jeśli łaska wolałbym nie. Zmarli nie powinni wstawać z mar. Poza paroma wyjątkami do których zaliczają się prorocy i wiedźmini.

- Mówiłam!- Wtrąciła się niespodziewanie babka na zydelku. - Wiedźmak. Przez niektórych wiedźminem zwany...

- Wystarczy babciu.


Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-03-06 14:11:38)

Offline

 

#41 2015-02-22 17:29:27

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Prawie udało jej się kogoś uratować. A prawie, jak zwykł mawiać pewien krasnolud, robiło wielką różnicę. Potem dodawał coś o Folteście, ale tego Taudiel już nie zapamiętała. Nie zaszczyciła babci spojrzeniem, gdy ta, o dziwo całkiem racjonalnie, odpowiedziała na prośbę czarodziejki.
- Tak, najlepiej medyk z łopatą - mruknęła, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Babcia bawiła się w najlepsze przy blaszanych zegarkach i motylach drewnianych. Tau za to bawiła się coraz mniej. Znana ludowa przyśpiewka zaczęła działać jej na nerwy. Zrzuciła to na karb zmęczenia i złego samopoczucia.

Zajęta próbami odwrócenia nieodwracalnych skutków magii nie zauważyła, kiedy wiedźmin z elfką pojawili się w głównej izbie. Oboje żyli. I przynajmniej jedno z nich miało humor do żartów. Choć, co Tau musiała przyznać z niejakim smutkiem, słusznie. Kiedy spojrzała na swój zaimprowizowany opatrunek zdała sobie sprawę, że równie dobrze mogło go tam nie być. Chrzanić to. Sam się prosił rzucając się z mieczem na bezbronne kobiety. Sam by się nawet nie pochylił nad zwłokami. Wszelkie próby usprawiedliwienia jednak póki co nie a bardzo działały. Ale niech ja trafi, jeśli przyzna się do tego komukolwiek w karczmie. A już szczególnie wiedźminowi.

- Wiedźmaki też z martwych wstawać nie powinni, prawda? Nikt nie powinien - mruknęła naśladując ton babci i wstając z klęczek. - Dlatego ja się nekromancją nie zajmuję. I jak już mam łamać narzucone ograniczenia, to przynajmniej dla kogoś wartościowego.

Otrzepała sukienkę. Niewiele to jednak dało. Rozmazała na niej tylko bród. W tym momencie jej wygląd bardzo odbiegał od standardowego wyobrażenia o czarodziejkach. Rozejrzała się po izbie w poszukiwaniu jakiegoś zgubionego płaszcza bądź innego odzienia, którym mogła by się przykryć. Choćby po to, by opuścić karczmę i dojść do domu w spokoju. I wreszcie wziąć kąpiel.

Offline

 

#42 2015-02-23 13:55:51

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Elfka furczała i wiła się jak piskorz na żyłce, jak złapana w potrzask lisica, okazjonalnie dając wiedźminowi w ostrych słowach do zrozumienia, co myślała o całej sytuacji, o nim i o jego rodzinie do trzech pokoleń wstecz. Targała się, kopała niepokornie. Bez skutku. Wiedźmin miał palce niczym imadło i ani krzty manier, o czym bardzo nieprzyjemnie się przekonała na zapiecku. Głębokie poczucie wojowniczej godności nakazywało Kotnej stawiać opresji najbardziej zaciekły z oporów, lecz wtedy charakternik mało nie przestawiał jej wszystkich możliwych stawów w ramieniu. Potrzebowała tego ramienia — do miecza, do gry w kości, do drapania się w tyłek. Od zapierania się przed każdym krokiem mogła najwyżej zetrzeć sobie podeszwy butów. A wiedźmin nawet się nie zasapał.

Przystanęli.

To pierdolony napad! — fuknęła wierzgająca Maria, jak nieodrodna znawczyni majestatu prawa. — Napad i porwanie! W dupie mam wasze korelacje, rozregulowania, wiedźminów przy pracy! Oddałam ten zasrany medalion — zostaw mnie i spieprzaj, prowokatorze!

To nie było li porwanie. To była farsa. Pijany sen albo ktoś wyciął jej najdziwniejszy, najbardziej bezsensowny kawał, jaki mógł mu przyjść do łba. Nekromancje, korelacje, wiedźmini, magiczki… Nie cierpiała tego. Magii, metamagicznego pierdolenia. Tego, że zarozumiały, jędzowaty wiedźmin usiłował dosłownie wciągnąć ją w to gnojowisko, którego bardzo długo i bardzo skutecznie unikała. Że nie był bardziej martwy pod tamtą świątynią i że ona nie była rozsądniejsza.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#43 2015-02-25 22:28:32

