Ogłoszenie

Vatt'ghern pod przeniesiony! Znajdziesz nas teraz tutaj

---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ---------------------------------------------------- ----------------------------------------------------

#51 2016-12-19 02:53:21

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Tibert otworzył usta w szerokim uśmiechu, zastygając tak na moment, nie mając pojęcia co odpowiedzieć. Choć trzymał właśnie w ręku trzydzieści dwie uncje kutej i hartowanej mahakamskiej stali o kształcie ostrego jak brzytwa obosiecznego miecza o szerokiej klindze, poczuł się zupełnie rozbrojony dyrdymałami własnej siostry.

Gruntownie? — wargi brata poruszyły się, akcentując wyraźnie powtórzone po siostrze słowo. Powiedzieć, że wiedźmini wysterylizowali mu mózg, było nie dość precyzyjne i śmiesznie nietrafione. Oni wykastrowali w nim wszystko, co zostało tam z człowieka. To, kim był i kimkolwiek mógłby się stać, przepadło bezpowrotnie strawione przez ogień rozpalony od Traw. Jego umysł zaczął jako czysta karta, stare zwoje zastąpiono nowymi, które zapisano, używając bólu jako pióra oraz krwi, potu i łez w charakterze inkaustu.

W mojej szkole zostawialiśmy ciała tych, którym szło „niezbyt dobrze” jako ostrzeżenie. Albo przynętę na ghule. Zupełnie jak starego Kerta i tego ryżego powsinogę, którym uparłaś się sprawić ten śmieszny pogrzeb. — Młody wiedźmin zwinnym ruchem schował miecz, zwalniając nieco uścisk i marszcząc czoło w udawanym namyśle. — W tym lesie żyją nie tylko pierzchające sarenki i zające z miękkim futerkiem. Pochowaliśmy ich płytko, obydwaj świeżo po krwawieniu... Daję im góra trzy dni. Bies, trupojad, może nawet jakiś głodny wilkołak. Chcesz się założyć? Możemy tam wrócić za jakiś czas, poznam po strzępach. Może nawet wytropię i utarguję coś od łowczego albo sołtysa z pobliskiej osady? Jak sądzisz? — Szalone, pogardliwe kocie oczy o spojrzeniu jak dwie włócznie wbijały się w młodą poetkę. — Teraz cię puszczę. Nie traktuj tego jak przyzwolenia. Dopóty nie będę wiedział, czy jesteś w stanie spłodzić coś oprócz paru ckliwych rymów, to jak najbardziej moje zmartwienie.

Dziewczyna? — uścisk zelżał, kot poprawił mankiety skórzanej kurtki, spluwając na poświęconą ziemię. — A myślałem, myślałem. I myślę też, że tam gdzie właśnie idziemy, będzie w czym wybierać.
Znudzony światem młody charakternik, którego sumienie znacznie przeważało miecz, nie objawiając swych grzechów ruszył w kierunku chramu, zostawiając siostrę za sobą.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2016-12-19 02:56:42)

Offline

 

#52 2017-01-19 00:33:42

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Wzmiankę o trupożernych stworach z lasu Burza zbyła milczeniem i postarała się o niej natychmiast zapomnieć. Złowieszcze słowa na temat dziewcząt ze świątyni zaniepokoiły ją znacznie bardziej, bo coś naprawdę złego mogło się tu stać dosłownie za parę chwil. Pod powiekami rozbłysł jej na krótko paskudny obraz rzezi na umykających po kątach jak gromada przerażonego ptactwa adeptkach.

Nie pozwoliła na długo zostawić się w tyle.

— Stój, pajacu.

Poetka zdecydowanym chwytem złapała Tiberta za kołnierz i nie pozwoliła zrobić ani kroku więcej. Nie chodziło jej już nawet o niepokój względem jego zachowania na poświęconej ziemi. Po prostu chciała z nim porozmawiać przed udaniem się na pogawędkę z Melitele i jej najważniejszą służką. Porozmawiać długo, szczerze i od serca, tak jak z kimś, za kim tęskniła prawie całe swoje życie. Przytuliła się do pleców brata, nie pozwalając, by jego ordynarne odzywki i szorstkie ruchy zdławiły czułość tego gestu.

— No poczekaj, proszę, chcę z tobą pogadać. O wszystkim. Po to poprosiłam cię o ten spacer, a ty gnasz przed siebie bez opamiętania albo mi dokuczasz. Zatrzymaj się na moment. Usiądźmy pod tym drzewem. Całe życie tak pędzisz przed siebie, nie myśląc nawet po co i dokąd? Tak niedużo wiem na twój temat. Ty zdajesz się wiedzieć o mnie więcej, ale ja jestem w mniej komfortowej sytuacji... Byłeś wiedźminem, teraz nim już nie chcesz być, tyle zrozumiałam z tego, co mówił Jakert. — Głos dziewczyny nieznacznie drgnął, kiedy wymawiała to imię. — Dlaczego? I kim jesteś teraz, co robisz ze swoim życiem? Zabijasz ludzi za pieniądze z tą swoją bandą, tak? Tym się zajmujesz?

W głosie bezkrytycznie kochającej Lotty nie było wyrzutu, tylko ogromny głód wiedzy i pragnienie zbliżenia się do Berta. Przecież jeszcze przed narodzinami stał się jej bliższy niż ktokolwiek inny przez całe późniejsze życie.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#53 2017-01-26 03:36:37

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Rad nierad, zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony nagłym dotykiem. Automatycznym, wpojonym przez instynkty ruchem, dłoń w rękawicy uniosła się ponad bark, ku jednej z czekających nad nim rękojeści. W ostatniej chwili, nabierając namysłu i delikatności, zmieniła kierunek, płynnie zdejmując dłoń siostry, najpierw z kołnierza, a potem ze swoich pleców.

— Stoję. Nie ściskaj mnie tak mocno, bo pokaleczysz się o moich przyjaciół.

Nie puszczając jej ręki, odbił nieco przed wejściem, szukając jakiegoś spokojnego miejsca. Koci medalion zawibrował nieznacznie, ale inaczej niż robił to w obecności Lotty. Tibert wytężył zmysły, marszcząc nos. Echo nie tak znowu dawnego swądu spalenizny dobiegło jego nozdrzy, nim stłumił je zapach pyłku i kwiatów rosnącego przy murach drzewa. Poluzował pas z bronią, pozwalając by dwa ostrza – to szerokie i żelazne, owinięte lamparcią skórą i drugie srebrne, w czarnym jaszczurze, opadły miękko na trawę obok pnia, o który sam oparł się z lubością, robiąc nieco miejsca i zapraszając siostrę, by usiadła razem z nim.
— Calusieńkie — przytaknął siostrze, gdy wyciągnął się już wygodnie, spoglądając na nocne niebo przez plątaninę konarów i gałęzi. — Spędziłem je na szlaku. — Od najmłodszych lat trakty i gościńce były jego domem a raczej jedyną jego alternatywą. Ciągle w drodze, bez ustanku na szkapie tłuczonej jego siodłem. Ścigając kogoś lub samemu będąc ściganym. Ale nigdy bez celu.
Nie zawsze był czas na myślenie. Wiedział co robi, zawsze będąc dwa kroki naprzód. To dlatego udawało mu się do tej pory.

— Chęci nie mają tu nic do rzeczy — Bert pokręcił głową, uśmiechając się nad niedomyślnością siostry. — To nie od wiedźmiństwa chciałem uciec, Lotko. Kert mógł tak twierdzić, bo zboczyłem ze szlaku. Myliłem tropy.

— Zabijam, obijam, okaleczam, przesłuchuję. Ludzi, elfy, krasnoludów, mieszańców. Czasami trafi się gnom — wymienił po krótkiej chwili zastanowienia, przysuwając do siebie jedno z ostrzy i opierając jego rękojeść o kolano. Kulista głowica z zatopioną w środku mieszanką tygrysiego oka i wąskiego paska onyksu udającego źrenicę, patrzyła na niego, udatnie imitując wejrzenie prawdziwego drapieżnika. — Nie chodzi o pieniądze — odparł z wolna, przenosząc na nią swoje własne, nie tak różne od tego, które imitowała głowica. — Tylko o zostawienie wiadomości.

— Niedługo w Novigradzie będzie więcej zabójstw. I będę brał w nich udział. Moi towarzysze mieli mi w nich pomagać. Te, które miały miejsce tego wieczora były niezamierzone. Poza jednym —
Kolejny uśmiech, pojawiający się na wargach jej brata, nie pozostawiał jej wątpliwości, że znowu miał na myśli Starego Kota. — On siedział w tym głębiej niż my wszyscy.

— Po co chciałaś tu przyjść? — spytał po chwili. — Masz tu znajomych? Czy po prostu wierzysz w te rzeczy? — Bert ruchem głowy wskazał w kierunku chramu, czując że samemu robi się głodny.

Offline

 

#54 2017-01-26 23:46:51

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Więcej zabójstw? — Lotta pobladła. — Dlaczego? O co z tym wszystkim chodzi, dla kogo te... wiadomości? W czym on... Jakert siedział? To jakaś sprawa polityczna? Posłuchaj, jeśli przez to cię stracę, jeśli ktoś ci coś zrobi, to możesz być pewien, że to miasto spłonie.

Nie sądziła, żeby jej bratu specjalnie zależało na istnieniu Novigradu i żeby wizja jego spalenia zrobiła na nim tak wielkie wrażenie, że porzuciłby zaraz swój zbójecki fach, by zająć się hodowlą róż bądź jedwabników, ale to nie była groźba. To nie była groźba, to nie było ostrzeżenie, to była wizja, która oślepiająco jasno wymalowała się pod powiekami Burzy w piorunowym rozbłysku. I która przeraziła ją na tyle, że przytuliła się do ramienia Berta, z trudem powstrzymując się od płaczu.

Tygrysie oko patrzyło groźnie z głowicy miecza. Pogładziła je. Ładny kamyk.

— Tak, wierzę w te rzeczy. W Melitele. Czuję się tu spokojna i bezpieczna. Mam kilka przyjaciółek, a w każdym razie miłośniczek moich wierszy — dodała ze śmiechem, przypominając sobie zasłuchane w miłosne poezje podlotki. — Ale przede wszystkim muszę porozmawiać z Matką. Matką Katarą. Poradzić się w dziewczyńskich sprawach. Sercowych i tak dalej, no wiesz. Brakuje mi prawdziwej matki. A nasza mama... mama... Pamiętasz ją choć trochę? Myślałeś o niej kiedyś? To przeze mnie ona i tata...

Głos uwiązł Lotcie w gardle i za nic nie mogła dokończyć zdania. Drgający podbródek poprzedził falę łez, której tym razem już nie udało się powstrzymać. Dziewczyna nie była pewna, czy jej bliźniak w ogóle wie o tragedii, jaka spotkała ich rodziców, kiedy piorun spalił ich razem z rodzinnym domem. Stało się to wszak parę miesięcy po jego odejściu z Jakertem. Ale z drugiej strony, wiedział dużo. Może i to też. Oby. Oby nie musiała mu opowiadać.

— Nie, gdyby nie on... gdyby on cię nie zabrał, nigdy by się to nie stało!


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#55 2017-01-28 02:49:51

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Polityczna — potwierdził, nie wdając się w szczegóły. To prawda, istnienie Novigradu obchodziło go równie mało, co dajmy na to istnienie wolnego państwa elfów. W całej sytuacji chodziło o to, kogo poza nim, skromnym wiedźminem, interesowało istnienie tego miasta. Wolnego Miasta Novigrad,, stolicy Północy stanowiącej kość niezgody dla sił, których imię było Legion. To komu ta kość miała stanąć w gardle, zależało w dużej mierze od nadchodzących dni. W krojącej się harataninie nie mogło zabraknąć wiedźminów, stworów rzekomo apolitycznych, których to apolityczność — biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia historii najnowszej Kontynentu — traciła na wartości równie zawrotnie co kurs orena po Drugiej Nilfgaardzkiej. Kot by się uśmiał. Ten drugi, stary. Gdyby żył. Chociaż i młodemu było w tej chwili do śmiechu, patrząc na wyraz, jaki nagle przybrała jego twarz. Wyraz, który można było zinterpretować jako marzycielski, jeśli dysponowało się wyobraźnią równie zwyrodniałą i bogatą co miejscowa arystokracja. Wypisz wymaluj taką, jaką miewała jego siostra po narkotykach. Wierząca w Dobrą Melitele dziewczyna z dobrego domu, w chwilach wolnych od towarzyszenia swojemu bratu-bandycie, czytująca miłosne poezje podlotkom.

Spłonie, spłonie — pomyślał, kiwając głową. Nawet jeśli nie całe to i tak będzie wesoło.

"Podpalmy miasto". — Oznajmił po długiej chwili i zamilkł, do czasu, gdy jego siostra, po jeszcze dłuższej zorientowała się, że to nie propozycja. — Ładny tytuł dla ballady, nie uważasz? To znaczy, diabli wiedzą. Chyba nie, nie wiem. Nie znam się na balladach. Tak tylko chrzanię. — Bert zawiesił się na moment, rozgadawszy niespodziewanie i nawet jej trudno było odgadnąć teraz, o czym myśli.

Ze starą A... Z Matką Katarą? O, to... To dobrze. Świetnie się składa, naprawdę chciałaś tu przyjść? Bo to dobry pomysł. To miejsce faktycznie jest bezpieczne i dobrze będzie, jeśli zostaniesz w nim jakiś czas. Dopóki nie załatwię moich spraw. — Bert uśmiechnął się inaczej niż zawsze. Tym samym uśmiechem, który zdawała się sporadycznie widywać u Jakerta a u którego musiał go niechybnie podpatrzeć. Ponurym, bladym uśmiechem wojownika, który widział za dużo, przepracowanej śmierci. Jedynym, w którym dało się dostrzec coś ludzkiego.

Nie — odparł na wzmiankę o matce. — Myślałem tylko raz. Dlaczego zdecydowała się oddać mnie Kertowi. Potem odjechałem. To było na zgliszczach naszego starego domu. Sąsiedzi usypali kurhanik, jej i ojcu. Niedaleko studni z Żabim Królem. Tak ją chyba nazywaliśmy?

Kiedy zajechałem, resztki domu dalej stały — podjął swoją opowieść — Wszystko zarośnięte chwastami i zaniedbane. Czuję, że ktoś przygląda mi się zza tego, co zostało z płotu, to odwracam konia i nadjeżdżam. Jakiś staruch w łachmanach. "Dziadu!" wołam do niego, a on wychodzi. Pytam skąd tu taka ruina, czemu nikt tego nie obsiał ani nie zagospodarował. On na to, że to przeklęte miejsce, pierdoli mi, że niby straszy.

Krążyłem tam ze dwie noce. I zgadnij co. — Brat odwrócił się do siostry, zaglądając jej w oczy w wyczekiwaniu. — I gówno. Miejsce było zupełnie czyste. Jedyne co znalazłem to kulawego arachnomorfa trzy staje od domu. Poszedłem do sąsiadów, rzuciłem nieco grosza. Przykazałem, by nosili kwiaty. A żeby nie było zbyt miło, obiecałem, że jeśli kiedyś zajadę i zobaczę, że miast tego piją wódkę, to ich domostwu też przydarzy się wypadek. Ot, cała historia.

Myślisz, że to wystarczy jako pogrzeb przeszłości? — zapytał, odwracając się ku Lottcie i orientując, że ta płacze. Odruchowo złożył palce w Aksji, ale zamiast tego zdecydował się ją objąć i przycisnąć do piersi. — Już, uspokój się. — Chociaż wiedział już dostatecznie o byciu wiedźminem, musiał nauczyć się też być bratem. Miał...mieli sporo do nadrobienia.

Wiesz, kiedyś na Szlaku spotkałem starszego wiedźmina. To był jeden z naszych. Opowiedział mi, że też miał siostrę. Zabrali go od niej, kiedy był w podobnym wieku co ja wtedy. To było na krótko, zanim pojechałem w nasze strony. Między innymi dlatego się zdecydowałem.

Offline

 

#56 2017-02-10 01:12:29

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Rzucony przez młodego wiedźmina tytuł ballady Lotta uznała w głębi ducha za kretyński, ale nic nie powiedziała, żeby mu nie zrobić przykrości. Na różnych rzeczach mógł się znać, ale na pewno nie na balladach. Bo i zresztą skąd miałby się na nich znać? Wiedza na temat poezji nie należała przypuszczalnie do kanonu edukacyjnego młodych zabójców potworów. Nieważne. Ważna była próba znalezienia wspólnego języka.

— Usypali kurhanik, a jakże. — Dziewczyna westchnęła, wtulona w ramię Tiberta. Wytarła sobie łzy rękawem. — Usypali. Koło studni Żabiego Króla, oczywiście. Byłam tam jeszcze wtedy. Taką miałam nadzieję, że pojawisz się na pogrzebie rodziców. Wypatrywałam cię przez cały dzień, pamiętam. Wierzyłam, że co jak co, ale na pogrzeb na pewno będzie musiał cię przywieźć. To był chyba ostatni raz, kiedy miałam nadzieję. Oczywiście pewnie nawet wtedy nie wiedziałeś, że umarli. A ja byłam taka samotna, tylko nasz kotek mnie rozumiał, też chodził i cię szukał. Do tego wszyscy żałobnicy się na mnie gapili i byłam pewna, że doskonale wiedzą, czyja to wina. Płanetnica, tak za mną wołały dzieciaki i bały się do mnie zbliżać, żeby ich piorun nie trzasnął.

Miały rację. Ich rodzice też ją mieli, kiedy zakazywali im bawić się z przeklętą Lotką. Było kilka ofiar.

— Tysiąc razy pytałam mamę, dlaczego cię oddała i nigdy nie udało mi się dowiedzieć. Myślałam, że może Jakert coś ci kiedyś powiedział. Nie, nie pojmuję tego. Dlaczego przynajmniej nie zabrał też mnie? Rozdzielić nas, co za absurd.

Bert poczuł na swoim policzku siostrzany pocałunek.

— Dobrze, zostanę tu — mruknęła potulnie. — Jak długo? Ile potrwa załatwienie tych... politycznych spraw? To kwestia dni? Tygodni? Mam się nie wychylać tak zupełnie-zupełnie? Nie pytam, co dokładnie będziesz robić, chyba że sam chcesz mi powiedzieć, ale lojalnie ostrzegam, że jeśli dasz się przy tym zabić, to... to zmuszę Matkę Katarę, żeby cię wskrzesiła swoimi czarami, a potem sama cię zabiję, wyłącznie żeby dać ci nauczkę. Przychodź codziennie i mi się pokazuj, żebym wiedziała, że wszystko z tobą dobrze, proszę. Posiedzę tu, ile trzeba, pewnie, ale później muszę znaleźć jakąś pracę, mam dług do spłacenia.

Widząc pytające spojrzenie brata, pospieszyła z wyjaśnieniem.

