Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#51 2018-02-27 02:09:19

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Zaraz po tym jak Physalis się odezwał, uwaga zebranych skupiła się na jego osobie. Pierwszy był Kraviec, który od razu spojrzał na czarodzieja. Widząc, że chłopak nie kłamie, wielkolud cofnął się, blednąc natychmiast, potrząsając nerwowo buzdyganem. Dwójka towarzyszy Bogdana, Yon i Ritz, także się cofnęli jakby obawiając się, że strzeli ku nim kula ognia. Z kolei Muszka i pozostali wojacy zachowywali pełen spokój, nie tracąc nawet czasu, aby się obejrzeć i na własne oczy sprawdzić, jak mag wypowiada zaklęcia.

— Bystry z ciebie chłopak — powiedział Muszka. — Nie każdy potrafi spostrzec czarownika w akcji, podejrzewam, że i Robert nie spodziewał się, aby ktoś w tej kompanii potrafił to zrobić. Jak widzisz, chłopcze, nawet umknęło uwadze to Bogdanowi, a wszyscy wiemy, że akurat on jest na takie niuanse bardzo wrażliwy.

— Po takiej gnidzie jak ty nie można się spodziewać za wiele, ale mógłbyś stanąć oko w oko ze mną, na podwórzu. Choćby i na gołe pięści. Pokazałbyś-li, żeś nie tchórz, za którego mają cię wszyscy.
— Oczy Bogdana przypominały dwa rozżarzone węgle.

— Jestem przede wszystkim przedsiębiorcą. Nie interesują mnie, ani tym bardziej nie prowokują takie zaczepki Bogdan, możesz więc je sobie odpuścić. Przyznam jednak, że zaintrygowałeś mnie po troszę tym o to gołowąsem, pewności jednak nie mam, czy aby mówisz prawdę. Pan Florent nie wspominał o nim.

— Bo nie wiedział, że go ze sobą wezmę.

— Wiedział, czy nie, nic mi o tym nie wiadomo.


Muszka i Robert de Jaak milczeli, pojedynkując się na spojrzenia z kompanią Kravca. Physalis był co i rusz studiowany, nawet Yon i Ritz zerkali na niego w inny sposób niż poprzednio.

— Hej, chłopcze — Muszka przerwał tężejący moment wyczekiwania. — Jak już mówiłem; jesteś niebywale bystry, a Bogdan dodał ci nieoczekiwanie dużo wartości. Dołącz do nas, obiecuję, że włos ci z głowy nie spadnie. Ponadto, pozostaniesz lojalny panu Florentowi, a ja jestem pewny, że cię odpowiednio wynagrodzi za wierność.

— Wynagrodzi cię, tak jak i mnie — wtrącił się Bogdan. — Nie wierz tej żmii. Sprzeda cię jak wór cebuli, jeno ktoś rzuci grosiwem.

— Jeszcze szczekasz? Ty? Nie lubię takich jak ty, Bogdan. Zadufanych pasożytów, którzy pierwej zdobywając zaufanie, chcą się upaść kosztem osoby gospodarza. Pan Florent dał ci wszystko, ty jednak obmyśliłeś sobie, że wejdziesz na jego miejsce. Jak najgorsza szuja. Niczym pijawka, tuczyłeś się krwią swojego pana, a gdy ten powiedział dosyć i białym od gorąca ostrzem ma zamiar wykroić Cię, ty wijesz się teraz, bo strach zajrzał ci w oczy. Obecność tu wielce szanownego pana Roberta de Jaaka była właśnie pomysłem pana Florenta. Doskonale znał twoje słabości, tak jak i całą twą osobowość. Zagnał cię do tej chaty, jak nieświadomego niczego wieprza na ubój.

— Zanim wypruje z ciebie flaki, chędożony matkojebco, zdradź mi jedynie kto zdradził. Chcę wiedzieć, kto będzie przeklęty po wieki, i kto, jeśli przetrwam, zostanie niczym wiedźma spalony na stosie.

Muszka rozłożył ramiona, jak gdyby w geście bezradności.

— Próżno marzysz, Bogdanie, ale dobrze, spełnię twoją prośbę. Wejdź, proszę.

Drzwi za Muszką i Robertem de Jaak otworzyły się ze skrzypnięciem i w krąg światła weszła drobna postać z czepcem na głowie i ospowatej twarzy.

— To ja — powiedział Traszka.