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

- Matka Katara, samozwańczy czarnoksiężnik, zbiegła adeptka magii. Czy któraś z tych osób jest według ciebie dostatecznie wartościowa by z jej powodu złamać narzucone ograniczenia? Szacowna Taudiel.- Dodał po chwili dowodząc posiadania resztek manier choć za grosz czołobitności i szacunku. Nic to bo na tle wierzgającej elfki i tak prezentował się godnie niczym szambelan. Gdyby ktoś powiedział mu to teraz na głos uwierzyłby niezawodnie. W jego wiedźmińskim mniemaniu szambelan musiał być kimś kto zawodowo zajmuje się pakowaniem w szambo po uszy a on w życiu zdawał nie zajmować się niczym innym. - Przepraszam na chwilkę.- Powiedział uprzedzając to co zrobił moment później choć wcale nie było mu przykro. Jedyne czego naprawdę żałował to tego, że nie miał przy sobie łańcucha razem z obrożą i kagańcem do kompletu. Zaraz potem znieważył  poczucie wojowniczej godności elfki otwartą dłonią wymierzoną w spiczaste ucho.

- Rozrysuję ci coś, ryża.- Charakternik złapał ją za włosy rosnące na karku odwracając w kierunku świeżo opuszczonego spichrza. - Wyszłaś stamtąd tylko dlatego, że nie mam czasu czekać aż się do reszty wykrwawisz a potem zaśmiardniesz po to by medalion przestroił się z powrotem na mnie.- Puszczając kark powrócił do fatygowania jej ramienia. Pozostając w nurcie optymistycznego myślenia trzeba było zaliczyć to na sukces w porównaniu z pierwotnym zamiarem czarownika o tym by odrąbać złodziejce obydwie łapy. - Miej to na uwadze a kto wie może wyniesiesz z tej przygody cały tyłek.- W danych cyrkumstancjach wiedźminowi nie było zajedno czy tyłek elfki był cały czy w kawałkach. Rozregulowane czarem i jego śmiercią ustrojstwo pozostawało zależne od jej obecności. Przeklęty zbieg okoliczności nazywany niekiedy przeznaczeniem sprawił, że nadchodzące polowanie nie mogło odbyć się bez niej. A także czarodziejki. Wiedźmin wrócił do niej z wyraźną niechęcią. Nie wiadomo czy z powodu konieczności przerwania dyscyplinowania rudej czy też proszenia magiczki o pomoc. Mina wiedźmina podczas całej tej sytuacji wydawała się być jeszcze bardziej nietęga niż wtedy kiedy powstał z martwych przybywając do gospody na miejsce hecy. A to już o czymś świadczyło.

- Potrzebuję waszej pomocy. Pomocy jedynej biegłej czarodziejki przebywającej obecnie na terenie miasta, jestem zmuszony prosić o nią w imieniu zarówno swoim jak i Czcigodnej Chramu Melitele. Kwestia ceny chwilowo nie gra roli w przeciwieństwie do czasu. Musimy się spieszyć.- Wiedźmin unikał patrzenia jej w oczy. Nie chciał żeby była w stanie odczytać jego co wyraźniejsze myśli. Szczególnie te nieładne wypływające na powierzchnię jego świadomości podczas każdorazowych kontaktów z członkami konfraterii.

Ostatnio edytowany przez Treyse (2015-02-25 22:30:24)


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#44 2015-02-28 20:35:55

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Znalazła płaszcz, który był jednocześnie za duży i za mały. Z jednej strony rękawy kończyły się w połowie drogi między łokciem a nadgarstkiem, a z drugiej był tak szeroki, że gdyby chciała mogłaby do niego wejść razem z wiedźminem i elfką. Co więcej, rudowłosa miałaby dostatecznie dużo miejsca, by dalej się szarpać i wyrywać. Czarodziejka jednak nie narzekała. Zwłaszcza, że płaszcz posiadał kaptur, który skutecznie zakrywał oblicze tego, kto go nosił, a to może się w każdej chwili przydać.

Mogła napawać się widokiem błagającego o pomoc wiedźmina. Mogła powiedzieć, że nie wie, że obecnie jej jedynym celem jest kąpiel, że Melitele nic dla niej nie znaczy, jej kapłanki również, że zbiegłe adeptki magii już zupełnie jej nie obchodzą, że samozwańczy czarownik jej nie interesuje, że wolałaby o nim nie wiedzieć. Mogła, ale tego nie zrobiła.

- W ładne tarapaty musiałeś się wplątać, wiedźminie. W prawdzie miałam plany na to popołudnie, jednak muszę przyznać, że leżenie w wannie pełnej ciepłej wody nawet w połowie nie byłoby tak przyjemne i ekscytujące jak twoja propozycja - odparła otrzepując płaszcz. - Nad kwestią ceny zastanowię się po drodze, skoro czas jest aż tak cenny. I daruj sobie te uprzejmości. W twoich ustach brzmią równie sztucznie jak zapewnienia Chapelle o łaskawym wyroku. A to bardzo do ciebie nie pasuje.

