Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2014-12-08 19:17:35

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Zajazd „Trzy Lwy”

http://oi57.tinypic.com/8zk08k.jpg



„Trzy Lwy? Znany lokal. Byle śmiecia nie wpuszczają, ot co. Złapią takiego za gardło, na bruk wyrzucą.
Liczą się jednostki, panie tego. Śmierdzące groszem na milę. Za taki pierścioneczek, co to na naparstku noszą, toby i całą rodzinę przez rok wyżywiły. Pewnikiem, gdy taki jegomość nasra, to i w gównie złoto znajdzie.”

Istnieje niepisana zasada, że do Trzech Lwów wejść może jedynie ten, kto ilością złota przeciąży swoją wagę. Inną zasadą jest tolerancja dla każdej rasy gości, pod warunkiem, że tymi gośćmi są ludzie.
Dwóch złotych zasad, za dnia i nocy, pilnuje dobrze wyszkolona i bezwzględna ochrona, a wykidajłowie są mistrzami swego fachu.
Miejsce spotkań elity społecznej jest każdego dnia sceną polityczną i ekonomiczną miasta. To tutaj zapadają najważniejsze decyzje, zapieczętowane pieczoną sarniną wysadzaną kaszą i kilkunastoletnim winem Est Est.
Każda z sal — wypełniona drogimi meblami, przyozdobiona porożem i arcydziełami malarstwa — daje zarówno wiele swobody, jak i prywatności.
Kolejne piętra przybytku nie ustępują ani kunsztownością, ani przepychem. Ogromne sypialnie, wypełnione mahoniowym drewnem i złotymi ozdobami, przypominają bardziej królewskie pokoje, niźli zajazd.
Nawet stajnia, większa niż niejedno wiejskie domostwo, reprezentuje warunki godne redańskiego władcy.
Nad wszystkim czuwa Hugo Vimmleit, znany przedsiębiorca i mistrz finansjery. Gospodarz
Trzech Lwów
jest jedną z kilku osób loży, która nieformalnie decyduje o kształcie Novigradu. W jego posiadaniu znajdują się jeszcze inne perełki, w tym zakład ubezpieczeniowy „Ósma Belka”. Krótko mówiąc, gdy Vimmleit każe skoczyć, jedynym rozsądnym pytaniem jest „jak wysoko?”.

Opis autorstwa Ejiry.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#2 2016-07-29 01:18:13

Wulf

Granica możliwości

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Przy zatłoczonej bramie, prowadzącej wprost do gęstych trzewi novigradzkiego miasta, stanęła drobna postać. Nie mierzyła więcej niż pięć stóp, a zatem nie mogła być człowiekiem. Tak mali ludzie nie istnieją. Krasnoludy, owszem, ale krasnoludy są o wiele bardziej krępe, a ich wiecznie pokraśniałe mordy skrywają posklejane warkocze długich bród. I ani ludzie, ani krasnoludy nie maja tak wielkich uszu, ani spiczastego nosa — nawet ci najbardziej parszywi.

A zatem gnom, mruknął pod nosem strażnik, przez ziomków nazywany Maksymilianem. Od dłuższego czasu przyglądał się przybyszowi i musiał przyznać przed samym sobą, że było w nim coś, co wprowadzało człowieka w mieszankę rozbawienia, oburzenia, ale i też niepokoju. Niepokoju, którego Maksymyiian bardzo nie lubił, a który, z racji profesji mężczyzny, był bodźcem do działania, lekkim klepnięciem w ramię, nakazującym odklejenie się od ściany i oparcie dłoni o głowicę miecza.

Maksymilian nie podszedł jednak od razu. Zatrzymał się, stojąc w topniejącym pod stopami błocie, przypatrując się walizce przybysza, w której nagle widział ważne dokumenty, mające być pewnie dostarczone do jakiejś nieludzkiej organizacji przestępczej, gdzie zawarto informacje o pozycjach stacjonującego nieopodal patrolu… I wtedy ujrzał za plecami gnoma czterech byczych krasnoludów. Uzbrojeni po zęby, o fantastycznie wygolonych fryzurach, spośród których dało się wyróżnić gagatka o irokezie, na którego skroniach wygolono coś co przypominało zderzenie literki "A" i cyfry 3, szli w ciężko okutych butach, spozierając groźnie na rozstępujące się przed nimi tłumy.

Maksymilian, jako że był normalny, nie lubił nieludzi jak każdy. Jednocześnie, widok krasnoludów sprawił, że zawahał się. Na zbyt długo. Gnom minął go jakby nigdy nic i wszedł do miasta. Przy najbliższym zakręcie skręcił w lewo, podczas gdy czwórka rębajłów poszła na wprost.  Krasnoludy nie znały Roderyka. Roderyk nie miał pojęcia o istnieniu krasnoludów.

Nie czuł niczego. Chyba nawet nie chciał czuć. Ściskał w palcach swój cały dobytek; nabitą, skórzaną walizkę, w której znajdowały się resztki jego oszczędności. Nic, jak ta właśnie walizka, nie przypominała Roderykowi dobitniej o położeniu, w którym się znalazł. Był niemal właściwie zrujnowany. Onegdaj właściciel kilku kopalń i sieci sklepów jubilerskich, dzisiaj mahakamski wygnaniec.

Chędożona pizda.

Zastanawiał się dlaczego jej nie zabił. Albo przynajmniej nie wraził widelca w udo, jak tamtemu podlotkowi. Kto wie, może dostałby nawet łagodniejszy wyrok, a ten sukkub choć naparstek sprawiedliwości, na który zasługiwał. Jednak im dłużej nad tym myślał, tym coraz bardziej dochodził do wniosku, że gdyby to rzeczywiście zrobił, to na wrażaniu widelców w uda by się nie skończyło. Oczami wyobraźni widział, jak skręca jej kark...

Poczuł na plecach znajomy dreszcz, kiedy szedł alejką w Nowym Mieście, dzielnicy Novigradu gdzie, jak mówią, mieszkańcy mają języki bardziej jadowite niż zerrikańskie żmije. Roderyk nigdy nie widział zerrikańskich żmii, ale takie porównanie z jakiegoś powodu było dla niego bardzo adekwatne. Tutejsze miejsce było bardzo zdradliwe i równie niebezpiecznie dla nieludzia. Nieludź w Nowym Mieście winien mieć oczy nawet w samej rzyci, o czym Roderyk zdążył się już przekonać już dawno temu, kiedy odwiedzał tu po parokroć Vivaldiego. Stary druh chyba jako jeden z niewielu istot rasy innej niż ludzkiej zrobił karierę poza Mahakamem, dlatego gnom darzył go dużą sympatią i szacunkiem. Poza tym Vimme był bardzo ludzki, jakkolwiek to brzmiało, a interesy z nim przebiegały profesjonalnie i były nad wyraz bezpiecznie. Vimme, choć z racji profesji skurwiel i liczykrupa — potrafił zrozumieć, a dla innych nieludzi, w szczególności  gnomów, zachowywał się bardzo w porządku.

Roderyk lubił Vivaldiego. I to właśnie z nim chciał się spotkać. Nim jednak miało się to stać, gnom postanowił odwiedzić słynną karczmę "Trzy Lwy". Był to wybitnej renomy lokal, w którym można było dobrze zjeść, co z kolei Roderyk sobie bardzo cenił. I choć rzeczywiście był w złej sytuacji finansowej, to wciąż w nie tak fatalnej. Trzymana w jego ręku walizka zawierała więcej pieniędzy, niż przeciętny śmiertelnik mógł kiedykolwiek zarobić przez cały swój żywot.

Poprawił zmęczony podróżą surdut i szparkim krokiem skierował się w stronę wejścia. Jego myśli zaczęły już krążyć koło lampki dobrego wina.

Offline

 

#3 2016-08-01 02:22:28

 Castor

Dezerter

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Ile lat trzeba zabijać, by dorobić się takiego majątku, jakim obdarzony został Vastorg?
To pytanie odbijało się echem po pustej łepetynie Gromkiego, tymczasowego sługusa mutanta. Ambalta stać teraz na rembajłów, pomimo faktu, że sam w spokoju mógłby wykonywać zlecenia, które przydziela pomagierom, pewnie nawet lepiej. Ambalt jednak nieufny jest wobec świata. Bez przerwy chodzi okuty, w pełnym rynsztunku, nie zdejmuje przyłbicy prawie nigdy. Choć może nie dziwota, skoro pół kontynentu pragnie jego śmierci. Na szczęście ta druga połowa dużo płaci za śmierć tamtej pierwszej.

Gromki miał bardzo ważkie zadanie. Starał się do niego przyłożyć. Od tego zależało zaufanie Ambalta, a niepisana zasada mówi, że im bardziej ci Ambalt ufa, tym więcej ci płaci. Gromki, chudy i dość zwinny szczurołap, z resztą, ze szczuropodobną twarzą i ochydnym czepcem na głowie, trzymał kurczowo przy piersi paczkę. Paczkę, którą według przekupionych strażników z magazynu, nie mógł pod żadnym pozorem upuścić. Paczuszka była rozmiarów trzech niegrubych książek. Do celu Gromki miał jeszcze pół miasta do przejścia. Oddałby w tej chwili wszystko co miał, w zamian za doniesienie tego czegoś na miejsce. Wiele od tego zależało...

Dwie godziny później w Zajeździe...

Niski, barczysty i bardzo opancerzony jegomość siedział już w zajeździe, czekając na "tego głąba". "Tego głąba" czyli Gromkiego, jego pomagiera i, przy okazji,   kompletnego idiotę, którego wysłał po dostawę z tymczasowego braku innych ludzi. Ambalt sam nie mógł uwierzyć, że wysłał akurat go, lecz, niestety, większość jego ludzi przygotowywała się do tajnej operacji, a paczka, którą tym razem miał otrzymać, była wyjątkowo ważna i bez niej nic się nie zacznie.
Łysy czerep połyskiwał w blasku lamp. Mutant z pomarańczowymi oczami przeleciał palcami po łysinie, jakby szukając włosów. Dopijał już swoje trzecie piwo, przez cały czas poprawiając napierśnik, sprawdzając rzemienie, dopinając  klamry. Całą broń, prócz jataganów, zostawił kilka kroków przed zajazdem, w wozie z sianem, by nie wzbudzać podejżeń. Choć przy jego krasnoludzkiej posturze ...

Tok myślowy przerwało szuranie butów z podbiciem. Nareszcie...
Gromki! W końcu! Gdzieś ty się, kurwa, podziewał, łajzo?! Tyle czekać, kuź.. wa...- Zatrzyamł potok przekleństw. Jedno spojrzenie i wiedział. Vastorg to po prostu wiedział. Gromki spierdolił sprawę...
Ktoś mu obił mordę, przyrżnął obuchem w łeb i ukradł paczkę. Gromki wyglądał gorzej niż kupa gówna, czyli gorzej niż zazwyczaj. Być może złodziej jest gdzieś w mieście, być może nie wie jeszcze, co jest zawartością paczki. Ale kiedy ją otworzy, by to sprawdzić, całe miasto to usłyszy. Jak narazie, dla łotrzyka nie jest jeszcze za późno. Dla Gromkiego już tak. Ambalt Vastorg, zwany przez wrogów "Drzazgą" wymierzył biedakowi jedno spojżenie i zachrypiał "idź", wskazując na drzwi.

Jakiś czas później, wychodząc zza winkla i wycierając krwawe plamy z knyci, Ambalt minął gnomiego jegomościa, wchodzącego do przybytku. Szybko schował ręce do tyłu, załypiał skrzywdzonym przez długą szramę okiem, ukrytym pod opaską i przepuścił gościa.

Offline

 

#4 2016-08-01 22:33:14

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

- Gdzie leziesz... - ciężka ręka cofnęła Roderyka o krok w tył. - Najpierw odwiedź łaźnię, gnomie. Śmierdzisz bynajmniej nie pieniędzmi. A potem... - z oczu łysawego ochroniarza ziała nienawiść czysta jak łza. - Potem poszukaj karczmy dla nieludzi.

I dopiero w tejże chwili nasz kochany Roderyk poczuł swym czułym gnomim nosem, a także uświadomił sobie, jak w tym miejscu śmierdzi rasizmem, którego to zapach przedtem tłumił duszony śledź w oleju z wątroby rekina i drogie, duszące perfumy starej szlachcianki.
Co mógł zrobić przy takim obrocie sprawy? Doprawdy niewiele. Łysawy zajmował swym cielskiem całe wejście, a koszula, którą nosił ledwo nie pękała w szwach na dwojgu wielgachnych łapsk. Gdy cerber uśmiechnął się zaś do przechodzących szlachcianek, błysnęły złote zęby. Licznie.

- Czego tu jeszcze stoisz? - warknął, widząc uważny wzrok gnoma.
- Ty idioto - usłyszał Roderyk zza pleców. - Nie znasz tego jegomościa?
Pomiędzy mężczyzn wszedł wysoki, suchy z wyglądu człowiek, mający przy oku okular. Roderyk pamiętał, że nazywał się Kornel Bern i był zegarmistrzem właśnie stąd, z Novigradu, z którym to swego czasu prowadzili interesy. Był to ceniony człowiek, głównie za uczciwość, prostoduszność jak i znaczące wspieranie finansowe najlepszych przybytków tego miasta i okolic.
- Nie znasz Roderyka Schultza? - powtórzył pytanie Bern, poprawiając mankiety wamsu w kolorze wiśni.
Cerber przyjrzał się ponownie gnomowi, z nieco mniejszym brakiem szacunku w oczach.
- No... nie - przyznał lekko zmieszany.
- To wiedz... - Bern ściszył głos tak, że cerber musiał nadstawić uszu. - Wiedz, że sam surdut, który nosi, choć lekko przykurzony po podróży kosztowałby więcej niż ty, obwiesiu, zarobisz tu w kwartał. Więc nie musisz go nawet znać, by zamiatać tę łysiną podłogi, gdy cię mija.
Cerber zmarszczył czoło, jakby się zamyślił. Wyglądało to niezmiernie ciekawie przy jego posturze.
- Wchodzimy, Roderyk. A ty, łotrze, spróbuj nas tylko zatrzymać. Znam większych od ciebie, którzy spacerują ulicami tego miasta i na jedno moje wezwanie utrą ci nosa razem z głową. Rozumiesz?
Cerber rozumiał.

Weszli, prowadzeni uważnym wzrokiem klienteli, dzielącej się na zaciekawioną i pogardliwą. Usiedli w zacisznym miejscu przy ogromnym obrazie przedstawiającym tańczące trzy nagie kobiety. Były strasznie tłuste, ale ładne.
Kornel Bern oparł chude ręce o stół i spojrzał poważnie na Roderyka swoimi wyblakłymi, niebieskimi oczami.
- Chodzą plotki o tobie, konfratrze. Nieładne plotki. W kabałę, żeś się... Ale co ja ci będę mówił. Wiedz, że masz u mnie wsparcie. Możesz liczyć na dach nad głową i na ochronę. A teraz chowaj tę walizkę, ja stawiam. Tak, tak, podejrzewam, że masz jeszcze spory nakład pieniędzy, parszywcu jeden, tak spory, że mógłbyś tu kupić dwupiętrowy dom i żyć jak hrabia. Ale potraktuj to po prostu jak gościnę w moim mieście, Roderyk. Zawsze cię szanowałem.
Bern uśmiechnął się lekko i poczciwie. Był stary, bardzo stary.
A jednak, chodziły plotki, że w pełni korzystał z przywilejów danych mu w sponsorowanych przybytkach.

Podszedł kelner, podał karty dań, po czym zaproponował specjały dnia, na które składały się krewetki z grilla marynowane w maśle, mule z pieczonymi gruszkami, śliwkami i pieczonymi talarkami oraz łosoś ze szparagami i zielonym majonezem.
- Poproszę to ostatnie - odpowiedział po chwili zastanowienia Kornel, odkładając kartę i poprawiając okular. - Ciekawie brzmią też małże pod chrupiącym kocykiem, które macie w karcie. Do tego wino białe, znajdź dobry, odpowiedni rocznik. A ty Roderyk, już zdecydowałeś?

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-08-02 00:02:20)

Offline

 

#5 2016-08-02 01:32:54

Wulf

Granica możliwości

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

   — Myślę, że kieliszek różowego z Mettiny — podjął, zajmując miejsce i odkładając walizkę na bok — idealnie zgra się z tym łososiem.
   Sytuacja przed wejściem specjalnie go nie zaskoczyła. Z podobnym podejściem jako mahakamski gnom spotkał się niejednokrotnie, a z racji swojego wieku, zdążył się wystarczająco mocno znieczulić na tym punkcie. Rasistów widywał często i choć może nie na samym Carbonie, to w Novigradzie na pewno, a pod Trzema Lwami ich stężenie na stopę kwadratową było wysokie na tyle, aby można je było ciąć jak masło. Roderyk jako gnom miał pełną świadomość swojego miejsca w hierarchii ras, a także z tego, że te wciąż spadało w dół i omal nie przekraczało granicy, za którą wszystko było już mordowane przez wiedźmaków. Szczęściem, na niego samego nikt zlecenia nie dał. Jeszcze.
   Cerber sprzed wejścia był więc dla Roderyka niczym więcej, jak smutną częścią cuchnącej fauny Novigradu.
   Wyjąwszy jedwabną chusteczkę zza pazuchy surduta, jął wycierać nią swoje szare, pomarszczone czoło.
   — Faktycznie, przyjacielu, ostatnimi czasy wiszą nade mną czarne chmury. Tyle niefortunnych zdarzeń, w tak krótkim odstępie czasu… — nawrót wspomnień wywołał w nim nagły przypływ mdłości — nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję takiej doli. W każdym razie — uśmiechnął się ciepło — twoja troska o mnie jest niezwykle krzepiąca. Niezmiernie raduje mnie możliwość spędzenia z tobą obiadu, Kornelu, i z radością usłyszę jak się miewa twój interes. Mam nadzieję, że nadal wszystko gra jak w zegarku? — to powiedziawszy, gnom uznał, że nawilżona potem chusteczka idealnie nada się do wytarcia drobinek kurzu ze skrawka rękawa. Zaczął się przy tym zastanawiać, czy czy nie przełożyć wizyty u Vivaldiego. Nie ukrywał, że przydałaby mu się kąpiel po podróży, a zahaczenie o krawca powinno poprawić nie tylko jego aparycję, ale również i samopoczucie. Vimme nie powinien widzieć mnie w takim stanie — zdążył pomyśleć, nim usłyszał odpowiedź od Berna.

Offline

 

#6 2016-08-02 11:30:50

 Castor

Dezerter

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Ambalt trochę wyróżniał się spośród klientelli Zajazdu. Głównie przez opancerzenie. Swoje jatagany oparł o stolik, przy którym usiadł. Patrzył się tępo w kartę dań, nie wiedząc co wybrać. Po prawdzie to nie był głodny, przyszedł tu w interesach.
Czekał na kogoś. Ten ktoś, przez wzgląd na swoją rasę, nie słynął ze spóźniania się. Można było na nim polegać. Tak swoją drogą, to byłby już drugi gnom w tym zajeździe. Vastorg obawiał się, że tamten kretyn przy wejściu nie wpuści jego gościa ze względu na rasę. No, chyba że pomyli go z kimś ważnym, jak przy jego poprzedniku. Wszak, gnomi jegomość, który miał lada chwila przybyć to nie byle jaki gnom. To członek personelu banku Vimme Vivaldiego. Może nie jakaś ważna szycha, ale Vastorg zauważył, że traktuje się ich tu trochę lepiej niż zwykłe osobniki.

Vastorg przygotował mieszek pełen koron. Na całe szczęście wziął duży zapas monet. Za wejście, swoje i gnoma, za potrawy, łapówka.  Takie rzeczy kosztują coraz więcej, w miarę przebiegu lat. Ehh, Ambalt miał tylko nadzieję, że nie będzie tego wszystkiego żałował...

Offline

 

#7 2016-08-03 01:04:55

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

- Interesy - Kornel poprawił układ serwetki na stole. - Idą jak zwykle niezwykle. Ale tak teraz myślę, że... w sumie mógłbyś mi pomóc. To jest, mógłbyś współpracować przy zleceniu, a spore to zlecenie. Za spore pieniądze. Do tego przyszłościowe.
Zielonooki kelner przyniósł talerzyk z przystawką, po czym uprzedzony niedbałym ruchem Kornela, że ten nie będzie wąchał ani oglądał wina, rozlał je do kieliszków.
Serwetka nadal nie była idealnie równoległa do blatu, więc Kornel poprawił ją raz jeszcze i sprawdził pod różnym kątem.
- Widzisz, Roderyk - kontynuował, gdy zielonooki zniknął z widoku. - Pewien obrzydliwie bogaty hrabia założył się o coś tam z jedną smarkatą szlachcianką. Wynikiem okazało się zamówienie na wisiorek z zegarkiem. Ha, mała ma pomysły, bo jak się zapewne domyślasz, nigdy czegoś podobnego nie zrobiono. Wszystkie dotychczas zbudowane zegary są takie jakie znasz, duże i ciężkie. Wahadłowe.
Kornel nabił na wykałaczkę marynowaną oliwkę z czosnkiem i zagryzł w zamyśleniu.
- Byłoby to trudne do zrobienia, ale wykonalne - skomentował krótko.

Tymczasem cuchnąca część novigradzkiej fauny ponownie zaklęła pod nosem.
- Istne gnomowisko - mruknął cerber, stając w drzwiach. - Czego, parszywy... Aaa cholera z wami.
Usunął się, nawet nie obracając za niedużą postacią, która bez słowa pokazała mu cechowy pierścień oraz środkowy palec. Był to ryżawy jegomość z zielonym błyskiem w oczach i spiczastym nosie o wąskich skrzydełkach. Surdut, pedantycznie wyczyszczony, miał kolor ciemnego granatu. Gnom od razu zwęszył zainteresowanego, którego opis okazał się być wystarczająco dokładny.
Pewnym krokiem podszedł do Ambalta, usiadł naprzeciw.
- Witam i o interes pytam - rzucił w stronę rozmówcy swoim niskim, beznamiętnym głosem.

Offline

 

#8 2016-08-04 02:14:42

Wulf

Granica możliwości

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

    Słowa Kornela wywołały w Roderyku mieszane odczucia. W pierwszej chwili chciał odmówić; niemal natychmiast otworzył usta, gotów z góry ogłosić, że to nie jest dla niego najlepszy czas na pomaganie komukolwiek, jednak moment, w którym się zawahał, przesądził o wszystkim. Bert zrazu zdążył skończyć, a gnomia natura Roderyka przeważyła nad zdrowym rozsądkiem.
    Już dawno przestał być w świecie rzeczywistym, a cała jego świadomość natychmiast odpłynęła do innego wymiaru. Do miejsca gdzie dokoła jego głowy fruwały najróżniejsze elementy, z których składała się znakomita większość obecnych inżynieryjnych dóbr. Przed zamyślonymi, rzekłbyś pogrążonymi w hipnozie oczami, lewitowały łańcuchy, zębatki najróżniejszego kalibru, śrubki i zapadki, sprężyny i dźwignie. Taki zegar, kontemplował Roderyk, to nie byle rzecz. Jego mały, kieszonkowy rozmiar mógłby zrewolucjonizować rynek. Czas mierzyć chce każdy. Szczególnie ludzie, którzy lubią być punktualni. A tacy są w sferach wyższych. Z kolei składającym się na tę sferę ludziom, wcale nie jest w smak udawać się pod ratusz żeby sprawdzić porę. Nie wspominając, że niewiele ratuszy w ogóle było zaopatrzonych w coś takiego jak zegar. A taki zegarek na łańcuszku, który można schować do kieszeni…
    Znaleźć się na krańcu świata, z dala od najprymitywniejszej cywilizacji i wciąż móc znać dokładną godzinę. Prawdziwy majstersztyk.
    Nawałnica myśli i pęczniejących w głowie Roderyka teorii sprawiła, że gnom nawet nie zauważył, że wpatruje się w… drugiego gnoma, który właśnie wszedł do "Trzech Lwów". Nieludź zasiadł przy stoliku zajmowanym już przez potężnego mężczyznę, ubranego w pancerz; niezbyt elegancki, ale z pewnością solidny. Tuż obok oparte zostały dwa miecze, których ledwie kształt wystarczył, aby Shultz mógł zidentyfikować ich pochodzenie, a także wartość. Bez wątpienia były mahakamskiej roboty. I do tego wyszły z rąk nie byle jakiego rzemieślnika. Najprawdopodobniej gnoma.
    Parszywa morda, a także warunki fizyczne jegomościa jasno sugerowały, że srebrne jatagany nie spoczywają przy nim od parady i z pewnością niejeden nieszczęśnik został nimi sieknięty. Że też wpuszczają tu takich awanturników — pomyślał gnom i jeszcze raz przyjrzał się swemu  pobratymcowi, którego niewątpliwie skądś kojarzył. Momentalnie sobie przypomniał, kiedy zobaczył sygnet.
    Cechowy pierścień Vivaldiego.
    Roderyk nabił na wykałaczkę kawałek kabanosa i z zamyśleniem go przeżuł.
    — Cóż, rzeczywiście, możliwe, że udałoby się skonstruować coś takiego. Jednak wymagany byłby zupełnie nowy mechanizm, wahadłowy nie wchodzi w rachubę… Nawet jeśli udałoby się zminiaturyzować takowy, w warunkach w jakich miałby działać zegarek kieszonkowy, przestałby wybijać godzinę zanim zdążyłbyś go schować do swoich portek. Tu potrzebne jest coś bardziej praktycznego… — Gnom był już gotowy powiedzieć co takiego, ale w ostatniej chwili się zawahał. Zamiast tego przyłożył kieliszek do swojego spiczastego nosa, a zaraz potem, jak ten delikatnie zadrgał, wziął powolny łyk. — Bądź łaskawy, Kornelu, i powiedz mi więcej o tym hrabi i szlachciance. Muszę przyznać, że zaintrygował mnie ten zakład.

Offline

 

#9 2016-08-04 03:34:40

 Castor

Dezerter

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Mutant przyuważył bankiera Vivaldiego i natychmiastowo skupił na nim swoją uwagę. Czekając, przysłuchiwał się z diabelskiej ciekawości rozmowie drugiego gnoma. Drzazga może i ma chujowy wzrok, ale słuch jest nie do opisania: wystarczy napewno, aby nie uronić choćby słowa z wcześniej wspomnianej konwersacji. Przez wiele lat jego tułaczki po kontynencie, Ambalt nauczył się dwóch rzeczy: Po pierwsze, każdy ma jakieś pragnienia, a po drugie, każde pragnienia można spełnić. Złoto, potrzeba rozwoju osobistego, miłość, bezpieczeństwo, spokój, stały byt... To ostatnie jest, prócz śmierci, akurat nieosiągalne, ale nikt nie zabrania się człowiekowy łudzić.

Gdy gnom przysiadł przy stole, Ambalt rzekł:
- Dla ułatwienia rozmowy... mów mi Czarny. A teraz do konkretów... Zbliż się...- Sam Vastorg też się pochylił, ściszył głos i kontynuował- ..jeśli komukolwiek pisniesz, o czym rozmawialiśmy, nie żyjesz. Masz to u mnie jak w banku...- powiedział z mocnym naciskiem na "w banku". W tym miejscu na twarzy zbója pojawił się lekki grymas uśmiechu- Wiem, że nieładnie tak zaczynać rozmowę groźbami, ale pierdolić konwenanse: Chcę, aby wszystko było między nami jasne. - Sranie się wokół tematu nigdy nie było mocną stroną perswazji Ambalta. Patrzył gnomowi bezpośrednio w oczy , lewą ręką, czyli przeciwną od reszty klientelli w przybytku, powoli wyciągając mieszek, a raczej miech, ze złotem. Owy miech położył na siedzeniu obok.
Po tym dobitnie ustalającym nastrój rozmowy i krótkim monologu trochę się rozluźnił.
- Jedyne czego od ciebie chce to odpowiedzi, albowiem mam kilka pytań, na temat twojego chlebodawcy, Vimme Vivaldiego. Przede wszystkim, kiedy i o jakiej porze zjawia się w banku?

Offline

 

#10 2016-08-11 00:37:39

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Jeśli coś mogło zdziwić lub wystraszyć Patricka Wunscha, od dobrych dziewięćdziesięciu lat pracownika i przyjaciela Vimme, gnoma niemłodego, lecz wciąż żywotnego i zawziętego, to musiałby to być chyba potężny smok, siedzący na jego własnym gnomim skarbcu ciężkim łuskowatym dupskiem. Choć i tutaj nie wiadomo czy stary gnom nie ucieszyłby się z takiej formy darmowego, porządnego ubezpieczenia dobytku.

Na słowa Drzazgi więc, Patrick westchnął słyszalnie, jakby znudzony znajomą śpiewką. Kiwnął głową i machnął małą ręką na znak, by nieznajomy ruszył dalej z rozmową.
Gdy zobaczył mieszek z pieniędzmi, zrobił się smutny.
Bardzo, bardzo smutny.
Tyle warte jest bezpieczeństwo i prywatność, ba, może nawet i życie starego Vivaldiego, myślał, licząc machinalnie odsetek novigradzkich mieszkańców, którzy daliby się namówić na podobny układ. Parszywe czasy nastały. Ale czy kiedykolwiek były inne?
Pochylił się do przodu i spojrzał w twarz wielgachnemu towarzyszowi rozmowy swoimi gnomimi oczami, przypominającymi zielone paciorki.
- Nie potrzebuję pieniędzy - odpowiedział krótko.
Potem odchylił się do tyłu, poprawił rękaw. I postanowił kontynuować, z czystej gnomiej złośliwości i zaciekłości.
I smutku.
- W sumie nierozsądnie postępujesz, Czarny - podkreślił pogardliwie ostatnie słowo. - Tchórzu, bojący się wyjawić swoje prawdziwe imię. Tamtego parobka mogłeś zaszlachtować za zaułkiem, jednak mnie nie groź. Ostrzegam.
Gnom przywołał wzrokiem kelnera, poprosił o szarlotkę i filiżankę kawy.
- Sam mogłeś to sprawdzić, chłopcze - gnom wiedział, że kimkolwiek nieznajomy był, rodził się, gdy on kończył pierwszy układ biznesowy dla Vimme. - Wystarczyłoby kilka dni obserwacji. A tak, tylko pogarszasz sprawę, narażasz się na dekonspirację... Toż to brak profesjonalizmu. - skrzywił wargi w niesmaku.
Patrick wyciągnął z ukrytej w marynarce kieszonki długą fajkę z ciemnego drewna i zapalił, tworząc malutkie chmurki białego dymu. Uśmiechnął się lekko, widząc pobratymcę wśród klienteli, kiwnął lekko głową na przywitanie. Kojarzył Schultza.
- Vimme pracuje od szóstej do dziewiętnastej. To pasja, nie praca, zostaje często na nadgodzinach. Jak teraz nie spierdolisz swoją paplaniną dalszej konwersacji to jestem w stanie porozmawiać. Ale warunek jest jeden.
Gnom popisał się twórczością, wypuszczając kształtne białe baranki z ust.
- Pytanie za pytanie. Kto Ci zapłacił?

---


- Jasne, że nie wahadłowy! - niemal zakrztusił się kolejną oliwką stary zegarmistrz. - Takie cudo może dałoby się stworzyć w mechanizmie stabilizującym, ale to... Nieee, to nieopłacalne i... Nie nie, to by mogłoby być może i ładne, ale niefunkcjonalne... - myślał głośno, trąc czoło w zamyśleniu.
Kelner podał dania, zapachniało smakowicie.
- Ach, ta historia - zaśmiał się Kornel, wygrzebując spod chrupiącej kołderki ostrygi i zręcznie otwierając skorupki. - Niespecjalnie mnie interesowała. Ale pewnego dnia przyszła ta mała rozgadana kokietka i mi wszystko sama opowiedziała.
Ostrygi znikały jedna po drugiej z cichym, dostojnym siorbaniem, aż talerz nie opustoszał zupełnie. Łosoś schowany między szparagami a  majonezem widocznie posmutniał, domyślając się czyja kolej teraz nastąpi. Jednak gnom zamierzał zrobić przerwę w jedzeniu, by kontynuować historię.
- Na imię jej było Agnieszka czy Agatka, a powiem ci przypominała takiego małego mysikrólika, o takiego. Nie wiem ile to miało... może z siedem lat, a rozgadana jak Novigrad duży. Zdziwiłem się, bo nigdy bym nie przypuszczał, żeby rozsądny człowiek obciążał się tak kosztownym zakładem z powodu małego hucwota. A Harold wydawał mi się być rozsądnym człowiekiem.
Widelec wbił się w łososia niespodziewanie i zdradliwie, kłując w plecy niczym konfidencki nóż. Szparagi zakrzyczały bezgłośnie, widząc co się dzieje.
- Sprawa okazała się w sumie ciekawa. Mysikrólik wyliczył, że na Skellige czas trwa o godzinę wcześniej niż tutaj. Harold, notabene jej szwagier, wiadomo, zaprzeczył. Jednak mała upiera się, że tak jest i teraz jej szwagier chce udowodnić, że się myli, chce płynąć na wyspy z ustawionym tutaj zegarem. A wiadomo, że morza płynąć z takim wielkim nie będzie. Do tego wahadłowym.
Stary zegarmistrz wytarł usta haftowaną serwetą.
- Teleportacja odpada, chcą to sprawdzić bez użycia magicznych sztuczek, bo to niepewne. Skoro ludzi nie potrafi dobrze z flakami przerzucić, to co dopiero doświadczenia na tym opierać i naukę.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-08-11 00:39:28)

Offline

 

#11 2016-08-11 01:47:42

Wulf

Granica możliwości

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

    Kiedy nareszcie podano do stołu, Roderyk ożywił się w momencie, odkładając na bok poobgryzaną wykałaczkę. Z niekłamanym zapałem sięgnął po sztućce i zaczął nimi odgrywać rzeź na zamówionym łososiu. Już pierwszy ruch noża uwolnił, i tak już gęsty w powietrzu, aromat ryby, odsłaniając przy tym doskonałą teksturę wnętrza. Trzy Lwy jeszcze nigdy nie zawiodły gnoma i dzisiejszy posiłek miał niczego nie zmienić.
    Nadział na widelec delikatne mięso i z lubością ściągnął je zeń swoimi gęstymi, igiełkowatymi zębami. Odetchnął ciężko przez nos, kiedy jego kubełki smakowe zawtórowały niemal "Wiwat Radowid, wiwat łososie!", a potem "O kurwa, jakie to dobre!". Słuchał jak Kornel mówił, na wpół pochłonięty swoim posiłkiem, w międzyczasie dolewając sobie wina, świdrując przy tym starca swoimi oczami barwy górskiego potoku. Czaiło się w nich nieme niezrozumienie. Były bramą do umysłu, który nie znajdował logiki, w tym co mówi, legendarny w swym rzemiośle, zegarmistrz. Jakże mogła nie interesować go taka historia? Siedmioletni berbeć, zakładający się o istotę stref czasowych, wyjątkowo mocno przekonany do swoich racji, zlecający przy tym skonstruowanie kieszonkowego zegarka. Siedmioletnie dzieci nie zajmują się takimi rzeczami. Siedmioletnie dzieci, uważał Roderyk, zjadają babole z nosa, biegając boso z oblepionymi błotem pęcinami, uważając przy tym by spod pachy nie wypadła im ich ulubiona pacynka.
    — Czarodzieje wcale nie musieliby używać magii, aby przysłużyć się pomocą. Kiedyś dostałem zlecenie na stworzenie części do teleskopu. Nic specjalnego, chodziło o taki z lustrem głównym w kształcie hiperbolicznym i elipsoidalnym lustrem wtórnym. Kazał mi go zrobić nikt inny, jak sam czarodziej. Z racji interesów, musiałem z nim odbyć parę rozmów. W jednej z nich napomknął o nauce zwanej astrologią. Podobnież dzięki niej, wystaw sobie, można wyczytać wiele z gwiazd. I nie tylko, bo ze słońca też. Ogólnie, z nieba — przy tych słowach gnom rozcapierzył palce, podejmując beznadziejną próbę pokazania czegoś, co było uważane za nieskończone. Upił różowego z Mettiny. — Może i tu by coś zdziałali. Pomijając to jednak… Czy tylko mi to wydaje się pozbawione jakiegokolwiek sensu? Jeżeli na Skellige czas byłby mierzony jedną godzinę do tyłu, czy też do przodu, to czy nie zauważono by tego? Nie odnotowano? Wiele osobistości podróżuje na wyspy i kontynent, za jedno możniejsi i ci, którzy karmią dzieci kozimi bobkami. Ktoś musiałby zauważyć, nawet przypadkiem, że tu i tu czas się różni. Nie może być inaczej.
    Niematerialny świat pogrążony w tarczach zegarów z kręcącymi się, jak śmigła wiatraka, wskazówkami, tak bardzo zajął Roderyka, że ten nie zdążył sobie nawet zadać pytania; co, u licha, Patrick Wunsch robi przy jednym stoliku z tym przerośniętym bydlęciem?

Offline

 

#12 2016-08-11 02:17:54

 Castor

Dezerter

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Ambalt od początku przeczuwał, jak będzie wyglądała rozmowa z wiekowym Patrickiem, którego obserwował już od tygodnia. Przeczuwał, że da się ustawić do pionu przy pierwszym zdaniu. Przeczuwał, że niepotrzebnie brał taki duży mieszek. Przeczuwał, że gnoma nie wystraszy, choć ma mu czym grozić. Łudził się, choć Arto ostrzegał, że to nie wypali. Oczywiście, mutant mógł wyciągnąć karty na stół i przyznać się, że  w piwnicach sklepiku z ziołami, kilka domów od sklepu Vivaldiego, Ambalt i jego drużyna przetrzymują dwie postacie: Krasnoulda Rodricka Zemellę, kupca, groźnego konkurenta w novigradzkich tranzakcjach bankowych, tak Vivaldiego, jak i Patricka, oraz Guntera Schtola, gnoma, z którym Patrick najwidoczniej bardzo jest zżyty. Zależnie od przebiegu tej rozmowy, lub całej operacji, któryś z nich umrze. Ale znając głąbów, z którymi przyszło mu pracować, stać się może wszystko.
Ambalt, wyraźnie utemperowany, zapytał trochę mniej skrycie:
- Po co ci moje imię? Będziesz się czuł lepiej, wiedząc jakie miano dała mi matka? Będziesz spał spokojniej? Pewnie nie. Pewnie i tak gówno cię ono obchodzi, więc po co zaśmiecać nasze mózgi niepotrzebnymi informacjami?- Odparł Vastorg, zostawiając jednak sakwę na krześle.- Widzisz, nieczęsto robię interesy z gnomami. Reszta ras jest łasa na korony. Jedni mniej, inni bardziej. Do każdego podchodzę przedmiotowo. Tak jest bezpieczniej.
Kelner trochę rozluźnił czujność Drzazgi, który poluzował rzemienie w pancerzu, rękawice położył na drugim pustym krześle, rozciągnął się. Oczywiście nic nie zamawiał. Taki rąbek szarlotki nie starczy mu nawet na podwieczorek, a co dopiero na kolację.
- Czy wydaje ci się, że ściągnąłem cię tu tylko po to, żeby zapytać o pracoholiczne nawyki twojego szefa? Gdyby to był jedyny problem, to sam bym się go zapytał. Nieważne. Chcesz, żebym odpowiedział na twoje pytanie. Otóż, odpowiedź jest prosta: Nikt. Nikt mi nie zapłacił. Nikogo nawet nie byłoby stać na takie usługi, bo to co planuje, jest bezcenne. To co planuję, może być wykonane tylko z własnej, niczym nieprzymuszonej woli. I tylko przez kogoś takiego jak ja. Planuję wstrząsnąć całym Novigradem w posadach... Właśnie stajesz się częścią tego czegoś, chcesz tego, czy nie. .- Po chwili ciszy ze strony Ambalta, padły słowa:
- Przepraszam, że tak enigmatycznie, ale narazie nie mogę nic więcej powiedzieć. A teraz czas na moje pytanie: W jakim przypadku, lub jak często korony opuszczają bank?