— Nie, spokojnie, to nie za żadne prochy ani nic takiego. Za edukację. No wiesz, ciotka z wujem wyłożyli tyle złota na moją szkołę, głupio mi. Zwłaszcza, że nic z tego nie wyszło, bo mnie te szmaty wywaliły — skrzywiła usta w nienawistnym grymasie na wspomnienie czarodziejek z Aretuzy. — Mam nawet zresztą pewien projekt.

Ów projekt podsunęło jej coś, co znalazła pomiędzy stronami dziennika Gawrona. Zaproszenie, które przy pewnej dozie improwizacji, szczęścia i tupetu mogło zaowocować niezłym zarobkiem oraz nawiązaniem równie niezłych znajomości. I Lotta wypaliła:

— Co ty na to, żebyśmy pojechali do Nilfgaardu?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#57 2017-02-23 02:41:49

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Bert sztywnym, mechanicznym ruchem gładził włosy swojej siostry, z właściwym sobie, bo nieludzkim spokojem, wysłuchując jej opowieści.

Nie wiedziałem — potwierdził, z wolna kiwając głową. — Widziałem. Kilka lat później, w trakcie mojej Próby, podczas Traw.

Krew i gromy. Ich rodzinny dom. Wiszący w powietrzu cień, podążający za dziewczyną o granatowych oczach, zajmujący płomieniem wszystko, na co padał. Płomienie zmieniają się w pożar. Wali się z hukiem turris fulgurata, wieża rażona piorunem. Runą mury Loxii, Aretuzy i Garstangu! Runą i pogrzebią stary świat! Płoną mury starożytnego grodu, płoną przy wtórze ulatującego wśród wrzasku obdzieranego ze skóry człowieka. Krew na moich rękach. Krew braci na twarzy.

Płanetnica? — Zastanowił się wyrwany z zamyślenia Bert. — Całkiem, całkiem. Za mną cięgiem krzyczeli „podciep” albo „przeklęty odmieniec”. Krzty pomysłowości. — Młody Kot, wyszczerzył się wilczo do wspomnień. Inne dzieci również trzymały się z dala od niego. Bały się zbliżać, wiedząc, że jemu też zdarza się trzasnąć. I to wcale częściej niż piorunowi.

Nie, nie powiedział mi — przyznał zgodnie z prawdą. Tibert wiedział dlaczego, choć nigdy o to nie zapytał. W sporej części domyślając się prawdy, obserwując swojego dawnego mistrza. Słuchając urywków rozmów z innymi braćmi ze Szkoły. Wnioskując z jego posępnego i wymownego milczenia, z którego dało się odczytać wszystko. Kert i ich matka byli sobie bliscy, dawno temu. I to właśnie do Kerta zwróciła się po pomoc, kiedy okazało się, że jej dzieci odziedziczyły po niej w genach więcej, niż było do przewidzenia.
Byłoby dobrze. Ile? Nie wiem — odpowiedział wprost, zapytany o potrzebny mu czas. To nie była kwestia dni, tygodni ani miesięcy. Tylko sprzyjających okoliczności i przygotowania. Czas był cichym i niezauważalnym nurtem, którego zawrócić nie mógł. W przeciwieństwie do innych, które mógł, samemu pozostając cichym i niezauważalnym.

Będę przychodził regularnie — przyrzekł, rozbawiony słowami dziewczyny o Matce Katarze, biegłej nie tylko we wskrzeszaniu, ale również w zmuszaniu. Tym bardziej że biegłości tej miał niedługo przyjść koniec.

Półtora tysiąca novigradzkich koron. — Twarz brata nawet nie drgnęła. — Rozumiem.

Rozumiał, w końcu do niedawna sam miał dług. Też za szkołę, podobnie jak jego siostra. Jedyną różnicą było to, że spłacił go żelazem miast złotem.

Nilfgaard. — Bert pozwolił wybrzmieć słowu, przywołując wszystkie związane z nim skojarzenia. Mantykory, lamie, ekkimy, przerazy, roki, archegryfy, gigaskorpiony. — Dobry kierunek na Szlak. Wymagający, ale opłacalny.

I bardzo wygodny. Zwłaszcza jeśli przyjdzie zakończyć polityczne sprawy w Novigradzie — dodał już w myślach.

Co za projekt, siostrzyczko?

Offline

 

#58 2017-02-28 19:21:12

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Zjawiła się, tak jak zazwyczaj, wkrótce po biciu dzwonów na nieszpory. Zjawiła się, sprawiając, że adeptki na krużgankach oraz świątynnym wirydarzu pocichły, a główna kapłanka wyglądająca przez okiennicę zesztywniała i skwasiła się na twarzy, jakby ktoś wetknął jej w rzyć kij i powoli nań nawlekał. Zaszła o umówionej porze, zgodnie ze swą zawoalowaną rutyną, nie bacząc na krzywe spojrzenia ani na urwane w pół słowa rozmowy. Dokładnie w drugi tydzień miesiąca, w ostatnie niedzielne nabożeństwo, ale jeszcze nie ciemną noc. Kapłanki Melitele powoli zaganiały niesforne uczennice do dormitoriów, a za zachodnimi murami słońce krwawiło, że to już zmierzchanie. Ktoś, ktokolwiek by śmiał, musiałby ją śledzić od bladego świtu i to w trzydziestotysięcznej, kolorowej i ruchliwej niby mrówki ciżbie Novigradu przez całą resztę dnia, by zajść po jej śladach aż tutaj — do cichej świątynki. A gdyby nie przepadła im wcześniej w chmurze innych niewieścich głów mieniących się między kramami, to on lub ona do tamtej pory rzuciliby się jej w oczy. Przyszła tedy spokojna. Za drugą kolumną od bramy zdjęła z głowy kaptur. Tak jak nawykła, wrzuciła kilka koron do miednicy na datki, minęła wąską galeryjkę odchodzącą od ogrodów i na dobre zniknęła na schodach do izb kapłanek. Chram wypuścił z płuc powietrze.

Gdzie wiatr giął wrzos i szumiał deszcz
Nie znałam ci ja słodszych dni
Niż przy miłym moim, jemu snułam pieśń
Dziś mój miły w grobie śni…


Snując pieśń cicho, Alsvid przelała przez ręce delikatne, miękkie włosy dziewuszki i ostatni raz przeczesała je szczotką. Sięgnęła po pasującą do nich czerwoną wstążkę. Od minionego roku odrosły piękne, mieniące się w świetle niczym biała satyna — ale to powiedziała dziewczynie już wiele razy, skrycie licząc na uśmiech albo błysk zrozumienia w czarnych oczach. Dlatego dzisiaj nie mówiła. Wyczerpała już wszystkie dobre i ciepłe słowa, jakie znała i wszystkie ładne opowieści. O księżniczkach na zamku. O dzielnym małym rycerzu. O lesie i czarownicy. O czymże miała teraz opowiadać? O tych niedobrych, nieładnych? O okropnościach i o rzeczach, które uczyni czarownikowi, gdy go znajdzie w tym tyglu brudu i zarazy szumnie obwołanym Wolnym Miastem? Jedna po drugiej, w takiej kolejności, w jakiej je zaplanowała? Mówienie miało pomóc, tak się upierały kapłanki. Ale dzisiaj, jak rzadko, Alsvid nie mówiła nic. Nuciła tylko, zaplatając długie włosy dziewczyny w warkocz podobny do tego na jej własnym ramieniu.

Cóż mogę czynić, miły mój
Nad dziewczęcia płochy szloch
Swoje ciało złożę na grobie twym
Łkać tam będę w dzień i w noc


Alsvid odpaliła od kaganka świece w lichtarzach. Dzień im uciekł, znowu. Pyłki kurzu tańczące w snopach gasnącego słońca wpadających przez okno wyglądały jak świetliki, w lustrze naprzeciw zydelka odbijały się jednak tylko cienie. Oraz puste oczy Uny, podobne szklanym ślepkom wypchanych zwierząt na komódkach z trofeami. Równie martwe.

A gdy minął dzień, upłynęła noc
Duch mogiły wstał i rzekł
Czemu łkasz mi, droga, nad grobem tym
Gdy mi milszy był twój śpiew?


Podniosła dziewczynę z zydla, chudą blondyneczkę, poprowadziła za rękę do siennika. Położyła ją i otuliła pierzyną jak dziewuszka swą ukochaną lalkę. Po prawdzie, żadna z nich nigdy nie lubiła lalek, o ile dobrze pamiętała taki krótki czas. Śpij, ptaszyno, pomyślała sobie. Śpij i śnij, jeśli jeszcze możesz. Przelała z dzbana do miednicy wodę na poranną toaletę oraz świeżą sukienkę do przebrania na wezgłowiu łóżka. Matka Katara ze sceptycyzmem wypowiadała się o szansie, by Una kiedykolwiek znów mogła się samodzielnie umyć i ubrać, ale dziewczyna i tak je przygotowywała — za każdym razem. Na czole siostry zostawiła nieodwzajemniony pocałunek oraz nieodwzajemnione „dobranoc” w powietrzu, a potem zabrała swój pas z mieczem oparty o komodę i domknęła za sobą drzwi komnaty, nucąc.

Czemu łkasz mi, droga, nad grobem tym
Z powiek spędzasz wieczny sen…


Arcykapłanka czekała już na nią po drugiej stronie, stukała palcami o ramię splecione z drugim na okrytej skromną burą szatą piersi i ściągała usta w wyrazie dobrze znanej Alsvid dezaprobaty. Wzajemny szacunek i wzajemna dezaprobata to były dwie inklinacje, na jakie niemal instynktownie przystały z matką-kapłanką względem siebie. Niezgoda od pierwszego wejrzenia. Jak to już w przyrodzie się miało, na dogłębne porozumienie, a co dopiero sympatię, były do siebie zbyt podobne.
Jak dzisiaj? — zapytała zdawkowo święta matka.
Stabilnie — odparła dziewka równie zdawkowo.
Ostatnio źle sypia po nocach. Zeszłej zbudziła nawet dziewczęta w dormitorium. W tym po drugiej stronie ogrodów, Alsvid.
Dziewczyna przystanęła wpół pierwszego schodka na dół i wypuściła powietrze z ciężkim westchnieniem. Ciężkim od myśli i żalu, i goryczy — i tego, że nie mogła nic więcej zrobić. Tylko wzdychać. Oraz polować na jedynego, ostatniego człowieka, który potrafił to wszystko odczynić niby zły rok ciążący na ślicznej królewnie. Ku surowej, nabożnej dezaprobacie troskliwej Matki Katary. Mądrej kapłanki, która opowiadała się za spacerkami wśród krzewów kwietnych, czesaniu koni w stajniach, gładzeniu po główce i przemawianiu ciepłym głosem... na przeciw atakom katatonii, epilepsji i nocom jak z koszmaru niedorosłego medyka. Która śmiała mówić, że innego leku nie ma i nigdy nie będzie.
Obróciła do niej jasnowłosą głowę. — Świece w izbie były zapalone?
Były. Przez całą noc.
Niech Mjoll da mi świeży siennik do komnaty, rozłożę sobie. Jutro pójdę, kiedy owieczki bogini Melitele będą rozchodzić się po jutrzni. Dziękuję... Matko.
Dziękuj jej. Za przebaczenie.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#59 2017-03-17 23:10:15

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Opłacalny, jeszcze jak!

Łzy trochę przeschły, zza burzowych chmur błysnął figlarny promyk słońca.

— Projekt artystyczny! Trzeba nam będzie obskoczyć wesele pewnej ważnej osobistości. Wierzę, mój kochany przeklęty odmieńcze, że trawy i wiedźmińskie jady nie wypaliły w tobie do cna aktorskiej żyłki, co?

Aktorska żyłka była czymś, z czego w dawnych czasach bliźniaki słynęły w okolicy. Talent ich nie spotykał się niestety ze zbyt wielkim zrozumieniem rodziców ani sąsiadów, którzy klęli chóralnie na parkę smarkatych kłamczuchów. Siostrzyczka pielęgnowała swój dar przez lata, dzięki czemu zaczęto coraz częściej nagradzać ją oklaskami, a nie razami, i pozostawało jej mieć nadzieję, że także braciszkowi coś z tego pozostało we krwi.

— Będziesz udawał, że jesteś sam słynny Mistrz Gawron. Razem będziemy udawać trochę... większych niż jesteśmy naprawdę. Ważniejszych. Trzeba to jeszcze przemyśleć, porządnie zaplanować, może jakieś ładniejsze ubrania załatwić, tak, to na pewno, ale zabawimy się nielicho, zobaczysz! A jak dobrze pójdzie, to może i zgarniemy więcej niż te półtora tysiąca.

W głowie Lotka za zarobioną fortunę budowała sobie już wystawny pałac, którego garderobę wypełniały szykowne suknie, piwniczkę drogie wina, a biblioteczkę – księgi pełne opowieści o wielkich miłościach, zdradach i zemstach. Alabastrowe krużganki tego pałacu stawały się sceną dla równie emocjonujących zdarzeń, co te opisane w książkach, a po różanym ogrodzie przechadzały się urocze damy, spośród których ona, Burza, była zdecydowanie najpiękniejszą i najbardziej szykowną.

Ale zanim to wszystko się ziści, trzeba będzie wykazać się tupetem, odwagą, bezczelnością. Pięknym głosem, talentem poetyckim, sprawnym szarpaniem strun też. I tą aktorską żyłką.

— Ej, a chociaż śpiewać trochę umiesz? Najwyżej będziemy udawać, że rozchorowałeś się na gardło. Albo będziesz deklamował. Zobaczymy, popróbujemy. Do wesela mamy jeszcze czas, zdążymy, pewna jestem. A! Jakbyś mi przyniósł tu moją lutnię... lutnię Mistrza Gawrona... to poćwiczyłabym już coś.

Tylko mi nie odmawiaj, tylko nie odmawiaj – powtarzała gorączkowo w myślach. Zapaliła się do swojego pomysłu jak szalona. Wprawdzie myśl o tym, że prawdziwy Gawron leży w ziemi, zjadany przez robaki lub ghule, wywracała jej co jakiś czas żołądek na lewą stronę, ale przez większość czasu Lotta zdawała się wcale o tym nie pamiętać. Kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak nieczułe i niewdzięczne robi się jej serce, ze zgrozą obiecała sobie zwierzyć się z tego Matce Katarze. W ogóle musiała porozmawiać z kapłanką o więcej niż jednym trupie. Przedtem szła tutaj pewnie, wiedząc czego chce. Teraz zaczynała się bać tej rozmowy, zapragnęła ją jeszcze trochę odsunąć, dlatego zamiast wreszcie wstać i iść, jak zamierzała, wtuliła się znowu niby kociątko w ramiona Tiberta.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#60 2017-03-20 01:23:58

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Późno już, skonstatowała Alsvid, wnioskując na podstawie pozycji słońca wdzierającego się do komnaty przez uchylone okiennice oraz po upierdliwości promieni drażniących jej oczy. Dzwonienie kapłanek na koniec jutrzni słyszała dobre dwie godziny temu, luźno policzyła, może nawet nieco wcześniej, o ile poczucie czasu nie uleciało jej z głowy kompletnie. Bywało tak, gdy snuła swoje plany. Albo po prostu snuła myśli. Zastawała się wtedy o świcie za blatem sekretarza w pokoju na piętrze „Jedwabnego Szlaku”, nad wyschniętym atramentem, wypaloną świecą rozlaną po kaganku i wysuszoną butelką wina turlającą się po podłodze. Lub tak jak teraz, oparta o wezgłowie ciasnego łoża, potargana i z podkrążonymi, błyskającymi oczami wpatrującymi się w nią ponuro z odbicia w lustrze.

Una spała, głowę miała złożoną na padołku siostry. W końcu. Przez większość nocy Alsvid albo trzymała tę głowę w ramionach, pozwalając dziewczynie zagryzać na swojej dłoni i czekając, aż napad przeminie, albo z każdej krótkiej drzemki budziła się jak na dźwięk wystrzału i pośpiesznie sprawdzała puls oraz oddech bezmyślnie wpatrzonej w sufit siostry. Niedługo przed świtaniem zmęczyły się tym obie. Una zasnęła, a Alsvid zatopiła się w myślach. Głównie w rozmaitych wariantach procesów, jakim zamierzała poddać zasuszone ciało Zavista — bez pominięcia żadnej jego części — gdy tylko ten znajdzie się na jej łasce i wyczerpie się jego przydatność w rehabilitacji ofiary swych chorych doświadczeń.

Wkrótce po porannych modłach arcykapłanka chramu niechybnie uznała, że dziewczyna najadła się już wystarczająco poczucia winy za losy rodzeństwa oraz za swą żądzę dokonania niemoralnej, egoistycznej zemsty, bo przysłała na górę Mjoll, by ta ją zmieniła. Odziawszy się i odświeżywszy nad miednicą, Alsvid ucałowała nieprzytomną siostrę w czoło na pożegnanie, zadowolona, że ta przynajmniej wciąż spała. Matka Katara nigdy nie zapomniała wytknąć na głos, że katatoniczny trans dziewuszki pogarszał się po ich rozstaniach. Myliła się jednak. Alsvid nosiła na barkach poczucie winy i to jak spiżowy krzyż — lecz każda taka bezsenna noc sprawiała, że razem z jego ciężarem rosła również jej zażarta determinacja, by upolować tego czarnoksięskiego skurwysyna.

Darz bór, jak mawiali Nordlingowie.

Pora nastała zacząć od poszukiwań niejakiego wiedźmina „Czarożercy”, którego wynalazł dla niej w novigradzkim mrowisku Florent. Lecz nawet tak przewidujący i niełatwy do zaskoczenia umysł, jak jej, który widział prawie wszystko, co świat miał najgorszego do zaoferowania, nie spodziewał się znaleźć jakiegoś tuż za progiem świątynnego przybytku. A jednak. Alsvid zamarła, udatnie zaskoczona. Na skwerze za zakrętem od bramy, którym zwykła brać skróty, w cieniu zielonego buku stał najprawdziwszy wiedźmin oraz jakaś niewysoka podlotka tuląca się do niego. Szarowłosa dziewczyna nie rozpoznawała w niej żadnej ze świątynnych nowicjuszek. Natomiast szybko dokonana ocena taksonomiczna męskiego osobnika nie mogła okazać się błędna. Tylko wiedźmiński cech nosił dwa miecze na plecach jak pagaje i tylko wiedźmińskie oczy tak szybko adaptowały się do światła dnia, w którym przystanęła wpół kroku. Były żółte, kocie, nieco podobne jej własnym oczom taksującym łowcę, z tym wyjątkiem, że jej miały prawidłowo zaokrąglone źrenice i odrobinę bardziej cywilizowany wyraz. Cudzoziemka nie kryła się ani ze swoją obecnością, ani spojrzeniem krzyżującym się z kocimi ślepiami tylko dlatego, że i wiedźmin, i młódka zdążyli już zauważyć ją na wydeptanej przez skwer ścieżynie; gapili się tedy na siebie z wzajemnością.

