Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#1 2016-08-27 19:03:00

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Ze stanicy wyjechano.


Nie szczędzono sił ani przez chwilę. Czy to końskich, czy swoich. Powodem nie był sadystyczny rozkaz rotmistrza a fakt, że wkrótce czekała ich przesiadka. Od ścian lasu, prze który gnali duktem, odbijał się stukot koni i chrobot drewna, tworząc po pewnym czasie nawet rytmiczny utwór. Oddalali się oni od gór. Kierowali na południe, prosto nad rzekę Pontar. Czego więźniowie nie mogli wiedzieć.
Szczur trzymał się blisko powozu, wciąż wgapiając się w przybyszy. Tym razem kierowany już zwykłą, ludzką ciekawością. Toteż był świadkiem przebudzenia się śpiącej królewny. Osobliwy był to widok. Wyglądająca jak nieszczęście, a jednak taka spokojna. Najpewniej życie ją doświadczyło, skoro w tak młodym wieku osiwiała bidulka. Gdy przemówiła do niego, spoktała się z wesołym spojrzeniem brązowych oczu. Nie rozumiał ani słowa, ale stoicyzm kobiety był wręcz imponujący. Albo jeszcze nie zrozumiała, co się dzieję. W odpowiedzi wzruszył ramionami i pochylił się ździebko w kierunku klatki. Postanowił nawiązać pierwszy kontakt. Może jakoś się uda.
- Nie, nie. Nie gadam po waszemu. - starał się akcentować każde słowo i mówić wolno, wyraźnie. - Wspólny, ptaszyno, mówisz po takiemu?
Nie czekając na odpowiedź uniósł prawą dłoń na swój napierśnik, ewidentnie wskazując siebie.
- Gniewko. Rozumiesz? Ja. Jestem. Gniewko. A Ty? - odziana w skórzaną rękawicę dłoń wskazała siwowłosą.
Słońce powoli acz nieubłaganie zmierzało ku horyzontowi, stopniowo zmieniając barwę nieba. Reszta obstawy zdawała się nie dawać większej uwagi ich rozmowie. Komfortowi jazdy więźniów tym bardziej. Kompania chciała jak najszybciej odstawić transport do dalszej drogi i oddać się przyjemnościom płynącym z dużą ilością alkoholu.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2016-08-28 02:32:02)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#2 2016-08-27 20:31:06

Melawen

Rozbitek

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Felivrin w zamyśleniu patrzył przez kraty swego więzienia. Twarz dalej go piekła, dalej był wściekły, dalej miał ochotę zabić sprawcę... ale jak to już u niego bywało szybko i łatwo zmienił obiekt zainteresowań. Mowa... nie rozumiał jej ni w ząb... ba nie umiał nawet jej umiejscowić. Nie był poliglotą, ale wieloletnie studia i wędrówki pozwalały mu przynajmniej się zorientować w jakim języku jest witany... czy też obrzucany przekleństwami. Był to niewątpliwie kolejny efekt magiczny... może iluzja? Nie... inni z... Przeniesionych... tak to dobra nazwa... zostali wyrwani ze swojej codzienności i nagle łup! Są nie wiedzieć z kim i nie wiedzieć gdzie... ale wracają. Osoby w tej samej sytuacji jak on rozumiał lepiej niżby chciał. To widocznie nie był jednak kolejny dowcip jakiegoś Czarodzieja... sprawa była poważniejsza. Ale kto... lub co do wszystkich plag świata mogło sprawić iż nagle stanął przed nieznanym sobie językiem?

Wtedy zauważył iż kolejny z jego... towarzyszy zaczął kontaktować ze światem. Białowłosa kobieta w... męskim płaszczu? Na dodatek płaszcz wyglądał jakby ostatnio spotkało go kilka nieprzyjemnych wydarzeń. No i białe włosy... hmm... mutacja, stres lub wada genetyczna. Profesor wstrząsnął głową. To nie był czas i miejsce na myślenie o pracy. Byli więźniami... i to bandy tępych żołdaków. Może nie wiedział co mówią, ale wątpił by w momencie kiedy go okładali cytowali piękną poezję jakowegoś Kerońskiego barda. Cóż... przynajmniej to było normalne zachowanie... bicie elfa... to znaczyło iż nie byli zbyt daleko... prawda?

Z zamyślenia wyrwał go jednak jeden z żołdaków, który zaczął coś szwargotać do siwej i machać ręką... przechwalał się? Mówił co z nią zrobi jak już dojadą na miejsce? Sulon raczył wiedzieć... był to chyba ten sam człek który wskazał go... no właśnie do czego? Do zlinczowania, czy wrzucenia do wozu... i po co to zrobił? Znaczy jedno i drugie. Pierwsze było dość oczywiste... po prostu był zwykłym ludzkim rasistą... ale drugie? Wiozą ich na ścięcie? Hmmm co on by zrobił gdyby mógł przenieść kilka osób w dowolne miejsce i mieć je w garści? Tutaj niezbyt chwalebne myśli przeleciały przez głowę elfa... pozostawało mieć nadzieje iż nie będzie aż TAK źle...

I wtedy tajemnicza białowłosa kobieta zwróciła się bezpośrednio do niego. Był tym co najmniej... zdziwiony. Dlaczego zagadnęła akurat elfa? A może rozpoznała szaty? Zresztą jaką miała alternatywę... w zamyśleniu przekrzywił nieco głowę, aby włosy przestały opadać mu na oczy i mógł lepiej przyjrzeć się rozmówcy.

- Jedziemy... cóż... gdzieś. Co się dzieje...Pojawiliśmy się tutaj z różnych miejsc na Herbii... ja byłem chwilę temu w Oros... a ten Pan...- wskazał niezgrabnie na Caima- ...jeszcze niedawno siedział na Archipelagu z goblinami. Było nas pierwotnie więcej, ale naszą piątkę z jakiegoś powodu załadowano na wóz i... sama widzisz. Ty pewnie też byłaś gdzieś zupełnie indziej niż my... nieciekawa sytuacja moim skromnym zdaniem. No i jeszcze załadowano nam tu trupa... chociaż chwila... ona przecież wtedy coś mamrotała... przepraszam na chwilę.- elf odwrócił wzrok od białowłosej i jego uwagę całkowicie pochłonęła dziwna sina osoba, którą zaczął potrącać (wykorzystując to, że wrzucono go do wozu zaraz po niej) na tyle na ile pozwalały mu więzy, jednocześnie sycząc w jej stronę tak aby nie irytować strażników hałasem- Hej... żyjesz? Czy nie? A może jedno i drugie?

Offline

 

#3 2016-08-27 23:09:05

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Ren wyjęczała, co chciała wyjęczeć, po czym znowu opadła i została prawie trupem. Wkrótce dźwięki zaczęły się oddalać, a ona zasnęła, wymęczona podróżami międzywymiarowymi, o których nie miała mimo wszystko pojęcia. Dzięki temu mogła chociaż trochę zregenerować siły, aby przygotować się na późniejsze wydarzenia i w końcu włączyć się w nie.

Co ją obudziło? Mocny upadek na deski klatki, która zaraz ruszyła z miejsca wraz z Rennel, która miała dość tego wszystkiego. Jęknęła cicho, ryjąc twarzą o drewno i na złość nie wiadomo w sumie komu pozostała w tej pozycji, nie mając ochoty się ruszać. Kilka godzin snu nieco ją podreperowało, choć nie wiedziała wciąż, jak to z jej ciałem. W każdym razie w głowie tak nie szumiało, a i oczopląsu zbytniego nie miała, wgapiając się w prześwity między deskami. Słuchała więc. Z tego, co wywnioskowała, coś się stało, coś, co skupiło wiele osób z różnych stron Herbii w jednym miejscu. Niewiele z tego zrozumiała, ale i nie musiała jak na razie. Jej głównym celem stało się przywrócenie siebie do funkcjonowania jako takiego. Słyszała też dziwny język, bardzo niepodobny do wspólnego Herbii, przypominający jakiś bardzo brzydki dialekt, ale tym też się nie interesowała.

Ta sama osoba, która pozwoliła jej choć odrobinę zrozumieć nietypową sytuację, okazała niezwykłe zainteresowanie osobą Rennel, zaczynając ją szturchać, podczas gdy ona wolała udawać truchło. Ruszyła się, nieco żwawiej niźli kilka godzin temu, reagując na bodźce i fuknęła poirytowana. Zebrała w sobie nagromadzone siły i przewróciła się na plecy, a potem powoli usiadła, sunąc tyłkiem chronionym cienkim materiałem po drewnianej powierzchni i sapiąc przy tym z wysiłkiem. Zmrużyła swoje oczy o jasnozielonym, intensywnym odcieniu, na razie emanujące znużeniem, choć zaledwie kilka dni temu, o ile czas płynął tutaj tak, jak na Herbii, były żywsze. Plamy powoli kształtowały się w postacie i otoczenie, a Rennel po raz pierwszy od pojawienia się tutaj nawiązała kontakt ze światem.

Kogo widziała? Jakąś siwą, choć młodą panienkę, elfa wyglądającego na kogoś z Archipelagu, kolejnego dziwnowłosego typka, tym razem białego, który podejrzanie przypominał jej mieszankę człowieka i Wysokiego Elfa, przez co nieco dłużej go studiowała, a także tego, który ją szturchał, co wyglądał na profesorka. Na nim na razie się skupiła, nie wychodząc wzrokiem poza pręty drewnianej kratki i nie zwracając uwagi na Szczura rozmawiającego z panieneczką. Otworzyła usta, ale trudno było jej odpowiedzieć na pytanie elfa. W końcu jednak odrzekła, wciąż nieco słabym, drżącym głosem.

- Nie wiem – zerknęła na swoje nogi, które były w tym momencie najlepszym źródłem jej wiedzy o sobie – odkryte, pokazywały wciąż widoczne naczynia krwionośne i bladą skórę. Zmarkotniała widocznie. Do tego nadal było jej zimno, a gęsia skórka występowała na całym ciele. Rozejrzała się po towarzystwie, po czym zadała cicho pytanie, nieco... dziwne, choć nurtujące ją teraz. Nie pamiętała, czy wyczuła coś na szyi, gdy przed dotknięciem księgi próbowała wyczuć swój puls. - Mógłby ktoś sprawdzić, czy... serce mi bije? - najbliżej był profesor, choć ktoś inny mógł przyłożyć ucho do piersi młodej półelfki. A gdy to zrobił, choćby i nastała głucha cisza, nie było słychać serca, tak jak nie było szumu krwi, tętnienia jej w uszach czy możliwości wyczucia jej pod palcami. Ktoś jednak musiał to jej powiedzieć, podczas gdy ona z nadzieją spoglądała na tego, kto się odważy to zrobić.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#4 2016-08-27 23:54:22

Melawen

Rozbitek

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Zwłoki przemówiły... to dobry czy zły znak? Elf już sam nie wiedział. Zresztą z tego co zrozumiał trupia panienka także niezbyt orientowała się w swym stanie. Gdyby mógł jej sprawdzić puls... nie to na nic. Te nogi... te dłonie. Krew zdecydowanie przestała w nich płynąć. Felivrin naoglądał się takich widoków w swym życiu aż zanadto. Twarz wygiął mu grymas bólu gdy mózg przypominał sobie rzeczy, o których elf chciał zapomnieć. Ale trzeba było mieć nadzieje? Prawda? Nadzieje... kogo próbował oszukać. To byłą formalność. Westchnął...

- Jeśli pozwolisz... zajmę się tym - rzucił w stronę Ren - Tylko... chwila... - szamotał się przez chwilę z więzami po czym stwierdził iż inaczej niż przykładając ucho do klatki piersiowej domniemanej nieboszczki nie będzie w stanie dowieść czy ta żyje czy nie.- Panienka wybaczy- Mruknął po czym ostrożnie pochylił się w jej stronę... choć w efekcie i tak pod koniec stracił równowagę i uderzył lekko w jej mostek. Wymamrotał jeszcze kilka przeprosin... po czym zamarł.

Nic... cisza. Nie było wątpliwości. wykorzystując to iż w tej pozycji niemal nikt nie mógł dojrzeć jego twarzy Profesor przygryzł wargę i z całej siły starał się nie ryknąć ze wściekłości. Głowa bolała go niemiłosiernie. Nieumarli... trupy... zwłoki... ciała... śmierć. Zdawało mu się, że odpływa...


... Ciała... wszędzie martwe ciała. Krew... zgnilizna. Wygrzebuje się z nich powoli. Pobojowisko. Trupy... jednych i drugich. Kto wygrał? Oni czy my... chwila ... po czyjej był stronie? Gdzie jego broń? Kim on jest? Czuje się... niekompletny. Kogoś w nim brakuje. Pustka... czarna dziura w umyśle. Jest pewien, że był ktoś jeszcze. Gdzie jest ten ktoś? On mu powie co ma zrobić! Wyczuwa go! Tu pod tym końskim truchłem! O! A pod nim jest ciało tego orka z lochu! I tej ladacznicy którą wczoraj złapali i wypalili oczy! Są tu wszyscy! Jest taki szczęśliwy! Znowu są wszyscy razem! Nawet ten staruszek, z którego niewiele już zostało! A ten pod nim... tak to ja! Nie... chwila to nie ja. Przecież ja jestem sobą. Zawsze sobą byłem... od kiedy on był mną? Kiedy byłem sam? Nie nie wolno tak myśleć... jesteśmy od zawsze razem... prawda? Prawda!? ...



Elf wciągnął nagle powietrze przerywając tą nieprzyjemną wizje i jak oparzony odskoczył od trupiej dziewczyny. Rozejrzał się lekko nieobecnym wzrokiem po współwięźniach i kiedy przypomniał sobie co przed chwilą robił postanowił ukryć swoją chwilową niemoc zwróceniem uwagi ogółu na żywego trupa.

- Przykro mi... niczego nie słyszałem ani nie czułem... nie wiem co trzyma cię przy życiu... ale zapewne to jakaś forma czarnej magi. - oparł czoło o jeden z prętów kraty i rzucił jeszcze - Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie z czasów kiedy serce działało prawidłowo? Wiesz może kto mógł ci to zrobić? Znasz imię tego kogoś?