Offline

 

#52 2018-02-27 23:31:55

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Żałował, że się w ogóle odezwał. Po prawdzie nie miał nawet takiej siły, by zmusić czarodzieja do zaprzestania sobie tylko znanych czynności, a samą groźbą na powrót zwrócił na siebie uwagę wszystkich zebranych. Czas podjęcia decyzji zbliżał się niemiłosiernie, nie pozostawiając mu choćby chwili, by przeanalizować sytuację. Choć jeszcze przed momentem prędzej sam wbiłby sobie nóż w serce niż przystąpił do hordy Muszki, teraz obawiał się, że wypowiedziana po raz drugi propozycja nie zostanie już powtórzona, bezpowrotnie zamykając przed nim tę sposobność. Okazję do uratowania własnej skóry. Nawet jeżeli to rozwiązanie miało być tylko chwilowym, jak twierdził pozbawiony takiego wyboru Kraviec, na razie musiało mu to wystarczyć.

Za przykładem Bogdana chłopak uniósł się do pionu, choć ruszył w przeciwną stronę. Wciąż ściskając w dłoni rękojeść sztyletu, opuścił go nieco i postąpił kilka kroków w kierunku tego, którego zwano Hiobem. Kogoś, komu musiał uwierzyć, choć nigdy nie miał zamiaru zaufać.

Tak zrobię — podjął próbę przekonania o swoich szczerych zamiarach. Nie tylko Muszki i jego kompanii; przede wszystkim samego siebie. Przerzuciwszy w nadgarstku nóż, zręcznie pochwycił ostrze w dwa palce i podsunął rękojeść Hiobowi. — Skorzystam z twej propozycji.

Spojrzał mu prosto w oczy, po czym odsunął się od niego. Prześliznąwszy się wzrokiem po sylwetce Traszki, który postanowił wreszcie zaszczycić resztę towarzystwa swą obecnością, jednak już w nowej roli, ustawił pod ścianą, chcąc ściągnąć z siebie krępujące go spojrzenia.

Niewzruszona zieleń jego oczu spoczęła w końcu na osobie rozdygotanego, czy to ze wściekłości, czy strachu, Kravca. Mężczyźnie, z którym przyszło mu pracować. Który, chcąc nie chcąc, stał się dla niego mentorem. Który jednak był jego największym utrapieniem, odkąd sięgał pamięcią. Który naznaczył go niczym bydło pastewne szramą, mającą mu przypominać jego miejsce w szeregu. Który wreszcie gotów był zełgać na temat jego rzekomego pochodzenia tylko po to, by zabrać go ze sobą do grobu.

Physalis przyglądał się temu, za którego nie miał najmniejszego zamiaru umierać.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#53 2018-03-04 20:12:02

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Mistrz Gry napisał:

Wybór Physalisa ma znaczący wpływ na kolejne wydarzenia.

Muszka ze spokojem przyjął sztylet od Physalisa, odruchowo studiując jego jakość. Za chwilę jednak schował ostrze i skinął głową. Poczekawszy aż chłopak się odsunie i stanie gdzieś z boku, zwrócił się do Yona i Ritza:

— A wy chłopcy?

Postawni wojacy nie radzili się długo. Byli doświadczeni i wiedzieli, że walka jest już skończona. Mógł ich zatrzymać tylko honor, ale tego nigdy nie mieli. Wychowani w novigradzkim półświatku, nie znali zasad, a granie nieczysto było dla nich czymś zupełnie normalnym.

— Wybacz szefie — powiedział Yon, przechodząc ze swoim towarzyszem na stronę wroga. Kraviec wiedział, że na nic innego nie mógł liczyć. Przewodził tej watasze od dawna i wielu z nich byli dla niego jak jego własne dzieci. Miał jednak od początku świadomość, że to tak jak hodować dzikie wilki; będą ci wierne dopóki są świadome twojej siły, lecz w momencie, gdy zwęszą twoją krew, zwrócą się przeciwko tobie.

— Zostałeś sam — podsumował Muszka. — Nie będę ukrywał, że choć z początku się świetnie bawiłem, to jest mi ciebie teraz żal. Ale taki jest biznes, Bogdan, sam wiesz o tym najlepiej.

— Zanim jeszcze
— odpowiedział olbrzym — chciałbym coś rzec.

— Myślę, że możemy ci na to pozwolić. Byle szybko.


