Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:57:00

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Kurhany

http://oi57.tinypic.com/w9gw7k.jpg


To była noc za czasów, kiedy świat był jeszcze młody, kiedy Deltą Pontaru władała puszcza, kiedy powietrza dało się posmakować. Kurhany spoczywały wtedy w gęstwinach kniei już tak długo, by nikt pamiętał, skąd się wzięły ani kto je zostawił po sobie. Armie pierwszych królów walczyły nad wielką rzeką zawzięcie o to, kto obłapi każdy skrawek ziemi — w tamtą noc dwa wrogie oddziały zjechały się na polach Kurhanów. W bitwie tak okrutnej i straszliwej, że nie uszedł z niej żywcem ni jeden człowiek, w ziemię i nagrobne kamienie wchłonęła się krew konających, przeklinających los oraz nieprzyjaciela żołnierzy. Tak przynajmniej brzmią bajania, powtarzane rok w rok przed Midinvare — rzekomej nocy rzezi — przez okolicznych. Przestrzegają się oni wzajem przed upiorami zabitych w bitwie, snujących się po Kurhanach oraz otaczającą je dziczą, przed duszami żołnierzy i złośliwymi, żądnymi pomsty widmami wymordowanych w pogromach nieludzi. Niechybnie, coś niedobrego jest w Kurhanach. Konie nie poczynią ku nim kroku, gdy spróbować skrócić sobie przez knieję drogę, a z jakiegoś ponurego przyczynku ich okolice stały się ulubionym miejscem samobójców. Gaj Wisielców — tak woła się otaczający starą nekropolię lasek.

Czas zatarł widniejące na płytach inskrypcje i spękał kamienie na kurhanikach oraz żałobnych menhirach. Ale ni mech, ni bluszcz nie pochłonął cmentarzyska zieloną gęstwiną. Ptaki nie paskudzą na nagrobki, łypiąc nieśmiało z gałęzi dokoła, zwierzyna nie włazi na bujne, żyzne poszycie, które tajemniczym sposobem nie przerosło w matecznik chwastów oraz sięgającej pasa gęstwiny. Niektórzy doszukują się dowodów na przepełniającą dzicz magię, inni wierzą, że ktoś czuwa nad Kurhanami i pielęgnuje je w skrytości...


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2015-02-06 01:07:32

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

"Oto w sfery snów i czarów Weszliśmy już, jako zda się."

"Każdy sen, ten czarowny i piękny, zbyt długo śniony zamienia się w koszmar. A z takiego budzimy się z krzykiem"





Nagły powrót z pustki do przestrzeni przypominał pierwszy haust powietrza po nurkowaniu w przerębli. Ciało wydawało się być w jednym kawałku, wszystkie członki na swoich miejscach choć nieco odrętwiałe. Słuch i węch odzyskali najpierw co w przypadku tego pierwszego tylko brutalnie przyspieszyło ich akomodację do rzeczywistości. Ostry, gryzący zapach o kwaśnej nucie był niemal wszechobecny i niemal identyczny z tym który wcześniej dało wyczuć się w ubraniu i skórze Toria. Burza dopiero teraz przypomniała sobie skąd mogła go znać. Była to woń formaliny i alkoholowych roztworów powszechnie stosowanych przy konserwowaniu preparatów.
Kiedy ich źrenice przyzwyczaiły się do panującej ciemności wzrok przyszedł jako ostatni z trudem zachęcany przez wpadające do środka przez wysokie otwory będące pozostałością witraży światło księżyca. Przestronny i pusty budynek o wysoko położonym suficie którego budowa zdradzała spiczasty, mocno pochylony dach był gdzieniegdzie zastawiony szczątkami zbutwiałych ław pozwalających odgadnąć jego przeznaczenie jako byłej kaplicy i obecnej ruiny. Tym co znajdowało się na końcu sali w miejscu ołtarza bliżej nieznanego bóstwa nie byli w stanie dostrzec dokładniej. Majaczący w ciemności zarys zdradzał jedynie fantazyjne i dziwaczne kształty dziesiątek przekładni i setek pomniejszych elementów prowadzących aż pod samo sklepienie do najwyższego punktu budynku i znajdującej się ne zewnątrz iglicy. Jednak tym co najbardziej rzucało się w oczy było przypominające połączenie tronu i narzędzia tortur krzesło znajdujące się tuż przed całą aparaturą i na wysokości dwóch stopni prowadzących na podwyższenie. Moc wypełniała to pomieszczenie niemal po sam sufit, Lotta wyczuwała ją jak nigdy, całą obecnością swojego ciała. Aura zdawała się skupiać na maszynerii przy ołtarzu i przyciągać ją niemal jak rwący nurt w dół strumyka.

- Witajcie w moich skromnych pro-progach. Przepraszam za ten nieład.- Wynurzający się z portalu Torio dochodził do siebie nieco szybciej niż oni. Wielokrotnie zdarzało mu się podróżować w sposób niezapowiedziany i gwałtowny.


- Aine verseos.- Niewielka sfera światła kierowaną wolą i gestem pofrunęła ku wschodniej ścianie oświetlając alchemiczny stół z aparaturą alchemiczną oraz kilka całkiem względem reszty znajdujących się w kaplicy sprzętów szafek na ingrediencje. Podchodząc bliżej dało się zauważyć znajdujące się w nich słoje i ingrediencje. Nienaturalnie powykręcane płody zanurzone w zielonkawych roztworach. Grymuary o spękanych skórzanych oprawach na których grzbietach widniały znaki nieznane wśród pierwszych run ani pisma elfów.
 
Czarodziej przekroczył obaloną, pokrytą kurzem i pajęczynami figurę świętego lub proroka leżącą na jego drodze. Gestem zaprosił dziewczynę i towarzyszącego jej rudowłosego mężczyznę by podążyli za nim.

- Chciałbyś coś do picia?- Zwrócił się do tego ostatniego wskazując im dwa, pojawiające się nie wiadomo skąd krzesła z oparciami. - Tobie Lotto na chwilę obecną mogę zaproponować wyłącznie wodę. Powiedz jeśli tylko będziesz potrzebowała.- Zamaszystym ruchem odwrócił się do ściany i zaimprowizowanego stanowiska będącego połączeniem magicznego warsztatu, czytelni oraz wnioskując ze śladów wina i tłuszczu na drewnie- jadalni.

- Bałagan, przeklęty bałagan.- Mruczał do siebie buszując po przeszklonych gablotach i drewnianych komódkach ustawionych obok siebie w rządku jak w zakładzie stolarskim. - Och, jesteśmy na cmentarzu, zapomniałem wam powiedzieć.- Rzucił od niechcenia nie wychylając się. Pomimo przekazania tej informacji wydawał się być spokojny. W ogólnym rozrachunku jego początkowe nerwy zdecydowanie zmalały z chwilą pojawienia się w kaplicy, która choć dla postronnych delikatnie mówiąc osobliwie niepokojąca jemu jawiła się jako bezpieczna przystań i w pełni akceptowalne lokum. - Mieszkam tu od jakiegoś czasu. W innych miejscach tej okolicy zbyt wiele tu oczu. Z tego co wiem od lat nikt nie korzysta już z tego miejsca. Moi dawni pomocnicy wyszukali je dla mnie. Trochę zapuszczone ale d-dbam o nie. Głównie czarami. Odrobinę. Nikt nie zauważył. Zwierzęta i nieładne rzeczy trzymają się z daleka.- Mężczyzna wynurzył się z jednej z szafek trzymając w ręku spory podpłomyk i dwie nieoznakowane karafki wnosząc z barwy zawierające wino oraz wodę.

- Właściwie to nie wiem od czego zacząć.- Powiedział stawiając je na stole pod ścianą po swojej lewej a po ich prawej odgarniając z niego notatki i kilka flakonów z mętną cieczą. - Ale jesteśmy bezpieczni i chyba możemy spokojnie porozmawiać a ja obiecałem ci wyjaśnienia. Ja... Pytaj więc.-

Człowiek zawahał się na zakończenie zdania gestykulując nieskoordynowanie jedną ręką jak gdyby w zniecierpliwieniu i nieporadności. Jego blade oczy ponownie spoglądały na dziewczynę spod burzy zachodzących na twarz potarganych włosów.



Offline

 

#3 2015-02-06 02:00:27

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

stąd przybywamy


- Woda? Nie żartuj, daj mi wina, nie będę pić wody jak zwierzę! - wychrypiała błagalnie Burza, która po teleportacji dochodziła do siebie wyjątkowo pomału. Mróz nie opuścił jeszcze jej kości, dlatego trzęsła się z zimna i tuliła do Gawrona, choć fakt, że była wciąż w jednym kawałku, napawał ją niezaprzeczalną ulgą i czymś w rodzaju satysfakcji. - No! Żałujesz mi? Przecież widzę, że masz!

Woda czy wino, to w tej chwili było, prawdę powiedziawszy, najmniej zajmujące zagadnienie. Pod czarną naelektryzowaną czupryną kotłowała się właśnie burza pytań. Ba, istna nawałnica. Na dobry początek Lotta wyrzuciła z siebie trzy, które w chwili obecnej najmocniej ją dręczyły:

- Skąd mnie, do cholery, tak dobrze znasz? Do czego ci to paskudne krzesło? - Znaczące spojrzenie w kierunku wyeksponowanego fotela, którego forma przywodziła na myśl różne bardzo nieprzyjemne rzeczy. Kilka bezwiednych, automatycznych kroków w kierunku wyjącej magią maszynerii. Rzut oka przez ramię na magika. - I kiedy tu ostatnio sprzątałeś?

Nie zamierzała dać za wygraną, póki nie otrzyma sensownych i wyczerpujących odpowiedzi. No, może poza tym kawałkiem o sprzątaniu, który - swoim zwyczajem - dorzuciła, jak zawsze wtedy, gdy uważała za stosowne rozładować cholernie napiętą atmosferę. Z wiedźminem - zmroziło ją na samo wspomnienie - nie podziałało. Ale może Torio miał choć trochę bardziej rozwinięte poczucie humoru...

Ostatnio edytowany przez Aishele (2015-02-06 02:02:59)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#4 2015-02-06 12:22:14

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

- Nie- Urwał stanowczo.- Nic z alkoholem, twoja krew musi pozostać niezanieczyszczona.- Odnajdując na końcu stołu szmatkę i tacę z naczyniami, przysunął je do siebie.

Torio w milczeniu przecierał jeden z dwóch kubków które zamierzał im podać zastanawiając się na które pytanie dziewczyny ma odpowiedzieć najpierw.

- Ciebie samą dopiero teraz mam okazję poznać osobiście. Większość z tego co o tobie mi wiadomo znalazłem w  dokumentach pochodzących z Aretuzy i listach pisanych przez Amalię Koriss. Po zapoznaniu się z treścią zacierałem ślady. Wydaje mi się, że zniszczyłem większość wykazów i raportów w których mogłaś występować.- Torio odstawił naczynia na blat samemu przysiadając na jego skraju.- To wystarczyło żeby po Przewrocie i późniejszej wojennej zawierusze nikt nie próbował cię szukać. Poza mną.

Czarodziej kiwnął głową przypominając sobie szczegóły. I uśmiechając się do swoich myśli.

-Krzesło które tak bardzo cię interesuje jest prototypem. Udoskonaleniem pomysłu mojego mistrza. Służy do dostrajania aury i kontrolowania przepływu Mocy. To coś w rodzaju induktora zasilanego sprzężonego z kondensatorem i baterią alchemiczną. Soczewki kondukcyjne to w głównej mierze aktywny magicznie fulguryt ze sporym udziałem bursztynu. To mój autorski projekt. I główny powód dla którego cię tu sprowadziłem. Bo źródłem jego zasilania ma być energia pochodząca z pioruna.

Torio zerwał się z miejsca z trudem ukrywając podekscytowanie. Zachęcona gestem Ayne poleciała za nim oświetlając kolejne detale urządzenia. Zaciski i skórzane pasy na ręce i nogi. Żelazną obręcz na głowę przykręcaną dwoma potężnymi śrubami. Zwisający z oparcia knebel. Ale tym co budziło największą grozę było to co w ciemności wzięli za pozostałości ołtarza. Potężny, gargantuiczny niemal kształt rysujący się pod wielką płachtą impregnowanego płótna. Kształt z grubsza humanoidalny i całkowicie nieruchomy znajdujący się w sercu całej maszynerii za fotelem i tuż pod połączoną z nim metalową konstrukcją prowadzącą do sufitu i znajdującej się na zewnątrz iglicy

- Mój mistrz Gorazd potrafił łapać pioruny przy pomocy służącego za przewodnik drutu. A ja, Vittorio Franksten będę pierwszym który poskromi burzę!

Mężczyzna z trudem opanował wzbierające emocje piejąc niemal z zachwytu. Na zewnątrz słychać było pierwsze grzmoty.

Offline

 

#5 2015-02-08 01:42:32

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

- Krew? O co ci... Odczep się od mojej krwi... - burknęła, jeszcze przez jedną słodką chwilę nie domyślając się grozy sytuacji. Skrzywiła się na wzmiankę o Aretuzie i o Amalii. Nie lubiła wracać myślami do żadnej z nich.

A potem nagle kilka cegiełek powskakiwało na swoje miejsca, tworząc przerażający obrazek. Burzy przypomniało się coś o deszczach i rynnach i serce podskoczyło jej do gardła. Albo żołądek, ciężko orzec. W każdym razie - otrzeźwiała w jednej chwili i oblała się zimnym potem.

- Chyba na mnie czas! Przypomniałam sobie, że zostawiłam, zostawiłam, ee... - zająknęła się, nie mogąc jakoś na poczekaniu wymyślić, co takiego zostawiła i gdzie, że wymagało to natychmiastowej interwencji. Zerknęła błagalnie na Gawrona, prosząc go w duchu, żeby myślał teraz to samo co ona. Pragnienie obrócenia się na pięcie i opuszczenia tego miejsca zanim stanie się coś złego zderzyło się z brutalnością faktów: nie było którędy uciekać. Przecież wleźli tu przez portal. Po ciemku Lotta nawet nie widziała, gdzie są jakieś drzwi, jeśli w ogóle są. Zresztą dokąd wiać - na pola? Do lasu? Mało błyskotliwy plan. Gawronie, zrób coś, do licha...

- Aha, a z tymi piorunami - zaczęła ostrożnie - to chyba ktoś nie powiedział ci całej prawdy... Uwierz, bo mam informacje z pierwszej ręki. To działa nieco inaczej.

"Poskromisz Burzę? O, twoje niedoczekanie..." Lotcie nie podobał się pomysł robienia za czarodziejski przekaźnik wyładowań, zwłaszcza jeśli miały w to być zamieszane kajdany, kneble, śruby, druty i obręcze... Ale co robić, co robić, do wszystkich diabłów, co robić...

- Zapomniano ci chyba wspomnieć o pewnych istotnych szczegółach. Jeśli chodzi o tę dziwkę, Koriss, to nawet mnie to nie dziwi, to do niej podobne...


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#6 2015-02-12 03:24:51

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Jaskrawe światło wlało się do oczu śpiewaka właśnie w tym samym momencie, gdy do jego nosa wdarła się przemocą paskudnie kwaśna woń. Zawczasu - przed wejściem do portalu - swąd ten pozostawał ledwo wyczuwalny. Wieczorne powietrze Novigradu rozcieńczało ten smród. Teraz, po drugiej stronie, śmierdziało już całkiem poważnie. Gawron przetarł czoło rękawem kurty i zakasłał z cicha. W duchu dziękował Melitele za to, że ma zakatarzone nozdrza. W życiu zdarzyło mu się jeno raz przechodzić przez podobny portal, a było to jeszcze na dworze Amalii Koriss. Jego dawna kochanka zapragnęła przekąsić coś przed snem, ale w komórce zabrakło akurat owczego sera. Ponieważ za nic nie chciała opuszczać łoża, posłała Gawrona po spory jego zapas do osady za lasem. Śpiewak doskonale zachował w pamięci obraz turkusowoniebieskiej sfery, która na jej polecenie rozwarła się w samym centrum pokoju. Zapamiętał też uczucia towarzyszące samemu przejściu. Dziwne łaskotanie, zawroty w głowie. Magiczne wrota otworzone przez Torio dostarczył mu jednak nieco innych doznań. Nie spodziewał się, że będą aż tak nieprzyjemne. Jego żołądek poskładał się jak zmięta karta papieru. Na szczęście zaraz potem wszystko powróciło do względnej normalności. Słuch, węch, wzrok - powracały.