Ostatnio edytowany przez Melawen (2016-08-27 23:56:10)

Offline

 

#5 2016-08-28 01:33:19

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Półelfka z napięciem obserwowała poczynania profesora. Niemal czuła, jak serce wyskakuje jej z piersi z tego zdenerwowania... cóż, NIEMAL. Bo nic nie czuła. Skinęła głową mężczyźnie, nie wiedząc, co może wybaczyć, ale zaraz zrozumiała. Starała się uspokoić oddech, gdy ten troszkę nieudolnie próbował nasłuchiwać odgłosów bicia tej pompy. Przymknęła oczy, modląc się do wszystkich bogów naraz, prosząc, by to był koszmar, że to nie jest prawdziwe. Jej dłonie, związane za plecami, zacisnęły się w pięści, a usta bezgłośnie wymawiały modlitwy. Rennel szczególnie religijna nie była, ale w tym momencie była gotowa zrobić wszystko, byle tylko usłyszeć dobre wieści. Zaraz zerknęła na profesora i zmarszczyła brwi, poruszając się niespokojnie. Co on...

- Halo...? - powiedziała w jego stronę, akurat, gdy się zrywał ze swojego amoku, jakby go poparzyła. Spojrzała w jego stronę z nieukrywaną nadzieją i napięciem wymalowanym na jej twarzy, przygryzając mocno wargę i otwierając szerzej oczy, pozwalając stowarzyszonym tutaj ujrzeć ich głęboką, jasną zieleń. Wyglądała tak niewinnie, nawet jako trup... Jak normalna dziewczyna, którą przecież była. Nieco zagubiona, jak wszyscy w klatce, choć może nieco bardziej – w końcu nie wiedziała, co też się z nią dzieje. Aż żal było patrzeć, jak słowa elfa uderzają ją, wstrzymując jej oddech, zatrzymując jej ciało, jej oblicze w miejscu. Nie żyła, jak... podejrzewała. Była chodzącym trupem. Powoli niknęła w oczach współwięźniów, garbiąc się, przytłoczona tą informacją. Spuściła głowę, ukrywając twarz przed wszystkimi i fakt, że wzrok się jej zaszklił. Nie żyła... była martwa. Znowu stała się truchłem, podatnym na wstrząsy i obojętnym na otoczenie. Na pytania profesora odpowiedziała dopiero po chwili, cicho, ze zrezygnowaniem.

- Nie. Byłam w Ujściu... zostałam tam postrzelona, pamiętam, że zemdlałam. Potem się obudziłam... taka jak teraz. A obok łóżka leżała księga, taka wyjęta żywcem z pewnej legendy. W tej legendzie zaklęcia z tej księgi... wskrzeszały zmarłych – siorbnęła nosem, zaciskając powieki tam mocno, jak tylko się dało. Nie płacz idiotko, nie płacz. - To się da odkręcić? - spytała jeszcze profesora łamiącym się od emocji głosem, unosząc na niego swoje duże oczy, przestając dbać, że zaraz zacznie płakać. To nic, że wyglądała, jak siedem nieszczęść. Miała prawo, prawda? Właśnie dowiedziała się, że może chodzić, oddychać i myśleć, chociaż jej serce nie pracuje. Ma do pełne prawo.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#6 2016-08-28 02:19:26

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

— Jedziemy... pojawiliśmy się... wiozą nas. Aha. — Okutana w płaszcz szlachcianka westchnęła ciężko i zaniosła się kaszlem. Za dużo się nie dowiedziała. — Ale co to za miejsce? Jaka to część świata? Wszystko wygląda trochę jak w Keronie, ale jednak nieznajomo, nie poznaję nawet tych drzew ani kwiatów, które tu rosną ani... Czy jesteśmy gdzieś za morzem, na innym lądzie? A może... eh...

Widząc, że elfi profesor zaaferowany jest chwilowo stanem ich bladej jak zwłoki kompanki, Aishele odpuściła sobie póki co dzielenie się z nim dalszymi spostrzeżeniami i wątpliwościami. Widok nie do końca umarłej dziewczyny nie należał do przyjemnych, więc siwowłosa pospiesznie odwróciła od niej twarz i popatrzyła z powrotem na żołnierza, który szczęśliwie zechciał nawiązać z nią dialog. Ku swemu zdumieniu nie pojęła ani słowa, choć – zwyczajem każdego tubylca rozmawiającego z obcymi – ze wszystkich sił starał się on mówić powoli i wyraźnie. Nic z tego, mowa mężczyzny brzmiała zupełnie obco. Nie gadano tak ani na Archipelagu, ani na pustyniach Urk-hun, ani na Północy.

No dobrze, jedno zrozumiała.

— Aishele — mruknęła, wskazując palcem na siebie samą... — AJ-SZE-LE. — ...a później na niego. — Gniew? — powtórzyła z najlepszymi chęciami, lecz niedokładnie. Imię mężczyzny brzmiało obco, choć niewątpliwie było to imię. Tego tylko głupi by nie pojął. — Gniew, pomóż. Boli. Nie mam krwi w rękach. Zobacz.

Robiąc żałosną minę, która wcale nie musiała być udawana, więźniarka o siwych włosach podniosła ręce ku Griffinowi zwanemu Gniewkiem i potrząsnęła nimi niezdarnie, próbując zasugerować gestem, że związano ją boleśnie i zbyt mocno. I w ogóle niepotrzebnie. Przemawiała do swojego nowego znajomego w ten sam sposób, co on do niej przed chwilą. Powoli i wyraźnie. Tak samo bez sensu.

— Gniew, pomóż. Proszę.

Puste i smutne jak pogorzelisko oczy nie przestawały przeszywać go swoim wymownym spojrzeniem.

— Dokąd jedziemy? Co tam jest? CO-TAM-JEST?

Machnęła związanymi rękami gdzieś w kierunku jazdy i pytająco uniosła brwi. Oby to wystarczyło dla zrozumienia intencji. Oby odpowiedź zdołała ją uspokoić.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#7 2016-08-28 15:26:35

 Ravenill

Rozbitek

Miano: Nelion
Rasa: Pół-elf
Wiek: 24

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Nie miał bladego pojęcia, czy to dobrze, czy też źle, że wylądował na tym wozie... Ot, dwójka, jego zdaniem nie za inteligentnych strażników, wzięła go pod ręce, ignorując wiercenie się i bluzgi rzucane pod nosem.
- Koguty niedochędożone! W dupę se wsadźcie ten ostrokół - mamrotał, będąc dźwigany, a następnie wrzucony do drewnianej klatki, razem z resztą doborowego towarzystwa.

"Niby mogło być gorzej... Zawsze mogłem skończyć jako jeleń na ścianie jakiegoś możnowładcy, a to tylko dlatego, że spodobały mu się moje białe włosy" - westchnął sobie pod nosem, opierając się z rezygnacją o klaty, gdy wóz ruszył. Rozglądał się wokoło, próbując zapamiętać okolicę - być może będzie to potem przydatne. Nie odzywał się jednak - obserwował i słuchał, próbując połączyć fakty. Tak upłynęła mu spora część podróży.

Jeśli dobrze zrozumiał, wcale nie znajdował się już w Fenistei, a... w sumie nie miał pojęcia gdzie. Wszystko to za sprawą magii, tej niby bezpiecznej, która podobno nie rozrywa przy teleportacji. Nikt oczywiście nie wspomni o niebezpieczeństwach i niestabilności... Dlatego zwyczajnie preferował miecz jako swój oręż. "Proste i godne zaufania... Nigdy nie wybuchnie, nie wyparuje, czy nie zniknie. Magia to w sumie taki pijak siedzący w karczmie - możesz spodziewać się po nim wszystkiego, szczególnie jeśli już trochę wypił. Nigdy nie wiadomo, czy wrzuci Cię do śmierdzących wojaków na środku bitwy, czy też do pięknych, nagich niewiast, powodując jednocześnie impotencję" - podsumował. Z magią prawdziwie nie było żartów. Wiedział o tym, mimo tego, że znał jedynie jej podstawy, z których i tak rzadko korzystał.

- Wydaje mi się, że równie dobrze może to odebrać jako propozycję zamordowania woźnicy, ale ja tam specem w migach nie jestem... - mruknął obojętnym tonem kierunku siwowłosej, widząc jak ta próbuje porozumieć się z żołnierzem. "Ledwo co się obudziła, a już próbuje się dogadać, Poliglotka".

Kobieta była w męskim płaszczu, co kontrastowało z jej delikatnym, dziewczęcym wyglądem. Nelion miał małe problemy z oceną jej wieku, dlatego porzucił tę zagadkę po dłuższej chwili. Miast tego postarał się ułożyć w wygodniejszej pozycji, zostawiając nieznajomą, a interesując się resztą towarzyszy niedoli. "Mam nadzieję, że da radę dojść do porozumienia z tym bucem" - pomyślał z nadzieją. Czemu nazwał wojaka bucem? Widział przecież jak został przez niego potraktowany jegomość w szacie... "Nie żeby mu się nie należało..." - skonstatował po interakcjach profesoropodobnego z blado wyglądającą dziewczyną.

"Pan Nekrofil... Rozumiem... Mimo wszystko Potworek chyba nie jest zachwycony" - przemknęło mu przez myśl, gdy obserwował tą jakże osobliwą parę.

- A ja myślałem, że ludzie jadąc na ścięcie będą siać zamęt i panikę, ostatecznie pogrążając się w rozpaczy - uśmiechnął się lekko, wypowiadając te słowa w przestrzeń, stanowczo za wesołym tonem. - Nie porzucaj nadzieje, czy jakoś tak to szło... - mruknął, spoglądając na posępnie milczącego brązowowłosego elfa.

Czy mógł coś teraz zrobić dal tego towarzystwa? Podjąć próbę uwolnienia się? Przy takiej obstawie zbrojnych? Cóż...

Wykręcił swoje dłonie tak, by dotykać krat wraz ze sznurem. Zamknął oczy i skupił się w poszukiwaniu energii. Była tam... Ledwo widoczna. Sięgnął w jej kierunku i wtedy... coś mu to uniemożliwiło. Zahamowało jego działanie, zmąciło zmysły i sprawiło, że cały świat zaczął się kręcić. "Co do chol..." - to ostatnie o czym pomyślał, bo zaraz po tym padł na deski, mdlejąc.

Offline

 

#8 2016-08-28 21:14:52

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

- A to ci dopiero... - wymamrotał do samego siebie, wlepiając zdziwiony wzrok w trupio bladą dziewuszkę. Wręcz wścibski, jak na jakiejś wystawie, ale nie był w stanie się powstrzymać. Takie cudy pierwszy raz w życiu przyszło mu zobaczyć. Widział magię. Wiedział, do czego czarodzieje są zdolni. Wszakże jego chrztem bojowym była niesławna Bitwa o Wzgórze. Jednak tutaj musiała działać czarna magia. Chędożona nekromancja. Wzdrygnął się na samą myśl o tym i, ku własnemu zdziwieniu, skarcił sie za przyczepienie Ren etykiety nekromantki w pierwszej sekundzie. Dziewczyna zdawała się być przejęta swoim stanem, mizerniejąc z każdą chwilą po odpowiedzi Profesora. Pan docent również był zaabsorbowany dziewczyną i to nawet w większym stopniu niż Griffin. Oni się rozumieli, więc elf miał szerszy obraz jej sytuacji. Jechali do Oxenfurtu. Jeśli tam nie wezmą ją na wiwisekcję, może będą w stanie jej pomóc. Uczeni w końcu.

Szczur odwrócił się dopiero w momencie, gdy jego rozmówczyni odpowiedziała. Uradowany faktem, że ta pojęła jego gesty. Kiwnął  energicznie głową, potwierdzając słowa kobiety. Która to przedstawiła się jako Aishele.
- Aj-sze-le. - wskazał ją i znów siebie. - Gniewko.
Z brodatej twarzy uśmiech powoli nikł, słuchając jej słów. Równie bezsilne okazały się próby wyłapania choć najmniejszego podobieństwa. Nie był specjalistą od lingwistyki. Może to był jakiś dialekt z Ofiru albo i dalej? Tak czy owak, słowa okazały się bardziej niezrozumiałe niż gesty. Krótką chwilę zajęło Griffinowi zrozumienie co ona chce przekazać. Pomocnym okazały się skrępowane dłonie kobiety, które faktycznie przybierały z deka inny odcień niż reszta jej ciała. Słaby przepływ krwi. Zrozumiał. Ale nie mógł jej teraz pomóc. Tempo jazdy było za szybkie, narzucone z góry. Nie mogli stawać aż do finiszu. Jego wzrok zdawał się ukazywać tą bezsilność.
- Droga. To jest dro... - odpowiedział machinalnie, obracając się do kierunku jazdy. Opuścili las niecały kwadrans temu, kierując się w niziny. Będąc jednak wciąż na wyżynie, ich oczom ukazał się Pontar. Potężna rzeka z wolna płynęła swoim nurtem, niosąc ze sobą kilka statków, które były ledwie widoczne z tej odległości. Karmazynowe, lśniące na tafli wody słońce dodawało uroku całemu pejzażowi. Malowniczy widok, który przyniósł olśnienie Griffinowi. Aj-sze-le chciała wiedzieć, gdzie zmierzają. Uniósł się więc w strzemionach i dłoń wraz z palcem wskazującym skierowała się na rzekę, w oczywistym geście. Lądując twardo na siodle, wskazał on zamaszystym ruchem cały wóz i klatkę.
- Popłyniecie dalej rzeką. Dalej. Rzeką, no. - wspomógł się słowami, chociaż doskonale wiedział, że to bez sensu. Westchnął ciężko nad swoim losem i podjął kolejną próbę.
Uniósł dłoń, trzymając ją poziomo. Wolne ruchy góra i dół miały imitować fale, którym Szczur nie omieszkał dodać też efektów dźwiękowych. Specjalistą od emisji nie był, dołożył jednak wszelkie starania, by jego głośne:
- Szszszszszsz.
Przypominało szum fal. Na koniec raz jeszcze wskazał Aishele, a następnie swoją płynącą w powietrzu dłoń.
Czekając na odpowiedź zamilkł.