Kraviec powiódł wzrokiem po wszystkich, którzy stali przed nim. Świadomość straconego autorytetu bolała go bardziej niż widmo śmierci. Jednak większość z tych ludzi, w szczególności Physalis, nie byli do końca świadomi jakich czynów ów człowiek musiał dokonać, aby ten autorytet zdobyć. Wyłącznie Muszka miał jakieś o tym mniemanie i być może dlatego jako jedyny obserwował go uważnie. Muszka nie mógł spartaczyć tej roboty, dlatego przedsięwziął wszelkie środki ostrożności. Lecz teraz czuł się bardzo pewnie. Już nic się nie mogło wydarzyć. Już nic nie mogło uratować Bogdana Kravca.

— Nigdy nie lubiłem igrać z takimi rzeczami. Jednak dzisiejszy wieczór wiele mnie nauczył. Być może to co mi się dzisiaj przytrafiło było mi potrzebne. Być może dzięki temu będę jeszcze bardziej świadomy. Zdradziłeś dzisiaj swoich kompanów — powiedział do Traszki. — Wydałeś ich na śmierć. To ogromna hańba. Zaprzedałeś się i poniesiesz tego konsekwencje. Obiecuję ci to. Yon i Ritz. Zawsze darzyłem was ojcowskim uczuciem, niestety, wy również zostaniecie zmieceni z powierzchni ziemi. Potem, kolejno, Wy, drodzy mężowie, którzy służycie tej gnidzie, aż w końcu zatłukę i ciebie, Hiobie, lecz tym razem zrobię to po swojemu. Robercie, ciebie oszczędzę, bo wiem, że jesteś szantażowany i nie miałeś wyboru. Na koniec zabije tego gnoja. Tak, ciebie zabiję ostatniego, Physalisie.

— Dość tej szopki! — zniecierpliwił się Muszka.

— Traszka, na każdego z moich ludzi kazałeś wysłać ludzi tego imbecyla...

— Postradał zmysły.

— ...nie mogłeś jednak wiedzieć, że w moich szeregach byli tacy, których zgładzić nie sposób...

Muszka zerwał się z ławy.

— Robert zrób coś do cholery! Ucisz tego chędożonego imbecyla!

— Coś złego wisi w powietrzu, czuję to
— odezwał się po raz pierwszy Robert de Jaak, rozglądając dokoła.

— To zamiast mleść ozorem, podejmij jakieś kroki!

— Dzisiaj będę świętował nowy początek...
— kontynuował Kraviec. — Przejmę Novigrad. Krok po kroczku...

— Zamknij ten pysk! — ryknął Muszka, uderzając pięścią w ławę. On też już czuł coś niedobrego. Niepokój ściągnął mu trzewia. — Bierzcie go! Zamordujcie skurwiela! Płacę dziesięć koron temu, kto pierwszy przyniesie mi jego głowę!

Większej zachęty nikt nie potrzebował. Ludzie Hioba ruszyli pierwsi, za nimi Yon i Ritz, podczas gdy Robert wymawiał formuły, już nie półszeptem jak poprzednio, ale na głos, gdy jego dłonie kreśliły w powietrzu znaki. Robert de Jaak nie atakował jednak Kravca, a rzucał zaklęcie... ochronne.

Gdy Kraviec był już na wyciągnięcie miecza i cale dzieliły go od śmierci, ten ryknął:

— GODUNOOOW!!!

Nastąpił błysk, szum, świat się zapadł, grunt uciekał spod stóp. Physalis się zachwiał, poczuł jak coś uderzyło go w skroń, a potem huknął o coś plecami z ogromnym impetem. A potem światło zastąpiła ciemność. Nieprzerwany aksamit ciemności, brak czucia w członkach, a potem...

A potem była śmierć. Przeraźliwe krzyki. Krzyczeli wszyscy, żałośnie i krótko. A potem krzyczał już tylko Muszka. Robert de Jaak wymawiał kolejne formuły, jego głos przypominał chór kapłanów...

Physalis czuł palące pragnienie w gardle i przeraźliwe ciepło. Leżał pod gołym niebem, wokół płonących zgliszczy. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się chata. Obok siedział na ziemi Robert de Jaak, spocony, w porwanej szacie, dysząc ciężko. Kiedy Physalis się rozglądał, dostrzegał coraz więcej. Traszkę bez ręki, wykrwawiającego się na jego oczach. Muszkę, niemal całego w zwęglonym kaftanie. Po reszcie nie było śladu. Tam gdzie był środek chałupy, ziała teraz stamtąd ogromna dziura.

W momencie, kiedy Physalis chciał się ruszyć, spostrzegł, że jego nogi są przygniecione przez bele drewna. Nie miał w nich czucia.