Usłyszał słowa powiedziane głosem czarownika. Poczuł wstrętny, męczący zapach oraz ciężar obejmującej go dziewczyny. Potem dostrzegł groteskowe, zalane pomroką wnętrze pomieszczenia, do którego poniosło ich za sprawą czaru. Ciemność przesłaniała widzenie, ale mag - jako gospodarz - zaraz temu podołał. Świecąca ogniem kula rozpostarła jasność po komnacie. Bard mógł teraz uważniej ogarnąć otaczające go meble oraz sprzęta. A jednak poniechał tego. Jego uwaga skoncentrowała się mimowolnie na potężnym obiekcie ustawionym na końcu komnaty, na schowanej w cieniu apsydzie. Stalowo-drewniana wieża rosła aż pod sklepienie i napawała Ijona przerażeniem. Surowa konstrukcja miała do czegoś służyć, przecież takich rzeczy nie buduje się bez powodu. Własnie ta perspektywa napędzała brodaczowi stracha.

W ustach miał - co prawda - potworną wręcz suszę, ale nie odważył się sięgnąć po wodę. Po wino zresztą też nie. Przezornie spoglądał na ręce czarodzieja, szukając w nich flakonu z trucizną. Choć nie dostrzegł tam wcale ekstraktu z dwugrotu, to jednak brud na szmacie, którą Torio przecierał naczynia, mógł okazać się równie morderczy. Bądź co bądź, pragnienie jakoś nagle go odeszło. Ale za to wzmogła się jego ciekawość, przeto śpiewak próbował wywnioskować cokolwiek z dziwnego dialogu powstałego między Lottą a magiem-porywaczem. Podrapał się po głowie, gdy usłyszał nazwisko Koriss, ale nie frasował się tym wcale. Pierwsze słowa nie zaabsorbowały go jakoś bardzo. Może dlatego, że szok po spacerze przez portal wciąż uderzał mu do czerepu. Ale potem padło groźne słowo: krew. Za nim z ust charakternika wyszło jeszcze parę paskudnie brzmiących wyrazów. Gawron słuchał bardzo uważnie o fulgurytach w bursztynie, kondensatorach oraz piorunach, choć niedużo z tego rozumiał. Wiedział jednak, że to nic dobrego. Że trzeba coś podziałać, bo będzie krucho.

- Zostawiłaś garniec z gulaszem na ogniu - pociągnął słabą wymówkę Burzy, nie nastawiając się na to, że cokolwiek za jej pomocą wskóra. - Znów to samo! Jak puścisz z dymem naszą siedzibę, to z pewnością się na ciebie obrażę, moja panno! Dość już mam biegania po tawernach i uciekania przed strażą. Przez twoje niedbalstwo nie chcą nam już kwater najmować, nawet jak akurat mamy ze sobą pieniądze. Duvvelsheyss - zaklął szpetnie, bo po krasnoludowemu. - Panie Torio, zrób pan raz jeszcze to przejście. Skoczymy na moment, żeby jeno ściągnąć obiad z ognia, a potem zaraz będziem z powrotem, zaręczam panu. Rach ciach i po sprawie. Nie chcemy sobie przecież kłopotów w mieście narobić...

Gawron śmiał się w swoim wnętrzu. To nie mogło się udać. Nie miał w zanadrzu żadnego planu zapasowego. Nie podobało mu się to. Wiedział przecież, że zawsze trza mieć coś na boku. Ale może chociaż kupi sobie trochę czasu. Może zdążą coś obmyśleć. W głębi swego rudego serca miał nadzieję na to, że czarownik zaraz padnie na ziemię martwy. Umrze ze śmiechu, usłyszawszy tę pożałowania godną gadaninę albo zdechnie od poparzeń - rażony z nagła zabłąkanym piorunem. W końcu Burza miała słuszność z tymi piorunami. Przecież to działa nieco inaczej.

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-02-12 03:26:34)

Offline

 

#7 2015-02-12 23:52:38

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Spokojny i pozornie łagodny do tej pory Torio na krótką chwilę zesztywniał na całym ciele. Chwilę potem doskoczył do dziewczyny jak zwolniona sprężyna i otwartą dłonią chlasnął ją prosto w twarz aż błysnęły iskry skrzesane tarciem naładowanej Mocą dłoni.

- Nie próbuj... Nigdy... Nie waż się mówić o niej w ten sposób.- Warknął czarnoksiężnik chwytając truwerkę za przód sukienki i przyciągając ku sobie wionąc zapachem płynu balsamującego i laboratoryjnego alkoholu. - Dziwką okazała się tylko raz, kiedy...- Mężczyzna urwał w połowie zdania puszczając dziewczynę. Jego jasne, prawie przezroczyste oczy rozszerzyły się gwałtownie kiedy kilka cegiełek powskakiwało na swoje miejsce a on zrozumiał przypominając sobie coś o kilku pieczeniach na jednym ogniu.

Jego śmiech wypełnił budynek aż po sklepienie kiedy cofając się obrócił twarz w kierunku rudzielca.
- Ty!- Zaryczał a był to ryk pełen szalonej radości. - To ty jesteś tym drugim! Ijon! Ijon z Cidaris, wierszokleta i proszalny bawidupek! Przelotna miłostka mojej Amalii! - Vittorio Franksten wychylił się do tyłu i ze śmiechem klasnął w dłonie. - A to dopiero traf. Koincydencja, przeznaczenie! Jak sen... Jak piękny sen...- Mężczyzna zatrząsł się łapiąc powietrze i ocierając twarz.

- Nigdzie nie pójdziesz Lotto. A twój przyjaciel tym bardziej. Przybyliście tutaj w kooperacji i całkiem dobrowolnie. Nie zmuszajcie mnie do zmiany tego korzystnego dla obydwu stron stanu rzeczy.- Czarodziej który na korzyści i współpracę miał bardzo subiektywny i jednostronny pogląd szybkim gestem lewej ręki aktywował część z mechanizmów osobliwej maszynerii do działania. Coś zaskrzypiało a potem metalicznie jęknęło. Zapach chemikaliów przybierał na sile. - Ból, gwarantuję ci to Lotto, będzie tylko przejściowy. Raczej przeżyjesz ten proces. Ty zaś Ijonie...- Mężczyzna wskazał na znajdujący się na stole arkusz papieru i kałamarz. - Przed naszym przybyciem oferowałeś swoją przydatność. Oto moje pragnienie- zapiszesz przebieg eksperymentu kronice ludzkości. W liście adresowanym do naszej miłej przyjaciółki Koriss. To twój obowiązek jako poety więc słuchaj uważnie by nie umknęły ci żadne detale.- Radując się z perfidii jaką mógł wyrządzić niegdysiejszej kochance raz jeszcze zaniósł się śmiechem przyspieszonym krokiem zaczynając krążyć to tu to tam. Chwilowo nie zawracał sobie głowy położeniem tej dwójki. Wiedział, że dopóty żyje i znajduje się na terenie dostrojonego i podległego mu miejsca Mocy nie będzie dla nich ucieczki. I pomyśleć, że chciał usypiać ich środkiem zawartym w napojach. Wobec najnowszych rewelacji byłaby to wielka strata i pozbawianie się dodatkowej przyjemności.

Czarodziej przeszedł się środkiem kaplicy powiewając połami płaszcza i w ożywieniu gestykulując.

- W obecnych warunkach energia zawarta w błyskawicy nie może zostać w pełni okiełznana ani zatrzymana w więcej niż tylko setnym ułamku całości. Ale stanowi idealny aktywizator. Burza przywołana z twoją pomocą będzie niewątpliwie magiczna. Będący wytworem elementarnego planu ognia piorun rodzi się w parasferze atmosferycznej wewnątrz składającej się z aer i aqua chmurze. Zainicjowaniem kontaktu z ostatnim z żywiołów zajmie się moja konstrukcja, którą z tego powodu nazywam roboczo uziemieniem. Nadążasz poeto? A ty, dziecko zbliż się do mnie. Naprawdę nie chciałbym cię pozbawiać godności czarami zwłaszcza, że mogłoby to osłabić efekt eksperymentu.

Zyskując nowe pokłady pewności siebie odwrócił się do dziewczyny spoglądając na nią pełnym niecierpliwości wejrzeniem wymownie masując dłoń którą uderzył ją na początku. Granice tego co zdolny był zrobić w imię swojego szalonego eksperymentu powoli przesuwały się obejmując sobą wszystkie nieładne ewentualności.

Offline

 

#8 2015-02-13 04:59:28

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Brodacz obserwował czarodzieja bardzo uważnie, zwracając baczenie na poczynania dziwnej postaci. Jeno raz na parę uderzeń serca przerzucał niespokojny wzrok na jakiś odmienny obiekt - starą szafę albo jakieś krzesło - w nieuzasadnionej obawie, że poustawiane wewnątrz komory meble mogą mieć wobec niego równie paskudne zamiary, co sam ekscentryczny gospodarz. W końcu z magami to nigdy nic nie wiadomo. Pomimo wzmożonej ostrożności, bard w ogóle nie spodziewał się tego, co wkrótce nadeszło. Jeden niepozorny moment. Torio w okamgnieniu doskoczył do Lotty. Pomieszczenie rozerwał wcale donośny trzask, którego bolesny odgłos dotarł łatwo do świadomości śpiewaka. Cmentarne powietrze zmieszało się z podniesionym wrzaskiem rozgniewanego czaromiota. Potem znów coś głośno trzasnęło. Ale nie w zaciemnionej kruchcie - jeno gdzieś wewnątrz Gawrona. Jakaś emocja wezbrała w nim z nagła, a potem cicho eksplodowała. Coś wzięło w nim pękło.

Sterczał w nieporuszeniu obok swojej granatowowłosej towarzyszki. Jak gdyby ktoś napchał w jego bebechy cementu albo innego gówna. Bez słowa reagował na proszalnego bawidamka, na całą resztę radosnych przymiotników. To znaczy - nie reagował na nie wcale, choć przelotna miłostka przywołała uśmieszek na jego usta. Panował nad sobą. Na razie. Jeszcze przez chwilę. Starał się olewać moczem - wcale niekoniecznie ciepłym - pompatyczne, natchnione zdania zaplątane w tyradę czarownika. Udawał przed sobą, że jest niedosłyszący. Orientował się w całej tej paplaninie. Mniej więcej. Choć gadanina maga zaczęła go w końcu nudzić, to nie ostudziła nawet trochę ognia palącego się w sercu. Ognia rozpalonego ciosem wymierzonym w godność dziewczęcia. W jej porcelanową twarz. Ten żar ukazał się na twarzy Ijona w postaci szaleńczego rumieńca. Bardzo niestosownego na tle tego patowego casusu.

- Torio cáen me a’báeth aep arse - szepnął brodacz, nauczonym ruchem sięgając po rękojeść puginału schowanego za cholewą prawego buta. Obelga miała dodać mu otuchy. Chyba nawet podziałała. Zawieszona na jego ramieniu lutnia zabrzęczała żałośnie podczas gwałtownego obrotu. Gawron znalazł się teraz za plecami Burzy. Tuż za nią. Czekał na to, aż czarownik odejdzie na środek komnaty. Jedną ręką ciasno objął dziewczę w pasie, przyciskając drobne ciało do siebie. Drugą - uzbrojoną w krótkie ostrze - zahamował pod jej rozedrganym podbródkiem. Dłoń nie trzęsła mu się wcale. Broń złowrogo błyszczała w świetle oddawanym przed ognistą chmurę. Dźwięcząca surowością stal skrobała alabastrową skórę Lotty, zostawiając na niej czerwonawe otarcia. Bard skorzystał z tego, że przerastał swoją podopieczną wzrostem. Jego skamieniała twarz spoglądała w stronę Toria znad okraszonego czarną gęstwą czoła. Brązowawe oczy cisnęły w maga pocisk nieprawdziwych, imaginowanych piorunów.

- Chcesz ją posiadać, prawda? Chcesz zabrać moją Lottę! Mścisz się za tamtą szmatę - bard rozważnie dobierał słowa, poprzedzając każde nowe sekundową pauzą. Pragnął zobaczyć jak czarodziej spala się w  ogniu wkurwienia. - Nie możesz znieść tego, że dorwałem się do jej łoża jako pierwszy. A wiesz co? Masz mi czego zazdrościć, bo ta wiedźma jest świetną kochanką - znów mała przerwa budująca napięcie. - Nie pozwolę ci wykorzystać Lotty! Martwa na nic ci się nie przyda. Jesteś moja - powiedział jej na uszko będąc jednocześnie pewnym, że Torio również to usłyszał. Potem jasną cerę Burzy naznaczyła cienka pozioma kreska. Pociekła wąska struga ciemnej cieczy. Gawron z największą ostrożnością naciął skórę na szyjce dziewczęcia. Niegłęboko. Ledwie musnął ją ostrzem. Miał nadzieję, że to wystarczy. Że to przestraszy Torio i zmusi go do uległości. Lub w jakiś sposób poprawi ich obecną dolę.

Duvvelsheyss - zaklął znowu, ale tym razem w duchu. - Chyba doszczętnie zwariowałem.

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-02-13 05:02:40)

Offline

 

#9 2015-02-14 02:50:58

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Ale heca. Amalia - choć, bez dwóch zdań, podła żmija - zawsze zdawała się gustować w mężczyznach z klasą, przynajmniej takie wrażenie sprawiali ci, którzy przewijali się przez jej dom podczas niedługiego pobytu Lotty. A tu taka niespodzianka. Ten rozczochrany, niezrównoważony psychicznie i do tego wszystkiego cuchnący amator przywiązywania do krzeseł zwabionych podstępnie panienek miałby być kochankiem Amalii Koriss? Chyba że sprawa rozbijała się o jakieś niespełnione i nieodwzajemnione uczucie. Wiele by to tłumaczyło...

...i niezła by była z tego piosenka. Żmija-magiczka o lodowym sercu i magik-niedorajda, gorąco pragnący jej atencji. Lotta już zaczęła na palcach liczyć rymy, a w myślach - błyszczące oreny, które rozbawiona gawiedź będzie jej rzucać, kiedy nad wyraz przykre i bolesne szarpnięcie przypomniało jej coś o indyku i niedzieli.

Przykra sprawa, jak prędko Torio przeszedł od ofiarnego ratowania życia do jakichś chorych, przepełnionych sadyzmem planów, szarpaniny i bicia po twarzy. "Nigdy, przenigdy nie wierz mężczyźnie, bo to cukierek maczany w truciźnie", powtarzała pewna mądra nauczycielka z Aretuzy. Była to jedna z nielicznych nauk, jakie udało się Burzy stamtąd wynieść - a teraz i o niej zapomniała. Na swoją zgubę.

Zaczerwieniony policzek szczypał jak cholera, a tak się składało, że Burza wcale nie lubiła, jak ją coś bolało. Nawet przejściowo.

- Jasne, próbuj! Przywiąż mnie do tego fotela, a co! Tylko zobaczysz, że to się nie skończy dobrze! Dla ciebie! Jesteś chory...! - Sekunda ciszy. Nagłe olśnienie, a może pomieszanie zmysłów. - Psiamać, założę się, że z tym wiedźminem to byłeś jeszcze w zmowie... niby ratunek, niby zły hycel i dama w opresji, "uciekajmy, tam nas nie znajdą..." Sprytne, Torio, sprytne jak diabli. Pewnie wiedźmak wstał ledwośmy zniknęli, otrzepał koszulę i poszedł pić gorzałę w gospodzie... A niech cię grom zabije, tego ci życzę z całego serca, pfu!

Po chwili namysłu Lotta otworzyła usta, żeby jeszcze coś odszczeknąć, ale nie zdążyła - bo Ijon nagle doskoczył do niej z nożem. Uziemiona Burza jęknęła płaczliwym tonem - rozcięta skóra zabolała zupełnie prawdziwie, a ciemna, cieniutka strużka krwi popłynęła po dekolcie, plamiąc koronkowe obszycie sukienki. Burza w pierwszej chwili była przekonana, że to tylko gra, tylko kolejna komedia, improwizowana mistrzowsko przez drogiego Gawrona... Ale potem coś w jego głosie kazało jej się zawahać i już niczego nie mogła być pewna. Może naprawdę gotów był ją teraz zabić? Bo niby dlaczego nie?

Duvvelsheyss. Ten to chyba doszczętnie zwariował.

- Pomyliło ci się coś, Ijon? - żałosny krzyk dał się słyszeć spod ciemnej, rozwichrzonej grzywy. - To on tu jest tym świrem, który próbuje mnie wykończyć, nie ty! - Chude ręce usiłowały odepchnąć przyjaciela, który nagle wydał się równie niebezpieczny, co gospodarz tego miłego przybytku.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#10 2015-02-17 00:50:57

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Vittorio Franksten, czarnoksiężnik, renegat i nieodwzajemniona miłość Amalii Koriss wzorem wszystkich czarnoksiężników świata zgrzeszył dwoma niewybaczalnymi dla nich grzechami. Pierwszym było lekceważenie. Drugim, popadanie w enuncjację i cholerny dramatyzm w najmniej sprzyjającym ku temu momencie.
To wszystko wystarczyło by ktoś kogo do tej pory uznawał za niezagrażającego mu zakładnika sam stał się tym który spróbuje stawiać warunki. Ot, jak to się dziwnie losy plotą. Zupełnie niewyimaginowany piorun oświetlił ciemne wnętrze i trzy zastygłe w miejscu sylwetki każąc im rzucać nienaturalnie długie cienie na posadzki i ściany zrujnowanej kaplicy. Drobne włoski na ciele elektryzowały się a zimny pot opuszczał pory występując na skórę. Diabli wiedzieli czy od stężenia obecnej w miejscu Mocy czy Cholernego Dramatyzmu.

Torio uniósł dłoń. Jego głos znowu stał się spokojny i rzeczowy.

- Za-zaczekaj Ijonie. Nie rób niczego czego później mógłbyś pożałować.- Mimo zająknięcia wyczuwało się w tych słowach nieładną groźbę. Obietnicę dopilnowania tego by bard faktycznie odczuł czym może być żal.

- W porywie wypowiedziałem kilka pochopnych słów. Ale uwierz mi to nie o Amalię się tutaj rozchodzi.- Unosząc czarującą zwykle dłoń tak aby była widoczna zbliżał się do barda i jego uczennicy powoli i po okręgu czubkiem buta odsuwając leżące na ziemi przeszkody.

- Dziewczyna... Lotta, jak powiedziałem ma szczególny dar. Dar który w rękach innych niż moje może okazać się wyłącznie przekleństwem!- Torio krzyczał. Diabli wiedzieli czy przez gniew czy przez grzmot który wewnątrz zmurszałych ścian ruiny rezonował jak smoczy ryk. - To przekleństwo w końcu cię zabije! Ciebie, twoich bliskich, może nawet jego! A on... Tak , ty grajku! Nie będziesz w stanie jej pomóc! Nigdy! Gdzież będą wtedy twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki, twoje koncepty poeto? Na cóż się zdadzą?- Torio zawrócił. Idąc co rusz zmieniał kierunek próbując otaczać lub zachodzić od tyłu. I choć nie wykonał w ich stronę najmniejszego ruchu oceniał swoje szanse. Sądząc po jego minie z każdej strony jawiły mu się one równie źle.
- Ja...- Zaczął w końcu po dłuższej przerwie. - Na Moc i na Sfery... Wy w ogóle nie zdajecie sobie sprawy z jej potencjału.- Czarownik oparł się o zaryglowane i zapieczętowane heksagonalnym sigilem wrota wejściowe jeszcze bardziej targając czuprynę swoich nieposłusznych włosów. Jego oczy i twarz o niezdrowej cerze wyrażały teraz kompletną beznadzieję. - Jeżeli nie zechcesz oddać jej mnie to nie pozwolę ci jej zabić.- Zwrócił się do mężczyzny lecz to dziewczynie patrzył w oczy. - Jesteś mi przeznaczona i prędzej czy później upomnę się o ciebie. Ale nie możecie odejść zanim nie zdradzę wam ostatniej rzeczy.- Torio Franksten zbliżył się ostrożnie. Na tyle ostrożnie by nie zmusić doprowadzonego do ostateczności poety do wykonania pochopnego ruchu. - Wysłuchaj tego co mam ci do powiedzenia Ijonie z Cidaris.

Offline

 

#11 2015-02-17 19:18:54

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Dłoń czarnoksiężnika zawisła w powietrzu, a rozczapierzone, pomarszczone palce przyciągały uwagę oraz wzrok śpiewaka. Gawron znał się na słowach. W zasadzie, to o niczym innym nie miał tak dużego pojęcia. Dlatego też bez trudu odnalazł w gadce maga nieładną groźbę, stanowczą obietnicę pożałowania. Na słuch o tym przełknął zbierającą się w ustach ślinę. Zabolało go tak, jak gdyby to jego gardło zostało przed chwilą pocięte. Suchość w buzi świadczyła jasno o tym, że zdenerwowanie brało nad bardem górę. Na szczęście Torio gadał bez ustanku, deklamując coraz to dłuższe zdania. Brodacz nie musiał się zatem zbyt wiele odzywać - w głębi siebie dziękował za to temu wstrętnemu magowi. Nie widział czy jego jęzor jest w stanie działać poprawnie.

Oprócz przemowy charakternika w ciemnym pomieszczeniu rozbrzmiewał jeszcze jeden odgłos - uporczywe stukanie kroków stawianych na kamiennej posadzce. Torio szwendał się wte oraz wewte po kwaterze, bardzo denerwując Ijona. Wodząc oczami w ślad za czaromiotem, Gawron wciąż ciasno otulał Burzę i ochładzał jej rozciętą skórę blaskiem noża. Nie pozwalał jej się wyrwać. Tłumaczenia maga wcale nie dawały mu lepszego poglądu na sprawę. Musiał uważniej obserwować swego oponenta, jednocześnie zwracając uwagę na to, co ten doń gada. A przecież gadał nieprzerwanie. I chciał gadać wciąż...

Lotta oddychała nie szemrząc. Trubadur wziął to za dobry znak. Pomimo obaw, nie ciął przesadnie głęboko. Postanowił zignorować pytania oraz pretensje czarnowłosej. Uznał, że czas na wyjaśnienia znajdzie się później. Miał nadzieję, że się znajdzie. Zamiast odpowiedzi Burza otrzymała od niego małe uszczypnięcie w bok. Nie zanadto bolesne. Ot - naśladowane palcami ukąszenie komara. Podczas gdy uzbrojona ręka trzymała się na wysokości podbródka, druga skubnęła ją tuż nad biodrem. Ijon nic nie miał w zamiarze, nie planował tego, nie nadał uszczypnięciu żadnego znaczenia ni sensu. Po prostu spodziewał się, że ten drobny gest dotrze jakoś do dziewczyny i powstrzyma ją przed wrzaskami oraz dalszym indagowaniem.

- Musisz brać odpowiedzialność za swoje słowa - warknął w międzyczasie przez zaciśnięte zęby.

Czarownik przechadzał się w zdenerwowaniu, chcąc zdezorientować wpatrzonego w niego mężczyznę. Mówił coś o darze, o zagrożeniu i przekleństwie. Jedyne przekleństwo, które cisnęło się Ijonowi na usta, zostało już przez niego w tej rozmowie użyte. A on nie miał w zwyczaju się powtarzać. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Burza nie jest normalną osobą. Wiedział o jej wyjątkowości. Ale nigdy nie uważał swojej drobnej, uroczej kompanki za jakiekolwiek zagrożenie. Nie czuł od niej niebezpieczeństwa. Nawet podczas sporadycznych sprzeczek, w które zdarzało im się czasem wdawać, gdy przyszło co do czego i należało podzielić gażę za udane wystąpienie lub dopełnienie interesów.

- Nie podchodź do nas! - Bard ostrzegł maga następną wiązką nieistniejących piorunów schowanych w nienawistnym spojrzeniu - Stamtąd też bardzo dobrze cię słychać. Nie ruszaj się, dobrze ci radzę. Dobrze. Teraz mów, co masz do powiedzenia. 

Gawron spostrzegł wrota wejściowe dopiero w momencie, gdy Torio oparł się o nie z widocznym roztargnieniem. Pieczęć na drzwiach odebrała brodaczowi nadzieję na natychmiastowe opuszczenie kwatery, jednakowoż słowa czarodzieja odbudowały w nim wiarę w radosne zakończenie tej paskudnej farsy. Wśród pokrzepiających słów było także coś o przeznaczeniu. Gawron wiele się w życiu nasłuchał o losie oraz jego dziwnych zrządzeniach. Po wsiach zwie się to Lichem i psioczy się na to wedle sposobności. Przeznaczenie determinuje poczynania każdego z nas. Odpowiada pośrednio za czyny maga oraz pary zrozpaczonych bardów. To wszystko jego wina. Tak trochę. 

Przez głowę Ijona przemknęła zaciemniona strachem obawa.

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-02-17 19:21:19)

Offline

 

#12 2015-02-19 03:15:37

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Złość zabulgotała w dziewczynie na bezczelną sugestię, jakoby tylko w rękach tego pożałowania godnego czarodzieja jej dar miałby okazać się czymś wartościowym. Rzecz w tym, że nie lubiła, kiedy jakiekolwiek ręce próbowały ów dar tknąć. Nawet - szczerze przyznała przed samą sobą - nawet jej własne ręce. Po odejściu ze szkoły próbowała wierzyć, że jak nie będzie się tym interesować, nie będzie zwracać uwagi, to w końcu samo odejdzie. Już wszystko było na dobrej drodze - przecież siedziała w Novigradzie koło tygodnia, a może lepiej, i jeszcze nic nie spłonęło od nagłego pioruna. Wszystko mogło być już dobrze... Ale ktoś musiał wszystko zepsuć!

- Co ty tak ciągle o tym przeznaczeniu, Torio? - warknęła dziewczyna, starając się nie spuszczać z niego oczu. - O coś konkretnego ci idzie czy może zwyczajnie lubisz takie nadmuchane pustosłowie?

Przeznaczenie, pfu, brednia i wiejski zabobon - ewentualnie sposób na zawrócenie w głowie co głupszym dziewkom... Ostatni głupiec, który uważał ją za swoje przeznaczenie - przypomniała sobie Burza - był pijanym w sztok marynarzem. Zdążył wyznać jej płomienne uczucie i podzielić się swymi planami matrymonialnymi, a potem stoczył się pod stół i tam pozostał. Z dwojga złego już to było lepsze niż ten czarownik ze swoją obłąkańczą gadką...

Bo Torio kręcił się i kręcił, paplał trzy po trzy... a może tylko odwracał ich uwagę i naprawdę cichaczem splatał już dokoła nich jakieś piekielne, paraliżujące zaklęcie? Bardzo możliwe! Pewnego razu, jeszcze w szkole, jedna przyjaciółka opowiadała Lotcie historię o czarodziejce, która w ten sposób omotała sobie chłopa, zaczarowała, zmieniła w żywy kamień, a potem różne ładne hece z tego wyszły. Na żadną z podobnych hec Burza nie miała teraz ochoty... Dla pewności spróbowała dyskretnie poruszyć palcami w trzewikach - bo taki cichy paraliż to zwykle skrada się od stóp i wspina niezauważenie w górę i w górę... i człowiek, zaaferowany gadaniem takiego sprytnego maga, orientuje się w swej żałosnej sytuacji dopiero, gdy zastygają mu usta. Zazwyczaj w jakimś niemożebnie głupim wyrazie.

Uszczypnięcie Ijona sprawiło jedynie, że Lotta drgnęła w niekontrolowany sposób, a ostrze noża utoczyło nagle całkiem sporą kroplę krwi z jej szyi. Krótki, płaczliwy krzyk oznajmił Gawronowi, że albo jego towarzyszka jest za mało bystra, żeby chwytać tak subtelne sygnały, albo szczypanie kogoś, komu przystawia się do gardła coś ostrego, może być trochę niebezpieczne...

Ostatnio edytowany przez Aishele (2015-02-19 03:17:59)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#13 2015-02-25 01:20:50

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

- Oto co mam ci do powiedzenia. Jesteś skończonym głupcem!- Zdzierając niemal gardło w ohydnym rechocie czarnoksiężnik wyrzucił obydwie dłonie w powietrze w niewerbalnym czarze. Aktywny fluoryt sypany mimochodem na posadzkę zapalił się krótko fosforyzującym niebieskim światłem zdradzającym wytrasowany wokół nich okrąg.

Ijon poeta z Cidaris i nauczyciel Lotty przychodząc do jaskini lwa okazał się głupcem. Ale w żadnym wypadku skończonym. Choć Torio starał się jak mógł próba zwiedzenia słowami kogoś kto zawodowo zajmuje się słodkim kłamstwem poezji okazała się jako miedź brzęcząca i cymbał brzmiący. Dostrzegli to w samą porę, obydwoje on i Lotta, której wiedza wyniesiona ze szkoły nie okazała się kompletnie niepraktyczna a nieufność wobec czarowników po raz kolejny całkowicie uzasadniona.  Palce w trzewikach poruszyły się na tyle szybko by zdążyć zatrzeć okrąg chwilę przed uruchomieniem zaklęcia. Mineralny pył wzbił się tumanem w górę i zupełnie niezgodnie z oczekiwaniami wybuchając w deszczu iskier które zasypały wszystko wokół.

Vittorio wrzeszczał gdy małe, tlące się punkty które wypełniły nagle ciemną przestrzeń kaplicy sycząc i trzaskając rozdzielały się na nowe niczym eksplodujący fajerwerk. Panikując rąbnął przed siebie telekinezą, podmuchem o sile małego tarana posyłającym dwójkę przyjaciół na ziemię, prosto na kurz, pajęczyny i figurę prawdopodobnie proroka lub świętego. Zgarniając to wszystko z podłogi razem z drzazgami pochodzącymi z ławy, szkłem laboratoryjnym, gubiąc nóż i torbę poszorowali do zachodniej ściany prosto pod tryptyk wyobrażający w centralnej części siedmiogłowego smoka i siedzącą na nim niewiastę w purpurach łudząco podobną do Cilii, żony wójta Sommerhaldera.

Coś strzeliło donośnie, zaraz potem coś zaskrzypiało a potem buchnęło zawrzało i zgasło. Czołgający się na czworakach Torio zajęty gaszeniem skraju swojego płaszcza uniósł głowę blednąc niczym gaszone wapno. Zbłąkany piorun przyciągnięty przez skumulowaną pracowni Moc i obecność Burzy znalazł drogę przez dach do uśpionego induktora ze sporym udziałem uziemionej baterii bursztynu lub czegokolwiek czego działanie próbował wyjaśnić im wcześniej.


- M-mój go-golem.- Zająknął się Torio patrząc pełen przerażenia na poruszające się przekładnie i rozgrzewające się stalowe rusztowanie nad ołtarzem. Przede wszystkim zaś na unoszące się płótno okrywające rysujący się pod nim potworny kształt. - M-mój Homunkolos. Nie zd-zdążyłem ggo zzaaprogramować...

Czyhający w jaskini lew przebudził się aby pożerać.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-02-25 10:45:00)

Offline

 

#14 2015-02-28 21:30:30

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Gawron raz po raz wmawiał sobie, że jest durniem. Poza bogom ducha winnego głupca przydawała się w życiu znacznie częściej niż postawa raczej heroiczna. Udawanie nic niewiedzącego ciemniaka niejednokrotnie ratowało go już z tarapatów, podczas gdy zgrywanie bohatera przeważnie pogrążało go jeszcze bardziej w gównie. Ta zasada działała prawie zawsze tak samo. Bo obecnie schemat zaczął się powtarzać. Przestraszony śpiewak srodze zrugał siebie w duchu za to, że rozpacz i desperacja nakazały mu przybrać niechaną formę tego odważnego i nieustraszonego. Tego pozornie panującego nad otoczeniem. Tego, który rzekomo doskonale wie, co trzeba zrobić. Nienawidził tej maski z całego serca, toteż przywdziewał ją od niechcenia. Zawsze wbrew sobie. Zawsze z konieczności. Stercząc za plecami Lotty z pokrwawionym nożem wcale nie czuł się swobodnie. Drętwota ogarniała go stopniowo. Wcale nie ta magiczna, bo przecież czar Torio nie zadziałał poprawnie. Jednakowoż, ciało barda odmawiało mu posług. Wzrok nie zdołał dostrzec podstępu czarownika, a nieustępujący szum w głowie przeszkadzał pracować uszom. Jeszcze coś swędziało go pod brzuchem, a nie miał sposobności, ażeby się podrapać.

Stało się. W dodatku bardzo szparko. Rosnące od paru długich minut napięcie buchnęło niebieskawym ogniem nagrzanego fosforu. Torio podniósł oba ramiona nad głowę, upodabniając się na jeden moment do groteskowego pomnika stojącego za ich plecami, gdzieś na drugim końcu pomieszczenia. Brodacza przerażał ten widok. Do tej pory czaromiot jeno zastraszał, manewrował słowami oraz czasem. Grał mu na nerwach. Ale teraz zaczął bawić się mocą, co oznaczało, że Ijona zabawa właśnie dobiegła końca. Deszcz iskierek zalał podłogę, a czarowana kurzawa łapała za gardło i zabierała oddech. Gawron przestał ściskać Burzę. Chciał skorzystać z zamieszania. Nie wiedział czy czarodziej celowo spowodował ten barwny chaos, ale bezbłędnie odczytał dezorientację w jego oświetlonych jasnością oczach. Poleciał więc do przodu, poprawiając odruchowo ustawienie noża w ręce. A zaraz potem poleciał w przeciwną stronę, zderzając się ze ścianą energii pchniętej przez czarownika. Lotta również oberwała. Potęga uderzenia cisnęła ich przez całą salę. Ijon rozwarł palce, upuszczając poplamiony posoką kord. A potem zamknął oczy na czas lotu. Kiedy otwarł je na nowo, to zdał sobie sprawę z tego, że nie jest dobrze.

Kamienna posadzka emanowała przyjemnym dla poranionego ciała chłodem. Brązowe oczy Gawrona zasłoniła mgła. Jego twarz płasko przylegała do zimnego podłoża. Sterczało z niej wiele drzazg, które pewnie składały się wcześniej na konstrukcje jednego ze stołów. Bard leżał obok pokruszonego pomnika. Tego samego, do którego upodabniał się Torio. Biorąc pod uwagę to, że statua została rozwalona na kaszę, bard mocno żałował, że w rzeczywistości to pobielane popiersie zostało połamane, a nie ten podstępny plugawiec. Jednak nie miał czasu na żale. Ostrożnie podniósł czerep. Zobaczył nad sobą siedmiogłowego smoka i szpetnie zabluzgał. Tym razem nie po krasnoludowemu. Z uniesioną głową dostrzegł Burzę, którą moc miotnęła kawałek dalej. Spróbował podnieść się i jakoś dotrzeć do swojej towarzyszki. Jakoś, choćby na czworaka. Choćby miał do niej dopełznąć.

Potem usłyszał grzmot, który zabrzmiał równie groźnie, co ryczenie głodnego lwa.
Podrapał się pod brzuchem i zaczął leźć...

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-02-28 21:31:37)

Offline

 

#15 2015-03-02 23:52:54

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Błyskawica zajaśniała w oczach Burzy i wypełniła ją całą światłem na chwilę krótszą niż oddech. Grzmot przeszył ją do głębi strasznie, ale i jakoś znajomo, prawie że przyjemnie. A potem coś gwałtownie w nią dmuchnęło i zamiotło nią podłogę. Sponiewierana i obolała Lotta przez chwilę gapiła się na Toria z niedowierzaniem, a potem porwał ją śmiech pusty. Pusty, ale zarazem i pełny. Pełny histerii. To nie mogła być prawda.

- Twój golem...! Kurwa, przegapiłam jakiś element układanki czy naprawdę jesteś tak niewiarygodnym idiotą?

Dziewczyna zerwała się z ziemi z furią. W akcie desperacji złapała jakiś kawał szkła i doskoczyła do czołgającego się jak robak maga z zamiarem przygwożdżenia go do podłogi przy użyciu całego zapasu swojej wrodzonej niedelikatności.

- Patrz no, jakoś obeszło się bez przywiązywania się do krzeseł - wysyczała mu w twarz, wściekłością usiłując zamaskować przerażenie. - Twoje magiczne ustrojstwo i bez tego zadziałało nad wyraz pięknie. Czegoś jeszcze ode mnie chcesz czy już ci wystarczy? Coś mi mówi, że kolejny piorun może walnąć prosto w ciebie, jeśli natychmiast nie odpieczętujesz tych cholernych drzwi i nas stąd nie wypuścisz...

Bo co innego mogli zrobić poza ucieczką? Co, do licha, dwójka śpiewaków mogła uczynić z uruchomionym nieopatrznie przez niekompetentnego magika konstruktem? Zaśpiewać mu piosenkę? Najlepiej taką, co oczaruje go na tyle, że stanie się nagle potulny jak baranek i posłuszny jak piesek? W sumie to Burzy przyszła nawet do głowy jedna:

Pójdź do mię, golemie,
jam jest matka twoja,
chwytaj no za fraki
Toria, tego gnoja!


Zadziwiające, jak doskonale takie skrajne sytuacje wpływały na jej zdolność składania rymów. Młoda poetka miała jednakowoż obawę, że pupilek Toria okaże się kolejnym na jej drodze osobnikiem zupełnie wyzutym z poczucia humoru. Jak i szacunku dla poezji.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2015-03-03 00:14:00)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#16 2015-03-12 01:13:27

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

- Zła-złaź zzzee mnie głupia dzi-dziwko!- Zawył Torio kiedy przygwożdżony przez rozpędzoną Lottę nie zdołał złożyć żadnego zaklęcia z powodu drżących dłoni i plączącego się języka. Chcąc zrzucić ją z siebie walnął na oślep kułakiem rozcinając sobie dłoń i przegub o kawałek szkła. Z krzykiem wyślizgując się spod niej zaznaczył podłogę krwawym zaciekiem rozmazując go jeszcze bardziej obcasami wierzgających nóg. - Zza-zatrzymam ggo, daj mi!- Wrzasnął w desperacji osłaniając twarz rękoma i markując kopniaki, których nie powstydziłby się ukąszony przez gza osioł.

Trochę dalej Ijon czołgał się wśród miału i pyłu czując się trochę bardziej całym od rozwalonej niedawno statuy przypuszczalnie proroka lub świętego w trakcie kazania. Mgła stopniowo opuszczała jego oczy i choć pozycja z której przyszło obserwować mu całość wydarzeń nie należała do wygodnych to dawała szerszą perspektywę.

Okrywająca nieruchomy dotąd kształt niczym całun płachta spłynęła powoli na ziemię. Błysnął piorun po raz kolejny oświetlając wnętrze kaplicy która nagle zaczęła wydawać się wyjątkowo ciasna.

Cokolwiek stało teraz na drugim jej końcu było wielkie jak trzy figury ustawione pionowo na sobie i szerokie w barach na co najmniej sążeń. Ramiona grube jak pnie drzew trzymało po sobie zastygając w miejscu nie poruszywszy nawet obłym łbem zdającym się wyrastać bezpośrednio z potężnego korpusu.

Grom z trudem zagłuszył metaliczne skrzypienie i dźwięk poruszających się łańcuchów. Kiedy przebrzmiał kolejny błyskając przy tym uprzednio, góra znajdowała się wyraźnie w innym miejscu niż przed chwilą. Zalegające na podłodze kurz i trociny podniosły się tumanem nad podłogę.

Offline

 

#17 2015-03-13 20:17:42

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Materiałowa płachta opadła na brudną od kurzu i śmiecia posadzkę jak kotara w novigradzkim Pałacu Cudów, gdzie dzieweczki w przerwach od obowiązków zabawiają gości improwizowanymi przedstawieniami teatralnymi. Gawron widział parę z nich na własne oczy - a nawet dostał w jednem angaż - dlatego z przekonaniem uważał, że panie z tego zamtuza nadają się do czegoś ponad chędożenie. Chociaż w chędożeniu też radzą sobie wcale dobrze. Uwaga poranionego barda skupiała się na domu rozpusty jeno przez moment krótki jak noc Belleteyn, bo zaraz potem dotknęła go brutalna realność. Krew z rozciętego ramienia Torio uwalała ziemię tuż pod nogami rozkojarzonego Ijona, a ten zerwał się nagle na równe nogi jak stara matrona na widok szczura. Rzecz jasna, że to nie czerwona plama tak przestrachała brodacza. Odpowiadała za to rosnąca przed nim postać - ogromna i pokraczna, jak grubo ciosana w kawale twardego kamienia.         

Balladzista nie bez trudu opierał się panice. Górujące nad nim monstrum, oświetlane co rusz blaskiem rozpalonego pioruna, nabierało groteskowo-przerażających konturów. Burza stała gdzieś obok, zagubiona w powstałym chaosie. Pozbawiony zdrowego rozsądku czarodziej latał po komnacie, brocząc krwią na każdą stronę. Gawron szarpnął go za rękaw i wrzasnął wprost w jego kierunku:

Patrz tam! - Następne szarpnięcie obróciło maga twarzą do potężnego golema. - To koniec!

Przez parę sekund Ijonowi naprawdę zdawało się, że oto następuje koniec. Donośne grzmotnięcie napełniło pomieszczenie swoim brzmieniem, a w świetle pioruna kolosalna postać zmieniła położenie. Trzeszczenie połączone z chrobotaniem dotarło do uszu trubadura. Zastanawiało go, czemu cała ta aparatura nadal działa, skoro golem został już naładowany energią. Nie zainteresował się jednak tą zagadkową sprawą. Torio znów zaszamotał się przed jego wzrokiem i znów poddał się szarpaniom. Gawron spozierał na sterczącą opodal pieśniarkę i jednocześnie darł się czarownikowi prosto do ucha:

- Daj nam stąd uciec! Nie pozwól, żeby Lotta się zmarnowała! Nie możesz, nie możesz!

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-03-13 20:18:31)

Offline

 

#18 2015-03-16 00:58:24

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Lotta, wbrew opinii swojego przyjaciela, nie była tak strasznie zagubiona. Bardziej wkurzona, ale na pierwszy rzut oka mogło wyglądać podobnie.

- Ogłuchłeś? - krzyknęła Burza to magika, na wypadek gdyby jeszcze nie pojął, o co go właśnie prosiła w sposób najgrzeczniejszy, na jaki tylko było ją stać. - Nie obchodzi mnie, czy go zatrzymasz, nie obchodzi mnie twoja cudowna zabawka, ja chcę się stąd wynieść! Rozumiesz?! Teraz, natychmiast!

Krew... Do cholery, musiał sobie przeciąć... nie, nie mogę... Nie patrz, Lotta, nie patrz na jego rękę.

Rozharatany nadgarstek Toria nie wzbudził jej zachwytu. Nie, nie chodziło nawet o krew - do diaska, Burza była dużą dziewczynką i z widokiem krwi miała okazję obcować w dość regularnych odstępach czasu. Ale widok rozciętego przegubu był zupełnie czym innym. Bolało od samego patrzenia.

Do tego ta wielka góra... góra nie wiadomo czego. Kamienia? Mięsa? Czegoś jeszcze innego? Góra, co gorsza, wbrew obyczajom wszystkich porządnych gór, nader wyraźnie zdawała się poruszać.

Nawałnica za oknem brzmiała tak, jakby bogowie toczyli po niebie wielkie kamienne kule. Od czasu do czasu kule te zderzały się ze sobą i czarny strop niebios pękał na chwilę, przepuszczając do świata śmiertelnych oślepiający blask. Młoda śpiewaczka czuła wyraźnie, że jej ciało jest naładowane, jakby w niej samej, pod jej bladą skórą, też szalała taka burza. Naelektryzowane włosy kleiły jej się do twarzy, ubranie strzelało iskrami przy dotknięciu.

- Przestań biegać jak błazen! Nie umiesz zrobić z tej swojej magii żadnego użytku? Wiedziałam! Zawsze tak jest! Zawsze, kiedy przychodzi co do czego, to te wasze zaplute czary okazują się bezużyteczne...! Hahaha, twórczy Chaos, wielka Sztuka i Nauka! Pfu, drwina jakaś...! Psuć tylko umiecie tymi czarami, a naprawić już jakoś nie bardzo! Wszyscy jesteście tacy sami!

Wściekłość. Strach. Nienawiść. Metaforyczna sprężyna nakręcała się w głowie Lotty coraz mocniej i mocniej, a ona sama nie robiła nic, żeby powstrzymać swoje emocje, potęgujące się z każdym kolejnym piorunem. Wręcz przeciwnie, pozwalała im sobą zawładnąć. Myśl o magii budziła w niej żal za utraconą życiową szansą i tłumioną głęboko, ale palącą żywym ogniem zazdrość, do której w życiu by się nie przyznała. Dziewczyna zapomniała, że nie lubi widoku krwi. Zamachnęła się i cisnęła w maga szklanym odłamkiem... Bardzo krótką chwilę po jego wypuszczeniu przyszło jej na myśl, że mogła lepiej wycelować i upewnić się, że nie trafi niechcący w Gawrona. Byłoby głupio.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#19 2015-03-16 22:40:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Naprawdę zagubiony w całej sytuacji był Torio który biorąc pod uwagę okoliczności był najbardziej fatalnym kandydatem  na to miejsce.

- Nnnieee powinnien się wo-wogóle poruszaaać... Samoistna indukcja, ja-jak...-Szarpany przez Gawrona i zakrzykiwany przez obydwoje miotał się przez chwilę jak podczas krępującego wolę uroku bredząc coś półgłosem do siebie. Większość z tego bełkotu była równie oczywista co nieprzydatna. Zamilknął dopiero wtedy gdy zobaczył to co pokazał mu Ijon. Wszyscy zobaczyli.

Wielkie płaty grubej jak u wołu skóry noszącej ślady pierwszych zmian pośmiertnych pomimo wyczuwalnych nawet w powietrzu alchemicznych środków i zaklęć konserwujących. Utrzymujące się w jednym kawałku tylko dzięki potężnym szwom, które założono chyba przy pomocy grotu strzały. I dzięki mogącej ogarnąć mały wóz dziwacznej uprzęży ze skóry i metalu dającej teraz o sobie znać skrzypieniem i pobrzękiwaniem przy każdym ruchu abominacji. Tam gdzie skóry nie starczyło dało się dostrzec odsłonięte nienaturalnie przerośnięte mięśnie i ścięgna nie mogące należeć do żadnego człowieka. Ale mimo to patrząc na kreaturę nie miało się wątpliwości, że potwór był ponad wszelką wątpliwość organiczny. Mieli przed sobą najprawdziwszego golema z ciała. Być może nawet więcej niż z tylko jednego. Tym co zauważyli jako ostatnie był górujący w powietrzu szczyt wpatrujący się w nich pustymi białkami oczu osadzonymi głęboko w grubym czerepie mającym w miejscu ust coś co przypominało skrzyżowanie kagańca z żelazną protezą szczęki.

-Ro-ro-rozkazuuję ciii...- Pisk, który wydusił z siebie czarnoksiężnik przyniósł równy rezultat co próba rozkazywania morskim falom.- Znam słowoo-imię...- Cofając się zerkał nerwowo na zabezpieczone drzwi to przed siebie. Nie patrzył pod nogi a kolana załamywały się pod nim. Było jasne, że za chwilę się wywali.

-R-heibet! Re-re-rheibet! Ab-ab eu Thiaoooo... -
Bełkotał i plątał już z podłogi formułę mającą rozproszyć zaczep zaklęcia wiążącego. Starannie przygotowanego czaru, który należało dezaktywować wypowiadając pełną inkantację od tyłu popierając dokładnymi gestami i komponentami. Stojąc wyprostowanym w kierunku południowego nieba i gwiazdozbioru smoka zamiast pełznąc po posadzce jak robak drżąc i szczękając zębami. Idący w ich kierunku konstrukt zdawał się kompletnie ignorować parę śpiewaków skupiając się wyłącznie na swoim stwórcy.

Nawet grom nie był w stanie zagłuszyć nieludzkiego ryku kiedy mocarne ramię potwora schwyciło Vittoria za szatę na piersiach i uniosło wysoko w powietrze. Skrzecząc czarnoksiężnik majtał nogami nad posadzką robiąc się proporcjonalnie bardziej czerwonym do siły uścisku stwora który trzymał go obecnie na tyle mocno by przyodziewa maga zaczęła się pruć. I nie zapowiadało się na to by chwyt miał zelżeć.

Offline

 

#20 2015-03-20 12:35:24

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Przeogromna góra mięsa oraz metalowych wstawek, poskładana z paru trupów poczwara - naładowany mocą golem przesunął się po komnacie. Łoskotowi poruszającego się cielska towarzyszyło dudnienie ciężkich kroków i niepowstrzymany jak dotąd harmider. Trzeszczenie mechanizmów, dzwonienie łańcuchów, chrobotanie czegoś, co chrobotać umie - właśnie te dźwięki napełniały głowę Gawrona, dzieląc jego wnętrze z przerażeniem oraz narastającym niepokojem, który to z każdą sekundą nieubłaganie gnał ku swemu apogeum. Monstrum stało bardzo niedaleko, balladzista doskonale czuł od niego smród rozkładu. Chodzące cmentarzysko, na nogach mocnych jak pnie drzewa, przestawiało się groteskowo i paskudnie. Brzuch Ijona poskręcał się jak zmięta karteczka papieru. Brodacz zorientował się potem, że to wcale nie on jest dla potwora celem, wobec czego ostrożnie, bo krok za krokiem, oddalał się od Torio - teraz już wiszącego nad ziemią w żelaznym uścisku własnego, chorego tworu.

Niedaleko stała Lotta. Gawron, starając się zachować zimną krew, udał się w kierunku roztrzęsionej ciemnowłosej. Bez żadnego trudu odczytał emocje namalowane na jej twarzy - purpurową złość oraz czarną nienawiść, na całe szczęście skierowaną wcale nie w stosunku do niego. Obawiał się, że zranienie Burzy, nawet skoro okazało się niegroźne, może poważnie popsuć ich dobre stosunki. Jednakowoż, nie zastanawiał się nad tą kwestią za długo, bo zaraz potem znalazł się tuż obok dziewczyny. Zawahał się przed położeniem ręki na jej ramieniu. Rzecz jasna, że chciał w powstałym zamieszaniu znaleźć choć chwilę na pocieszenie młodej śpiewaczki, ale otaczająca ją kaskada iskier powstrzymała go przed podejmowaniem takich starań. Naelektryzowana Lotta to zła Lotta - do takich wniosków doszedł już wcześniej, jako że niejednokrotnie dane im było spędzać burzową pogodę w swoim towarzystwie.

- On go zajebie! - Wrzasnął Ijon do szarookiej. - Chodź do drzwi! Tam będzie bezpieczniej!