Vatt’ghern. — Alsvid nie zmuszała się do krycia nutki zdumienia swym odkryciem. — Wygląda, że wywołałam sobie wilka z lasu. Czy nie taka wasza szkoła, hm? Tak niewielu was zostało, a wciąż co jeden, to nowa twarz.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#61 2017-03-27 00:17:42

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Bert słuchał, nie przerywając. Wierny najlepszym, bo jedynym naukom dobrego wychowania, jakich udzielił mu Kert. „Jeżeli z kimś rozmawiasz, nie odzywaj się. Nie przerywaj mu i słuchaj co ma do powiedzenia. Nie odchodź nigdzie, nie zaczynaj ostrzyć miecza, pluć na ziemię, dłubać w nosie, sięgać do kielicha albo kraść drobnych przedmiotów. Trzymanie się tej zasady wystarczy, byś mógł uważać się za wychowanego, a w oczach kobiet uchodzić za amanta.” Była to jedna z rozlicznych nauk Starego Kota, które hołubił w swej serdecznej pamięci, a która pozwalała mu wieść życie wartościowe i zgodne ze swym sumieniem. Stosował ją prawie tak często, jak tą, w której pouczał go jak mordować ofiary pogrążone we śnie („Kłuj przez ucho, puginałem o wąskim ostrzu. Trafisz od razu w mózg, nie zdąży się przebudzić i krzyknąć”).

Nie wypaliły — potwierdził. Miał w sobie coś z aktora. Jeśli zaszła potrzeba potrafił całkiem przekonująco udawać, że na czymś mu zależy. Lub, że ma zamiar uderzyć mieczem dokładnie tam, gdzie właśnie patrzy, ostatecznie tnąc zupełnie gdzie indziej. Wykształcony w szczenięcych latach talent, przydawał mu się wielokrotnie nawet po Próbie. Jak chociażby wtedy, gdy przyłapany przez mistrza Alwara, zarzekał się, że nie ma pojęcia kto nakreślił Yrden na drzwiach do wychodka, w którym znajdował się właśnie mistrz Servas i że usiłował go wyłącznie zmazać. Lub wtedy, gdy znienacka odpalił petardę w jaskini pełnej wespertyli. Z powodu jego żyłki niejednemu preceptorowi pękła jego własna. Bynajmniej aktorska.

Kiwnął głową, przystając na sugestię siostry odnośnie do wcielania się mistrza Gawrona. Udawanie nieboszczyka, nie powinno być ponad jego siły. Wystarczyło być odpowiednio sztywnym. To akurat podpatrzył u Jakerta, w dodatku jeszcze za jego życia.

Lutnię? A nie zabrałaś jej czasem ze sobą? — Zastanowił się, starając sobie przypomnieć, ale wszystkie instrumenty, nieważne czy żywe, czy martwe były dla niego jednakie.

Nim zdążyła mu odpowiedzieć, usłyszał jej miarowy oddech. Patrząc, jak usypia, przypomniał sobie zasłyszaną niegdyś przypowieść o Proroku Lebiodzie i Kocie. Pewnego razu, gdy kot zasnął w rękawie szaty świętego męża, ten chcąc odejść i nie zbudzić go, odciął rzeczony rękaw od reszty swej szaty. Nie poruszając się, z siostrą wtuloną w jego pierś, przemedytował, dopóki nie zastał ich świt, wyrównując tym samym rachunek między ludźmi a kotami.

Prostując zesztywniałe od długiego przebywania w tej samej pozycji gnaty, podniósł swoje ciało a razem z nim wzrok.

— Yeá. Que aen suecc's? — Kocie ślepia mierzyły się z bursztynowymi, spoglądając na nadchodzącą postać, tak jak patrzy się na ogara przynoszącego w pysku upolowaną zdobycz. — I z każdym dniem ubywa. To dlatego twarze powtarzają się coraz rzadziej. — Wyszczerzona kocia paszcza błyska zza rozpiętej kurtki i uchylonego kołnierza koszuli. — Zakładam, że rozpoznajesz ten znak. Jeżeli pragniesz sprawiedliwości, muszę cię rozczarować. Chociaż mają nas za wywołańców, chadzamy własnymi ścieżkami. Znalazłszy się z kimś na jednej, to zwykle my dochodzimy do jej końca.

Jak zawsze był czarujący od pierwszego wejrzenia. Wielka szkoda, że przy bliższym poznaniu miał w zwyczaju tracić cały swój powab lub rozmówcę.

Offline

 

#62 2017-04-02 21:27:46

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Alsvid, choć nie odznaczała się wzrokiem równie sokolim co wiedźmiński, dostrzegała i rozpoznawała bez problemu znak cechowy połyskujący na skórzanym napierśniku. Szkoła Kota. Nie wzbudził tedy jej zdziwienia ujmujący popis elokwencji ze strony prymitywnego mutanta. Napotykała już na swojej drodze wiedźminów, to po pierwsze, do tego prawie nigdy nie pozwalała swemu osądowi ulec wpływom roztaczanym przez stereotypy lub pogłoski, to po drugie. Zwłaszcza tym wiodącym prostą drogą do tragicznego niedocenienia jakiegoś indywiduum. Jak na rębajłów i bezduszne golemy, tak wielu wiedźminów, których napotykała zaskakiwało talentem retorycznym, że po jakimś czasie przestało to być zaskakujące. A ci spod znaku Kota zaskakiwali najczęściej i na najciekawsze sposoby — niektórych nieszczęśników bardzo paskudnie. Alsvid podczas swoich własnych łowów na Północy poznała dwóch takich; jeden umiał stwarzać równie czarujące wrażenie, co młodzieniec przed nią — do tego on też niczym lep przyciągał do siebie zauroczone siksy i podfruwajki ze wszystkich okolicznych wsi — podczas gdy drugi zwykle ograniczał zasób swojego słownictwa do monosylab. Obaj byli socjo-, jeśli nie skończonym psychopatami. Obaj nie żyli też od jakiegoś czasu, jak to bywało z wiedźminami i włóczącymi się dachowcami.

Temu tutaj zdawało się jednak być daleko do kaprawych, bezdomnych starych kocurów.

Musicie tedy być łownymi kotami — zgodziła się z młodym charakternikiem dziewczyna, nie zapominając o nucie uznania w głosie i kurtuazyjnym skinięciu. Wstrzymała się jedynie z przedstawianiem się. — Łownymi i drapieżnymi. Podobnego mi właśnie trzeba, tak się składa. Kto wie, może zdoła przynieść mi z łowów nieco sprawiedliwości... Wasz konfrater spod tego samego znaku. Zaryzykuję przypuszczenie, że dwaj wiedźmini nawet w Novigradzie nie mijają się tak po prostu, bez rozpoznania, i że być może będziesz mi mógł wskazać miejsce jego pobytu. Niejakiego „Czarożercy”. Albo Jakerta z Mirtu.

Jak sami rzekliście, niewielu was zostało, wszystko znane wam twarze. A dla mnie każda wskazówka będzie niebywale pomocna i nie będę dłużej niepokoić was ani waszej panienki. — Alsvid nie rozmyślała zbytnio nad naturą uścisku, w którym spleciony z pogrążoną we śnie młodą dziewczyną wiedźmin spoczywał pod pniem drzewa. Nie wnikała, nie oceniała. Zauważyła jedynie, że prezentowali się groteskowo, niemal jak na ikonie — mutant-zabójca i takie drobne, kruche dziewczę przypominające jej nieco Unkę. I lew położy się z jagniątkiem, jak mawiał ulubiony prorok Nordlingów.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#63 2017-04-08 21:21:30

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Co, zasnęłam? Nie żartuj, że przesiedzieliśmy tu całą noc... — jęknęła ledwo przebudzona Lotta, niechętnie rozklejając powieki i widząc jaśniejące żółtawym blaskiem niebo. Ziewnęła przeciągle, po czym nagle zerwała się na równe nogi, a gwałtowny przypływ złości na samą siebie napełnił ją gotowością do działania. Wygładziła zmiętą sukienkę, zwichrzyła przyklapniętą fryzurę. — Co za bezsens, muszę natychmiast iść do chramu! Daj trochę wody... Ale mi w brzuchu burczy, cholera... Chwila, chwila. Hola. A ty kto? — Podejrzliwy wzrok poetki zatrzymał się na nieznajomej dziewczynie wraz z wycelowanym w jej pierś palcem. — Tibert, kim ona jest?

Nie uzyskała odpowiedzi. Na moment błysnęła jej w głowie myśl, że to pewnie kochanka jej brata. O, wspominał coś tajemniczo o dziewczynach i świątyni, więc na pewno tak! Pewnie znalazła go tu zdziwiona, czemu nie przyszedł z wieczora na umówioną schadzkę... Ładna. Szarowłosa niby ta słynna cintryjska królewna. Jaśniutka jak z porcelany. Złotooka. Jakimś sposobem prawdziwie królewska. Dłuższą chwilę zajęło Burzy zrozumienie, że Tibert i "królewna" jednak są sobie obcy, a gdy to pojęła, cichutko odetchnęła z ulgą. Choć rada by chyba była z takiej bratowej, to jeszcze bardziej pragnęła zachować świeżo odzyskaną miłość brata wyłącznie dla siebie i nie musieć się nią dzielić z nikim więcej.

Tak, zasadniczo to właśnie paląca zazdrość – równie paląca, co bezzasadna i głupia – popchnęła wtedy Lottę do zawarcia znajomości z Alsvid.

— Pytałaś o Jakerta z Mirtu? — upewniła się słabym, bardzo słabym głosem. — Zaprowadzę cię do niego — oznajmiła, zdecydowanym spojrzeniem nakazując bratu milczenie. — O, miejsce jego pobytu znam akurat bardzo dobrze. Tak, zaprowadzę cię choćby i zaraz, najpierw tylko muszę wstąpić do Matki Przełożonej w chramie. Cholera, wcześnie jest. Mam nadzieję, że już wstała.

Mała czarnulka uściskała czule mutanta-zabójcę i ucałowała go w oba policzki.

— Kochany, bądź tak miły i przynieś mi to, o co prosiłam. Odwiedzaj mnie, jak tylko będziesz mógł. Nie daj sobie zrobić krzywdy. I bądź tu dziś wieczorem. Zjemy razem wieczerzę, dobra? Tymczasem zaprowadzę ją... do niego...

Nie chcąc dać po sobie poznać, że właśnie łyka łzy, odwróciła się na moment od obojga, udając, że w romantycznym uniesieniu zapatrzyła się na wschód słońca.

— To jak masz na imię? I po co właściwie go szukasz?

A jeśli dobra Melitele właśnie zesłała jednej ze swych córek niespodziewaną sojuszniczkę? A jeśli szalone, chowane w sercu i niewypowiedziane jeszcze projekty mają szansę na spełnienie?

— Bardzo ci zależy?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#64 2017-04-12 03:33:46

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele


Słowa nieznajomej wydobyły z nieruchomej jak dotąd twarzy charekternika wąski uśmiech. Zanim jej odpowiedział, pochylił się, żeby podrapać w łydkę. Wyłącznie dla pozoru, bo swędziały go ręce, nic więcej. Stary Kert, Czarożerca zżerany przez robaki. A za życia przez kaleki, fantomowy ból znany jako sumienie. Próbowali go zabić więcej razy, niż zaciął się przy goleniu. Spoczywał w pokoju, ale nie potrafił w nim żyć. Jego śmierć nie przyniosła ukojenia nikomu poza nim samym. Upomniawszy się o niego pierwsza, uprzedziła w tym całą masę osób. Osób pytających o niego zaledwie dzień po pogrzebie. Spieszcie się kochać ludzi, wiedźminów tym bardziej. Chwila zwłoki i zwłoki.

Nie ma sprawiedliwości — stojący przed nią łowny kot pokręcił głową. — Jesteśmy tylko my. — Nie czuł się zaniepokojony, z ich dwojga, to ona była tą, którą ryzykowała. Czymś więcej niż tylko przypuszczeniem. — Pokażę ci jak do niego trafić, ty zaś odejdziesz. Bo zasłaniasz mi słońce.
Stojąc pod światło, czekał ze zwężeniem źrenic do ostatniej chwili. Zakrzywiona klinga mieszczącego się w dłoni noża wysunęła się z rękawa, rękojeść już wskakiwała do ukrytej za plecami dłoni.
Dokładnie w momencie, gdy jego ukochana siostrzyczka wparowała pomiędzy nich. Swoim zwyczajem, niezapowiedzianie jak ciemne chmury w piękny czas. Bezzasadnie i głupio jak zazdrość.

Wiedźmin oblizał wargi, ukradkowym gestem chowając nóż do cholewy.
Nie będę. I nie zamierzam — ucałowany i wyściskany brat odwdzięczył się siostrze położeniem dłoni na jej ramieniu równie zdecydowanym co jej niedawne spojrzenie. — Nigdzie nie idę. Nie dam — wymieniał kolejno, z każdym słowem wyglądając coraz bardziej na kogoś, kto nie tylko nie da zrobić sobie krzywdy, ale kogo od wyrządzenia krzywdy bliźniemu lub jagniątku dzielą zaledwie uncje.

Młody kot poprawił rękawy i mankiety, poprawił przecinający pierś pas. Choć zdawałoby się, że zbiera się do drogi, nie zapowiadało się jednak, by ruszył się z miejsca. Ani pozwolił na to komukolwiek innemu.
Jeżeli nie dowiem się, dlaczego ona pyta o starego, to zaprawdę, powiadam ci, siostro ma, że jeszcze dziś wieczerzać będziemy w piekle.
Skrzyżowali spojrzenia, on sam dodatkowo przedramiona. Jego twarz mówiła, że chętnie skrzyżowałby nie tylko je. Stał w lekkim rozkroku, bez słowa czekając na odpowiedź. Oczy zdradzały, że naprawdę krąży jako lew ryczący, czyhając kogo pożreć.

Offline

 

#65 2017-04-30 01:51:53

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Alsvid doskonale pamiętała dzień, kiedy w swych rodzinnych stronach po raz pierwszy napotkała na konnej przejażdżce żmiję górską. Ten gad może i nosił na piersi znak cechowy Kota, nie węża, ale w ułamku sekundy zmiennej pogody i on, i ona stali się jak dwie kobry z rozpostartymi kołnierzami i obnażonymi kłami kołyszące się naprzeciwko siebie. Dziewczyna ściągnęła łopatki w mniej obojętnej postawie, a usta w równie obłudnym uśmiechu, co ten na twarzy charakternika. Skrzyżowała prawe ramię za plecami. Był to bardzo dostojny gest, który umożliwiał natychmiastowe zlokalizowanie dłonią rękojeści noża myśliwskiego zatkniętego dyskretnie za szeroki skórzany pas. Słońce padało na skwer zza niej. To oznaczało, że jego światło na powierzchni subtelnie, niepozornie dobywanej klingi rozbłyskające krótko przed tym, jak ciemnowłosa podlotka przebudziła się i poderwała na równe nogi prosto między dwie kobry, wcale nie było przywidzeniem.

Alsvid przypominała sobie również wszystko, czego o potyczkach z wiedźminami nauczył ją kiedyś inny wiedźmin — głownie to, że pozbawione przewagi mutacji śmiertelniczki, księżniczki czy nie, powinni ich unikać za wszelką cenę. A potem udzieliła spokojnej, uprzejmej odpowiedzi na niezbyt uprzejme indagacje. Nie charakternikowi. Dziewczynie. Oblekła spojrzeniem jej drobną pod każdym względem sylwetkę, rejestrując kolejne szczegóły od stóp do głów: skromną, ale niepoślednią sukienkę, frywolnie krótkie włosy, proste plecy oraz echo dziewczęco szczebiotliwego głosu dźwięczące nadal w uszach cudzoziemki.

Po to, po co się zwykle szuka wiedźmina. Na potwora. Mam wyjątkowo przebiegłe monstrum do wytropienia, takie, w których tropieniu „stary” podobno się specjalizuje. Kodeks zabrania mi omawiania szczegółów. Ale nie będę mogła ich odmówić za uprzejmość zaprowadzenia mnie do niego — posłała dziewuszce powłóczyste spojrzenie. — Zależy mi. Bardzo. Kwestia życia lub śmierci. — Charakternikowi posłała mniej powłóczyste.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#66 2017-05-03 18:40:48

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— W piekle. Ot, wymyślił sobie, durny. Co ty taki wściekły i nadęty, komary cię w nocy pogryzły? — zdumiała się Lotta. Nie byłoby dziwne. Ją pogryzły. Ale ograniczyła się do podrapania własnego swędzącego policzka, nie przyszło jej do głowy wyskakiwać z tego powodu z pazurami na innych.

Gdyby ją kto zapytał, swoją rolę w tej niepotrzebnie nerwowej sytuacji postrzegała raczej jako promyk słonka pomiędzy burzowymi chmurami, nie odwrotnie. Ewentualnie widziałaby siebie także w roli zaklinaczki węży i poskromicielki żmij. Oswajaczki dzikich kotów. Mediatorki. Oddanej rzeczniczki pokoju, przyjaźni i miłości.

— Pewnie źle ci się spało i dlatego się tak boczysz?  — dodała, patrząc na Tiberta z pełnym zrozumieniem i współczuciem. — Słyszałeś, po co go szuka. Na potwora. Zwyczajna rzecz.

Burza wzruszyła ramionami. Zwyczajna rzecz. Najzwyczajniejsza w świecie, o co tyle szumu? – zdawała się mówić. Rozłożone ręce, uniesione brwi, spokojne spojrzenie. O co tyle szumu?

— Wybacz, przyjaciółko, kiepskie maniery mojego brata. Zwykle... — zawahała się moment, po czym w akcie siostrzano-braterskiej solidarności zdecydowała dodać nieco na wyrost — ...zwykle jest milszy. — Westchnęła, otrzepała z piachu swoją niepoślednią sukienkę i znów bezskutecznie wygładziła swe frywolnie krótkie włosy, najwyraźniej gotując się do drogi. — Tymczasem chodź ze mną, ostrzegam że to będzie kawałek drogi. Aha, no i najpierw zahaczymy o tę świątynię, dobra? W ogóle mam na imię Burza, a ty jak w końcu?

Czarnulka odpowiedziała nowej znajomej spojrzeniem bardziej figlarnym niźli powłóczystym. I szczerym uśmiechem. To wszystko dzięki nadziei, która się w niej właśnie zatliła.

— Och. A ty to się rozchmurz, głupku. — Tibert dostał od siostry klapsa na pocieszenie. — Zobacz, jaki ładny dzionek wstał.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2017-05-03 18:44:34)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#67 2017-05-11 22:50:55

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Szarowłosa cudzoziemka zmarszczyła brwi, ale tylko na chwilę, nie dając swej konsternacji ujścia w postaci krzywej miny albo wyrazu zaskoczenia na twarzy. Ot, miała się za względnie bywałą w świecie, lecz ostatnio o jakimkolwiek wiedźminie ze wciąż żyjącymi członkami bliskiej rodziny — tej od krwi, nie od znaku i miecza — słyszała... nigdy. Dostrzegała jednak sposób, w jaki młody Kot patrzył na świergoczącą, beztroską Burzę. Rozumiała doskonale. I skrzętnie zanotowała tę informację w pamięci ku tylko jej znanemu użytkowi, rozluźniając za plecami palce splecione na rękojeści noża. Musiała włożyć nieco wysiłku w to, by jej następne słowa nie zabrzmiały zimno ani jadowicie, bowiem ukłucie, które w tamtej chwili poczuła było nasączone niczym innym, jak kroplą szczerej zazdrości.

Idź tedy przodem — zasugerowała. Ostatnim, czego było jej trzeba tamtego ranka to kolejne niezręczne randez-vous z Matką Katarą, albo i gorzej, natknięcie się na Unę oprowadzaną przez którąś kapłanek. Poza tym, miała swe żelazne zasady, co do przekraczania bram tamtego przybytku. Tylko i wyłącznie samej.

Możemy spotkać się u wyjścia z głównej alejki, gdy zakończysz swoje sprawy w świątyni. Każę przygotować sobie konia w międzyczasie, skrócimy tedy ten kawałek drogi. — Miała obrócić się już, by iść odnaleźć wśród przechodniów smarkacza chętnego na zarobienie kilku groszy za przebieżkę pod Jedwabny Szlak, lecz przystanęła. — O ile „Burza” nie jest prawdziwym imieniem, trudno mi się odwzajemnić w przedstawieniach. Nie posiadam żadnego oryginalnego przydomka.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#68 2017-07-08 02:20:14

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele


Bert sterczał między dzierlatkami, rozdarty  jak ten czarozumniak spod Tor Carnedd, któremu było Radmir. Albo jak ten miecz co ma dwa ostrza i jednym był on, a drugim szlag. I tak się rychtyk składało, że to właśnie to drugie ostrze trafiło go w momencie, gdy kochana siostra, jego własny blut, splunęła mu w ucho swoimi smutami. Sztorcując jak mać skruwię, co napchało wujowi gówna do butów albo wywaliło lizadło do mijanego na ulicy babona.
Rujnując do fundamentów jego fest egzortę, którą to przed chwilą pierdolnął z paszczy do maglującej go o starzyka szlampy. Wypytującej o jego niedawne zabójstwo jak o drogę na pobliski bazar.  Wargi i źrenice rozszerzyły mu się nieznacznie. Które gardło przegryźć najpierw? Z zastanowienia wyrwał go klaps, na który wszystkie sprzączki i żelastwo, w które był obleczony zaśpiewały unisono. Rodzina. Rodzina jest najważniejsza. Pierwiej obrócił się ku siostrze.

Jeszcze raz spróbujesz wytrzeć mi nosa, albo wtrynić własny w nie swoją aferę, to zrobię ci go na fioletowo i ociekająco — obiecał jej, plwając na poświęconą glebę i rozmazując trepem. Nie świrował, dokładnie zważył to słowo i zamierzał się z niego wywiązać.  Stuknał obcasami, poprawił pas. I zagadnął do siwej, tym razem bez zbędnego pajacowania, nadymki i macania żelaza.

Jesteśmy tu prywatnie. Ja i moja sorka, te versten? Chuj mnie, co masz do zgreda, czy mokry kontrakt dla niego czy na niego. W obydwu przypadkach gówno z tego wyjdzie, bo stary odkorkował się jakoś tak wczoraj. Bloede deireadh, a? A skoro tak, to bądź tak dobra i przejdź się do Koviru. Albo tak cię rozdziargam, że zasłużysz na swój oryginalny przydomek.

Tkwił tak jeszcze, pozierając ją tym swoim złym okiem, wkurwiony jak wicht w ciepły czas. Spoglądając w jej własne patrzały, które, niechby tak dożył starości – były zupełnie jak te u jego braciszków. Wejrzenie jak u bazyliszka, do tego skóra jak u zdrowej wampirki. Patrzył, z każdą chwilą coraz mocniej zastanawiając, czy to aby na pewno wpienienie nim tak szarpie.

Ale jakbyś faktycznie szukała charakternika... —  odetkał się, przypominając po co właściwie tu był. —  Przypełznij tu za jakiś czas. Możemy uciąć sobie małą bajerkę.

I poszedł na chuj, za siebie się nie oglądając. Wziął tylko swój miecz wiedźmiński, żelazny i siostrę  kochaną, pod ramię, prawie wlokąc ją za sobą.

Nie gadaj z nikim kto pyta o starego. Ani tym bardziej mu nie ufaj. Ten łajdus narobił sobie więcej wrogów niż ty masz włosów na tym pustym czerepie — upomniał, cmokając ją weń, aż echo szło. A oni sami - do świątyni.

Offline

 

#69 2017-07-08 03:18:46

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— A tobie co, że tak nagle gadasz jak potłuczony? Komar cię w rozum ukąsił? Nie pluj na ziemię jak zwierzę. Nie ma mowy, nigdzie teraz ze mną nie idziesz. Tylko spróbuj. Ja mam dziewczyńskie sprawy do omówienia z Matką. Bardzo dziewczyńskie. Puść mnie wreszcie, idź się nawdychać powietrza, pajacu!

"Hej, maleńka, jakbyś szukała prawdziwego charakternika, możemy uciąć sobie małą bajerkę". Co za kretyn. Durny uwodziciel od siedmiu boleści. Niechby mu kto ten głupi ryj obił.

Zezłoszczona Burza zaczynała już przypominać sobie jakże niedoceniane do tej pory zalety nieposiadania rodzeństwa w zasięgu wzroku i słuchu. Szybko poszło. Wyrwała się bratu i popchnęła go, nie pozwalając się wlec, a potem puściła się dzikim pędem ku świątyni.

— Do zobaczenia niebawem, bezimienna koleżanko — rzuciła przez ramię, zatrzymując się jeszcze na pół sekundy. — U wyjścia z głównej alejki, jak powiedziałaś. Nie zważaj na jego paplaninę, on jest trochę niepoczytalny. Już ja ci załatwię co trzeba z Jakertem.

I zniknęła między drzewami.

Parę chwil później drobna figurka wparowała z rozmachem do wewnętrznego ogródka świątynnego, roztrącając okryte poranną rosą tulipany i białe główki narcyzów. Dopadła zdyszana do pierwszej napotkanej adeptki, amatorki jej miłosnych ballad zresztą, która podlewała akurat kwietne rabatki. Złapała ją za ramiona i spoglądając głęboko w oczy zapytała ze śmiertelną powagą:

— Gdzie Matka? Sprawę mam. Ważną w cholerę, więc lepiej nie mąć.

Czekając odpowiedzi Lotta starała się uspokoić oddech,  uładzić rozwiane w galopie włosy i stać się chociaż troszeczkę mniej czerwoną na twarzy.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#70 2017-07-14 15:19:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Posiadanie żyjącego rodzeństwa w zasięgu wzroku i słuchu, było jak kula u nogi na łańcuchu.
Doświadczeniem pozwalającym mu zrozumieć i dostrzec bliskość. Bliskość, a wręcz bliźniaczość pojęć „więzi” oraz „więzy”. Tym bardziej, że w ich przypadku, należałoby mówić o węźle. Bynajmniej nie szubienicznym, choć propozycja znalezienia wolnej stajni i obwieszenia się w niej po cichu, byłaby przy takiej siostrze niezwykle kusząca. Dla każdego poza nim, bo jakoś tak się złożyło, że nie tylko cierpliwość miał nadludzką. Większość swoich problemów rozwiązywał, po wiedźmińsku – przecinając węzeł. Starym i sprawdzonym sposobem, znanym każdemu z braci.
Bo przeprowadzonym ich własnych pępowinach w chwili odebrania ich rodzinom.

Subtelniejsze metody przychodziły z czasem. Dopiero później nauczono go zupełnie nowego podejścia do problemu, przystającemu wszystkim wielkim łowcom i tropicielom. Docieraniu po nici do kłębka. Podjął wyzwanie, chwytając nić i ruszając w głąb labiryntu. Spragniony wrażeń i potwora czekającego na końcu drogi.

Głupi ryj rodzonego rozwarł się w uśmiechu, który aż zapraszał do obicia. Komary nigdy nie siadały na Tibercie, wiedziały że to swój chłopak. Tak jak one pragnął krwi i bzykania. I nie przepuścił żadnej okazji do tego, żeby ukłuć. Podstępnie i złośliwie.

Pomimo faktu, że prowadził ją dokładnie do chramu, w kierunku w którym zmierzała, puścił ją zgodnie z życzeniem, kochając i nie ograniczając. Chyba, że do pełnego politowania spojrzenia. Omawianie dziewczyńskich spraw? Z Katarą, która swoje dziewczyństwo miała już za sobą w czasach rewolty Nocy Noży i Pochodni? Załatwianie co trzeba z Jakertem? Na to ostatnie nie zdzierżył, musiał zapytać.

Niby jak? Nekromancją? — Donośny śmiech brata ścigał ją do samych murów świętego przybytku.

Początkowo ruda i  piegowata twarz zadartonosej smarkuli kojarzącej ją z wieczornych występów rozjaśniła się, co przy jej cerze było samo w sobie nie lada osiągnięciem. Z ust otwartych do powitania oraz późniejszych nieśmiałych pytań o kolejny występ i jego repertuar, wydobył się tylko pełen przejęcia pisk. Wypuszczając konewkę z rąk, zastygła wraz z indagującą ją poetką pośród kwietnych rabatek, w które się wmieszały. Jedna czerwona jak tulipan, druga biała jak główki narcyzów.

Świątynia. Jest... w świątyni — wydukała w końcu, z poranną rosą perlącą się na jej czole. — N-nie chce, żeby jej przeszkadzano.

Offline

 

#71 2017-07-19 00:49:40

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Burza skinęła rudzielcowi w niemym podziękowaniu i, próbując złapać oddech, po raz pierwszy zastanowiła się przez moment, co właściwie robi. Czego chce. Nekromancja? Do cholery, właściwie to dlaczego nie? Lotcie od pewnego czasu chodziło po głowie, że tę zacną sztukę otacza stanowczo zbyt wiele krzywdzących przesądów.

— Oj. Twoja konewka, proszę. — Podała adeptce upuszczony przedmiot i pieszczotliwie pogłaskała ją po piegowatym nosku. — Jasne. Rozumiem. Nie martw się, nie będę jej przeszkadzać! — oznajmiła  wesoło...

...tylko po to, by sekundę później zaprzeczyć swym słowom, biegnąc piorunem ku najświętszemu miejscu w chramie i robiąc przy tym tyle rabanu i hałasu, co stado dzikich koni w pełnym galopie. Wciąż zdyszana wpadła w chłodny i cichy półmrok sali z posągiem dobrej Melitele. Nim jeszcze na dobre namierzyła wzrokiem Katarę, wyrzuciła z siebie bezładny potok słów i łez, zupełnie niegodny poetki. Niegodny rozumnego stworzenia.

— Matko! Matko! Maatkoooo! Matko, pomóż mi, wiem, że mi pomożesz, proszę, proszę, proszę,  ja słyszałam, że raz go już podniosłaś z martwych, dziewczyny z chramu szeptały, proszę, błagam, on przeze mnie umarł, muszę to odwrócić, MUSZĘ, nie powstrzymałam mojego brata, to moja wina, proszę, pomóż mu, pomóż mi, zrobię co chcesz, oddam wszystko, przysięgam, wszystko czego zażądasz, nie mam za dużo, ale obiecuję, że ci oddam, tylko, tylko, tylko...  kocham go, rozumiesz? To jest najważniejsze ze wszystkiego! Wiem, że to możliwe, wiem, że to potrafisz, a ja jestem mu to winna, i on jest coś winny mnie, to nie może się skończyć o tak, w piachu! Nie zgadzam się na to, pomóż mi, zawróć go stamtąd... albo się zabiję, o tutaj!

W krótkiej przerwie na oddech Lotta zawahała się, czy aby nie paść opiekunce świątyni w ramiona, ale jakoś nie starczyło jej na to odwagi. Mocna była może w gębie, choć i ta moc,  uwolniona w pierwszej eksplozji, teraz była już na wyczerpaniu. Dziewczyna zdecydowała przylgnąć w zamian do drewnianej rzeźby. Obejmując kolana łaskawej Melitele prosiła także i ją − teraz już szeptem, przez ściśnięte gardło − o łaskę. Nie wiedziała − bo nie mogła, zbyt wcześnie było, by wiedzieć − że bogini-matka już ją pobłogosławiła.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#72 2017-07-25 04:02:36

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Smarkata i piegowata upuściła konewkę po raz drugi, tym razem z wrażenia. Nim zdążyła ją podnieść, Burza zdążyła przejść bokiem, by rozpętać się w świątyni. Stając przed potrójnym obliczem dobrej Melitele i jej służki, której dobroć, w przeciwieństwie do bogini miała swoje skończone pokłady.

Jednak należało jej oddać, że nawet jeśli zdarzało jej się grzeszyć, to także cierpliwością.  Z rękami luźno założonymi na piersiach, stała u boku swej bogini, idealnie panując nad twarzą. Trwałą i niezmąconą niczym wyrastająca z morza skała w obliczu fali przyboju.

Przynajmniej do momentu, w którym zrozumiała, że lamentująca smarkula nie jest jedną z tych, które w desperacji wdzierały się tu żebrząc o awaryjną antykoncepcję, miłosne dekokty czy sercowe porady. Kiedy zrozumiała o kim właściwie mówi, jej oblicze zmieniło się w coś co niewielu dane było u niej oglądać. Na jedną krótką chwilę.

Jakert z Mirtu nie żyje? — zadane na głos pytanie mimowolnie opuściło jej usta. Opanowała się jednak natychmiast, schodząc kilka stopni w dół, ku dziewczynie obejmującej nogi Wszechmatki.


Nie wygaduj głupot i podnieś się, natychmiast — zwróciła się do dziewczyny tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednak pozwalając sobie na niezwykłą jak na siebie poufałości podania jej dłoni.  — Opowiadaj co się stało.


Gdzieś na zewnątrz, zajmująca się ogrodem adeptka wypatrzyła pośród maków i narcyzów parę znajomych, złotych oczu z pionową źrenicą. Tłumi krzyk, zastawiając rozwarte usta dłonią. Porzucona konewka ląduje na ziemi.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-07-25 04:03:07)

Offline

 

#73 2017-07-25 18:37:58

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Nie żyje — przytaknęła Lotta z drgającym podbródkiem i rozryczała się na dobre.

Dużo czasu minęło, zanim zdołała się w miarę opanować.

— Ale ty to naprawisz, już to raz zrobiłaś! — krzyknęła, gwałtownie napełniając płuca. — Twoje dziewczyny mają długie języki, trochę od nich słyszałam. Wiem, że potrafisz, nie kłam że jest inaczej, bo i tak nie dam temu wiary!

Tak przecież było. Burza miała dobry słuch i docierały do niej najcichsze szepty, szczególnie te, które nie powinny zostać usłyszane. Tym razem zdecydowanie nie powinna była tego usłyszeć, może wówczas nie złamałaby sobie serca zdruzgotaną nadzieją. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie mógł przypuszczać, że Matka Katara w istocie coś tu poradzi.

Ale Lotta nie miała zdrowych zmysłów. Przypomniała sobie teraz z najdrobniejszymi detalami przeczytaną niegdyś balladę o zabitym kochanku, którego dziewczyna przywraca do życia. Najpierw skrzętnie przepisuje wszystkie jego listy na zwitkach brzozowej kory i zakopuje pod progiem, owinięte w prześcieradło zafarbowane jej własną krwią. Wówczas gońcy zaczynają przynosić jej nowe listy, jak gdyby zapisane ręką ukochanego. Później w różowej muszli, przez siedem nocy kąpanej w alchemicznych odczynnikach, słyszy jego głos i rozmawia z nim, jakby nadal był obok. A wreszcie plącze mu na palcach nawęzy z piołunu i własnych włosów i kąpiąc po ciemku jego zwłoki w odwarze z sześćdziesięciu ziół, soli i rtęci, odprawia czary, dzięki którym najmilszy powraca do niej także ciałem. I już nigdy jej nie opuszcza.

Młoda poetka nie zawahałaby się użyć takiej nekromancji, nawet przytomnie zakładając, że ballada pomijała jakieś mniej ładne detale operacji, bo jest prawda życia i prawda poezji. Ale bez tej kobiety o chłodnym obliczu, która teraz ściskała jej dłoń, to nie miało prawa się udać. Ona była tą, która umiała, wiedziała i mogła. I Burza była zdecydowana ukorzyć się przed nią w każdy sposób, jaki okaże się konieczny. Bez szemrania spełniła więc polecenie i zaczęła opowiadać.

— Byliśmy w gospodzie "Pod Grotem Włóczni", mieliśmy dawać koncert na weselu. Ja i Gawron...

Dziewczyna wzdrygnęła się, wypowiadając to imię. Przecież jego też dopiero co pochowała. Tego samego dnia. A jednak nie przeszłoby jej nawet przez myśl błagać o przywrócenie życia Gawronowi. Dlaczego? Wszak śmierć rudego grajka była kompletnie przypadkowa, kompletnie niepotrzebna, tragicznie głupia. Wszak to z nim spędziła tyle czasu, ramię w ramię, pijąc, śpiewając, śmiejąc się i płacząc. Był przy niej, kiedy potrzebowała. Przyjaciel, mentor, wspólnik. Niemal ojciec. Dlaczego nie myślała nawet błagać o jego zmartwychwstanie, za to życie prawie nieznajomego włóczęgi-wiedźmina znaczyło dla niej nagle tak wiele?

— Gawron już nie żyje. Też. — Kiedy w tak zwięzłych słowach wyjaśniła Katarze przyczynę swojego zbyt długiego milczenia, podjęła opowieść na nowo.  —  No więc wstaliśmy rano na śniadanie, a był to już dzień wesela, i wtedy on się tam zjawił. Jakert z Mirtu. Bałam się go początkowo. Zdawało mi się, że znam go już, choć to przecież niemożliwe. Wciąż nie wiem, dlaczego zaczął dla mnie tyle znaczyć... Przyszedł i powiedział, że szuka mojego brata. Zjadł moje śniadanie. Wypiliśmy trochę razem, a później... wprowadził mnie w trans. Głupia świnia, nie ostrzegł, nie zapytał, nawet nie zabrał mnie przedtem do łóżka, tylko przeleżałam przez niego cały dzień na podłodze. Bezmyślny kretyn. Zbudziłam się, hops, i był już wieczór. Podobno coś mu wywieszczyłam. Nie powiedział co. Na wesele przyszedł mój brat z kolegami. Zaczęli się tłuc, Jakert i on, nie wiem dlaczego. Obaj mówili, że chodzi im o mnie. Ja sama czuję, że to wszystko moja wina. Z mojej winy Tibert go zaszlachtował. Z mojej winy wplątali w to Gawrona i też zamordowali. Z mojej winy mój brat zarżnął jednego ze swoich durnych koleżków, Franza, a przedtem z mojej winy puścił z dymem gospodę wraz z weselnikami. I jeszcze ten chłopak, Verder. Nie wiem, co mu dokładnie zrobili i dlaczego. Przetrącili mu nogi? Pobili na śmierć? To chyba było nawet tutaj, tak zrozumiałam. Wiem, że to moja wina, ale nie rozumiem, w jaki sposób zawiniłam. Nie mogę tego znieść, pomóż mi.

Łzy przestały płynąć, bo chyba się skończyły. Opuchnięta od płaczu twarz dziewczyny nawet bez słów błagała o litość. Jej głos stał się za to suchy i zachrypnięty.

— On mi się śnił. NIE. To nie był sen, on był, naprawdę był ze mną. Po tym, jak go pochowaliśmy, przyszedł do mnie. Nie odszedł w zupełności. Jego... duch? Nie, po prostu on, on jest nadal przy mnie, nie mogę go zobaczyć ani dotknąć, ale cały czas czuję go przy sobie.

Właściwie to na sobie, pomyślała, nie mając jednak odwagi dodać tego na głos. Zarumieniła się tylko.

— Kiedyś przypieprzył we mnie piorun, wiesz? To było to samo uczucie  — podsumowała, nie objaśniając jednak, co dokładnie ma na myśli.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2017-07-25 18:43:38)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#74 2017-07-26 03:33:31

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Istnieje subtelna różnica pomiędzy przywróceniem niedawno zatrzymanej akcji serca a podniesieniem kogoś z martwych — oznajmiła tonem chłodnym i rzeczowym, w razie konieczności gotowa równie chłodno i rzeczowo wyłożyć jej te różnice z detalami. W całym Novigradzie nie było w tej kwestii większego autorytetu od niej. Zamiast tego po prostu pogładziła ją po zelektryzowanych włosach, starając się kojąco przemówić do rozsądku. Zupełnie nie jak wielki autorytet. — No już, już. Uspokój się dziecko — powtarzała do skutku na przekór jej brakowi wiary. Bo niewiara nie posiadała jakiejkolwiek mocy, zwłaszcza w tym miejscu.

Istniała prawda życia i prawda poezji. Prawda tego pierwszego mówiła, że próby przywrócenia go według prawdy drugiej zwykły kończyć się fatalnie. Matka Katara znała i przypominała sobie kilka przypadków. Słyszała je zresztą od samego Jakerta dla którego były one chlebem powszednim. Odprawianie miłosnych czarów przez zrozpaczone dziewczęta nie było nawet w połowie tak problematyczne, jak późniejsze próby odprawiania najmilszego, któremu zdarzało się powrócić. W najgorszych przypadkach także ciałem.

Wysłuchawszy uważnie opowieści młodej poetki, arcykapłanka zgodnie z zawodowym etosem każdego profesjonalnego egzorcysty rozważała czy miała do czynienia z przypadkiem o charakterze duchowym czy wyłącznie czysto psychotyczna reakcją. Nawet jeśli większości kapłanów uznanie duszy jako formy materii stawało kołkiem w gardle, ci z wieloletnią praktyką nie lekceważyli tej zależności. A nad kołki przekładali raczej możliwie szybkie spalenie ciała i zapieczętowanie jego szczątków na poświęconej ziemi.

Spałaś z nim? Zmusił lub podpuścił cię ku temu? Jeśli... — Matka wyglądała, jak gdyby wypowiedziane pytanie zaskoczyło również i ją. I że zaraz po jego zadaniu zaczyna go mocno żałować. Urywając w połowie zdanie, zmitygowała się, klnąc pod nosem, nader po świecku. Przybierając zmęczoną światem twarz, która przywodziła na myśl tego, który był tematem ich rozmowy. Starego kocura, który przez większość swojego życia najlepiej czuł się w podłym nastroju. A zapytany o to wprost utrzymujący, że zawsze taki ma przez wzgląd na życiowe doświadczenie. Zachowująca się identycznie Matka Katara, naczelna kapłanka Chramu Melitele Wolnego Miasta Novigrad pozwalała przypuszczać między innymi u czyjego boku nabierał tego doświadczenia. Tego i wielu innych.

Tak się nie kocha, jakby
kto zabijaniem kochał

Twój brat. Jest...
Tutaj — uprzedził pytanie wyraźnie znudzony głos dobiegający z ostatniego rzędu stojącej z tyłu ławy. Niedostrzeżona wcześniej para błyszczących oczu przyglądała się całej szopce z wyrazem najgłębszego politowania.

Offline

 

#75 2017-07-27 02:17:40

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

"Spałaś z nim?" Rumieniec na policzkach Burzy nabrał jeszcze żywszego koloru, odpowiadając w jej imieniu, nim jeszcze zdążyła otworzyć usta.

— Nie! NIE! Ech. Tak. Nie. To znaczy t-tak, ale...

Do diabła, to nie było takie proste.

— Nie nie nie, do niczego mnie nie zmusił! — uściśliła prędko. — Przysięgam, nic podobnego. Ale...

Jak to powiedzieć, do cholery, jak to powiedzieć? Naga prawda za nic nie dawała się ubrać w słowa. Wstyd, żeby poetka zapomniała języka w gębie! Burza wściekała się na samą siebie, ale za nic nie potrafiła ująć sprawy jak należy. Żadne wyjaśnienia, dosłowne ani metaforyczne, nie oddawały istoty rzeczy. Z tego wszystkiego Lotta, pogrążona we własnej rozpaczy, w ogóle nie widziała straszliwych cieni, które przemykały przez twarz Matki Katary, kiedy ta ją przepytywała.

— To... było po tym, jak już umarł — dokończyła wreszcie niezgrabnie, z bolesnym przekonaniem, że w ogóle nie o to jej chodziło. — Błagam, nie mów mi, że to koniec, że nic się nie da zrobić. Nie mów mi o żadnych subtelnych różnicach, tylko zawróć go stamtąd. Przysięgam, że zrobię w zamian co chcesz, oddam ci co chcesz, tylko nie mów mi, że to niemożliwe... nie może tak być, nie zgadzam się na to, cholera, nie zgadzam się, rozumiesz?!

Nie, Burza nie wiedziała zbyt wiele o wspomnianych przez kapłankę subtelnościach w temacie rodzajów śmierci i, prawdę mówiąc, miała je głęboko w nosie. Wcale nie pragnęła się w tej materii dokształcać. Chciała naprawdę niewiele – tylko móc zobaczyć znowu nad sobą te żółte kocie oczy.

Nie, nie te żółte oczy, do wszystkich diabłów. Za cholerę nie te, które błysnęły właśnie z ostatniej ławki.

— Co? Mój br... A ty się stąd wynoś! — Lotta odwróciła się gwałtownie i z rozmachem w stronę Tiberta, z tą swoją zapłakaną twarzą i wygasającym żarem nadziei w źrenicach. Z furią. — Mówiłam ci, żebyś za mną nie lazł, won, WON!

Ciężki lichtarz, porwany w afekcie z cokołu pod posągiem, gruchnął o posadzkę w drugim końcu sanktuarium, mijając głowę wiedźmina zaledwie o włos.

— WYNOŚ SIĘ, TIBERT, ZANIM CIĘ ZABIJĘ!

To był pierwszy raz, kiedy do świadomości Lotty dotarła ta myśl: a jeśli przekleństwo piorunów, które wisiało nad jej głową, i chora żądza mordu, targająca jej bliźniakiem, były w istocie jednym i tym samym? Identycznym instynktem, tylko wypaczonym na dwa skrajnie różne sposoby? Podczas gdy Lotta stawała się najpierw posłusznym podlotkiem, później ułożoną studentką Aretuzy, a wreszcie szafującą słodkimi słowami poetką, Tiberta szkolono na bezlitosnego zabójcę. Kiedy jej instynkty pochowano głęboko, siłą stłumiono i zakneblowano, jego – równie nienaturalnie zaostrzono i spotęgowano ponad ludzką miarę. On chodził i z rozmysłem zabijał, bo może tylko tak umiał poradzić sobie ze światem. Ona natomiast całe życie uciekała przed grozą, którą tak naprawdę miała ciągle w sobie, wewnątrz, w ciemnych i niepoznanych otchłaniach tego, co bezpieczniej było pochować i zapomnieć.

Mimo wszystko od samego początku aż po kres życia byli jednym.

Ostatnio edytowany przez Aishele (2017-07-27 02:19:45)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#76 2017-08-15 02:25:50

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Katara słuchała, nie przerywając. Nie będąc w stanie się odezwać. Zbierając siły na utrzymanie resztek swojego zwyczajowego fasonu, rozłażącego się właśnie w szwach. I czując się naprawdę staro. Po raz pierwszy od wielu dekad.

Jak umarł? — spytała, koncentrując się na najważniejszym, nie wnikając w szczegóły, by nie kusić kryjących się pośród nich diabłów.

Jak suka — przyszedł z pomocą, rozwalony w ostatniej ławie jak hierarcha na poduszkach w burdelu ukochany brat.  — Od widowiskowego, wysokiego, mierzonego w czwartą, improwizowanego pchnięcia w przeciw-tempie. Mającego miejsce zaraz po wykorzystaniu dźwigni i rozbrojeniu — przyznał, bez fałszywej skromności opisując manewr swojego życia. Doskonałość zatrzymaną w momencie. Perfekcję zaklętą w mgnieniu oka, swoją intensywnością i wymową bijącą na głowę wszystkie wieki poezji. — Jest martwy — uprzedził szybko, podzwaniając sprzączkami u butów, po to by wraz z nogami ściągnąć je z oparcia i postawić na ziemi, podnosząc się z miejsca. — Gwarantuję swoim rzemiosłem — zaklął się na honor profesjonała, uderzając kułakiem w pierś. Wrzaski wściekłej Burzy oraz porwany w przypływie siostrzanej miłości lichtarz przeleciały mu tuż koło ucha. Skwitował to szerokim uśmiechem, nie uznając za konieczne, by ruszyć się choćby o piędź, ani tym bardziej w kierunku wyjścia.

Weszło jak w masło, nie poczułem serca pod sztychem — pozornie zainteresowany wystrojem świątyni, leniwie krążył po jej wnętrzu, rozglądając się od niechcenia. — Sądzę, że nigdy go nie miał, ale wolałem potwierdzić u ciebie, Matko. — Uczeń charakternika zgiął się parodii dwornego ukłonu, wymawiając tytuł kapłanki w sposób zarezerwowany dla słowa „szarańcza”.

Stojąca na wzniesieniu Katara zmierzyła go wzrokiem, nie poruszając się nawet o cal. Poruszać, zdawało się wszystko wokół. Płomienie umieszczonych w lichtarzach i kagankach świec.  Długie cienie, wpadające do kaplicy, tańczące i pożerane przez zapadający w niej nagle mrok.
Kapłanka uniosła podbródek a jej twarz wykrzywiła się, jak gdyby patrzyła nie na Kota, ale na kocie gówno na dywanie. I przez moment zapowiadało się, że właśnie tyle z niego zostanie.

Doprawdy? — zdziwiła się Czcigodna Matka — A kiedy zadałeś ten swój sztych, przed czy po tym jak go otoczyliście? Nie zadręczaj się, że chybiłeś serca. Nawet wprawny szermierz miałby kłopot je trafić celując w plecy. A co dopiero ktoś twojego formatu.

Gdyby słowa mogły ranić, pewnie wykrwawiałbym ci się teraz na posadzkę. — Bert pokiwał głową, kładąc rękę na biodrze, a wolną poprawiając pas z bronią. Nie uszło to uwadze kapłanki, która skwitowała odruch parsknięciem.

Dym w oczy, mały wiedźminie. A jeśli o dymie mowa, to ilu niewinnym ludziom zepsułeś dzień i dorobek, w drodze tutaj?

—  Dobre wychowanie po wybiciu lokatorów, nakazuje też podpalić domostwo — odparł taktownie, skłaniając głowę. — Jeśli się poszczęści, wkrótce doczekamy się też nakazu, od którego i twój przybytek rozjaśni noc, tak jak postęp rozjaśnia mroki. — Unosząc wzrok, parę kocich oczu, spoglądał nie na Katarę ale na figurę za nią. — A twojego potwora o trzech głowach, powlecze się końmi i utopi w Pontarze. Planujemy zdążyć na przyszłą wiosnę, na uczczenie końca zimy...

Za bramę, raz — przerwała mu beznamiętnie — Albo poślę cię przez inną bramę, w czasie krótszym niż twoim źrenicom zajmuje akomodacja.

Młody Kot podniósł czoło, jego usta poruszyły się i skrzywiły, jak gdyby zmielił w nich właśnie coś kwaśnego.

Najpierw oddasz mi to czego nie znalazłem przy trupie. Coś co musiało dostać się w twoje łapy. Masz to przy sobie. Masz też dokładnie pięć sekund...

Masz i idź do diabła.

Katara poruszyła palcami, jak gdyby przekładała pomiędzy nimi niewidzialną monetę. Ciemny kształt, wielkością niewiele mniejszy od novigradzkiej korony zmaterializował się w jej dłoni. Rzuciła go pod nogi Berta, który złapał go w ostatniej chwili, przyklękając w szybkim wypadzie.

Wybornie, cudownie, wspaniale — powtarzał bez emocji, zręcznym ruchem chowając znalezisko do kieszeni.  — No, wobec tego nie przeszkadzam ani chwili dłużej. Lotko, Czcigodna... Proszę pozdrowić ode mnie swoje uczennice, zdaje się, że spotkałem jedną po drodze. Tą od Verdura czy jak mu tam było. Obawiam się, że w najbliższym czasie nie będę...

Jeżeli zamierzasz trafić wiedźmina, nie wolno ci sygnalizować rzutu — odezwała się kapłanka, do stojącej obok dziewczyny, nie przerywając kontaktu wzrokowego z jej wycofującym się bratem. Wydawało się, że to ona sama mówiła, ale było inaczej. To doświadczenie przemawiało przez nią, niczym bóstwo przez usta swojego proroka. — On absolutnie nie może się tego spodziewać.

Choć nie wykonała najmniejszego ruchu ręką, by po niego sięgnąć, drugi lichtarz poszybował w kierunku Kota.

W ostatniej chwili zasłonił się, składając palce prawej ręki w Znak Quen. A lewej w inny znak, bynajmniej nie wiedźminśki, którym machał jej na pożegnanie dopóki nie zniknął pospiesznie za drzwiami świątyni.

Offline

 

#77 2017-08-16 20:57:37

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Lotta zerwała się i pobiegła za bratem, ale tylko do drzwi. Zatrzymała się w progu i wychyliła nos na zewnątrz, chcąc się upewnić, że wśród tulipanów nie leży rozpłatany trup młodej ogrodniczki z konewką. Błagała w myślach, żeby tak nie było. Jeśli Tibert zrobił jej krzywdę... albo komuś innemu tutaj...

— Co to było? To co mu rzuciłaś, co to było?  — rzuciła z niepokojem do Katary, marszcząc brwi w ten swój charakterystyczny sposób, kiedy jedna z nich przybierała na moment kształt łudząco podobny do znaku zapytania.

Niepokój napłynął wielką i ciemną falą, bo ona miała już swoją teorię. Nie trzeba było wiele czasu, by w karmionym bajkami umyśle powykwitały chore fantazje w rodzaju tej, jakoby ciśnięty do stóp Tiberta przedmiot był filakterium, w którym Stary Kot zaklął swoją duszę. Albo jego sercem przemienionym w kamień. Albo zaręczynowym pierścionkiem, który podarował niegdyś Katarze... Tak teraz wszystko zaczynało powoli układać się Lotce w głowie i trochę ją zmroziło – rychło w czas – bo pojęła, że to co szeptały dziewczyny o Czcigodnej Matce i Jakercie, o tym co ich kiedyś łączyło, mogło wcale nie być stekiem bzdur. I że wygłoszona przez namiestniczkę Melitele nauka o rzucaniu wiedźminów tak, by się tego nie spodziewali, mogła mieć podwójne dno.

Jeśli kapłanka go kochała, teraz lub kiedyś, miała do tej miłości po stokroć większe prawa niż ona – smarkula znikąd.  Jeśli go kochała, to Lotta była tu ze swoim lamentem tak bardzo głupia, nietaktowna i nie na miejscu, jak to tylko możliwe. Jeśli Katara kochała Jakerta, i jeśli on kochał ją, to Burza nie przyniosła tu nic poza zbędnym cierpieniem, którego sama, jak się okazywało, nie była tak naprawdę częścią.

A jednak coś sprawiało, że każda myśl o jego śmierci sprawiała dziewczynie prawdziwie fizyczny ból. Do teraz sądziła, że to tylko taka dramatyczna poetycka figura, ale nie. To naprawdę bolało, jakby w jej ciele płynął ogień zamiast krwi.

Może tliła się jeszcze jakaś iskra nadziei? Bo, jeśli to wszystko prawda, jeśli Katara kochała wiedźmina, to przecież ona i młoda poetka mogły zawiązać sojusz i stanąć po jednej stronie. Po jednej stronie Miecza Przeznaczenia, naprzeciwko samej Śmierci.

Burza na powrót podeszła do posągu. Usiadła na posadzce, wsparta plecami o stopy bogini, i bezsilnie ukryła twarz w dłoniach.

— Jak to możliwe, że prawie go nie poznałam, a tyle zaczął dla mnie znaczyć?

Naprawdę, naprawdę chciała to wiedzieć. I jeśli ktoś mógł jej pomóc, to właśnie Matka Katara.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#78 2017-08-19 00:45:08

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Podążająca za swym bratem młoda poetka wyściubiła nos między drzwi. Choć jej bogata wyobraźnia podsuwała jej rozmaite obrazy, jedynymi ściętymi rzeczami w przyświątynnym ogrodzie było kilka pozostawionych na trawie tulipanów, jedyną czerwienią przyciągającą wzrok – płatki maków, jedynym krzykiem pośród nocy – gra cykad w listowiu.

Lichtarz i odrobina psychokinezy — odpowiedziała jej na pytanie stojąca obok niej, wyraźnie zmitygowana Matka Katara, która pofatygowała się do drzwi, żeby podnieść obydwa świeczniki, ten ciśnięty przez siebie i przez Burzę. — Nie powinnam była, ty zresztą... — Dopiero prostując się znad podłogi, zrozumiała czego właściwie dotyczyło pytanie dziewczyny.

Nie jestem pewna — przyznała, odstawiając obydwa lichtarze na pobliską ławę, w zamyśleniu odgarniając z twarzy kosmyk siwych włosów. — Dostałam to od Kerta, chciał żebym przesondowała to magicznie pod kątem użytych zaklęć — przypominała sobie, pocierając palce dłoni, jak gdyby badała w nich niewidzialny przedmiot.

Mały krążek z mosiądzu z wytrawionym w nim rysunkiem, może sigilem. Nie poznałam tego symbolu. Znał się na nich lepiej ode mnie, ale nie powiedział mi nic więcej. Może nie chciał, a może sam też nie wiedział. Jedyne co udało mi się ustalić to to, że nawet jeśli płynęła w tym jakaś magia, to obecnie nie pozostało z niej nic oprócz śladu po zaklęciu. Bardzo niewyraźnym, wypaczonym upływem wielu lat.

Matka zamilkła na dłuższą chwilę, z nieobecnym spojrzeniem rozpatrując w swoim sercu coś, po czym podobnie, jak po dawnym zaklęciu z biegiem lat ostał się wyłącznie cień. Echo czucia w zabliźnionej ranie. A ból, nawet fantomowy, nie przestawał być prawdziwy.

Kiedyś też się zastanawiałam — mruknęła półgłosem, bardziej do siebie niż do niej, przysiadając się niespodziewanie obok. — Jeśli chcesz, możemy tu posiedzieć i odmrozić sobie tyłki na posadzce — odezwała się po czasie.  — Możesz też zaprowadzić mnie do niego, tak jak chciałaś.

Proszę — dodała. Rozumiejąc, że jeśli ktoś miał jej pomóc to tylko dziewczyna.

Offline

 

#79 2017-08-23 00:53:40

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Tak! Przepraszam za ten świecznik. Idźmy, jestem gotowa. — Lotta uśmiechnęła się blado. A za chwilę przypomniała sobie jeszcze o czymś. O kimś. — Och, prawie wypadło mi z głowy! Jest jeszcze jedna osoba, która chce go odwiedzić. Jakaś dziewczyna, chyba cudzoziemka, spotkałam ją po drodze. Pytała o niego, więc obiecałam ją zaprowadzić. Czeka gdzieś w alejce. Myślałam wtedy, że...

Zamilkła w pół zdania, czerwieniąc się gwałtownie. Nie, wolała już nie tłumaczyć, co sobie właściwie myślała. Coś skręciło jej się w brzuchu. Przeszło jej przez myśl, że może Matka rozzłości się zaraz na nią, bo może wcale nie życzy sobie niczyjej obecności przy tym spotkaniu. Byłoby to zupełnie naturalne i zrozumiałe. A Burza naprawdę nie chciała zrobić nic, co mogłoby zranić mądrą kapłankę czy okazać się nie na miejscu. Jej głos zadrżał więc niepewnie, kiedy cicho i z nieśmiałością wydukała pytanie:

— T-to nie problem, żebyśmy poszły tam razem z nią? Mam nadzieję? Obiecałam!

"Obiecałam" – ostateczne uzasadnienie i usprawiedliwienie. Obietnica to świętość, nie ma z czym dyskutować. Nawet wiedźmini dotrzymują obietnic.

— Cokolwiek to jest, ten mosiężny medalik, Tibert na pewno zrobi z tego zły użytek — przepowiedziała dziewczyna z ponurą pewnością, wracając na moment do kwestii, która tak bardzo ją intrygowała, a której nie miała jak zgłębić. Takie rzeczy sprawiały, że trzęsła się ze złości. Niezaspokojona ciekawość tak bardzo bolała. — ...bo po co mu to? Nie wydaje mi się, żeby zbierał teraz pamiątki po swoim mistrzu ot tak z czystego sentymentu, prawda?

Katara i Lotta były już na zewnątrz, w okalającym świątynię parku, kiedy poruszony przypadkowo parę chwil wcześniej temat obietnic zrodził w głowie poetki pytanie.

— Tak sobie myślę... Czy wiesz... bo jestem pewna, że wiesz wiele. Czy może wiesz w takim razie, jak to się wszystko zaczęło? Mam na myśli Jakerta i moją matkę. Łączyła ich podobno jakaś obietnica? Znasz prawdę? Ona mi nigdy nic nie powiedziała. Dlaczego Jakert wtedy przed laty zabrał mi brata? Dlaczego nie zabrał mnie zamiast niego? Albo naszej dwójki? Ale przede wszystkim, najważniejsze – dlaczego w ogóle się tam pojawił? Mówił o tym kiedyś?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#80 2017-08-23 19:10:17

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Wybijała umówiona pora. Czekali tedy pod szarym niebem. Znudzony siwek krzesał podkutym kopytem o bruk i kurtuazyjnie zarżał do kobyły, za którą w górę alejki świętej Melitele leniwie toczyła się furmanka ze zbożem. Alsvid skorygowała ogiera krótkim, żołnierskim kuksańcem ostrogą i zaczęła stępować go po okręgu pod bramą chramu, podkowy wydzwaniały im na kamieniach równy takt. Dzyń-dzyń-dzyń-dzyń. Przypomniała sobie, zaglądając pod rąbek czapraka, by odłożyć kilka groszy dla parobka w stajniach przy Jedwabnym Szlaku — coby nie zaniechiwał starań. To może i był Novigrad, i była Północ, ale ani ona nie zamierzała chodzić po zafajdanych ulicach żadnego Wolnego Miasta w butach uwalanych po kostki gnojem, ani jej koń z ogonem i bokami zażółconymi jak szczyny. Może Novigrad, może Północ... pewne rzeczy jednak po prostu nie wypadały.

Jak kazanie ludziom na siebie czekać. A zwłaszcza na spotkanie z człowiekiem-domniemanym nieboszczykiem, który w swoim obecnym stanie — i pewnie postępującym stadium rozkładu — był Alsvid równie przydatny, co dziwce nabożeństwo. Ale musisz to zobaczyć na własne oczy, czyż nie? Zobaczyć to uwierzyć, odezwał się w jej głowie znajomy głos. Bo to był jej głos, tylko brzmiał jak ostatnia kurew. Nie, pomyślała. Muszę dowiedzieć się więcej o nim i o ludziach, których znał. Jeśli to ma być kolejny ślepy zaułek, to nie dlatego, że nawet nie sprawdziłam, co leży za zakrętem...

Trup, Alsvid. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni.

Ochłodziło się. A bladym rankiem ledwie pojedyncze dusze przemykały pod fasadą świątynnych murów, nie rzucając jej drugiego spojrzenia i śpiesznie oddalając się ku swym własnym interesom w mieście. I dobrze. Alsvid naciągnęła na głowę kaptur płaszcza, na który spadło kilka pierwszych kropel deszczu ciężkich i tłustych jak ziarna grochu.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#81 2017-08-27 00:20:45

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Cudzoziemka. — Katara poprawiła na sobie szatę, otrzepując ją z zalegającego na posadzce pyłu, z wolna podnosząc się z podłogi. — Nie, oczywiście, że nie. To żaden problem. — Jej głos był stanowczy jak przedtem, a przy tym łagodny i kojący. Nie zdradziły jej również oczy, na powrót dwa okruchy lodu, zdolne jednym swym wejrzeniem przepatrzeć serce na wylot. Stary drań, cholerny powsinoga. Już ona znała te jego cudzoziemki. Nasłuchała się o nich i napsuła sobie przez nie krwi, nawet wtedy, gdy właściwie powinny były ją już gówno obchodzić. Gdyby zaprosić każdą na pogrzeb, wyszedłby z tego sabat gorszy niż na Łysej Górze. — Mówiła, czego chce? — spytała, przepuszczając Lottę w drzwiach.

Mógłby go co najwyżej połknąć i się udławić — odparła na wyrażone przez dziewczynę obawy, szybkim krokiem przechadzając się alejkami wirydarza. Sama nie wyrażając przy tym pobożnego życzenia na taki obrót spraw. Skalkulowawszy to w swym sumieniu, chłodno i metodycznie. Odrzucając drugą z trzech boskich cnót, a zdając wyłącznie na rozkosz bogów. Dobrze przemyślaną i skutecznie wcieloną w życie. Nawet jeśli z tak niemądrego powodu, jak sentyment. Mającą swój czas i miejsce. Przyklęknęła, by ukryć twarz w świeżo ściętych tulipanach, podniesionych z ziemi ruchem dłoni. Pozornie skupiona wyłącznie na chłonięciu ich zapachu, słuchała pytań. Pytań, na które odpowiedzieć, było jak uciąć łeb hydrze.

Gdybym wiedziała — odrzekła, wstając i układając kwiaty. — Może to wszystko skończyłoby się inaczej. — Optymistycznie zakładając, że nie był to dopiero początek. Katara spojrzała w górę, na poranne niebo, kłębiące się gęste i ciemne chmury, przysłaniające gwiazdy. Zapowiadało się na deszcz.

Zahaczywszy o stajnie, obydwie kobiety opuściły mury chramu. Matka przełożona na karosrokatym wałachu, dziewczyna na swojej Kaszy lub zaproponowanym przez kapłankę zastępstwie w postaci lekko narowistej, bułanej klaczki.

Gdzie umówiłaś się z tą dziewczyną? — spytała, gdy zrównała się z Burzą w przyspieszonym kłusie.

Offline

 

#82 2017-09-03 09:03:04

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

— Czego chciała? Ja tam nie wiem. Coś mówiła, ale nie pamiętam. — Burza machnęła ręką. Czy to było takie ważne? Chyba wcale nie. A może było to wręcz kluczowe. Lotcie już tak się kręciło w głowie z tego wszystkiego, że sama nie wiedziała. — Tibert był dla niej okropnie niemiły. Ale w sumie to dla kogo taki nie jest? Umówiłyśmy się u wyjścia z tej alejki, niedaleko. O, chyba nawet tam już czeka? Ta siwa w kapturze to chyba ona.

Burza mimowolnie się uśmiechnęła. Zawsze tak miała, idąc komuś na spotkanie. Pomachała serdecznie w stronę Alsvid. Jednocześnie poczuła, jak na twarz i dłonie spadają jej pierwsze krople deszczu. Z ciężkim westchnieniem sięgnęła więc po obszyty futrem kaptur swojej mięciutkiej peleryny, a w tej samej chwili bułana klaczka szarpnęła gwałtownie, prawie że zrzucając kwiat novigradzkiej poezji na bruk. Cudowny poranek, jeszcze twardego lądowania zadem w kałuży brakowało.

— Cholera, świetny moment! — burknęła Lotta, nie wiadomo czy na konia, czy na deszcz, czy na jedno i drugie. — Halo, jesteśmy, możemy ruszać! — zawołała. — A ty spokojnie, nie płosz się tak, głuptasie — dodała cedzonym przez zęby, możliwie milutkim tonem do kłusującej bułanki.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#83 2017-09-15 10:25:48

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Dziewczyna wyprostowała się w siodle i zmarszyła brwi z konsternacją, widząc nie jedną, lecz dwie postaci zmierzające w jej kierunku nieśpiesznym kłusem. Czarnowłosą podlotkę kolebiącą się na bułanku rozpoznała od razu, drugi jeździec musiał wpierw unieść głowę spod szarej opończy, lecz wtedy, na widok przyczesanych, siwych włosów i świętobliwego oblicza matki Katary, cudzoziemka ściągnęła kąciki ust w gorzkim wyrazie, jakby musiała przełknąć coś wyjątkowo niesmacznego. Niewątpliwe jej obecność wywoływała bliźniaczą reakcję. Jak na kulturalne kobiety przystało, obie z kapłanką przełknęły swoje niesmaki w milczeniu i Alsvid przywitała ją oraz Burzę.

Nasze randez-vous z nieboszczykiem niespodziewanie zmieniło się w ménage à trois? Zwykle rada jestem wiedzieć wcześniej o takich aranżacjach... — oznajmiła, potyczkując się ukradkiem z duchowną na ziejące chłodem spojrzenia. — ...Ale nie ma co stać i moknąć po próżnicy. Jeszcze nam nasz wiedźmin ucieknie.

Ściągnęła wodze munsztuka i przytrzymała drobiącego w miejscu siwka, puszczając przodem obie kobiety. Jak zastanawiające nie było, do czego przy inspekcji trupa była potrzebna kapłanka świętej Melitele, poza udzieleniem spóźnionego namaszczenia, Alsvid wolała dowiedzieć się tego w drodze lub na miejscu bardziej niż nadal marnować czas, którego nie miała... czy raczej Una go nie miała. Nabrała natychmiast swych podejrzeń, wziąwszy pod uwagę interesujące pogłoski, jakimi Arnold Florent miał do podzielenia się na temat skromnej wielebnej matki, lecz postanowiła zachować je dla siebie, póki co. Cmoknęła na konia i ruszyła kłusem za dziewczyną oraz kapłanką, jedną dłonią trzymając wodze, drugą spoczywając na głowni przypasanego miecza.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#84 2017-09-18 21:25:56

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele


Czcigodna uprzejmie przytrzymała lejce narowistego wierzchowca na czas wodowania zrzuconej z jej grzbietu amazonki. Klacz pod dotykiem kapłanki uspokoiła się nieco, przynajmniej na tyle, by nie opierać się podczas prób wdrapywania się na siodło i by następnie posłusznie ruszyć przed siebie, zarzucając już jakby mniej.

Chyba nie jest przyzwyczajona do magii. Najwyraźniej płoszy ją intensywna aura — skomentowała, posyłając towarzyszce wnikliwe spojrzenie spod kaptura opończy.

Ja także dowiedziałam się w ostatniej chwili. Ale powiada wszak Dobra Księga: gdzie dwoje lub troje gromadzi się w mym imieniu, tam i ja czuwam pośród nich — oznajmiła sucho i bezceremonialnie, chętnie korzystając z udzielonego jej pierwszeństwa do należnego miejsca w żałobnym orszaku, wyminąwszy siwowłosą. — Więcej godności, drogie panie. Wkrótce staniemy przed majestatem śmierci.

Świat, na przekór wszystkim mapom i atlasom okazywał się wyjątkowo małym miejscem, a Novigrad istotnie jego stolicą, w której zdawało się przecinać i zaplatać mnóstwo wspólnych losów, złączonych wspólną niedolą. Napotkana kobieta istotnie była cudzoziemką, choć bynajmniej nieznajomą. Połączoną wraz z nią wspólnym celem na końcu drogi, którą miała wytyczyć prowadząca kondukt poetka. Katara nie żywiła nadziei odnośnie tego, co zastanie na miejscu. Wyłącznie karmiła domysły, chmurna i zamyślona aż do samego zagajnika pod miastem. W milczeniu kiwając się w siodle w rytm spadających na dachy kropel deszczu oraz taktu końskich kopyt. Trzy postępujące powoli sylwetki jeźdźców podążające jedna za drugą. Starucha, matka i dziewica.

***
Czyli to tutaj — stwierdziła, nie zapytała, spoglądając z góry na świeżą, świeżo rozmokniętą mogiłę, do której wrzucono. Odrzuciła kaptur, deszcz spływał jej po twarzy, gdy podeszła bliżej, delikatnie wyciągając ręce w stronę towarzyszek. — Chwyćcie mnie za ręce. I zacznijcie się modlić. W skrytości swojego serca, ofiarowując swoje problemy bogini, tak jak potraficie — wyrzekła bez ochyby, głosem zimniejszym niż znajdująca się w ziemi naprzeciw niej ciało.

Ostatnio edytowany przez Dziki Gon (2017-09-18 21:26:31)

Offline

 

#85 2017-11-06 18:07:09

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Burza, za niecały rok młoda i samotna matka, wespół z dziewicą i staruchą stanęła nad jakertowym grobem. Chwyciła chłodną dłoń tej pierwszej, chwyciła i lodowatą, spracowaną, pomarszczoną dłoń drugiej. A sama miała nagle mokre i rozpalone nie wiadomo od czego ręce – nie tylko ręce, także czoło, twarz, całe ciało. I serce dudniące jak galopujący koń. Może przez nocną drzemkę pod gołym niebem jakieś licho się do niej przyplątało i przyniosło chorobę. Może wszystkiemu winne były skrajne i nienazwane uczucia, których kłębiło się w niej teraz zdecydowanie zbyt wiele.

Stała nad mogiłą i mimo szczerych chęci chyba po raz pierwszy nie potrafiła w ogóle się modlić. Płakanie też jej nie wychodziło. Patrzyła tylko tępym wzrokiem na sponiewierane przez deszcz kwiaty, trochę na twarz Katary, zgadując jej przeżywanie tej chwili, trochę na cudzoziemkę, bo ładna z niej była dziewczyna. Trochę na uwiązane do wątłej brzózki konie, trochę na moknący las, trochę na resztki zeszłorocznych liści. Trochę na bure jak szmata niebo. Miała chęć wyśmiać cały ten rzekomy majestat śmierci, bo nie widziała w niej nic, kompletnie nic majestatycznego. Machinalnie zaczęła coś nucić, aczkolwiek pod surowym spojrzeniem kapłanki zaraz się zamknęła. Gdzieś w trzewiach płonęło w niej prawdziwym ogniem rozpaczliwe błaganie, krzyk i łzy, ale nic z tego nie chciało przejść jej przez gardło. Za mocno paliło. A z drugiej strony zbyt wielką falą zalewała ją ta niby-obojętność, bliźniaczka niemocy i odrętwienia.

— Zrób coś — zażądała zimno od Katary. — Nie kłam, że nie możesz!


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#86 2017-11-07 00:39:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele


Módlcie się... Za moją grzeszną duszę. Niech Bogini wybaczy mi to, co właśnie uczynię. — dokończyła, gdy jej twarz, zwróciła się ku porannemu, zasnutemu chmurami niebu, upodabniając się do tych ostatnich popielną niemal bladością. Jej oczy poruszały się szybko, a potem zastygły, wyglądając jednocześnie jak gdyby spadła na nie zasłona nieobecności, a jednocześnie były w stanie przeniknąć firmament. Cudzoziemka, czujna choć spokojna, odwzajemniła spojrzenie dziewczyny, a jej własne niosło ze sobą pytanie. Wątła brzózka prawie kiwała się na boki, gdy nagle zaniepokojone konie zaczęły się wyrywać oraz drzeć rozmokłą ziemię kopytami. Dłoń kapłanki, choć sama nie wiedziała jak to było możliwe, zrobiła się jeszcze bardziej lodowata niż przed chwilą. Sprawiając wrażenie przymarzniętej, tak że nie dało się od niej uwolnić.

Niewiele było w tym wszystkim majestatu, to prawda. W jego zastępstwie na uroczystość zawitała jego przyrodnia siostra groza. Z rodzaju tych, których nie opisze żadna proza. Nic więc dziwnego, że to, co prócz sinego dymu wydobyło się właśnie z ust Katary, posiadało niemal liryczną melodykę, nieobcą muzykalnemu uchu poetki. A treść nieobcą jej wszechstronnej, choć niekompletnej niekiedy erudycji, pozwalającej rozpoznawać pojedyncze zdania osobliwego dialektu Starszej Mowy. Traktujące o ciemnych lasach, wieczności oraz rozważaniu nad tym, jakie może być życie i świt, gdy nigdy nie widziało się światła. Bezsensowny bełkot lub woale przenośni, choć najwyraźniej niosące ze sobą Moc. Bo Katara robiła i mogła wiele, mimo upływu lat, który zdawał odciskać się mocniej na jej ciele z każdym słowem, które było teraz wypowiadane więcej niż jednym głosem. Wliczając w to również jeden, bardzo znajomy.

Gówno — brzmiało pierwsze słowo wychrypiane przez Czcigodną szorstkim i zmęczonym barytonem należącym za życia do wiedźmina z Mirtu. Życia, z którym jak przystało na prawdziwego Kota, wyjątkowo trudno było mu się rozstać. — Szkoda, że  nie spaliliście mnie razem z tamtą budą.