Ubrała się w za mały i za duży jednocześnie płaszcz podróżny. Wyglądała nieco kuriozalnie, zwłaszcza, że spod odzienia wystawały wyraźnie zgrabne, białe nogi z niesymetrycznymi fioletowymi plamami tu i ówdzie. Będzie musiała się pozbyć tych siniaków. Albo chodzić w dłuższych sukniach. Tymczasem jednak znaleziony strój zapewniał jej nieco ciepła. Po urządzonym parę chwil wcześniej pokazie magii, pozostało jej jeszcze zmęczenie, którego najlepszym dowodem była gęsia skórka.

- Czasem tego, co mówią należy słuchać - zwróciła się do rudowłosej. - Bywa, że klątwy lubią objawić się jako pech. Wiedźmini, kapłanki, adeptki magii, czarnoksiężnicy, czarodziejki i wiedźmińskie medaliony. A w środku tego wszystkiego elfia złodziejka. Na twoim miejscu znalazłabym dobrego barda, który będzie potrafił ciekawie opowiedzieć taką historię, szkoda by było, gdyby się zmarnowała.

Offline

 

#45 2015-03-03 13:57:59

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Kuksaniec poskutkował jak dziabnięcie ostrogą na krnąbrnego podjezdka. Ale zrobił na elfce większe wrażenie, niźli najbardziej malownicze groźby. Spokorniała, naburmuszona. Natężenie złości w chudym ciałku przekotłowało się z manifestacji wściekłej, prychającej jak lisica ryżawej erupcji przekleństw i inwektyw do upartej, wzmagającej się ciszy. Nie dla wrażenia, ale gwoli zachowania resztek porozumienia z ucywilizowanym pierwiastkiem swej natury i uniknięcia wdania się w bezpośrednią bójkę z chędożonym wiedźminem. To by było durne. Największe durne dureństwo, a Marie robiła już w życiu naprawdę głupie rzeczy.

W porządku! — warknęła, odwijając się charakternikowi w uścisku jak rozeźlone dziecko. — Już, kurwa, poddaję się, pójdę! Pójdę z wami, słyszysz, obwiesiu? — Wyrwała obrażona ramię. Popatrzyła koso na wiedźmina i na czarodziejkę, poprawiając rozchełstaną koszulinę oraz za szerokie w biodrach, łatane bryczesy. Nagła pokusa, by zrobić użytek z miecza u pasa wydała się strasznie niemądrym pomysłem. — Ale jak zaczną fruwać ognie i pioruny, staję, kurwa, za tobą. Ze swojego dupska rób tarczę, wiedźminie, jeśliś taki wyrywny do czarnoksiężników i sucza jej mać, magii. Ja nie jestem.

Czarnoksiężnik. Znaczy się, czarodziej, tylko jeszcze większy skurwysyn. Kurwa — pomyślała z rozpaczą. Szlag, szlag, szlag… Na wieczny ogień z rzyci biskupa, w co ja wdepnęłam?

Maria podsumowała mądrości gładkolicej magiczki morderczym spojrzeniem, rozmasowując zaczerwienione ucho. Nie wtrącała się tam, gdzie się zaczynało czaroskie pierdolenie. We względnym milczeniu marzyła sobie o zebraniu wszystkich magicznych eminencji, wróżek, druidów, wiedźminów i dziadów prośnych leczących czyraki inkantacjami na jakimś ichnim zjeździe, zamknięciu drzwi i wrzuceniu do środka gniazda szerszeni. Albo szczypaw.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#46 2015-03-06 23:11:46

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

-  Aj,aj wielki to frasunek dla mnie. Dorobek całego życia, rozumiecie...- Kulawy Dietere wszedł w końcu do środka. Towarzyszący mu ponury jak burdel w poniedziałek rano drab o wyglądzie złodzieja lub rajcy miejskiego trzymał się w milczeniu obok oglądając całe pobojowisko. Podczas oglądania mimowolnie gwizdnął z uznaniem. W całej swojej krótkiej skądinąd karierze przedstawiciela towarzystwa ubezpieczeniowego zdążył zobaczyć sporo. Ale jeszcze nigdy czegoś takiego.

