Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#51 2015-11-14 22:30:36

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Gospoda „Pod Grotem Włóczni”

Młoda poetka krzyknęła zaskoczona bezczelnością wiedźmina, gdy ten w mgnieniu oka obezwładnił ją wprawnym chwytem – i Jakert miał szansę prawdziwie nacieszyć się mocnym sopranem dziewczyny, bo krzyczała nieprzerwanie przez całą drogę. Niestety zupełnie nie w taki sposób, jak gdyby przyszło im się spotkać na trawie pod krzakiem bzu w Belleteyn. Bardzo brzydkie słowa, głównie obelgi, które kierowała do niego pomiędzy łapanymi z trudem oddechami, nie były w żadnym wypadku elementem konsensualnej zabawy.

Szarpnęła się dziko na widok scenki zastanej przed gospodą, ale stalowy uchwyt przyginającej kark do ziemi dłoni nie pozostawiał jej zbyt dużego pola manewru.

Aloszę – czy też raczej Tiberta, jak nazwała go jego nowa rodzina – poznała od razu, choć był zupełnie inny, niż pamiętała. To oczywiste, że zmienił się ogromnie od czasu gdy miał pięć lat. Trudno oczekiwać, by mógł pozostać tym samym drobnym, łagodnym, serdecznym chłopczykiem o pucołowatej buzi. Ale w końcu, do licha, Burza i on byli bliźniętami, zawsze kropka w kropkę, prawie nie do odróżnienia. Przynajmniej wtedy, dawno. Dziewczyna nie spodziewała się, że wiedźmińskie mutacje mogły zmienić jej brata aż tak drastycznie. Swoją drogą ciekawe, czy to tylko kwestia tych osławionych, owianych tajemnicą przemian, czy swoje "zasługi" miał tu też Jakert ze swym lekceważącym, bezczelnym stylem bycia. Młody Kot, zdawało się, wchłonął był tę manierę nad wyraz skutecznie i prezentował teraz światu w jeszcze bardziej wyrazistej, niemal karykaturalnej formie. Kwintesencją maniery – bo Burza nie chciała wierzyć, że natury – był jego straszny, nieludzki uśmiech.

Lotta przez bardzo krótką chwilę myślała, że na widok tego uśmiechu rozpłacze się z przerażenia. Ale przecież nie była już dzieckiem. A bać się własnego bliźniaka to jak bać się siebie. "Nie wolno bać się siebie, to pierwszy krok ku przepaści" – powtarzała pewna strasznie mądra czarodziejka, zabierając niegdyś przestraszone Źródło do Aretuzy.

Łatwo jej było mówić.

— Braciszku...? — Jakże nie na miejscu zdawało się teraz to słowo. Jakże dziwnie zadźwięczało w pełnej napięcia i grozy ciszy. Jakże inaczej Burza wyobrażała sobie to spotkanie. — To ja. — Jak bardzo to wszystko było nie tak. — To ja, Lotta... Spójrz. — Zerknęła na niego swoimi niespokojnymi oczami spod burzy włosów, które w nieładzie spowodowanym szarpaniną zasłoniły jej pół twarzy. — Pamiętasz mnie przecież, prawda?

Serce łomotało jej jak oszalałe, koci medalion ciążył na szyi, krew huczała w głowie. Biedny Gawron, że też musiał zostać uwikłany w to wszystko.

— Jakert, łajdaku — westchnęła zrezygnowana dziewczyna, raz jeszcze próbując wyrwać się z rąk starego Kota, choć już bez wielkiego przekonania. — Zabieraj łapy, bo pożałujesz, przysięgam.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2015-11-14 23:22:11)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#52 2015-11-15 04:34:18

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: Gospoda „Pod Grotem Włóczni”

Wiem. Wiem, siostrzyczko. Nie bój się, za chwilę będzie po wszystkim. — Twarz Tiberta złagodniała na chwilę, na jeden krótki moment, w którym wypowiadał do siostry uspokajające słowa. A potem zmieniła się znowu.

Puść ją albo odrąbię ci łapę — warknął przez zaciśnięte zęby, szarpiąc za przecinający pierś i skórzaną kurtkę pas. Piękny miecz, o szerokim obosiecznym ostrzu, z oplatającym go jelcem w kształcie krzywej ósemki stylizowanej zdobieniami na połykającego własny ogon węża, sam znalazł się w wyciągniętej ponad barkiem dłoni.