Offline

 

#87 2017-11-12 02:04:49

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Cudzoziemka modlić się nie mogła. Nawet dziecko wiedziało, że podstawowym składnikiem każdej modlitwy była wiara, a tej Alsvid nie miała, ani w boginię Melitele, ani w święty żar Wiecznego Ognia, ani w pierdolonego Lwiogłowego Pająka. Nie wierzyła w bogów, ale wierzyła za to w inne rzeczy, na przykład w to, że dopadnie w wkrótce Novigradzie tę jedną osobę, na którą polowała od tak dawna, że jej siostrę można jeszcze uleczyć, że wszystkie ich krzywdy można pomścić i że matka Katara za chwilÍ przywróci do życia coś, co absolutnie żyć nie powinno. Musiała wierzyć. Tak jak wtedy, w noc, która teraz stanęła jej cieniem przed oczami, kiedy biegła przez czarny las zdyszana, przerażona i krzyczała w ciemność z gniewu i rozpaczy... A ciemność odpowiedziała. Czemu nie miałaby odpowiedzieć i dziś?

Cicho zrobiło się nagle dookoła, ale nie nad mogiłą. Wokół niej. Nie było słychać koni ryjących ziemię kopytami i targających wątłą brzózką na boki ani ptaków na gałęziach drzew, ani deszczu kapiącego na liście, ani narastającego bełkotu Starszej Mowy płynącego z suchych, pomarszczonych ust kapłanki – albo to tylko ona nie słyszała. Czując skórę cierpnącą jej z nagła pod rękawami, Alsvid nasłuchiwała czegoś zupełnie innego.

Burza krzyknęła w złości i beznadziei, wielebna matka zamilkła, a z pobliskich drzew stadko wron i szpaków nagle poderwało się w popłochu do lotu i odfrunęło z zagajnika. Niemożliwe stało się możliwe i ustami pobożnej kapłanki żywym głosem przemówiło coś, co zgodnie ze wszelkimi prawami natury przemawiać nie powinno. I to we wcale wulgarnych słowach.

Fascynujące – mruknęła dziewczyna ze szczerym uznaniem, mrużąc żółte oczy i dając chwilę ujścia swej czysto niezawodowej ciekawości. Żałowała nawet, że rzekoma kapłanka wedle wszelkich przesłanek musiała na ten moment wyłączyć się z konwersacji i nie mogła odpowiedzieć na kilka krótkich pytań. W podobnym wysoce potępianym przez byłą Kapitułę rodzaju przedsięwzięcia Alsvid brała dotąd udział tylko raz – nadal więcej, niż mógł się pochwalić przeciętny śmiertelnik – i tylko powodowana najwyższą koniecznością. Wtedy jednak sprawy potoczyły się zgoła inaczej, bardziej powszechną dla nekromantycznej interrogacji metodą. Nie licząc tego, że obrażoną Petrę z Creyden po śmierci było jeszcze trudniej przekonać do rozmowy niż za jej gwałtownie zakończonego życia. Każdy kiedyś uczył się na błędach.

Ciebie nazywali Jakertem z Mirtu? Czarożercą?


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#88 2017-11-24 13:09:13

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Mała, żałosna, czarnowłosa dziewczynka rozpłakała się gorzko.

— To wszystko, co masz do powiedzenia, idioto?! Tak? Nawet teraz beztrosko ironiczny? Nienawidzę cię! Wracaj do nas, do mnie, Jakert, masz do mnie wrócić, rozumiesz? Nie tylko głosem, nie oszukuj, masz wrócić ciałem i duchem, wszystkim, w całości, i nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale nie pozwalam ci być trupem, proszę, potrzebuję cię tu, wszystko mi zabrałeś i zniszczyłeś i myślisz sobie, że możesz teraz tak po prostu nie żyć? Liczę do trzech i jak się nie ruszysz, to własnoręcznie cię wygrzebię z tego piachu!

Burza, targana złością, zachwytem, tęsknotą i przerażeniem jednocześnie, szarpnęła się wściekle, jakby zamierzała skoczyć na mogiłę i faktycznie rozgrzebać ją gołymi rękami, nie dając wiedźminowi nawet tej obiecanej chwili, by miał szansę przemyśleć swoje zachowanie. Powstrzymały ją dwie sztywne i lodowate dłonie dwóch towarzyszek plugawego rytuału. Nie była w stanie się wyzwolić z ich uścisku, jakby do nich przymarzła. Może i dobrze, oszczędziło jej to choć odrobinę upokorzenia.

— Liczę do trzech, Jakert, nie żartuję! Słyszysz mnie? Liczę! Jeden! Jeden. J-jeden...

Fala łez zgarnęła wszystko. Nad furią znowu zapanowała rozpacz, a krzyk przeszedł w szept.

— Proszę, ja nie mogę tu bez ciebie...


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#89 2017-11-24 22:28:35

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Czcigodna wzdrygnęła się gwałtownie, przeszyta nagłym dreszczem. Jej rzęsy oraz powieki zatrzepotały na wzór skrzydeł ćmy uwięzionej w materiale firany, odkrywając na moment oczy jak dwie postawione koło siebie miski wypełnione mlekiem. Jej twarz wykrzywiła się dziwnie, grymasem który nie należał do niej.

Między innymi — odparł głos na pytanie zadane przez wcześnie posiwiałą. — Chociaż drugie z tych imion uważam za kompletnie kretyńskie. A kto pyta?

Niespokojna dusza nie miała okazji zastanawiać się nad ostatnim pytaniem, gdy do rozmowy włączyła się Burza, dorzucając do niej mnóstwo własnych. Ironiczny? A jaki miał być, jeśli życie nie ustawało w zaskakiwaniu go ironią, wliczając w to moment jego kresu, który okazał się ponurym dowcipem? Beztroski? Powiedzmy. Niedokończone sprawy, jak ucięte mieczem (bo i dosłownie) nadal kazały resztkom świadomości trzymać się tego miejsca, ale oględnie rzecz biorąc miał teraz zdecydowanie mniej problemów niż za życia. Faktycznie musiała go nienawidzić, szczerze i prawdziwie, skoro życzyła mu powrotu na ten pierdolnik. I miała niezły tupet, by wygadywać resztę bredni nad skrajem jego grobu.

Durna smarkula — wycharczał, obnażając zęby Katary w wyrazie, który na jej zwykle dostojnym, pełnym niezmąconego spokoju obliczu prezentował się jak tarantula na biszkoptowym cieście. — Co niby ja mam powiedzieć? — pytanie było ze wszech miar retorycznym, bo dobrze wiedział co. — Wykapana mamusia, krew z krwi! Oto dlaczego tu tkwię, przez was obydwie!

Nie czekał, aż tamta doliczy się trzech. W jej obecnym stanie zdążyłby umrzeć ponownie, zanim doczekałby tej chwili.

Gdzie jest twój brat? Gdzie ten mały skurwiel? Jest tutaj? — głos martwego charakternika rozległ się nagle jakby zwielokrotniony echem i metalicznym pogłosem. Ramiona kapłanki naprężyły się niebezpiecznie, lecz chwyt jej dłoni nadal pozostawał niezłomny. Żyły na jej szyi uzewnętrzniły się, czerniejąc niczym zasychająca krew. — Postradał rozum! Naraża was obydwoje!

Offline

 

#90 2017-11-25 23:57:59

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

W istocie Lotta szczerze i prawdziwie nienawidziła Starego Kota, nienawidziła z mocą tak nieprzejednaną, jaka możliwa jest jedynie w przypadku kompletnie beznadziejnej, bezsensownej miłości.

— Nie rób tak, bo mi strasznie, Jakert... — poprosiła grzecznie, bo widok czarnych żył na szyi kapłanki i upiorne echo przyprawiły ją o lodowaty dreszcz. Zupełnie jakby cała ta sytuacja do tej pory nie była już wystarczająco chora i przerażająca dla rozsądnego człowieka. — Nie, nie ma go tu. Jeszcze tego by brakowało! Że jest pojebany, to żadna nowość! Zwłaszcza dla ciebie, jak mniemam. Oooo, naraża nas obydwoje, a to ci ciekawostka! Niby na co tym razem? W ogóle śmiechu warte, że to akurat TY masz czelność mówić o narażaniu innych ludzi! Pomyśl, na co TY mnie naraziłeś! Gdybyś się do mnie nie przyczepił, to pewnie wcale bym go w tym życiu już nie spotkała... O ile prościej byłoby dalej szwendać się od miasta do miasta z Gawronem, grać na stypach i weselach, i czasem myśleć, że ma się gdzieś w świecie kochanego braciszka, wiesz? E, co ty tam wiesz. Wszystko mi zabrałeś, Jakert. Wszystko zrujnowałeś. I po co, po co to wszystko? Proszę, powiedz mi, co ma do tego jeszcze moja matka? Co? Co ona ma z tym wszystkim wspólnego? Naprawdę nie mogliśmy o tym pogadać jak żyłeś?!

Po chwili przypomniało jej się coś jeszcze.

— Skoro już tak sobie gawędzimy... ten pajac zabrał Matce Katarze jakiś medalik. Taki mały, z miedzi czy mosiądzu. Podobno twój. Co to było? Na co mu to? Rozniesie tym w proch cały świat? Albo z żalu świat podpali? Co?


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#91 2017-11-26 23:43:41

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

W ferworze rozbuchanych emocji i namiętnej wymiany żali między rozhisteryzowaną Burzą a martwym wiedźminem Alsvid postanowiła nie wtrącać się między przysłowiową wódkę a zakąskę. Wszystko wskazywało na to, że wiedźmin i dziewczyna się znali, że się bardzo dobrze znali i że próżno było oczekiwać po którymkolwiek z nich trzeźwej rozmowy, dopóki sobie nie wyjaśnią kilku spraw nierozwiązanych pre mortem. Puściła młódkę, raczej nie grożącą już rozkopaniem mogiły gołymi rękami ani przypadkowym wytrąceniem kapłanki z opętańczego transu. Ale miała ją na oku.

Ograniczmy obrzucanie się oskarżeniami do minimum – zasugerowała ze z coraz większym trudem wystudiowaną cierpliwością. – Nie wszyscy mamy przed sobą perspektywę wieczności. Zaproponowałaś mi spotkanie z Jakertem, Burzo, i mam wszelkie intencje skorzystać z tej propozycji – oznajmiła zgodnie z prawdą. Nie zamierzała spisywać całego tego zgubnego przedsięwzięcia na straty i przynajmniej zamienić za zmarłym wiedźminem kilka słów, nawet jeśli potrzebny i zdatny do czegokolwiek dla niej był tylko żywy. Jeżeli przezwisko „Czarożerca” było choć w połowie tak zasłużone, co i kretyńskie, to mogła mieć wcale wiele do zyskania na tych kilku słowach.

Alsvid – przedstawiła się nieboszczykowi, gwoli pominięcia kretyńskich imion nie wspominając pełnego tytułu. – Pozwolę wam dokończyć, nim wyłuszczę swoją sprawę do ciebie, wyraźnie macie sobie wiele do powiedzenia.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#92 2017-11-27 22:52:20

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Miłość i nienawiść. Obydwie, jeśli prawdziwe, miały wielką moc. To jedno wiedziano o nich z całą pewnością. Czy wystarczającą, by przywrócić kogoś do życia? Gdyby była to prawda, to biorąc pod uwagę ile osób szczerze nienawidziło go za życia, Kert musiałby bisować swoją śmierć siedem razy, zanim na dobre osiadłby na marach i laurach. Co najmniej siedem.

Rozsądnych ludzi tu nie stwierdzono. Nikt obdarzony rozumem ani godnością nie decydował się uciekać do zastosowanego tu czarnoksięstwa, tylko po to, by uczynić z niego podobną farsę. Głowa Katary opadła jej na kark, gdy ta błysnęła zębami a jej gardło przekazało wydobywający się zza grobu śmiech charakternika. Jak gdyby nekromancja, której były świadkami nie była wystarczającym fenomenem.

Właśnie widzę. Ostatnie wesele, na którym się pojawiłaś, okazało się stypą. Między innymi moją. I to ja niby zabrałem ci wszystko. Masz tupet, dziewczyno. — Miał odmienny pogląd na tę sprawę. Chyba że przyjąć, że to jego żywot w jej szczeniackim mniemaniu był tym wszystkim. Gdyby tak było w istocie, musiałby roześmiać się jeszcze głośniej. — Co ma do tego twoja matka? Nic. Twierdziła, że dokładnie tyle mogę jej dać. Chociaż przynajmniej nie upierała się, że cokolwiek jej zabrałem — mruknął głosem tak kwaśnym, że wypowiadająca jego słowa Katara nie mogła się nie skrzywić.

Medalik? Jaki, zaraza... — Głos wstrzymał się jak urżnięty majchrem. Oczy pod powiekami kapłanki poruszyły się szybko i kilkukrotnie. — Odlew. To był odlew. Zapasowy, jeden z dwóch które poleciłem niegdyś wykonać. Nie sądziłem, że gnojek się o nim dowie. Samo w sobie nic wartościowego, chyba że... Cholera, oddałyście mu go? Nie powinien się tym interesować, jak go znam nie wyjdzie z tego nic dobrego.

Zapasowy — zaczął po chwili zastanowienia. — Mam go w depozycie u Cianfanellich. Odszukaj tamtejszego klerka, Heydricha Messera. Znajdź go i zapytaj, czy pamięta noc nad rzeką Tango w czterdziestym dziewiątym — oznajmił poważnie, głuchy na dwuznaczność tego zdania dla uszu kogoś niewtajemniczonego.

Nie przypominam sobie ciebie — stwierdził po introdukcji dziewczyny, która wyglądała i zachowywała się inaczej, niż wskazywałby na to jej wiek. To znaczy, tej drugiej, o dziwnie znajomych oczach. — Ale jeśli chodzi o zemstę, to jak sama widzisz, przychodzisz zbyt późno. — Faktycznie, w tym konkretnym wypadku, serwowanie jej na zimno mijało się nieco z celem. Trudno, nawet z użyciem działającej tu magii, wyegzekwować satysfakcję od wystygłego trupa. Mogło być tak, że zwyczajnie się pomylił. Nie względem tego że szło o zemstę, tylko co do jej adresata.

Offline

 

#93 2017-11-29 00:47:37

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Ukłucie żywego jeszcze poczucia winy, nadal drzemiącego bardzo płytko pod powierzchnią pozornego spokoju, kazało Lotcie zaprotestować z wyjątkowym ogniem. Bo przecież tak naprawdę czuła się odpowiedzialna. Czuła się po trosze morderczynią. Nieważne, że cała ta tragedia nie przez nią była zawiniona i nijak nie mogła jej zapobiec.

A może? Może dało się wtedy coś zrobić?

— Hej, odwal się, nie ja cię zabiłam! Przypomnę, że to nie ja jestem przyczyną tego wszystkiego, a ty sam! To ty przed laty zabrałeś mi brata, ty zrobiłeś z niego potwora, a później on ci się odwdzięczył najlepiej jak umiał. I najgorzej, jak to było możliwe. Tylko wplątaliście... wplątałeś mnie w to, nie wiem dlaczego. Po co ja tam byłam potrzebna? Żeby było na kogo zrzucić winę za to, co się miało stać? Czego się, do cholery, spodziewałeś? Gdzie w tym wszystkim moja wina? Sam sobie to zrobiłeś. I...

I mnie, nie dokończyła na głos, spłoszona bezdusznym śmiechem. Ale czego innego się po nim spodziewałaś, biedna mała Lotto? Czego innego niż drwiny? Zabrałeś mi wszystko, bo wszystkim zdążyłeś się w międzyczasie stać. Jakimś kompletnie niepojętym sposobem, głupio, szczeniacko, bezsensownie, a jednak najprawdziwiej w świecie.

— Racz mówić jaśniej, Jakert — zażądała ostro, próbując teraz ostrością osłonić swoje wnętrze. Rychło w czas. — Jaśniej. Co za odlew? Twojego mrocznego, kurwa, serca? Co Tibert może z nim zrobić? Co JA mogę z nim zrobić? Obawiam się, że mimo moich szczerych chęci nieprędko może nam się jednak powtórzyć okazja do pogawędki, więc bądź tak miły i gadaj. Konkrety, do diabła. Także w kwestii mojej matki, skoro już szargasz jej pamięć.

Piorun. Obraz płonącego domu pod powiekami. Mrugaj oczami, Lotto, mrugaj szybko, zaraz zniknie. Nie chcesz przecież tego pamiętać. Tyle razy już zapomniałaś.

— Czegóż to nie mogłeś jej dać? Odrzuciła twoje zaloty, kiedy byłeś zakochanym smarkaczem, czy co? — Tę myśl trzeba było rzucić kąśliwym, pewnym, szyderczym tonem, inaczej byłaby nadto niezręczna i niewygodna. A i tak ukłuła krótko i nieprzyjemnie gdzieś w żołądek, bo kto wie, kto wie, czy nie miała w sobie ziarna prawdy. — Mówisz o niej nie bez przyczyny, nie wykręcaj się teraz. Co działo się między tobą a nią? Ty jesteś trupem, ale ja muszę jakoś żyć, pomóż mi w tym. Konkrety, Jakert.

Pytasz, ale czy na pewno chcesz wiedzieć, biedna mała Lotto?

Rzut oka na cudzoziemkę. Rumieniec zażenowania na białej, jeszcze mokrej od łez twarzy.

— Dzięki. Przepraszam, uniosłam się. I przepraszam, że jesteś tego świadkiem. Gadaj z nim...

Burza skapitulowała. Wstyd jej teraz było wobec Alsvid. W istocie obiecała ją zabrać do wiedźmina, a teraz kazała jej wysłuchiwać tych wszystkich cholernie osobistych detali z własnego życia i kilku żyć okolicznych, tych wszystkich żali, tego płaczu i oskarżeń. Kto dziś ma tyle czasu, żeby go marnować na sceny prywatnych tragedii nieznajomych ludzi?

Ostatnio edytowany przez Aishele (2017-11-29 00:49:34)


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#94 2017-11-30 01:40:54

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Gdzie zderzają się dwa ostrza, siłą rzeczy lecą iskry. A te łacno mogą przerodzić się w pożar. Nagle i niespodziewanie, jak burza w piękny czas. Albo jak kolka nerkowa. Może to ta ostatnia kłuje teraz jej wnętrze, a nie poczucie winy?

Nie przypominaj mi — usta Katary poruszyły się, jak gdyby miały splunąć. — Gdybym wiedział co z niego wyrośnie, zgotowałbym mu szlag, a nie Szlak. Bachory z jednego miotu, warte siebie nawzajem — podsumował bez hipokryzji, przyznając się do własnych błędów. Obydwu.

No, to teraz mogli przejść do interrogacji z prawdziwego zdarzenia. Igranie z ostrością, by osłonić swoje wnętrze? O, na tym można się ładnie przejechać, stary kot wiedział coś na ten temat. Gdyby było inaczej, przed „Grotem” udałoby mu osłonić się na czas a jego czarne, kurwa, serce dalej wybijałoby wesoło (w swym zwolnionym, wiedźmiński tempie) odpowiedni rytm. Bum, tarara, bum. A on żyłby, nogami fikał, „graj muzyko!” wołał. No, ale jak to powiedział parobek Yolop, idąc mierzyć się grasującym we wsi Diabołem – „raz się żyje”.