Offline

 

#54 2018-03-04 22:42:32

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Coś sprawiło, że nie mógł oderwać oczu od osoby Bogdana. Nie chodziło tu wcale o nieodpartą chęć ujrzenia, jak mężczyzna ten raz na zawsze znika z jego życia. Nigdy nie miał nic przeciwko przemocy, ale do tej pory nie widział jeszcze ni razu, kiedy ktoś bezpowrotnie rozstawał się ze światem. Szaleństwo, powoli wkradające się w sposób, w jaki Kraviec patrzył i mówił, było wręcz magnetyczne i nie pozwalało na zajęcie uwagi Physalisa czymkolwiek innym. Czy więc to tak żegnali się ze swoim człowieczeństwem wszyscy, których przyparto do muru, odzierając nawet ze złudzeń?

Młodzian spijał każde słowo z ust olbrzyma, czując, jak dreszcz prześlizguje się po jego ciele, stawiając włosy dęba. Nawet, gdyby znał odpowiednie słowa, nie potrafiłby opisać tego, co poczuł. Było to coś na kształt strachu, przejęcia i... fascynacji. Wszystko naraz zelektryzowało go do szczętu, wbijając w podłogę. Kiedy zmierzył się ze spojrzeniem rzucającej się jeszcze, złapanej we wnyki zwierzyny, przeszył go kolejny dreszcz. Choć wypowiadanym przez olbrzyma słowom daleko było do sensownych, biorąc pod uwagę okoliczności, Physalis uwierzył mu. Uwierzył, że jeżeli tylko istnieje taka sposobność, zbir znajdzie sposób, by upomnieć się o swoją zemstę.

Nie poruszył się jednak nawet o cal, chłodnym spojrzeniem przyglądając się rozeźlonym ślepiom szaleńca, skupiając się tylko na tym, by nie przegrać tego niemego pojedynku. Podobnie po komendzie Muszki, wciąż pozostawał nieruchomym, puszczając jego słowa mimo uszu. Ktoś trącił go, rzucając się po obiecaną nagrodę, od której dzieliła go już tylko zwalista postać. Bogdan ryknął, a ryk ten długo jeszcze dzwonił chłopakowi w uszach, mieszając się z rozwrzeszczanym, pogrążającym się w chaosie światem.

Czuł, że płynie, lecz tak naprawdę nie czuł nic. Nie czuł swojego ciała, nie czuł lęku, ani nawet bólu, choć mógłby przysiąc, że to na skutek uderzenia zatopił się w ciemności, którą właśnie przemierzał. Wciąż jednak słyszał słowa obietnicy, jaką mu złożono. Ciebie zabiję ostatniego...

Ciemność brutalnie rozdarła się szponem światła, drażniącego oczy i przyprawiającego o mdłości. Potworny ból zalał całe jego ciało, a bębenki niemal pękły mu od eksplozji najróżniejszych dźwięków. Naraz sam przyłączył się do kantaty wrzasków, nie mogąc już dłużej panować nad sobą. Mrużąc oczy, rozejrzał się wkoło i dopiero wtedy dotarło do niego, co się stało.

Do jasnej, pierdolonej kurwy! — zaklął, unosząc na łokciach. Zauważywszy przygniatające go bale, natychmiast podjął desperacką próbę, by unieść je na nogach. Nie mogąc pogodzić się z porażką, skulił się i wyciągnął ku nim ramiona, starając się sięgnąć i unieść. — Zdejmijcie ze mnie to kurestwo! — Krzyknął w stronę zgromadzonych wokół, najwyraźniej równie zdezorientowanych mężczyzn.

Ostatnio edytowany przez Lis (2018-03-04 22:46:07)


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#55 2018-03-21 20:29:39

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Nie pomógł mu nikt. Ale czy mógł kogokolwiek obwiniać?

Traszka powoli martwiał. Od dobrej minuty się nawet nie poruszył, a jego usta wymawiały bezgłośną prośbę o pomoc. Robert de Jaak, ledwie łapał oddech po wyczerpujących formułach, a będąc tu i tak z przymusu, resztę swojej energii kumulował na zaklęcie teleportacyjne. Prawdopodobnie jako jedyny potrafił przeprowadzić kalkulację sytuacji, w której się znaleźli. Po Kravcu nie było ani śladu, a większość zaangażowanych nie żyła. Eksplozję było słychać wszędzie, a już na pewno w samym Navigradzie, skąd można było już wyglądać strażników chcących wybadać sytuację.

Muszka siedział pośród zgliszczy, a z jego twarzy dało się wystudiować o czym myśli. A myślał o swojej porażce, o tym co go czeka i czy warto w ogóle spotkać się z Arnoldem Florentem, czy lepiej już teraz brać nogi za pas. Tu, w Novigradzie, nie czekało go już nic dobrego. Fama o tym, jak Bogdan Kraviec uciekł mu z garści, zdradzony przez własnych ludzi i spartaczonej robocie uniemożliwi mu dalsze prowadzenie interesu. Z resztą, Hiob był święcie przekonany, że wraz z powrotem do miasta zostanie usunięty z gry. Zbyt wielką hańbę przyniósł Florentowi, aby ten mu wybaczył.

Lullaby of Woe.

Dopiero wtedy Muszka usłyszał wrzaski Physalisa. Obudzony i przywołany z głębokich myśli, mężczyzna spojrzał na młodego chłopaka, nerwowo szamotającego się pod ciężką belą, która go przygniotła. Sprawa nie wyglądała najlepiej. To co go przygniotło, a była to najprawdopodobniej resztka stropu niefortunnie lądująca na nim, wyglądało na cholernie ciężkie. Muszka był przekonany, że nogi chłopaka są zmiażdżone i jeśli nawet uda się go wydostać, to i tak nigdy więcej już nie będzie chodzić o własnych siłach. Przez chwilę zrobiło mu się go nawet żal. Gołowąs był wyszczekany, ale mógł się okazać przydatny, wyglądał bowiem na całkiem silnego i zręcznego. Poza tym, Kraviec nigdy nie wziąłby ze sobą byle kogo, tymczasem... Tymczasem teraz nie było z niego najmniejszego pożytku. Muszka wyjął z cholewy sztylet, który jakimś cudem nie wypadł mu podczas eksplozji. Ukrócę ci męki, pomyślał.

Minął bez słowa Roberta de Jaaka. Mag uratował im życie, tego był pewien. Gdyby nie rzucił zaklęcia ochronnego, przepadliby jak reszta. Ale gdyby... Gdyby zaatakował wcześniej Kravca tak jak mu kazał, do niczego by nie doszło.

Gwałtowny impuls przeszył Hioba. Palce jego prawej dłoni zacisnęły się na rękojeści sztyletu. Nie wydał z siebie żadnego okrzyku, w niemym szale wbijając ostrze w ciało niczego się nie spodziewającego człowieka. Muszka wyprostował się z twarzą zroszoną kroplami krwi.

Robert de Jaak osunął się na ziemie. Był martwy.

— Wybacz, dzieciaku — powiedział. Z dzierżonego ostrza z wolna kapała krew. — To dla twojego dobra.

Powoli kierował się ku Physalisowi. W jego oczach nie było znać żadnych emocji.

Offline

 

#56 2018-03-21 21:30:55

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

No w końcu! Nareszcie ktoś przestał się nad sobą użalać i dostrzegł tych, którzy znaleźli się w prawdziwej potrzebie. Kogoś takiego, jak on. Muszka, choć wyglądający na zmartwionego, nie powinien przecież mieć ku temu powodów. Co prawda nie przyczynił się własnoręcznie do śmierci Kravca, ale w końcu cel, jaki sobie obrał, jak twierdził — razem z Florentem, został osiągnięty. I choć mógł taki obrót spraw uznać za swoją klęskę, nie był to ani czas, ani miejsce, by to tak przeżywać. Nie wówczas, kiedy ktoś, komu złożyło się obietnicę bezpieczeństwa, choćby i plugawymi ustami, nie potrafił sam sobie pomóc.

Silver for Monsters

Dostrzegł to, jeszcze zanim stal przebiła ciało wyczerpanego maga. Spoglądał na martwiejącą twarz czarodzieja, czując, jak zalewa go lodowaty pot. Natychmiast przypomniał sobie scenę, w której główne role odegrali zgrzybiały dziad i pogrzebacz. Oto znowu przyszło mu być świadkiem mordu... Mordu w najczystszej jego postaci.

Nawet nie próbował zastanawiać się nad motywem Hioba. Spodziewał się, że na osobie maga czystka się nie zakończy. Przynajmniej takie odnosił wrażenie, wpatrując się w beznamiętną twarz, która rzekomo nie miała wyrażać niczego. Widział ją nader często. Arnold, Bogdan... Physalis nie mógł wiedzieć, że czasami i jego własne oblicze stawało się łudząco podobne.

Rozejrzał się wkoło. Nadpalone bale, rozżarzone kawałki drewna, wszystko spowite duszącym dymem. Nie było tu nikogo, kto byłby w stanie mu pomóc, choć w gruncie rzeczy chłopak i tak nie spodziewał się, by ktokolwiek miał chęć mu ją nieść. Nie poddawał się jednak. Sytuacja była beznadziejna, lecz z pewnością istniało z niej jakieś wyjście. Sposób, by pomóc samemu sobie, zgodnie z odwiecznym zwyczajem.

Młodzieniec szarpnął miednicą tak gwałtownie, na ile tylko pozwalały mu siły. Bezskutecznie. Physalis wysyczał przekleństwo i niemal zastygł. Wydawać się mogło, że pogodził się z nadciągającym spotkaniem ze swoim przeznaczeniem, co jednak kontrastowało z zawziętą twarzą. Rozbiegane tęczówki oczu spoczęły wreszcie na zbliżającym się mężczyźnie, by naraz prześliznąć na dzierżony przezeń sztylet. O ironio, najprawdopodobniej sam mu go wcisnął wcześniej do ręki.

Kup jakiś godziwszy oręż, nie chcę cię widzieć z tymi nożami... — Głos Kravca, niczym pasożyt, wtargnął między nieuformowane, rozszalałe z rozpaczy myśli.

Physalis odczekał, aż Muszka się zbliży. Wtedy to wyrwał się z bezruchu i szarpnąwszy całym ciałem, przerzucił na dalszy bok. Zacisnął zęby. Zatopił dłoń w rozsypanym żarze. Zawył z bólu. Druga dłoń zniknęła za pazuchą usmolonego płaszcza. Wyrzucił rozpalony popiół prosto w twarz Hioba. Świsnęło. Stal krasnoludzkiego kordu zatańczyła w powietrzu.

Czuł, że miał przewagę. W końcu — wbrew temu, co twierdzą co poniektórzy — długość miewa znaczenie.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#57 2018-03-22 03:50:23

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Musiał go zabić.

Wraz z zamordowaniem Roberta otworzyła się przed nim nowa możliwość i aż sam miał do siebie pretensje, że pomyślał o niej dopiero teraz. Jeśli pozbędzie się wszystkich świadków, szansa na ucieczkę i zapomnienie wzrośnie, Uznają go za ofiarę eksplozji, głupsi pójdą na jego grób, a ci mądrzejsi po wszczęciu poszukiwań porzucą je kiedy nic nie znajdą. Nawet Florent w to uwierzy, jeśli tylko nigdy więcej nie usłyszy o nim nawet wzmianki.

Tak, musiał go zabić. Dzieciak stał mu na drodze. A to co mówił Kraviec na jego temat było najprawdopodobniej bzdurą wymyśloną, aby kupić sobie choć trochę czasu. Przeklęty waligóra, owinął go sobie wokół palca, wykaraskał się z opresji, z której nie miał prawa się wykaraskać. Tak jak owca, osaczona przez stado wilków, nie ma prawa ich pożreć.

Nauczka ma bardzo gorzki smak, pomyślał. Nie powinien ufać Traszce, dobrze wiedział, że to stary alkoholik, że choć uchodził tu i ówdzie za człowieka zaufanego, to mógł coś pomieszać przez to, że nigdy nie chodził trzeźwy. To nadal jednak nie tłumaczyło dlaczego pominął... Nie, nie pominął. Zlekceważył kogoś takiego jak Godunow. Muszka, nigdy o nim nie słyszał, kiedy więc przedstawiono mu imię piromana, wziął go za jednego z obłąkańców, których Bogdan miał w zwyczaju werbować, jednak nikogo więcej, jak właśnie tych, których wyeliminował w lesie.

A teraz Kraviec był na wolności. Albo wysadził się w samobójczej próbie udowodnienia czegoś.

Wróci do Nilfgaardu, postanowił.
Rozpocznie wszystko od nowa.
Dzieciakowi poderżnie gardło, sprawdzi jeszcze czy Traszka skapiał do reszty.

Był cale od pierwszego, gdy ostrze schował ledwie za plecami, tak jak robią to rzeźnicy przed rogacizną, chcąc wzbudzić zaufanie. To był fach. Przyzwyczajenie.

Jeden szybki krok, już, za chwilę...