Offline

 

#13 2016-08-18 14:26:39

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

- Roderyku, jako dobry konfrater chcę ci pomóc, a ty traktujesz mnie jak głupca - skrzywił się Kornel. - Nie zauważono, bo Skellige to dalekie wyspy, a płynąc statkami nigdy się zmierzy czasu idealnie. Czarodzieje zaś, ci jak wiadomo rzadko się teleportują, a jeśli już to mają wtedy ważniejsze rzeczy od różnicy w godzinie.
Starzec wytarł jedwabną chusteczką wąskie, pomarszczone dostojnie wargi.
- Oczywiście niewykluczone, że zdarzało się unieść brwi czarownikom, jednak żaden z nich dotychczas nie śmiał myśleć o różnicach czasowych. U nas jak i u nich, Skelligijczyków, o tej samej godzinie nastaje świt, kto rozsądny zatem miałby uznać, że może być taka różnica?
Chudy kelner zabrał pustą zastawę, zapytał o deser. Zegarmistrz zamówił talerz pełen ciasteczek.
- Astronomia, wiem o czym mówisz - kontynuował, gdy kelner odszedł. - Jednak nie wiem czy ty wiesz. Bo widzisz, nikt nie wierzy mędrcom ze szkiełkiem i okiem, palą takich. Znałem jednego astronoma, Mikołaja, był mi przyjacielem. Dorwali go ci popaprani kapłani i spalili, psia ich mać, żywcem - wykrzywił na krótki moment usta w grymasie smutku. - Jednak my damy ludziom więcej niż obliczenia, bo oni nie rozumieją nauki. My im damy dobitny dowód - napił się wina, westchnął cicho. - A oni dadzą nam pieniądze.
Starzec spojrzał za okno, spochmurniał lekko. Chmury zbierały się nad miastem, ciemne chmury wisiały w powietrzu.
- Burza idzie - mruknął, jakby do siebie.
Oparł dłonie na stole, zbadał uważnie wzrokiem towarzysza.
- Powiedz mi szczerze, dlaczego Novigrad? - spytał poważnie. - Kogo chciałeś tu spotkać? Wybacz, że pytam bezczelnie i wprost, ale czasu jest niewiele.

---



- Och, pytam tylko grzecznościowo - Patrick pokazał w uśmiechu drobne, długie ząbki. - Może zawsze zajść przypadek, w którym spytają mnie, czy wiem jak nazywa się znalezione w rynsztoku ciało. Głupio byłoby powiedzieć, że to Czarny - zaśmiał się sucho. - Rozumiesz...
W tym samym czasie Gunter, siostrzeniec gnoma znany z ciętego języka, leżał martwy w kałuży krwi. Liczne ślady nahajki pocięły jego delikatną skórę, bezpowrotnie poplamiły krwią wyprasowany, szary garnitur. Rodrick Zemella patrzył z przerażeniem na powykrzywiane od kopniaków ciało gnoma i starał się nie zerzygać.
- Zapamiętaj, cwelu - chrypnął stojący nad gnomem gruby typ, do którego nadal nie docierało co uczynił. - Jestem Paul i mnie się, kurwa, słucha!
- Zostaw go - wtrącił jego chudy kompan, rozparty wygodnie na fotelu. - Już nie gada.
Oboje byli mocno napruci, odkąd zaczęli korzystać z beczki wina znalezionego w piwniczce. Nie pił tylko trzeci zbój siedzący od początku przy drzwiach, milczący przez cały czas i patrzący na krasnoluda takim wzrokiem, od którego serce chciało spierdolić mu do gardła.
Ambalt nawet nie miał pojęcia jak mocno to posunięcie wpłynie na jego dalsze losy.
- To proste - nieświadomy niczego Patrick kontynuował grę w pytania. - W wyniku większych przelewów i zamówień, podatków, handlu. Jak w każdym innym banku. Chłopcze, zacznij zadawać mądrzejsze pytania, albo chociaż konkretniejsze. O to kiedy wyjedzie dostawa na przykład. Już ci odpowiem - jutro chociażby wyjedzie wóz ze złotem, trzydzieści tysięcy orenów na godzinę przed świtem.  stronę Bazaru Zachodniego i dalej, za bramę w świat.
Kelner podał zamówiony deser, gnom odłożył fajkę i uniósł filiżankę do ust. Chwilę rozkoszował się zapachem mielonego ziarna kawy, wyłapując wąskimi płatkami nosa cienkie pasemka parującego naparu.
- Moja kolej - odłożył nietknięte naczynie i zabrał się za smakowanie szarlotki. - Dlaczego Novigrad? A dokładniej KTO ma na tym ucierpieć?

Offline

 

#14 2016-08-20 04:13:19

Wulf

Granica możliwości

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

— Na dobrą sprawę — Roderyk uśmiechnął się ponuro — to nic nie zostanie udowodnione. Albo raczej po prostu nikt nie uwierzy ani nam, ani tym ludzkim szlachcicom. Nie zrozum mnie źle, Kornelu. Bardzo mi pochlebia, że o tym ze mną rozmawiasz. Akademicka strona tego zakładu jest na swój sposób intrygująca, choć mierzenie czasu nigdy nie było czymś, co mnie szczególnie zajmowało. Znasz mnie, przyjacielu, nie od dziś.

Kiedy pojawił się przy nich kelner i Bern poprosił o ciasteczka, gnom podziękował za deser i objął oburącz puchar z winem. Jego długie, szczupłe palce oplotły naczynie niczym bluszcz.
— Jeżeli faktycznie będzie można na tym zarobić, to już teraz mogę cię zapewnić, że wchodzę w to. Obawiam się, że będę miał teraz sporo wolnego czasu. Potrzebna będzie mi jednak pracownia, solidny warsztat ze specjalistycznym wyposażeniem. Ponadto, będę musiał wiedzieć czego dokładnie ode mnie oczekujesz. Jakiego rodzaju pomocy.

Był dziwnie przekonany, że pakuje się w straszną kabałę. Sugestia ta była tak silna, że aż wprost niewyczuwalna. Nie poczuł żadnego dreszczu, lęku, ani choćby melodii niepewności. Po prostu wiedział. A im mocniej sobie to uzmysławiał, tym bardziej go zastanawiało dlaczego, pomimo tego, nadal z taką łatwością przychodzi mu podjęcie decyzji. Urok starego zegarmistrza miał z tym tyle wspólnego, co siedzący z Patrickiem zakapior ze stołowym nożem i widelcem.
— Novigrad to, jakby to nie było, porządne miasto, jak na ludzkie standardy. Pięknie tu, a każdy może znaleźć coś dla siebie. Prawda, śmierdzi też łajnem, ale gdzie dziś nie śmierdzi? — odparł, nieco enigmatycznie, coby podgrzać ciekawość starca. Kielich w jego dłoni zatańczył kilka kręgów, pobudzony ruchem żylastego nadgarstka, a potem płynnie przeniósł się w górę, ku wargom, z którymi złączył się w krótkim pocałunku. — W Temerii nie bardzo miałem czego szukać, sam rozumiesz. Tu zaś znam kilka postaci, mam parę kontaktów. Między innymi muszę odwiedzić Vivaldiego, mam do niego interes. O właśnie… Przepraszam na moment. — Roderyk odchylił się na krześle i odwrócił w stronę siedzącego nieopodal gnoma. — Hej, Patrick, stary draniu! Wiesz aby, czy Vimme jest dziś u siebie? Będę miał do niego sprawę i zależy mi na szybkim spotkaniu.

Offline

 

#15 2016-08-21 12:27:44

 Castor

Dezerter

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

- Podatki, mówisz? Hmmm...- Ambalt zamyślił się nagle, nie zwracając uwagi na informację o dostawie. Mutant spochmurniał. Zaczął dudnić palcami po stole w tempie marszu pogrzebowego. Bo przecież podatki i śmierć to dwie pewne rzeczy na tym łez padole, szczególnie w Novigradzie. "Destabilizacja finansowa i aspekt rasowy w jednym... to się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu", pomyślał Vastorg, przyśpieszając bębnienie palcami. Odwrócił głowę w stronę pustego krzesła, jakby spoglądający na ducha, siedzącego przy ich stole.

"Ambalcie, obrabujesz dostawcę podatku, twoi ludzie odwiedzą Vivaldiego, zabiją go, spalą bank i co potem? Nie bądź głupi. Nikt przecież nie pomyśli, że plebs spalił bank Vivaldiego, bo nienawidzi nieludzi. Vivaldi to jedyny nieludź, na którym Novigrad polega... i pewnie wisi mu dużo szmalu. "- powiedział głos w głowie mutanta. Ambalt odpowiedział w myślach.

"A gdyby tak wziąć cały ten szmal i dać Novigradowi? A dokładniej strażnikom miejskim i każdemu, kto miałby do czynienia ze śledztwem w sprawie śmierci Vivaldiego. Nikt nie będzie tego rozstrząsał, nieludzie się oburzą, że władza nic z tym nie robi, ludzie... będą ludźmi, będą oskarżać nieludzi za to, że ci stawiają się ludzkiej władzy, aż w końcu pójdą w ruch widły, kosy, miecze, łuki, kusze... I Novigrad zapłonie".

Oczywiście taka konwersacja w myślach Ambalta trwała krótką chwilę.  Pytanie gnoma  obudziło go z transu.
- Wszyscy... wszyscy, oprócz ciebie i tych, którym dam pieniądze Vivaldiego. A dlaczego Novigrad? Powiedzmy, że nie pasuje mi status "Wolnego Miasta"- W tym momencie krótki monolog Ambalta przerwało zawołanie drugiego gnoma, siedzącego w karczmie.

"Robi się zbyt niebezpiecznie, jak na rozmówki o Vivaldim, Drzazgo. Zaczynasz zwracać uwagę. Czas stąd spływać."

"Panikujesz, Aelkor. Wydaje ci się..."

"Tamten gnom z pewnością będzie pytał Patricka o ciebie. Przyznaj, niecodzienny to widok. Niektóre mięsiwo, które spożywałeś, jest większe od tego gnoma. Wyglądasz, jakbyś był gigantem jakim i miał mu zaraz jakąś zagadkę dać..."

"Daj mi chwilę."- pomyślał Ambalt.

- A więc: Kiedy i którędy wyjeżdża kolektor podatków?

Offline

 

#16 2016-11-27 23:32:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Dobrą chwilę zajęło Patrickowi rozbudzenie się z, najwyraźniej opornej i nieciekawej, rozmowy z trzy razy większym od siebie samego zbrojnym. Na brzmienie własnego imienia szybkim ruchem sięgnął po pełny kieliszek wódki, a gdy już poprawił sobie dawno spaprany humor, odwrócił się w kwaśnym grymasie do Roderyka. Burknął coś do siebie i najpewniej nie były to słowa pozdrowienia.

– Naucz się wypowiadać poprawnie moje imię, Rode! Nie żartuję!– W jego ręku znalazł się kolejny kieliszek wódki, tym razem kolorowej. –Dziś jest spotkanie podatkowe, więc będzie siedzieć do późna. Ale nie oczekuj, że tak łatwo się Cię wpuszczą, bo takiego burdelu z wekslami dawno nie widziałem! Jeśli jednak Ci się uda, przypomnij mu o czerwonym szaliku. – Kolejny kieliszek, kolejny grymas. Rozmowa została najwyraźniej zakończona, bo Patrick zwrócił się do swego towarzysza. Ruchem ręki zamówił u kelnera wódkę – zapowiadała się długa pogawędka, bo na stole pojawiły się aż cztery butelki.

Kornel dalej przyglądał się pogodzie za oknem, nie zważając na otoczenie. Ciężko mu było na sercu, co zakomunikował niechcianym westchnięciem. Zmrużył oczy.
– No dobrze, już dobrze. Rozumiem. Powiedzmy, że mam czas, ale nigdy tyle, ile go potrzebuję.– starzec spokojnie zajął się jedzeniem małży. – Chciałem jedynie zauważyć, że to właśnie akademicka strona tego sporu jest nie tylko ciekawsza, ale i bardziej opłacalna– widelec płynął szybkim ruchem od talerza do ust. – Każdy, powtarzam: każdy waszmość poświęci sporą sakiewkę za złapanie czasu w kieszeni, to raz. Dwa – przy założeniach, że takie zjawisko rzeczywiście ma miejsce: nie dość, że niektóre prawa astronomiczne i geograficzne pójdą się, że tam powiem, jebać, to jeszcze wymusi to na wielu środowiskach zrewidowanie reguł gry. A kto się tym zajmie, jak nie stwórca całego ambarasu? W końcu to ekspert, który taką tezę postawił i udowodnił. Ba! Nawet, jeśli ta teoria nie jest warta nawet spróchniałego zęba, to też zysk. Akademie chętnie płacą za badania naukowe ze szczęśliwym zakończeniem dla nauki. To jest, utrwalenie i udowodnienie praw już istniejących. Profesorowie i badacze nie kochają niczego bardziej niż chwalenia ich tez.–

Jak na ironię wielki, ozdobny zegar wybił właśnie godzinę dwunastą. Wielu gości zdążyło już rozejść się do domów, a ci, którzy pozostali, pokryli się po zakątkach przytulnej sali. Gwar opadł, jedynie lekkie nuty lutni rozbrzmiewały i gubiły się w ciemnym świetle kominka.
Rozmowa z Kornelem zaczęła się rozwiązywać, jak rozwiana wstęga na włosach wiejskiej dziewki.

–Pomyśl nad tym, Roderick. To dla mnie ważne. No, to oby do zobaczenia, stary druhu!– uścisnęli sobie dłonie. Obaj wiedzieli, że ich następne spotkanie nie nastąpi szybko.

Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Roderyk. Nie szukaj. 

Offline

 

#17 2017-06-23 00:13:04

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

<< Giełda

Imbrama dziwne uczucie imało się, gdy szedł wymuskanymi, pachnącymi wiosną alejkami Nowego Miasta w towarzystwie ślicznej Marji oraz posażnego kupca. Tylko Bąbel do niego pasował, równie zaniedbany i sponiewierany przez los — ale on już niedługo, już tuż-tuż miał pewność życia w dostatku, w przeciwieństwie do Starlinga, który pewny nie mógł być niczego. Na szczęście, córka Truartta nie pozwalała Aedirnczykowi zatopić się w ponurych myślach zbyt głęboko, nieustannie trajkocząc i zagadując go na przeróżne tematy.

Było południe i mieszkańcy dzielnicy tłumnie wychodzili na zalany słońcem bruk, by zażyć świeżego — jak na novigradzkie standardy — wiosennego  powietrza. Widok grupek rozprawiających o sprawach ważkich i błahych lub wybuchających co jakiś czas dziewczęcym śmiechem młodych szlachcianek nie był niczym nadzwyczajnym, tak jak zbiegowiska z okazji przyłapania jakiegoś grajka na brzdąkaniu tęsknej ballady w cieniu drzewa. Gdy jednak kupiec, panienka i rycerz wkroczyli wszyscy na placyk, opodal którego mieściła się gospoda, coś znacznie mniej typowego przykuło uwagę ich wszystkich. Na okalającym plac murku Imbram przelotem zaobserwował dziwny napis wyrysowany węglem:
Kto zamknął Piękną w oplotach wiązu? Zaciekawienie szybko jednak uleciało mu z głowy, gdy zbliżyli się do brzegów wyjątkowo gęstego tłumu wypełniającego placyk. Nawet Bąbel parsknął nerwowo.

Zamieszanie bowiem bynajmniej nie utworzyło się wokół słynnego trubadura albo kaznodziei głoszącego niedzielną mowę. Wokół starego, uschniętego wiązu na poboczu ludzie przepychali się, wyciągali szyje i stawali na palcach, napierając na skromny kordon straży miejskiej — byle zobaczyć ze zdarzenia jak najwięcej. Po chwili pewnie więcej, niż niektórzy by sobie życzyli. Gdy w tłumie na moment powstała przerwa i trójka spacerowiczów ujrzała źródło powszechnego zainteresowania, Marji ochnęła z przestrachem, a Truartt natychmiast przyciągnął ją do siebie. Na dwukółkę oprzążona w osiołka dwójka parobków właśnie ładowała nagie ciało kobiety.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-06-23 00:13:40)

Offline

 

#18 2017-06-23 12:10:12

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Imbram nie po raz pierwszy znalazł się w Nowym Mieście, bywał tu nieraz ze swoim byłym pracodawcą, który miał tu nawet swoją najmowaną kwaterę. Od wylania go ze stanowiska nie zapuszczał się jednak w te strony, nie były dobrym miejscem dla takiego nędzarza jak on. Rycerz miał wrażenie, że wszyscy patrzą na niego z pogardą za jego aż nadto wyraźną biedę, a na potężnego kupca z politowaniem, że zadaje się z takim sortem jak zubożały wojak. Pocieszyła go nieco panienka Marjorie, aż nadto gadatliwa i do tego zupełnie do niego nieuprzedzona.  A niech ich, niech sobie myślą co chcą.  Z taką kompanią jaką sam miał teraz przy sobie, na innych miał kolokwialnie mówiąc wyjebane.