Ładna robota. — Starszy wiedźmin spełnił żądanie, wypuszczając dziewczynę i mocniej chwytając poetę, tak by ten nie mógł zbiec ani się poruszyć. — Widać, że krasnoludzka.

To katzbalger. — Zataczając w powietrzu koła lekko zaokrąglonym czubkiem krasnoludzkiego ostrza, powoli i po okręgu zbliżał się do Jakerta, który nie spuszczając z niego wzroku natychmiast dopasowywał się do jego pozycji, wciąż zasłaniając się poetą niby tarczą. — Co zrobiłeś z Verderem?

Z panem pięknym? — Młody Kot błysnął zębami w krótkim uśmiechu. — Wyliże się z tego. Na weselu już raczej nie zatańczy. Na tym ani żadnym innym. Ale z czasem powinien być w stanie chodzić. Może nawet samodzielnie. Szczęśliwie znajdowaliśmy się na terenie świątyni, więc szybko zajęła się nim jakaś miła nowicjuszka. Nie dałbyś wiary jak ślicznie razem wyglądają.  — Bert skrócił dystans, błyskawicznie zmieniając kierunek chodu. Jakert, nie pozwoliwszy się zmylić rozmową ani ruchami miecza, błyskawicznie, razem z Gawronem obrócił się w jego kierunku, niczym odbicie w zwierciadle.

Dobrze wiesz, że ci tego nie podaruję, skurwysynu — wycedził Tio, bujając się na lekko ugiętych nogach i wachlując skierowanym ku dołowi ostrzem w powolnych, nieregularnych ruchach, mających zmylić patrzącego.

Ja też. — zawtórował mu chrypiąc, pochwycony Gawron. — Załatwcie to między sobą ale nie mieszajcie do tego Lotty. Pozwólcie nam odejść, przynajmniej jej. Zaklinam was.

Zignorowali go obydwaj. Stojący naprzeciw, wpatrzeni w siebie zimnym, gadzim i nienawistnym wzrokiem. Milczenie przedłużało się dramatycznie. W końcu przerwał je Jakert zwracając się bezpośrednio do dziewczyny, nie odwracając spojrzenia od ucznia.

Wybieraj. Albo Gawron albo on. Zabiję śpiewaka jeżeli nie każesz mu odejść.

Nie słuchaj go — wtrącił się natychmiast Tio.  — Wracaj do środka i zaczekaj tam na mnie. Nie chcę żebyś na to patrzyła.

Wylegający z gospody tłumek, cofnął się i zaszemrał widząc to co właśnie za chwilę miało rozegrać się na dworze. Większość z powrotem cofnęła się za próg, kilku najodważniejszych wciąż patrzyło na całą scenę przez uchylone drzwi z jeszcze bardziej uchylonymi ustami.


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#53 2015-11-15 22:52:38

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Gospoda „Pod Grotem Włóczni”

— Co takiego?!

Oswobodzona Lotta zaraz jakby odzyskała siły. Można było pomyśleć, że i ona miała w sobie coś z kota – postawiona przed bardzo nieładnym ultimatum bez chwili zastanowienia skoczyła na starszego wiedźmina z pazurami.

Gdyby pozwoliła sobie wtedy na sekundę refleksji, może pojęłaby, że właśnie zamaszystym gestem podpisała wyrok śmierci na swojego rudego przyjaciela. Ale nie zdążyła pomyśleć. Rzuciła się na Jakerta jak samobójca w otchłań. Z krzykiem, a jakże. Nie zważając na nic, kierowana niepowstrzymanym impulsem.

— Przestań, nie będzie tu żadnego zabijania!

Morderczy wzrok dziewczyny zdawał się przeczyć jej słowom, obwieszczając staremu kotu, że czarnowłose stworzenie za moment rozerwie go na strzępy, choćby gołymi rękami. Jeżeli Lotta faktycznie w transie wywieszczyła mu śmierć, to teraz gotowa była wykonać osobiście zasądzony przez Przeznaczenie wyrok. Tym razem z jej władczego tonu, niosącego w sobie ponurą grozę nadciągającej nawałnicy, byłaby dumna nawet Amalia. I tylko bardzo, bardzo czułe ucho wychwyciłoby drżenie, którym ten głos był podszyty. Pech chciał, że wszyscy trzej towarzyszący Burzy mężczyźni dysponowali ponadprzeciętnym słuchem.