Niezręczną ciszę przerwał głuchy odgłos omdlałego elfa uderzającego o deski. Temerczyk spojrzał na nieludzia zaskoczony. I ździebko rozbawiony.
- O.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2016-08-30 03:32:38)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#9 2016-08-29 11:31:44

Caim

Rozbitek

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Wszystko działo się bardzo szybko. Ledwo się ocknął, a już został capnięty, wrzucony do klatki z połową załogi i zapędzony w drogę. Towarzyszyli mu trup, nieprzytomna panienka, profesor do bicia oraz białowłosy.
—Żeby was wszystkich pokarało, co za kurwa nieszczęście —pomyślał elf. Niestety, równie szybko towarzystwo okazało się nadwyraz gadatliwe, zamiast obserwować tracili czas na gadanie. Caim milczał, gdy już całkowicie opadło pierwsze zdumienie, począł analizować. Otoczenie, sztandary, oznaczenia, herby a nawet twarze. Wszystko krzyczało zgodnie, jak jeden mąż- nie znasz nas. A szansy na to by nie wyróżnił choć jednej z tych rzeczy, graniczyła z cudem. Jeszcze kilka miesięcy temu, łucznik należał do wojsk archipelagu, dokładnie rzecz ujmując, dorobił się jednego z najwyższych stopni oficerskich, porucznika. Na jego stanowisku wymagano znajomość większości herbów, długouchy nie kojarzył głównie rodów najbiedniejszych. Oznaczenia, dla wszystkich sił każdego państwa był w stanie wymienić z pamięci. Sztandary obecnych dynastii i państw, mógł recytować podczas snu. Tutaj jednak... Kompletna pustka. Caim nie znał ani jednego oznaczenia. Mógł jedynie podejrzewać, że Gniewko zwykłym żołdakiem nie jest. Jak na oko zwiadowcy, młodszy oficer. Sierżant lub dziesiętnik. Gdy już nabrał pewności, westchnął ciężko i odezwał się.
—To nie Herbia, a przynajmniej nie nasz kontynent. To nie są wojska żadnego z istniejących państw, a wojsko jest to z pewnością. Świadczy o tym zresztą mowa, mamy przejebane— wzruszył ramionami. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu więzy. Zastanowił się chwilę po czym kontynnuował swoje przemówienie.
—Wybaczcie, że przerwę wam dyskusje. Byłbym niezmiernie kurwa wdzięczny gdybyście się zastanowili jak stąd uciec. To, że panna pół elfka jest chędożonym żywym trupem, widzimy wszyscy. Jak już stąd spierdolimy to zajmiemy się tym problemem, bo i nawet mnie to interesuje. Panie profesorze, wampierzu, postarajcie się. Liczę na was.- następnie Caim zwrócił się do panny która zwała się Aishele, białowłosego zignorował całkowicie, bo teraz i tak było z niego prącie, nie użytek.
—My zaś moja droga postaramy się dogadać z tym tutaj.
Zwiadowca spojrzał na tutejszego i wymówił jego imię. Z niewielką trudnością, ale tragedi zdecydowanie nie było. W końcu mówił biegle w trzech językach.
—Gniewgo — wskazał na siebie i wymówił powoli i bardzo wyraźnie swoje imię —C A I M.
Następnie wskazał na swoje usta i pokręcił przecząco głową, starając się przekazać, że tak to oni się nie dogadają. Rozprostował dłoń i zaczął imitować pisanie lub rysowanie, jednocześnie kiwając głową na tak.

Ostatnio edytowany przez Caim (2016-08-29 15:51:51)

Offline

 

#10 2016-08-31 20:09:12

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Biedna, żałosna Rennel. Siedziała w klatce ze związanymi dłońmi, zdezorientowana, nie wiedząc nic o tym, co się z nią dzieje. Wokół byli obcy ludzie, z całkiem innych zakątków Herbii, jedni bardziej przyjaźni, drudzy nieco mniej. Półelfka oparła się wygodniej o pręty drewnianej klatki, smarkając co i rusz nosem, ale próbując się nieco opamiętać. By nie myśleć o tym, co się z nią dzieje, zaczęła przyglądać się każdemu z osobna nieco dokładniej.

Pierwsze jej wzrok padł na profesora. Szaty profesorskie, język, jakim się posługiwał – dziewczyna widziała nie raz i nie dwa na mieście takich ludzi. On musiał uczyć w Oros. Raczej przeciętny, choć może być użyteczny. Może zna jakieś języki, które pomogą się porozumieć z tymi tutaj? Siwowłosa panienka w sztywnym płaszczu starała się porozumieć z łysym strażnikiem. Aishele było jej na imię i wyglądała, jakby nie urodziła się we wsi. Zadziwiający był siwy kolor jej włosów, który kontrastował z jej młodą twarzą. Właśnie dogadywała się ze wspomnianym chwilę temu tutejszym, jeśli tak można nazwać tego mężczyznę, któremu było chyba... Gniewgo? Gniewo? Na sympatycznego nie wyglądał, ale zdawał się próbować dogadać z koleżanką w niedoli.

Elf z Archipelagu nie był zbyt przyjazny i Rennel go nie polubiła. Interesujący był za to siedzący obok niej kolejny elf, a właściwie to półelf, jak to zdążyła przedtem zauważyć. Białe włosy, kpiący uśmieszek na twarzy... dopóki nie starło mu omdlenie. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, gdy ten obwisł. Zaraz jednak uwagę zwrócił tamten niemiły ostrouchy, jak się okazuje, Caim, któremu panienka posłała urażona spojrzenie. Westchnęła pod nosem i popatrzyła na swojego pobratymca – ten tutaj wykazywał duże podobieństwo do anatomii Rennel, przez co podświadomie zaczęła darzyć go sympatią. Przysunęła się do niego trochę i zaczęła trącać swoim bokiem.

- Heeej, halo, żyj – mówiła do niego, cały czas nim potrząsając delikatnie, bo na nic lepszego nie było ją stać. Fuknęła poirytowana i pochyliła nieco głowę, po czym zaczęła go bucać po twarzy, chcąc wywołać u niego jakąś reakcję. Potem nachyliła się do jego ucha i powiedziała głośniej: - obudź się! HEJ! - a na końcu splunęła na białowłosego. Miała nadzieję, że to coś pomoże.

Ostatnio edytowany przez Ren (2016-08-31 23:33:28)


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#11 2016-08-31 23:22:32

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

— Woda? WO-DA? Jedziemy nad jakąś wodę, tak? — Aishele ze zmarszczonym czołem próbowała wyciągać wnioski z tego co mówił i pokazywał na migi Gniewko. — Przepraszam bardzo — odwróciła głowę w kierunku Caima — jeżeli to nie Herbia, to właściwie co innego?

Siwowłosa wdowa, błędnie uznana za pannę, wzdrygnęła się, na wskroś przeszyta niemiłym dreszczem. Zrobiło jej się nagle bardzo zimno i to wcale nie z winy kapryśnej wiosennej aury. No bo w ostatnich latach jej życie składało się właściwie z podobnych historii. Z porwań, ucieczek, uprowadzeń, magicznych zawirowań czasu i przestrzeni. Ale wichry życia miotały nią do tej pory po jednym świecie, tym bardziej lub mniej znanym, ale jednak własnym. Niewielkim. Takim, gdzie zasadniczo wszędzie dawało się porozumieć przy użyciu ludzkiej mowy. Trudno było uwierzyć, że gdzieś może być inaczej. Teraz musieli rzeczywiście albo znaleźć się daleko za morzem, na innym kontynencie, albo... albo jeszcze dalej. Po zupełnie innym słońcem. W jakimś innym wymiarze rzeczywistości. Może nawet tym, z którego przybyła niegdyś demoniczna Wieża? O tym aż strach było myśleć.

Kobieta na chwilę odwróciła wzrok od Gniewka i zwróciła się do siedzącego obok elfa. Mówiła szybko, ale wyraźnie i z wyczuwalnymi dla obeznanego ucha pozostałościami dość eleganckiej, dworskiej maniery. Akcent miała charakterystyczny dla szlachty z Książęcej Prowincji Keronu.

— Zaraz, proszę poczekać. Nie twierdzę, że podoba mi się siedzenie w klatce i w więzach, bo zaraz mi ręce odpadną, ale teraz przynajmniej dokądś nas wiozą. Dokądś zmierzamy. Uciekniemy, a zostaniemy zupełnie sami pośrodku niczego, nie rozumiejąc ich mowy, nie mając ze sobą nic, nie wiedząc dokąd iść i co ze sobą zrobić. Chyba nie tędy droga. Wiem, że to trudne, ale zachowajmy spokój. Dojedźmy tam, gdzie chcą nas zawieźć, a z całą pewnością na miejscu dowiemy się czegoś więcej. Nie panikujmy, przecież gdyby chcieli nas pozabijać, to mogliby to już dawno zrobić.

Szlachcianka rozmyślała. Jeśli pilnujący ich mężczyzna faktycznie próbował powiedzieć, że wiozą ich nad jakąś wodę, to kto wie, czy nie chodziło mu o morze? A jeśli to tutaj inny kontynent, na który dostali się morzem właśnie, na jakimś zaczarowanym statku, a tamci próbują ich teraz odstawić tam, skąd przybyli? Dla Aishele ta teoria miała trochę sensu. Wszak ostatnie, co widziała, to bezmiar morskich wód i mała bezludna wysepka... Gdzieś wśród Wschodnich Wód lub Złotego Morza. Kto wie, jak bardzo daleko? Może tam, gdzie nie sięgają już mapy znanych krain, gdzie zaczyna się zaraz nowy, zupełnie obcy ląd?

Elf Caim, jak zauważyła zazdrośnie mierząc go wzrokiem, miał ręce związane znacznie luźniej i operowanie nimi przychodziło mu całkiem łatwo. Przy tym wpadł na dobry pomysł – gdyby mieli kawałek papieru i coś do rysowania, byłaby szansa jakoś się porozumieć. Dobrze by było, gdyby Gniewko zrozumiał tę jego sugestię.

— Przepraszam, skoro już tak pan macha rękami, to czy mógłby mi pan nieco poluzować więzy? To tak okropnie boli. Gniew... — zawiesiła głos i popatrzyła z powrotem na ich strażnika, z całych sił starając się spokojnym spojrzeniem przekonać go, że nie ma zamiaru robić nic głupiego — ...Gniew nie będzie się gniewał, prawda?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#12 2016-09-01 05:23:08

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Się towarzystwo rozkręciło. Pomyślał Szczur, bacznie przyglądając się klice. Elf zemdlał. Trup go trąca, a kolejny nieludź chce z nim gadać. Niebywały smaczek tej chwili dodała ślina Ren, lądując na nieprzytomnym. Na szczęście salwa śmiechu została opanowana, zachowując i tak nieco słabnący autorytet swej postaci. Sam obyczaj był niewątpliwie ciekawy i Griffin zastanowił się, czy aby taki manewr w ich kulturze nie oznacza "proszę". Jeśli tak, oby nie został użyty na nim.
Wrócił do swoich rozmówców, zostawiając docenta samemu sobie. Teraz już dwójka, wraz z pomyślnym elfem. W pierwszej chwili Griffin spojrzał krzywo na elfa, który wtrącił się do jakże przemiłej rozmowy z siwowłosą damą. Musiał jednak przyznać, że jego pomysł był trafiony. Nie rozumiał żadnego z ich słów, za wyjątkiem swojego zdeformowanego imienia, więc rysowanie zdawało się być dobrym pomysłem. Jak przystało na porządnego kaprala Jego Królewskiej Mości Radowida V, którym tak naprawdę nie był, faktycznie miał przy sobie kilka kartek. A i kawałek węgielka by się znalazł, co by narysować jakiś plan działania czy gołą babę. Tym razem posłuży do czego pożytecznego. Temerczyk pod redańskim kamuflażem schylił się na lewy bok, wciskając rękę w juki swego konia. Chwilę grzebania zajęło mu wyczucie i zebranie potrzebnego asortymentu.
- Aj-sze-le. Ka-jm. Van Roghiem nie jestem, ale chyba zrozumiecie.
Rozwinął kartkę i chwycił pewnie węgielek. Z miną godną prawdziwego artysty przystąpił do dzieła. Pierw nakreślił dwie równoległe linie. Równe na tyle, na ile pozwolił mu koń w kłusie. Kilka krótkich zygzaków, mających odzwierciedlić fale na rzece. Jego zdaniem narysowanie tego cieku wodnego wyszło mu wzorowo, zapewne tym samym obalając myśli o morzu. Ale o tym Aishele miała się dopiero przekonać. Na tafli wody umieścił teraz barkę, będąca krzywym prostokątem z pionowym odcinkiem, który symbolizował żagiel. Niczym wisienkę na torcie, nad całym obrazem naskrobał klatkę, od której pociągnął strzałkę wskazującą prosto na okręt Jego Królewskiej Mości. Gotowe dzieło wrzucił do środka klatki, starając się wylądować je w sensownej odległości od Caima lub Aishele.
Jego próby kontaktu nie uszły niezauważone. Wąsaty woźnica odwrócił się ku niemu.
- Może jeszcze im poruchać dasz, Gniewko? - rzucił zgryźliwie zaczepkę.
Zaczepkę, którą Griffin skontrował krótkim:
- A weź spierdalaj, co?
Po jakże elokwentnej wymianie zdań, pokiwał twierdząco na prośbę kobiety. Doskonale rozumiał, co ta żałosna mina znaczyła, gdy ta wyciągnęła dłonie ku elfowi. Któryś z dzielnych redańskich chłopaków dał ponieść się swojej fantazji, zaciskając jej więzy z taką siłą. Należało to poprawić. Z drugiej strony, nie należało też im ufać. Dwoma palcami wskazał swoje oczy, po czym wycelował palec wskazujący prosto na związane ręce kobiety, dając jasno znać, że będzie nadzorować cały proces.

Transport nieubłaganie zbliżał się do potężnej rzeki, którą bez dwóch zdań był Pontar. Ptactwo, typowe dla większych zbiorników i cieków wodnych coraz śmielej dawało znać o sobie, krążąc nad podróżującymi. Trakt zdawał się być bardziej ubity, a więc co za tym idzie, częściej używany. Powszechna rzecz tuż przy osiedlach ludzkich. Gdyby któryś z więźniów mógł stanąć i spojrzeć nad woźnicą, zobaczyłby zbliżającą się palisadę, za którą skrzętnie upchnięta była przystań żeglugi rzecznej i najważniejsze budynki. Palisadę ciepło otulała niewielka osada, składająca się z prostych, krytych strzechą chałup. Na ciemniejącym wciąż niebie białe strużki dymu układy się w tylko sobie znany wzór. Ci, którzy mieli bardziej wyczulony węch, wyczuli słabą, specyficzną woń ryb.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2016-09-03 07:30:45)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#13 2016-09-01 23:47:57

 Ravenill

Rozbitek

Miano: Nelion
Rasa: Pół-elf
Wiek: 24

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Czerwień... Bieg, ruch, szrama...
Czerwień... Nóż idzie w ruch...
Czerwień... Deski spryskane posoką. Głowa zaś toczyła się luźno, pozbawiona oparcia w postaci ciała.
Krew... I rubaszny śmiech...
On sam, biedny, przestraszony.
Ich gromadka, zadowolonych z siebie, przerażających potworów.
"Nigdy nie stanę się tacy jak Wy".



Nelion leżał nieprzytomny, a to co działo się w jego głowie było tylko jemu znane. Wspomnienia, a może raczej koszmary, które nigdy nie powinny wyjść na wierzch, uwolnione zostały wskutek dziwnego oddziaływania magicznego. Nie rzucał się, ale pocił wyraźnie. Bezbronny. Któż miał wiedzieć, że chciałby się obudzić, nie pamiętać, zapomnieć. Nikt nie mógł zauważyć pragnienia mieszańca. Ulitowała się nad nim tylko jedna jego towarzyszka, współdzieląca z nim przodków, nie wiedząc nawet, że ratuje go przed złymi duchami.

Zbudziła go jej ślina, którą postanowiła go obdarować. Ot, bezdusznie ocharkała jego policzek, wcześniej bezlitośnie potrząsając i kłując wychudzonymi placami. Otworzył wtedy lekko oczy, próbując coś wyartykułować. "Odwal się uprzejmie, albo skończysz jako pokarm dla kur", miał powiedzieć. Dość jednak późno zreflektował się, że podejrzanie ciężko mu przemówić, więc jego odważne zdanie brzmiało mniej więcej tak:

- Odwwlll się... SZmrrszmmr kur... - Mruknięcie tak niewyraźne, że nawet wprawiony inkwizytor miałby problemy z wyciągnięciem zeznań.

Pół-elf szybko zrozumiał swój błąd. Całe to sięgnięcie po magię... było z góry przegranym pomysłem. Wychodziło bowiem na to, że coś skutecznie blokowało ich źródło energii. "Obroże dla piesków czy inne draństwo?" - przeszło mu przez myśl. Spróbował się dźwignąć, lecz sztuką było to ciężką. Przewrócił się więc na bok, podkulił nogi i spróbował przenieść ręce na przód, co aż tak trudnym dla niego zadaniem nie było. Wtedy podniósł się po raz drugi, tym razem z powodzeniem, po czym rozglądając się zdezorientowany, zastanawiał się co tu się właściwie stało. A raczej... Skąd miał plwocinę na swoim poliku.

Winnego długo szukać nie musiał. Tuż nad nim, praktycznie wisiała "martwa" pół-elfka. "Potworek..."

- Jeśli chciałaś złożyć mi mokry pocałunek, to stanowczo tego tak się nie robi - mruknął do dziewczyny, wycierając ślinę wierzchem dłoni. - Długo tu... leżałem? Wiadomo coś nowego, czy tylko umilaliście sobie czas, próbując poderwać nieprzytomnego elfa? - Uśmieszek powrócił na twarz Neliona, a sen został zepchnięty z powrotem do otchłani umysłu. Teraz trzeba było zająć się czymś poważniejszym.

Offline

 

#14 2016-09-02 00:42:03

Caim

Rozbitek

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Klatka toczyła się niemiłosiernie długo, a samo towarzystwo i ich nastawienie nie napawało Caima jakimś szczególnym optymizmem. Jedyną osobą która starała się jakkolwiek współpracować była Aishele, ale czy mógł na nią liczyć w przypadku sytuacji ekstremalnej? Przebiegł wzrokiem po tej kruchej istocie —jeśli nie dysponuje magią, raczej mi się nie przyda— pomyślał. Na moment jego uwagę przyciągnęła Rennel która narobiła rabanu a na sam koniec raczyła splunąć na swego towarzysza. Chłopak opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem.
O Sulonie, jak małpy... Już rozumiem czemu siedzimy w tej chędożonej klatce— mruknął Caim.
O dziwo jednak zadziałało i białowłosy ocknął się, mamrocząć coś niezrozumiałego pod nosem. Zwiadowca wzruszył ramionami —Ustaliliśmy, że to nie Herbia. Poza tym... Gówno. Towarzystwo jest średnio skorę do współpracy.
Kolejnym jego rozmówcą miała być białowłosa, która zadała mu pytanie.
Skąd mam wiedzieć? Może być to równie daleko co blisko, ale Herbia nie jest to na pewno. Nie łudźcie się.
Tym razem jego uwagę przykuł Gniewko. Burknął coś do nich i sięgnął po przedmioty do pisania.
—Miałem rację. Zwykłe mięso nie nosi ze sobą takich rzeczy— człowiek zabrał się do rysowania i po chwili rzucił im karteczkę. Elf chwycił ją i spojrzał na nią zamyślony.
Rzeka. Chcą nas przeprawić statkiem. Znaczy, że duża. Prawdopodobnie brak brodów i mostów w pobliżu. Teren raczej nizinny, na to przynajmniej wskazywałby rozmiar rzeki. Prawdopodobnie blisko do morza.— oparł się plecami o pręty klatki. Jeżeli wydedukował właściwie, to są głęboko w dupie. Takie tereny są dobrze zurbanizowane, ciężko będzie się tu zaszyć bez dokładnej znajomości mapy. Kwaśna mina na twarzy wojaka wyraźnie świadczyła o tym jak bardzo mu się ta sytuacja niepodoba. Gdy białowłosa skomentowała jego pomysł, łucznik się nie odezwał. Zareagował dopiero na prośbę poluzowania więzów. Zerknął pytająco na Gniewka, i gdy ten wyraził zgodę, Caim podpełzł do kobiety i zaczął maglować przy jej dłoniach. Supeł był faktycznie mocny, zajęło więc dobre kilka minut by znaleźć jego słaby punkt i poluzować na tyle by krew mogła swobodnie krążyć.
Proszę bardzo. Gotowe. A wiozą dokądś? Wiozą na spytki. Obawiam się, że równie długie co bolesne. Jeżeli jest to świat podobny do Herbii to trafimy w ręce magów— chłopak oparł się ponownie o klatkę, tym razem obok kobiety.
Oszczędzajcie siły. Przydadzą się wam, gdy już postawią pierwsze pytania— na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny uśmiech.

Ostatnio edytowany przez Caim (2016-09-02 00:43:26)

Offline

 

#15 2016-09-04 22:11:38

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Działania Rennel przyniosły oczekiwany rezultat. Pocący się podejrzanie białowłosy mężczyzna ocknął się, być może nawet dzięki dziewczynie. Chociaż nie czuła się ona tak jak dawniej i jakby była całkiem inną personą, to wciąż martwiła się o ludzi. Co jak co, ale tę empatię trudno jest z niej wykorzenić.

Słowa jej towarzysza zrozumiała mniej więcej jakby mówił odwal się, szuruburu kuru, dlatego na jej białej twarzy pojawił się uśmiech, a ona sama parsknęła cichutko. Odsunęła się trochę od półelfa, widząc, jak miota się po deskach wozu niczym płotka, usiłując przełożyć dłonie na przód. W tym czasie widziała, jak Caim kręci z niedowierzaniem głową, a potem tłumaczy bohomazy łysego strażnika. Rzeka... duża rzeka. Oznacza to zapewne dużo problemów, jak wnioskowała Ren.

Zaraz zrobiła się czerwona na twarzy na słowa białowłosego. Burknęła coś pod nosem i oparła się o pręty, jednak zadowolona ze swoich poczynań.

- Ja cię ratowałam, nie podrywałam, wypraszam sobie – mruknęła do niego, wcale obrażona. Siedziała tak kilka sekund, gapiąc się w nicość, po czym znowu do niego zagadała, uśmiechając się. - Rennel jestem.

Zaraz jednak zmarkotniała na słowa niemiłego elfa z Archipelagu. Miała nadzieję, że nie ma on racji, ale... cholera! Głupia przecież nie była, wiedziała, że ich wezmą na spytki, będą torturować, ewentualnie zaczną eksperymentować... ale to ona tutaj była prawdziwym okazem. Jeśli rzeczywiście magowie za to się wezmą, to biada Rennel, oj biada. Czarodzieje mają to do siebie, że są ciekawscy... ale nawet gdyby to nie byli oni, zawsze znajdzie się ktoś, kto zechce poznać sekrety półelfki. I ona chciała to zrobić, ale nie w ten sposób. Zostanie pewnie otwarta, a debatować będą nad nią ścisłe umysły. Była abominacją, czymś niezwykłym, przerażającym. Czymś, co nie ma prawa istnieć, a jednak to robi. Umrze tutaj, na obczyźnie, w imię nauki. Po raz drugi, tym razem na zawsze.

Dłonie mocniej się zacisnęły. Rennel nie chciała umierać. Chciała wrócić do domu, rozprawić się z przeszłością, od której tyle uciekała. Z początku znowu coś ścisnęło ją za gardło, ale parę głębszych oddechów wystarczyło, by się opamiętała. Była... trupem, czuła się tak bardzo inaczej. Nie umrze pod nożem, będzie walczyła. Nie da się tak łatwo. W zielonych oczach pojawiła się swego rodzaju zaciekłość, wola życia, wola walki. Strach przed nieznanym powoli ulatywał, a pozostawało... zimno, obojętność. Zrobi, co trzeba, by przeżyć, była już tego pewna.


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#16 2016-09-05 04:01:52

Wulf

Granica możliwości

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Wulf stał na barce z dłońmi opartymi na biodrach i wyglądał za burtę. Jego oczy błądziły po ciemnej tafli Pontaru, która przy lekkim wiaterku pomarszczyła się jak twarz jego starej. Zbliżał się wieczór, dziki wrzask mew począł ustępować świerszczowym koncertom i uciążliwym bulgotaniom jebanych płazów poukrywanych w gęstych szuwarach. Wulf nie lubił żab, ani ropuch, które nabzdyczały się przy zbiorowym kumkaniu na wzór owczych pęcherzy i które łypały oczami wielkości verdeńskich dukatów. Kiedyś powiedział o swojej fobii pewnemu ofirskiemu windykatorowi, transportowanego Pontarem do Novigradu, na co tamten mu opowiedział o ichnich żabach, których dorosłych osobniki osiągają rozmiary dorodnej, dzikiej świni. Od tamtej pory redański szyper obiecał sobie, że nie będzie już narzekał, a już na pewno przestanie się komukolwiek zwierzać, na wypadek gdyby miał usłyszeć o jeszcze gorszych paskudztwach.

To miał być jego dzisiejszy drugi i ostatni kurs. Wczesnym świtem wyruszył z Oxenfurtu do Novigradu, wioząc na pokładzie dziesiątkę pasażerów, z których jednemu się umarło, sprawiając, że cała podróż odbyła się pośród posępnych zawodzeń i szlochów przeplatanych z grobowym, niezręcznym milczeniem. Dla Wulfa to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś na jego barce wykitował, co innego jednak, kiedy był to porządny chłopak z drużyny wyzierający ducha od elfiej strzały, a nie stara flądra, która przez pół Pontaru rzygała przewieszona przez burtę, a drugie konała pod pokładem, srając pod siebie rzadkim, trupim gównem. Całe szczęście, że miał na pokładzie swojego smarkatego siostrzeńca, bo jeszcze by przyszło sprzątać mu ten bałagan osobiście.

Odetchnął głośno, zaciągając się rzeczną bryzą, po czym wyjął fiuta i wyszczał się do wody. Następnie zabił siedzącego na szyi komara, podciągnął portki i odwrócił się w stronę pokładu. Zacumowany statek kołysał się sennie na falach, kiedy minął grotmaszt i zszedł na pomost przystani.

— Waśko, weź żesz kurwa przygaś trochę te lampy, bo to kurestwo nas zeżre zanim dotrzemy do Oxenfurtu. No, tak lepiej. I tego, weź jeszcze… — nie dokończył, bo od  strony flisackich chałup nadbiegł Janek, siostrzeniec Wulfa, a z pokraśniałej twarzy i skrzących się oczu, szyper zrazu wyczytał, że chłopak niesie nowinę o sporym priorytecie.
— Stryjaszku, stryjaszku! - krzyknął i stanął przed Wulfem, zgięty wpół, oparty na własnych kolanach. Z trudem łapał oddech. — Wóz… Stryjaszku, wóz jedzie do przystani.
— No to co, że jedzie? Aby to pierwszy dzisiaj?
— Ale to nie byle jaki wóz. Elfy, pokneblowane w nim wiozą, ot co. Ręce mają powykręcane i poskuwane w kajdany. Musem komando wiozą, na barkę będą chcieli i do...
— Dobra, dobra. Już ty mi nie tłumacz. Idź lepiej na pokład, powiedz chłopakom żeby mieli pod ręką stal. I niech nabiją kusze. Bies wie, ki diabeł to jedzie. Barwy jakie mieli?
— A pewno, że tak. To nasi, redańscy!
— Redańscy powiadasz. To powiedz jeszcze chłopakom żeby wzięli dodatkowo kilka petard.


I wtedy nadjechał wóz. Twarz Wulfa rozjaśniła się zrazu, wykrzywiając brodatą gębę w szczerym uśmiechu.

— Toż to jego szczurza ekscelencja! Gniewko, ty stary skurwysynu! — zawołał, rozkładając powitalnie ramiona, podchodząc do pojazdu. — Wciąż w jednym kawałku, co?

Offline

 

#17 2016-09-06 01:15:33

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

— Dziękuję panu — rzuciła Aishele dość oschłym tonem do Caima, gdy tylko ten poluzował sznur na jej rękach.

Im więcej elf mówił, tym gorsze sprawiał wrażenie. Pełen nieuzasadnionej wyższości i najwyraźniej przekonany o tym, że ogromnie dużo wie na każdy temat, w przeciwieństwie do swoich tępych jak kołki współwięźniów. A przecież tak samo jak reszta siedział spętany w klatce i tak samo jak oni nie wiedział zupełnie nic. Typowy elf – powiedziałoby wielu Herbian. Ją jednak zarówno wychowanie w tolerancyjnej wobec nieludzi Książęcej Prowincji, jak i życiowe doświadczenie nauczyły, by nie stosować tak uproszczonych i płytkich osądów. I żeby gardzić podobnymi typkami niezależnie od tego, z jakiej rasy i z jakiego rodu się wywodzą. Odsunęła się więc od Caima na tyle, na ile tylko mogła, mierząc go spojrzeniem równie chłodnym, co nadchodzący wieczór i mgła ciągnąca znad rzeki.

Właśnie, rzeki. Rzut oka na artystyczną wizję rzeczywistości według Gniewka rozjaśnił prędko to i owo, choć właściwie daremny był to trud, bo niebawem rzekę – bez wątpienia rzekę, a nie morze – udało im się ujrzeć na własne oczy. W kwestii rysunkowej komunikacji białowłosa kobieta miałaby może coś do dodania, gdyby nie fakt, że, cóż, wciąż miała związane ręce. Mimo wszystko wyciągnęła je ostentacyjnie w kierunku kartki i rzuciła sugestywne spojrzenie na kawałek węgielka w szczurzych dłoniach, dając do zrozumienia temu jakże uzdolnionemu plastycznie strażnikowi, że gdyby nie więzy, to też by coś dla niego chętnie narysowała. Niestety przeszkodził jej fakt, iż wóz właśnie dotarł do przystani, a ich drogi Gniewko wypatrzył tam chyba jakiegoś swojego druha i chwilowo przestał koncentrować się na tej niełatwej, migowo-rysunkowej konwersacji. No cóż poradzić, przyjaźń jest najważniejsza.

I kiedy tak gdzieś w tle rozlegały się radosne powitania dawno niewidzianych przyjaciół i kojące rechotanie żab, przywodzące na myśl spokojne dni spędzone w domku chłopa z Grenefod, Aishele z westchnieniem zwróciła oczy ku dziewczynie, która przedstawiła się jako Rennel. Coś kazało jej podjąć w głębi serca decyzję, nieuświadomioną jeszcze, że trzeba będzie się nią zaopiekować.

Na krótką chwilkę znowu powróciło palące niemiło wspomnienie zupełnie podobnej sytuacji i innej młodej dziewczyny, którą bezdzietna szlachcianka chciała otoczyć rodzicielską opieką. Mała pyskata, ruda Dieran z Gryfiego Gniazda, córka samego kasztelana, ta z którą siedziała w celi pod pokładem pirackiego statku. Ciekawe, co się z nią stało, kiedy doszło do katastrofy? Pewnie utonęła, bo co innego. Jak oni wszyscy. Piękna opieka...

— Rennel? — zagaiła, starając się mimo podzwaniających z zimna zębów uzyskać ciepły, serdeczny ton. — Skąd jesteś?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#18 2016-09-06 18:51:41

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Tymczasem w Oxenfurcie, stojący u bram szpitala świętego Selasa, Tulpin, popijał wino z bukłaka, wsparty o zaprzężoną w osła dwukółkę. Tulpin był łysawym, ludzkim mężczyzną średniego wzrostu i wieku, o krótkim, lekko zadartym nosie i parze małych, przenikliwych oczek, chwilowo zajętych leniwym lustrowaniem najbliższego otoczenia. Na tym w większości polegała jego praca. Na czekaniu aż ktoś umrze.
Tulpin szczerze lubił swoją robotę. Nie była trudna, nie szło też narzekać na brak zajęcia, bo w dobie szalejącej w mieście zarazy i coraz bezczelniejszych studenckich gangów, niemal zbywało mu na zleceniach. Jako zatrudniony w uniwersyteckim prosektorium pomocnik, odbierał regularne dostawy ze szpitala, skąd transportował je bezpośrednio do uniwersyteckiego prosektorium gdzie przygotowywał do dalszej autopsji. Miał w tym wprawę. Popartą doskonaloną podczas wojny praktyką odbywaną w Pralni fortu Drakenborg.
Tak, Tulpin szczerze lubił swoją obecną robotę. Odpowiadała jego kwalifikacjom, dawała stabilizację i zapewniała poczucie społecznej przydatności. Ale mimo to daleko było jej do starej.

Układając na wozie zapakowane ciało, Tulpin pogonił osiołka, zastanawiając się czego tak właściwie mu w niej brakowało. Dwukółka terkotała po bruku mijanych uliczek, potrząsając nim i jego pasażerem. W końcu, Tulpin przypomniał sobie dlaczego. W nowej pracy, skonstatował, unosząc rondo wystrzępionego kapelusza, nie miał nikogo do kogo mógłby otworzyć gębę. Tulpin posiadał silną potrzebę, by się wygadać, a jego obecni pacjenci nie należeli do szczególnie rozmownych. Ale, ale - dodał szybko w myślach, wynurzając się z zakurzonej uliczki i przejeżdżając pod szyldem lombardu - ostatnio było nieco inaczej. I choć paradoksalnie, nie mógł o tym nikomu powiedzieć, w piwnicach pod wydziałem medycyny gościli w ostatnim czasie pewną osobliwą, bo żywą, personę.

A przynajmniej mającą pozostać żywą do czasu pojawienia się mistrza Guincampa, zastanowił się, wjeżdżając na teren akademii.

Tulpin nie wiedział kim jest ich gość ani skąd dokładnie do nich trafił. Słyszał jedynie strzępki rozmów swoich przełożonych na ten temat. O znalezionym w środku głuszy dziwolągu, którego  jakiś charakternik zawlókł pod samą bramę katedry zjawisk ponadnaturalnych, splątawszy uprzednio srebrnym łańcuchem. Nieliczni z obecnych na uczelni czarodziejów obskoczyli znalezisko, bredząc coś o nergumenach i geocji i odprawiając nad nim gusła. Padło kilka poleceń, pierwsze by posłać po specjalistę, drugie by ukryć go dobrze i przeprowadzić badania z użyciem konwencjonalnej medycyny. Na początek możliwie mało inwazyjne.

Mijał już trzeci dzień pobytu dziwnego gościa w ich murach, a Tulpin wciąż nie pojmował o co tyle szumu. Z początku ucieszył się z towarzystwa. W pewnym sensie był na nie skazany, gdy większość doktorów odmówiła zejścia do rzekomo niebezpiecznego przybysza. Początkowo był zawiedziony. Przybysz okazał się nieludziem, nie potrafiącym przemawiać w żadnym zrozumiałym języku. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, choć Tulpin prosił o to wielokrotnie, różnymi sposobami, nie żałując niczego, czego nauczył się w Drakenborgu.

Ostatecznie i tak się zaprzyjaźnili. Metody Tulpina pozwalały niekiedy poznać inne osoby lepiej niż tylko przez powierzchowną warstwę słów, bez której zresztą szybko nauczyli się obywać.

Prowadząc osiołka przez opustoszały plac, Tulpin dotarł na tyły wydziału, otwierając ukryte drzwiczki operowanej korbką windy prowadzącej aż do ukrytego w podziemiach mortuarium. Opuściwszy dzisiejszą partię na dół, wydobył spod zwałów szarego roboczego płaszcza pęk przyrdzewiałych kluczy i odsuwając z drogi skrzypiące kraty, wkroczył w mrok uchylonych wrót, chłód korytarza, by następnie pogwizdując, schodek po schodku w dół, zagłębić się w trzewia budynku.

Kochanie, wróciłem. — Drzwi do pomieszczenia rozwarły się ze zgrzytnięciem, uwalniając na zewnątrz powiew duszności i formaliny. Leżący na jednym z dwóch wolnych stołów blady zarys wychudzonej sylwetki, nie był trupem, choć na pierwszy rzut oka nikt nie dałby wiary podobnemu stwierdzeniu. Cera blada jak gaszone wapno, podkrążone oczy, rozległe jak plamy opadowe siniaki sprawiały, że tylko prawdziwy denat byłby tu bardziej na miejscu niż on. Tylko miarowo i płytko unosząca się klatka piersiowa zdradzała, że czepiało się go jeszcze jakieś życie. Obudzony kubłem zimnej wody, nie otworzył nawet oczu, parskając tylko i witając Tulpina czymś co mogło być tylko najbardziej plugawymi przekleństwami.

Jak się dzisiaj czujemy? Nie za wygodnie mam nadzieję? Wiesz, że nie powinieneś się przyzwyczajać. — Szczerząc sczerniałe od próchnicy i fisstechu zęby, Tulpin zaświecił mu w twarz znalezionym i odpalonym po drodze kagankiem. Wypluwając ostatnie bluźnierstwa, przybysz targnął głową a porastające ją długie, ciemne i posklejane skrzepliną kosmyki zafalowały odsłaniając kawałek spiczasto zakończonego ucha. W rzucającym długie cienie świetle wyglądał jeszcze upiorniej niż zwykle, a blade i zeszklone oczy wyzierające spomiędzy opuchniętych powiek i głębokich sińców pod oczodołami, wyłącznie pogarszały sprawę.

Doprawdy, nie wiem co w tobie niezwykłego — gadał dalej, ruszając do drzwiczek windy, pchając przed sobą lekko rozchwiany stół na kółkach o blaszanym blacie, poznaczonym czarnymi plamami starej krwi. — Ot, jeden elf wygrzebany w dziczy. Zostawiony na pastwę losu i lasu. Komando nie zabierało rannych, żeby nie opóźniać ucieczki, co?

Przybysz nie odpowiedział. Od dłuższego czasu nie szamotał się również w obręczach przykuwających go do zbudowanego na kształt katafalku wzniesienia. Tulpin bardzo tego nie lubił. Wyrazy owego nielubienia zdobiły w paru miejscach ciało elfa śladami pocałunku kaganka, świadczącymi o chwili słabości Tulpina. Zdecydowana większość śladów pozostawała niewidoczna. Bo choć łatwo tracił cierpliwość, był profesjonalistą wiedzącym jak ich nie zostawiać. Uśmiechnął się w duchu, rzucając mimowolne spojrzenie w stronę kubła z wodą.

Podjeżdżając z załadowanym stołem bliżej, ustawił go równolegle do leżącego elfa.

Nie będzie ci przeszkadzało, że będę pracował, prawda? — spytał głośno, odwijając poznaczony szkarłatnymi plamami zewłok o mdlącym zapachu.

Uporam się z nim i raz, ciach, wrócę do ciebie. Gdzie to ja...? — Naciągając rękawice krążył po sali w poszukiwaniu narzędzi, głośno pomrukując w zamyśleniu. Zamierzał zacząć od zębów, w końcu jego klient mógł mieć jakieś złote, ale nigdzie nie mógł znaleźć ekstraktora. W końcu przypomniał sobie.
Ale ze mnie gapa — parsknął cicho nad swoim roztargnieniem, podchodząc do stołu elfa i zbierając z niego zagubiony instrument, ganiąc się w myślach za nieuwagę i nieporządek.
— Spokojnie — uspokoił żywego pacjenta, widząc jego spojrzenie i wyraźne drżenie rąk. — Tym razem to nie dla ciebie. — Tulpin uśmiechnął się, przepłukując narzędzie i chowając je za pasek. — A jeśli jesteśmy już przy tym jesteśmy... — Usta Tulpina rozszerzył jeszcze większy uśmiech, ukazujący to co poza charakterem miał najgorsze, w całej spróchniałej krasie. Sięgając do kieszeni, wyjął z niej wąskie puzderko z wieczkiem, które powoli, wyraźnie delektując się każdym ruchem, wyjął na oczach gościa, tuż przed jego nosem. Elf zatrząsł się jak w przedśmiertnym spazmie, obserwując Tulpina jak zagłodzony pies.
Nabierający szczyptę białego proszku ze wnętrza szkatułki, grubas wciągnął go z lubością w nozdrza.
— Nie dla elfa, dla pana to! — wrzasnął, zaśmiewając się pobudzony narkotykiem, uderzając w miejsce na stole tuż obok ucha unieruchomionego pacjenta, cedzącego przez spierzchnięte wargi kolejne litanie klątw i złorzeczeń. Tulpin znał się na objawach na tyle dobrze, by umieć poznawać symptomy odstawienia. Nie zdziwiło go to szczególnie, w komandach co drugi zwykł zażywać. Ale temu tutaj, świadomość niezaspokojonego fisstechowego była najwyraźniej o wiele bardziej dokuczliwa, niż wszystkie ich wspólne rozmowy razem wzięte.

Zostawiając otwarte puzderko na widoku, "Pan" odwrócił się od żywego, by na moment zająć się denatem.

Już, już. Jedna mała chwilka i jesteś mój — uspokoił gościa, pochylając się by obmyć i przygotować dzisiejsze ciało. Działanie fisstechu i niecierpliwość, by w końcu przejść do żywego pacjenta dodawały niezwykłej lotności wszystkim jego ruchom. Minuty mijały jak sekundy, gdy Tulpin poddawał się swojej pracy, aż zatracił poczucie czasu. Był właśnie w środku golenia, gdy usłyszał jęk elfa.

Mówiłem ci przecież... — syknął, wycierając brzytwę o fartuch i zamierając w bezruchu. Słowa, które właśnie słyszał nie były zwyczajowym świergotem. Tulpin mógł przysiąc, że mowa jest jeszcze bardziej niezrozumiała, a głos elfa zmienia się z każdymi wypowiadanymi sylabami, w których coraz mniej było samogłosek oraz czegokolwiek co dałoby się artykułować będąc humanoidem.

Ścisnąwszy mocniej brzytwę, Tulpin odwrócił się widząc jak elf kona na stole, tocząc pianę z ust i wywracając gałki oczne na drugą stronę. Zapach pleśni i zbutwiałego drewna wypełniał pracownię, a biały, lekko fluorescencyjny osad wykwitał na kamiennych ścianach tuż przed jego oczami. Elf rzucał się jak katatonik a ręce i nogi wykręcały mu się nienaturalnie, na tyle na ile pozwalały na to więżące je okowy.

Rzucając brzytwę, Tulpin zaklął, zostawiając ciało i ruszając w kierunku trzepoczącego gościa. Odpinając go od płyty, usadził bezwładny ciężar we względnie pionowej pozycji, odchylając głowę do tyłu i udrażniając drogi oddechowe. Nie dostrzegł, by klatka piersiowa uniosła się choćby o cal.

Zaabsorbowany elfem, nie dostrzegł również tego, że znajdujący się za nim stół z blaszanym blatem stoi pusty. Nie dostrzegał tego, aż do momentu, gdy zimne, pokrzywione palce zacisnęły się na jego szyi, odciągając go od więźnia i wywlekając go z sali, przy wtórze zdławionych krzyków i wierzgających po podłodze obcasów.

Mancinella odetchnął głęboko, spluwając na ziemię spienioną śliną. Przez moment macał wokół siebie, dopóki nie natrafił dłonią na zostawione przez Tulpina pudełko, a jego źrenice wróciły na swoje miejsce. Drżącą ręką, rozsypując większość, nabrał białego pyłu w nozdrza. Różnił się od tego co znał, choć wyczuwał znajome akcenty.

— No — stwierdził, wycierając nozdrza i postępując kilka sztywnych kroków na zdrętwiałych jeszcze nogach. — Co by tu zrobić z tak pięknie zaczętym dniem?


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#19 2016-09-08 17:26:13

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

- A co żeś, kurwa, myślał?! - Gniewko odpowiedział rześko, gdy znajoma gęba wyszła im na spotkanie. Faktycznie, przestał zwracać większą uwagę na transportowanych herbian i wyjątkowy w sposobie prowadzenia dialog. Trzeba było zacząć załadunek towaru na barkę, czas na rysunki minął. Niezbyt grzeczne zachowanie z jego strony, ale nie bycie złapanym niesie ze sobą pewne przywileje i prawa. Tak jak przyjaźń.
Z węgielkiem bezpiecznie ściśniętym w dłoni, zsunął się z konia i ruszył w kierunku Wulfa. Koniem zajął się natomiast młody, chudy żołdak w przydużym hełmie. Chudzina nie tworzył obrazu poważnego żołnierza Jego Królewskiej Mości. Reszta redańskiej eskorty również zsiadła z wierzchowców i ruszyła wraz z wozem w kierunku zacumowanej barki.