Nieco wypływała z niego zaściankowość i pochodzenie ze wsi, bo i też nie zawsze miał na to co panienka mówi elokwentną odpowiedź. Uprzejmą na pewno, aż tak sroce sprzed ogona nie wypadł. Ale czuł wyraźny niedosyt wiedzy o wielkim świecie. Dziewczyna nie zdawała się być tym ani zawiedziona. Niezrażona nawijała jak katarynka. I choć dawniej rycerza z pewnością by to męczyło, teraz było wręcz miodem dla jego uszu, dawno wyczekiwaną rozkoszą. Toteż uśmiechał się całkiem szczerze. Jego uwagę na chwilę zwrócił dziwny napis na murku otaczającym placyk, na który właśnie weszli. Cóż to, domorosły poeta?

Wyjaśniło się, gdy na placu zamiast rozśpiewanego lub rozgadanego zbiegowiska szlachetków-mieszczuchów lub bogaczy, ujrzeli zgoła inne przedstawienie. Surma ludu stała dookoła przymarłego drzewa. Imko myślał, że może to jakiś kolejny wierszokleta lub lokalny artysta ukazuje swój talent. Albo lokalna dupodajka prezentuje wdzięki. Okazało się, że jego podejrzenia najbliżej wypełniało ostatnie przeczucie. Choć w dość makabryczny sposób.

Zbiegowisko zebrało się wokół ciała kobiety, pewnie przed chwilą z owego drzewa zdjętego. Nagich i bezwładnych zwłok. Marjorie pisnęła, a kupiec Truarrt odruchowo ją osłonił. Ich dwójki jednak nie ruszylo to tak. Obaj weterani niechybnie naoglądali się gorszych widoków na wojnie, być może czasem nawet i gorsze sami sprawili. Imko więc spojrzał na to wzrokiem raczej badawczym. Skojarzył to z wcześniejszym zapiskiem, który zoczył na murku. Widać nie był to tylko kiepski poeta, ale i sprawca śmierci tej kobiety.  Zazdrosny kochanek? Zdradzany mąż? Odrzucony zalotnik? A może wręcz przeciwnie, rywalka w miłosnych szrankach o względy jakiegoś przystojnisia? Wrodzona ciekawość zadawała mu wiele pytań.  Spojrzał na chwilę na Truartta przepraszająco i z prośbą, by chwilkę poczekali, a sam wcisnął się w powoli zastępujący się tłum, dbając o to by zasłonić nieprzyjemny widok panience Marjorie. Jeśli ktoś na niego nastąpił, nie wahał się zaatakować go łokciem lub smrodem wielodniowej tułaczki. Chciał po prostu przyjrzeć się bliżej, co też tu się stało.


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 

#19 2017-10-09 03:53:52

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Nic tu do patrzenia. — odezwał się Truartt, ciągnąc za sobą córkę. Pojedynczym kiwnięciem głową dał Starlingowi przyzwolenie i obietnicę, że będą razem z Marji czekać na niego w środku, darując pięknej panience zbędnych widoków. Jakiś chłopaczyna zaoferował się, że odprowadzi Bąbla do zagródki przy gospodzie. Co chwila ktoś nowy spoglądał w kierunku tłumu.

Śmierć, jednorazowe przejście stanu rzeczy w bezwzględną zależność ciała od miejsca, w które bezwładnie opada, wzbudzała emocje nie bez przyczyny. Nie była bowiem problemem umierającego, który raz na zawsze zamykał usta w filuternym uśmiechu tajemnicy. Jeden z tych grymasów skleił usta przenoszonej na dwukółkę kobiety. Kiedy jeszcze tętniła w niej żywo krew, musiała mieć wielu adoratorów. Ciało, choć sine i zesztywniałe, można było nazwać atrakcyjnym. Na nadgarstkach i kostkach zaznaczyły się wyraźnie otarcia. Paskudną uwagę zaskarbiła sobie bardziej twarz nieznajomej. Cała we krwi. Ciemna maź znaczyła się na niej kilkoma, po części już rozmazanymi strużkami. Od oczu — w linii prostej w dół po policzkach; od uszu — po wydatnych kościach prawie aż po sam nos; od ust wreszcie — zaplamiwszy całą brodę, szyję i kawałek piersi. Z bliska widać było, że nos nie trzyma się zbyt dobrze reszty twarzoczaszki, jakby ktoś go chciał odrąbać albo odciąć.

Ubrany w żółtawą kurtę parobek splunął pod koła, mrucząc coś niewyraźnie do siebie, ani chybi jakieś przekleństwo. Drugi z nich łba nie podniósł, przewracając dziewczynę na bok, żeby się zmieściła. Mieliby za swoje gdyby jak zeszłej nocy, zgubili jakiego umarlaka po drodze.

Choć widno było i parno, ludzie się chmurzyli, szepcząc między sobą jakieś imiona, jakieś miejsca wymieniając bez ładu i składu.  Oprócz rżenia koni i stukotu kopyt, były to jedyne dźwięki w okolicy.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-10-09 04:40:56)

Offline

 

#20 2017-10-09 17:55:56

 Hattusili

Dziecko Niespodzianka

Miano: Imbram Starling z Nott
Rasa: Człowiek (Nordling)
Wiek: 25

Re: Zajazd „Trzy Lwy”

Przepychając się przez tłum, Imbram poczuł się żałośnie jak poszukiwacz tanich sensacji. Zasadniczo nigdy zbytnim taktem nie grzeszył, tyle co mu włojono w tyłek, choć będąc wsiokiem pasowanym, wsiokiem jednak niestety pozostał. No ale cóż, skoro już tak się pchać zaczął, to niechże zaspokoi swą prostacką ciekawość. Cieszący się na myśl rychłej strawy żołądek i typowo męska chęć przebywania w bezpośrednim pobliżu pięknej panny Marjorie trochę protestowały, ale Imbram w pamięci miał co mawiał jego sędziwy wychowawca, kapłan Julian Podgrzybek. Niczym są żądze ciała w obliczu pragnień ducha i potrzeb rozumu!

Imbram na wojnie naoglądał się ran wszelakiej postaci, krwi dowolnego stopnia zaschnięcia i sczernienia oraz gówna we wszystkich stanach skupienia, niemniej jednak gdy doszedł bliżej to skrzywił się z niesmakiem na widok trupa. Mimo wszystko jakoś inaczej reagowało się na ofiary wojennej grabieży, a jeszcze inaczej na zwyczajne gwałty.  Choć do cholery, chyba żadna to była różnica? Nieważne, niech kapłani i filozofowie się głowią. W przypadku trupa znalezionego przed Trzema Lwami najgorszy był chyba niemalże zalotny uśmieszek, który pewnie niejednego chłopa przyprawiłby o przebieranie nogami, a niejednej zamężnej przyprawił rogów. Oczywiście do chwili w której twarz na której widniał nie została brutalnie zmasakrowana. Momento mori, chciałoby się powiedzieć. Czy jakoś tak.

Rycerz poczuł cisnącą mu się do głowy falę obrzydzenia, choć bynajmniej nie do trupa Była to na nowo rozgorzała niechęć do tego skurwiałego miasta, szumowiny która dokonała tego mordu, jak i do samego siebie. Zapraszają go na strawę, a on trupy ogląda. Jakby się ich jeszcze w życiu nie naoglądał dostatecznie.

- Zaiste, piękne miasto - powiedział na głos - Witają przybyszów kiepskie wiersze na murach,  zgwałcone trupy na drzewach i podeptane gówno na ulicach -  i nie dbając o więcej i jeśli nikt go nie zatrzymał, ruszył ku drzwiom w których niknął Truartt z córuchną. Znalazłszy ich, podszedł i jeśli wskazali mu miejsce to usiadł.
- Wybaczcie, mości Truartt i panno Marjorie. Mam nadzieję, że nie uchybiłem waszej gościnności. Sam nie wiem po co się tam przepychałem. Nieprzyjemny był to widok. 


Karta Postaci | | Monety: Pięć koron novigradzkich, a raczej ich równowartość w drobnych nominałach.

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.slaskwedkuje.pun.pl www.zakazaneportale.pun.pl www.uampila.pun.pl www.2800728.pun.pl www.dsw.pun.pl