Chłopak obrócił się niczym żmija. Zobaczył jego zielone oczy, kiedy nagle gwałtownie zamknął własne. Wypuścił sztylet, złapał się za twarz, kiedy coś ją obsypało, wdzierając się pod powieki. Zawył, dusząc jęki między palcami, zataczając się jak bela, a wtedy... Choć miał zamknięte oczy, przyrzekłby, że zobaczył błysk. A potem silnie zbierającą się wilgoć w okolicach brzucha. Odruchowo przytknął doń rękę, faktycznie było tam coś mokrego. Nie mógł tego jednak zobaczyć; ból w oczodołach przypominał  ich wyłupanie. Zawirowało mu w głowie, Muszka ponownie się zatoczył. Tym razem po raz ostatni. Przewrócił się i tak jak Robert de Jaak, Traszka i wielu innych dzisiejszego wieczora, zastygł w bezruchu.

Physalis leżał pośród zgliszczy. Czuł jak jedna z jego dłoni pulsuje ognistym bólem i mógł się domyślić, czego doświadczył Muszka, gdy trafił go w twarz. Prawdopodobnie dopiero teraz docierały do chłopaka myśli o konsekwencjach jakie może ponieść. Mimo, że udało mu się przeżyć, być może przyjdzie mu stracić prócz nóg również dłoń, jeśli nie uzyska w porę odpowiedniej opieki. Wydawało się jednak, że cena, którą poniósł i ponieść może, warta była tego, czego dokonał. Wiedział bowiem doskonale, żę dzisiaj stał się mężczyzną. Gdzieś, wśród tych tlących szczątek pochował resztki chłopięcości, którą starał się wyprzeć odkąd rozpoczął świadome życie.

Być może wizja kalectwa była bodźcem, który pozwolił to uczynić.

Nie mógł wiedzieć, ile tak leży. W stanie będącym zakrzywieniem jaźni i rzeczywistości, mógł zauważyć, że nastał poranek, a wrogie krakanie wron poczęło wypierać wibrowanie ziemi. Ziema wibrowała co raz mocniej, aż w końcu zaczęła się trząść. Głowa Physalisa odbijała się bezwiednie od klepiska, przywołując jaskrawe kleksy przed oczami. Trzęsienia nie dało się już dłużej pomylić z niczym innym jak tętnieniem końskich kopyt.

Czterech jeźdźców przecwałowało tuż przy głowie chłopaka. Konie jeźdźców przestępowały niespokojnie z nogi na nogę, kiedy jeźdźcy się zatrzymali najprawdopodobniej przyglądając się temu co zostali. Ktoś westchnął, kto inny wypowiedział pobożne słowa, jeszcze ktoś splunął brzydko.

— Halo! Żyje tu kto, czy wszystek trup? Kto żywy niechaj da znać!

Offline

 

#58 2018-03-22 10:02:17

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chałupy i gospodarstwa

Przyglądał się niedoszłemu oprawcy do końca, nie odwracając oczu choćby na moment. Zobaczył jego dziki taniec, kiedy żar przypiekał mu oczy. Odgłosy jego własnego, przyspieszonego oddechu i stłumionego zaciśniętymi zębami wrzasku przeciął ostry jak brzytwa krzyk Muszki. Pochwycił refleks ognia, przeglądającego się w stali wypuszczonego z dłoni sztyletu. Aż wreszcie jego śladem, również i dzierżący go przed chwilą mężczyzna, osunął się na spękaną ziemię, padając bezwładnie.

Adrenaliną zaszumiało mu w uszach. Rozejrzawszy się wkoło, nie dostrzegł tym razem ni jednej, żywej duszy. Przypomniał sobie o dłoni, która z szarpiących jego ciałem emocji nawet nie piekła tak bardzo. Zakrwawionym kordem odciął spory kawał płaszcza, a wypuściwszy broń z ręki, owinął materiałem zranioną skórę. Nie wiedział, po co. Pamiętał tylko, że jego matka zawsze tak robiła, kiedy się skaleczył. Albo kiedy ktoś mu w tym pomógł.

Znów dobył broni. Zebrawszy wszystkie siły, począł uderzać ostrzem w bal drewna, tuż przy miejscu, gdzie spodziewał się posiadać uwięzione nogi. Instynktownie uznał, że może uda mu się rozrąbać nadwątlone bale i wydostać z opresji. Bez rezultatu. Czyżby zaczynało brakować mu sił? A może kord nie było wystarczająco ostry? Zakręciło mu się w głowie. Wypuszczona oręż głucho opadła na ziemię.

Naraz uderzyła go potężna fala odczuć, które do tej pory zdawał się ignorować. Przysmażona dłoń, obolałe — zapewne od upadku — plecy, piekące od dymu oczy, zachodzące łzami. Nie silił się nawet, by je wycierać. I tak wkoło nie było nikogo, kto mógłby go zobaczyć. Zaryczał, a jego wrzask przywodził na myśl wycie samotnej wilczycy, odnajdującej leżące bez życia młode; pełen rozpaczy i bezradności.

Osunął się na ziemię, a myśli pędziły, jak oszalałe. Jak stado koni, których kopyta tętentem odbiły się w jego uszach, nie zwracając przy tym nawet jego uwagi. Pozostawiony na pastwę losu, na krawędzi świadomości, pojął, że został sam. I to nie tylko tu, w jakiejś zapyziałej wsi, przygnieciony balami chłodniejącego drewna. Nie miał już, dokąd wracać.

O obecności jeźdźców przekonał się dopiero wtedy, kiedy któryś z nich zawołał w poszukiwaniu niedobitków. Physalis, walcząc z potworną suchością w ustach, odpowiedział na wezwanie.

Tu... tutaj! — wydusił z siebie, po czym zaniósł się kaszlem.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 

#59 2018-03-22 21:21:31

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chałupy i gospodarstwa

Nie zauważyli go od razu. Siła głosu Physalisa była tak słaba, że zaledwie jeden z jeźdźców, i do tego przy odrobinie szczęścia, zdołał zarejestrować dźwięk dobiegający spomiędzy tlących się resztek domostwa. Wraz ów mężczyzna zeskoczył z siodła, prowadząc konia za uzdę szedł ostrożnie w miejsce skąd dobył się czyjś jęk. Dał znać także reszcie, że chyba kogoś mają.

Physalis poczuł jak ktoś ostrożnie podnosi jego głowę, a następnie przytyka coś do ust. Zrazu zimna woda wlała się do jego gardła, sprawiając, że nie spodziewający się niczego chłopak zaczął się momentalnie krztusić. Woda smakowała jednak, jak najlepsze wino, a jej chłód na języku wywołał w młodym ciele dreszcze i ukojenie.

— Aleś się urządził, bratku — powiedział ktoś, kogo Physalis nie mógł widzieć. Kiedy otwierał oczy, jaskrawe światło natychmiast wywoływało zawroty głowy. Były to objawy gorączki. — Utknął po pas. Musim przewalić belę.

— I tak zaraz skapieje — odpowiedział inny głos.

— Nie marudź, on jeden przeżył. To nasz świadek.

Potem nastąpiły kolejne wymiany zdań, z których Physalis nic nie rozumiał. Zdania zlewały się ze sobą, odbijały co i rusz echem, tonęły w powietrzu. Rozmowa mężczyzn stawała się przez to coraz bardziej irytująca i męcząca.

— Na trzy. Raz, dwa... Dawaj! Do góry, do góry, do góry! Ooo tak. Nie, nie puszczać! Jeszcze raz na trzy i siła na lewo cisnąć. Na Bogów, toć to waży tonę No, gotowi? Raz, dwa... trzy! Śmietana, puszczaj do cholery! No. I po kłopocie.

Physalis znowu był świadkiem rozmowy, której w ogóle nie rozumiał. Ktoś podjął próbę dźwignięcia go, potem znowu go położono, znowu ktoś wymienił jakąś uwagę, westchnął, zaklął.

— Na konia nie wejdzie, potrzebujem noszy...
— Nie wzięlim żadnych.
— Trza będzie złożyć na miejscu, nie ma czasu.


Po tych słowach Physalis zasnął. Obudziły go dopiero rytmiczne podboje, miał wrażenie, że ktoś go ciągnie. Coś szumiało, jak patyk ciągnięty po piasku.

— Dobrze go przywiązaliście? Nie spadnie aby?
— Choćby sam chciał zeskoczyć to by nie dał rady.
— Nie ma co go brać na komendę. Zabierzem go od razu do chramu. Tam go opatrzą.


Physalis obudził się ponownie w małej, wykonanej z marmuru izbie. Obok jego łóżka znajdowało się jedno, puste. Miał na sobie tylko bieliznę i zwoje bandaży zasłaniające go niemal w całości. Dokoła nie było żywej duszy.

Był sam.

Powiew świeżego powietrza dostającego się przez uchylone okno miło łaskotał skórę, wnosząc do środka kwiecisty zapach róż, bzu i konwalii.


Mistrz Gry napisał:

Physalis traci cały ekwipunek.

z.t Chram Melitele.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2018-03-22 21:23:55)

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.falenearth.pun.pl www.senior.pun.pl www.dawnofnaruto.pun.pl www.skiexpressbus.pun.pl www.last-resort.pun.pl