-Że też takie tragedie przytrafiają się nam, chudziaczkom próbującym wiązać koniec z końcem...-
Dietere snuł swój zwyczajowy lament choć zupełnie bez przekonania dłubiąc przy tym w zębach których co najmniej połowa była złota. Przedstawiciel słuchał równie beznamiętnie kiwając głową z przerwami na rozglądanie się wokół i kopanie porozrzucanych wszędzie śmieci.
Było znaleźć sobie prostszą robotę. Było mi zostać kapłanem jak matula chciała. Albo robić w kontraktach jak Dietrich i Vasermiller- Pomyślał z goryczą zanim zdecydował się w końcu odezwać ukrywając ciężkie westchnienie. Procedura którą chciał zastosować miała być jego ostatnią deską ratunku. Użyteczną na tyle na ile samotna deska tonącemu w morzu podczas sztormu.
- Zanim przyjdzie nam podjąć ostateczną decyzję będę musiał potwierdzić zeznania przesłuchując kilku obecnych wewnątrz.
- E?- Zdziwił się Dietere przestając na moment dłubać. - Kiedy reszty świadków nie będzie. Nikt z obecnych wewnątrz awantury nie przeżył. Sami widzicie.
- Jeden właśnie się budzi.
- Który? A ten... Hej, Dunder! Opowiedz no szanownemu panu agentowi co pamiętasz z awantury to dostaniesz nowy dzbanek na krechę.
- Srrali muchyyy bedzie wiosna. D-daj wódki krasnoluuud.- Dunder zwany Sralimuchą zatrząsł brzuszyskiem i wąsiskami próbując usiąść a potem wstać. To ostatnie udało mu się tylko dlatego, że przytrzymał się zwisających z żyrandola femurałów po czym ignorując i gospodarza i agenta powlókł się w stronę szynkwasu by klapnąć przy nim na zydlu i obsłużyć się samemu. Przekrwione z przepicia oczka i wielki guz pośrodku czoła nie zapowiadały w nim osoby kompetentnej do rozmów o dupie a co dopiero do składania jakichkolwiek zeznań.
- Sami widzicie. Żadnych innych świadków.

- Hej!- Wtrąciła się niespodziewanie babka na zydelku ukryta nieopodal paleniska. - A i ja tu byłam, miód i wino piłam a co wiem to wnet wam opowiem!
- Wystarczy babciu.- Przerwał jej z westchnięciem agent poddając się dokumentnie. Na pierwszy rzut oka starowinka miała mniej klepek niż walające się w pobliżu resztki beczki.

Nie minęło wiele czasu kiedy "Pręgierz" na powrót zapełnił się klientami. Dietere szybko uprzątnął cały bałagan i wymienił sprzęty nie zadając sobie przy tym szczególnie wiele trudu i nie siląc się na dokładność. Mało kto zauważył jakąkolwiek różnicę. Nowa klientela i dawni bywalcy szybko zaczęli wracać do gospody niczym ćmy zwabione światłem lubo muchy świeżym łajnem. Ciała tych którym nie poszczęściło się tego wieczoru szybko zniknęły usunięte przez sprawną pracę Dalka Ojboli i jego chłopaków. Od czasu gdy na Kurhanach zaczęło straszyć brakowało im surowca i musieli pozyskiwać go z każdego możliwie dostępnego źródła.

Siedząca przy palenisku starowinka wciąż plotła coś o dzikiej elfce czerwonej niczym ogniska w Belleteyn, o Białej Pani bladej niczym upiorzyca w Saovine. I drabie czarnym jak kocur czarownicy który wstał z mar. Mówiła też o przeznaczeniu, które połączyło ich tego wieczora w jednym miejscu i o tym co jeszcze miało się wydarzyć.

Ale kto by jej tam słuchał. Zresztą tej trójki i tak dawno już tu nie było.

/Kontynuacja pod Chramem Melitele/

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-03-07 01:11:37)

Offline

 