Przynajmniej taką miał nadzieję. Sterczenie w miejscu nie należało do spektrum słusznych zachowań. Przejście pod zablokowane wrota zdało mu się za to wcale dobrym posunięciem. Pieczęć mogła przestać działać w każdym momencie, otwierając przed nimi drogę na wolność. Zresztą, bard wolał trzymać się w stosownej odległości od wielkiego golema. Choć ten - na razie - skupiał całą swoją uwagę na potrząsaniu magiem, to przecież mógł nagle zmienić obiekt zainteresowania i rzucić się w amoku na któreś z nich. Tak, to była jedna z możliwości zapisanych w czarnym scenariuszu. Ale Gawron nie do końca dawał jej wiarę. Wolał forsować w sobie trzeźwe rozważanie i odszukać jakąś resztkę zdrowego rozsądku. Znów stawiał na kontenans. Bo może ten golem okaże się w porządku? Może zechce z nimi porozmawiać, miast rwać ich kruche ciała na kawałeczki. Takiego rozwiązania sprawy Ijon także nie odrzucał...

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-03-20 12:39:13)

Offline

 

#21 2015-03-22 03:21:40

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Wzdrygnęła się. Wystające spod niedopasowanej tu i ówdzie skóry mięśnie i ścięgna robiły swoje, na szczęście Lotta zahartowała się już tego dnia trochę na odrażające widoki i sytuacje. W dzisiejszym rankingu obrzydliwości mimo wszystko chyba i tak wygrywał wiedźmin-hycel, który chciał ją bez ceregieli zamordować. Golem nie był piękny - bez wahania można było go nazwać obrzydliwym, koszmarnym, przerażającym. Za to był również bez dwóch zdań... potwornie imponujący. Niesamowity.

Właściwie dziewczyna w pewnym stopniu była w stanie pojąć tę chorą fascynację Vittoria, ten cały jego obłęd na punkcie konstrukta. Ciekawe, ile ludzkich ciał mogło się składać na to gigantyczne cielsko. Z ilu osób Torio zdarł skórę, żeby zbudować sobie zabaweczkę. Te szwy przywołały w pamięci Lotty nagle obraz kołdry, zszywanej z różnokolorowych gałganków i łat, którą którejś zimy podarowała jej ciotka... Tylko kołdrę poczciwa kobieta robiła z niepotrzebnych skrawków, z resztek tkanin, które inaczej pewnie by się zmarnowały. Czy golem też był zbudowany ze zbędnych resztek, czy też zwłoki do stworzenia go zostały "wyprodukowane" zupełnie celowo? Wybrane, upatrzone i upolowane? Strach pomyśleć. Ciekawe, czy uchowały mu się resztki pamięci o tym, kim był... a przynajmniej kim były jego niektóre części...

Ijona Burza słyszała w tym wszystkim jakby z bardzo daleka - choć był w istocie tuż obok. Starała się trzymać w bezpiecznej odległości od stwora, ale do drzwi, wbrew jego radzie, nie podeszła. Kwiki czarnoksiężnika zaś w ogóle przestały już do niej docierać. Świadomość obecności i maga, i rudego śpiewaka została na chwilę zepchnięta gdzieś głęboko w niepamięć. Konstrukt pochłaniał całą uwagę Burzy.

Nawet grom nie był w stanie przerwać tej dziwnej zadumy, tego niemalże transu. Poezja - może nie najwyższych lotów, ale jednak poezja! - przepływała gwałtownym, dzikim potokiem przez umysł Lotty, rozjaśniała jej myśli błyskawicami słów, a jej samej chciało się śmiać.

Mój golemie, pomóż mi,
otwórz te cholerne drzwi!
Bym stąd wyszła cała, zdrowa,
w tym już twoja będzie głowa!


Ach, żeby mieć kawałek czegoś do zapisania tych paru wersów. Piękna ballada będzie. Śmieszna, straszna i pouczająca. Tak, chciało jej się śmiać, ale zarazem i załamywać ręce nad bezsensem, jakim było to, co działo się teraz w jej głowie.

A może...

A może wcale nie było?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#22 2015-03-24 17:27:11

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Rolą poezji jest mówić o tym o czym inni milczą.

Gawron choć zgoła niepoetycko wyraził przypuszczenie, które miało wszelkie podstawy by w najbliższej przyszłości okazać się prawdą. Pomylił się jednak w drugiej połowie, tej dotyczącej drzwi i bezpieczeństwa.
Bo to właśnie drewniane, dwuskrzydłowe wrota z wytrawionym na nim symbolem stały się teraz nowym celem golema.

Lotta milczała i choć ani jedno słowo nie wydobyło się z jej ust mimowolnie porozumiewała się językiem uniwersalnym dla większości magicznych konstruktów. A była nim telepatia.

Znajdujący się w połowie kaplicy stwór zatrzymał się razem ze swoim niedoszłym mistrzem upuszczając jego bezwładne ciało na posadzkę. Zaraz potem ruszył w kierunku cholernych drzwi by naporem monstrualnego cielska zmusić je do ustąpienia.
W normalnych warunkach stare drewno nie byłoby w stanie oprzeć się sile nawet pojedynczego mężczyzny rozpadając się na próchno i szczapy. Poddane specjalnemu zaklęciu stało się na tyle wytrzymałe by móc zatrzymać trzech mężów wyposażonych w mały taran.
Ale kiedy ich powierzchnia zaczęła z suchym trzaskiem pękać pod naporem mocarnych ramion o kładzionych warstwami specjalnie spreparowanych ścięgnach należało przypuszczać, że potwór był zdecydowanie silniejszy niż przewidywał jego twórca. Z każdą chwilą wrota ustępowały coraz bardziej gotowe uwolnić ich na zewnątrz.

I wtedy nastąpiła kolejna nieprzewidziana okoliczność. Coś błysnęło i tym razem nie była to błyskawica.

Rozdzierając zasłonę zaklęć i rytów ochronnych wewnątrz pracowni zmaterializował się krótko owal teleportu wpuszczając do środka malowniczą zbieraninę jaką byli kolejno dobrze im znany wiedźmin-hycel w towarzystwie wyjątkowo chudej rudej pannicy, przypuszczalnie elfki i białowłosej kobiety, bladej i dostojnej niczym upiorzyca z zamku.


Zanim odrętwienie wywołane skokiem przez portal zdążyło na dobre minąć wiedźmin przeszedł do rzeczy to jest do wypadu dobywając jednocześnie miecza i rozglądając się w poszukiwaniu celu. Młynkując ostrzem i jednocześnie składając do znaku zajął dogodną pozycję pośrodku budynku analizując to co działo się w środku.

A było co cholera.

Znajdowali się w zrujnowanej, kaplicy zaadaptowanej na kryjówkę i pracownię czarnoksiężnika. Wskazywały na to stojące pod wschodnią ścianą sprzęty i biblioteczka oraz rozlokowane gdzieniegdzie na ścianach i podłodze magiczne glify i heksy dające niekiedy o sobie znać drobnymi impulsami mocy wibrującej w powietrzu. Za ich plecami znajdowała się z kolei dogasająca diabelska maszyneria pnąca się nad ołtarzem ku samemu sklepieniu metalowymi rurami i żelaznym rusztowaniem połączonym z bliżej niezidentyfikowaną aparaturą i czymś co przypominało skrzyżowanie tronu z narzędziem tortur.
Przed sobą zaś mieli widok na wejściowe wrota obecnie forsowane przez gigantyczne monstrum, które jakiś chory skurwysyn zdawał się posklejać ze specjalnie spreparowanych ludzkich szczątków poddanych uprzednio magicznym transmutacjom. Towarzysząca mu charakterystyczna aura komuś kto choć odrobinę znał się na rzeczy sugerowała, że jest to przypuszczalnie wytwór zrodzony z magii, całkowicie sterylny i ponad wszelką wątpliwość nienaturalny.


Poza tym na zewnątrz szalała burza.

Offline

 

#23 2015-03-26 23:25:40

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Kurhany

Bez wahania ruszyła śladem wiedźmina i elfki, wkraczając w niebieską obręcz teleportu. W kaplicy w której się znaleźli uwagę przykuwało przedziwne krzesło, które z pewnością nie było ołtarzem. Cały wystrój mógłby po prawdzie być uznany za odpowiadający religijnym wymaganiom, jednak czcicielami takiego kultu byliby najprawdopodobniej więksi dziwacy niż ci modlący się do zapalonego kawałka drewna. Taudiel nie musiała przechodzić żadnych specjalnych szkoleń, by wiedzieć, że coś zdecydowanie było w tym miejscu nie tak jak powinno. By dojść do tego oczywistego wniosku wystarczył nieuszkodzony narząd wzroku odpowiednio połączony z mózgiem.

Mimo życiowej dewizy pewnego krasnoluda, którą czarodziejka postanowiła przyjąć nieoficjalnie jako swoją, musiała przyznać, że nie do końca to myślała zastać na miejscu. Przebijający się przez drzwi golem, pioruny walące wszędzie wokół i tron tortur zamiast ołtarza tworzyły zaprawdę ciekawy widok. A raczej tworzyłyby, gdyby Taudiel nie zaczęła nagle stanowić kolejnego elementu tej kuriozalnej scenerii. Mimo dewizy każącej szykować się na najgorsze, nie spodziewała się zastać czegoś takiego. Machinalnie cofnęła się o krok. Sięgnęła pamięcią do czasów, kiedy uczyła się w Aretuzie. Były zajęcia poświęcone tworzeniu i ożywianiu istot. Biorąc pod uwagę krzesło i pioruny, tego akurat golema do życia powołało spore wyładowanie elektryczne mające swoje źródło w błyskawicy. Wiedza ta jednak na niewiele mogła się obecnie przydać.

Rzuciła spojrzenie wiedźminowi po cichu licząc na to, że może on wykaże się jakimś konkretniejszym planem. W końcu ona miała mu tylko pomagać. Z drugiej strony, doświadczenie uczyło, że nigdy nie chodzi tylko o wspieranie.

Co gorsza, nigdzie nie było widać dziewczyny, utworzenie kolejnego teleportu i zwykła ucieczka nie wchodziły w grę. Trzeba było rozwiązać problem monstrum, z którym jakimś ponurym zbiegiem okoliczności wylądowali w jednym pomieszczeniu, niezbyt wielkim dla ich czwórki należy dodać.

Taudiel spróbowała się skupić i przygotować do rzucenia zaklęcia. Jakiegokolwiek. Szczerze wątpiła, ba, miała niemalże pewność, że cała jej magia nie zrobi na golemie większego wrażenia. Potrzeba chyba czegoś więcej, by się go pozbyć. Może gdyby doprowadzić do wyładowania kilku piorunów i skierować je w potwora...

Offline

 

#24 2015-03-27 09:02:06

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Będzie z tego cudna ballada! - Powiedział Gawron, w zasadzie, to sam do siebie, szeroko rozwierając oczęta na widok świecącego się portalu. Biedaczek, przeszedł dziś już naprawdę wiele, przez co ta nowa, niespodziewana okoliczność nawet go nie przestrachała. Dał się może trochę wziąć na zaskoczenie. Casus przedstawiał się bardzo nieciekawie, choć jeden z problemów został przecież rozwiązany - Torio leżał teraz na posadzce w bezruchu, zupełnie jak szmaciana lala opróżniona z materiałowych wnętrzności. Wszechobecny hałas, dodatkowo potęgowany przez dudnienie gromów oraz ciosów golema, rozdzierał obraz w głowie, nie pozwalając skoncentrować się nawet na jedną sekundę. Obecność nowych aktorów na scenie tego zwariowanego teatru też nie napawała Ijona nadzieją na dobre zakończenie całego przedstawienia. Choć ze sterczącymi naprzeciwko promieniującego blaskiem okręgu paniami chciał po prawdzie porozmawiać, to machający mieczem facet nie pozwalał mu oczekiwać pokojowego załatwienia spraw. Twarz szermierza wydała się brodaczowi znajoma, jednak niemożność ogarnięcia rozhulanych pod czerepem skojarzeń sprawiała, że jego tożsamość pozostała w sferze domniemań.

Wzrok rudowłosego latał od jednej postaci do drugiej i zatrzymał się dopiero na Lottcie. Gargantuiczne monstrum zeszło obecnie na drugi plan - tak długo, jak starało się rozwalić wrota, a nie jego samego, pozostawało dla Ijona cennym stronnikiem. Zawieszona na ramieniu śpiewaka lutnia sama z siebie zagrała cichutko, chcąc przypomnieć mu chyba o swoim istnieniu. Jakimże bardem jest ten, co nie spełnia zachcianek brzęczącego instrumentu? Ijon znał odpowiedź - marnym. A on się za takiego nie uważał, wobec czego nauczonym ruchem poluzował pasek i złapał swą drewnianą kochankę w obie ręce. Musnął palcem naciągniętą na pudle strunę. Jedną, a zaraz potem drugą oraz trzecią, powołując do brzmienia serię wznoszących się dźwięków. Prawdę mówiąc, nie miał w takim działaniu żadnego celu. Nie chciał, po prostu, stać beznamiętnie z boku. Nie śmiał nawet oczekiwać, że nagle zamieszanie uspokoi się i wszyscy razem - łącznie z golemem - siądą wesoło dokoła niego, słuchając jak radośnie gra oraz podśpiewuje. Ale może uda mu się w tenże sposób odwrócić uwagę od Lotty abo kupić nieco czasu dla potwora, który zdoła w końcu zniszczyć te pieprzone wrota, dając im cień szansy na ucieczkę.

Ewentualnie - jakby to wszystko czort zabrał - pogra sobie trochę na lutni, co dla barda zawsze okazuje się dobrym rozwiązaniem. Przecież od zawsze wiadomo, że muzyka łagodzi obyczaje...

Offline

 

#25 2015-03-29 04:35:13

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: Kurhany

Wiedźmin ruszył ruszył przed siebie jak gradowa chmura nisko na nogach dla lepszego balansu i ominięcia pozrzucanych wszędzie potencjalnych przeszkód. Przeskoczył obunóż nad czymś co kiedyś było ławą lądując w lekkim rozkroku nad rozpływającym się na podłodze ciałem w postrzępionym czerwonym płaszczu poznaczonym czerniejącymi plamami zasychającej krwi. Tętniące w nim życie i moc wyczuł nawet bez zdejmowania rękawicy. Podnosząc parę nienaturalnie żółtych jak u gada oczu zatrzymał je na stojącym kilka kroków dalej mężczyźnie.
Człowieku, choć posiadającemu kilka znamion zdradzających w nim domieszkę elfiej krwi lub nietradycyjny fenotyp. Wyglądał znajomo ale charakternik nie był sobie w stanie przypomnieć momentu w którym spotkali się wcześniej. O wiele większą szansę miał na to sam poeta, którego świetna pamięć w połączeniu ze spostrzegawczością mogły wyłonić z nawałnicy myśli nie tak odległe wspomnienie spod świątyni, krótką jak rozbłysk pioruna wizję trupa porażonego zaklęciem. Identycznego ze stojącym przed nim szermierzem w towarzystwie dwóch kobiet które rozhulane skojarzenia z powodzeniem mogły przyrównać do strzyg i upiorzyc. W końcu znajdowali się na cmentarzu w samym środku zaczarowanej burzy.


To szaleństwo. Pomyślał prostując się i widząc jak stojący pośród całego zamieszania człowiek o elfiej urodzie jak gdyby nigdy nic rozpoczyna grę na swoim instrumencie nienaturalny i nie na miejscu niczym widziadło z dziwacznego snu.

Chwilę potem przytępiona niedawną reanimacją i nagłym skokiem międzyprzestrzennym akomodacja źrenic wyłoniła z półmroku stojącą dalej przyczynę całego zamieszania. Z wierzchu zdawałoby się całą i zdrową lecz o wyrazie twarzy który znał aż za dobrze. Szybkim gestem dał znać magiczce i rudej złodziejce by trzymały się na dystans. Choć wydawało się być to w tej sytuacji najbardziej racjonalne i oczywiste to po tym co właśnie zobaczył i zaczynał pojmować niczego nie mógł być już pewien.
Chociażby tego gdzie właściwie znajdowała się ruda której nie upilnował w początkowym zamieszaniu. Czuł, że siła medalionu wyraźnie słabnie choć ten powinien szaleć grożąc zerwaniem. Cała kaplica od posad aż po iglicę tętniła Mocą, czarodziejka wyczuła to lepiej od niego zbierając ją do zaklęcia i czerpiąc  praktycznie bez większych problemów pozyskując niczym owoc z dojrzałego drzewa znajdujący się na wyciągnięcie ręki.

- Czarownik omdlał! Precz od drzwi!- Krzyknął ochryple przekrzykując grom. - Teleportujemy was stąd!

Cokolwiek próbowało wyważyć teraz wrota należało zająć się tym w pierwszej kolejności, zabierając stąd dwójkę zakładników, z czego co najmniej jedno znalazło się tu diabli wiedząc jak. Z punktu widzenia prostego automatu jakim był wiedźmin był to obecnie najlogiczniejsze choć mocno uproszczone z założenia wyjście z sytuacji. Nie dostrzegał jeszcze faktu, że wyjść także tych dosłownych mogło okazać się więcej podobnie jak samych zakładników z których część wcale nie była już zakładnikami. Z ostrzem ułożonym swobodnie w prawej dłoni ruszył przed siebie na spotkanie dziwnie znajomemu nieznajomemu i dziewczynie. Odgłosom kroków towarzyszyły dźwięki szarpanych strun, wiatru i pozbawionej ulewy zawieruchy na zewnątrz toczącej przez nocne niebo nad cmentarzem całą serią piorunów ciągle przybierającą na sile.

- Biorę to na siebie a wy ruszajcie za mnie! Czarodziejka otworzy portal!- Nie oglądając się wstecz ani nie czekając na wsparcie przyspieszył kroku gotowy przejść błyskawicznie do biegu i skoku by wymijając stojącą mu na drodze dwójkę w wypracowanej latami treningu rutynie złożyć się do cięcia zdolnego przerąbać nawet kilka warstw wzmacnianych magicznymi preparatami i zaklęciami ścięgien nie mogących żadną miarą  należeć do jakiejkolwiek znanej naturze żywej istoty.

Ostatnio edytowany przez Treyse (2015-03-29 04:38:44)


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#26 2015-03-29 17:06:32

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Kurhany

Elfka wyskoczyła z portalu niezdarnie. I natychmiast próbowała zawrócić, ale magiczne powoje zatrzasnęły się jej tuż przed nosem, mało z rozpędu nie wywinęła hołubca na kamiennej posadzce. Oczy Kotnej śmigały w panice ku monstrualnej poczwarze walącej w zbutwiałe drwa, ku każdej duszyczce z osobna, ku poczwarze, czarodziejce na nogach i czarowniku na ziemi, wiedźminowi, poczwarze… Nigdy jeszcze nie miała tak miękko w kolanach. A już jej szypy raz przy uszach świszczały i kat pasował kołnierzyk ze sznura. Chciała uciekać oraz zerzygać się jednocześnie. Skoczyła jednakże w ślad za charakternikiem, pląsając między upiornymi czarnoksięskimi wichajstrami, przewróconymi aparaturami i kawałkami potłuczonych eksykatorów, lejków, alembików oraz retort, nad którymi unosił się smród odczynników, drażniący nos. Magię też lza było zwęszyć. Przenikliwy, wibrujący zapach ozonu. Burza na zewnątrz grzmiała jak tętent.

A chędożony wiedźmin hycał prosto w sam środek kabały, jak raczek do wrzącego kotła. Elfka zawahała się i przystanęła na widok żeliwnego krzesła w środku pomieszczenia, opasanego więzami, przerażającego i wyjętego jakby ze straszydeł o rwących zęby cyrulikach. Jakaś upiorność pływała utopiona w słoju z formaliną na stoliczku. Szczypce, wiertła, cęgi… Wyładowania magiczne były dzikie i głośne, iskry sypały im się na głowy. Grała lutnia. Jakiś pomyleniec grał na lutni.

Kurwa, kurwa, kurwa!…

Zawierucha tętniła, a Kotna przysięgłaby, że słyszała okute kopyta. Pobiegła za charakternikiem, dając susa nad tą samą ławą i ruszając się przez spustoszoną komnatę jak kotka, na przygiętych nogach, na rozkołysanych biodrach. Miecz miała w dłoni, swój własny, a w drugiej wiedźmiński puginał. Ślizgnęła się na rozbitych naczyniach, sypiąc szkłem, ominęła grajka z dziewuszką, skoczyła na lewą flankę. Wycofana o dobry krok, za wiedźminem, asekurująca. Nie zamierzała tanio sprzedać spranej skóry. Potrzebowała charakternika — poczwara i magia świszcząca przy uszach to było za dużo, jak na nią — przynajmniej dopóki czarodziejka ociągała się z otworzeniem z powrotem teleportu, a w laboratorium zamknięci byli wszyscy z wynaturzonym, mamucim tworem, który mógł się rychło zainteresować miażdżeniem czaszek zamiast drzwi. Charakternik potrzebował zaś jej. Potrzebowali się żywymi.

Poza tym, wyraźnie trzeba było, by ktoś z kompanii ruszył w końcu łbem i rzycią, i przestał stać jak kołek w samym środku czarodziejskiego piekła.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#27 2015-04-03 01:34:41

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Mocy od dłuższego czasu tętniło tu już tyle, że Lotcie robiło się niedobrze... Na teleport, na to ordynarne rozdarcie czasoprzestrzeni, dziewczyna zareagowała prawie tak, jakby to ją samą rozdzierali żywcem. Zawyła żałośnie, a ból targnął nią taki, że aż przygięło ją do podłogi. Kiedy po paru chwilach udało jej się złapać oddech i spojrzeć na tych, którzy wyszli z lśniącego owalu, była bardzo daleka od zachwytu.

Blada kobieta, czarodziejka bez dwóch zdań, pfu. Burza najeżyła się się ze złością na sam jej widok i choć powodów do nienawiści względem wielmożnej Taudiel - jeszcze - nie miała zgoła żadnych, to zapałała tą nienawiścią w jednej chwili. Wystarczyło, że sięgnęła pamięcią do czasów, gdy uczyła się w Aretuzie.

Była tam też jakaś ruda i chuda dziewucha, chyba równie wystraszona i zagubiona w tym ogarniętym pożarem burdelu, co i Lotta... A ta jej elfia buźka... jakby gdzieś już kiedyś widziana, ale gdzie i kiedy, bogowie raczą znać... Ruda skakała jak, nie przymierzając, wiewióra i wykrzykiwała na głos to, co Burza też sobie myślała. Tylko ona, w przeciwieństwie do elfki, zachowywała to dla siebie, wiedziona podszeptami resztek dobrego wychowania.

Ale najgorszy w tym wszystkim był on... Ostatnia osoba, której wystraszona dziewczyna mogła się tu spodziewać. Ale to nie mogła być pomyłka, te dwie pary kocich oczu - samego wiedźmina i jego medalionu - Burza rozpoznała bezbłędnie. Potworny lęk uderzył ją tępo i boleśnie, jakby ktoś przywalił jej młotem w brzuch... Trup, ale nie trup...? Jak? Czyżby - ironia losu - Burza miała rację, kiedy histerycznie wykrzyknęła, jakoby hycel był wspólnikiem Vittoria?

Coś krzyczał, czegoś chciał, coś kazał - nie słyszała go i nie rozumiała, nie rozumiała nic a nic. Burza krwi huczała jej w uszach, serce tłukło głośniej od gromu. A nawet gdyby usłyszała, nie usłuchałaby. "Szybko, teleportujemy się stąd, uciekamy!" - tak, ktoś już jej to dzisiaj mówił...

Był tu, znalazł ją i znów chciał ją upolować. Ale teraz to Burza miała przewagę. Mogła mieć. Zrozumiała już przecież, że golem jest jej posłuszny i gorąco zapragnęła zachęcić go do zgniecenia wiedźmina-hycla na miazgę... Tylko plątały jej się rymy, myśli, ręce, wszystko, ha, nie mogła nawet znaleźć rymu do słowa "wiedźmin". Za bardzo się trzęsła, za bardzo się bała. Parszywe czarownictwo, przecież on dopiero leżał martwy, cuchnął jak przypalony gulasz, a teraz znów tu jest. Koszmar, koszmar...

A Ijon począł grać na swojej lutni... Lotta w mig, w wypracowanej latami treningu rutynie, rozpoznała melodię i machinalnie zanuciła. Bezgłośnie, wyłącznie w myśli.

- A ja się zamienię w małą wiewióreczkę,
a ja ci ucieknę precz na choineczkę...

Nie, nie. Co za bzdury.

Bestio, zabierz precz wiedźmina,
wszystko to jest jego wina.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2015-04-03 02:26:56)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#28 2015-04-05 02:36:11

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Muzyka burzowej nocy zlewała się z brzękiem instrumentu śpiewaka oraz krzykami wiedźmina i rudej. Całość akordu zakończyło skrzypienie, świst miecza i suchy trzask przypominający strzał z bicza. Golem odstąpił od forsowania popękanych wrót, które cudem tylko i magią utrzymywały się teraz w jednym kawałku. Dziewczyna nie reagowała, trwając jak w transie a on chwilowo nie miał do niej dostępu. Kreatura zareagowała na obecność intruzów choć wolniej niż się spodziewał. Był zmuszony przejść do działania bez kalkulowania ryzyka i prawdopodobieństwa. I tak nigdy nie był dobry w rachunkach, miał stałe stawki.

Wiedźmin wylądował z trudem utrzymując miecz. Nacięcie pod kolanem golema które pojawiło się po jego zadanym z rozpędu ciosie okazało się zdecydowanie płytsze niż oczekiwał i omal nie kosztowało go utraty broni. Kończąc wypad złapał równowagę wyrzucając klingę w skośnej paradzie i obracając się w samą porę jako, że potwór zanęcony rozkazem błyskawicznie rzucił się w jego kierunku. Wiedźmin cofał krótkimi skokami na rozstawionych nogach młynkując ostrzem tak by na nie narażać go na ugrzęźnięcie w którejś z próbujących go dosięgnąć masywnych łap. Z każdą chwilą przychodziło mu to coraz z większym trudem, nie zażywał eliksirów a stwór pomimo swych rozmiarów składał się z niemal samych mięśni i był przez to diabelnie szybki. I najwyraźniej dopiero teraz zaczynał się rozkręcać na dobre.

Elfka z niejednego pieca chleb kradła i biorąc pod uwagę okoliczności, spisywała się. Mając ją po sinistrze zaryzykował szybkim zwodem nurkując tuż pod wyciągniętym ku niemu mocarnym ramieniem zachodząc abominację od tyłu i zyskując czas nim ponownie zdąży się obrócić.

- Ruda! Łap dziewczynę!- Zdążył krzyknąć zanim ponownie zmuszony był się bronić i umykać. W obecnej sytuacji mógł zrobić niewiele więcej ponad to. Jego doświadczenie z golemami również było ograniczone, dotychczas miał okazję mierzyć się z jednym, całkowicie typowym którego dezaktywował zresztą prostym sprawdzonym sposobem poprzez złamanie kontrolującej go różdżki i trzymającej jej ręki czarodzieja w przynajmniej trzech miejscach. Konstrukt z którym mierzył się obecnie był tworem ze wszech miar nietypowym. Jego reakcje były chaotyczne i trudne do przewidzenia zupełnie jak gdyby jego program uległ uszkodzeniu. Zwyczajowy protokół bojowy przeciwko intruzom najwyraźniej szwankował również, w głównej mierze to, że golem próbował go pochwycić i unieruchomić zamiast przejść do kontaktu pozwalało charakternikowi wytrzymać tak długo.

Do momentu w którym dostrzegł to co winien był zobaczyć już dawno. Magiczne symbole i oznaczenia wyryte na każdym wolnym od blizn i szwów kawałków nielicznej skóry. Część z nich niemal identyczna z runami i siglami, które wytatuowano na jego własnej. Znał je i rozpoznawał a ta wiedza i podobieństwo rozbudzało w nim uczucie każące złożyć palce do znaku i wydobyć z gardła ryk który wypełnił kaplicę zlewając się z kakofonią burzy i harmonią muzyki uwalniając wściekłość i całą niemal Moc skumulowaną w Aardzie.
Kolos cofnął się o pół kroku, dokładnie w tym samym momencie w którym z paskudnym odgłosem darcia skóry miecz wiedźmina wbił się pod jego mostek na dwie długości sztychu aż po samą siłę. Zatrzymało go to ale nie na długo. Choć wystarczająco by wiedźmin zdążył odskoczyć na dostateczną odległość.

- Walnij w to wyładowaniem!- Wrzasnął biegnąc w kierunku czarodziejki. Ponownie znalazł się na jednej linii z rudobrodym mężczyzną. Tym razem jednak ani myślał go omijać. Wykorzystując swój pęd i fakt, że tamten miał ręce zajęte instrumentem chwycił go w przelocie i szarpnął za siebie prosto na spotkanie podążającemu za nim konstruktowi. Nie o jego życie umawiał się z Katarą.

Offline

 

#29 2015-04-06 17:31:12

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Kurhany

Burza szalała w najlepsze, a cała sceneria coraz bardziej zdawała się przypominać sen pijanego krasnoluda. Czekać tylko aż znikąd zacznie lecieć muzyka, do środka wpadną gołe baby, by tańczyć do jej skocznych rytmów, a z piwnicy przylecą butle z winem. Golem bawił się w najlepsze tocząc nierówną walkę z drzwiami. Czarownik leżał na ziemi jak bez ducha. Taudiel zaś czuła olbrzymią moc wirującą wszędzie wokół. Bardzo jej się to nie podobało. Zaczęła mieć wątpliwości czy teleport to aby bezpieczne rozwiązanie, czy połączenie z kapłanką starczy do jego stabilizacji. Nigdy nie próbowała robić tego w takich warunkach. Nie dowiemy się póki nie spróbujemy. Zaczęła skandować zaklęcie. I w tym momencie rozległa się muzyka. Było to tak niespodziewane, że czarodziejka dosłownie na sekundę straciła koncentrację. Jedną sylabę wypowiedziała niewyraźnie. Wystarczyło. Zamiast teleportu z koniuszka najmniejszego palca lewej dłoni wyleciały trzy niebieskie iskry, które bardzo chętnie poleciały, by bliżej zapoznać się z drewnem. Nie miała czasu, żeby zastanawiać się jak ugasić przeklęte ogniki, a wątpiła, by zwykła woda mogła podziałać na magiczny pożar. Wykrzyczała zaklęcie tym razem nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół. A działo się dużo. To wszystko jednak przestało mieć znaczenie wobec katastrofy, jaka mogła się za chwilę wydarzyć. Za pomocą czarów Taudiel starała się oderwać część drewnianej podłogi, na której zaczynał urzędować ogień, unieść je w górę, zawiesić w powietrzu, gdzie przestałyby stanowić zagrożenie. Wszystko szło dzisiaj bardzo nie tak.

Zajęta ratowaniem sytuacji, która zaczęła gwałtownie wymykać się spod wszelkiej kontroli, czarodziejka nie usłyszała dokładnych słów rzekomego, przeklętego ze wszech miar Źródła. Gdy skończyła, miała dość czasu by pożałować, że rozproszenie przy tworzeniu teleportu nie objawiło się na przykład odebraniem dziewczynie świadomości. Nie, psiamać, prawie wywołała cholerny pożar. Tymczasem wiedźmin zajęty był uciekaniem przed uroczym potworkiem, który, zapewne, jak już sobie z nim poradzi, zwróci się przeciwko Tau. I bądź tu człowieku dobrym, pomocnym czarodziejem.

Wyładowanie? Świetnie, czarowanie w środku magicznej burzy magicznego pioruna jakoś dziwnie ją rozbawiło. Uśmiechnęła się lekko unosząc ręce i wykrzykując krótkie zaklęcie. Piorun kulisty pomknął w kierunku golema. Taudiel wpakowała w niego tyle mocy, ile udało jej się zebrać, a było jej całkiem sporo. Lecąc wyładowanie osmaliło podłogę, ścianę i rozbiło kilka naczyń. Powinno w nich być wino. Wino, świece, muzyka, burza. Bardziej romantycznej scenerii nie da się wymyślić. Sen pijanego krasnoluda nabierał rozpędu.

Ostatnio edytowany przez Taudiel Re Vaard (2015-04-06 17:31:30)

Offline

 

#30 2015-04-10 21:36:18

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Kurhany

Rzecz było obrzydliwe paskudna z bliska, śmiało najpaskudniejsza, jaką Kotna widziała w całym swoim życiu. Miała być na kształt człowieka, tak jakby, ale nie była w ogóle człowiecza. Była zbudowana. Cała sklejona i zapleciona z pasem ścięgien oraz spreparowanych mięśni, wszystko dało się zobaczyć pracujące w wielkich dziurach między płachetkami skóry, naciągniętej grubymi szwami. Była bliznowata albo pocięta w symbole o nieznanym przeznaczeniu. Nadchodziło po nich. Stawy, żyroskopy i sprężyny stukały, grzechotały jak wszyscy diabli. To nie był potwór, zniosłaby potwora. To makabryczne coś zrobił człowiek.

Nie patrz, nie patrz, nie patrz… — płakała do siebie elfka, pląsając z mieczem jak fryga. — Psia mać! Popatrzyłam!

Na ułamek sekundy nie skupiła się na krokach, tylko rzeczywiście na monstrum, z którym walczyli. Nogi wrosły jej w ziemię z przerażenia, a czubek brzeszczotu zaczął drżeć, zamiast zataczać płynne koła. Któraś z młynkujących w powietrzu kończyn by ją trafiła, gdyby wiedźmin akurat nie zwrócił uwagi poczwary na siebie i nie potrząsnął sparaliżowaną elfką, wykrzykując polecenie. Kotna z ledwością je zresztą zrozumiała, bo znowu zagrzmiało.

Mimo to, dała susa szybciej, niż do niej dotarło znaczenie słów. Za szybko. Zapomniała o przewróconej ławie po drodze, wykonała nad nią rozpaczliwy skok na ostatnią chwilę i zahaczyła czubkiem trzewika. Złapała osłupiałą dziewczynę — też chyba jej rozum odjęło ze strachu, a przynajmniej kolor — i obie wyrżnęły na posadzkę. Marie ją osłoniła w jakimś idiotycznym odruchu, przekręciła się jak kot, sama huknęło o ziemię zdrowo całą powierzchnią pleców, a potem dziewka dobiła ją uderzeniem w żebra. Powietrze uszło z elfki z bardzo rozpaczliwym stęknięciem. Znowu przyśniło jej się, że ktoś na zewnątrz galopował w zawiei i była pewna, że coś pękło jej w środku.

…-Rrrwa, teleport… — wydyszała na bezdechu.

Próbowała się poderwać do góry szybciej, niż dziewczyna zdążyła z niej zejść i niezręcznie zderzyły się głowami. Ustami, właściwie. Kuriozalnie właśnie wtedy elfkę ujęło przeczucie, że gdzieś już tę dzierlatkę na oczy widziała. Wyswobodziła się z dwuznacznej pozycji i pociągnęła dziewkę za łokieć w stronę, gdzie zniknęło wcześniej wyczarowane przez nie-kapłankę przejście. — Teleport, do psa nędzy! Nie żadne zasrane wyładowania!


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#31 2015-04-13 12:33:06

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Ostrożne szarpanie strun pochłonęło Gawrona bez końca i w całości. Rudzielec nie spodziewał się, że wśród harmidru rzucanych czarów oraz dudnienia gromów da radę zagrać choć parę udanych akordów - a jednak, okazała się z niego wcale zdolna bestia. Bądź co bądź, atmosfera panująca obecnie w kurhanach niewiele różniła się od atmosfery w przeciętnej karczmie po paru gąsiorkach. Tu i tam powietrze przepełniała wrzawa zmieszana z dziwnym zapachem. Ale - pewnie przez swą nieostrożność - Ijon nie spodziewał się czegoś jeszcze. Mianowicie, szarżującego nań wiedźmina. Mężczyzna z mieczem jeszcze przed momentem biegał grzecznie na drugim końcu pomieszczenia, a teraz - ni stąd ni zowąd - znalazł się tuż przed jego twarzą. Przestraszoną twarzą, bo choć charakternik w ruchu nie napawał barda przerażeniem, to już golem, podążający za nim jak krowa na postronku - owszem. Balladzista nie zorientował się na czas, co się święci. Próbował ostatkiem rezonu uciec wiedźminowi z drogi. Mocne szarpnięcie posłało go na ziemię. Przeturlał się po podłodze, zgarniając nowe sińce oraz zadrapania. Nie zdołał nawet podnieść się na kolana, bo wtem dostrzegł nad sobą ogromną połać cienia, a następnie to, co ów cień rzucało. Konstrukt, co prawda, nie zwracał uwagi na Gawrona, jednakowoż ten leżał w bezruchu na trasie jego pogoni. Jako, że strach odebrał mu władzę nad ciałem, śpiewak niedużo mógł zrobić. Sterowany jakimś odruchem - zasłonił się jeno rękoma.

Choć w komorze hałas huczał na całego, to gdzieś pomiędzy jednym a drugim uderzeniem grzmotu dało się posłyszeć ciche trzaśnięcie. Ijon miał pewność, że to jego żebra tak skrzeczą, zgniatane nogą ogromnego golema, ale żałosne jęczenie strun nieco go naprostowało. Bard dostrzegł jak monstrum ściąga z niego potężną stopę i rusza w dalszą gonitwę za charakternikiem. W panice zrzucił z siebie rozklekotaną resztkę lutni. Zniszczony instrument przeleciał ładne parę kroków, a potem walnął o postawioną pod ścianą ławę, puszczając z siebie ostatnie tchnienie. I choć dźwięk strun zniknął w gwarze wrzasków, to zdawać się mogło, że jeszcze przez moment narasta w powietrzu rozedrganym crescendo.

Gawron mógł pocieszać się tym, że nie postradał jeszcze wszystkiego, co cenne. Mógł - ale nagle przypomniał sobie, co dzieje się dookoła. Rozżarzone meble, czarna chmura, larum i wszechogarniająca burza. Wiedźmin zabawiający się z potworem w berka, czarownica i Lotta. Lotta w niebezpieczeństwie. Bard zerwał się z podłogi i runął pędem w stronę swojej towarzyszki. Nie miał trudności z namierzeniem jej wśród mnogości osób, bo rudowłosa panna - stercząca zaraz obok niej -  łatwo dawała się dostrzec. Ijon miał zamiar odciągnąć burzę pomarańczowych kłaków od tej prawdziwej Burzy.

Stanął na równych nogach i poleciał pędem przed siebie, a za jego plecami przeleciał czarowany piorun.

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-04-13 12:39:54)

Offline

 

#32 2015-04-16 01:49:34

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

Tyle się działo w jednej chwili, a gdzie człowiek nie spojrzał, tam zaraz widział inny dobry powód, by krzyczeć ze strachu.

Całus ryżej elfki - choć był przecież tylko zupełnie niezamierzonym dziełem czystego chaosu - wymalował blade liczko Burzy najbardziej pąsowym odcieniem, jaki tylko natura miała do dyspozycji. Podnosząc się w pośpiechu z podłogi - i równie odruchowo, co i bezskutecznie otrzepując ubranie z kurzu - Lotta zastanawiała się intensywnie, skąd kojarzy te złote oczy. Ale nie wiedziała, za żadną cholerę nie wiedziała.

- Co ty... zostaw go...! - krzyknęła chwilę później, widząc jak wiedźmin popycha jej przyjaciela prosto pod nogi konstrukta. Potem ujrzała, jak piękny instrument idzie w drzazgi. Ścisnęło ją w gardle. Wiedziała, ile lutnia znaczyła dla Gawrona. Ba, dla niej przecież też. Na niej właśnie uczyła się grać, na niej wygrywała pierwsze nieporadne i fałszywe akordy, przy jej akompaniamencie wyśpiewywała swoje głupie rymy...

Teraz Burza nie miała już w głowie żadnych rymów, tylko czyste, silne i szczere pragnienie przyglądania się, jak wiedźmin umiera w męczarniach. Raz na zawsze, definitywnie i skutecznie. Przybył tu jej tropem i dobra Melitele raczy wiedzieć, co nim kierowało... a teraz krzywdził Gawrona, jedyną prawdziwie bliską jej osobę, jej przyjaciela, mistrza i opiekuna.

- Ijonie! - głos Lotty zabrzmiał jak jęknięcie pękniętej struny...

Młoda śpiewaczka przez chwilę była rozdarta pomiędzy paraliżującym, tępym strachem wobec cudownie zmartwychwstałego wiedźmina a bezmyślną, nienawistną chęcią doskoczenia do niego i wydrapania mu oczu gołymi rękami. Zadecydował - niechaj hycel dziękuje łaskawemu Losowi - fakt, że ruda trzymała ją za rękaw i próbowała dokądś ciągnąć. Burza wzięła głęboki oddech i popatrzyła na elfkę, usilnie starając się zrozumieć, o co jej chodzi. Szło opornie. Nawet wzroku nie umiała na niej skupić, oczy jej latały nerwowo i niespokojnie - gorzej niż wtedy, gdy niecały tydzień temu nawciągali się z Gawronem jakichś paskudnych prochów.

- CO? Nie-nie-nie-nie-nie, tylko nie znowu teleport, proszę! Znam takie czary, że ci urwę łeb, jak mnie wsadzisz w teleport, przysięgam! - zełgała, licząc że uda jej się nastraszyć młodą złowieszczym tonem i dzikim, ciskającym gromy spojrzeniem. - I uważaj z tym żelastwem, dobra?!

Żołądek wywinął jej fikołka, kiedy pomyślała sobie, jak mało przed chwilą brakowało, by ruda niechcący nabiła ją na swój mieczyk niby biednego motylka na szpilkę.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#33 2015-04-23 00:48:45

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Iskry skrzesane przez nieudane zaklęcie poleciały na szczątki ławy walające się na podłodze  i zajęły je tak, że w jednej chwili sięgające kolan ognisko otoczyło półokręgiem stojącą koło ołtarza czarodziejkę. Drewno płonęło wokół niej nienaturalnym pomarańczowym płomieniem niemal nie  rodzącym dymu, strzelającym w górę rozdygotanymi językami o osobliwych spiralnych kształtach, które niemal natychmiast uniosły się w górę przywodząc na myśl scenę wyjętą żywcem z religijnego cudu. Przez krótką chwilę nie-kapłanka prezentowała się naprawdę godnie, zupełnie jak święta z tryptyku.
Przynajmniej do czasu rzucenia  kolejnego zaklęcia.


Na skutek siły czaru płomienie buchnęły w górę a podłoga na dół. Żar wionął na nią boleśnie wraz z gryzącą kurzawą iskier i drzazg zostawiając po sobie piętno sadzy silnie kontrastującej z porcelanową bielą skóry i jasnych włosów, szczególnie wokół ust i oczu nadając jej wygląd furii lub kultystki jakiegoś bluźnierczego kultu. Zaraz po tym płomienie zniknęły niemal natychmiast pochylając się i gasnąc pośród tlących się resztek podłogi. Mimo to pożaru świątyni nie należało od razu skreślać z listy atrakcji przewidzianych na dziś wieczór.

Wyczarowany przez nią piorun kulisty przeciął powietrze z hukiem godnym wprawianego w ruch trebusza zagłuszając grzmoty, odgłosy walki, pękającą lutnię grajka i wiedźmina, który w kilku żołnierskich słowach chciał dać do zrozumienia, że zamawiał wyładowanie mniejszego kalibru.

Płomienna sfera skondensowanej elektryczności walnęła przez środek kaplicy, zostawiając po sobie osmalone drewno i potłuczone drobne sprzęty zmiecione wzdłuż toru jej lotu. A zaraz potem rąbnęła prosto w tors potwora z wystającym pośrodku mieczem. Przez moment wszystko zdawało się przygasnąć oświetlana przez burzę kaplica i rzucane przez błyski cienie rozpłynęły się w jednolitym mroku, który spowił wnętrze kaplicy. Mroku, który ustąpił rozświetlony bezlikiem płonących szczątków, które zaroiły się w powietrzu niczym gwiazdy na nieboskłonie w pogodny, letni wieczór.

Będący na samej górze szamotaniny rozgrywającej się między elfką a młodą adeptką Ijon przez moment dostrzegł moment w którym zaklęcie rozerwało klatkę piersiową golema w jednym mgnieniu oka rozżarzywszy wyryte na jego skórze znaki jak i miecz wiedźmina w nienaturalnym rozbłysku magicznego światła. To co stało się potem umknęło jego dalszej uwadze gdyż odrzucony siłą eksplozji przygniótł obydwie niewiasty do podłogi, szczęśliwie dla siebie unikając deszczu szrapneli powstałych z tego co pozostało z wiedźmińskiego ostrza.

Najpierw huk, potem ciemność i rozpalająca ją jasność. Zupełnie jak gdyby szalejąca na zewnątrz burza przeniosła się do środka. Przez moment, jeno krótką chwilę Lotta poczuła jak zamroczenie przypominające początek omdlenia odzywa się zawrotami i słabością w członkach.
Wszystkie odłamki stopu stali i dwimerytu poleciały wokół wbijając się w ściany i tłukąc szafki razem z ingrediencjami. Wszystkie oprócz jednego, który leciał prosto w twarz wiedźmina. Krew trysnęła na sczerniałą posadzkę, spadające strzępy podpalonej skóry oświetliły sylwetkę charakternika z rozdartym na lewym ramieniu rękawem kurtki i prześwitującą przezeń raną. Ręka zakołysała się bezwładnie gdy ten przytrzymując ją odskoczył od niesymetrycznej góry spalonego mięsa, która upadła przed nim na posadzkę z głośnym rymnięciem omal nie wbijając go w podłogę.

Podnosząc wzrok niemal natychmiast napotkał spojrzenie Lotty, poczuł to na krótko przed tym jak odłamek poleciał w jego kierunku. Gdyby nie to i nadludzka szybkość nie udałoby mu się uniknąć śmierci.
Jego twarz skurczyła się nagle, stężała w paroksyzmie, który nie był jednak wywołany bólem. Krwawiąc z rany i idąc przed siebie chwiejnym krokiem wiedźmin śmiał się głośno, szczerze i niepohamowanie. W końcu zrozumiał. Nienawiść podobnie jak miłość musiała być prawdziwa.


Odrywając rękaw i prując kawałki koszuli zatamował krwawienie. Krzywiąc się rozejrzał się oglądając to co zostało z jego miecza, rozrzucone i rozlane po całym budynku. Zatrzymał się dostrzegając kałużę płynnej stali i dwimerytu wypływającej prosto z piersi zniszczonego golema i leżącego nieopodal Toria.

Nim ktokolwiek zdążył zrozumieć co zamierza zrobić zdrową ręką szarpnął czarownika i utopił w niej jego twarz. Nie obudził się prawie do samego końca w którym jego kark uniósł się nieznacznie opadając natychmiast przygnieciony butem Kota.

-Teleport.- Wychrypiał gestem dając znać czarodziejce wycierając obcas po czym przyspieszając ruszył w kierunku Rudej.

Łeb bolał tak, że Kotna mogła tylko marzyć by ktoś urwał jej głowę. Drugi z obecnych na sali rudzielców zwalił się na nią jak Czarni na Cintrę w Pierwszej Nilfgaardzkiej. Tkwiła teraz pośrodku między nim a dziewczyną jak między dwoma półdupkami z mieczem, który szczęśliwie dla tej drugiej wszedł pod pachę miast pod żebro. Widziała jak olbrzym pada rażony zaklęciem, potem przez moment nie widziała nic do czasu gdy płomienie wewnątrz i błyskawice na zewnątrz nie oświetliły kaplicy. Rannego wiedźmina broczącego krwią, i nieprzytomnego mężczyznę w wystrzępionej czerwonej szacie który kończy swój żywot w rozlanym jak bałwan stopowi który ostał się z jego brzytwy.




Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-04-23 01:05:00)

Offline

 

#34 2015-05-01 18:55:28

Taudiel Re Vaard

Dezerter

Re: Kurhany

Po dokonaniu serii magicznych zniszczeń i uniknięciu gradu resztek wiedźmińskiego ostrza, Taudiel wreszcie zajęła się wyczarowywaniem portalu. Po poprzednich, niezbyt przyjemnych doświadczeniach tym razem w pełni skoncentrowała się na zaklęciu. Odcięła się od świata niemalże zupełnie. Starała się przy okazji nie użyć do magii zbyt wiele energii. Dawno nie była w miejscu, w którym byłoby jej tak dużo. Nie musiała nawet myśleć o czerpaniu, następowało ono natychmiast w zastraszającym tempie.

Moc przepłynęła szybko, przekształcając się zgodnie z wolą czarodziejki. Wyczuła obcą siłę, ciągle utrzymywany ślad obcego teleportu, do którego sięgnęła, utrwalając go, tworząc połączenie między dwoma odległymi od siebie miejscami. Kiedy wybrzmiały ostatnie słowa zaklęcia, a ręce wykonały ostatni ruch, na ścianie obok czarodziejki pojawiła się obręcz płonąca niebieskim światłem. Otworzyła oczy biorąc wdech w idealnym momencie, żeby zobaczyć jak wiedźmin zabija czarnoksiężnika. Nie zdążyła go w żaden sposób powstrzymać, choć jej ręka podniosła się lekko, jakby chciała zatrzymać nieuniknione. Było jedna za późno.

- Pospieszcie się w miarę możliwości, nie wiem, jak długo utrzyma się w tej burzy. Ale powinien być wystarczająco stabilny.

Skupiła się na utworzonym przejściu, poświęcając większość swojej uwagi na pilnowaniu czy nie traci on stabilności. Cały czas czerpała moc, którą teleport pochłaniał w sporej ilości. Musiał być bezpieczny, a to nie było łatwe.

- Jak się nie pospieszycie, - warknęła czując pomału lekkie zmęczenie - pozamieniam was w winniczki i wrzucę w portal siłą.

Słowa kierowała szczególnie do źródła całego zamieszania. Skoro Taudiel już przyszła do tego przeklętego miejsca po dziewczynę, marnotrawstwem czasu i energii byłoby wrócić bez niej. A tego nie lubiła. A skoro już jesteśmy przy tym, czego nie lubiła, to warto wspomnieć o wiedźmina, z którym planowała wyjaśnić jeszcze kilka kwestii.