Kapral Gniewko tymczasem przywitał się z druhem krótkim, braterskim uściskiem.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, frędzlu. Jeszcze trochę pomęczę Twoją wątrobę. No miałem cichą nadzieję natrafić na mojego ulubionego szypra, przyznam się. - Ruchem ręki od niechcenia wskazał wóz z klatką - Przywiozłem niezłą gromadkę. Ale wiesz co? O tym Ci opowiem za chwilę. Napiłbym się żytniej. Takiej wiesz, zimnej. Prosto z...

Przerwało mu rżenie i tętent końskich kopyt. Zwierze przemknęło obok dwójki przyjaciół, gnało na łeb na szyję w kierunku z którego przybyli. Griffin w swym zdziwieniu stwierdził, że była to jego klacz. Na jego szczęście, przytomniejsze chłopaki z załogi poszli w pościg za zbiegłym koniem, dosiadając własnych. Spłoszony wierzchowiec najwyraźniej przestraszył się czegoś, Lebioda wie czego. Może nawet własnego cienia. Tak czy owak, wyrwał się chudemu wojakowi, wcześniej o mały włos nie przyprawiając go o zawał. Chłopak sterczał jak kołek, beznadziejnie wpatrując się w całą scenę. Istne ucieleśnienie nieszczęścia.

- Krasulak! - rozległ się gromki głos wkurwionego Gniewka. Nadciągał niczym burza w kierunku chudziny. Kolejny raz wydarł się już stojąc przed nim. - Co to było, żołnierz?!
- Panie kapralu! Szeregowy Krasulak melduje, że był to koń pana kaprala!
- Wiem przecież, młocie Ty tępy. Pytam się: czemu uciekł?!
- Panie kapralu! Szeregowy Krasulak melduje, że koń się spłoszył i mie przestraszył!
- Krasulak, mieliście jedno, podkreślam, jedno zadanie. Przypilnować konia. A wy co?! Zesraliście się na samo rżenie?!
- Panie kapralu! Szeregowy Krasulak melduje, że to odbyło się tak nagle i klacz wykorzystała efekt zaskoczenia!

Gniewko westchnął głośno, przesuwając dłonią po swoim czole, najwyraźniej rezygnując już z dalszego dialogu z szeregowym.
- Krasulak, kurwa. Zejdź mi z oczu.
Ten rozkaz chłopak najwyraźniej opanował doskonale, bowiem ulotnił się z przed twarzy Griffina w kilka sekund.
- Widzisz z kim ja tu muszę siedzieć? - rzucił krótkie spojrzenie Wulfowi, kręcąc głową. - Weź tam powiedz swoim chłopakom, by pomogli usadzić tą hałastrę pod pokładem. Możemy wypływać jak tylko ich załadujemy.

Redańskie wojsko wiedziało co należy robić. Odstawiwszy pierw konie do stajni, poczęto przygotowania do przerzutu transportu na barkę. Klatkę otworzono dopiero w momencie, w którym cała eskorta znalazła się w okół wozu, wspierani przez kilku dzielnych marynarzy na pokładzie. Zasadami dobrego wychowania nikt się nie przejmował, ale tym razem odbyło się chociaż bez niepotrzebnych rzutów o deski i innych niegrzeczności. Za wyjątkiem słownych obelg, których przybysze nie mogli zrozumieć oraz elfa w profesorskiej szacie, który oberwał kilka razy w potylicę od uradowanych i szczerbatych wojaków. Wszystkich herbian poprowadzono pod podkład barki, nie dając im nacieszyć się widokami wieczornego Pontaru, okraszonym chmarą komarów. Pomieszczenie w którym ich umieszczono nie było za specjalnie wypełnione. Ot kilka skrzyń, liny, płótno. Słowem, niezbędnik każdego szanującego się okrętu. Ich trzymano po przeciwległej stronie, gdzie nie było niczego. Dla ich komfortu zostawiono dwie podwieszone lampy. I dwójkę strażników, którzy przycupnęli sobie wygodnie na skrzynkach. Nastąpił ogólny gwar i bałagan. Za chwilę odpływali.

- Ej, Wulf. - Szczur wskazał szturchanego nieludzia. - Pseudonim operacyjny "Docent". Nie wstydź się mu przypierdolić jak się wkurwisz. Ulży Ci, zobaczysz.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2016-09-09 15:12:10)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#20 2016-09-08 18:42:29

Melawen

Rozbitek

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Profesor przez większość trasy zawzięcie starał się uspokoić rozbiegane myśli. Prześladował go ból głowy a także nudności. Zamknąwszy się w sobie starał się wyrzucić najgorsze wspomnienia na powrót do najgłębszych czeluści swego umysłu. Rozmowy w wozie i usilne próba nawiązania kontaktu z żołdakami nie pomagała mu się skupić ale w obecnej sytuacji nie miał za bardzo jak narzekać na ciężkie warunki. Lekarstwo przyszło niespodziewanie... w postaci uderzenia... a nie... uderzeń w potylice. Elfa na moment zamroczyła i po chwili miast krwawych plam i rozłożonych zwłok jego oczy ujrzały okręt, rzekę... i bandę żołdaków którzy z taką czułością pomogli mu dojść do siebie. Był wręcz niezmiernie wzruszony... aż chciał ich uwolnić od nich marnego żywota w nagrodę za pomoc. Ale będąc w kajdanach schylił jedynie głowę pozwalając włosom zakryć jego twarzy i przy okazji starając się ukryć wszystkie emocje jakie nim szarpały.

Kiedy doprowadzono ich do nowego miejsca przetrzymywania, a więc swego rodzaju magazynu rozejrzał się po nim i westchnął. Nic... nie było tu nic co mógłby wykorzystać aby jakoś uciec. Kilka lin trochę materiału... i dwie małpy. Cholera... gdyby Ona tu była... zawsze pojawia się kiedy jest mu to nie na rękę... ani razu nie przyszła kiedy był przez kogoś więziony, osaczony... doprawdy jak ona sobie radzi w świecie przestępczym z tak beznadziejnym wyczuciem czasu? Felivrin spojrzał po swych przymusowych  towarzyszach i już chciał się podrapać po brodzie... gdy więzy przypomniały mu, że nie może tego zrobić.

Spojrzał na lampy w których tańczyły ogniki. A potem wyobraził sobie głowy dwójki strażników nimi roztrzaskane... i od razu poprawił mu się humor. Na razie mógł się jedynie obawiać tego że go zbiją... skoro to stąd żyje to znaczy, że gdzieś go chcą żywego dostarczyć... więc martwić przyjdzie się dopiero gdy ich zwierzchnik będzie chciał go stracić. To marne pocieszenie... ale jakieś. Ciągle obserwując strażników z włosami zarzuconymi na oczy tak by oni o tym nie wiedzieli i powiedział swobodnie lecz niezbyt głośno do innych więźniów.

- Hmmm... czyli czeka nas jeszcze dłuższa podróż? - przekrzywił przy tym nieco głowę aby obolałe od bicia mięśnie szyi przestały go boleć - Jakiś pomysł jak zbić czas? - przy słowie "zbić" znów się skrzywił z bólu.

Offline

 

#21 2016-09-09 14:54:12

 Ravenill

Rozbitek

Miano: Nelion
Rasa: Pół-elf
Wiek: 24

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Dziewczyna zwana Potworkiem, chyba nie przyjęła najlepiej słów Białowłosego. "Ptaszyna chyba mi się obraziła... Cóż jednak począć na brak dystansu do siebie" - pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Taki już był urok przebywania w towarzystwie. Bladolica zamilkła, spoglądając w nicość, a reszta... Nie wydawała się zbyt rozmowna. "Działanie i działanie... Jak niby rozmowa z tym pół-bucem na migi na nas przybliżyć do ucieczki, to ja nie wiem... Prędzej daliby mu dupy, czy coś... Może by nas wypuścił?". - Spojrzał uważniej na strażnika. Czy pół-elf czuł niepokój? Jeśli tak, to na pewno nie związany z opuszczeniem Herbii. Prędzej przeszkadzała mu ta cała klatka... I więzy... I to, że ciąż nie wiedział gdzie jadą. Mógł się tylko domyślać. Zwiedził już kawałek świata, a miejsca swego dalej nie znalazł. Jeśli teoria o magii, która przeniosła ich do alternatywnego świata była prawdziwa, to... była to szansa. "Trochę szkoda Piękntoki i Czarnulki... Ale może to i lepiej? Chociaż nie skończyłem skacząc jak Tępuś-pajac, będąc na każde zawołanie Arii". - Uśmiechnął się sam do siebie pod nosem, na samą myśl o tym, że mógłby komuś usługiwać.

Wtedy to ciszę, a zarazem myśli szermierza, przerwał Potworek. Roześmiana, przywitała się z Nelionem, zapominając całkowicie o swoim fochu, co dało dość... niepokojący efekt.

- Taaa... - mruknął, przyglądając się jej uważnie. Nie trwało to jednak długo, gdyż mniej więcej w tej chwili dotarli do jakiegoś znaczącego punktu, jako że ichni strażnik-rysownik oddalił się w celu powitania swego kompana, czy kimkolwiek był ten drugi. Taka szkoda, że nic nie mogli zrozumieć. "Ani pozatraszać, ani wypić, ani pochędożyć... Trzeba na poważnie się stąd wyrwać".

Jego uwaga wróciła wtedy do trupiej dziewczyny. Jej pergaminowa skóra, widoczne żyły i podkrążone oczy... "Są zapewne bardzo atrakcyjne dla nekrofila. Ciekawe, czy określiłby ją jako przeuroczą?". Już otwierał usta, by się przedstawić, jednak w słowo wtrąciła mu się popielatowłosa, najwyraźniej szukając zajęcia. "A to podobno ja jestem niewychowany... Cóż... Grunt, by nie porozumiewała się z nami rysując." - przemknęło Nelionowi przez myśl.

- Rozumiem, że jestem niepozorny - zaczepił kobietę przesadnie grzecznym tonem, miast zdradzić swoje miano. - Ale takie ignorowanie drugiej części towarzystwa jest co najmniej niestosowne, nie wspominając o damskim tupecie... A wyglądała panna Poliglotka, na tak dobrze wychowaną damę - mruknął, zabarwiając głos sarkazmem, słowa swe kierując do Aishiele. "Przyjemniej tak przedstawiła się Gniewkowi, czy jak tam miał ten pół-pajac".

Przyjemny wstęp do konwersacji przerwał im jednak transport na barkę. Byli przy rzece, a raczej na rzece. Nieciekawe miejsce do ucieczki, aczkolwiek pozostawało im coraz mniej czasu. Jeśli dobrze się domyślał, wieźli ich do celi, czy innego więzienia. Stamtąd już tak prosto nie uciekną. Standardowo w czerep dostał jegomość ubrany w szaty profesorskie... "Grunt, że chociaż panienek nie obtłukli".

- Więc... - zagaił, siedząc już pod pokładem. - Magia nie działa, mamy małe zamieszanie, a dłuższa podróż... - wyraźnie zacytował słowa profesoropodonego. - Moim skromnym zdaniem nie wchodzi w grę, szczególnie jeśli toś będzie mi tu bełtał pod nogi. Umiecie pływać? - zapytał, zmieniając temat, całkowicie porzucając dygresję i uśmiechając się lekko.
- Wystarczy teoretycznie zająć strażników i... może spróbować wykorzystać te lampy, by przepalić liny na nadgarstkach? Potem może spróbować się wykraść? Te obroże... Zdejmiemy po ucieczce... Jakoś... Czy ma ktoś może lepszy pomysł, by nie zostać zamkniętym w 4 kamiennych ścianach pod ziemią?

Offline

 

#22 2016-09-10 13:59:27

 Ren

Mniejsze zło

Miano: Elenora Yarrid
Rasa: półelfka
Wiek: około dwadzieścia

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Rennel otworzyła już usta, chcąc odpowiedzieć siwowłosej kobiecie, kiedy jej nowy kolega odezwał się do niej złośliwie. Dziewczyna zerknęła na niego z lekkim, nieukrywanym zdziwieniem, zaskoczona reakcją półelfa. Nic się przecież nie stało, a ten tak wyskoczył... cóż, najwyraźniej każdy inaczej przeżywa tę niewolę. Podczas gdy mężczyzna spoza klatki, który jeszcze przed chwilą zajmował się rysowaniem i przybliżył im nieco ich sytuację, oddalał się, wrzeszcząc do kogoś innego, niby-martwa Ren zdołała odpowiedzieć Aishele.

- Z Oros, ale przywiało mnie tutaj z Ujścia... - skrzywiła się nieznacznie, przypominając sobie ostatnie wydarzenia, które z tej perspektywy wydawały się takie odległe. Ile czasu minęło, odkąd została postrzelona? Ile czasu minęło, odkąd została wskrzeszona? - A ty? - spytała tuż przed tym, jak otworzono klatkę i zaczęto ich wywlekać. Dziewczyna, będąc na samym tyle, spróbowała wcisnąć się głębiej, robiąc to mimowolnie, podświadomie nie chcąc zostać wywleczoną na pokład statku, który kiwał się na nieznanej rzece. W końcu jednak, podobnie z pozostałymi, została wyciągnięta i zawleczona pod pokład, nie bez problemów. Bo Rennel, gdy tylko łapska wojaków zacisnęły się na jej ramionach, poczęła zachowywać się jak jaka płotka na suchym lądzie. Szarpnęła się raz i drugi, krzyknęła, zwyzywała ich od brutali i dzikusów, po czym jej głowa gwałtownie odskoczyła do tyłu, a panienka jęknęła z bólu, gdy otwarta ręka któregoś z nich zderzyła się z jej twarzą. Było widać ślad, lekko czerwony, jednak nie tak bardzo, gdyby w dziewczynie krążyła krew. A ona nie krążyła.