— Dlaczego tak się uparłeś, żeby zniszczyć mi życie? — syczała i prychała. — Co ja ci takiego zrobiłam? Kim ty tak naprawdę jesteś, Jakert?!

Nie czas było teraz pytać o Verdera i o to, czym im, do wszystkich diabłów, zawinił, choć taka chwila bez wątpienia jeszcze miała nadejść. Wszystko jej jeszcze wytłumaczą. Obydwaj po kolei. Wszystko.

— Co z wami jest nie tak? Z jednym i drugim, kurwa! — Krótki rzut oka na Tiberta zawierał wymieszane w równych proporcjach wściekłość, siostrzaną miłość i niedowierzanie. — Czy żeby poucinać sobie te puste łby naprawdę musieliście specjalnie angażować mnie? Tak bardzo wam jestem do tego potrzebna?! O co wam tak naprawdę chodzi?!


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#54 2015-11-16 03:15:55

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: Gospoda „Pod Grotem Włóczni”

O ciebie — odpowiedzieli a zaraz potem parsknęli jednocześnie. Obydwaj pełni gorzkiej ironii, widząc jak bardzo są do siebie podobni. Dostrzegając, że jedyna rzecz, która ich dzieli jednocześnie ich łączy, będąc dla nich wspólną i najważniejszą.

Nie mogę pozwolić byś odeszła razem z nim. Zrozum, on nie jest... Cofnij się, psiakrew! Ja nie żartuję! — Stary Kot, cofnął się sam przed oszalałą Burzą, pociągając za sobą poetę.

Ostatnim co zobaczyła były rozszerzone oczy Ijona.

Lotta, dziecko — wydusił z siebie rudy śpiewak — Odsuń się, prędko!

W obliczu nagłego natarcia dziewczyny Jakert osłabił koncentrację, umykając sprzed jej zasięgu, na moment zmienił pozycję, odwracając się bokiem do czyhającego na niego Tiberta.

Zaatakował w jednym, szybkim niczym nie czekająca na grzmot błyskawica, ruchu. Klinga katzbalgera błysnęła i zawyła, Kert w ostatniej chwili odskoczył, wpychając Gawrona w ramiona Lotty. Zatrzymując się pod akacją, podniósł srebrną klingę w skośnej paradzie. Przez rękaw zahaczonej ostrzem koszuli przesiąkała krew.

Pierwsza dla mnie! — Bert zaśmiał się perliście, z miejsca przechodząc do wypadu. Kert wyszedł mu na spotkanie, w przypominającym lustrzane odbicie ruchu, wiążąc obydwie klingi szybkim młyńcem.

Gdyby ktokolwiek nie będący człowiekiem, zechciałby w tej chwili dostrzec przebieg walki obydwu wiedźminów, musiałby dysponować jakimś czarodziejskim urządzeniem zdolnym zapisywać wspomnienie obrazu i odtwarzać je w zwolnionym tempie, jako że ich pojedynku niemal nie dało się dostrzec gołym okiem.

To było starcie dwóch fryg, jednakowo czarnych i niewyraźnych rozmazanych kształtów wirujących to w jednym, to w drugim, to w zupełnie przeciwnych kierunkach. Zatrzymujących się zaledwie na ułamki sekund, przy wtórze akcentujących ich ciosy błysków kling i muzyki towarzyszącej ich spotkaniom, która nawet dla najbardziej czułego ucha zlewała się teraz w jedną nieprzerwaną  kakofonię, szczęków, jęków i zgrzytania. Stal i srebro. Lewa i prawa. Obcas, czubek buta. Unik, zwód, wyminięcie, szybka finta z sinistra, momentalny, zdradziecki wrąb ponad unikniętym patinandem. Klątwa, śmiech, uderzenie, jedno, drugie, cała seria. Wystawiona ukośnie klinga wibruje jak kamerton przyjmując na siebie zamaszyste, katowskie niemal cięcie wyprowadzone z półpiruetu. Obrócili się razem, tuż przy sobie, niemal dotykając plecami. Bert ciął ukośnie, z  góry, z wyprowadzonego z bioder zamachu, Kert pchnął z przyklęku jednorącz, samym czubkiem miecza wymierzonym w odsłonięte rozkrokiem udo i pachwinę młodego. Tibert zareagował błyskawicznie, wykorzystując impet uderzenia, zamienił je w zasłonę, odbijając wrażą klingę. Nim zdążył zripostować na szyję, starszy Kot, użył wolnej ręki składając palce do znaku Aard.