/przepraszam, ze tak długo, musiałam się upewnić, że zdam ten rok/

Offline

 

#35 2015-05-12 10:46:31

Hontharon

Rozbitek

Re: Kurhany

Gawron nie wiedział, co począć ma z rozbieganym wzrokiem. Skacząc od jednego obiektu do drugiego, chcąc znaleźć w chaosie niszczonych rzeczy oraz wrzeszczących postaci jakiś niezmienny element, obserwował dziejące się dokoła niego harce. Pechowo, spośród mnogości zdarzeń, dostrzegł akurat moment, w którym czarowany golem oberwał, również czarowaną, kulą skondensowanej energii. Pocisk przeleciał za plecami pieśniarza, a potem jebnął w pierś pokracznego konstrukta. Impet uderzenia, wzmagany dodatkowo mocą zebraną w pomieszczeniu, rozerwał potwora, pozostawiając go z dziurą na poziomie żeber. Choć to przerażające zajście trwało nie więcej ponad sekundę - zaznajomione z pięknem oko pieśniarza zostało uraczone barwnym widowiskiem. W górę poleciała kaskada iskier oraz ogarniętych ogniem skrawków ciała golema. Następnie deszcz płonących resztek zleciał na posadzkę, kładąc się malowniczo świecącą mozaiką na kamieniach, a w ślad za ulewą poszło samo monstrum - osuwając się w bezruchu na ziemię. Przez unoszącą się z brzucha potwora chmurę szarawego kopcia - jak z działa - buchnęła salwa groźnych odłamków wiedźmińskiego ostrza. Bard miał to szczęście, że żaden z nich nie pokierował się w jego stronę. Chcąc mieć pewność, że Burza także nie została zraniona, zerknął przez na nią przez ramię. Ale Lotty już tam nie było.

Moc magicznego pocisku została na pewno przesadzona. Fala uderzeniowa abo inne coś, posłało Gawrona w powietrze, zapewniając mu drugi już przelot tego dnia. Na całe szczęście, tem razem pchnięcie nie skierowało go na sterczące pod ścianą popiersia, ani nawet na samą ścianę. Ijon poleciał na szarpiące się panie, które również zostały odrzucone przez potężne rozładowanie energii. Scenariusz z pierwszego lotu zaczął się powtarzać - kontakt z twardą posadzką, skaleczenia oraz sińce, a na końcu jeszcze płuca pozbawione oddechu. Bard długo będzie musiał dochodzić do siebie. Ale na razie postanowił uwolnić rudą i ciemnowłosą od ciężaru swojego dupska, nie bez trudu spełzając z dogniecionych dziewek. Bolała go chyba każda kość, a miał ich w sobie przecież nieco ponad dwieście. Będzie miał na co narzekać, jak już ta kabała dobiegnie jakiegoś końca...

Wzrok Gawrona znalazł jednak coś, co nie ulegało zmianom. Stojąca w otoczeniu płomieni czarownica - usmolona nieco i pewnie równie co on zdenerwowana - zdawała się ogarniać to, co zaszło. W sumie, nie ma co się dziwić, w końcu to ona spowodowała sporą część powstałego zamieszania. Trubadur miał pewność, że jego dawna kochanka - panna Koriss - nie umiałaby w taki sposób zaczarować. Ale jedna rzecz upodobniała okopconą magiczkę do ukochanej przez martwego już Toria wiedźmiarki. Obie one stawiały ładnie świecące, kolorowe portale. Jednakże w wiszący daleko przed sobą teleport Ijon nie miał zamiaru wchodzić dobrowolnie.

Duvvelsheyss - bard znów wspomógł się krasnoludowym przekleństwem, podsumowując zgrabnie całość nagromadzonych w sobie uczuć.



/ja na swoją obronę mam maturę, przepraszam za zwłokę/

Ostatnio edytowany przez Hontharon (2015-05-15 12:25:06)

Offline

 

#36 2015-06-08 02:49:00

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Kurhany

- Przestań to robić! - zawyła Lotta w kierunku czarodziejki. Czuła się tak, jakby każdy rzucony przez tamtą czar uderzał prosto w nią. Jakby każda struga zaczerpniętej przez Taudiel energii musiała najpierw przedrzeć się przez jej - Burzy - ciało, prawie rozrywając jej nabrzmiałe od wzburzonej krwi i wzburzonej magii żyły, prawie rozsadzając jej tętniącą bólem czaszkę. Czy ta biała wiedźma nie miała o tym pojęcia, czy wręcz przeciwnie - celowo znęcała się nad niewinną dziewczynką?

Przez chwilę wydawało się, że wiedźmin przestanie być problemem. Ostry odłamek, lecący ku jego twarzy, był nie do uniknięcia.

A on go uniknął.

I roześmiał się tak, że przerażona jak nigdy w życiu Burza zapragnęła już tylko wyskoczyć przez okno. Między trzaskające pioruny. Skończyć ten koszmar.

Paradoksalnie powstrzymało ją warknięcie jaśnie pani magiczki. Groźba wygłoszona protekcjonalnym, pełnym pogardy tonem sprawiła, że niedoszła adeptka szkoły magicznej zjeżyła się w głupiej złości, prowadzącej krótką drogą ku równie głupiej i nie mniej odważnej bezczelności.

- Tylko spróbuj! - dziewka niespodziewanie nawet dla siebie samej zamachnęła się ze szczerą intencją przemienienia Taudiel w posiniaczoną babę bez przynajmniej jednego przedniego zęba. W sposób zupełnie konwencjonalny. Niemagiczny, znaczy się.

Ktoś próbował mówić jej, co ma robić? Narzucać swoją wolę? Groźbą? Tym kimś była, co gorsza, czarodziejka jakby żywcem wyjęta z uczelnianej sali Aretuzy, z całą tą ich manierą, z całą tą powalającą urodą i wdziękiem składającej się do ataku żmii, z całym przekonaniem o własnej wyższości nad wszelkim stworzeniem? Czarodziejka do tego wszystkiego bratająca się z mutantem o niejasnych, lecz ponad wszelką wątpliwość zbrodniczych zamiarach? Nie było na tym świecie chyba nic, co doprowadziłoby czarnowłosą poetkę-kłamczuchę do tak skrajnego stanu. Dlatego doskoczyła do odzianej w biel kobiety w tym na poły zwierzęcym szale, jak jakaś obłąkana, usiłując po prostu w jak najskuteczniejszy sposób wyrządzić jej krzywdę.


/ja na swoją obronę mam tylko nieszczęśliwą miłość


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#37 2015-06-13 02:19:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Kurhany

Zastygły na tle ciemnego nieba język białego ognia tym razem bez grzmotu sięgnął ku szpicy świątyni w której się znajdowali. Wieża, rażona piorunem, u Starszych Ras symbol chaosu i destrukcji. Po raz pierwszy od dłuższego czasu we wnętrzu kaplicy zapanowała cisza. Nie słychać było trzasku piorunów ani szumu spadającego deszczu, krzyków, poleceń, protestów, złorzeczeń, dziewczyny, wiedźmina, czarodziejki, elfki ani śpiewka. Tylko miarowo narastające brzęczenie wyczarowanego przez czarodziejkę portalu.

Miecze szczęknęły złowrogo w pokrowcach, szyszaki na nagich czerepach zagrzechotały głucho i złowróżbnie. Parsknięcia widmowych wierzchowców zabrzmiały zwielokrotnionym echem. Upiorna kawalkada widm wjechała w milczeniu do środka zapomnianej świątyni pośrodku kurhanów omiatając jej wnętrze gorejącymi w pustych oczodołach upiornymi światłami. Jeździec o zakrytej twarzy znajdujący się na czele uniósł kościstą dłoń dzwoniąc bransoletami i resztkami rękawicy. Trupi korowód rozstąpił się przepuszczając na przód jeźdźca o obnażonej trupiej twarzy odzianego w długi płaszcz falujący na nim niczym tkanina na topielcu.

Que  folie caerme.

Głos który rozległ się podczas spływania jeźdźca z wierzchowca na zrujnowaną posadzkę brzmiał niczym ostatnie tchnienie konającego na polu bitwy. Sunący przez środek kaplicy upiór zatrzymał się przy leżącej na ziemi rudej elfce. Pomimo brudu i wytartej przyodziewy niespodziewanie wspaniałej i dostojnej.

Va'en.

I Marie ujrzała. Elfią kobietę, piękną niczym sen. Nie Melkę lecz  Melyonen. Gdzieś pośród Olch w miejscu, które choć widziała po raz pierwszy dziwnie kojarzyło się jej z domem. Z daleka od brudu, razów, kopniaków i wszy. Zobaczyła siebie samą, we wspaniałym orszaku z którym miała podążyć przez nocne niebo w szalonej gonitwie po to aby dalej zwyciężać. Upiór zaprosił ją gestem ku sobie i podając jej uzdę upiornego rumaka.

Va'en.

Wtedy zbliżył się do wiedźmina, czerwonego od krwi która parowała na jego skórze. I wiedźmin ujrzał ghule i upiory tańczące na pobojowiskach, drące mięso jak szmaty i zlizujące krew ze świeżych, stygnących zwłok. A potem dojrzał, że to ludzie a nie potwory i poszedł ku nim by po raz kolejny nie zaznać spokoju. Widmo wskazało mu kolejnego wolnego wierzchowca.

Va'en

Czarodziejka była bardziej blada od otaczających ją szkieletów. Gdy umarły orszaku zbliżył się do niej ujrzała siebie nad pogorzeliskiem. Odór palonych ciał mieszający się z krwawym cuchem choroby. Wymizerowani zarażeni zbyt głodni lub słabi by móc się poruszyć lub krzyknąć trawieni przez płomienie kolejnych stosów wykwitających na tle krajobrazu zwiędłych pól i padniętego bydła. Gdy się obróciła, koń, ciemny i niematerialny niczym dym oczekiwał na nią.

Va'en.

Na samym końcu przybliżył się do dziewczyny zwanej Lottą. I Burza ujrzała. Rzekę Alabastrowych Kamieni i starożytne Loc Muinne. Ich wspólny początek i wspólne Źródło. Nocne zachmurzone niebo będące zasłoną i piorunami, które były jej pęknięciami. Nadchodzącą zmianą. I śmiercią. Zanim oddano jej konia upiór skierował trupią maskę w kierunku towarzyszącego dziewczynie poety przeszywając go na wylot zimnym światłem oczu pustych niczym Otchłań. Ijon z Cidaris ujrzał skałę zwieszoną nad wzburzonymi falami. Deszczowe niebo i rysujący się na horyzoncie drakkar o burtach zrobionych z trupich paznokci. Rozległo się pianie koguta.



Czarodziejka Taudiel Re Vaard przebudziła się w swojej rezydencji jako pierwsza. Nawet jej sny rzadko kiedy bywały do tego stopnia realistyczne, podnosząc się z łóżka czuła w ustach smak sadzy a na ciele siniaki. Rzadko też zdarzało jej się śnić o obcych osobach a jeszcze rzadziej mieszać takie sny z koszmarami i zagmatwanymi wizjami o trudnej do zinterpretowania symbolice. Sen nie przyniósł jej odpoczynku, chwilę potem zamknęła oczy pogrążając się w nowym, tym razem pozbawionym widziadeł i mar. Gdy obudziła się nazajutrz w południe, będący posłańcem młody gnom zapukał do jej drzwi z pakunkiem zawierającym partię ziół uzupełniającej niedawne braki w jej zapasach. Nadawca życzył sobie pozostać anonimowy i zobligował się do regularnych dostaw.
W gospodzie "Pod Pręgierzem" podniosła się znad stołu elfka zwana Kotną, zbudzona gwarem napływającej klienteli i kilkoma opryskliwymi uwagami Kulawego Dietere. Skończyło się na uwagach bo stary oberżysta był w wyjątkowo dobrym humorze. Z tego co udało jej się usłyszeć i zrozumieć chodziło o jakieś wyjątkowo wysokie odszkodowanie. Przez moment przemknęło jej przez myśl żeby poszukać Jąkały ale ten znalazł się sam, wywlekając ją na stronę z przejęciem opluwając sobie brodę opowiadał jej z przejęciem o tym jak to zupełnym przypadkiem stał się posiadaczem złotego kompletu liturgicznego. Jego wartość szacowała się na prawie tysiąc koron.
"Pod Grotem Włóczni" zbudził się duet poetów, Ijona i Lotty. Obydwoje przez długi czas nie mogli zasnąć opowiadając sobie wzajemnie o śnie, który spłynął na nich jednakowo a którego wyraźniejszych szczegółów nie mogli sobie przypomnieć. Doszukując się winnego w pitym zeszłego wieczoru wermucie na śliwkach poszli spać nie zaprzątając sobie tym głowy aż do następnego poranka.

Sen burzowej nocy mniej lub bardziej zapadł w ich pamięci pieczętując ich przeznaczenie.


***

Na Boginię. Jak to w ogóle możliwe?

Przywoływane raz po raz połączenie ze skorelowanym portalem nie odpowiadało. Nie było tam ani krzty magii, zupełnie jak gdyby zaklęcia nigdy nie rzucono. Próbowała też nawiązać kontakt z siglami wiedźmina. Na próżno. Magiczne tatuaże, którymi pokryto jego ciało celem reanimacji podczas Próby Traw i późniejszego programowania milczały. Jej pieczołowicie przygotowywane i dostrojone do Kota czary wygasły. Latami wywoływała ból i aberracje starych magicznych blizn by wzywać go do siebie na sesje mające rzekomo przynosić ulgę a w rzeczywistości warunkować jak golema w subtelnym, trudnym do wykrycia zaklęciu pozostawiającym golemowi złudzenie wolnej woli. Kłamstwa, manipulacje a nawet spora część jej młodości zmarnowana na romans z tym mutantem i przybłędą okazywały się warte tyle ile krew wsiąknięta w pył gościńca.

Matka Katara znana niegdyś jako Alys z Murivel z trudem powstrzymywała drżenie rąk dezaktywując iluzyjną zasłonę  schodząc do pomieszczenia w podziemiach chramu dostępnego wyłącznie dla jej wiedzy i oczu.

Pal diabli samego wiedźmina. Katara o wiele bardziej obawiała się tego co mogła zrobić mała Re Vaard. Wiele o niej wiedziała i to z dobrego źródła. Młoda czarodziejka nie mogła jej zawieść, to stara dobra szkoła Glevissig, nie mogło być mowy o żadnej niekompetencji. Chyba, że...? Chyba, że nasza Laleczka sama pozwoliła sobie chwycić sprawy w swoje ręce i nie odpowiadać przed starą Alys. Ale to nie tłumaczyło nagle urwanego kontaktu. Choć zdolna nie mogła dysponować tak mocnymi zaklęciami. Musiałaby mieć przy sobie artefakt albo pomógł jej ktoś z zewnątrz ale przecież kapłanka poznałaby się na tym od razu. Trzeba będzie się nią zająć. Po cichu i bez powiązań, czymś dyskretnym, najlepiej trucizną którą podobno sama tak chętnie stosuje.

A może to elfie dziecko które ten niekompetentny głupiec wplątał w ten cały cyrk? Nawet Czcigodna nie potrafiła domyślić się w jaki sposób taka na wpół zdziczała obdartuska mogła wpłynąć na całą tą sytuację ani do czego w niej doprowadzić. Fakt faktem jej aura również pozostawała nietypowa. Na nią także trzeba będzie mieć oko.

Ale póki co wszystkie tropy prowadziły ją do jednego. Do tajemniczego czarnoksiężnika przedstawiającego się jako Vittorio Franksten. Nie zamierzała angażować się w to bezpośrednio ale była do tego zmuszona. Źródło było najważniejsze. Matka Katara krótkim gestem zatarła ochronne runy zabezpieczające świątynie a potem po raz pierwszy od wielu lat złożenia ślubów i wyrzeczenia się magii otworzyła portal poprzez wypowiedzenie zaklęcia. Nie miała problemu z ustaleniem radiusa ani współrzędnych, obecna do niedawna blokada pracowni dawno przestała istnieć.
Kiedy czarodziejka-kapłanka pojawiła się po drugiej stronie nie była w stanie uwierzyć własnym oczom.
Kaplicy tutaj nie było. Nawet najmniejszego śladu po niej, wyłącznie nagrobki, potargane drzewa i ciągle jeszcze wilgotna ziemia. Alys nie zastanawiała się długo, nie oglądając się za siebie otworzyła portal powrotny, który jednak nie prowadził już do Novigradu.


/Dziękuję wam serdecznie za wspólną grę i przepraszam za moje ewentualne potknięcia i opóźnienia, które miały miejsce w trakcie jej trwania. Nagrody za sesję dostaniecie opisane w najbliższym czasie na pw/

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2015-06-13 13:59:36)

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.esperanna.pun.pl www.shaman-king-forever.pun.pl www.informatykaiekonometria.pun.pl www.grad.pun.pl www.narutoshinobifighterz.pun.pl