Nie wiem czego dokładnie. Znaku, stempla, pieczęci. Nie zdążyłem tego zbadać. Twój wyrodny braciszek za to nie omieszka. Co TY możesz z nim zrobić? Miło, że pytasz. Dźgnij go ode mnie pod żebro. To znaczy jeśli pytasz o Tiberta, bo względem odlewu to chuj mnie to.

Zapytany o matkę, której pamięć rzekomo szargał, milczał. Jak grób, chciałoby się rzec, ale akurat przemawiał zza niego. W takim wypadku nie było mowy, by nie mówić.

Moja rzecz. I mojego mrocznego serca. Czego nie mogłem jej dać? A choćby ciebie, smarkulo.  Czas nagli, okazja może się nie powtórzyć, jak sama rzekłaś. Stąd nie myślę tłumaczyć ci skąd się biorą dzieci. Bo choć w praktyce przerabiałem ten temat wielokrotnie, to jakoś nigdy nie wyszło. — Nie sposób nie dostrzec było w tym paskudnej ironii. Nieodłącznej towarzyszki przeznaczenia idącej ślad w ślad za nim. Tej samej, która przed wieloma laty zmusiła kobietę do tego, by ostatecznie to ona dała dzieci wiedźminowi.

Offline

 

#95 2017-12-09 21:17:18

Licho

Okruch Lodu

Miano: Alsvid
Rasa: człowiek
Wiek: 20 — 25

Re: Chram Melitele

Gdzie tryskały iskry, łatwo szło się sparzyć, cudzoziemka mądrze ustąpiła tedy od żaru i odsunęła się na bok, dając swarnej parze dość przestrzeni na wymianę zdań. A jednocześnie na tyle mało, by żadne z wymienianych zdań nie uszło jej uszom. Rozmowę wszak toczyli w całej jej absurdalności trudną i pewno bolesną, a trudne i bolesne rozmowy miały to do siebie, że nawet przerwane szybko wybijały z powrotem jak szambo z zalanego rynsztoka. Równie dobrze dziewczyna mogła się tedy wykazać zwykłą ludzką przyzwoitością.

I czekała przyzwoicie, krążąc przy skraju zagajnika z założonymi rękami jak siwa wrona nad, na ironię, świeżym trupem. Ale w przeciwieństwie do głodnej wrony, nie rzuciła się do niego z dziobem i pazurami, ledwie tylko nastała jej kolej, by się pastwić nad zezwłokiem. Stały poniekąd, ona z Burzą i nieobecna duchem kapłanka, przed majestatem śmierci.

Alsvid podeszła powoli do bladej, zesztywniałej w transie Katary i zmierzyła się wzrokiem z zamglonymi oczami, które wcale do Katary nie należały. – Potrzebuję twojej pomocy, Jakert – oświadczyła spokojnie, rzeczowo. – Dlatego tu jestem. Podobno polowałeś kiedyś na czarodziejów, Fergala Balmoralu, Szalonego Telanzara... A ja muszę znaleźć czarodzieja, takiego, który umie się bardzo dobrze ukrywać i jest czujny jak zapędzony w kąt szczur. Możesz go znać: Zavist, pochodzi z Koviru, niemal na pewno przebywa gdzieś w mieście. A jeśli nie znasz i nie wiesz, gdzie mógł się zaszyć, to być może znasz kogoś zdolnego go wytropić. Nie spłoszyć.

Muszę go znaleźć. Nie wiem, jaką cenę może wołać sobie nieboszczyk, ale za tego czarownika jestem gotowa rozważyć każdą.


http://i.imgur.com/oSvPbdj.png
Dhu Feain, moen Feain... | Karta Postaci  | Monety: 50

Offline

 

#96 2017-12-15 14:01:48

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Oczy nieboszczyka spojrzały na nią zza zimnej i mokrej mgły. Usta Katary wyrzekły jej imię. Tym samym, chropawym i metalicznie zniekształconym głosem co dotychczas. Tyle że prócz metalu dźwięczało w nim coś jeszcze. Ciekawość? Cóż, zgodnie z popularnym powiedzonkiem, była na liście podejrzanych o zabicie Kota, ale jako że Kot zginął z ręki innego, tym dziwniejsze, że znalazła się tu też po jego śmierci.

Alsvid, tak? — twarz kapłanki skrzywiła się. Trudno było powiedzieć czy był to uśmiech, czy jeden z licznych mimowolnych spazmów przetykających jej oblicze, ilekroć widmo burzyło się lub zabierało głos. — Polowałem. Nie inaczej. Ha, polatało się trochę za życia, przepłoszyło kilka szczurów z nor. I niech mnie Otchłań, ale wróciłbym choćby tylko i dla tego jednego. Dorwałem obydwu, o których mówisz. Umarli jak suki. — ciało Katary aż zatrzęsło się od rzężenia, w które wprawiła je parodia śmiechu wywołana nagłymi wspominkami charakternika.

Słyszałem o tym, którym mówisz. To skądinąd moje rodzinne strony. Nie miałem okazji poznać osobiście, ale kojarzę kto zacz. Z dobrego źródła, powiedziała mi o nim... Dawna znajoma. — Umarły milczał przez dłuższą chwilę. Powieki medium zatrzepotały jak ryba wyrzucona na brzeg.

Słuchaj no, młoda, bo pozwolę sobie dać ci radę, jako starszy kolega po fachu — oznajmił, najwyraźniej przednio bawiąc się w tej roli. — Chyba nie jesteś stąd. Dlatego są dwie rzeczy, które powinnaś wiedzieć o Novigradzie, jeśli zamierzasz dobrać się do dupy, któremuś z Mądrali. Pierwsza z nich jest taka, że na ulicach miasta nie lza praktykować żadnej magii. Zostało to oficjalnie zabronione. Z egzekwowaniem zakazu bywa różnie, ale im dalej od Wielkiej Szpicy, tym luźniej. Można też ubiegać się o specjalną licencję, za niemało koron. Dopuszczającą korzystanie z magii wewnątrz własnej siedziby, na użytek handlowy. Bo choć magiczny proceder kłuje hierarchów Płomienia w świętojebliwe oczka, w żadnym innym mieście na Północy nie ma niższych cen na magiczne składniki i większego ich asortymentu. Prawie każdy nosi też ze sobą aktywny amulet lub ma zainstalowaną magiczną czujkę w drzwiach. A precjoza i kufry nader często zabezpiecza się tutaj wykonywanymi na zamówienie siglami. A oznacza to dla ciebie, że nie masz co liczyć, że wpadniecie na siebie na ulicy. Ani, że wywęszysz go dywinacją czy skanowaniem. Za dużo zakłóceń wokół — objaśnił, samemu zastanawiając się nad możliwościami. I znajdując kilka, po krótkim namyśle. — Przyjdzie ci go tropić w inny sposób. Zbierając informacje. Czasami kupując. I bazując na wszystkim, co wiesz na jego temat. To Kovirczyk, więc prawie na pewno powierzył swoje aktywa, któremuś z krasnoludzkich banków, bo tamtejsze miasta stoją tym sektorem opierając na nim sporo ze swojego dobrobytu. Jeżeli ma środki na zacieranie swoich śladów oraz życie w mieście, prawie na pewno utrzymuje kontakt z którąś z lokalnych filii. Z którą? To zależy od jego specjalizacji. Ale z doświadczenia wiem, że jeszcze za czasów Kapituły, większość czarowników trzymała z Giancardimi, spekulując cenami na rynku kamieni szlachetnych i cennych kruszców, w których ulokowanych jest większość akcji banku. Nie uwierzę, że twój Zavist sam nie nabył kilku z nich. To pewna i sprawdzona inwestycja, zwłaszcza dla kogoś, kto przypełznął tutaj ze stron przodujących w światowym wydobyciu. Przygotuj się na wielu pośredników. Nie tylko maklerów, których opłaca dla zarządzania i pomnażania swojego finansowego bytu. Mówię o totumfackich, ludzi na smyczy, może nawet uczniach. Także najemnych klingach, które naśle na każdego, kto zechce zadawać zbyt wiele pytań w zbyt krótkim czasie. Nie wykładaj wszystkich swoich kart do jednego koszyka. To zawsze zwraca uwagę. — zastrzegł, dając świadectwo temu, że o odnajdywaniu tropów ma zdecydowanie większe pojęcie niż o przysłowiach. — A nawet jeśli będziesz zabijać wszystkich swoich informatorów po kolei, pomnij że nie daje ci to pełnej gwarancji dyskrecji. On znajdzie sposób i na to. — Czego dobrym przykładem była prowadzona przez nich właśnie rozmowa.

Względem ceny... — zaczął, a chytry i nieładny uśmiech wpełznął na jego oblicze. Zupełnie nieładny i kompletnie niezapowiadający tego, czego zechciał zażądać w zamian za pomoc.
Powód, dla którego chcesz go dopaść, jakikolwiek by on nie był, w zupełności mi wystarcza. Nie potrzeba mi niczego więcej. Idź i zabij skurwysyna.
I niech piekło ci dopomaga — dopowiedział za niego wiatr hulający między drzewami.

Offline

 

#97 2018-01-03 02:32:07

 Aishele

Sezon Burz

Miano: Burza
Rasa: człowiek
Wiek: młoda

Re: Chram Melitele

Ironia, stąpająca za wiedźminem krok w krok nawet po jego śmierci, miała w niezbyt dalekiej przyszłości raz jeszcze namieszać w kwestii tego, kto komu dał potomstwo. Póki co jednak tylko chichotała bezgłośnie, przycupnąwszy razem z Jakertem w jego grobie i bardzo chytrze udając, że wcale jej tam nie ma.

Lotta poczuła się nagle zupełnie tak jak tamtego dziwnego dnia, kiedy po raz pierwszy ledwo udało jej się wstać z łóżka i śmiertelne zmęczenie ogarnęło ją, zanim jeszcze otworzyła oczy. Zanim zdołała się w ogóle obudzić. Podobnie jak wówczas, tak i teraz całe ciało miała kompletnie bezsilne i ciężkie, jakby obolałe od długich lat bezruchu. To było jeszcze a Aretuzie. Takie dni powtarzały się później przez pewien czas, skutecznie uniemożliwiając dziewczynie wszelkie działania, łącznie z umyciem się i włożeniem czystej koszuli. Później minęły i podczas swojej nieobecności wydawały się tak bardzo odległe, że trudno było w ogóle pojąć ich istotę.

Teraz wróciły jakby z uderzeniem obucha w trzewia.

Wtem jakaś nowa piosenka pojawiła się mimochodem w jej głowie.

Gdybyś lubił mnie choć trochę, hej...

Niemądra i sentymentalna piosenka, która miała jednak w sobie wszystko to, o czym ludzie pragnęli słuchać.

Gdybyś kochał jak nie kochasz mnie...

Głupio byłoby ją zapomnieć.

Gdybyś nie był jaki jesteś,
zechciał tak jak nie chcesz mnie...


A, pozornie prosta, mogła przecież zaraz zniknąć jak sen, którego nie zapisze się po nagłym wybudzeniu w środku nocy.

Byłbyś wiatrem a ja polem, hej...
Byłbyś niebem, ja topolą, hej...
Byłbyś słońcem a ja cieniem,
gdybyś tylko zmienił się.


Piosenka. Pamiętaj, Lotto, piosenka.

Gdybyś nie śnił mi się w nocy, hej...

Bardzo dobra...

Gdybyś dał mi wreszcie spokój, hej...

...piosenka. Doskonała. Bardzo ważna piosenka. Żeby tylko ją zapamiętać, żeby jej tylko...

Może bym ci darowała,
może zapomniałabym...


...żeby jej tylko nie zgubić. Młoda poetka skupiła na nowo narodzonym strzępie tekstu i zarodku melodii wszystkie swoje myśli, całą siłą woli zapominając o reszcie świata z Jakertem z Mirtu na czele.

A nie mając pojęcia, cóż może mu po tym wszystkim powiedzieć, zdecydowała oszczędzić  już biednemu trupowi słów. Pozostawić za sobą tylko wielkie milczenie. I odeszła bez pożegnania, bez ostrzeżenia, wędrując gdzie ją stopy poniosą, nie spodziewając się, że ktoś po niej zapłacze. Nagle strasznie zapragnęła zobaczyć morze. Możliwość utopienia się w nim brała pod uwagę tylko przez krótką chwilę.


Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Karta Postaci  | Monety: 11 koron novigradzkich, 4 denary i 6 kopperów

Offline

 

#98 2018-01-05 23:48:46

Dziki Gon

Miecz przeznaczenia

Re: Chram Melitele

Co co dni przed wieloma laty...

Choć mi łamie kości, choć mi parzy skórę

Jakert pamiętał swój pierwszy ze wszystkich kolejnych, które miały po nim nadejść. Mordujących wysiłkiem, zabijających rutyną. Rozpoczynanych pobudką z promieniami świtu, na krótko przed tym, zanim niosące się echem po wysokich sklepieniach ruin krzyki kazały zerwać się obolałemu od bezustannego ruchu ciału z niewygodnego posłania. A choć wszystkie minęły prawie pół wieku temu, nadal pamiętał je tak, jakby to wczoraj położył się spać, wsłuchany w ból własnych mięśni, razem ze swoimi braćmi, gówniarzami takimi jak on, zasypiającymi we wspólnej sali. Bez snów i natychmiast, w przygotowaniu na kolejny poranek. Nie były mu odległe, ale ich istoty, sensu czy zasadności nie dane mu było pojąć do samej śmierci. Ani nawet po niej.

Żem do ciebie w gości chadzał – nie żałuję

Zabójcza rana zadana jego staremu ciału zapiekła jak świeżo otwarta, pomimo że obecnie jego zapożyczona percepcja była ograniczona jak u ogłuszonego petardą wespertyla. Żadne piosenki nie przychodziły mu do głowy. Nie śpiewano im kołysanek, nie czytywali tekstów ballad. Co najwyżej ludowe piosnki traktujące o wampirach, dziewkach, kieckach, diabołach i innych strasznych idiotyzmach, które przyprawiały ich o dygoty, gdy byli młodsi. Jednak nigdy w połowie tak strasznych, jak ich nauczyciele, gdy przyłapali ich na zbijaniu bąków.

„Życie wiedźmina to nie śmichy ni chichy. Nie igrce i szpasy. Nie dla was szczebiot dziatek, nie dla was ciepło domowego ogniska i piosnki!”

A ty po mnie nie płacz, głosu serca słuchaj

Nie dla nich. Może dlatego podobało mu się to, co zaśpiewała mu wtedy nad grobem? Ładne, chyba o jaskółkach. Wiedział, że magiczna symbolika tego ptaka przewijała się w... W sumie gówno go to obchodziło. Dalej nie miał w sobie za grosz romantyzmu i tajemnicy, ale nie był już wiedźminem. Mógł po prostu cieszyć się cholerną piosenką. Układającą go na wieczny, jak wtedy mniemał, spoczynek.

Duchem do cię przyjdę znów...

Zdaje mi się, czy coś słyszałem? — Jego głos zniżył się odrobinę, by zaraz potem umilknąć i pozwolić mu nasłuchiwać. — Hola dokąd to, smarkulo? Nie skończyłem z tobą! Jesteś mi coś winna! Wyciągnij mnie stąd! Wyciągnij i spal moje ciało!

Choć w ciele dybuka.

Ścigały ją jego klątwy i pusty śmiech. Słusznie zrobiła, zapominając i nie zatrzymując się. W obecnej sytuacji nie mogłaby spełnić jego prośby, nawet gdyby zechciała. Pełne politowania niebiosa spuściły z góry kurtynę deszczu, która wkrótce zasłoniła całą ziemię.

Biegła dopóty targający jej wnętrze niepokój nie znalazł swojego odbicia w morzu.

Offline

 

#99 2018-03-23 10:35:37

Lis

Mistrz Gry

Miano: Physalis
Rasa: Człowiek
Wiek: 20 - 25

Re: Chram Melitele

Gdyby i chciał zareagować, nie był w stanie. Leżał więc, pozostając biernym uczestnikiem wydarzeń, choćby nie czuł się nawet takim. Zdawało mu się, że scena, której był częścią, odgrywała się gdzieś obok, bez jego udziału. Każda bowiem próba rozchylenia powiek kończyła się bolesnym wręcz zderzeniem z przeraźliwą światłością. Nasłuchiwał więc. Słuchał głosów, ale nie rozumiał słów. Zupełnie, jak gdyby otaczający go ludzie posługiwali się jakimś szyfrem, którego nie sposób było złamać. Poddał się więc, pozwalając senności i wyczerpaniu, by przejęły władzę nad jego ciałem i umysłem.

Obudził się, choć nie otwierał oczu w obawie, że znowu porazi go oślepiające światło. Nasłuchiwał. Żadnych koni, żadnych niezrozumiałych słów i pokrzykiwań. Było zupełnie cicho.

Wziął głębszy oddech, napełniając płuca chłodnym powietrzem. Nie czuł już dymu i smrodu spalenizny. Zamiast tego docierały doń zapachy, których z początku nie rozpoznawał. Dopiero kiedy skupił się na nich, uzmysłowił sobie, że przecież były to kobiece perfumy. Podobnych używały utrzymanki i główne atrakcje "Jedwabnego Szlaku". Czyżby więc zaciągnięto go prosto do Arnolda? Nie, nie wiedzieliby przecież, dokąd się udać.

Zdecydował się na otworzenie oczu. Tak, jak się spodziewał, nie rozpoznał pomieszczenia, w którym aktualnie przebywał. Uniósł ostrożnie głowę i rozejrzał się po nim dokładnie, starając się rozeznać w sytuacji, odgadnąć swoje położenie. Jako że pokój z pewnością na areszt mu nie wyglądał, Physalis odetchnął z ulgą, przy okazji znów rozkoszując się przyjemną wonią. Natychmiast zlokalizował okno, przez które docierały do niego mieszające się zapachy kwiatów.

Spojrzał po sobie i naraz poczuł ból w całym ciele, raz jeszcze przeżywając zdarzenia z... No właśnie. Nie miał pojęcia, z kiedy, jak długo czasu tu leżał. Nie widział, w jakim był stanie — wszystko zakrywały bandaże. Nie wiedział nawet, czy ma czucie w nogach, czy tylko odnosi takie wrażenie z czasów sprzed tej cholernej, samobójczej wyprawy. Zacisnął pięść i zagryzł szczęki, opadając znów głową na posłanie.

Weź się w garść! — wycedził po chwili przez zęby i zmusił do podniesienia do siadu. Przeniósł nogi na krawędź łóżka i opuścił je na posadzkę. Przeniósł ciężar ciała, próbując wstać.


Karta postaci  | Monety: 9 novigradzkich koron

Offline

 
POLECAMY: Herbia PBF Everold

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.siedziba-ps.pun.pl www.gbforum.pun.pl www.dzielnekobietki.pun.pl www.zakochani.pun.pl www.evo-cs.pun.pl