#47 2015-09-30 19:58:48

 Cette

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Minęło kilka dni odkąd zawitała do Novigradu.
Nie znalazła się tu przez przypadek – a zwyczajnie przygnało ją tutaj złoto i zlecenie, którym zajęła się już pierwszego dnia bytności w mieście. Miała już zawijać swoje manatki i zniknąć nie żegnawszy się z nikim – tak jak robiła to zawsze i wszędzie, nie robiąc nigdzie wyjątku nawet ze względu na przelotne znajomości, jakie udało się jej zawrzeć.  Chociaż zważywszy na jej charakter działo się to rzadko. Zdecydowanie rzadko.
Teraz było inaczej – nie spodziewała się, że plotki na temat kobiety o kolorowych tęczówkach wywijającej mieczem lepiej niż niejeden mężczyzna dotrą nawet tutaj. Że dotrą do jedynej osoby, która znaczyła dla niej coś więcej niż potencjalna ofiara. Głównie dlatego postanowiła zostać jeszcze kilka dni by powiedzmy, nacieszyć się obecnością przyjaciela z dzieciństwa, który niegdyś wiedział o niej wszystko. Jak było teraz? Zmieniła się – nie chodziło tutaj o fizyczność, a o charakter. Wciąż była uparta, nieznośna i cwana. Była jednak w niej pewna część, część, która budziła się w nieodpowiednich momentach, i która siała zamęt w jej psychice. Niegdyś roześmiana dziewczynka zamieniła się w cichą i brutalną kobietę, której spojrzenie mówiło więcej niż marne czekoladki merci.
Zmęczona ciągłymi rozmowami z durnymi babskami z targu, na który przeszła się wcześniej w poszukiwaniu swoich ulubionych pomarańczy zdecydowała się napić piwa. Nie wina czy innych trunków, które chociaż mocno klepały, to niezbyt przypadały jej do gustu. Tak samo dziwnie czuła się stawiając bose stopy w miękkich dywanach, które łaskotały jej podeszwy gdy przechadzała się po sypialni, w której gościł ją Janek. Nie podobały jej się jedwabie obleczające jej ciało, tak samo jak nie podobały jej się te głupie pannice chcące pomóc w ubraniu się.
Ona nie mogła tak żyć – nie mogła. Dlatego dosiadła swojej Łajzy i spytała jednego z wieśniaków, gdzie znajduje się jakakolwiek speluna, gdzie mogłaby napić się alkoholu. Podkreśliła słowo speluna, bo jegomość jeszcze chciałby polecić jej jakąś karczmę ze złotymi toaletami.
Poinformowana co, gdzie i jak podziękowała chłodno i ruszyła w kierunku Starego Miasta. Zajazd nie wyglądał imponująco, co od razu przypadło jej do gustu. Zeszła ze swojego rumaka i przywiązała go do pobliskiego słupa – nie zauważyła innego, dogodnego miejsca do wykonania tego typu czynności. Poklepała grzbiet wierzchowca decydując się na zamówienie nie tylko trunku, ale  i siana na zwierzaka, który chrapnął na nią z miłością.
Praktycznie nie zwróciła uwagi na dwóch typków stojących u wrót – wystarczyło jedno kolorowe spojrzenie i błysk ostrza spoczywającego na plecach Cet, by Ci odsunęli się posłusznie. Ich zdziwione miny odprowadziły ją, a szepty na całe szczęście nie dochodziły do jej uszu.
Wkroczyła do przybytku od razu lokując wzrok na szynkwasie, przy którym uwijał się gruby karczmarz z wąsem. Ciężkie, skórzane buty odbijały się miarowo o brudną posadzkę, kiedy kobieta przemierzała krótką i zdaje się wydeptaną ścieżkę do lady, a brązowy warkoczy majaczył niewyraźnie przy każdym ruchu. Ubrana była w ciemne spodnie oraz białą tunikę z delikatnym haftem na dole. Czarny pasek spoczywał na jej biodrach, a czujne oczy dziewczyny lustrowały praktycznie wszystko i wszystkich. Cette zajęła jedno z wolnych miejsc przy stoliku wcześniej kiwając ręką na barmana.
- Duży kufel piwa i siano dla mojego konia. – Oznajmiła, nie poprosiła po czym zsunęła z siebie kurtkę i zacinąwszy usta w cienka linię czekała na swoje zamówienie.
Nie czekała długo co prawda, bowiem zanim się obejrzała dorodny kufel pojawił się przed nią. Chwyciła naczynie i powąchawszy wcześniej zawartość umoczyła wargi w trunku.
Wykrzywiła się niemiłosiernie zastanawiając się czy do cholery znajduje się tam coś, co powinno znaleźć się w prawdziwym piwie.

Offline

 

#48 2015-10-04 22:10:29

 Lloret Bravas

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Ludzie się zmieniali. Taka była kolej rzeczy. Cette straciła na niewinności, dojrzała, może nawet trochę za bardzo się oddała swojej mroczniejszej stronie. Ale nie było się czym martwić, w końcu kto pozostałby roześmianą osobą, która zarabiała pozbawiając ludzi życia? Tylko szaleniec, a Cette na szczęście do osób szalonych nie należała. Prawdopodobnie.
Wszyscy się zmieniali. Tylko można było odnieść wrażenie że nie Lloret. Wyglądało na to że z nim czas się obszedł łagodnie. Dalej był uśmiechnięty, sypał dowcipami z rękawa i pozostał wierny swojej pasji - muzyce. Tylko w jego spojrzeniu coś się zmieniło. Przeszedł w końcu przez wiele, coś się w nim zmienić musiało.
Jednak świat jakoby pojaśniał kilka dni temu. Spotkał kobietę, której myślał że już więcej nie zobaczy. Ukryta pod powłoką brudu i żelaza, kryła się jego jedyna przyjaciółka z dzieciństwa. Nie mógł uwierzyć własnym oczom gdy zobaczył jak się zmieniła. Od tamtej pory rozmawiali praktycznie cały czas, Bravas ugościł ją w swojej szkole, dbając by niczego jej nie brakowało. Odwołał wszystkie występy chcąc spędzić jak największą ilość czasu z Cette. Tylko ona na tą chwilę się liczyła.
Dzisiaj jednak nie zastał jej w komnacie w której spała. Lloret przestraszył się że dziewczyna uciekła, bez pożegnania. Nie mógł na to pozwolić. Wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie na jej widok, w końcu nie tak łatwo wytłumaczyć sobie jak człowiek o którym myślało się w kategoriach nieboszczyka od kilkunastu lat, nagle staje w Twoim progu.
Lloret rozesłał więc wici by dowiedzieć się czy Cette opuściła Novigrad. W końcu doszły go słuchy od jednego z jego informatorów. Niestety był to informator, który należał do tych gorzej opłacanych gdyż cały czas chodził pijany i ciężko było wierzyć mu na słowo. Jednak miał wyjątkowe szczęście do bycia w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie dlatego mimo swojej chronicznej nietrzeźwości był cennym źródłem informacji. Dlatego Lloret nie zdziwił się gdy przyszedł do niego i powiedział mu że widział ,,...obojniaka jakiego, cyce i rzyć miał jak należy ale nosił się jak chłop prawdziwy. Obwieszony żelastwem aż brzęczało jak przechodził i sypiącego błyskawicami naokoło z różnokolorowych tęczówek."
Jako że był to jedyny trop jaki miał Lloret na tą chwilę, udał się tak gdzie owy nieznajomy się kręcił.
Wejście do karczmy nie było problemem. Bramkarze znali Lloreta, jak zresztą wiele osób w tej okolicy. Potwierdzili zeznania informatora, co uspokoiło Bravasa. Wyglądało na to że Cette chciała się tylko napić piwa. Dlaczego wybrała lokal w którym takowego nie podawali, nie dziwił barda w końcu dawno jej w mieście nie było.
Grajek wszedł do środka, odziany w płaszcz sięgający łydek z kapturem narzuconym na głowę. Nie chciał by przyjaciółka go rozpoznała, w końcu z jakiegoś powodu nie wiedział nic o jej eskapadzie. Pod blond czupryną krążyło mu wiele myśli i hipotez, z obu skrajności jednak tylko to co mógłby zobaczyć na własne oczy mogło potwierdzić jedną z nich.
Gdy przekroczył próg karczmy, uderzył w niego smród potu, wędzonego mięsiwa i dymu tytoniowego. Zajęło mu chwilę by się do niego przyzwyczaić, żył teraz w zupełnie innych warunkach i na innym poziomie niż kiedyś. Na szczęście miał na tyle oleju w głowie by podtrzymywać dawne kontakty, dlatego liczył na to że nikt się nie zdziwi jego obecnością w tej oberży. Bądź co bądź, był postacią bardziej lub mniej rozpoznawalną.
Usiadł w ciemnym rogu pomieszczenia. Był zwrócony bokiem do Cette co nieco utrudniało mu obserwację, zważywszy na to że na głowie dalej spoczywał mu kaptur. Paroma, wyuczonymi gestami pokazał barmanami co chce. W takich miejscach jak te zazwyczaj było na tyle głośno że gdy werbalnie składałeś zamówienie na szklankę wody, dostawałeś pieczoną kaczkę. Dlatego został opracowany system znaków, dzięki któremu można było złożyć zamówienie bez ruszania choćby jednej struny głosowej. Cóż, Lloret był stałym bywalcem w przeróżnych karczmach, ciężko było tego nie podłapać.
Czekając na swój kufel, Lloret wyciągnął i nabił fajkę. Opary dymu zmieszały się z resztą chmury, która utrzymywała się pod sufitem. Idąc w kierunku stolika, zręcznie wyciągnął jakiemuś jegomościowi tytoń. Nie mógł użyć swojego, który lepszy gatunkowo wyróżniałby się zapachem spośród innych. Nie zamierzał zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Pomiędzy kolejnymi falami, ciemnoniebieskiego dymu rzucał pojedyńcze spojrzenia w kierunku Cette, z mroku swojego kaptura. Co Ty tu robisz? zastanawiał się.

Offline

 

#49 2015-10-04 23:02:55

 Cette

Dezerter

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

To prawda. Ludzie się zmieniają.  Potrafią zmienić się nie tylko przez te kilkanaście lat, ale przez rok, miesiąc czy kilka dni. Wszystko zależało od tego w jakim środowisku się obracali, z jakimi ludźmi konwersowali i co konkretnego robili. Zmienić się, przeistoczyć w kogoś zupełnie innego nie było wyczynem złym czy też potępianym. Bo jak można potępić kogoś kto zwyczajnie postanowił dopasować się – niczym puzzle – do układanki, która od jakiegoś czasu stała się jego życiem? Każdy z nas miał sytuacje w swoi życiu, w których musiał dostosować się do drugiej osoby – zwłaszcza, jeżeli byłeś od niej zależny.
I tak było z Cette. Jeszcze jako młoda panienka, rozgarnięta i cwana jak na swój wiek musiała dostosować się do swoich mistrzów, do uczniów, z którymi chociaż zgrała się przez te kilka lat to nie mogła nazwać ich przyjaciółmi. Mogła się z nimi śmiać, spędzać miesiące na ciężkich treningach, ale to nie były osoby, z którymi chciałaby spędzić resztę życia  - czy chociażby starać się dążyć do tego. Była niemal pewna, że gdyby coś się jej stało nikt z nich nie raczyłby uronić łzy.
Nie dlatego, że byli wyjątkowo oschli czy zubożali emocjonalnie, a dlatego, bo nie byli z nią na tyle blisko by mogło im jej zabraknąć.
Inna sprawa była z Jankiem – czy też jak kto woli – Lloretem. Znali się od niepamiętnych czasów, pomagali sobie i uczyli się od siebie nawzajem. To było coś większego niż zwykła przyjaźń, która opiera się na posiadaniu kilku, nędznych sekretów. To było coś czego sama dziewczyna pojąć nie mogła.
Nie wierzyła również w przypadki – takie jak te – że spotkali się w mieście, w którym się wychowywali. Przez wiele lat wmawiała sobie, że już nikt taki jak grajek z sierocińca się jej nie trafi. Nie potrafiła nikomu zaufać na tyle jak jemu. A teraz co? Miała do niego dostęp, mogła złapać go za rękę czy dotknąć skraju szaty bez obaw, że nagle się obudzi. Tego nienawidziła chyba najbardziej – niedosytu. Nie lubiła gdy jej ofiara cierpiała za krótko, a wynagrodzenie było nie takie jak trzeba. Wciąż szukała doskonałych rozwiązań nie bacząc na wszystko inne. Kroczyła własnymi ścieżkami ucząc się na swoich i błędach innych. Nie wiedziała tylko jeszcze jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za spotkanie po latach.
Dlatego kiedy miała okazję, gdy nikt jej nie pilnował wymknęła się chyłkiem z posiadłości Bravasa wciąż nie mogąc uwierzyć jak ten może żyć w takich luksusach. Sama czuła się wyjątkowo nieswojo śpiąc pod puchatą pościelą pachnącą czymś słodkim – do tej pory wystarczała jej podłoga i odrobina siana. Nie miała również serca prosić o nic więcej – nie chciała wyjść na nie wiadomo kogo – już i tak służba patrzyła się na nią dziwnie zapewne mając na uwadze to, że usługują komuś kto urodzony był niżej od nich. O ile to prawdopodobne.
Przez cały czas, gdy Jan mówił – wręcz śpiewał opowiadając o sobie i wypytując przy tym o jej dzieje i losy ta ledwo odpowiadała mu na zadawane pytania. Nie dlatego, że nie chciała z nim rozmawiać – bo chciała, bardzo. Chłonęła niemal każde słowo spływające z jego ust, lecz coś w środku ściskało ją za gardło. Sprawiało, że jej ciało tężało, a myśli kłębiły pod ciemną czupryną.  Chciała mu opowiedzieć wszystko, dzień po dniu, bowiem wielokrotnie marzyła o ich powtórnym spotkaniu. Odpowiadała jednak lakonicznie raz na jakiś czas dotykając wierzchu jego dłoni sprawdzając czy aby jej się to nie śni. Rzadko jednak odkrywała swoje karty – jej lico praktycznie cały czas było zachmurzone, a nieliczne przypadki, które sprawiały, że jaśniało, a wargi układały się w uśmiech – już nie ten pełen niewinności i naiwności – można było policzyć na palcach jednej, no może dwóch rąk.
By odświeżyć sobie wspomnienia, albo inaczej – by zapomnieć o tym co było postanowiła przejechać się do jednej z karczm, by zaznać odrobiny wytchnienia od otaczających się atłasów. Przydrożny przybytek okazał się być strzałem w dziesiątkę, chociaż serwowane tutaj trunki pozostawiały wiele do życzenia.
I tak właśnie siedząc i opierając łokieć o drewniany blat nasza słodka Cet siedziała i wsłuchiwała się w głosy niosące się po pomieszczeniu. Było tłoczno, wszak był już wieczór, co nie przeszkadzało dziewczynie. Tam gdzie jest większy tłok podobno bywa bezpiecznie. Nie to, żeby się martwiła o siebie – wszyscy znajdujący się w przybytku mogliby czyścić jej buty gdyby tylko zechciała – ale warto zachować taką informację na przyszłość.
Siedziałaby tutaj jeszcze długo i sączyła to paskudztwo gdyby nie sylwetka pewnego jegomościa, która przykuła jej uwagę. Mężczyzna siedzący, a raczej wciśnięty w kąt- pykający fajkę, coś nazbyt spokojny jak na jej gust. Spojrzała na niego raz, potem drugi starając się go wyczuć. Coś mówiło jej, że był jej znajomym, że był kimś kogo już widziała. Zmrużyła kolorowe tęczówki w momencie, gdy młodzieniec obracał ku niej twarz.
Jan.
Momentalnie przez jej ciało przeszedł dreszcz – właścicielka brązowych pukli nie wiedziała tylko czy to było rozczarowanie, ekscytacja czy irytacja? Czy przypadek sprawił, że Lloret znalazł się akurat tutaj i akurat dzisiaj? Odwzajemniając spojrzenie wykrzywiła wargi w coś co mogło być nazwane uśmiechem i ręką dała mu znać, by siedział – sama się do niego pofatyguje. Dopiła swoje piwo zastanawiając się czy powinna aby za nie płacić – skoro nie spełniło jej wymagań to chyba miała prawo do reklamacji?
Mając mętlik w głowie zabrała również swój oręż i kurtkę jakby nie przenosiła żywej stali, a zwykłe sprawunki. Po drodze obróciła się tylko raz, by sprawdzić kto pierwszy rzuci się na jej miejsce, by zweryfikować czy coś w kuflu się ostało.
- Mam aby nadzieję, że mnie nie śledzisz. To byłoby podejrzane. – Zaczęła rozsiadając się na ławie naprzeciwko przyjaciela, u którego dostrzegła fajkę i dym unoszący się i teraz nad jej łepetyną. Ton jej głosu nie był szorstki – mógł być przyjemny dla ucha, dla kogoś kto lubi niekonwencjonalne rozwiązania. Dwukolorowe tęczówki omiotły z wolna facjatę towarzysza, a ramiona pani najemnik skrzyżowały się już jakby automatycznie.
- Możesz już zdjąć ten kaptur, Janie. Chyba, że boisz się, że może Cię ktoś posądzić o robienie lewych interesów. – Powiedziała niezwykle dobrodusznie jak na nią błysnąwszy przy tym oczami, które skrywał ciut więcej niż można byłoby się spodziewać.
Specjalnie użyła imienia, które praktycznie wypowiadała dzień w dzień nie mogąc przyzwyczaić się do nowego pseudonimu blondyna.

Offline

 

#50 2015-10-29 04:10:49

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Karczma „Pod Pręgierzem”

Allen
***

Na zewnątrz lało jak z cebra, a żeby tego było mało, dął przeraźliwie silny wiatr, który zamieniał kropelki w małe płynne pociski uprzykrzające życie. Nic więc dziwnego, że każdy kto miał odrobinę oleju w głowie znalazł sobie przytulne miejsce na spędzenie tego wieczoru. Cert wybrał jeden z bardziej znanych lokalnych przybytków. Nie była to może karczma wysokich lotów ale przynajmniej mieli tanie piwo. I warunki pogodowe nie doskwierały. Mężczyzna zdążył usadowić się w kącie dobrą godzinę temu, nim zaczął codzienny tłok. Typowy dla tego miejsca rozgardiasz, krzyki pijanych klientów, niecenzuralne przyśpiewki z akompaniamentem pobrzdąkiwania lokalnych grajków. To wszystko zdawało się wręcz omijać Brzydala. Nic w tym dziwnego. Mało kto chciał podpaść rosłemu najemnikowi.

Względny spokój zakłóciło jednak nadejście mężczyzny, który przysiadł się do Certa. Chłop na oko był po pięćdziesiątce. Niższy od Tancerza o jakieś pół stopy. Szerokie barki, umięśnione ręce i duże dłonie. Ciężki i kulawy krok. Zdecydowanie był wojownikiem, do tego pewnie gdzieś rannym. Ubrany w proste odzienie, utrzymane w ciemnych tonacjach, brązowym i czarnym. Porządny skórzany pas z mieczem u lewego boku. Łysa głowa, krzaczaste brwi, kwadratowa szczęka na której obecny był czterodniowy zarost, czarny z siwymi nalotami. Pewny wzrok, jak i gromki głos, gdyż jegomość odezwał się.

- Czołem, Brzydalu. - zaśmiał się krótko - Spokojnie, nie piję do Twojego wyglądu. Ale za to stawiam następną kolejkę. Mszczuj Troka. - przedstawił się najemnikowi, odsłaniając przy tym niekompletne uzębienie uzupełnione metalowymi protezami. Odwrócił się w stronę szynkwasu, gwiżdżąc na i tak już zabieganą kelnerkę. - Dwa lagery! - huknął, gdy dziewczyna zwróciła nań uwagę. Stary Troka wrócił wzrokiem do Certa. Odezwał się znów.
- Popytałem paru ludzi, którzy pokierowali mnie do Ciebie. Słyszałem, że zawsze jesteś chętny na zarobienie kilku koron, prawda to? - kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Jeśli tak, mogę mieć coś dla takiego typa jak Ty.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-10-29 18:57:01)

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.dforce.pun.pl www.unionek.pun.pl www.rggu49.pun.pl www.sniper.pun.pl www.klazzhab.pun.pl