Efekt był natychmiastowy. Dziewczyna przestała się rzucać i pozwoliła z naburmuszoną, złą miną załadować się pod pokład. Stęknęła głucho, gdy rzucono ją na deski. Zaraz zaczęła się wić, aż oparła się o ścianę. Twarz ją piekła, a w oczach miała łzy, niejako z upokorzenia, choć ból także je wywoływał. Już po chwili zaczęła czuć kołysanie się barki na wodzie, pomimo faktu, że jeszcze nie zaczęli płynąć. Jak można było się spodziewać po Rennel, która nigdy stopy na statku nie postawiła, jej niby-martwy żołądek począł się buntować, a biała dziewczyna stała się bielsza. Poczęła przełykać ślinę, byle tylko nie zwymiotować na deski. Na razie nie ruszyli, więc jako takie szanse miała, ale co, gdy wypłyną? Nie chciała zwracać resztek zawartości, bo wiedziała, że zostanie za to opieprzona, ale co mogła poradzić, że to jest jej pierwszy rejs...


Karta Postaci  | Monety: 20 novigradzkich koron

Offline

 

#23 2016-09-12 06:14:27

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

— Pa, jebnie! — Jeden z dwóch przyczajonych w tataraku obdartusów, podniósł nagle głowę, wskazując kompanowi odległe łuki akweduktu i wyrastającą nad nimi baryłę, trzęsącą się u podstaw niczym oblegana przez tarany wieża.
— Uciekać! — zawył jego towarzysz, porzucając wędkę i kryjąc się głębiej w zaroślach, na sekundy przed tragedią, słysząc i czując niesiony przez wodę odległy bulgot, skwierk i narastający smród. Baryła, ogromny sukces nauki i wielka duma lokalnego wydziału chemii eksplodowała gejzerem szlamu i gówna, wyrzucając kożuch smrodliwej zawiesiny na dwadzieścia sążni w górę. Na kilka pełnych grozy i napięcia sekund, słońce zostało przysłonione przez niespodziewaną kanonadę, a rojące się na niebie pociski lądowały przy wtórze pluśnięć, bluźnierstw i okazjonalnych wrzasków, w wodzie i na otaczających ją brzegach.

W całym zamieszaniu, mało kto zauważył, że w tym samym czasie, rzygając brunatną wodą z wielkiego odpływu poniżej osadnika, miasto pozbywa się kolejnego odpadu, który nigdy nie powinien był się w nim znaleźć. Odpad ten był z grubsza humanoidalny, choć na tyle chudy, by móc przecisnąć się przez okratowanie potężnej, wystającej nad rzekę, odprowadzającej ścieki rury. Chlupnąwszy w wodę i wypłynąwszy na jej powierzchnię, odpad wierzgnął, zakaszlał i splunął kilka razy, obierając zgodny z nurtem kierunek na płyciznę.

Przebierając wodę chudymi ramionami, z niezmąconym, w przeciwieństwie do wody uporem, zbliżał się w stronę piaszczystej, zaśmieconej plaży, torując sobie drogę pośród zielonego szlamu, zdechłych szczurów, oleju i pływających na powierzchni śmieci. Pokonując połowę koniecznego do przebycia dystansu, wierzgnął niespodziewanie, kotłując wodę i pieniąc rozpuszczone w niej mydliny, które przypłynęły tu falą aż z Novigradu.
Blady na twarzy, z wrzaskiem na ustach, obrócił się w wodzie, zaczynając płynąć w kierunku, z którego właśnie przypłynął. Dalej, bardziej kilka niż kilkanaście metrów za nim, przecinając wodę na powierzchni, poruszał się szybko długi kształt, okazjonalnie wynurzający się nierównymi, lekko kolczastymi fragmentami ponad brudną taflę.

Rzucając się naprzeciw nurtu, wierzgnął desperacko, dostrzegając nadpływającą barkę.

— Ja cię pierdolę, ale pierdolło! — podzielił się swoimi spostrzeżeniami, jeden z wychylających się ostrożnie zza nadburcia Redańczyków. W międzyczasie, zatykając nosy, dwaj jego koledzy pozbywali się z pokładu martwej owcy, która wystrzelona z odstojnika, doleciała aż na rufę.

— Bueee — stojący po prawej towarzysz broni, oznajmił co leży mu na żołądku, wzbogacając skład rzeki czymś od siebie.

— E, chłopy! Człowiek za burtą! — wydarł się trzeci, mrużąc oczy i dostrzegając płynącego uciekiniera, na trasie farwatru.

Podniesione larum wywabiło spod pokładu tę część żołdaków, która skryła się tam podczas eksplozji w oczyszczalni. Pokład zaroił się od biegających jak klerycy po burdelu Redanów, w głównej mierze przeszkadzających i tłoczących się przy burtach. W końcu, gdy płynący wpław mężczyzna, znalazł się dostatecznie blisko, dopchali się do niego z bosakiem. Chwytając podany mu drąg, Mancinella wychynął spod powierzchni w całej swojej elfiej okazałości. Znajdujący się po drugiej stronie burty żołdacy ucichli nagle, a miny mieli nietęgie. Trzymający bosak elf patrzył na nich, wyczekującym, pełnym niezrozumienia spojrzeniem.

— Jaki tam człowiek. — Ktoś splunął do wody, przerywając niezręczne milczenie. — Zasrany elf.
— Tfu, dosłownie. Ale cuchnie, swołocz.
— Ja słyszałem, że Wiewióry mają swoich partyzantów co bieżają po kanałach. Kto wie, czy to nie taki syn.
— Do wody, chuja! 

Przekrzykujące się zbiegowisko redańskich, pluło i obrzucało elfa obelgami i wszystkim czym miało pod ręką. Trzymający się uparcie kija a później już samej burty Mancinella, to wynurzał się, to chował unikając miotanych w jego kierunku gąsiorów po gorzałce i warzyw różnego rodzaju i świeżości. Ciuciubabka trwałaby pewnie w najlepsze, gdyby ktoś przytomny nie rzucił w końcu:

— Wiosłem go!

Któryś z młodszych żołnierzy, zawołany przez niechcących powalać mundurów wyższych szarżą kamratów, został oddelegowany do usunięcia elfa. Stający przy burcie młodzian już brał sprawy w swoje ręce, gdy w tym samym momencie coś z rozpędu uderzyło o barkę, kołysząc nią jak gównem w przerębli. Młody zwalił się do wody, tuż obok elfa, którego próbował podtopić.

— Panie kapralu! Szeregowy Krasulak melduje, że nie umiem pływać! — dobiegło ich zza burty.


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#24 2016-09-14 21:24:23

Szczur

Kwestia ceny

Miano: Griffin
Rasa: Człek
Wiek: Około trzydziestki

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Podróż ciągnęła się niemiłosiernie dla Griffina, a nawet nie był związany. Tylko siedział wraz ze starym znajomym Wulfem w przyciasnej kajucie, popijając rześko kielonki żytniej okraszonej rubaszną i swobodną rozmową. Czas wlókł się jak spity chłop wracający do domu. Nic więc dziwnego, że w końcu Gniewko postanowił przyśpieszyć sobie samą podróż. Uderzył więc w kimę.
Sny szybko zabrały go z dala od jego trosk i zmartwień. Dnia dzisiejszego nawet większych, w związku z przybyciem obcych. Odpłynął w świat sennych marzeń, dając się nieść prosto w przeszłość. Do wydarzeń, które w jego mniemaniu były beztroskim i radosnym czasem.

Lato. Słoneczne, temerskie lato. Promienie czule grzały plecy chłopów pracujących na roli w około Wyzimy. Złociste łany zboża bujały się na wietrze jak na potańcówce w stodole. Sielankowy klimat żniw został zakłócony przez miarowy tętent mocnych skórzanych butów. Na dróżce ciągnącej się między polami biegło młode wojsko. W tym i Szczur, będący jeszcze młodzieniaszkiem. Granat ich mundurów kontrastował z jasnym otoczeniem. Hełmy lśniły w blasku słońce, grzejąc przepoconych chłopaków. Na rumianych twarzach widniał jednak zacięty wyraz twarzy, godny najtwardszych trepów. Czterorzędową, długą na kilkadziesiąt metrów kolumnę prowadził chorąży z proporcem batalionu oraz oficer. Ten prowadził przyśpiewkę. Intonował wers, który reszta żołdactwa powtarzała gromko. Griffin także, stalowo dzierżąc drzewiec.

"OooooOoooOOoo...

Wrogu Twe ataki na nic!
Pierwszy batalion broni granic!
Stal klingi w ręku błyska!
Wnet ją wróg poczuje z bliska!
Mundur działa jak przynęta!
Pragną dotknąć go dziewczęta!
Berdysz został moją panią!
Życie swe bym oddał za nią!

OoooOOooooOoo....

Dziesiętnika mamy w cipę!
Dba o całą swą ekipę!
Lecz gdy zajdziesz mu za skórę!
Wtem lazaret wam lub sznurek!"


To były wspaniałe czasy. Byli jak jedna, wielka rodzina. Zanim jeszcze przyszła wojna z Czarnymi i poznał całe gówno tego świata. A skoro mowa już o gównie...

Z drzemki wyrwał go dopiero dźwięk upadającego truchła owcy na pokład tuż nad nimi. Zerwał się jakby coś ugryzło w dupę i spojrzał na Wulfa.
- Ej. Słyszałeś to?
Wciąż coś spadało na deski. Coś jakby grad, tyle że miększe? Nie czekał na odpowiedź. Biegiem wyrwał się z ich kajuty i wbiegł po schodach, wychodząc na pokład łajby. To co zobaczył chyba przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Istny deszcz kału, bombardujący ich krypę. Armagedon, który skończył się tak szybko jak zaczął. Gniewko szedł przez pokład, nie wierząc własnym oczom. Kroki stawiał ostrożnie, uważając na wszystkie kupki.

- Co to, kurwa, jest?! - zapytał głośno.
- A gówno, panie podoficerze! - odpowiedział szczerze szczerbaty załogant barki, strącając resztki ze swojego ramienia.
- No żeby to chuj jasny, jak?
Tym razem z pomocą przyszedł jeden z Redanów, który akurat nie był zaabsorbowany ciskaniem przedmiotów w nieludzia. Nim Szczur postanowił się nie przejmować, bo i po co. Poradzą sobie.
- Ano panie kapralu, Baryła pierdolnęła. Jebło szambem niemiłosiernie, na kilka sążni w górę!
Czyżby cudo inżynierii Oxenfurtu nie wytrzymało stężenia gówna w gównie? Albo to był sabotaż, dokonany przez ściekowe Wiewióry. Kto jak kto, ale na walce ze Scoia'tael Griffin znał się jak mało kto. Faktycznie, nieludzie mieli specjalne komanda, które przemieszczały się kanałami. To mogła być ich sprawka. Ewentualnie...

Odezwał się tak bardzo znajomy głos, oznajmiając panu kapralowi, że nie umie pływać.
- Krasulak, kurwa!
Dopadł do burty. W wodzie i szambie faktycznie pływał szeregowy Krasulak. I jakiś elf, co to wyglądał jak stęchłe truchło. Pachniał podobnie.
- Dajcie kurwa bosak, no! - zakomenderował, chcąc ratować swojego ulubionego żołnierza. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na elfa. - Jak nie chce tonąc, to z kuszy go.
Wydawszy rozkazy, dołączył się do ekipy ratowników. Podali bosak szeregowemu. Ten kilka razy go łapał i prawie za każdym razem spadał, nie mogąc utrzymać się na drągu.
- Krasulak! Ile macie lat?! Pięć?!
- Dwadzieścia, panie kapralu, ale...


Dwóch marynarzy sterczało przy burcie, wpatrując się w sunący pod gównem i wodą kształt.
- Patrz, szwagier. - jeden z nich wskazał kształt palcem. - To chyba ta, żagnica.
- Przynajmniej trzy sążnie, tak myślę. - odparł drugi, kontemplując niezwykły okaz fauny Potnaru. Która zbliżała się coraz bliżej burty. - O kurwa, płynie nam do tego!
Stworzenie było niezwykle zwinne jak na swoje rozmiary. I szybkie. Dotarłszy pod barkę, wyrzuciła szczypce w górę. Redański chłopak, który właśnie nałożył bełt na kuszę i szykował się do wysłania go priorytetem w stronę Mancinelli, nawet nie wiedział co nadchodziło. Aż do ostatnich chwili. Żagnica chwyciła go za nogi, zaciskając szczypce i łamiąc je biedakowi. Nim ten zdążył wezwać matulę, był już pod wodą.
- Widzisz jak je? - skomentował jeden z okrętowych badaczy stawonogów.

Faktycznie. Porwany chłopak został szybcikiem spałaszowany, mieszając się resztkami z gównem. To co się rozegrało na oczach Krasulaka dodało mu niezwykłej siły. Niczym delfin albo inna ryba wyskoczył z wody, wręcz wspinając się po bosaku. Gniewko z resztą na górze wyciągnęli go w trymiga.
A żagnica znowu zaatakowała. Jeden z ratowników został chwycony za kostkę. Pierw wylądował twarzą na deskach z gównem, nim ściągnęła go w otchłań.
- O ja cie pierdole! Bić na alarm! Strzelać w to! Wzywać, kurwa, wiedźminów czy co! - komenderował Szczur. Ganiał po pokładzie i starał zebrać hałastrę do kupy, wspomagając się kopniakami.

Pod pokładem, dwójka strażników przestała raczyć się wódeczką już dawno. Zdenerwowani obserwowali to pokład, to więźniów, nim w burtę za nimi coś uderzyło. Zaaferowani wylecieli na górę jak oparzeni, zostawiając Herbian bez opieki. Na łajbie zapanował totalny chaos.

Ostatnio edytowany przez Szczur (2016-09-15 01:54:43)


Karta Postaci  | Monety:   12 novigradzkich koron

Dla Temerii zrobię wszystko. Nawet się skurwię.

Offline

 

#25 2016-09-20 01:47:01

 Ivan

Wieczny Ogień

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Wypluwając brudną, cuchnącą wodę zalewająca mu twarz i oczy, Mancinella próbował kurczowo chwytać się krawędzi drewnianej barki, która co rusz uciekała jego palcom i zdartym od drapania drewna paznokciom. Pierdolce znajdujące się po lepszej stronie burty, krzyczeli przez siebie i hałłakowali jak zgraja pijanych goblinów, omal nie zabijając się wzajem przy wymachiwaniu bronią i drągami, które służyły im do odpychania od dna. Związany od dziecka z wodą elf, był niemal pogodzony ze swoim losem. Jego wyzute z ostatków sił mięśnie, zmordowane długą ucieczką, poznaczone razami bosaka, nie dawały mu szans na dłuższe utrzymanie się w toni, nie wspominając o dalszej ucieczce. Nie miał nawet siły bawić się w ganianego wokół barki, na którą z jakiegoś powodu odmawiano mu wstępu. Mancinella nie był pewien, ale domyślał się jakiego. Bo ten świat, świat jednego księżyca, dziwacznych gwiazdozbiorów, pełen bestii i mutantów, szumiący przenikającymi go prądami magii i Bram jak skrzyżowanie kilku rwących rzek, nie różnił się mocno od jego ojczystego. A podobieństwo to pozwalało mu ze sporą pewnością przypuszczać, że powód był więcej niż jeden, każdy spiczasto zakończony. Nie, Mancinella nie urodził się wczoraj i wiedział w czym rzecz. Urodzić się elfem, było w pewnych czasach i miejscach równoznaczne z noszeniem do końca życia łatki z szamerowanymi grubą, czerwoną nicią słowami "masz przejebane". A on, podczas całego swojego krótkiego życia, które nie zaczęło się wczoraj, zdawał się nie trafiać w inne czasy i miejsca.


Kurwa mać — wyszeptał cicho, raczej ze zdumieniem niż strachem, pogodzony z losem, widząc jak celują do niego  z kuszy i słysząc plusk monstrualnego skorupiaka w toni, niebezpiecznie blisko jego samego. Dawny przewoźnik z Bagien Serathi przymknął powoli oczy, puszczając krawędź barki, zamierzał poddać się żywiołowi i odwiecznemu obiegowi przyrody. Szczęki potwora, muliste dno i pijawki były mu mniej wstrętne niż hałastra z pokładu.

Wtem coś chlupnęło, wrzask poniósł się nad wzburzoną nagle wodą, a Mancinella zobaczył jak tuż nieopodal, wyciągając kostropate odnóże, stwora jak z półmiska ściąga z barki, mierzącego do niego z kuszy żołdaka. Zignorowawszy samego elfa, zaczęła wyjadać strzelca z pancerza tak jak wyjada się gotowanego raka ze skorupy. Woda wokół zrobiła się jeszcze ciemniejsza.

Wydając z siebie długi i urwany raptownym skrzekiem wrzask, elf rzucił się przed siebie, jak gdyby samymi tylko rękami chciał wychlapać cały Pontar z jego brzegów. Ostatnie ciche modlitwy, które powtarzał przed chwilą w myślach do bogów, ze wstydem przed samym sobą, zmieniały się teraz w najgorsze bluźnierstwa, które wypluwał z siebie, nadrabiając dystans między barką, który wydłużył się gdy puścił jej fragment.

Jego życie, absurdalne jak sen idioty, miało trwać nadal. Mancinella w końcu zbyt bardzo różnił się od zwykłego elfa. Wbrew wszystkiemu co o sobie myślał.  Bo prawda była taka, że miał, pierdolony, szczęście. I za bardzo śmierdział padliną, żeby robić za dobry posiłek.

Adrenalina zrobiła swoje. Resztę dołożył pobudzony jej skokiem narkotyk, wciąż jeszcze krążący w żyłach uciekiniera. W pojedynczych przebłyskach widział jak wspina się na statek, przy wtórze całego zamieszania, biegających po pokładzie żołnierzy, których ubywało, gdy zapamiętała w ucztowaniu żagnica wystrzeliwała swoje odnóża, walcząc o byt kosztem znikających pod lustrem wody Redańczyków.

Z nie wiedzieć kiedy zgarniętą z pokładu kuszą dzierżoną przez pierwszego nieszczęśnika i rozwianymi włosami, Mancinella wpadł pod pokład, znajdując się nagle w towarzystwie szypra, dziwacznej zgrai poupychanej w klatkach oraz butelki temerskiej żytniej, tak do połowy odpitej.

— Spójrz na mnie — wysapał powoli, akcentując każde słowo, ociekając wodą i wytrzeszczając obłędne, przekrwione oczy, podczas celowania do faceta, który został pod pokładem. Teraz to ja tu jestem szyper.


Ale nie martw się, przyjdzie zima, przyjdzie wojna, będą nowe oblężenia i grabieże.

Offline

 

#26 2016-09-20 21:43:39

Wulf

Granica możliwości

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Po braterskim uścisku, Wulf wyszczerzył się i poklepał jeszcze Gryfina po ramieniu. Zrazu przypomniały mu się długie, niemal nieskończone wieczory, które spędził z tym człowiekiem, kiedy to budzili się na drugi dzień, półżywi z łbami pulsującymi jak pąki archesporów. Żytnia przelewała się po świt, przepalając gardła i mordy, a jędrne i powabne dziewuszki siedziały im na kolanach, swoimi pełnymi piersiami zasłaniając całą ponurość tego świata.

Szyper przyjrzał się w milczeniu powiązanej gromadzie, otoczonej przez stalowe pręty klatki. Wyglądali mu na biednych, schorowanych grasantów, a ich spiczaste, elfie uszy, przebijające się przez proste włosy, utwierdziły go tylko w przekonaniu, że są oni nikim innym, jak Wiewiórkami. W tym samym momencie w Wulfie wezbrała niema złość, przypomniał sobie bowiem ilu jego chłopaków padło od strzał tych tchórzliwych skurwysynów, siekących grotami z szuwarów i przybrzeżnych lasów. Jebani nieludzie nie mieli w sobie za grosz honoru, nie stać ich było żeby zmierzyć się na otwartym polu. W rezultacie człek, taki jak on, nigdy nie wiedział, czy tym razem dobije do portu, czy może jego ostatni rejs miał być tym kolejnym. Przez nich, myślał sobie, zginę kiedyś i spuchnę na dnie Pontaru, a moje truchło zeżre jakieś potworzysko.

– Pod pokładem powinni się zmieścić. Tylko aby oni jakiejś cholery nie mieli, czy czego, psia ich mać. – Akcentując ostatnie słowa, szyper splunął ostentacyjnie. – Chłopaki, pomóżcie ich przetransportować!

Kiedy więźniowie zostali eskortowani pod pokład, Wulf zasiadł wraz z Gryfinem przy beczce z grogiem, po czym gwizdnął na swojego siostrzeńca i kazał mu przynieść butelkę żytniej, którą tuż po wcześniejszym zacumowaniu zdążył przywiązać do sznurka i przez burtę wrzucić do Pontaru. Nic tak szybko, uważał, nie chłodziło wódki, jak właśnie nurt tej rzeki.
– Bardziej niż ten wątły profesorek, interesuje mnie jedna z tych dziewek. Ta no, siwucha. Niebrzydka. Lubię takie, hehe – Wulf przechylił kieliszek, a potem, pustym już, huknął o beczkę. Skrzywił się lekko, kiedy przyszło zagryźć mu marynowanym śledziem. Dosyć, że jadł go już na śniadanie, obiad i kolacje. Od ostatnich dziesięciu lat. – Nie odstąpiłbyś mi jej na godzinkę? Zrobię swoje i odstawię ci ją z powrotem. Tutaj, na tej łajbie, brakuje człekowi dobrego rżnięcia.

Zaśmiał się rubasznie, wstał i rozciągnął zastałe gnaty. Gorzała zaczęła już miło rozgrzewać trzewia, pobudzając ciało do ruchu. Wspomnienie dupczenia świtało jeszcze w głowie Wulfa, kiedy w końcu, z jakiegoś powodu, postanowił nagle zmienić temat. Zaczął więc dyskutować ze Szczurem o tym i owakim, aż w końcu obu ich zmorzył sen. Poszli więc pod pokład, runęli ciężko na hamaki i nim choćby jedna owca przeskoczyła przez zagrodę, szyper spał już smacznie, nieopodal Gryfina, jako dwaj mężowie po ciężkim trudzie.

Obudził go głośny huk i tępe pytanie Szczura.
– Trudno żebym nie słyszał – odparł głucho i wygramolił się czym prędzej z piernat. Zacisnął klamrę pasa i sprawdził czy aby jego kordelas jest na swoim miejscu. Następnie powziął jeszcze łyk wódki i przetarł spocone czoło. – Rozpierdalają mi łódź! – Wizja płonącej barki otrzeźwiła go w jednej chwili, toteż napił się ponownie, tym razem dla odwagi i pognał wraz z łysym redańczykiem na pokład.

Kiedy tylko zdążył wychynąć głowę nad powierzchnie, zastygł. Deszcz miękkiego gówna i mdlący smród fekaliów wprowadził go w stan bliski omdlenia. Żadne słowa nie potrafiły oddać tego, co widział. Wszystko wyglądało jak nierealne obrazy, stworzone przez umysł, który najprawdopodobniej ktoś wcześniej otępił pierdoloną toną fistechu.
– Kapitanie! – wrzasnął Waśko, trzymając się za głowę. – Kapitanie, nie uwierzycie, co… – nim zdążył skończyć, majtek poślizgnął się na śluzowatych, owczych wnętrznościach i runął ciężko na deski. Wijąc się w purpurowej mazi, z trudem stanął ponownie na nogi.

– Co tu się, na Bogów, stanęło? Psa rozerwało?!

Nim Waśko zdołał choćby otworzyć gębę, jeden z ludzi Szczura wszystko wyjaśnił. To jeszcze bardziej rozsierdziło szypra, który teraz wyszedł w pełnej okazałości na pokład i z dłońmi opartymi o biodra, zaczął na prędce szacować straty. Te, na szczęście, nie były jakieś kosztowne. Żadnych większych uszkodzeń; płótna nieporwane, burta w jednym kawałku. Maszty stały jak ongiś, nim jeszcze się napierdolił.

Z jednego z nich skapnęło mu na nos coś ciepłego i lepkiego. Wytarł to wierzchem dłoni, zupełnie jakby była to pontarska bryza.

Kiedy wszyscy zajęci byli topielcem, Wulf zamiótł obcasem owczy flak i z roztargnieniem rzucił do Janka:
– Weź to, synku, wywal za burtę, bo nie zdzierżę… A tam co się, do stu chędożonych syren, odpierdala?! – wybuchnął, słysząc charakterystyczny plusk i nawoływanie Szczura. Kiedy Wulf dołączył do zbiegowiska i wyjrzał za burtę, spojrzał na druha z niedowierzaniem. Zaraz jednak zawołał głosem pełnym autorytetu. – Wypierdolcie ten bosak! Sieć! Złapcie ich w sieć! Gdzie są, kurwa, moi ludzie?! Śpicie, psichwosty?! Zaprawdę powiadam wam…

Nie dokończył. Zarys potężnego cielska pod taflą wody odebrał mu mowę. Chciał wydać kolejny rozkaz, powiedzieć rudemu Heinzowi, aby rozwinął wszystek żagli i pociągnął i rozpędził starą barkę, ale nie potrafił. Gula dławiła mu przełyk. Wkrótce zginął pierwszy człowiek. Za nim kolejny. Ogromne tłuste macki ściągały ludzi z pokładu, jak z talerza, a instynkt samozachowawczy szypra kazał mu skryć się gdzieś, uciec, gdziekolwiek, byle dalej od tego horroru, byle tylko uratować własną rzyć. Wulf ostał jednak wraz z resztą kompani, bo nie było gdzie uciekać, nie było nawet gdzie się schować.

– Szczur, Szczur! – starał się przebić przez miażdżący bębenki w uszach hałas. – Musisz… – Wulf poślizgnął się i upadł boleśnie na łopatki. Zderzenie z deskami opróżniło mu płuca z powietrza, jakoby z przekutego, owczego pęcherza. Klnąc siarczyście, podniósł się i podjął jeszcze jedną beznadziejną próbę komunikacji. – Pod pokładem mam fajerwerki! Weź je...

Wszystek trzewi barki zatrzeszczało, kiedy coś uderzyło z siłą w lewą burtę, a statek zachybotał się niebezpiecznie na wzburzonym Pontarze.

Wiedząc, że Szczur i tak go nie usłyszy, skierował się chwiejnym krokiem pod pokład. Omal nie spadając ze schodów, pognał do skrzynek w jednym z ciemnych kątów. Miał ją już otworzyć, oświetlając sobie przestrzeń lampą, kiedy usłyszał za swoimi plecami nieznany mu głos. Kiedy się odwrócił, ujrzał, wycelowaną w jego pierś, kuszę.
– Tylko spokojnie – wyszeptał, podnosząc ręce.

Offline

 

#27 2016-09-21 18:04:51

 Ravenill

Rozbitek

Miano: Nelion
Rasa: Pół-elf
Wiek: 24

Re: NA OBCZYŹNIE II - OXENFURT!

Towarzystwo otępiało. Być może to niewola, a mogło być i tak, że zielony odcień skóry trupiobladej panny działał, obniżając morale. 'I weź tu zorganizuj ucieczkę" - przeszło mu przez myśl, pomijając już sytuację, która sprzyjała im jak nigdy. Ogólny chaos wywołany... czymś? Nie nastrajało to pozytywnie, ale dawało nadzieję. "O ironio...".

- Hej! Co tam się dzieje! - ryknął, choć i tak nikt nie mógł go zrozumieć. Ciągle miał związane ręce, a nikt się nie kwapił do pomocy. "Co za idiotyzm. Najpierw pieprzą o ucieczce, kokietują, namawiają, knują, a teraz siedzą jak te sflaczałe dziadziusie, co to pohasać sił już nie mają, bo w portkach nic nie staje".

- A idźcieże... - mruknął, wyraźnie zirytowany, rzucając prawie mordercze spojrzenia każdemu spanikowanemu w otoczeniu.

Już miał wypluwać kolejny stek przekleństw, czy innych krasomówczych epitetów mających zmotywować trupę do działania, gdy poczuł coś dziwnego. Jakby rozerwanie wnętrze, a jednocześnie przejmujące zimno. Oślepiające światło powróciło, a jego moc rosła z sekundy na sekundę. Oczywiście światła nie widział nikt, poza pół-elfem.

- Nie... No nie... W dupę se wsadźcie tą magię! - Zdołali usłyszeć zebrani pod pokładem, po czym pół-elf znikł, bez żadnych efektów specjalnych. Ni magicznego puff, ani nawet srogiego pierdu, jakiego zapewne nie powstydziłby się Szczur. Nawet małej iskierki nie było. Zostały tylko puste więzy i obręcz z dwimerytu. Co ciekawe, ekwipunek elfa także wyparował. Jego płaszcz, koszula, miecz, buty... Wszystko w czym przybył do tutejszego świata zniknęło razem z nim samym.


Spoiler:

Dzięki za przygodę i miłe przyjęcie Herbian. Nelionem już uciekam, ale możliwe że zrobię tu nową postać ;3

Ostatnio edytowany przez Ravenill (2016-09-21 18:07:18)

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.rggu49.pun.pl www.sniper.pun.pl www.dod-wow.pun.pl www.dforce.pun.pl www.unionek.pun.pl