Odruchowo skrzyżował przedramiona, chcąc odrzucić od siebie wraży czar Heliotropem. Ale medalion miała siostra.

Ukierunkowana w telekinetycznym podmuchu moc, sprawiła, że huśtawka zaplątała się w koronie robinii a młody wyrżnął plecami o pachnącą wiosennym deszczem ziemię, zasypany białymi płatkami, które pod wpływem siły znaku odpadły od drzewa. Wyglądał, jakby właśnie mieli go pochować. Zapowiadało się na to tym bardziej, że upadek pozbawił go miecza.

Zerwał się na nogi. Mistrz był już przy nim zamiarując się przyszpilić go do pnia incartatą. Gdyby zasięg i ułożenie terenu, pozwalały na zwykłe pchnięcie, Bert zginąłby już dawno. Za czas potrzebny preceptorowi do cofnięcia się i podejścia po okręgu, kupił krótki rozpęd.

Wypadł  jak do palestry i ze skrętem tułowia, nurkując pod ostrzem, doskoczył z boku, huknąwszy Kerta zamaszystym hakiem w skórzanej, ćwiekowanej rękawicy. Prosto w miejsce, w które musiał nie tak dawno dostać od kogoś innego.

Nie doleciało do szczęki ale błędnik poczuł co trzeba. Tio poprawił  z czoła  w nos, wykręcając uzbrojoną w jego własną klingę rękę mistrza. Kert splunął mu prosto w oczy, gęstą, zalewającą mu usta krwią z nozdrzy, zamachnąwszy się na niego dobytym nie wiedzieć kiedy i skąd puginałem. W tym samym momencie Bert szarpnął się całym ciałem chcąc odebrać trzymany uparcie srebrny miecz.

W ciszy jaka nagle zapadła, wydawało się, że niemal da się usłyszeć głuchy, przytłumiony odgłos skapującej na ziemię krwi. Wszystko to trwało nie dłużej jak kilka, zaledwie kilkanaście sekund.

Kot powoli i łagodnie opadł na kolana. Ostrze bezwładnie wypadło z jego dłoni a wzrok na moment zatrzymał się na tej o którą była tego wszystkiego pierwotną przyczyną i najważniejszym powodem. Gadzie oczy świdrowały ją wzrokiem a usta poruszały się niemo, nim w końcu, z wyraźnym wysiłkiem udało mu się wydobyć z nich dźwięk.

Tibert, ty durniu. — Srebrna klinga przeszywała na wylot pierś starego kocura wychodząc przez jego plecy w niemal dwóch trzecich długości. Poznaczonych magicznymi glifami, symbolami i jego własną krwią. Dłoń odwróconego do niego plecami Berta wciąż znajdowała się na rękojeści. Wbijając ją uderzył do tyłu, kierując sztych przeciwko nauczycielowi. Jakert chciał mu powiedzieć, że zapomniał o paradzie. Że bez niej, plecami obracać może się wyłącznie do trupa. Że walcząc z humanoidem, by mieć pewność przebicia komory i uśmiercenia go na miejscu, należy celować pomiędzy czwarte a piąte żebro. Że okręcając się, za bardzo odsłonił tętnice pachową. I fatalnie pomylił tempo kroków po wyjściu z trzeciego piruetu.

Ale nie zdążył. A umierając wyszeptał tylko — Wspaniały z ciebie Kot.

Jego ciało zwiotczało, Tio, niegdyś Alosza, kopnął je czubkiem wysokiego buta, wyciągając obciążoną klingę z wciąż krwawiącej jeszcze piersi. Krew, wszystko lepiło się od krwi. On, Jakert, miecze, ziemia pod jego stopami, w końcu Lotta, jej sukienka.

I dogorywający w jej ramionach Gawron z rozerwaną szyją.

Zauważyła to dopiero teraz, gdy było po wszystkim. Któreś zbłąkane ostrze trafiło śpiewaka, zahaczając o główne naczynie. Widziała jego wzrok, choć pełen lęku to jeszcze bardziej przepełniony troską i strachem o nią samą. Krew uchodziła z niego czysto i wartko, jasnym, przesiąkającym przez kołnierz tużurka strumieniem. Czuła jego ciężar, jak leci jej przez ręce, prosto ku ziemi, która nie napojona jedną ofiarą, domagała się kolejnej.

On umiera— stwierdził oczywiste Tibert, stając nad siostrą, przyglądając się całej scenie parą kocich, pozbawionych emocji oczu.


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline